Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka

„Satelita” odleciał, a planety szaleją… Media o ubiegłym tygodniu w wykonaniu sekcji GieKSy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ubiegłego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.

Piłkarki pauzowały ze względu na przygotowania reprezentacji Polski do spotkań eliminacji Mistrzostwa Świata. Następny mecz zawodniczki rozegrają u siebie w najbliższy weekend z Medykiem Konin. Piłkarze rozegrali w minionym tygodniu jedno spotkanie w ramach Fortuna I Liga z Puszczą Niepołomice. GieKSa wygrała 1:0 (1:0). Prasówkę po tym meczu znajdziecie TUTAJ.

W trzeciej kolejce PlusLigi siatkarze przegrali 0:3 z beniaminkiem LUK Lublin, na wyjeździe. Kolejny mecz siatkarze zagrają z drużyną Indykpol AZS Olsztyn w Katowicach. Spotkanie rozpocznie się 31 października o godzinie 20:30. Spotkanie będzie transmitowane na antenie Polsat Sport.

Hokeiści rozegrali dwa mecze: oba w Satelicie. W piątek pokonali Comarch Cracovie 4:2. W niedzielę zespół wygrał z kolejnym pretendentem do tytułu Mistrza Polski GKS Tychy 5:2. Nasza drużyna jest liderem  rozgrywek z przewagą ośmiu punktów nad KH Energa Toruń.

 

PIŁKA NOŻNA

sportdziennik.pl – W Katowicach rozmawiali o stadionach

Najważniejsze inwestycje w infrastrukturę sportową były tematem posiedzenia ostatniej Komisji Kultury, Promocji i Sportu przy radzie miasta Katowice.

Posiedzenie komisji zbiegło się w czasie z rozpoczęciem budowy kompleksu sportowego z nowym stadionem i halą na Załęskiej Hałdzie w sąsiedztwie autostrady A4, która symbolicznie zainaugurowana została w ubiegłym tygodniu.

– Przeprowadziliśmy dwa postępowania przetargowe – przypominał Adam Kochański, naczelnik Wydziału Inwestycji katowickiego magistratu. – Pierwsze to wybór inżyniera kontraktu. 12 sierpnia podpisaliśmy umowę z firmą Sweco, która będzie prowadzić nadzór nad realizacją inwestycji. Drugi przetarg zakończyliśmy 31 sierpnia podpisaniem umowy z generalnym wykonawcą, firmą NDI, z terminem realizacji do 31 sierpnia 2024 roku za 166 milionów złotych netto, za co powstanie stadion, hala, dwa boiska treningowe, spinający to wszystko układ komunikacyjny i część parkingu na około 250 miejsc postojowych. Jest już zaplecze budowy, rozpoczęto prace geodezyjne, wytyczanie terenu. Wykonawca wystąpił do gestorów sieci – wodociągów, energetyki – o warunki podłączenia do prądu i wody. W poniedziałek zaczęły się prace ziemne związane z wykonaniem kanalizacji i doprowadzeniem wody do zaplecza budowy. W najbliższym czasie, końcówce tego tygodnia, pełną parą ruszą prace związane z wycinką drzew. Kolejny etap to wykonanie robót ziemnych – wyliczał Kochański.

Krzysztof Pieczyński, przewodniczący komisji, usłyszał od naczelnika potwierdzenie, że trybuna, na której zlokalizowana będzie część biznesowa, budowana będzie po stronie zachodniej. To problem znany z Bukowej, bo trybuna główna usytuowana jest pod słońce. Pieczyński dopytywał też o zaplecze biznesowe.

Na nowym stadionie powstanie 16 skyboxów o powierzchni od 20,16 do 21,23 m2, wszystkie z balkonami umożliwiającymi oglądanie meczu nie tylko zza szyby. Poruszano też kwestię zaplecza gastronomicznego oraz konferencyjnego. – Cała strefa gastronomiczna zostanie przez wykonawcę przygotowana w stanie deweloperskim. Przyszły użytkownik będzie musiał zagospodarować ją sobie na swoje potrzeby – stwierdził naczelnik Wydziału Inwestycji.

– Rozmawiałem z wiceprezydentem Sobulą. Na stadionie nie będzie wielkiego centrum konferencyjnego, by nie robić konkurencji Międzynarodowemu Centrum Kongresowemu przy „Spodku”. Nowy obiekt ma spełniać cele przede wszystkim sportowe – dodał Pieczyński.

Katowicki radny, kibic GieKSy regularnie oglądający jej mecze na żywo, złożył też interpelację w sprawie utworzenia tymczasowej platformy widokowej przy terenie budowy stadionu dla chętnych mieszkańców i kibiców.

„Zainteresowanie tą inwestycją jak i samym procesem budowy jest więc bardzo duże wśród mieszkańców. Oczywiście teren budowy dla osób postronnych jest ogrodzony i niedostępny, mimo to zapewne sporo osób będzie zainteresowanych postępami prac. W związku z powyższym zwracam się z propozycją o wystąpienie do głównego wykonawcy inwestycji, firmy NDI, o utworzenie tymczasowej platformy widokowej w sąsiedztwie terenu budowy, tak by zainteresowani mieszkańcy, a także przedstawiciele mediów podejrzeć postęp prac na budowie. Proponuję, by taka platforma rozpoczęła swe funkcjonowanie po zakończeniu prac przygotowawczych, wraz z rozpoczęciem prac budowlanych” – napisał Pieczyński w interpelacji.

W Katowicach trwają też inne inwestycje. Buduje się basen na Zadolu, rozpoczyna się modernizacja boiska „Rapid” w Koszutce (występuje tam m.in. Sparta Katowice, czołowy zespół „okręgówki”), a coraz bliżej jest otwarcia kompleksu przy ul. Asnyka w Piotrowicach, dedykowanego m.in. IV-ligowemu Rozwojowi.

– Buduje go firma Greta Sport od 7 sierpnia 2020 do 7 czerwca 2022 za 37 mln zł – powiedział naczelnik Kochański. – Aktualnie prowadzone są prace wewnątrz budynku socjalnego, związane z instalacjami sanitarnymi, elektrycznymi, niskoprądowymi. Prawie skończone jest już boisko do gry w baseball, zasiano trawę, powstały piłkochwyty. Wykonano też podbudowę pod boisko wielofunkcyjne i pod dwa boiska do piłki plażowej. Na głównym boisku, do piłki nożnej, została do ułożenia folia i rozłożenie sztucznej trawy. To planowane jest na okres wiosenny, sprzyjające warunki pogodowe, podobnie jak prace nad bieżnią lekkoatletyczną. Cała ta inwestycja jest już bardzo mocno zaawansowana.

 

dziennikzachodni.pl – Rafał Musioł: PZPN dosypał pieniędzy do I ligi

– W aktualnej klasyfikacji pierwszej ligi w PJS w czołowej siódemce mieści się aż pięć naszych klubów, w poprzednich rozgrywkach nie zarobił żaden – pisze Rafał Musioł, zastępca szefa działu sportowego Dziennika Zachodniego.

Trochę bez echa przeszła decyzja nowych władz Polskiego Związku Piłki Nożnej o zmianie zasad premiowania w Pro Junior Systemie na poziomie pierwszej ligi. Postanowiono mianowicie dosypać pieniędzy do puli nagród oraz rozszerzyć wypłaty na wszystkich uczestników rozgrywek, a nie tylko siódemkę, która zgromadzi największą liczbę punktów, jak miało to miejsce do tej pory.

Do tego elitarnego grona trafi – jak dotychczas – sześć milionów złotych, natomiast reszta ligi podzieli między siebie kolejne trzy miliony. Wypłaty będą dokonywane proporcjonalnie do liczby zdobytych punktów w klasyfikacji końcowej. To najpoważniejsza zmiana od nowelizacji z 2020 roku, gdy uznano, że pieniądze mogą trafiać także do spadkowiczów. Do tej – powiązanej z pandemią i ryzykiem przedwczesnego zakończenia rozgrywek – decyzji, było to wykluczone. Chodziło o to, by nie ryzykować wypaczania idei systemu przez wystawianie młodzieżowców przez zespoły pewne degradacji już na kilka kolejek przed zakończeniem sezonu.

W aktualnej klasyfikacji pierwszej ligi w PJS w czołowej siódemce mieści się aż pięć naszych klubów. Drugie jest Zagłębie Sosnowiec, czwarte Podbeskidzie Bielsko-Biała, piąta Skra Częstochowa, szósty GKS Jastrzębie, a siódmy jego imiennik z Katowic. Dla porównania – w poprzednich rozgrywkach na liście beneficjentów nie znalazł się żaden przedstawiciel Śląska i Zagłębia. Tuż za kreską oznaczającą wypłaty finiszowali tyszanie, którzy teraz są na miejscu… przedostatnim, a liczącym się w obecnej grze sosnowiczanom i jastrzębianom było znacznie bliżej do ogona niż czuba peletonu.

Jak widać coś w tej materii wyraźnie drgnęło, ale w wielu przypadkach trudno te zmiany wytłumaczyć. Gdy nie wiadomo o co chodzi, można przypuszczać, że w tle leżą pieniądze. I to niekoniecznie te z puli Systemu. Przykładem jest Zagłębie, szastające do tej pory kasą na obcokrajowców i weteranów, a które najwyraźniej wreszcie mocno zmieniło spojrzenie na wypełnianie szatni.

 

SIATKÓWKA

plusliga.pl – Piątek z PlusLigą: LUK Lublin – GKS Katowice 3:0

[…] Lubelski zespół u siebie zagrał tylko raz – w dodatku z mistrzem Polski Jastrzębskim Węglem – i przegrał 1:3. W dwóch kolejnych meczach, już wyjazdowych, poszło mu jeszcze gorzej, bo z Suwałk i Kędzierzyna-Koźla nie wywiózł choćby jednej wygranej partii. Za to o GKS Katowice było bardzo głośno po dwóch meczach rozegranych w hali w Szopienicach, bo podopieczni trenera Grzegorza Słabego najpierw wygrali 3:2 z Treflem Gdańsk, a sześć dni później do zera ograli Asseco Resovię Rzeszów. Pierwsza porażka przyszła dopiero w ostatniej kolejce, gdy katowicka drużyna, choć mocno powalczyła, to jednak przegrała z Zawierciu z Aluronem CMC Wartą 1:3.

Gospodarze pewnie wygrali pierwszego seta, choć jego początek nie wskazywał na takie rozstrzygnięcie. LUK zaczął powiększać przewagę od stanu 12:12. Po stronie gości było kilka błędów w ataku, po drugiej stronie dobrze funkcjonował blok. Niebawem mieliśmy 18:13 i podopieczni trenera Dariusza Daszkiewicza nie oddali prowadzenia. Bartosz Filipiak zdobył pięć, a Milan Katić cztery.

W końcówce drugiej partii zanosiło się na pewną wygraną LUK-u, który zdobył pięć punktów w serii i prowadził 21:18, a następnie 24:20. Jednak m.in. dzięki trudnym zagrywkom Kamila Drzazgi katowiczanie wyrównali. Kolejny serwis gracza GKS był zepsuty, a za chwilę lublinianie mogli cieszyć się z pierwszego punktu w PlusLidze. Po dwóch setach mieli zapisane w swoich statystykach dziewięć bloków.

Graczom z Lublina nie wystarczył jeden punkt. Uparcie parli do przodu. Objęli prowadzenie i to ich rywale musieli częściej gonić. Gdy Sobala uzyskał 22 punkt blokiem wygrana była na wyciągnięcie ręki. Ale gospodarze popełnili dwa fatalne błędy i było tylko 22:21. Jednak gospodarze utrzymali prowadzenie i mogli cieszyć się ze zwycięstwa. Bartosz Filipiak zasłużenie otrzymał statuetkę MVP, ale cichym bohaterem był Wojciech Sobola, które skutecznie punktował blokiem w ważnych momentach meczu. GKS po świetnym starcie zanotował drugą porażkę z rzędu.

LUK Lublin – GKS Katowice 3:0 (25:19, 26:24, 25:22)

 

sportdziennik.com – Drugi wyjazd katowiczan i druga porażka z rzędu

W Lublinie siatkarze GKS-u Katowice nie zdołali urwać nawet seta beniaminkowi.

Goście mieli prosty sposób na pokonanie LUK-u. Punkty miały im zapewnić mocna zagrywka oraz silny atak. Pomysł na mecz miejscowych był podobny, więc kibice od początku oglądali wymianę ciosów.

Gra była prosta i opierała się na wystawianiu do skrzydeł. Micah Ma’a, rozgrywający gości co kilka akcji starał się korzystać też ze środkowych. Dobrze wyglądała jego współpraca z Marcinem Kanią, co przyniosło katowiczanom kilka punktów.

Więcej atutów mieli jednak gospodarze. Świetnie prezentowali się Bartosz Filipiak oraz Wojciech Włodarczyk. Przede wszystkim jednak miejscowi popełniali mniej błędów i skuteczniejsi byli w bloku. Te elementy zdecydowały o ich triumfie, pierwszym w rozgrywkach.

 

siatka.org – Pierwsze zwycięstwo beniaminka

Siatkarze i kibice LUK Lublin w końcu doczekali się wygranej beniaminka PlusLigi. We własnej hali lublinianie odnieśli pierwsze ligowe zwycięstwo i to od razu za trzy punkty i bez straty seta. Pokonaną drużyną jest GKS Katowice. Katowiczanie szczególnie w drugim secie mogli powrócić do meczu, ale przegrali końcówkę i na Śląsk pojadą z zerowym dorobkiem.

 

HOKEJ

hokej.net – GieKSa zwycięska! Sędziowskie popisy…

W meczu 14. kolejki Polskiej Hokej Ligi GKS Katowice pokonał na własnym lodzie Comarch Cracovię 4:2. Tym samym podopieczni Jacka Płachty umocnili się na fotelu lidera. Nie popisali się za to sędziowie, którzy kilka razy mocno się pogubili i przedłużali spotkanie, naradzając się po wcześniej podjętych decyzjach.

Katowiczanie bardzo dobrze weszli w piątkowy mecz gdyż już w 45. sekundzie po strzale Grzegorza Pasiuta gumę do bramki skierował Patryk Wronka. W 9. minucie drugiego gola strzałem pod poprzeczkę zdobył Patryk Krężołek. Cracovia jednak po dwóch ciosach nie zamierzała się poddać. Tuż przed przerwą kontaktowego gola zdobył Grigorij Miszczenko.

W drugiej odsłonie serie kar otrzymała drużyna prowadzona przez Rudolfa Roháčka, co skrzętnie wykorzystali gospodarze. Najpierw Grzegorz Pasiut trafił po rykoszecie do bramki Pieriewozczikowa, a następnie błąd defensywy wykorzystał w sytuacji sam na sam Jakub Prokurat. W tej odsłonie nie popisali się sędziowie, którzy swoje decyzje podpierali długimi naradami między sobą bądź zawodnikami i trenerami obu drużyn. Gospodarze w tej odsłonie grali ponad 15 minut w przewadze. Oddali aż 22 strzały, ale w bramce Comarch Cracovii bardzo dobrze spisywał się Dienis Pieriewozczikow. Rosjanin dzięki swoim interwencjom utrzymywał swój zespół w grze w tym spotkaniu.

W ostatnich dwudziestu minutach Cracovia próbowała gonić wyniku. Co prawda goście zdobyli drugiego gola po składnej akcji pierwszego ataku i celnym uderzeniu Damiana Kapicy, jednak na więcej nie pozwolili gospodarze.

Pod koniec spotkania sędzia liniowy również dał „popis”, gdy przy sygnalizowanej karze dla gości, do boksu zjechał John Murray, a ten omyłkowo wskazał sygnalizację „sześciu zawodników na lodzie”. Przez ostatnie dwie minuty goście grali bez bramkarza, lecz katowiczanie nie dali sobie wydrzeć zasłużonego zwycięstwa.

 

sportdziennik.pl – „Satelita” odleciał…

Michael Cichy otrzymał 52 minuty: za bójkę, ostrość w grze, podwójną karę meczu oraz karę mniejszą – jak na razie to ligowy rekord.

Chóralne śpiewy licznie zgromadzonych kibiców, a po końcowej syrenie feta na stojąco na cześć ulubieńców – to nieomylny znak, że w śląskich derbach GKS-ów lepszy był ten z Katowic. Wyższość gospodarzy nie podlegała dyskusji. To był niezwykle udany weekend zespołu katowickiego. „Satelita” odleciał, a planety szaleją…

Zespół z Tychów przyjechał do Katowic z powracającym po kontuzji Ondrejem Raszką w bramce oraz z nowym rosyjskim defensorem, Grigorijem Żełdakowem (29 lat, 185 cm/86 kg). Rosjanin w  CV ma medale młodzieżowych MŚ, grał w KHL, a ostatnio reprezentował Donbas Donieck. Goście doskonale zdawali sobie z ciężaru gatunkowego tej potyczki, ale rozpoczęli w kiepskim stylu. Gospodarze rzucili się do ataku i raz po raz zatrudniali Raszkę, który sporo się napracował, ale nie zdołał uchronić swojej drużyny od straty goli. Najpierw pokonał go Patryk Wronka i przy tym uderzeniu mógł lepiej zachować.

Przy golu Patryka Krężołka nie miał wiele do powiedzenia, bo akcja była błyskawiczna, a strzał precyzyjny. W 11 min wydawało się, że katowiczanie zmiażdżą rywali, a tymczasem najpierw Radosław Galant zdołał oszukać Johna Murraya i zmniejszył straty. W 14:01 min Jakub Wanacki faulował szarżującego Denisa Sierguszkina i sędziowie podyktowali karnego. Nieszczęśliwym strzelcem okazał Michael Cichy. Jednak Rosjanin zdołał pokonać Murraya, gdy wcześniej na małej przestrzeni „zabawił” się kilkoma zawodnikami gospodarzy. Murraya też zdołał położyć na lodzie.

W 27 min doszło do bójki między Cichym i Mathiasem Lehtonenem – obaj otrzymali kary meczu, jednak Cichy jako prowodyr otrzymał karę większą i gdy Jan Krzyżek odsiadywał dodatkowe 5 min, gospodarze zdobyli 2 gole. Najpierw na 1:19 min przed końcem kary Raszkę pokonał Grzegorz Pasiut, a na 24 sek. przed końcem Bartosz Fraszko. Już do końca tej odsłony gospodarze mieli przewagę i kilka okazji, jednak uderzali niecelnie.

Katowiczanie swoją grę udokumentowali tylko bramką Roberta Fraszki, ale Raszka został wystawioną na trudną próbę i musiał się sporo napracować. Gospodarze znajdują się w wysokiej formie i pewnie usadowili się w fotelu lidera.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Łódzka lekcja futbolu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ciężko się zabrać za pisanie tego felietonu, bo im więcej czasu mija od zakończenia meczu z Widzewem, tym bardziej stwierdzam, że wczoraj na boisku w Łodzi nie mieliśmy czego szukać. Może nawet i dobrze, że mecz zakończył się porażką 0:3, a nie 0:1, bo przy jednobramkowej prawdopodobnie słyszelibyśmy narrację, że było bardzo blisko i gdyby nieco więcej opanowania pod bramką, to moglibyśmy wywieźć punkt lub punkty i w ogóle byliśmy lepsi (!) od Widzewa.

Nie, nie byliśmy. Byliśmy w każdym aspekcie od Widzewa gorsi. I należy to sobie jasno powiedzieć, bo jeżeli będziemy mydlić oczy tym, że więcej mieliśmy piłkę (57%) czy oddaliśmy niemal tyle samo celnych strzałów (trzy przy czterech Widzewa), to nie wyciągniemy mitycznych wniosków, tylko będziemy się pławić w samozadowoleniu.

Niektórzy kibice mówią, że Widzew był słaby i każda inna drużyna by ten mecz z łodzianami wygrała. No niech będzie, że Widzew słaby i każdy by z nimi wygrał. Tylko zwróćmy uwagę na to, że są jeszcze kwestie taktyczne, gra się tak, jak przeciwnik pozwala itd. I mając przeciw sobie bezzębnego rywala, gospodarze mogli sobie pozwolić na taką, a nie inną grę, niby się przyczajając, a gdy mieli już piłkę przy nodze, to zagrożenie pod naszą bramką wzrastało wielokrotnie.

Z jednej strony może i fajnie, że GKS miał tak dużo piłkę, sporo przebywał na połowie rywala i rozgrywał atak pozycyjny. Problem w tym, że nie stworzyliśmy absolutnie żadnego zagrożenia pod bramką przeciwnika. Zero. Kikolski był bezrobotny. Wydawało się, że najgroźniejsza akcja GKS to była ta, gdy Wasielewski podawał do Rosołka, a ten fatalnie nie trafił dobrze w piłkę, choć wydaje się, że w tej sytuacji i tak rysowaliby linie i prawdopodobnie byłby spalony. Bo jakie inne? Jak Gruszkowski uderzał z woleja, mając przed sobą trzech Widzewiaków? Serio, to jedyne sytuacje, które przychodzą do głowy. Poza tym nic. Przy 57% posiadania, GKS stworzył sobie xG na poziomie 0,76.

Nie mamy na ten moment ofensywy. Nowi zawodnicy nie dają kompletnie nic (jedynie Wędrychowski robi trochę wiatru, ale w Łodzi nic z tego nie wynikało). A „starzy”? Obniżyli loty w porównaniu do poprzedniego sezonu. Optycznie może to nawet nie wyglądało najgorzej, rozgrywanie w środku boiska, transport piłki na skrzydła. Ale tacy zawodnicy jak Galan, Wasyl, Kowal czy Bartosz Nowak nie dają tego, co w poprzednim sezonie, czyli realnych, wymiernych korzyści – nie mówię tu nawet o golach, tylko o wykreowanych groźnych sytuacjach. Jak już Galan miał dobrą sytuację w polu karnym, to pakował się zwodem w trzech rywali, a jak Wasyl stał dwadzieścia sekund niepilnowany w polu karnym, to wszyscy byli odwróceni do niego plecami i nie widzieli, że należy zagrać mu piłkę. W tej sytuacji wyglądało to tak, że choć wiara kibica była taka, żeby siłą woli wepchnąć tę piłkę do siatki, to po prostu z obrazu gry absolutnie się na to nie zanosiło. Nawet na jednego gola, który byłby raczej łutem szczęścia niż czymś co wynika z przebiegu meczu.

A gdy Widzew już postanowił przyatakować, to można się było modlić, żeby zaraz nie wyciągać drugi raz piłki z siatki. Szalał Akere, którego nie potrafili upilnować nasi obrońcy, przeciętnego na razie Fornalczyka też łapał Kowalczyk i na szczęście dla niego nie dostał żółtej kartki. Przede wszystkim jednak dwie wybitne interwencje zanotował niezawodny Dawid Kudła i to choćby wystarczy, żeby powiedzieć, że to był cud, że do 87. minuty nie przegrywaliśmy dwiema bramkami. Nie mówiąc o absurdalnej decyzji Bartosza Frankowskiego o nieuznaniu gola dla Widzewa w drugiej minucie drugiej połowy. My się oczywiście cieszyliśmy, ale tak naprawdę to była radość z błędu VAR-u, bo jak oni się tam dopatrzyli ręki, to naprawdę ciężko zrozumieć.

Niestety nasi obrońcy też nie za bardzo pomogli. Te odbijanki, dziwne straty, które dobrze znamy, znów dały o sobie znać. Już nie mówię o samobóju Kowala, bo to akurat może się każdemu zdarzyć i jest to pech. Ale naprawdę trudno zrozumieć ustawiczne stawianie na Lukasa Klemenza, który nie za dobrze sobie radzi na tym poziomie rozgrywkowym i trzymanie Martena Kuuska na ławce. Nie mówię, że Estończyk będzie zbawieniem, bo też swoje miał za uszami, ale Lukas to jest tykająca bomba zegarowa, w większości meczów ma jakieś kuriozalne zagrania i często jedyne, co mu dobrze wychodzi, to w ostatecznej sytuacji jakieś rzucenie się ciałem i zablokowanie piłki czy nawet wybicie z linii bramkowej. Jednak błędy, które popełnia przeważają nad korzyściami i na dłuższą metę z tym zawodnikiem będziemy raczej tracić bramki niż zapobiegać ich utracie. Alan Czerwiński tym razem zagrał dużo słabiej i też przepuścił dziwną piłkę do Alvareza na 3:0, a wcześniej nie był pewny. Jednak patrząc nawet na źródła groźnych sytuacji Widzewa, to nie może być tak, że w straszny sposób Bartosz Nowak traci piłkę i z tego padał niedoszły gol na 2:0. Podobną stratę miał Wędrychowski z Lubinem i tam też było bardzo groźnie.

I teraz sam już się trochę gubię, bo z jednej strony nie chcę, żebyśmy byli jeźdźcami bez głowy, a z drugiej jednak naprawdę ukłuło mnie, gdy mieliśmy przewagę, przycisnęliśmy ten Widzew na początku meczu, mieliśmy serię stałych fragmentów gry i nagle… trener wycofał Klemenza i Jędrycha do obrony. Tak jakby dał sygnał „hej, za bardzo atakujecie, opanujcie się”. Nie wiem, czy nie zadziałało to na podświadomość naszych zawodników, bo tak naprawdę po chwili straciliśmy gola po PIERWSZEJ akcji Widzewa w tym meczu. No i właśnie, rozumiem tę chłodną głowę, ale nie chciałbym, żebyśmy jednak stracili to ofensywne DNA z poprzedniego sezonu na rzecz nadmiernej asekuracji czy wręcz asekuranctwa, bo w historii mojego zainteresowania piłką, takie rzeczy zazwyczaj kończyło się wtopami. Mam na myśli wiele meczów, w których drużyna w końcówce rozpaczliwie cofała się robiła obronę Częstochowy. Czasem to wyszło, częściej nie. Czy ultradefensywa Franka Smudy w meczu z Czechami na Euro 2012. Czy wcześniejsza ultradefensywa Janusza Wójcika na Wembley, co Scholes nam strzelił trzy bramki (jedną notabene ręką, nie jak Shehu).

Tu oczywiście sytuacja to pojedynczy niuans meczowy i zupełnie inna sytuacja. Bo potem niby GKS znów chodził do przodu. Ale tak się to zgrało z tą utratą bramki, że trudno przejść obojętnie.

Trener mówi, że zespół jest po przebudowie. Trochę tak, trochę nie. Tak, bo straciliśmy trzon zespołu, czyli przede wszystkim Oskara Repkę, no i napastnika – jak się okazuje niezłego – Sebastiana Bergiera. Tylko to zaledwie częściowo tłumaczy tę naszą słabą postawę na początku sezonu. Bo Repka Repką, ale nikt nie broni właśnie Galanowi, Wasylowi, Kowalowi czy Nowakowi być co najmniej tak efektywnymi jak w poprzednim sezonie. Ci zawodnicy obniżyli loty i to przede wszystkim na tym trzeba się skupić, żeby wrócili do swojej gry. Wasyl w Łodzi jeszcze nie grał najgorzej, ale w poprzednim sezonie był lepszy. Bo na razie okazuje się, że na wzmocnienia nie mamy co liczyć, jeśli nowi piłkarze nie zaczną funkcjonować tak, jak każdy nowy zawodnik powinien, czyli na motywacji i maksymalnym zaangażowaniu. Na czele z napastnikami, bo całe trzy mecze, w których prezentowali się Maciej Rosołek i Aleksander Buksa to póki co jakieś nieporozumienie. Chłopaki obudźcie się.

Widzew nas pokonał jakością piłkarską. Wiedzieli, co zrobić z piłką, wiedzieli jak wykorzystać nasze słabe punkty. To mocna drużyna. Choć nie jest powiedziane, że inni nie znajdą na nią sposobu, ale dali nam solidną lekcję gry w piłkę. Piłkę, która nie polega na prostym kopaniu i posiadaniu jej, tylko wiedzy i umiejętności, co z nią zrobić, gdy ma się ją przy nodze.

GieKSa jest w niełatwym położeniu, bo okazuje się, że większość ligi na początku sezonu gra dobrze i już nam odjeżdżają w tabeli. Z kimkolwiek wygrać będzie bardzo trudno. A punkty trzeba gromadzić od początku i to co jakiś czas trzy. Żeby nie obudzić się w sytuacji Śląska Wrocław, który po jesieni miał dziesięć oczek i mimo że wiosną grał dobrze – do utrzymania zabrakło.

A terminarz nam nie sprzyja. Bo teraz Legia w Warszawie.

Niech więc każdy robi swoje – trenerzy i piłkarze pracujcie, my relacjonujmy, a kibice dopingują.

I cokolwiek by się nie działo – wierzymy w zwycięstwo przy Łazienkowskiej!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Nie wziąć do autobusu marudnej niechęci

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu Legii Warszawa z GKS Katowice tradycyjnie wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Edward Iordanescu i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole można znaleźć zapis audio całej konferencji prasowej.

Edward Iordanescu (trener Legii Warszawa):
Wierzę, że to zasłużone trzy punkty. Gratuluję zespołowi, że pokazali charakter. Wolałbym jednak wygrać do zera. Jedyna dobra rzecz, że mieliśmy dwóch zawodników w końcówce, którzy strzelili bramki. Ale GKS grał z dobrą intensywnością, natomiast w drugiej połowie to była ich jedyna szansa i wyrównali. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ten mecz zakończył się remisem. Najważniejsze są trzy punkty. Gratuluję moim piłkarzom tego wysiłku. To bardzo ważny moment. Teraz musimy odpocząć, bo za trzy dni mamy bardzo ważny mecz w Europie i chcemy powalczyć o awans.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Zdają sobie państwo sprawę, że gdy przegrywa się w 5. czy 7. minucie doliczonego czasu, to sportowej złości jest bardzo dużo. Nie zamierzam natomiast przepraszać za to, że graliśmy dobrze i zaklinać rzeczywistości i pochylać głowy. Będę wyciągał bardzo dużo dobrego, jeśli chodzi o morale mojego zespołu i tego, jak postawili się Legii, w jaki sposób grali i wykonywali zadania. Mogło się dużo więcej dla nas wydarzyć, niż się wydarzyło, a wydarzyło się to, że przegrywamy. Jednak nie zawsze tylko wynik trzeba brać do autobusu i taką marudną niechęć, że się przegrało. Taka jest piłka, ona czasem bardzo boli, czasem daje dużo szczęścia, też niejednokrotnie wygraliśmy w końcówce. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko, byliśmy solidni i zdyscyplinowani, mieliśmy swoje momenty i mogliśmy zdobyć nawet więcej bramek, gdyby ciut tej precyzji więcej było. Na razie na gorąco tak to odbieram, chcąc przygotowywać się do następnych spotkań, bo przed przerwą reprezentacyjną czekają nas trzy bardzo trudne spotkania i na bazie tego spotkania, chcemy być jak najlepiej przygotowani. Dzisiaj na pewno poboli i może być przykro, ale na bazie tego, jak drużyna się prezentowała, możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga