Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd doniesień mass mediów: Za GieKSą długa noc

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ubiegłego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej oraz siatkówki GieKSy.

Wczoraj piłkarze rozegrali mecz, z drużyną Stali Rzeszów. GieKSa wygrała 4:1 (2:1), zwycięstwo w tym meczu zagwarantowało naszemu zespołowi awans do Fortuna I Ligi. Prasówkę po tym meczu znajdziecie TUTAJ.

Po zakończeniu sezonu w sekcjach: kobiecej piłki nożnej, siatkarskiej i hokejowej trwają ruchy/rozmowy kadrowe w przed startem nowego sezonu.

 

PIŁKA NOŻNA

tylkokobiecyfutbol.pl – Klaudia Miłek w Górniku Łęczna

No to mamy pierwszy transferowy hit tego lata. Klaudia Miłek podpisała dwuletni kontrakt z Górnikiem Łęczna.

Dwudziestodwuletnia napastniczka ostatnie dwa lata spędziła w GKSie Katowice. W ubiegłym sezonie zdobyła w Ekstralidze siedem goli

 

Z GieKSy do konkurencji! Trzy piłkarki odchodzą z Katowic

GKS Katowice poinformował o rozstaniu się z trzema piłkarkami. Z klubu odchodzą Klaudia Miłek, Zofia Buszewska oraz Jessica Ludwiczak. Wiemy gdzie!

[…] Według naszych informacji reprezentantka Polski Zofia Buszewska podpisała już kontrakt z nowym Mistrzem Polski Czarnymi Sosnowiec. Gdzie zagra Ludwiczak ? Według naszych informacji interesują się nią dwa kluby: AP Lotos Gdańsk i TME UKS SMS Łódź. Czekamy na oficjalne potwierdzenia.

 

Cztery na dłużej w GieKSie

W GieKSie trwają roszady kadrowe. Po trzech rozstaniach (Miłek, Ludwiczak, Buszewska) klub ogłosił przedłużenie umów z czterema zawodniczkami.

Dwuletnie umowy podpisały pomocniczki Anita Turkiewicz i Weronika Kłoda oraz napastniczki Klaudia Maciążka i Nicola Brzęczek.

 

sportdziennik.com – Za GieKSą długa noc

Na takie chwile, jak po pieczętującym awans zwycięstwie ze Stalą Rzeszów, społeczność GKS-u Katowice długo czekała. Klub wykonał zadanie na ten rok, którego ukoronowaniem ma być podpisanie przez miasto umowy z wykonawcą nowego stadionu…

To była długa noc w Katowicach. Mijała już 2.30 we wtorek, gdy Adrian Błąd publikował w sieci filmik z szatni, na którym rozśpiewana drużyna nuci „Jeszcze nie idziemy spać…”. Ale były powody do radości. Mimo kiepskiego początku sezonu, mimo koronawirusowej zapaści na przełomie kwietnia i maja, GieKSa dobrnęła do mety, odniosła 3 z rzędu wygrane, stylem udowadniając, że całkowicie należy jej się I liga. 4:1 z Bytovią, 3:0 w Chojnicach, 4:1 ze Stalą…

Poniedziałkowe zwycięstwo z rzeszowianami przypieczętowało awans do I ligi.

[…] Gdy skończył się mecz ze Stalą, przy Bukowej trwała już feta, rozpoczęta w okolicach 60 minuty – po tym, jak Arkadiusz Woźniak skompletował, zapewniając swej drużynie 3-bramkowe prowadzenie, które spokojnie doholowała do ostatniego gwizdka. Po nim spiker Aleksander Matusek zszedł na murawę i tam odczytał nazwiska wszystkich zawodników, którzy stworzyli drużynę na awans.

Bo to rzeczywiście była drużyna, o szerokiej i mocnej kadrze. Przecież w kluczowym momencie sezonu, po powrocie z kwietniowej kwarantanny, prym zaczęli wieść ci, którym jesienią raczej nikt by tego nie przewidział – jak Bartosz Jaroszek czy Dominik Kościelniak. Długo rozkręcał się Rafał Figiel, ale w dwóch ostatnich występach przy Bukowej był już profesorem. Do bramki w miejsce kontuzjowanego Bartosza Mrozka wskoczyć musiał Patryk Królczyk i choć w poniedziałek przy straconej bramce się akurat nie popisał, to w innych sytuacjach pomógł.

Bez takiej ławki katowiczanom byłoby o ten awans dużo trudniej. I choć bić pokłony za sukces przed GKS-em trudno – skoro mowa jedynie o wydostaniu się z poziomu rozgrywkowego nr 3, przez klub z 300-tysięcznego miasta, mający wielkie samorządowe wsparcie i ponad 6-milionową dotację – to niewątpliwie jest to sukces ludzi, którzy ten zespół tworzyli.

Twarzą był oczywiście Rafał Górak. Choć niektórzy – po przegranym poprzednim sezonie, albo po fatalnym początku tego wciąż trwającego – zdążyli w niego zwątpić, to nie zwątpili dyrektor Robert Góralczyk i prezes Marek Szczerbowski. O trenerze po prostu nie było sensu dyskutować, także podczas kwietniowo-majowej covidowej zapaści, gdy drużyna zaczęła trwonić przewagę nad Chojniczanką, a Polkowice jej odjechały.

314 dni wcześniej Górak samotnie i ze zwieszoną głową tłumaczył się przed „Blaszokiem” z przegranego barażu ze Stalą, po czym rzucił w stronę trybun czapkę. W poniedziałek, gdy zespół pozował dla fotoreporterów, szkoleniowiec znów sam stanął frontem do „Blaszoka”, wymachując radośnie okolicznościową żółtą koszulką z napisem „Awans dla Was”. Pod takim hasłem, doceniając kibiców, celebrowano przy Bukowej powrót do I ligi.

– Dziękuję wam wszystkim za wyrozumiałość, za niekiedy ciężkie słowa. Za to, że jesteście. W I lidze będziemy walczyć dla was, bo stanowicie wspaniałą publiczność. Strasznie was kocham. Wszystkiego dobrego! – rzucił do mikrofonu Górak, kibice skandowali jego nazwisko, a on sam pofrunął w górę, podrzucany przez zawodników. Kontrakt szkoleniowca, podpisany na 2 sezony, w obliczu realizacji celu zostanie przedłużony.

Wielkie emocje udzieliły się też Arkadiuszowi Jędrychowi. Poproszony o kilka słów do kibiców, nie gryzł się w język.

– Daliście nam k… kopa. Nie jeb…ście nas po Motorze i wtedy poczuliśmy, że jesteście z nami. W tym momencie wiedzieliśmy, że to zrobimy i dzisiaj jesteśmy w I lidze. Dzięki! – wykrzyczał kapitan GieKSy, zbierając burzę braw.

Porażka (1:2) w Lublinie – ledwie 19 dni przed dniem awansu! – sprawiła, że katowiczanie znaleźli się poza strefą premiowaną bezpośrednią promocją, ale od tamtej pory wyłącznie wygrywali i dziś mogą się szykować już do większych wyzwań.

Gdy wspólne śpiewy na trybunach i murawie dobiegały końca, a drużyna zaczęła kierować się w stronę szatni, do przedstawicieli mediów wyszli jeszcze trener Górak i bohater wieczoru Arkadiusz Woźniak, co nie zdarzyło się od kilkunastu miesięcy z powodu nadal obowiązujących, choć dziś już kompletnie nieżyciowych i absurdalnych covidowych obostrzeń, na które klub delikatnie przymknął oko.

GieKSa wreszcie ma się czym chwalić. Z wiarą, że kolejny awans przyjdzie szybciej niż za kolejnych 14 lat, no i do ligi wyższej niż pierwsza. Jedno zadanie na ten rok zostało wykonane, a drugie należy już do miasta: czyli podpisanie umowy z generalnym wykonawcą stadionu. Jeśli tak się stanie, to kto wie, czy 2021 rok nie będzie wspominany jako symboliczne otwarcie nowego, lepszego etapu w historii GieKSy i katowickiego futbolu. Nigdy więcej II ligi…?

14 LAT minęło od poprzedniego awansu GieKSy. W 2007 roku awansowała do II, a tym razem – do I ligi, ale to przecież nadal ten sam szczebel. Przez długi czas zmieniło się tak wiele, że również nomenklatura…

11 GOLI w trzech ostatnich meczach strzelił GKS, nie pozostawiając wątpliwości, że zasługuje na powrót do I ligi.

Marcin Krupa, prezydent Katowic, czyli większościowego akcjonariusza GKS-u, szybko pogratulował klubowi sukcesu. Napisał:

„Mamy awans do 1. Ligi! Serdeczne gratulacje dla zawodników za imponujące zwycięstwo ze Stalą Rzeszów, które zapewniło naszej drużynie awans na kolejkę przed końcem rozgrywek. Gratulacje dla Trenera Rafała Góraka, Roberta Góralczyka, całego sztabu, wszystkich pracowników klubu GKS Katowice. Gratulacje i podziękowania dla Prezesa Marka Szczerbowskiego za wiarę do końca i zdobycie pierwszego, upragnionego od wielu lat awansu! Słowa podziękowania kieruję też do kibiców, którzy w trudnych chwilach byli 12. zawodnikiem GieKSy!”.

 

dziennikzachodni.pl – Jak GKS Katowice wygrał z koronawirusem? Odpowiada trener Rafał Górak

W poniedziałek wieczorem GKS Katowice rozbił Stal Rzeszów 4:1 i zapewnił sobie awans z do Fortuna 1. Ligi. Takiego wybuchu szczęścia nie widziano na Bukowej od 14 lat. Droga do celu nie była jednak łatwa – o najtrudniejszym momencie mówił trener Rafał Górak.

[…] – Najtrudniejszym momentem był dzień, gdy dowiedziałem się, że siedemnastu piłkarzy ma pozytywne wyniki testów koronawirusowych i trafia na kwarantannę. Nie mieli dużych objawów, ale byli poza zajęciami i wiedziałem, że to się gdzieś musi potem pokazać w ich grze – wspominał w poniedziałek trener Rafał Górak. – Po powrocie do treningów nie było łatwo, a w meczach w Kaliszu czy w Stargardzie zespół po prostu cierpiał. Mamy kosztowny, ale znakomity elektroniczny monitoring każdego zawodnika i widzieliśmy, że jest bardzo źle. A czasu na trening nie było, bo czekało nas dziesięć meczów w trzydzieści dni.

 

Jak przełamano ten kryzys?

– To zasługa wielkiej mobilizacji piłkarzy i pracy, jaką wykonaliśmy wcześniej. Bez tej podstawy nie byłoby szans na wyjście z tej sytuacji. Oczywiście praca w czasie tego impasu też była bardzo ważna. I później już poszło. Było już bardzo dobrze z Wigrami i na Motorze, ale nie było punktów. I to był kolejny trudny moment dla mnie, bo trzeba było motywować drużynę, pokazywać, że jest dobrze, a punkty przyjdą. A wokół nas opinia publiczna już wrzała… Przyszła jednak Bytovia i wszystko ruszyło w dobrym kierunku do szczęśliwego końca – opowiadał szkoleniowiec, którego kontrakt został przedłużony.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – Tomas Rousseaux: co roku wielu zawodników przenosi się do innego klubu

Tomas Rousseaux po sezonie spędzonym w Ślepsku Malow Suwałki przenosi się do GKS-u Katowice.

– Jedno jest pewne: uwielbiam grać w Polsce. Dlatego bardzo się cieszę, że udało mi się wzbudzić zainteresowanie polskiego klubu – przyznał belgijski przyjmujący.

Dla Tomasa Rousseaux nadchodzący sezon będzie piątym, które rozegra w PlusLidze. Przyjmujący po dwóch latach wraca do GKS-u Katowice.

– Bardzo się cieszę, że mogę wrócić do Katowic. Środowisko jest mi znane, to trochę jak powrót do domu. Zespół wzmocnią też bardzo dobrzy zawodnicy, w tym Micah Ma’a, trzeci rozgrywający reprezentacji USA, a także Argentyńczyk  Gonzalo Quiroga, półfinalista ligi francuskiej –  potwierdził siatkarz.

Belgijski przyjmujący trafił do PlusLigi w 2017 roku i od tamtej pory zadomowił się w Polsce.

– Zacząłem od jednego sezonu w Indykpolu AZS Olsztyn. To było dla mnie bardzo dobre doświadczenie, mimo że klub znajduje się na północy Polski, dość daleko od stolicy, a wokół Olsztyna nie było wiele atrakcji. Potem nastąpił mój pierwszy transfer do GKS-u Katowice, w większej aglomeracji. To był mój najlepszy sezon w życiu – stwierdził Rousseaux.

[…] Miniony sezon dla wszystkich zespołów był bardzo trudny ze względu na pandemię koronawirusa, która dotknęła niemal wszystkich zawodników. Choroba nie ominęła również Rousseaux.

– Rzeczywiście nie byłem w stanie zagrać we wszystkich meczach Ślepska i jeśli nie dałem z siebie wszystkiego w końcowej fazie, to było to ze względu na dość mocny atak koronawirusa. Byłem na kwarantannie przez trzy tygodnie, to wcale nie było zabawne. Później musiałem też przejść wiele badań. Przez półtora miesiąca nie radziłem sobie zbyt dobrze. Na szczęście nigdy nie wpadłem w panikę i teraz znów czuję się bardzo zdrowy. Mam co prawda drobne dolegliwości z kolanem, ale z tym boryka się każdy topowy zawodnik po bardzo ciężkim sezonie. Z pewnością również na poziomie psychicznym był to okres szczególnie stresujący ze względu na izolację od mojej rodziny, kolegów z drużyny i dziewczyny – przyznał Tomas Rousseaux.

 

HOKEJ

hokej.net – Musioł w GieKSie

Zgodnie z naszymi wcześniejszymi informacjami, Dawid Musioł wrócił do GKS-u Katowice. 24-letni defensor podpisał dwuletnią umowę z GieKSą.

Rodowity katowiczanin, który trzy ostatnie sezony spędził w Cracovii, wraca do GKS-u Katowice po czterech latach. Musioł rozegrał dla GieKSy w sezonie 2016/17 31 spotkań, w których zdobył 2 bramki i jedną asystę. Nowy obrońca katowiczan w swojej karierze występował także w Naprzodzie Janów oraz ekipie SMS PZHL, ponadto ma na koncie dwa występy w seniorskiej kadrze Polski i 20 meczów w reprezentacjach U-18 i U-20.

– Pomimo młodego wieku, Dawid ma już spore doświadczenie z lodowisk PHL. Wierzymy, że zwiększy rywalizację wśród naszych obrońców. Warto podkreślić, że przyjście do Katowic oznacza dla niego powrót do rodzinnego miasta – powiedział dyrektor hokejowej sekcji GieKSy Roch Bogłowski.

– Do przyjścia do GKS-u skłoniła mnie chęć osiągania dobrych wyników. W Katowicach buduje się fajna drużyna. Miałem już przyjemność współpracować z trenerem Jackiem Płachtą. Tamten zespół GKS-u był budowany dość późno, ale zagraliśmy w play off, co było wtedy małym sukcesem. To był bardzo fajny okres i liczę, że teraz będzie podobnie – tak swój transfer do naszego Klubu skomentował sam zawodnik.

 

Nowa dwuletnia umowa Pasiuta

To z pewnością dobra informacja dla fanów GKS-u Katowice. Nowy kontrakt z ekipą GieKSy podpisał Grzegorz Pasiut. Będzie on obowiązywał przez kolejne dwa lata.

33-letni środkowy jest zawodnikiem od którego niemal wszyscy trenerzy pracujący w Polskiej Hokej Lidze rozpoczynaliby zestawianie składu. Nie raz pokazał, że nie boi się wziąć ciężaru gry na własne barki i jest liderem zarówno na lodzie, jak i w szatni.

Nic więc dziwnego, że to właśnie on pełni funkcję kapitana katowickiego klubu.

W poprzednim sezonie Pasiut był najlepiej punktującym zawodnikiem GieKSy. W 50 spotkaniach zdobył 47 „oczek” za 14 bramek i 33 asysty. Stworzył dobrze uzupełniający się atak, w którym partnerowali mu Andriej Stiepanow i Bartosz Fraszko. Teraz miejsce Białorusina zajmie Patryk Wronka.

 

Krawczyk z nową umową. Na dwa lata

Oskar Krawczyk zostaje w ekipie GKS-u Katowice. 26-letni defensor podpisał nowy, dwuletni kontrakt.

W poprzednim sezonie Krawczyk rozegrał 41 meczów, w których zdobył jednego gola i zanotował 5 asyst. Na ławce kar spędził 22 minuty, a w klasyfikacji plus/minus wypadł na -12.

Nadchodzący sezon będzie dla niego szóstym sezonem z rzędu spędzonym w Katowicach. W barwach ekipy z alei Korfantego rozegrał już 215 spotkań, notując 35 punktów.

 

Smal wybrał Katowice

Igor Smal, po sezonie spędzonym w Zagłębiu Sosnowiec, chce przenieść się do GKS-u Katowice. Aby transfer doszedł do skutku, musi zostać spełniony jeden ważny warunek. Jaki?

Przypomnijmy, że szefostwo ekipy z Zamkowej 4 przed rokiem wykupiło Igora Smala z jego macierzystego klubu, czyli Stoczniowca Gdańsk. Kwota transferu opiewała na 15 tysięcy złotych.

Zgodnie z obowiązującymi regulaminami, niespełna 21-letni napastnik do ukończenia 23. roku życia będzie własnością Zagłębia. Potencjalny transfer do katowickiego klubu wiąże się zatem z wpłaceniem odstępnego.

– To prawda, nie przedłużyliśmy z Igorem kontraktu. Powiedział nam, że chce grać w ekipie z Katowic, a my nie zamierzamy trzymać zawodników na siłę – zaznaczył Piotr Majewski, dyrektor sportowy Zagłębia. – Na razie nie kontaktował się z nami żaden działacz z ekipy GKS-u.

Smal w poprzednim sezonie rozegrał 36 meczów, w których zdobył 10 punktów za 4 bramki i 6 asyst. Na ławce kar spędził 36 minut.

 

Z Katowic nad Lazurowe Wybrzeże

Mikael Kuronen, który w poprzednim sezonie występował w drużynie GKS-u Katowice, znalazł nowy klub. Fiński skrzydłowy przenosi się do Francji.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga