Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Gdzie swoje mecze rozegra GKS Katowice?
Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ostatniego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.
Zakończono rozgrywki w Polskiej Hokej Lidze, jak wiadomo Mistrzem Polski została GieKSa. W mediach trwa podsumowanie sezonu w wykonaniu hokeistów GieKSy i spekulacje na temat miejsca rozgrywania spotkań w Lidze Mistrzów.
Na boiska ligowe wróciły piłkarki. W Wielką Sobotę kobieca drużyna GieKSy pokonała na wyjeździe zespół Olimpii Szczecin 3:1 (1:1). Kolejny mecz piłkarki rozegrają w najbliższą sobotę, w Katowicach z drużyną Śląska Wrocław. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 13:00. Piłkarze ze względu na Święta mają trochę więcej przerwy między meczami – najbliższe rozegrają na wyjeździe, jutro we wtorek (o 20:30) ze Stomilem Olsztyn. Spotkanie będzie transmitowane na kanale Polsat Sport Extra. W rozpoczętym tygodniu piłkarze rozegrają jeszcze jeden ligowy mecz – w najbliższą niedzielę (24 kwietnia o 12:40), wyjazdowe z GKS-em Tychy.
Siatkarze przegrali pierwsze spotkanie w ćwierćfinale PlusLigi z jednym z faworytów rozgrywek drużyną Grupa Azoty ZAKSy Kędzierzyn-Koźle 0:3. Dzisiaj w Spodku o 14:45 drugi mecz, w przypadku zwycięstwa ZAKSy – GieKSa odpada z walki o medale, pozostanie gra o maksymalnie miejsce piąte.
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – GieKSa ściga czołówkę. Ważne punkty w Szczecinie
GKS Katowice długo walczyły o komplet punktów w Szczecinie. Na piękną bramkę Jany Kalininy odpowiedziały Nicola Brzęczek, Klaudia Maciążka oraz debiutująca w Ekstralidze Zuzanna Witek i ważne w walce o medale punkty powędrowały na Śląsk.
W pierwszej połowie oba zespoły jakby się badały. Akcje raz po jednej, raz po drugiej stronie boiska. Szybciej swoje szanse wykorzystały piłkarki Olimpii.
W dwudziestej minucie z okolicy dwudziestego metra huknęła Yana Kalinina i dała prowadzenie Olimpii. Gol zdecydowanie „Stadiony Świata”. Chwilę później mogło być 2-0, ale dobrze na linii zachowała się Weronika Klimek, która przeniosła piłkę nad poprzeczką.
Mecz zdecydowanie nabrał tempa. Ten fragment gry lepiej wykorzystały piłkarki ze Śląska. Anita Turkiewicz uderzyła w kierunku Natalii Radkiewicz, ta odbiła piłkę przed siebie. Na jedenasty metr nabiegała Nikola Brzęczek i strzałem po ziemi dała pierwszą bramkę GieKSie. Chwilę później Klaudia Maciążka umieściła piłkę ponownie w bramce, ale sędzia boczna zasygnalizowała pozycję spaloną.
Drugą część spotkania mocno zaczęły przyjezdne. Już w pierwszej minucie drugiej połowy ponownie Brzęczek uderzyła z bliska w kierunku Radkiewicz. Ta jednak dziś robiła, co mogła, by uchronić swój zespół od porażki. Długo ta sztuka się udawała. W 83. minucie rajd z piłką przeprowadziła Klaudia Maciążka, minęła szczecińską bramkarkę.
Warto także odnotować pojawienie się na placu gry Zuzanny Witek w 79. minucie. Debiut młodej piłkarki GieKSy był możliwy po zmianie przepisów, i dopuszczeniu do gry młodzieżowych reprezentantek kraju. Debiut o tyle wyjątkowy, że młoda piłkarka GieKSy po dziesięciu minutach adaptacji na placu gry umieściła piłkę w bramce.
Mecz wyrównany, ale w piłce chodzi o zdobywanie goli, a tych dziś więcej strzeliły piłkarki GKS-u Katowice.
24kurier.pl – Porażka Olimpii Szczecin z GKS Katowice
Przez pierwsze dwadzieścia minut spotkania niewiele się działo na boisku. Dopiero po rzucie rożnym w 20. minucie, skutecznym strzałem z powietrza popisała się Yana Kalinina, dla której był to pierwszy mecz w barwach Olimpii. Po tej bramce do głosu doszedł zespół gości. W 31. minucie z piłką w pole karne wbiegła Anita Turkiewicz, która oddała mocny strzał, a skuteczną dobitką popisała się Nikola Brzęczek. Jeszcze przed przerwą dobrą okazję miała Brzęczek, ale jej strzał głową nie trafił w bramkę.
Na początku drugiej połowy do ataku przystąpił zespół GKS-u. Ponownie w polu karnym strzelała Brzęczek, a chwilę później z dystansu próbowała Turkiewicz. W 69. minucie ta sama zawodniczka nieznacznie przestrzeliła z rzutu wolnego. GKS miał inicjatywę i stwarzał sytuacje strzeleckie. W przeciwieństwie do Olimpii, która nie mogła wykreować żadnej okazji bramkowej. W 82. minucie z piłką w pole karne wbiegła Maciążka, która minęła Natalię Radkiewicz i wpakowała piłkę do pustej bramki. Po tym golu Olimpia już się nie podniosła, a goście stworzyli jeszcze kilka okazji bramkowych. Najpierw z dystansu uderzała Vojtkova, a po rzucie rożnym w 90. minucie, wynik meczu ustaliła Zuzanna Witek.
Olimpia ambitnie walczyła przez całe spotkanie, ale po raz kolejny zabrakło jej argumentów piłkarskich. W 2. połowie Olimpia nie stworzyła żadnego zagrożenia pod bramką katowiczanek. Goście po przerwie byli zespołem lepszym i zasłużenie wygrali to spotkanie. W pierwszej połowie w drużynie „Gieksy” wystąpiła Amelia Bińkowska, była zawodniczka Olimpii.
sportdziennik.com – Od ściany do ściany
Przy Bukowej muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego defensywa, która jesienią nie straciła gola przez blisko 500 minut, teraz popełnia błędy urągające standardom zawodowego futbolu.
Kibice GieKSy – nie wspominajmy już o hokeju, zostańmy przy samej piłce – miotają się w ostatnich dniach od ściany do ściany. Perspektywa „domowego tryptyku”, czyli konfrontacji przy Bukowej z Polkowicami, Widzewem i Odrą, pozwalała nawet marzyć o włączeniu się na ostatniej prostej do walki o czołową szóstkę i baraże.
Winda zamiast w górę pojechała jednak w dół. Tryptyk przyniósł drużynie 0 punktów, seria 6 meczów bez porażki przeistoczyła się w serię 5 meczów bez zwycięstwa, a trzy z rzędu przegrane w roli gospodarza przytrafiły się GKS-owi pierwszy raz od rundy jesiennej sezonu 2018/19 (z Niecieczą, Garbarnią i Wartą), zakończonego degradacją. Przewaga nad strefą spadkową stopniała do 5 punktów, a w tym sezonie rozegranych zostanie jeszcze 7 kolejek. W nich czarno na białym okaże się, czy GKS zasługuje na utrzymanie, jako że zmierzy się z bezpośrednimi rywalami w walce o ten cel – Stomilem, Puszczą, Jastrzębiem czy mającą dwa „oczka” więcej, ale pozostającą bez wiosennej wygranej Skrą. Czekają go też wyjazdowe derby z imiennikiem z Tychów oraz konfrontacje z walczącymi o awans ŁKS-em i Koroną. Jesienią z tym zestawem przeciwników GieKSa poradziła sobie dobrze. Zdobyła 12 punktów, uległa tylko łodzianom, teraz powtórzenie takiego dorobku na pewno zapewniłoby miejsce w I lidze na kolejny sezon. Dziś ma na koncie 29 „oczek”. Dokładając tuzin, wychodzi 41, a w ostatnich latach do zajęcia 15. pozycji, która teraz jest pierwszą bezpieczną, potrzebnych było kolejno 35, 38, 37, 40 i 35 punktów.
Biorąc pod uwagę to, co działo się od października, GKS przegrywał niemal tylko te mecze, w których tracił gole w sposób skandaliczny, urągający I-ligowym standardom. Wyjątkiem był może tylko zacięty bój z liderem z Legnicy (2:3), w którym pozostał bez punktów mimo dwukrotnego obejmowania prowadzenia. ŁKS? Bezsensowny rzut karny sprokurowany przez Michała Kołodziejskiego. Polkowice? Zbigniew Wojciechowski nie trafiający w piłkę na 6. metrze od własnej bramki. Widzew? Dwa kardynalne błędy Huberta Sadowskiego – najpierw faul w polu karnym, potem nietrafienie w piłkę, którą lobem do siatki posłał Przemysław Kita. Odra? Fatalne zachowanie przy stałych fragmentach gry. Przed pierwszą straconą bramką w wybiciu futbolówki przeszkodzili sobie Wojciechowski i Patryk Szwedzik, przed trzecią – Bartosz Jaroszek i Marcin Urynowicz. Ciekawostką jest fakt, że (dane za portalem footystats) w każdym z tych trzech domowych meczów to GKS wypracowywał wyższy współczynnik „xG” (goli oczekiwanych) od rywali. Statystyki mówią jasno: jeśli nie ma popełnianych prostych indywidualnych błędów, GieKSa w ustawieniu z trójką stoperów jest rywalem, którego pokonać trudno.
Dziś piszemy znów o fatalnej katowickiej defensywie, ale nie zapominajmy, że jesienią w spotkaniach ze Skrą, Puszczą, Jastrzębiem i Koroną – a częściowo także Tychami i ŁKS-em – katowiczanie wyśrubowali świetną serię 483 minut bez straconej bramki. Wtedy optymalnym ustawieniem środka obrony okazali się Grzegorz Janiszewski, Arkadiusz Jędrych i Michał Kołodziejski. Wiosną trójka stoperów wyglądała nieco inaczej. W pięciu meczach obok Janiszewskiego i Jędrycha grał Hubert Sadowski. W domowym tryptyku za każdym razem zestawienie różniło się od poprzedniego. Z Widzewem byli to Bartosz Jaroszek, Jędrych i Sadowski, a z Odrą – Jaroszek, Jędrych i Janiszewski, podczas gdy Sadowski i Kołodziejski siedzieli na ławce. Ta rotacja najwyraźniej zespołowi nie posłużyła, co skłania do ponownej refleksji czy klub postąpił słusznie, nie decydując się w zimowym oknie transferowym na zakontraktowanie środkowego obrońcy.
Zauważmy jeszcze jedno: wszystkie te zespoły, z którymi w tym roku grał GKS, plasują się w czołowej dziesiątce tabeli wiosny, ułożonej za 7 poprzednich kolejek. Najbliżsi rywale – Stomil, Tychy, Skra, Puszcza, Jastrzębie – plasują się w drugiej dziesiątce. To też świadczy o pewnej skali trudności. Tyle o statystykach. Teraz najważniejsze jest to, co wydarzy się we wtorek w Olsztynie. W razie przedłużenia złej serii, otwierający obecnie strefę spadkową Stomil może zredukować stratę do 2 punktów. Dlatego w Katowicach trudno myśleć o świętach. Szkoleniowiec zapowiedział, że tym razem to najbliżsi muszą przyjechać do zawodników, nie odwrotnie. Niedziela – trening, poniedziałek – podróż, a we wtorek wjeżdżamy na ostatnią prostą walki o utrzymanie.
SIATKÓWKA
siatka.org – ZAKSa zgodnie z planem wygrała z GKS-em Katowice
Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle zgodnie z planem pokonała GKS Katowice i jest o krok od gry w półfinale. Kędzierzynie kontrolowali mecz od początku do końca, ekipa ze stolicy Górnego Śląska nie miała zbyt wiele do powiedzenia w tym starciu. Kolejny mecz pomiędzy tymi drużynami zostanie rozegrany w poniedziałek wielkanocny w Katowicach.
[…] Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle – GKS Katowice 3:0 (25:21, 25:12, 25:22)
Stan rywalizacji play-off do dwóch zwycięstw: 1-0 dla ZAKSY
polsatsport.pl – ZAKSA pewnie ograła GKS
Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle pokonała GKS Katowice 3:0 w pierwszym meczu ćwierćfinału play-off PlusLigi. Rywalizacja toczy się do dwóch zwycięstw, a spotkanie numer dwa zostanie rozegrane w poniedziałek 18 kwietnia w katowickim Spodku.
Faworyzowani kędzierzynianie efektownie rozpoczęli spotkanie z GKS (6:1). Siatkarze GKS nie poddali się, ruszyli do odrabiania strat i w środkowej części seta złapali punktowy kontakt (11:10). Na krótko jednak, bo gospodarze błyskawicznie odbudowali przewagę (15:11) i utrzymywali ją do końca seta. Zwycięstwo przypieczętował mocnym uderzeniem z lewej strony Aleksander Śliwka (25:21). Kędzierzynianie byli w tej partii skuteczniejsi w ataku, lepiej punktowali blokiem i popełnili mniej błędów od rywali.
Siatkarze ZAKSY udanie rozpoczęli również kolejną odsłonę. Dwie punktowe serie po pięć wygranych akcji (8:2, 13:3) dały im wyraźną zaliczkę. W dalszej części seta siatkarze z Katowic nie mieli wiele do powiedzenia. Gospodarze utrzymywali skuteczność w ataku (w całym secie 78%) i wygrali w dwadzieścia minut. Zamknęli tę część meczu punktowym blokiem (25:12).
W trzeciej partii katowiczanie nie przespali wreszcie początku, uzyskali nawet minimalną zaliczkę (3:4). Siatkarze ZAKSY szybko jednak odskoczyli na kilka punktów (8:5), później popisali się serią czterech wygranych akcji i zrobiło się 14:8. Goście odpowiedzieli dwoma asami serwisowymi Jakuba Jarosza (14:11); nie rezygnowali i walczyli do końca – jeszcze przy stanie 23:21 – gdy kolejnym asem popisał się Jarosz – mieli niewielką stratę. Kędzierzynianie rozegrali jednak końcówkę po swojej myśli i skuteczny atak Śliwki zakończył seta (25:22) i całe spotkanie.
HOKEJ
sportdziennik.com – Podsumowanie sezonu PHL. GieKSiarskie rządy
Polska Hokej Liga obrosła w siłę, ale nadal trzeba pracować nad jej wizerunkiem. Minęły czasy gdy w hokejowej ekstralidze dominowały tylko zespoły z Krakowa i z Tychów. Mamy już kilka klubów, które nie tylko prezentują odpowiedni poziom ligowy, ale z powodzeniem rywalizują w międzynarodowym towarzystwie. JKH GKS Jastrzębie-Zdrój pokazało się z niezłej strony w Lidze Mistrzów, natomiast Cracovia sięgnęła po Puchar Kontynentalny i również wystąpi w eliminacjach LM. Dwa nasze zespoły w elitarnych rozgrywkach!
1. GKS Katowice
Rozsądek działaczy oraz solidność trenerów i zawodników złożyły się na tytuł mistrzowski GKS-u Katowice. Działacze wraz ze szkoleniowcami zbudowali stabilną drużynę, która była najlepsza w sezonie zasadniczym oraz w play offie. Oczywiście, w ciągu tej kilkumiesięcznej rywalizacji przeżywała też turbulencje, ale w kluczowych momentach potrafiła się wznieść na wyżyny. Wahania formy wynikały również z kłopotów covidowych i kontuzji, a to już siła wyższa. „Plamą” na honorze był nieudany występ w półfinale Pucharu Polski i przegrana Energą Toruń 4:5.
Wiele napisano już o „eksportowym” ataku Patryk Wronka – Grzegorz Pasiut – Bartosz Fraszko. Jednak warto zwrócić uwagę na formację Patryk Krężołek – Mateusz Michalski – Mateusz Bepierszcz, która z meczu na mecz dojrzewała i w play offie wszystkich zaskoczyła. Swoje „cegiełki” dołożyli obcokrajowcy, zwłaszcza na finiszu sezonu i ciekawe, którzy z nich zdecydują się na pozostanie w Katowicach. Bramkarz John Murray i defensorzy również zasłużyli na słowa uznania. Teraz przed nimi nie tylko obrona tytułu, ale również występy w Lidze Mistrzów. Krzysztof Pieczyński, radny Katowic, już złożył na ręce prezydenta miasta interpelację, by mecze GKS-u w tych rozgrywkach były w „Spodku”.
hokej.net – Ilu kibiców obejrzało mecze finału? Te liczby nie powalają
Za nami finały play-off. Po raz pierwszy od 52 lat tytuł trafił w ręce GKS-u Katowice, który już po czterech meczach uporał się z Re-Plast Unią Oświęcim. Sprawdziliśmy, ilu kibiców obejrzało te starcia na antenie TVP Sport.
[…] Ligowe i pucharowe zmagania przyciągają przed telewizory znacznie mniejszą publikę. Mecz o Superpuchar Polski pomiędzy Re-Plast Unią Oświęcim a JKH GKS-em Jastrzębie (1:3) obejrzało średnio 20 tysięcy widzów, a „w piku” 45 tysięcy.
Nieco lepiej wyglądało to w Turnieju Finałowym Pucharu Polski. Średnia oglądalność meczów półfinałowych pomiędzy GKS-em Katowice a KH Energą Toruń oraz Re-Plast Unii Oświęcim z Comarch Cracovią nie przekroczyła 50 tysięcy widzów. Mecz finałowy obejrzało średnio 85 tysięcy widzów. W szczycie ta liczba wyglądała jeszcze okazalej, bo przekroczyła 120 tysięcy kibiców.
Wydawało się, że mecze finału play-off będą miały przynajmniej podobną widownie. Nic bardziej mylnego. Te konfrontacje śledziło średnio od 20 do 40 tysięcy kibiców. W „piku” ta liczba wynosiła od 50 do 70 tysięcy.
Tkacz o rywalizacji finałowej. „Różnica w przygotowaniu fizycznym między tymi zespołami była olbrzymia”
Andrzej Tkacz pamięta tytuł mistrzowski zdobyty przez GKS Katowice 52 lata temu. Były znakomity bramkarz, który w 1976 roku zatrzymał ZSRR, ocenił tegoroczną finałową rywalizację GieKSy z Re-Plast Unią Oświęcim.
Jego zdaniem, podopieczni Jacka Płachty w pełni zasłużyli na tytuł mistrzowski.
– Nie przypuszczałem tylko, że GKS poradzi sobie tak łatwo z Unią w finałach. Tyle, że wszystko stało się jasne już po pierwszym meczu. Różnica w przygotowaniu fizycznym między tymi zespołami była olbrzymia. Katowice były przygotowane bardzo dobrze, a o Unii nie można tego powiedzieć. Byli wolniejsi, mniej wytrzymali… Gdzieś popełnili błąd. Momentami było widać, że wiedzą, co chcą grać, ale nie starczało im na to sił – ocenił Andrzej Tkacz w rozmowie z oficjalną stroną GKS-u Katowice.
Katowiczanie w półfinale po siedmiomeczowym boju pokonali GKS Tychy 4:3. Ten bój przez wielu kibiców i ekspertów był określany mianem przedwczesnego finału.
– Czy ja wiem? Niekoniecznie. To Unia była przecież druga w sezonie zasadniczym. Różnica była taka, że Tychy dorównywały GKS-owi pod względem fizycznym. Do tego nie mieli w tych półfinałach nic do stracenia. Z kolei Katowice grały pod presją. Musieli sobie prowadzić z rolą faworyta. I dali radę – wyjaśnił „Bocian”.
Zdaniem Andrzeja Tkacza GKS Katowice osiągnął cel, bo miał w swoim składzie najlepszych polskich zawodników. Dających rzecz jasna sporo jakości.
– Wiadomo, że dobrze spisywał się pierwszy atak Wronka-Pasiut-Fraszko. Ale pod koniec sezonu Krężołek-Michalski-Bepierszcz w niczym nie ustępowali. Dobrze spisywał się też atak obcokrajowców. Po prostu wszystko się zgrało. Dla mnie to efekt przemyślanej pracy, która na pewno kosztowała sporo wysiłku. Trzeba to docenić i pogratulować. GKS był najlepszy jako drużyna – analizował mistrz Polski z 1970 roku
Dodał też, że swoje w bramce zrobił też John Murray, który był jednym z architektów tego sukcesu.
– Tychy mają czego żałować (śmiech). Zawsze przecież bronił dobrze w lidze i reprezentacji. GKS zrobił dobrze, że po niego sięgnął – zakończył.
Mistrzostwo GieKSy to dobra wiadomość dla polskiego hokeja
Teza: GKS Katowice zdobył mistrzostwo Polski w hokeju na lodzie i – obiektywnie rzecz biorąc – bardzo dobrze! To dobra wiadomość dla hokeja na lodzie w Polsce. Poniżej argumenty.
To nie będzie nostalgiczny tekst o klubie z hokejowego miasta, który po 52 latach znów mógł się cieszyć z mistrzowskiego tytułu. To nie będzie wzruszająca opowieść o kibicach, którzy wiele musieli wycierpieć, by 8 kwietnia upić się do niepamięci pod Spodkiem lub – jak wytrwalsi – na ul. Mariackiej w Katowicach. To będzie sucha, chłodna argumentacja, tłumacząca, dlaczego dobrze się stało, że GKS Katowice został mistrzem Polski w hokeju na lodzie.
1. Budowa, a nie reakcjonizm
GKS Katowice budował solidny zespół od lat. Poszczególni hokeiści grają ze sobą kolejny sezon, znają się świetnie na tafli, ale też poza nią. Łączyły ich nie tylko nietuzinkowe umiejętności, ale też głód zwycięstwa. Przeanalizujmy, kiedy ostatnio poszczególni zawodnicy, których uznaję za trzon drużyny, odnosili triumfy w hokeju klubowym. Grzegorz Pasiut – ostatnie mistrzostwo kraju sześć lat temu, później dwa tytuły na Białorusi, ale po nich jedynie brązowe medale w Polsce. Maciej Kruczek i Patryk Wajda – pięć lat bez tytułu mistrzowskiego. Patryk Krężołek, Bartosz Fraszko, Patryk Wronka, Mateusz Michalski – oczekiwanie na pierwszy tytuł w karierze. Od kilku sezonów kadra GieKSy jest stabilna i oparta na solidnych fundamentach. Jakże to inne niż skład finałowych oponentów, którzy w trakcie samego sezonu 2021/22 wymienili sześciu zawodników. Jakże to inne niż kazus Cracovii, która szóstkę graczy zdążyła zakontraktować w ostatnim dniu okienka transferowego.
2. Trener
Dyrektor hokejowej sekcji, Roch Bogłowski, od dawna wiedział, że chce, by to Jacek Płachta poprowadził GKS Katowice do sukcesów. Sam szkoleniowiec też od kilku sezonów dokonywał przymiarek do powrotu nad Wisłę, ale jak w każdym dobrym filmie o miłości – zakochani nie mogli się spotkać, mijali się równoległymi uliczkami, siadali w tych samych knajpach, ale plecami do siebie, aż w końcu trafili w swoje objęcia.
Płachta od początku swojej pracy narzucił dużą dyscyplinę taktyczną, której brakowało GieKSie w czasach Toma Coolena, prezentował pomysły wykorzystania potencjału swoich zawodników, czego nie robili Sarnik i Parfionow, obrał słuszną drogę dopasowaną do grupy ludzi, których w Katowicach zastał – sztuka obca Risto Dufvie. Zresztą, mówi się, że Płachta miał duży wpływ na kształt swojej kadry i to kolejny „plus” dopisany do punktu pierwszego. Sam miał zdecydować, że pierwszym bramkarzem ma być John Murray. Osobiście dzwonił i namawiał na grę w Katowicach Carla Hudsona. Podjął trudną decyzję o rezygnacji z Filipa Starzyńskiego, choć ten był ulubieńcem kibiców. Szybko ułożył sobie ataki i pary obrońców i nawet kiedy dokonywał zmian, to bardzo świadomie, a konsekwencja w personalnych wyborach musiała robić wrażenie. Płachta udowodnił, że jest fachowcem, zna się na robocie i kiedy da mu się zaufanie, potrafi spłacić kredyt mimo rosnących stóp procentowych.
3. Bramkarz
Skoro o Murrayu mowa. GKS mógł sięgnąć po Antona Svenssona, mógł postawić na kolejnego zagranicznego bramkarza pokroju Owena, Rahma czy Šimbocha. Ostatecznie wybrał dobrze znanego, choć bardzo niedocenianego, Johna Murraya. W Katowicach doskonale wykorzystali niezrozumiałe ruchy kadrowe za miedzą, zagrali va banque i na koniec dnia wypili szampana zwycięzców. „Jasiu Murarz” przez lata udowodnił, że ma patent na tytuły mistrzowskie w Polskiej Hokej Lidze. Tych nie zdobył tylko w sezonach, kiedy grał w Opolu (14/15 i 16/17) lub kiedy trenerzy nie byli w stanie mu zaufać w najważniejszych meczach play-offów (2020/21).
Gracz wielce niedoceniany, bo sylwetka małosportowa, bo bywa leniwy i zdarza mu się wyczyniać w bramce głupoty, ale od lat, kiedy przychodzą najważniejsze mecze, nie zawodzi. Jeszcze w trakcie sezonu zasadniczego, choć wykręcał najlepsze statystyki, znajomi kibice GieKSy kręcili nosem i narzekali. Uspokajałem, że wartość Murraya pokażą dopiero play offy. Biła od niego chęć udowodnienia, że jest numerem jeden w Polsce, a w samym finale potrafił nawet zagrać z czystym kontem.
4. Transfery
W Katowicach nie było nieprzemyślanych i nerwowych ruchów. Nie było też nieudanych transferów i wzmocnień wyplutych przez wyszukiwarkę zawodników. O tym, że Płachta chciał Hudsona i Murraya – już pisałem. Mogła GieKSa sięgnąć po tańszych w utrzymaniu zawodników z Rosji i Białorusi, ale jednak wiedzieli w Katowicach, że potrzebują Patryka Wronki i Jakuba Wanackiego, którym w poprzednich klubach nie stworzono optymalnych warunków do pracy. Umiejętnie Roch Bogłowski wykorzystywał szanse w postaci rozwiązania Stoczniowca (Mateusz Rompkowski) i braku play-offów w Nowym Targu (Marcin Kolusz, Filip Wielkiewicz).
Anthon Eriksson był strzałem w dziesiątkę: na lodzie walczył, jak gdyby urodził się po to, by wygrywać dla Katowic. Nie sposób zliczyć, ile ważnych trafień w newralgicznych momentach zdobył rosły Szwed. Mattias Lehtonen – sprowadzić jego wielkość do decydującego podania w dogrywce siódmego meczu półfinałowego to redaktorskie przestępstwo, ale co tam – wspomnijmy o tej bramce i o tym, jak prezentował się ten zawodnik w formacjach specjalnych: zarówno w tercji własnej, jak i pod bramką osłabionego liczebnie przeciwnika. Nawet Miro-Pekka Saarrelainen, pomimo kontuzji i braku fajerwerków, w play-offach zdobywał ważne gole, szczególnie w przewagach, w których potrafił wykorzystać jego talenty Jacek Płachta. O Joonie Monto nie zapomniałem – może statystycy tak, ale w hokeju najpiękniejsze jest to, co niewidoczne w punktacji kanadyjskiej i klasyfikacji plus/minus.
5. Młodzi
Igor Smal, Piotr Ciepielewski, Jakub Prokurat i spółka. Oczywiście, im dalej w sezon, tym mniej grali i mniej szans otrzymywali, ale Jacek Płachta pozwolił nam poznać w tym sezonie nowe twarze tych, których znaliśmy i oblicza tych, których poznać jeszcze nie mieliśmy okazji. Dorzućmy jeszcze Szymona Mularczyka, kilka meczów Macieja Miarki i występy Davida Lebka. GKS miał w swojej kadrze młodzież, której ufał nawet w meczach decydujących, młodzież, w której widać olbrzymi potencjał i młodzież, od której za sezon lub dwa powinniśmy oczekiwać solidnych liczb w PHL. Nie ma nic lepszego niż nauka od Patryka Wronki, Grzegorza Pasiuta czy Macieja Kruczka. W Katowicach udowodnili, że można rozwijać młodych hokeistów, jednocześnie zdobywając tytuł mistrzowski.
Kończąc już tę (pewnie zbyt długą) argumentację: w mojej opinii dobrze się stało, że GKS Katowice sięgnął po tytuł mistrza Polski 2022. Bo kolejny rok z rzędu zwyciężyła drużyna, która skład budowała, a nie sklejała na rympał. Kolejny rok z rzędu zwyciężył zespół, mający w swoich szeregach siłę reprezentacji Polski. Mistrzem został klub, który miał trenera wiedzącego, co robi, a nie błądzącego po omacku i na chybił trafił. Triumfowała ekipa z perspektywicznymi młodymi Polakami w składzie. Wygrała drużyna, która wprowadziła do Polskiej Hokej Ligi zagranicznych graczy podnoszących poziom rozgrywek, pokazujących charakter i serce do gry. Mistrzostwo powędrowało do klubu, który choć potykał się w ostatnich sezonach, to kroczył raczej ścieżką rozwagi i potrafił wyciągać wnioski z odbytych lekcji. Dlatego z perspektywy polskiego hokeja dobrze się stało, że GieKSa zrobiła „majstra”.
HLM. Gdzie swoje mecze rozegra GKS Katowice?
Hokeiści GKS-u Katowice w przyszłym sezonie będą reprezentowali nasz kraj w rozgrywkach Hokejowej Ligi Mistrzów. Już dziś rodzi się pytanie, na jakim obiekcie swoje mecze będą rozgrywać podopieczni Jacka Płachty? Jakie lokalizacje są obecnie rozpatrywane? Wiemy już coś na ten temat.
Pewne jest to, że GieKSa nie rozegra swoich meczów w „Satelicie”. Ten obiekt najlepsze lata ma już za sobą i nie spełnia warunków, których wymagają działacze CHL. Poza tym często mrożony jest dopiero w… październiku. W grę nie wchodzi też „Jantor”, z uwagi na małą pojemność oraz brak stref dla kibiców gości.
Nic więc dziwnego, że Krzysztof Pieczyński, radny miasta Katowice, złożył interpelacje, aby mecze Hokejowej Ligi Mistrzów były rozgrywane w „Spodku”. To miałoby nadać temu wydarzeniu odpowiedniej rangi.
Sęk w tym, że ta historyczna dla polskiego sportu hala nie posiada aparatury do mrożenia lodu. Koszty zakupienia tych elementów są wysokie, ale tu sporo będzie zależeć od operatywności działaczy, władz miasta oraz przedstawicieli spółki zarządzającej obiektem. Poza tym terminy fazy grupowej mogą kolidować z Targami B2 Energy, które są poświęcone przemysłowi energetycznemu, hutniczemu i górnictwu.
Odopowiednich urządzeń mrożących ani nowoczesnych band nie posiada też Arena Gliwice, która jest najnowocześniejszym obiektem na Śląsku. To daje mniejsze pole manewru, choć w obwodzie jest też krakowska Tauron Arena. Trzeba również pamiętać, że w Hokejowej Lidze Mistrzów zagrać mają też zawodnicy Comarch Cracovii.
Ustaliliśmy też, że działacze GieKSy rozważają rozgrywanie spotkań CHL w… Ostrawie, a konkretnie w Ostravar Arénie, w której występuje na co dzień czeski ekstraligowiec HC Vitkovice Ridera.
Ten obiekt został zmodernizowany 18 lat temu i może pomieścić 9 tysięcy widzów. Dodajmy też, że dwukrotnie był on areną hokejowych mistrzostw świata Elity (2004, 2015).
Warto też pamiętać, że kibice GKS-u Katowice i Banika Ostrawa są ze sobą zaprzyjaźnieni. Nie da się więc ukryć, że mecze na tym terenie byłyby szczególne dla obu fanów obu klubów.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.


Najnowsze komentarze