Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.
Piłkarki GieKSy w kolejnym spotkaniu rundy wiosennej sezonu 2022/23 przegrały na wyjeździe z Pogonią Szczecin 0:3 (0:0). W następnym spotkaniu drużyna zmierzy się z Górnikiem Łęczna, dziewiętnastego marca o godzinie 10:30. Najbliższy przeciwnik naszej drużyny jest obecnie liderem Orlen Ekstraklasy, na wiosnę dwa spotkania wygrał i jedno zremisował. Piłkarki spadły na drugie miejsce w tabeli, do sobotnich przeciwniczek tracą jeden punkt. Drużyna męska w 23 kolejce Fortuna I Ligi zremisowała z Sandecją Nowy Sącz 1:1 prowadząc do przerwy 1:0. Prasówkę po tym meczu znajdziecie TUTAJ. Kolejny mecz ligowy zespół rozegra w sobotę z Resovią, na Bukowej. Początek spotkania o godzinie 20:00.
Siatkarze w minionym tygodniu rozegrali dwa spotkania ligowe, ze Stalą Nysa i Czarnymi Radom, w których wygrali po 3:0. Najbliższy mecz zespół rozegra u siebie, w czwartek z Treflem Gdańsk, o godzinie 17:30. Drużyna zajmuje dwunaste miejsce w tabeli, bez szans na awans do rundy play-off. Zespół ma do rozegrania jeszcze trzy spotkania.
Hokeiści wygrali w siódmym meczu ćwierćfinałowym z JKH GKS-em Jastrzębie 5:2 i awansowali do półfinału. W półfinale rozgrywek przeciwnikiem jest Cracovia Kraków. Drużyna zdążyła rozegrać na wyjeździe dwa spotkania, w których przegrała 2:5 oraz wygrała po dogrywce 2:1. Następne dwa mecze zostaną rozegrane w Satelicie, dzisiaj i jutro (13 i 14 marca) od godziny 18:30. Kolejne spotkanie zostały zaplanowane na 17 marca (na wyjeździe). W zależności od stanu rywalizacji zarezerwowane są terminy w dniach 19 (w Katowicach) i 21 marca (wyjazd). Do finału rozgrywek awansuje drużyna, która wygra cztery spotkania.
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Niespodzianka w Szczecinie. Lider gubi punkty
Lider zawitał do Szczecina na spotkanie z tamtejszą Pogonią. Podopieczne Karoliny Koch chciały podtrzymać passę niepokonanych w tym sezonie. Szczecinianki chciały się zrewanżować za porażkę z poprzedniej rundy.
Pierwsza połowa nie dostarczyła wielu emocji. Katowiczanki zmarnowały najlepszą okazję do prowadzenia, gdy w 43. minucie Anita Turkiewicz nie wykorzystała rzutu karnego podyktowanego za faul na Klaudii Maciążce. Druga połowa rozgrzała zmarzniętą publiczność. W 52. minucie Natalia Oleszkiewicz wykorzystała błąd Joanny Olszewskiej i pokonała strzałem Kingę Seweryn. Szczecinianki poszły za ciosem wynikiem czego była druga bramka w 58. minucie bezpośrednio z rzutu wolnego przy totalnym braku komunikacji w linii obrony katowiczanek. Perfekcyjnym uderzeniem popisała się Emilia Zdunek i podwyższyła stan rywalizacji. Katowiczanki podłamane takim obrotem sprawy próbowały zmienić obraz meczu jednak póki co nie przełożyło się to na wynik. W 82. minucie ponownie Zdunek wpisuje się na listę strzelczyń, ustalając wynik spotkania. Szczecinianki w pełni zrewanżowały się GKS-owi za jesienną porażkę.
sportdziennik.com – Wiele rzeczy boli
Rozmowa z Dariuszem Wolnym, byłym piłkarzem Odry Opole i GKS Katowice.
Jaki był Marian Dziurowicz?
Dariusz WOLNY: – Różnie o nim mówiono, ale na okres jego prezesury przypadają największe sukcesy katowickiego GKS-u.
Gorzej, gdy wynik nie układał się po jego myśli…
Dariusz WOLNY: – Tak, wiem po sobie, że potrafił być mało przyjemny. Przy niekorzystnym wyniku pojawiał się z papierosem w szatni, a piłkarze wręcz chowali głowy między kolanami. Żeby tylko, prostował się nawet papier toaletowy!
Nie znałem tego powiedzenia.
Dariusz WOLNY: – Ale nie ma w nim przesady! W chwilach złości nie oszczędzał nawet Romana Szewczyka, kapitana zespołu i reprezentanta kraju! Dziurowicz był charyzmatyczną postacią, albo było się z nim, albo przeciw niemu.
Dziś zmieniły się realia.
Dariusz WOLNY: – Śmiać mi się chce, gdy widzę bałagan w GKS-e. Klubem zarządzają nieodpowiednie osoby, podejmujące fatalne decyzje. Co więcej, próbują na siłę udowodnić swe racje, choć nie mają zbyt wielkiej wiedzy o sporcie! Konsekwencje ich działań są takie, a nie inne. Od dłuższego czasu nie potrafimy wybić się ponad przeciętność, a klub ledwo dyszy. Nie wygląda to najlepiej.
Ekstraklasa to odległa przeszłość, a całkiem niedawno przydarzył się absurdalny spadek do II ligi.
Dariusz WOLNY: – Proszę nie przypominać meczu z Bytovią, bo ciężko wytłumaczyć to, co się stało. Moim zdaniem Katowicom nie zależy na ekstraklasie. To nie przypadek, że klub z tak bogatą tradycją od dłuższego czasu pałęta się po pierwszej, a przez moment drugiej lidze. I co ciekawe osoby, którym nie do końca wiodło się na Bukowej dziwnym trafem dobrze radzą sobie w innych realiach. Narzekano na tak zwaną krakowską szkołę piłki i metody trenera Moskala, tymczasem z Łódzkim Klubem Sportowym wywalczył awans do ekstraklasy! Równie krytycznie oceniano pracę Wojciecha Cygana.
Który w znacznym stopniu przyczynił się do sukcesów Rakowa.
Dariusz WOLNY: – Między innymi dzięki jego pracy Raków krok po kroku zbliża się do niewyobrażalnego. Trzeba powiedzieć jasno i wyraźnie, że obecni katowiccy decydenci nie maja większego pojęcia o piłce!
Ale honoru Katowic bronią hokeiści!
Dariusz WOLNY: – I bardzo dobrze! Uwielbiam tę dyscyplinę, jeżdżę na mecze, ale wiadomo, że piłka jest mi najbliższa. Decydując się na przejście z Odry Opole nie kierowałem się pieniędzmi. Najważniejsza była marka klubu, a przede wszystkim możliwość gry w pucharach. Słyszało się przecież o meczach GKS-u z Rangersami, czytało gazety. Nie ukrywam, że po takiej lekturze głowa mi się trochę „zapalała”. Wspaniałe czasy. A co mamy dziś? Marazm. I systematyczne osuwanie w dół. Z przykrością muszę stwierdzić, że kolejne pokolenia zaprzepaściły dorobek poprzedników.
W debiucie głowa się nie „zapaliła”?
Dariusz WOLNY: – Było to spore przeżycie. Graliśmy na Cichej z Ruchem i chyba skończyło się bezbramkowym remisem.
Idealne przetarcie!
Dariusz WOLNY: – Wyjątkowy mecz! Trafiłem do innego świata, choć w Opolu też nie było najgorzej.
To również klub z bogatą historią.
Dariusz WOLNY: – Nie da się ukryć. Mimo wszystko w czasach mojej gry balansowaliśmy pomiędzy drugą, a trzecią ligą. Nie było szans, by powalczyć o coś więcej.
Bywa pan na Bukowej?
Dariusz WOLNY: – A skąd! Wiele bym dał, by obejrzeć mecz GKS-u z Legią, czy Lechem, ale to mało prawdopodobne. Oprócz tego nikt mnie nie tam zaprasza, pomijając różne okoliczności, jak kolejne rocznice meczu z Bordeaux. Dziwnym trafem to właśnie wtedy pojawiają się wspólne zdjęcia, czy pełne emocji relacje na Facebook’u… Na co dzień nikt nie pamięta o Wolnym, Kuczu, Janoszce czy innych piłkarzach z tamtego okresu. I jakoś się kręci… Swego czasu zaapelowałem, by nie traktowano mnie jak szmacianą lalkę, bo nie pozwolę sobie na pewne zachowania. Podobnie, jak na pozorne dbanie o historię moim i kolegów kosztem.
Przykre…
Dariusz WOLNY: – Ale prawdziwe! Proszę porozmawiać z Adamem Kuczem, czy Bogdanem Pikutą. Na pewno powiedzą to samo. Gdzie te czasy, gdy ekscytowaliśmy się ekstraklasą? Dziś na Bukowej pojawia się 500-1000 osób i niewiele wskazuje, by mogło się to zmienić.
A co z nowym stadionem?
Dariusz WOLNY: – Wiem tyle, ile wszyscy. I szczerze mówiąc, trochę zaczynam się martwić. Dużo mówiło się o budowie, prezentowano makiety, ale od dłuższego czasu nastała cisza…
U sąsiadów też zaczęło się od planów.
Dariusz WOLNY: – I oby pan nie wykrakał, bo dobrze wiemy co z nich wyniknęło.
Na Śląsku nie brakuje utalentowanej młodzieży. Chyba dotarliśmy do sedna?
Dariusz WOLNY: – Otóż to. Rachunek jest prosty – pieniądz plus agent. Nigdy nie zrozumiem takiej polityki. Sprowadzamy piłkarzy z innych regionów, zapewniamy godziwe warunki, a zapominamy o chłopcach ze Śląska! Tymczasem dla wielu gra w Katowicach byłaby zaszczytem! Gdzie tu logika? Niedawno rozmawiałem z Markiem Koniarkiem. Doszliśmy do wniosku, że brak ekstraklasy w Katowicach jest skandalem. Przy takim budżecie? Ale jak powiedziałem, najwyraźniej nie wszystkim zależy na awansie. Nie ma sensu kontynuować tego wątku. Uodporniłem się na marazm, szkoda nerwów.
Na boisku też ich nie brakowało.
Dariusz WOLNY: – Oczywiście, bo podczas meczu musisz liczyć tylko na siebie. Najbardziej irytowały niewykorzystane sytuacje.
Szczególnie po meczach z Bordeaux?
Dariusz WOLNY: – Wtedy posypały się gromy! Kilka okazji miałem też z Benfiką.
A w Lizbonie Adam Kucz zdobył bramkę z rzutu różnego!
Dariusz WOLNY: – Uderzył kapitalnie, z niesamowita rotacją. Piłka zdecydowanie przekroczyła linię bramkową, co zauważyli chyba wszyscy na stadionie.
Wszyscy oprócz sędziego.
Dariusz WOLNY: – Niestety.
Znany jest pan także z pracy szkoleniowej.
Dariusz WOLNY: – W niższych ligach trenerzy maja ograniczone pole do działania. Zawodnicy pracują na zmiany, bywa, że przychodzą na trening czy mecz po nocnej zmianie. W takich warunkach ciężko osiągnąć sukces.
A po kilku nieudanych meczach zwalnia się trenera.
Dariusz WOLNY: – To kolejny paradoks. Śląskie ligi to wylęgarnia talentów. Nie brakuje fajnych zawodników, ale nikt się nimi nie interesuje! Skoro wolimy podstarzałych obcokrajowców czy najemników…
A jak wspomina pan współpracę z Marianem Dziurowiczem w roli kierownika zespołu?
Dariusz WOLNY: – Bywało ciężko. Odpowiedzialna praca, stres. No i „Magnat”! Wie pan, gdy sekretarka informowała o przyjeździe Dziurowicza, to atmosfera w klubie robiła się gęsta! Robiło się bardzo nerwowo. Pamiętam sytuację, gdy polecił mi zwołanie zawodników po treningu. A ja najzwyczajniej w świecie … zapomniałem przekazać tę informację, przez co niektórzy zdążyli wyjechać ze stadionu.
Na szczęście skończyło się na strachu, Dziurowicz nie odnotował braku kilku piłkarzy. A jeśli już mowa o prezesach, miło wspominam współpracę z posłem Hajdukiem. Pracowałem bez presji, co odbijało się na jakości moich działań. Hajduk to pozytywna postać.
A Król?
Dariusz WOLNY: – Z nim także nie było problemów, wszystko opierało się na zasadach wzajemnego szacunku. Najgorsze wspomnienia związane są z Piotrem Dziurowiczem.
Dlaczego?
Dariusz WOLNY: – To w okresie jego rządów doznałem udaru. Piotr nie miał skrupułów, aby pozbawić mnie stanowiska. Jeszcze podczas pobytu w szpitalu wręczono mi wypowiedzenie.
A czy zainteresowano się pana losem po komplikacjach z sercem?
Dariusz WOLNY: – Sytuacja była niezręczna, bo kończył mi się kontrakt. Obiecywano mecz benefisowy, a dochód miał być przeznaczony dla mnie…
Skończyło się na obietnicach?
Dariusz WOLNY: – A jak pan myśli? Zostałem sam, z bodajże trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia. Stanęło na tym, że otrzymałem posadę kierownika zespołu. Trafiłem bardzo dobrze, pod opiekę Romka Laszczyka. Przy nim uczyłem się fachu i wypłynąłem na szersze wody w roli kierownika.
Czy zastanawia się pan co by było, gdyby…? W wyniku komplikacji przerwał pan karierę w wieku zaledwie 25 lat.
Dariusz WOLNY: – Po rozegraniu 113 spotkań w lidze. Być może pobiłbym osiągnięcie Jana Furtoka? Nie ukrywam, że było to moim celem. Furtok wyjechał z Katowic po zdobyciu bodaj 77 bramek, ja zatrzymałem się na 30. Ale to dawne dzieje, z upływem lat nabrałem niezbędnego dystansu. Skupiam się na tym, co tu i teraz, stąd wiele gorzkich słów podczas rozmowy. Powoli tracę wiarę w lepsze jutro dla GKS-u. Co więcej, wydaje mi się, że moglibyśmy „wałkować” pewne tematy przez kolejną godzinę, a i tak nie znaleźlibyśmy powodów do optymizmu. Szkoda zdrowia.
Za to w Chorzowie idzie ku lepszemu!
Dariusz WOLNY: – Odradzają się aż miło, choć ostatnie lata nie były dla Ruchu udane. Od pewnego czasu wszystko tam funkcjonuje jak w zegarku.
Z byłym piłkarzem u steru!
Dariusz WOLNY: – No właśnie. Z byłym piłkarzem, czującym szatnię i znającym klub od podszewki. Seweryn Siemianowski dobrze zna futbolowe realia, więc spogląda na Ruch fachowym okiem.
SIATKÓWKA
sportdziennik.pl – Patent siatkarzy GKS-u Katowice
Szósty mecz i szóste zwycięstwo, ale dopiero drugi za trzy punkty – taki bilans ma GKS Katowice ze Stalą Nysa.
Siatkarze trenera Grzegorza Słabego mają najwyraźniej patent na zespół z Nysy. Składy drużyn się zmieniają, Stal się wzmocniła, a „GieKSa” ciągle wygrywa. Stal marzenia o wygranej musi odłożyć do następnego sezonu…
Jedni i drudzy w tym sezonie grają już zupełnie inne cele. Gospodarzom już nic nie „grozi”, zaś goście mają jeszcze nadzieję na występy w play offie. GKS od początku postawił twarde warunki i grał niezwykle agresywnie, a, co najważniejsze, skutecznie Zespół z Nysy zaprezentował się mizernie. Zawodnicy z podstawowego składu zawodzili i trener Daniel Pliński w miarę upływu czasu tracił cierpliwość. Wymieniał poszczególnych siatkarzy i w końcu przy stanie stanie 7:13 pozostało tylko dwóch z wyjściowego składu. W roli atakującego pojawiał się Japończyk Kento Miyaura, zaś w przyjęciu Rafał Buszek. Obaj dobrze się zaprezentowali i zmobilizowali kolegów do nieco lepszej gry.
Gospodarze od początku prowadzili, bo solidnie prezentowali w polu serwisowym, w bloku – obronie, a i pozostałe elementy również bez zarzutu. Gospodarze sporo punktów po kontrach i goście byli zupełnie byli bezradni. Dopiero w trzeci secie siatkarze Stali wyszli na prowadzenie 9:8. Jednak gospodarze szybko opanowali sytuację, odrobili stratę z nawiązką. Ich zwycięstwo było pewne i nie podlegało żadnej dyskusji.
MVP: Gonzalo Quiroga
GKS Katowice – PSG Stal Nysa 3:0 (25:17, 25:19, 25:19)
siatka.org – GKS Katowice nie dał szans radomianom
Trwa fatalna passa radomian we własnej hali. W ramach 27. kolejki podopieczni Pawła Woickiego dość wyraźnie przegrali z GKS-em Katowice, a jedynie w trzeciej partii postawili się zdecydowanie lepiej dysponowanym rywalom. Tym samym siatkarzom z Katowic udało się zrewanżować za porażkę z pierwszej części sezonu zasadniczego.
Na początku spotkania Wiktor Nowak często posyłał piłki do swoich środkowych (5:3). Większość akcji kończyła się w pierwszym uderzeniu. Celne zagranie po prostej Damiana Domagały i mocna zagrywka Jakuba Szymańskiego sprawiły, że GKS wyszedł na prowadzenie 9:7 i pierwszy czas wykorzystał trener Woicki. Seria została przerwana dopiero gdy Szymański zaserwował w siatkę (8:11). Katowiczanie dobrze grali w obronie i wykorzystywali nadarzające się kontrataki. Gospodarze nie potrafili znaleźć sposobu na rywali, dodatkowo nie pomagali sobie popełniając kolejne błędy (13:18). W końcówce ze zmiennym szczęściem punktował Szymański. Pojedyncze zagrania Bartosza Firszta na niewiele się zdały. Atak Domagały po skosie i kontratak Gonzalo Quirogi dały ostatnie punkty gościom.
Drugiego seta otworzył atak przez środek Marcina Kani. W kolejnych akcjach obie drużyny skuteczne zagrania przeplatały z prostymi błędami (6:7). Nie brakowało przedłużonych wymian, gdy jedną z nich katowiczanie zamknęli blokiem na Schulzu, o czas poprosił trener Woicki (8:11). Po przerwie asa dołożył Domagała. Dystans szybko się powiększał. Katowiczanie wywierali presję zagrywką, kończyli kontrataki. Po asie Quirogi było już 16:9 dla GKS-u. Po podwójnej zmianie w szeregach gospodarzy Czarni zaliczyli serię przy zagrywkach Tammemy. Przy stanie 13:17 interweniował trener Słaby. W dalszej fazie seta szkoleniowiec radomian zdecydował się na powrót Schulza i Nowaka, katowiczanie odzyskali kontrolę nad grą. Chociaż w końcówce siatkarzom GKS-u zdarzyło się popełnić kilka błędów, po celnych zagraniach Domagały wygrali 25:19.
Od asa Szymańskiego rozpoczął się trzeci set. Gospodarze głównie za sprawą zagrań Pawła Rusina starali się utrzymać kontakt punktowy z rywalami. Swoje akcje kończyli katowiccy skrzydłowi. Radomianie nie odpuszczali i po kontrataku Firszta złapali kontakt punktowy. Przy stanie 13:14 interweniował trener Słaby. Gdy blok zatrzymał atak Domagały, na tablicy wyników pojawił się remis (16:16). W kolejnych akcjach trwała walka punkt za punkt, zespoły wymieniały się celnymi zagraniami (19:19). W końcówce katowiczanie nie poradzili sobie z odbiorem zagrywki Tammemy, drugą przerwę wykorzystał szkoleniowiec GKS-u (21:20). Kolejne ataki Firszta powiększyły dystans (23:21), ale w kolejnych akcjach ponownie do głosu doszli goście i po bloku na Lemańskim o czas poprosił trener Czarnych (23:23). O zwycięstwie w tym secie zdecydowała walka na przewagi. W niej skuteczniejsi byli goście, którzy cieszyli się ze zwycięstwa po ataku po skosie Quirogi.
MVP: Jakub Szymański
Cerrad Enea Czarni Radom – GKS Katowice 0:3 (16:25, 19:25, 25:27)
HOKEJ
sportdziennik.com – GKS Katowice gra dalej!
Katowiczanie, obrońcy tytułu mistrzowskiego, pozostali w grze i w siódmym, ostatnim meczu playoffowego ćwierćfinału zdołali pokonać JKH GKS Jastrzębie.
Tym razem byli skuteczni do bólu i wypunktowali rywali, a o wszystkim zadecydowała druga odsłona, w której nie obyło się bez kontrowersji i sztab gości kierował wiele pretensji pod adresem sędziów.
Oba zespoły wystąpiły bez swoich czołowych napastników: Bartosza Fraszki oraz Tuukki Rajamakiego, ale w 1. tercji uraczyły nas znakomitym widowiskiem. Jedni i drudzy nie zamierzali się oszczędzać i od początku rozgorzała twarda walka. Pod jedną i drugą bramką było gorąco, ale gospodarze gola uzyskali w najmniej oczekiwanym momencie. Goście przebywali w tercji rywala i jeden z nich trafił krążkiem w Mateusza Bepierszcza, który popędził sam na sam z Bence Balizsem. W tej potyczce Madziar był bez szans, bowiem doświadczony napastnik rodem ze stolicy uderzył niezwykle precyzyjnie. Bepierszcz już od dłuższego czasu znajduje się w wysokiej formie i podczas meczów jest nadzwyczaj aktywny.
Po prawie 2 min był już remis. Dominik Paś wygrał wznowienie, krążka dotknął Patryk Pelaczyk i skierował do Macieja Urbanowicza. Kapitan JKH uderzył idealnie i John Murray nawet nie zdążył zareagować. W 10 min goście przeżywali trudne momenty, bowiem grali w trójkę przeciwko piątce gospodarzy. Z tej opresji wyszli obronną ręką, bo katowiczanom zabrakło nieco spokoju, jednak w 14 min błąd w ustawieniu oraz „drzemka” Balizsa sprawiły, że Brandon Magee zdołał skierować krążek do siatki. Tuż przed syreną Juraj Simek miał okazję, ale posłał krążek obok bramki. Tercja była niezwykle wyrównana i takiej gry spodziewaliśmy po przerwie.
A tymczasem, jak się później okazało, druga odsłona miała kluczowe znacznie dla końcowego rezultatu. Gospodarze potrafili wykorzystać dwie przewagi liczebne. Najpierw Magee, a potem Bepierszcz ponownie wpisali się na listę strzelców. Po bramce tego ostatniego upłynęło zaledwie 36 sek. gdy Mateusz Rompkowski podwyższył na 5:2.
Jastrzębianie wcale nie zamierzali się rezygnować. Josef Mikyska w 33 min odrobił nieco strat, ale potem nastąpiło mocno uderzenie gospodarzy. Trener Robert Kalaber oraz jego współpracownicy mieli sporo pretensji do arbitrów, którzy szczodrze rozdawali kary. Jastrzębianie zaliczyli w tej odsłonie 10 min. Osłabienia wybijały JKH z rytmu i miały istotny wpływ na rezultat w tej tercji.
Emocje i tempo akcji opadły w ostatniej odsłonie. Gospodarze nie mieli interesu, by podejmować ryzyko i atakować. Przede wszystkim szanowali krążek i starali się go wypychać z własnej strefy. Owszem, goście próbowali atakować, ale ich animusz gasł w miarę upływu czasu. Na 3:05 min trener Kalaber wycofał bramkarza, ale ten manewr przyniósł rywalom gola „do pustaka”.
GieKSa nie będzie miała wiele czasu, by zregenerować się przed rozpoczynającym się w czwartek półfinałem z Comarch Cracovią. „Pasy” już od dłuższego czasu przygotowują się do tego starcia, a zespół GKS ruszy z marszu. Zapowiada się ciekawa konfrontacja.
Dżentelmeni na tafli
W sumie zanotowaliśmy zaledwie 6 minut kar, a pierwszą dopiero w 48 minucie!
W pierwszym półfinałowym spotkaniu Comarch Cracovii z GKS-em Katowice obie drużyny grały niezwykle delikatnie i starć przy bandzie unikały jak ognia. Żadnych kuskańców, utarczek słownych, a przecież czupurnych zawodników z jednej i drugiej strony nie brakuje. Momentami odnosiło się wrażenie, że to spotkanie towarzyskie. „Pasy” wygrały, ale rywaliacja między tymi zespołami zanosi na długą, bo katowiczanie na pewno nie odpuszczą.
GKS udał się do Krakowa bez chorych: obrońcy Aleksi Varttinena oraz napastnika Bartosza Fraszki, ale pojawił się doświadczony defensor Patryk Wajda, który uporał się z urazem łokcia. Gospodarze wystąpili w najsilniejszym składzie.
Początek zdecydowanie należał do gospodarzy, którzy z impetem ruszyli na bramkę Johna Murraya. Ten jednak nie dał się zaskoczyć. A potem gra się wyrównała i katowiczanie zaczęli konstruować akcje, by zaskoczyć Roka Stojanovicia. W 10 min świetną okazję sam na sam zmarnował Mathias Lehtonen, zaś w odpowiedzi Damian Kapica popędził na bramkę GKS-u, jednak też bez efektu. W 13 min samotnie pozostawiony Martin Kasperlik przymierzył, ale też nie zmienił rezultatu. Mimo wszystko jedni i drudzy grali nieco zachowawczo, choć w strzałach było 13-10.
Scenaiusz drugiej odsłony był podobny, bowiem gospodarze rzucili się do ataku i błąd w ustawieniu katowiczan we własnej strefie sprawił, że Patryk Wronka otrzymał krążek jak na tacy i nie miał problemu ze zdobyciem gola. Jednak sporą robotę wykonali jego koledzy z ataku, Damian Kapica i Wojtech Polak, którzy szybko wymienili krążek między sobą i ten ostatni przekazał go Wronce. Po stracie gola goście mieli chwilę zapaści, ale odzyskali rytm gry, jednak nadal starali się nie forsować szybkiego temp. W 28 min „Pasy” mogły podwyższyć wynik, gdy Roman Rac był sam na sam, ale Murray czekał do końca i odbił krążek. Potem jeszcze Polak (33 min) miał okazje, ale bramkarz GKS był czujny. W końcu odsłony Jakub Wanacki z głębi lodowiska zagrał krążek na niebieską linię do Shegkiego Hitosato. Japończyk wjechał w tercję i podał do Teemu Pulkkinena, który tuż przed Stojanoviciem pewnie posłał krążek do siatki.
Ostatnia tercja rozpoczęła się od mocnego uderzenia, bo Rac zdołał pokonać Murraya, zaś w 44 min po raz kolejny spudłował. Jednak Kapica stanął na wysokości zadania i podwyższył na 3:1. Gospodarze już nie forsowali tempa, a tymczasem w 55 min Mateusz Rompkowski precyzyjnym strzałem zmniejszył rozmiary porażki i do głosu doszli goście. Jednak Jakub Wanacki powędrował do boksu kar i Vojtech Tomi zdobył cenną bramkę. Na 95 sek. przed końcową syreną trener Jacek Płachta zdecydował się na wycofanie Murraya i po 24 sek. goście stracili kolejnego gola.
Hokeiści GKS-u pewnie odczuwali trudy ćwierćfinałowej rywalizacji, ale grali ekonomicznie i starali się wykorzystać swoje szanse. Przy odrobinie szczęścia mogli się pokusić przynajmniej o jeszcze jedno trafienie.
hokej.net – Katowiczanie wyrównują stan rywalizacji. Bramka Olssona na wagę zwycięstwa!
Hokeiści GKS-u Katowice wyciągnęli wnioski po wczorajszej porażce z Comarch Cracovią 2:5 i dziś pokonali “Pasy” 2:1 po dogrywce. “Złotego” gola dla GieKSy zdobył Hampus Olsson, a teraz rywalizacja półfinałowa przenosi się do Katowic.
Szkoleniowiec „Pasów” przed tym spotkaniem nie pokusił się o zmiany w swoim składzie względem wczorajszego meczu. Inaczej było jednak w przypadku katowiczan. Ze składu wypadł Marcin Kolusz, a na jego miejsce w drugiej formacji wskoczył Robert Mrugała. Z kolei jego miejsce w czwartej piątce zajął David Lebek. Zabrakło chorych Bartosza Fraszki i Aleksiego Varttinena.
Sam początek pierwszej tercji należał do gości, którzy często zagrażali bramce Cracovii. To jednak długo nie trwało i momentalnie inicjatywę przejęli gospodarze, którzy konstruowali naprawdę groźne akcje.
Było to widać zwłaszcza…. w osłabieniu. Gdy na ławce kar przebywał Jiří Gula katowiczanie mieli problem z założeniem zamka, a więcej z gry mieli krakowianie. John Murray był na posterunku, ale musiał się sporo napocić.
Chwilę później dogodną sytuację miał Damian Kapica, który pognał samotnie lewym skrzydłem i spróbował objechać bramkę i zapewne trafić od zakrystii przy słupku, ale krążek mu uciekł. Kolejną przewagę jednak goście już wykorzystali. Pięknym i soczystym strzałem spod niebieskiej popisał się Grzegorz Pasiut, który trafił w samo okienko.
W drugą odsłonę natomiast zdecydowanie lepiej weszli natomiast katowiczanie. Widać było, że mocne słowa w szatni skierowane przez Jacka Płachtę zadziałały i było widać poprawę w grze.
Goście dużo więcej czasu spędzali w tercji Cracovii i tworzyli groźne ataki. Najgroźniejszą akcję wykreował jednak Alan Łyszczarczyk. 25-letni napastnik, który dołączył do zespołu „Pasów” przed zamknięciem okienka transferowego, urwał się katowickim obrońcom i znalazł się w sytuacji sam na sam z Johnem Murrayem. Postanowił przełożyć sobie gumę na bekhend i z prawej strony uderzyć nad lewym parkanem bramkarza, jednak „Jasiek Murarz” zachował w tej sytuacji zimną krew i zdołał obronić to uderzenie.
Chwilę później katowiczanie próbowali kilkukrotnie zagrozić krakowskiej bramce, ale dobrze spisywał się w niej Rok Stojanovič. „Pasy” również próbowały wychodzić z groźnymi kontrami, ale w pewnych momentach się gubili. Najlepszą okazję mieli w 35. minucie podczas trójkowej kontry, lecz Erik Němec za długo zwlekał z oddaniem strzału i ta akcja zakończyła się fiaskiem.
Trzecia tercja nie rozpoczęła się jednak dla gości najlepiej, gdyż momentalnie na ławkę kar powędrował Robert Mrugała. Tego faktu krakowianie jednak nie wykorzystali, bo26 sekundach po zakończeniu kary dla gości sami złapali wykluczenie.
Chwilę później ponownie na ławkę kar udali się katowiczanie i tym razem gospodarze już zdołali ją wykorzystać. Jiří Gula zagrał na drugą stronę na niebieską do Alana Łyszczarczyka, który huknął z pełnego zamachu i trafił do siatki, wykorzystując fakt, iż John Murray był zasłaniany przez Damiana Kapicę.
Obraz gry jednak znacząco się nie zmienił i wciąż inicjatywę mieli krakowianie. Spotkanie było jednak coraz ostrzejsze, a eskalacja emocji nastąpiła w 52. minucie pod bramką Murraya, w której najaktywniejsi byli Joona Monto, Brandon Magee oraz RomaRác, którzy zostali ukarani dwuminutowymi karami.
Zwycięzca nie został wyłoniony w regulaminowym czasie gry, zatem sędziowie zarządzili dogrywkę. W niej lepsi okazali się katowiczanie. Hampus Olsson na bramkę zamienił liczebną przewagę trafiając do siatki przy samym słupku.
Najnowsze komentarze