Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Gdzie swoje mecze rozegra GKS Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ostatniego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.

Zakończono rozgrywki w Polskiej Hokej Lidze, jak wiadomo Mistrzem Polski została GieKSa. W mediach trwa podsumowanie sezonu w wykonaniu hokeistów GieKSy i spekulacje na temat miejsca rozgrywania spotkań w Lidze Mistrzów.

Na boiska ligowe wróciły piłkarki. W Wielką Sobotę kobieca drużyna GieKSy pokonała na wyjeździe zespół Olimpii Szczecin 3:1 (1:1). Kolejny mecz piłkarki rozegrają w najbliższą sobotę, w Katowicach z drużyną Śląska Wrocław. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 13:00. Piłkarze ze względu na Święta mają trochę więcej przerwy między meczami – najbliższe rozegrają na wyjeździe, jutro we wtorek (o 20:30) ze Stomilem Olsztyn. Spotkanie będzie transmitowane na kanale Polsat Sport Extra. W rozpoczętym tygodniu piłkarze rozegrają jeszcze jeden ligowy mecz – w najbliższą niedzielę (24 kwietnia o 12:40), wyjazdowe z GKS-em Tychy.

Siatkarze przegrali pierwsze spotkanie w ćwierćfinale PlusLigi z jednym z faworytów rozgrywek drużyną Grupa Azoty ZAKSy Kędzierzyn-Koźle 0:3. Dzisiaj w Spodku o 14:45 drugi mecz, w przypadku zwycięstwa ZAKSy – GieKSa odpada z walki o medale, pozostanie gra o maksymalnie miejsce piąte.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – GieKSa ściga czołówkę. Ważne punkty w Szczecinie

GKS Katowice długo walczyły o komplet punktów w Szczecinie. Na piękną bramkę Jany Kalininy odpowiedziały Nicola Brzęczek, Klaudia Maciążka oraz debiutująca w Ekstralidze Zuzanna Witek i ważne w walce o medale punkty powędrowały na Śląsk.

W pierwszej połowie oba zespoły jakby się badały. Akcje raz po jednej, raz po drugiej stronie boiska. Szybciej swoje szanse wykorzystały piłkarki Olimpii.

W dwudziestej minucie z okolicy dwudziestego metra huknęła Yana Kalinina i dała prowadzenie Olimpii. Gol zdecydowanie „Stadiony Świata”. Chwilę później mogło być 2-0, ale dobrze na linii zachowała się Weronika Klimek, która przeniosła piłkę nad poprzeczką.

Mecz zdecydowanie nabrał tempa. Ten fragment gry lepiej wykorzystały piłkarki ze Śląska. Anita Turkiewicz uderzyła w kierunku Natalii Radkiewicz, ta odbiła piłkę przed siebie. Na jedenasty metr nabiegała Nikola Brzęczek i strzałem po ziemi dała pierwszą bramkę GieKSie. Chwilę później Klaudia Maciążka umieściła piłkę ponownie w bramce, ale sędzia boczna zasygnalizowała pozycję spaloną.

Drugą część spotkania mocno zaczęły przyjezdne. Już w pierwszej minucie drugiej połowy ponownie Brzęczek uderzyła z bliska w kierunku Radkiewicz. Ta jednak dziś robiła, co mogła, by uchronić swój zespół od porażki. Długo ta sztuka się udawała. W 83. minucie rajd z piłką przeprowadziła Klaudia Maciążka, minęła szczecińską bramkarkę.

Warto także odnotować pojawienie się na placu gry Zuzanny Witek w 79. minucie. Debiut młodej piłkarki GieKSy był możliwy po zmianie przepisów, i dopuszczeniu do gry młodzieżowych reprezentantek kraju. Debiut o tyle wyjątkowy, że młoda piłkarka GieKSy po dziesięciu minutach adaptacji na placu gry umieściła piłkę w bramce.

Mecz wyrównany, ale w piłce chodzi o zdobywanie goli, a tych dziś więcej strzeliły piłkarki GKS-u Katowice.

 

24kurier.pl – Porażka Olimpii Szczecin z GKS Katowice

Przez pierwsze dwadzieścia minut spotkania niewiele się działo na boisku. Dopiero po rzucie rożnym w 20. minucie, skutecznym strzałem z powietrza popisała się Yana Kalinina, dla której był to pierwszy mecz w barwach Olimpii. Po tej bramce do głosu doszedł zespół gości. W 31. minucie z piłką w pole karne wbiegła Anita Turkiewicz, która oddała mocny strzał, a skuteczną dobitką popisała się Nikola Brzęczek. Jeszcze przed przerwą dobrą okazję miała Brzęczek, ale jej strzał głową nie trafił w bramkę.

Na początku drugiej połowy do ataku przystąpił zespół GKS-u. Ponownie w polu karnym strzelała Brzęczek, a chwilę później z dystansu próbowała Turkiewicz. W 69. minucie ta sama zawodniczka nieznacznie przestrzeliła z rzutu wolnego. GKS miał inicjatywę i stwarzał sytuacje strzeleckie. W przeciwieństwie do Olimpii, która nie mogła wykreować żadnej okazji bramkowej. W 82. minucie z piłką w pole karne wbiegła Maciążka, która minęła Natalię Radkiewicz i wpakowała piłkę do pustej bramki. Po tym golu Olimpia już się nie podniosła, a goście stworzyli jeszcze kilka okazji bramkowych. Najpierw z dystansu uderzała Vojtkova, a po rzucie rożnym w 90. minucie, wynik meczu ustaliła Zuzanna Witek.

Olimpia ambitnie walczyła przez całe spotkanie, ale po raz kolejny zabrakło jej argumentów piłkarskich. W 2. połowie Olimpia nie stworzyła żadnego zagrożenia pod bramką katowiczanek. Goście po przerwie byli zespołem lepszym i zasłużenie wygrali to spotkanie. W pierwszej połowie w drużynie „Gieksy” wystąpiła Amelia Bińkowska, była zawodniczka Olimpii.

 

sportdziennik.com – Od ściany do ściany

Przy Bukowej muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego defensywa, która jesienią nie straciła gola przez blisko 500 minut, teraz popełnia błędy urągające standardom zawodowego futbolu.

Kibice GieKSy – nie wspominajmy już o hokeju, zostańmy przy samej piłce – miotają się w ostatnich dniach od ściany do ściany. Perspektywa „domowego tryptyku”, czyli konfrontacji przy Bukowej z Polkowicami, Widzewem i Odrą, pozwalała nawet marzyć o włączeniu się na ostatniej prostej do walki o czołową szóstkę i baraże.

Winda zamiast w górę pojechała jednak w dół. Tryptyk przyniósł drużynie 0 punktów, seria 6 meczów bez porażki przeistoczyła się w serię 5 meczów bez zwycięstwa, a trzy z rzędu przegrane w roli gospodarza przytrafiły się GKS-owi pierwszy raz od rundy jesiennej sezonu 2018/19 (z Niecieczą, Garbarnią i Wartą), zakończonego degradacją. Przewaga nad strefą spadkową stopniała do 5 punktów, a w tym sezonie rozegranych zostanie jeszcze 7 kolejek. W nich czarno na białym okaże się, czy GKS zasługuje na utrzymanie, jako że zmierzy się z bezpośrednimi rywalami w walce o ten cel – Stomilem, Puszczą, Jastrzębiem czy mającą dwa „oczka” więcej, ale pozostającą bez wiosennej wygranej Skrą. Czekają go też wyjazdowe derby z imiennikiem z Tychów oraz konfrontacje z walczącymi o awans ŁKS-em i Koroną. Jesienią z tym zestawem przeciwników GieKSa poradziła sobie dobrze. Zdobyła 12 punktów, uległa tylko łodzianom, teraz powtórzenie takiego dorobku na pewno zapewniłoby miejsce w I lidze na kolejny sezon. Dziś ma na koncie 29 „oczek”. Dokładając tuzin, wychodzi 41, a w ostatnich latach do zajęcia 15. pozycji, która teraz jest pierwszą bezpieczną, potrzebnych było kolejno 35, 38, 37, 40 i 35 punktów.

Biorąc pod uwagę to, co działo się od października, GKS przegrywał niemal tylko te mecze, w których tracił gole w sposób skandaliczny, urągający I-ligowym standardom. Wyjątkiem był może tylko zacięty bój z liderem z Legnicy (2:3), w którym pozostał bez punktów mimo dwukrotnego obejmowania prowadzenia. ŁKS? Bezsensowny rzut karny sprokurowany przez Michała Kołodziejskiego. Polkowice? Zbigniew Wojciechowski nie trafiający w piłkę na 6. metrze od własnej bramki. Widzew? Dwa kardynalne błędy Huberta Sadowskiego – najpierw faul w polu karnym, potem nietrafienie w piłkę, którą lobem do siatki posłał Przemysław Kita. Odra? Fatalne zachowanie przy stałych fragmentach gry. Przed pierwszą straconą bramką w wybiciu futbolówki przeszkodzili sobie Wojciechowski i Patryk Szwedzik, przed trzecią – Bartosz Jaroszek i Marcin Urynowicz. Ciekawostką jest fakt, że (dane za portalem footystats) w każdym z tych trzech domowych meczów to GKS wypracowywał wyższy współczynnik „xG” (goli oczekiwanych) od rywali. Statystyki mówią jasno: jeśli nie ma popełnianych prostych indywidualnych błędów, GieKSa w ustawieniu z trójką stoperów jest rywalem, którego pokonać trudno.

Dziś piszemy znów o fatalnej katowickiej defensywie, ale nie zapominajmy, że jesienią w spotkaniach ze Skrą, Puszczą, Jastrzębiem i Koroną – a częściowo także Tychami i ŁKS-em – katowiczanie wyśrubowali świetną serię 483 minut bez straconej bramki. Wtedy optymalnym ustawieniem środka obrony okazali się Grzegorz Janiszewski, Arkadiusz Jędrych i Michał Kołodziejski. Wiosną trójka stoperów wyglądała nieco inaczej. W pięciu meczach obok Janiszewskiego i Jędrycha grał Hubert Sadowski. W domowym tryptyku za każdym razem zestawienie różniło się od poprzedniego. Z Widzewem byli to Bartosz Jaroszek, Jędrych i Sadowski, a z Odrą – Jaroszek, Jędrych i Janiszewski, podczas gdy Sadowski i Kołodziejski siedzieli na ławce. Ta rotacja najwyraźniej zespołowi nie posłużyła, co skłania do ponownej refleksji czy klub postąpił słusznie, nie decydując się w zimowym oknie transferowym na zakontraktowanie środkowego obrońcy.

Zauważmy jeszcze jedno: wszystkie te zespoły, z którymi w tym roku grał GKS, plasują się w czołowej dziesiątce tabeli wiosny, ułożonej za 7 poprzednich kolejek. Najbliżsi rywale – Stomil, Tychy, Skra, Puszcza, Jastrzębie – plasują się w drugiej dziesiątce. To też świadczy o pewnej skali trudności. Tyle o statystykach. Teraz najważniejsze jest to, co wydarzy się we wtorek w Olsztynie. W razie przedłużenia złej serii, otwierający obecnie strefę spadkową Stomil może zredukować stratę do 2 punktów. Dlatego w Katowicach trudno myśleć o świętach. Szkoleniowiec zapowiedział, że tym razem to najbliżsi muszą przyjechać do zawodników, nie odwrotnie. Niedziela – trening, poniedziałek – podróż, a we wtorek wjeżdżamy na ostatnią prostą walki o utrzymanie.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – ZAKSa zgodnie z planem wygrała z GKS-em Katowice

Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle zgodnie z planem pokonała GKS Katowice i jest o krok od gry w półfinale. Kędzierzynie kontrolowali mecz od początku do końca, ekipa ze stolicy Górnego Śląska nie miała zbyt wiele do powiedzenia w tym starciu.  Kolejny mecz pomiędzy tymi drużynami zostanie rozegrany w poniedziałek wielkanocny w Katowicach.

[…] Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle – GKS Katowice 3:0 (25:21, 25:12, 25:22)

Stan rywalizacji play-off do dwóch zwycięstw: 1-0 dla ZAKSY

 

polsatsport.pl – ZAKSA pewnie ograła GKS

Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle pokonała GKS Katowice 3:0 w pierwszym meczu ćwierćfinału play-off PlusLigi. Rywalizacja toczy się do dwóch zwycięstw, a spotkanie numer dwa zostanie rozegrane w poniedziałek 18 kwietnia w katowickim Spodku.

Faworyzowani kędzierzynianie efektownie rozpoczęli spotkanie z GKS (6:1). Siatkarze GKS nie poddali się, ruszyli do odrabiania strat i w środkowej części seta złapali punktowy kontakt (11:10). Na krótko jednak, bo gospodarze błyskawicznie odbudowali przewagę (15:11) i utrzymywali ją do końca seta. Zwycięstwo przypieczętował mocnym uderzeniem z lewej strony Aleksander Śliwka (25:21). Kędzierzynianie byli w tej partii skuteczniejsi w ataku, lepiej punktowali blokiem i popełnili mniej błędów od rywali.

Siatkarze ZAKSY udanie rozpoczęli również kolejną odsłonę. Dwie punktowe serie po pięć wygranych akcji (8:2, 13:3) dały im wyraźną zaliczkę. W dalszej części seta siatkarze z Katowic nie mieli wiele do powiedzenia. Gospodarze utrzymywali skuteczność w ataku (w całym secie 78%) i wygrali w dwadzieścia minut. Zamknęli tę część meczu punktowym blokiem (25:12).

W trzeciej partii katowiczanie nie przespali wreszcie początku, uzyskali nawet minimalną zaliczkę (3:4). Siatkarze ZAKSY szybko jednak odskoczyli na kilka punktów (8:5), później popisali się serią czterech wygranych akcji i zrobiło się 14:8. Goście odpowiedzieli dwoma asami serwisowymi Jakuba Jarosza (14:11); nie rezygnowali i walczyli do końca – jeszcze przy stanie 23:21 – gdy kolejnym asem popisał się Jarosz – mieli niewielką stratę. Kędzierzynianie rozegrali jednak końcówkę po swojej myśli i skuteczny atak Śliwki zakończył seta (25:22) i całe spotkanie.

 

HOKEJ

sportdziennik.com – Podsumowanie sezonu PHL. GieKSiarskie rządy

Polska Hokej Liga obrosła w siłę, ale nadal trzeba pracować nad jej wizerunkiem. Minęły czasy gdy w hokejowej ekstralidze dominowały tylko zespoły z Krakowa i z Tychów. Mamy już kilka klubów, które nie tylko prezentują odpowiedni poziom ligowy, ale z powodzeniem rywalizują w międzynarodowym towarzystwie. JKH GKS Jastrzębie-Zdrój pokazało się z niezłej strony w Lidze Mistrzów, natomiast Cracovia sięgnęła po Puchar Kontynentalny i również wystąpi w eliminacjach LM. Dwa nasze zespoły w elitarnych rozgrywkach!

1. GKS Katowice

Rozsądek działaczy oraz solidność trenerów i zawodników złożyły się na tytuł mistrzowski GKS-u Katowice. Działacze wraz ze szkoleniowcami zbudowali stabilną drużynę, która była najlepsza w sezonie zasadniczym oraz w play offie. Oczywiście, w ciągu tej kilkumiesięcznej rywalizacji przeżywała też turbulencje, ale w kluczowych momentach potrafiła się wznieść na wyżyny. Wahania formy wynikały również z kłopotów covidowych i kontuzji, a to już siła wyższa. „Plamą” na honorze był nieudany występ w półfinale Pucharu Polski i przegrana Energą Toruń 4:5.

Wiele napisano już o „eksportowym” ataku Patryk Wronka – Grzegorz Pasiut – Bartosz Fraszko. Jednak warto zwrócić uwagę na formację Patryk Krężołek – Mateusz Michalski – Mateusz Bepierszcz, która z meczu na mecz dojrzewała i w play offie wszystkich zaskoczyła. Swoje „cegiełki” dołożyli obcokrajowcy, zwłaszcza na finiszu sezonu i ciekawe, którzy z nich zdecydują się na pozostanie w Katowicach. Bramkarz John Murray i defensorzy również zasłużyli na słowa uznania. Teraz przed nimi nie tylko obrona tytułu, ale również występy w Lidze Mistrzów. Krzysztof Pieczyński, radny Katowic, już złożył na ręce prezydenta miasta interpelację, by mecze GKS-u w tych rozgrywkach były w „Spodku”.

 

hokej.net – Ilu kibiców obejrzało mecze finału? Te liczby nie powalają

Za nami finały play-off. Po raz pierwszy od 52 lat tytuł trafił w ręce GKS-u Katowice, który już po czterech meczach uporał się z Re-Plast Unią Oświęcim. Sprawdziliśmy, ilu kibiców obejrzało te starcia na antenie TVP Sport.

[…] Ligowe i pucharowe zmagania przyciągają przed telewizory znacznie mniejszą publikę. Mecz o Superpuchar Polski pomiędzy Re-Plast Unią Oświęcim a JKH GKS-em Jastrzębie (1:3) obejrzało średnio 20 tysięcy widzów, a „w piku” 45 tysięcy.

Nieco lepiej wyglądało to w Turnieju Finałowym Pucharu Polski. Średnia oglądalność meczów półfinałowych pomiędzy GKS-em Katowice a KH Energą Toruń oraz Re-Plast Unii Oświęcim z Comarch Cracovią nie przekroczyła 50 tysięcy widzów. Mecz finałowy obejrzało średnio 85 tysięcy widzów. W szczycie ta liczba wyglądała jeszcze okazalej, bo przekroczyła 120 tysięcy kibiców.

Wydawało się, że mecze finału play-off będą miały przynajmniej podobną widownie. Nic bardziej mylnego. Te konfrontacje śledziło średnio od 20 do 40 tysięcy kibiców. W „piku” ta liczba wynosiła od 50 do 70 tysięcy.

 

Tkacz o rywalizacji finałowej. „Różnica w przygotowaniu fizycznym między tymi zespołami była olbrzymia”

Andrzej Tkacz pamięta tytuł mistrzowski zdobyty przez GKS Katowice 52 lata temu. Były znakomity bramkarz, który w 1976 roku zatrzymał ZSRR, ocenił tegoroczną finałową rywalizację GieKSy z Re-Plast Unią Oświęcim.

Jego zdaniem, podopieczni Jacka Płachty w pełni zasłużyli na tytuł mistrzowski.

– Nie przypuszczałem tylko, że GKS poradzi sobie tak łatwo z Unią w finałach. Tyle, że wszystko stało się jasne już po pierwszym meczu. Różnica w przygotowaniu fizycznym między tymi zespołami była olbrzymia. Katowice były przygotowane bardzo dobrze, a o Unii nie można tego powiedzieć. Byli wolniejsi, mniej wytrzymali… Gdzieś popełnili błąd. Momentami było widać, że wiedzą, co chcą grać, ale nie starczało im na to sił – ocenił Andrzej Tkacz w rozmowie z oficjalną stroną GKS-u Katowice.

Katowiczanie w półfinale po siedmiomeczowym boju pokonali GKS Tychy 4:3. Ten bój przez wielu kibiców i ekspertów był określany mianem przedwczesnego finału.

– Czy ja wiem? Niekoniecznie. To Unia była przecież druga w sezonie zasadniczym. Różnica była taka, że Tychy dorównywały GKS-owi pod względem fizycznym. Do tego nie mieli w tych półfinałach nic do stracenia. Z kolei Katowice grały pod presją. Musieli sobie prowadzić z rolą faworyta. I dali radę – wyjaśnił „Bocian”.

Zdaniem Andrzeja Tkacza GKS Katowice osiągnął cel, bo miał w swoim składzie najlepszych polskich zawodników. Dających rzecz jasna sporo jakości.

– Wiadomo, że dobrze spisywał się pierwszy atak Wronka-Pasiut-Fraszko. Ale pod koniec sezonu Krężołek-Michalski-Bepierszcz w niczym nie ustępowali. Dobrze spisywał się też atak obcokrajowców. Po prostu wszystko się zgrało. Dla mnie to efekt przemyślanej pracy, która na pewno kosztowała sporo wysiłku. Trzeba to docenić i pogratulować. GKS był najlepszy jako drużyna – analizował mistrz Polski z 1970 roku

Dodał też, że swoje w bramce zrobił też John Murray, który był jednym z architektów tego sukcesu.

– Tychy mają czego żałować (śmiech). Zawsze przecież bronił dobrze w lidze i reprezentacji. GKS zrobił dobrze, że po niego sięgnął – zakończył.

 

Mistrzostwo GieKSy to dobra wiadomość dla polskiego hokeja

Teza: GKS Katowice zdobył mistrzostwo Polski w hokeju na lodzie i – obiektywnie rzecz biorąc – bardzo dobrze! To dobra wiadomość dla hokeja na lodzie w Polsce. Poniżej argumenty.

To nie będzie nostalgiczny tekst o klubie z hokejowego miasta, który po 52 latach znów mógł się cieszyć z mistrzowskiego tytułu. To nie będzie wzruszająca opowieść o kibicach, którzy wiele musieli wycierpieć, by 8 kwietnia upić się do niepamięci pod Spodkiem lub – jak wytrwalsi – na ul. Mariackiej w Katowicach. To będzie sucha, chłodna argumentacja, tłumacząca, dlaczego dobrze się stało, że GKS Katowice został mistrzem Polski w hokeju na lodzie.

1. Budowa, a nie reakcjonizm

GKS Katowice budował solidny zespół od lat. Poszczególni hokeiści grają ze sobą kolejny sezon, znają się świetnie na tafli, ale też poza nią. Łączyły ich nie tylko nietuzinkowe umiejętności, ale też głód zwycięstwa. Przeanalizujmy, kiedy ostatnio poszczególni zawodnicy, których uznaję za trzon drużyny, odnosili triumfy w hokeju klubowym. Grzegorz Pasiut – ostatnie mistrzostwo kraju sześć lat temu, później dwa tytuły na Białorusi, ale po nich jedynie brązowe medale w Polsce. Maciej Kruczek i Patryk Wajda – pięć lat bez tytułu mistrzowskiego. Patryk Krężołek, Bartosz Fraszko, Patryk Wronka, Mateusz Michalski – oczekiwanie na pierwszy tytuł w karierze. Od kilku sezonów kadra GieKSy jest stabilna i oparta na solidnych fundamentach. Jakże to inne niż skład finałowych oponentów, którzy w trakcie samego sezonu 2021/22 wymienili sześciu zawodników. Jakże to inne niż kazus Cracovii, która szóstkę graczy zdążyła zakontraktować w ostatnim dniu okienka transferowego.

2. Trener

Dyrektor hokejowej sekcji, Roch Bogłowski, od dawna wiedział, że chce, by to Jacek Płachta poprowadził GKS Katowice do sukcesów. Sam szkoleniowiec też od kilku sezonów dokonywał przymiarek do powrotu nad Wisłę, ale jak w każdym dobrym filmie o miłości – zakochani nie mogli się spotkać, mijali się równoległymi uliczkami, siadali w tych samych knajpach, ale plecami do siebie, aż w końcu trafili w swoje objęcia.

Płachta od początku swojej pracy narzucił dużą dyscyplinę taktyczną, której brakowało GieKSie w czasach Toma Coolena, prezentował pomysły wykorzystania potencjału swoich zawodników, czego nie robili Sarnik i Parfionow, obrał słuszną drogę dopasowaną do grupy ludzi, których w Katowicach zastał – sztuka obca Risto Dufvie. Zresztą, mówi się, że Płachta miał duży wpływ na kształt swojej kadry i to kolejny „plus” dopisany do punktu pierwszego. Sam miał zdecydować, że pierwszym bramkarzem ma być John Murray. Osobiście dzwonił i namawiał na grę w Katowicach Carla Hudsona. Podjął trudną decyzję o rezygnacji z Filipa Starzyńskiego, choć ten był ulubieńcem kibiców. Szybko ułożył sobie ataki i pary obrońców i nawet kiedy dokonywał zmian, to bardzo świadomie, a konsekwencja w personalnych wyborach musiała robić wrażenie. Płachta udowodnił, że jest fachowcem, zna się na robocie i kiedy da mu się zaufanie, potrafi spłacić kredyt mimo rosnących stóp procentowych.

3. Bramkarz

Skoro o Murrayu mowa. GKS mógł sięgnąć po Antona Svenssona, mógł postawić na kolejnego zagranicznego bramkarza pokroju Owena, Rahma czy Šimbocha. Ostatecznie wybrał dobrze znanego, choć bardzo niedocenianego, Johna Murraya. W Katowicach doskonale wykorzystali niezrozumiałe ruchy kadrowe za miedzą, zagrali va banque i na koniec dnia wypili szampana zwycięzców. „Jasiu Murarz” przez lata udowodnił, że ma patent na tytuły mistrzowskie w Polskiej Hokej Lidze. Tych nie zdobył tylko w sezonach, kiedy grał w Opolu (14/15 i 16/17) lub kiedy trenerzy nie byli w stanie mu zaufać w najważniejszych meczach play-offów (2020/21).

Gracz wielce niedoceniany, bo sylwetka małosportowa, bo bywa leniwy i zdarza mu się wyczyniać w bramce głupoty, ale od lat, kiedy przychodzą najważniejsze mecze, nie zawodzi. Jeszcze w trakcie sezonu zasadniczego, choć wykręcał najlepsze statystyki, znajomi kibice GieKSy kręcili nosem i narzekali. Uspokajałem, że wartość Murraya pokażą dopiero play offy. Biła od niego chęć udowodnienia, że jest numerem jeden w Polsce, a w samym finale potrafił nawet zagrać z czystym kontem.

4. Transfery

W Katowicach nie było nieprzemyślanych i nerwowych ruchów. Nie było też nieudanych transferów i wzmocnień wyplutych przez wyszukiwarkę zawodników. O tym, że Płachta chciał Hudsona i Murraya – już pisałem. Mogła GieKSa sięgnąć po tańszych w utrzymaniu zawodników z Rosji i Białorusi, ale jednak wiedzieli w Katowicach, że potrzebują Patryka Wronki i Jakuba Wanackiego, którym w poprzednich klubach nie stworzono optymalnych warunków do pracy. Umiejętnie Roch Bogłowski wykorzystywał szanse w postaci rozwiązania Stoczniowca (Mateusz Rompkowski) i braku play-offów w Nowym Targu (Marcin Kolusz, Filip Wielkiewicz).

Anthon Eriksson był strzałem w dziesiątkę: na lodzie walczył, jak gdyby urodził się po to, by wygrywać dla Katowic. Nie sposób zliczyć, ile ważnych trafień w newralgicznych momentach zdobył rosły Szwed. Mattias Lehtonen – sprowadzić jego wielkość do decydującego podania w dogrywce siódmego meczu półfinałowego to redaktorskie przestępstwo, ale co tam – wspomnijmy o tej bramce i o tym, jak prezentował się ten zawodnik w formacjach specjalnych: zarówno w tercji własnej, jak i pod bramką osłabionego liczebnie przeciwnika. Nawet Miro-Pekka Saarrelainen, pomimo kontuzji i braku fajerwerków, w play-offach zdobywał ważne gole, szczególnie w przewagach, w których potrafił wykorzystać jego talenty Jacek Płachta. O Joonie Monto nie zapomniałem – może statystycy tak, ale w hokeju najpiękniejsze jest to, co niewidoczne w punktacji kanadyjskiej i klasyfikacji plus/minus.

5. Młodzi

Igor Smal, Piotr Ciepielewski, Jakub Prokurat i spółka. Oczywiście, im dalej w sezon, tym mniej grali i mniej szans otrzymywali, ale Jacek Płachta pozwolił nam poznać w tym sezonie nowe twarze tych, których znaliśmy i oblicza tych, których poznać jeszcze nie mieliśmy okazji. Dorzućmy jeszcze Szymona Mularczyka, kilka meczów Macieja Miarki i występy Davida Lebka. GKS miał w swojej kadrze młodzież, której ufał nawet w meczach decydujących, młodzież, w której widać olbrzymi potencjał i młodzież, od której za sezon lub dwa powinniśmy oczekiwać solidnych liczb w PHL. Nie ma nic lepszego niż nauka od Patryka Wronki, Grzegorza Pasiuta czy Macieja Kruczka. W Katowicach udowodnili, że można rozwijać młodych hokeistów, jednocześnie zdobywając tytuł mistrzowski.

Kończąc już tę (pewnie zbyt długą) argumentację: w mojej opinii dobrze się stało, że GKS Katowice sięgnął po tytuł mistrza Polski 2022. Bo kolejny rok z rzędu zwyciężyła drużyna, która skład budowała, a nie sklejała na rympał. Kolejny rok z rzędu zwyciężył zespół, mający w swoich szeregach siłę reprezentacji Polski. Mistrzem został klub, który miał trenera wiedzącego, co robi, a nie błądzącego po omacku i na chybił trafił. Triumfowała ekipa z perspektywicznymi młodymi Polakami w składzie. Wygrała drużyna, która wprowadziła do Polskiej Hokej Ligi zagranicznych graczy podnoszących poziom rozgrywek, pokazujących charakter i serce do gry. Mistrzostwo powędrowało do klubu, który choć potykał się w ostatnich sezonach, to kroczył raczej ścieżką rozwagi i potrafił wyciągać wnioski z odbytych lekcji. Dlatego z perspektywy polskiego hokeja dobrze się stało, że GieKSa zrobiła „majstra”.

 

HLM. Gdzie swoje mecze rozegra GKS Katowice?

Hokeiści GKS-u Katowice w przyszłym sezonie będą reprezentowali nasz kraj w rozgrywkach Hokejowej Ligi Mistrzów. Już dziś rodzi się pytanie, na jakim obiekcie swoje mecze będą rozgrywać podopieczni Jacka Płachty? Jakie lokalizacje są obecnie rozpatrywane? Wiemy już coś na ten temat.

Pewne jest to, że GieKSa nie rozegra swoich meczów w „Satelicie”. Ten obiekt najlepsze lata ma już za sobą i nie spełnia warunków, których wymagają działacze CHL. Poza tym często mrożony jest dopiero w… październiku. W grę nie wchodzi też „Jantor”, z uwagi na małą pojemność oraz brak stref dla kibiców gości.

Nic więc dziwnego, że Krzysztof Pieczyński, radny miasta Katowice, złożył interpelacje, aby mecze Hokejowej Ligi Mistrzów były rozgrywane w „Spodku”. To miałoby nadać temu wydarzeniu odpowiedniej rangi.

Sęk w tym, że ta historyczna dla polskiego sportu hala nie posiada aparatury do mrożenia lodu. Koszty zakupienia tych elementów są wysokie, ale tu sporo będzie zależeć od operatywności działaczy, władz miasta oraz przedstawicieli spółki zarządzającej obiektem. Poza tym terminy fazy grupowej mogą kolidować z Targami B2 Energy, które są poświęcone przemysłowi energetycznemu, hutniczemu i górnictwu.

Odopowiednich urządzeń mrożących ani nowoczesnych band nie posiada też Arena Gliwice, która jest najnowocześniejszym obiektem na Śląsku. To daje mniejsze pole manewru, choć w obwodzie jest też krakowska Tauron Arena. Trzeba również pamiętać, że w Hokejowej Lidze Mistrzów zagrać mają też zawodnicy Comarch Cracovii.

Ustaliliśmy też, że działacze GieKSy rozważają rozgrywanie spotkań CHL w… Ostrawie, a konkretnie w Ostravar Arénie, w której występuje na co dzień czeski ekstraligowiec HC Vitkovice Ridera.

Ten obiekt został zmodernizowany 18 lat temu i może pomieścić 9 tysięcy widzów. Dodajmy też, że dwukrotnie był on areną hokejowych mistrzostw świata Elity (2004, 2015).

Warto też pamiętać, że kibice GKS-u Katowice i Banika Ostrawa są ze sobą zaprzyjaźnieni. Nie da się więc ukryć, że mecze na tym terenie byłyby szczególne dla obu fanów obu klubów.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga