Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka

Multisekcyjny przegląd doniesień mass mediów: Hit kolejki nie zawiódł

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ubiegłego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.

Piłkarki ze względu na mecze reprezentacji pauzowały. Następne spotkanie, zagrają na wyjeździe 26 września z drużyną Śląska Wrocław. Piłkarze rozegrali dwa spotkania, w pierwszym z nich przegrali z Arką Gdynia 2:4 (1:1), w drugim zremisowali na wyjeździe z Górnikiem Polkowice 1:1 (0:0). Prasówkę po tych meczach znajdziecie odpowiednio TUTAJ i TUTAJ.

Siatkarze rozegrali spotkanie sparingowe z Aluronem CMC Wartą Zawiercie, który przegrali 0:4. Start PlusLigi przewidziany jest na początek października – pierwszym rywalem siatkarzy będzie drużyna Trefl Gdańsk. Wcześniej drużyna rozegra jeszcze dwa sparingowe z Cuprum Lubin i Aluron CMC Warta Zawiercie.

W rozpoczętym sezonie PLH hokeiści kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa, w ubiegłym tygodniu pokonali kolejno Zagłębie 5:2, JKH GKS Jastrzębie 3:2 oraz Cracovię 3:1 i są liderami rozgrywek.

 

PIŁKA NOŻNA

sportdziennik.com – Rafał Górak: To nie jest łatwe do naprawy

Rozmowa z Rafałem Górakiem, trenerem GKS-u Katowice.

W czwartek ponieśliście porażkę 2:4 z Arką Gdynia i macie już na koncie 18 straconych bramek. Co się dzieje z GieKSą?

Rafał GÓRAK: – Myśli są miliony, trzeba je bardzo mocno uporządkować w głowie – i to szybko. Moja drużyna musi poczuć wsparcie i jednocześnie zdać sobie sprawę z własnych niedoskonałości. Zawodnicy muszą najnormalniej w świecie zejść na ziemię – choć nie twierdzę, że dotąd nosy były zadarte – i mieć świadomość, że liga nas bardzo mocno weryfikuje. Płacimy bardzo wysoką cenę za naukę.

Obyśmy ją zdobywali i potrafili przekładać na następne dni treningowe, których jest bardzo mało, bo przecież już w poniedziałek gramy w Polkowicach. Przez dwa ostatnie lata niejednokrotnie widziałem w szatni ogromny charakter i ogromną pokorę. Musimy podnieść się po tej porażce i serii meczów, w których padło wiele bramek. Mamy zadanie do wykonania. Chcemy się zweryfikować i mocno pracować, by utrzymać pierwszą ligę w Katowicach.

[…] Gole tracicie bardzo łatwo.

Rafał GÓRAK: – Za łatwo. To jest fakt. Wykonujemy naprawdę ogrom pracy, by stworzyć sytuację. Mamy ich wiele, zdobywamy bramki, ale brakuje nam ostatniej kropki nad „i” w działaniach obronnych. Cierpimy na gapiostwo, na brak interwencji – albo brak interwencji skutecznej. Tracimy dużo bramek. To nie jest łatwe do naprawy. Przede wszystkim trzeba mieć mocny mental i podejść do następnego meczu z poczuciem, że to się już po prostu nie wydarzy.

Gdy rok temu Piast Gliwice szorował po dnie ekstraklasy, trener Waldemar Fornalik z przekonaniem robił swoje, będąc przekonany, że to przyniesie efekt. To sztuka, by nie zwariować, nie zacząć podejmować nagłych decyzji?

Rafał GÓRAK: – Taką drogą też zamierzam podążać. Nie będę wariował, przewracał krzeseł ani ścian, przeklinał. Będę ciężko pracował. Wiem, że z tymi chłopakami, których mam w szatni, wstaniemy z tego miejsca i zaczniemy punktować.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – Gonzalo Quiroga: PlusLiga to ścisła czołówka najlepszych lig na świecie

Jaka była twoja pierwsza reakcja na wiadomość o zainteresowaniu ze strony klubu?

Gonzalo Quiroga: – Oczywiście byłem z tego powodu bardzo zadowolony, bo chciałem wrócić prędzej czy później do Katowic. Spędziłem tutaj dwa lata i pokochałem w Katowicach absolutnie wszystko, od drużyny i atmosfery w niej po kibiców GieKSy i samo miasto. Znam dobrze trenera i niektórych zawodników w zespole, tak że nie mogę się już doczekać startu sezonu i nowej przygody z GKS-em.

[…] Jakie masz wrażenia z pierwszych dni pobytu w Katowicach?

– Chyba nic szczególnie mnie nie zaskoczyło, bo wszystko to, co pamiętam w Polsce i Katowicach sprzed dwóch lat, miałem już okazję widzieć. Mam za sobą indywidualne, wprowadzające treningi w naszej hali oraz siłowni Fitness Academy i mogę wypowiadać się o nich w samych superlatywach. Mam za sobą grę we Włoszech, USA, Polsce i Francji i to właśnie w Katowicach miałem najlepsze warunki do gry oraz treningu, co bardzo sobie cenię. Zawsze czułem się tutaj dobrze traktowany, Klub dbał dobrze o potrzeby wszystkich graczy.

Na koniec masz okazję powiedzieć kilka słów do naszych fanów…

– Będzie mi bardzo miło znów grać dla was i widzieć kibiców na trybunach po długiej, zdecydowanie za długiej przerwie. Ta sytuacja była bardzo trudna zarówno dla kibiców, jak i dla zawodników, którzy musieli rozgrywać swoje mecze w pustych halach. Do zobaczenia na naszych meczach! Mam nadzieję, że będziecie przybywać licznie na nasze spotkania i wspierać nas z całych sił. Po ostatnim roku tym bardziej doceniam fakt, że będę zobaczyć na żywo i przywitać się zarówno z kibicami, którzy chodzą na nasze mecze od lat, jak i naszymi nowymi fanami.

 

Cztery sety w Katowicach na korzyść Zawiercian

W Katowicach mecz kontrolny rozegrał miejscowy GKS, który tym razem zmierzył się z Aluronem CMC Wartą Zawiercie. Zespoły zagrały ze sobą cztery sety, a w każdym z nich lepsi okazali się podopieczni Igora Kolakovicia.

Mecz kontrolny od udanej kiwki rozpoczął Micah Ma’a, w pierwszej fazie trwała wyrównana walka (11:11). Dopiero przy zagrywkach Facundo Conte zawiercianie odskoczyli, ale na to GKS odpowiedział blokami (14:14). Żadna ze stron nie zwalniała ręki, mocno atakowali Jakub Jarosz i Dawid Konarski (24:24). Po walce na przewagi minimalnie lepsi okazali się goście z Zawiercia, kiedy piłkę przechodzącą wykorzystał Piotr Orczyk.

Chociaż kolejną odsłonę lepiej zaczęli gospodarze (5:3), to szybko rywale najpierw doprowadzili do remisu, a po bloku Michała Szalachy i kontrze Konarskiego prowadzili 7:5. Nadal jednak trwała wyrównana walka, żadna z ekip nie przejmowała wyraźnej inicjatywy (14:14). Dopiero w drugiej połowie seta lepiej na siatce zaczęli radzić sobie podopieczni Igora Kolakovicia (20:17). W końcówce GKS obronił jeszcze kilka piłek setowych, ale najwięcej problemów sprawił mu łatwy plas Dominika Depowskiego (22:25).

W kolejną część sparingu lepiej weszli gracze z Zawiercia (9:5), ale pewnie z VI strefy atakował Damian Kogut, ale w szeregach jego zespołu nie brakowało dość prostych błędów. Kolejny blok zawiercian dał im prowadzenie 16:9. Ekipie trenera Grzegorza Słabego nie można było odmówić woli walki, ale znów końcówka padła łupem przyjezdnych.

W dodatkowej odsłonie nie brakowało ciekawych wymian, jedną z nich autowym atakiem zakończył Piotr Hain (9:9). Dopiero dwa udane zagrania na lewej stronie Dominika Depowskiego dały graczom z Zawiercia zaliczkę (17:15), którą powiększyła kontra Piotra Orczyka (21:18). To on kilka akcji później doprowadził do piłki setowej (24:21), natomiast dodatkową część i jednocześnie cały mecz kontrolny zakończyła kiwka Depowskiego.

GKS Katowice – Aluron CMC Warta Zawiercie 0:3 (26:28, 22:25, 20:25), dodatkowy set: 22:25

Skład GKS-u: Jarosz (14), Kania (5), Kogut (13), Ma’a (2), Hain (11), Quiroga (10), Mariański (libero) oraz Lewandowski (5), Nowosielski, Domagała (3) i Mariański (libero)

 

HOKEJ

hokej.net – Karnetów nie będzie. Zastąpią je miesięczne pakiety

Szefostwo GKS-u Katowice ustaliło ceny biletów na mecze sezonu zasadniczego. W tym roku, z uwagi na niepewną sytuację epidemiczną i możliwe zmiany prawa w zakresie organizacji imprez, klub zrezygnował ze sprzedaży karnetów. Zastąpią je miesięczne pakiety.

Bilet normalny będzie kosztował 20, ulgowy 15, a rodzinny 40 złotych. Nową opcją, jaka pojawi się w miejsce karnetów będą miesięczne pakiety.

GieKSa rozegra w październiku 8 meczów na własnym lodzie, a kibice, którzy zdecydują się skorzystać z nowego rozwiązanie będą mogli obejrzeć je w promocyjnej cenie: 120 zł (normalny) i 80 zł (ulgowy).

– Informujemy, że bilet ulgowy przysługuje osobom powyżej 65 lat oraz młodzieży do 18 lat. Dzieci do lat 5 wchodzą na mecze na podstawie darmowego biletu odebranego w Systemie Biletowym GieKSy – czytamy na oficjalnej stronie GKS-u Katowice.

 

GieKSa wygrywa w Sosnowcu

Hokeiści Zagłębia Sosnowiec przegrali trzeci ligowe spotkanie. Tym razem nie udało się urwać punktów GKS Katowice. Goście w piątkowy wieczór na Stadionie Zimowym wygrali 5:2 a dwa gole zdobył Patryk Wronka.

Sosnowiczanie do dzisiejszego spotkania przystąpili niemal w pełnym składzie, lecz osłabieni wirusem, który w mijającym tygodniu pojawił się w zespole. Wynik dzisiejszego meczu już w trzeciej minucie otworzył Aleksandr Jakimienko, który samotnie znalazł się przed bramką i posłał krążek obok Michała Czernika. Trzy minuty później goście mogli prowadzić już dwoma bramkami jednak pozostawiony bez opieki Patryk Wronka z bliska uderzył wprost w bramkarza Zagłębia. Sosnowiczanie pierwszą dogodną sytuację stworzyli dopiero w siódmej minucie pojedynku, lecz Martin Przygodzki nie zdołał wykorzystać nagrania zza bramki Michała Bernackiego i strzelił obok słupka. Dużo więcej szczęścia dwie minuty później z drugiej strony tafli miał Wronka, po którego strzale krążek powoli wślizgnął się przy słupku za linię bramkową po interwencji Czernika.

W 26 minucie goście prowadzili już trzema bramkami, a bierną postawę obrońców Zagłębia wykorzystał Anthon Eriksson, który wykorzystał nagranie krążka przez Mathiasa Lehtonena. Podopieczni Grzegorza Klicha odpowiedzieli trzy minuty później, a piękną akcją popisał się Jewgienij Nikiforow. Rosjanin wymanewrował obronę oraz bramkarza GKS i posłał krążek do siatki. Na cztery minuty przed końcem tercji prowadzenie gości mógł podwyższyć Grzegorz Pasiut jednak będąc sam na sam z Czernikiem posłał krążek nad poprzeczką. Dystans do rywala mógł jeszcze w końcówce zmniejszyć Oskar Jaśkiewicz, lecz huknął w poprzeczkę.

W trzeciej tercji jako pierwsi do siatki rywala strzelili przyjezdni, a krążek po strzale Erikssona między parkanami przepuścił Czernik. W odpowiedzi niecałe dwie minuty później z najbliższej odległości Johna Murray’a pokonał Jarosław Rzeszutko. Było to jednak wszystko na co stać było w dniu dzisiejszym hokeistów sosnowieckiego Zagłębia. Wynik spotkania strzałem do pustej bramki ustalił Wronka.

 

Hit kolejki nie zawiódł. Czwarte zwycięstwo GieKSy!

Po twardym i wyjątkowo zaciętym meczu JKH GKS Jastrzębie przegrał na własnym lodzie z GKS-em Katowice 2:3. Drużyna dowodzona przez Jacka Płachtę wygrała po raz czwarty z rzędu i umocniła się na fotelu lidera.

Mecz na Jastorze rozpoczął się od ataków jastrzębian, jednak ani Martin Kasperlík, ani Dominik Jarosz nie zdołali pokonać Johna Murraya. Te niewykorzystane sytuacje zemściły się w 13. minucie, gdy po świetnym wypuszczeniu na lewe skrzydło mocnym uderzeniem z dystansu popisał się Maciej Kruczek i otworzył wynik meczu. Po tym trafieniu inicjatywę przejęli goście, jednak do przerwy Patrik Nechvátal już nie kapitulował.

Na drugiego gola czekaliśmy do 29. minuty i niestety po raz kolejny była to bramka dla lidera. Dodajmy, że nie obyło się tu bez kontrowersji, bowiem guma wturlała się do jastrzębskiej siatki w rezultacie sporego „kotła”, w który wpadł także Nechvátal. Goście cieszyli się z dwubramkowego prowadzenia niespełna trzy minuty. Māris Jass uruchomił w ofensywie Frenksa Razgalsa, a ten znalazł sposób na Murraya. W 37. minucie jastrzębianie powinni byli wykorzystać pierwszą z podwójnych przewag, jednak goście utrzymali wynik.

Ta sytuacja znów została „pomszczona” przez rywali na początku trzeciej tercji, gdy nasza defensywa dała się zaskoczyć kontrą i szybkim rajdem Anthona Erikssona. Jastrzębianie ponownie szybko odpowiedzieli golem Kamila Górnego, który zmylił defensywę rywali, ale niestety na tym zakończyło się strzelanie bramek przez mistrzów Polski.

Na dodatek od 51. minuty JKH GKS musiał radzić sobie bez ukaranego karą meczu Martina Kasperlíka, na dodatek broniąc się przez pięć minut w osłabieniu. W samej końcówce Róbert Kaláber wziął czas i zdjął z tafli Patrik Nechvátal. Przewaga gospodarzy w polu wzrosła do sześciu na trzech, gdy kary złapali kolejno Maciej Kruczek i Carl Hudson. Niestety, mistrz Polski nie zdołał przekuć tej sytuacji na bramkę i tym samym trzy punkty pojechały do Katowic.

 

Cracovia przegrywa z liderem. Piąte zwycięstwo GieKSy

W meczu 5. kolejki Polskiej Hokej Ligi Comarch Cracovia przegrała na własnym lodzie z GKS-em Katowice 1:3. Podopieczni Jacka Płachty odnieśli piąte zwycięstwo i z kompletem punktów prowadzą w ligowej tabeli.

Przed meczem wiadomym było, że jedna z drużyn utraci miano niepokonanej, wszak obie ekipy nie zaznały jeszcze goryczy porażki. Wprawdzie Comarch Cracovia rozegrała tylko dwa spotkania i straciła punkt z Zagłębiem Sosnowiec, jednak wygrana z GKS-em Tychy rozbudziła apetyty kibiców przy Siedleckiego. Fani wicemistrzów Polski mieli nadzieję, że ich ulubieńcy – w przeciwieństwie – do poprzednich sezonów udanie rozpoczną rozgrywki i na stałe zagoszczą w górnej części tabeli.

Jak okazało się tuż przed meczem, w bramce Pasów awizowany do gry został David Zabolotny i próżno było szukać w składzie nominalnej „jedynki” czyli Dienisa Pieriewozczikowa, który zmaga się z problemami zdrowotnymi. Już od pierwszych minut spotkania było pewne, że w Krakowie kibice będą świadkami twardego i zaciętego pojedynku. W mecz lepiej weszli jednak goście, którzy od pierwszych minut szukali swojego pierwszego trafienia, jednak próby Grzegorza Pasiuta i Mateusza Rompkowskiego pewnie wybronił rezerwowy golkiper wicemistrzów Polski.

Swoje szanse mieli również krakowianie, ale ich gra w ofensywie pozostawiała wiele do życzenia. W efekcie po pierwszej tercji obie drużyny zjeżdżały z lodu przy stanie bezbramkowym. Ten rezultat zmienił się jednak tuż po rozpoczęciu gry w drugiej odsłonie. Najpierw sześćdziesiąt sekund po wznowieniu ze środka tercji, krążek w bramce Zabolotnego umieścił Matias Lehtonen, który celnie przymierzył z przestrzeni między bulikowej, a następnie niespełna dwie minuty później niemal identyczną sytuację wykorzystał Mateusz Bepierszcz.

Po dwóch szybkich ciosach z Pasów ewidentnie zeszło powietrze, a katowiczanie szukali okazji do zdobycia kolejnych goli. Kiedy wydawało się, że w tej tercji gole już nie padną, na dziewiętnaście sekund przed końcową syreną Collin Shirley w powietrzu skierował krążek do bramki i krakowianie zdobyli kontaktowe trafienie. W ostatnich dwudziestu minutach podopieczni trenera Rudolfa Roháčka przebudzili się, wierząc w odwrócenie losów tego meczu. Ich zmorą były jednak wykluczenia, które kosztowały ich sporo sił.

W końcówce gospodarze rzucili wszystkie siły do ataku, a ich trener wprowadził do gry szóstego zawodnika z pola. To jednak podopieczni byłego selekcjonera Jacka Płachty zdobyli gola za sprawą Matiasa Letonena i przesądzili wynik spotkania.

Trzy punkty pojechały zatem do Katowic, które pozostają jedyną drużyną bez straty punktu i pewnie usadowili się na fotelu lidera tabeli.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga