Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Torpeda Góraka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Dziewiętnaście lat. Dziewiętnaście długich lat  – dokładnie 18 lat, 11 miesięcy, 14 dni. … Tyle minęło od ostatniego meczu GieKSy w ekstraklasie. Meczu specyficznego, bo rozgrywanego przy pustych trybunach, co było skutkiem zajść, jakie miały miejsce podczas pojedynku z Odrą Wodzisław – słynnego spotkania z sędzią Marcinem Borskim jako rozjemcą i śp. Piotrem Rockim, który ostentacyjnie pokazywał Blaszokowi, że GKS właśnie został zdegradowany do drugiej ligi. Ostatni bój ligowy toczyliśmy z Górnikiem Zabrze – wygraliśmy po golu Krzysztofa Markowskiego z rzutu karnego w doliczonym czasie gry. Spotkanie przedłużyło się tak bardzo, że w Multilidze w Canal+ toczyło się już jako ostatnie trwające i ekipa stacji, rozprawiająca w studio o ważniejszych rozstrzygnięciach, przeoczyła tego gola na żywo.

GieKSa nie dostała licencji na drugą ligę i siłami kibiców wystartowała na czwartym szczeblu rozgrywkowym. Początkowo wydawało, że wszystko pójdzie jak po maśle. Wygrana ligi w cuglach, sezon bez porażki i z… sześcioma walkowerami, bo przeciwnicy bali się najazdu kibiców GKS. Tak na marginesie dodajmy, że jednym z klubów, który zrezygnował z meczu u siebie był GKS Tychy…

Jak to było przez te wszystkie lata, opiszę w osobnym artykule, jak cierniową drogę musieli przemierzać kibice GieKSy. Jak przez te niemal dwie dekady największymi sukcesami okazał się wspomniany awans do trzeciej ligi, a potem wymęczona w kiepskim stylu, z wolnym losem w barażach, promocja na zaplecze ekstraklasy. I ta wywalczona do pierwszej ligi trzy lata temu. Poza tym podniecaliśmy się pojedynczymi zwycięstwami, ultra-rzadkimi awansami do kolejnej rundy Pucharu Polski, w którym raz po raz GKS doszczętnie się kompromitował.

Ostatnie lata do najlepszych też nie należały. Symboliczne uplasowanie się na miejscach 8-12 było objawem marazmu, przeciętności, takiej, w której ani spadek nam nie grozi, ale zawsze można powiedzieć, że byliśmy „o krok od baraży”. Co pozostało kibicom innego, jak drwienie sobie z tej średniej postawy i określaniu ósmego miejsca, jako „małe mistrzostwo pierwszej ligi”.

Nauczeni doświadczeniem, nie mieliśmy na czym opierać nadziei na to, że tym razem będzie inaczej. Łącznie z tym, co wydarzyło się na początku sezonu, kiedy to GKS zanotował naprawdę bardzo dobre mecze – z Wisłą Płock, Zniczem Pruszków czy Resovią – ale przecież wiedzieliśmy, że takie serie (krótkie, bo zawierające maksymalnie trzy wygrane z rzędu) zdarzały się. Potem zawsze przychodziło spektakularne obniżenie jakości gry i wyników. Tak było i tym razem. Po grze miłej dla oka pozostało wspomnienie, a GKS zaczął osiągać wyniki żenujące – jak choćby porażka 0:1 u siebie z Zagłębiem Sosnowiec, które w całym sezonie wygrało dwa mecze (notabene ten drugi z drugim ekstraklasowiczem-elektem: Lechią Gdańsk) czy 0:4 z Górnikiem Zabrze w Pucharze Polski. Pogrom w Gdańsku. Porażka z Wisłą, która nie najlepiej świadczyła o dojrzałości drużyny. Wstydliwe 0:2 z Polonią Warszawa u siebie. Na koniec udało się wygrać z Tychami czy efektownie w Głogowie. Zremisowaliśmy z Arką.

Mało kto o tym pamięta, ale jeśli chodzi o kluczowe momenty to właśnie mecz z Żółto-Niebieskimi na Bukowej był absolutnie jednym z nich. I sam fakt, że padł remis to jeszcze nie wszystko – katowiczanie przecież przegrywali, a rywale mieli rzut karny, który gdyby wykorzystali, wyszliby na dwubramkowe prowadzenie. Oczywiście wiele mogłoby się później wydarzyć, jednak po tym meczu GKS miał dwanaście punktów straty do gdynian. W przypadku porażki tych punktów byłoby piętnaście i potencjalnie gorsze mecze bezpośrednie. Nie do odrobienia. Choć jak się później okazało, katowiczanie byli w stanie odrobić trzynastopunktową stratę, mając jeden mecz zaległy. Pudło Huberta Adamczyka było absolutnie kluczowe.

Większość kibiców była pogodzona z kolejną perspektywą niemrawej wiosny i ciężkiej walki o środek tabeli. Startowaliśmy z jedenastej pozycji i siedmiopunktowej straty do strefy barażowej.

To co się stało w rundzie wiosennej było niewytłumaczalne. Ale nie tak jak zawsze – niewytłumaczalne w kontekście przegrania w dziwny sposób pewnego czy prawie pewnego awansu. Tym razem poszło to w biegunowo przeciwnym kierunku. Choć oczywiście słowo „niewytłumaczalne” jest tu pewnym chwytem retorycznym, bo tak naprawdę zapewne to wszystko ma swoje merytoryczne uzasadnienie – co było widać w postawie zespołu na boisku. Pozostańmy więc przy tym, że niewytłumaczalne było to, co działo się przez wszystkie poprzednie lata, a tutaj rozumiejmy to jako coś zaskakującego, nieoczekiwanego i szokującego.

Oto wyszła GieKSa na rundę wiosenną i była nie do poznania. Od samego początku grała dojrzale, pewnie i skutecznie. I nie chodzi tylko o wyniki, ale sam obraz gry. Wyglądało to tak, jakby wyśmiewane zdanie trenera Góraka o „uczeniu się ligi” uprawomocniło się – i gdy ta nauka została już wprowadzona w drużynowy krwioobieg, zespół stał się profesorem tej ligi.

W ciągu czterech dni GKS zagrał dwa mecze u siebie, w których strzelał dwie bramki do przerwy, a potem kontrolował mecz. Ofensywnie się rozkręcali. Poprawili obronę. I jechali z koksem – z kompletem niedzielnych spadkowiczów zgarnęli trzy zwycięstwa, strzelając jedenaście bramek i nie tracąc żadnej. Chyba nie muszę mówić, że z najsłabszymi drużynami ekipa walcząca o awans powinna grać właśnie tak.

Potem było święto na Bukowej i rywal z innej półki. Wyprzedane wszystkie miejsca i mecz z liderem pierwszej ligi, pewnie zmierzającą na ekstraklasowe salony Lechią Gdańsk. Dramat pod koniec meczu – Kuusk dostaje czerwoną kartkę, gramy w dziesiątkę. Utrzymać remis! Doliczony czas gry i snajper Jędrych pakuje piłkę do siatki wprawiając w ekstazę katowicką społeczność.

GieKSa zanotowała sześć zwycięstw z rzędu, przez cztery spotkania zachowując czyste konto. Pojawiła się pierwsza euforia w Katowicach i nadzieja, że może jednak, że może to ten sezon. Katowiczanie już dawno na wiosnę nie wygrali tak istotnego meczu, z takim przeciwnikiem. Nie zaliczam tutaj zeszłorocznego pojedynku z Ruchem Chorzów, bo choć prestiżowy i zakończony fantastycznym zwycięstwem, to jednak czysto sportowo – o pietruszkę. Tym razem piłkarze Góraka dali sygnał, że chcą powalczyć o baraże.

Przyszła zadyszka. Odra Opole pokazała nam kawał solidnej piłki i choć mecz nie był jakiś tragiczny w wykonaniu GKS, to rywale bezdyskusyjnie byli górą. Z jednej strony żal było tego, że w takim momencie przegrywamy u siebie ze słabszym przeciwnikiem, z drugiej – seria nie mogła trwać wiecznie. Ale mogło być gorzej. Bo przecież w kolejnym spotkaniu katowiczanie stracili dwubramkowe prowadzenie, dając sobie wbić bramkę w doliczonym czasie gry w Niecieczy będąc w końcówce zespołem stłamszonym. Bo w meczu z Łęczną zespół zaprezentował się bardzo słabo, bez ikry, bez zęba. Wydawało się, że stare czasy powróciły.

Nie było lepiej przy Konwiktorskiej. Słaba gra i szybka utrata bramki powodowała, że podczas meczu na zespół spadła lawina krytyki – eufemistycznie rzecz ujmując. Fakt, nie dało się na to patrzeć. Marzenia o barażach powoli można było odkładać na kolejny sezon. Szkoda było tej serii sześciu zwycięstw. Rozpoczynał się doliczony czas gry, a zespół był na prostej drodze do czwartego meczu z rzędu bez zwycięstwa. I do porażki z walczącą o utrzymanie Polonią.

Gruba kreska. Gruba kreska. Gruba kreska.

Bo od tego momentu już wszystko było inaczej. Wszystko. Sędzia dyktuje rzut karny, którego pewnie wykorzystuje Arkadiusz Jędrych, a chwilę później wyszydzany Jakub Arak piękną główką daje zwycięstwo gościom. Euforia na sektorze. Mniejsza euforia w katowickich domach, bo kibice mają w pamięci obraz meczu. Ale zwycięstwo jest zwycięstwem i trzy punkty dopisane.

A potem było coś, czego Bukowa i w ogóle polska piłka ligowa na najwyższym poziomie nie widziała już bardzo dawno. 8:0 to wynik niebywały – i to nie z outsiderem, a z rewelacją wiosny Stalą Rzeszów. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia patrząc, jak GieKSa ładuje bramkę za bramką i prowadzi w 26. minucie już 5:0. Zespół po przerwie nie zwolnił i dołożył jeszcze trzy kolejne gole.

Spotkanie derbowe w Tychach. GieKSa prowadzi, potem do przerwy przegrywa. Druga połowa już jednak bardzo jakościowa, fenomenalna kontra znów w doliczonym i znów Arak! GieKSa wywozi ze stadionu lokalnego rywala trzy punkty i znajduje się już w bardzo komfortowej sytuacji. Kibice nieśmiało patrzą w górę tabeli, gdzie duet Lechia – Arka już dawno usadowił się na czołowych dwóch lokatach, wyczekując tylko matematycznego awansu. Po zwycięstwie z Tychami, GKS miał trzy punkty straty do Arki, ale gdynianie jeszcze swój mecz ze zdegradowanym Zagłębiem Sosnowiec. Po cichu liczyliśmy na potknięcie Arkowców, ale mimo że zagrali bardzo słabo – wygrali.

Hurraoptymiści liczyli, co się musi zdarzyć, żebyśmy wyprzedzili Arkę na koniec, ale scenariusz wydawał się tak fantastyczny, że aż niemożliwy. Dwie kolejki przed końcem mieliśmy sześć punktów straty. Nie, to nie mogło się udać. Realiści więc patrzyli na mecz z Wisłą Kraków i jaki wynik trzeba osiągnąć, żeby zapewnić sobie baraże i przede wszystkim baraże u siebie.

Przy komplecie publiczności, oszałamiającym dopingu i kapitalnej grze piłkarzy pokonaliśmy Wisłę 5:2. GieKSa grała jak z nut i nawet jak anulowali nam bramkę do szatni, to zaraz wychodząc z szatni Grzegorz Rogala strzelił być może gola sezonu, a może i życia. Chociaż, czekaj… Grzegorz co strzela bramki, to są kapitalne. Wygraliśmy i całe Katowice w niedzielny wieczór stały się kibicem Lechii Gdańsk. Grając w osłabieniu Lechiści pokonali Arkę, której do awansu wystarczał punkt w derbach Trójmiasta.

Otworzyła się droga do raju. Coś, co było naprawdę niemożliwe na początku roku, stało się faktem. GKS gra nie tylko o baraż, ale o awans bezpośredni. W bezpośrednim meczu o awans. Arka ma psychologiczną przewagę, bo przecież wystarczy jej remis. Ale czy nam nie wystarczał remis w meczu z Bytovią?… No dobra, żartowałem z tą przewagą psychologiczną. Dostali motywacyjnego antykopa od swoich własnych kibiców, więc mogliśmy być nieco spokojniejsi.

Reszta to historia, choć historia najnowsza. W tak ważnym meczu, w finale pierwszej ligi, na gorącym terenie rywala, przy ogłuszającym dopingu gospodarzy do ostatnich minut – zespół zagrał spokojnie, dojrzale, bez podpalania się i zrobił swoje. Ozdobą meczu był gol Adriana Błąda, ale tak naprawdę postawa drużyny była chłodna i wykalkulowana. Po prostu profesura.

Pięć zwycięstw z rzędu na koniec. I to nie z ogórkami. Z rewelacyjną Stalą oraz walczącymi zaciekle (choć bez powodzenia) Tychami i Wisłą, w końcu z Arką Gdynia, która po dwudziestu kolejkach znajdowania się nieprzerwanie w strefie awansu, w końcu na samym finiszu wypadła poza czołową dwójkę.

Powiedzieć, że to spektakularny wyczyn GieKSy to mało. W dobie awansów, mistrzostw, czołowych lokat, które nie tylko w pierwszej lidze, ale i w ekstraklasie osiągane są w wyniku wyścigu ślimaków, torpeda wystrzelona przez Rafała Góraka zrobiła to w sposób po prostu efektowny. Kapitalnie broniąc i strzelając całe mnóstwo bramek. Średnia całego sezonu to dwie bramki na mecz. Czy to może nie dać awansu?

To była wspaniała runda, mnóstwo emocji i wybuchów euforii. Żadne zwycięstwo nie było przypadkiem. Jak GieKSa wygrywała wysoko, to dlatego, że było jej mało. Gdy wynik był niekorzystny, napierali, żeby wygrać – a wspomniana bramka Araka z Tychami powinna być oprawiona w ramkę lub zamknięta do pudełka i wysłana do Sevres jako wzór GieKSiarskiego charakteru. Ale nie tego z kilkunastu ostatnich lat, tylko tego, który cechował ten klub w latach świetności.

GieKSiarze, mamy tę chwilę radości – po dziewiętnastu latach wracamy tam, gdzie nasze miejsce!


3 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

3 komentarze

  1. Avatar photo

    PanGoroli

    27 maja 2024 at 18:07

    GieKSa w Ekstraklasie. Shellu znów pisze. Piekło zamarzło…

  2. Avatar photo

    Łukasz Z

    27 maja 2024 at 20:28

    Super felieton, świetnie oddający ten piękny sezon! Brawo Trenerze, brawo Piłkarze, brawo cała Gieksa!!! Piękny czas😃

  3. Avatar photo

    Dąbrówka Małą Norma

    27 maja 2024 at 21:49

    Z artykułu wynika że nasi pierwszy raz od 20-30 lat zaczęli w końcu grać jak trzeba. To dobrze bo prędzej bym się spodziewał awansu z powodu ustaleń przy zielonym stoliku, idiotycznych przepisów uwalających tych co nie spełnią głupich wymogów albo przypadkowego wykorzystania złej passy konkurencji. 19 lat to różnica całego pokolenia i większość aktualnie praktykujących kibiców nie może pamiętać poprzednich lat rozgrywek w ekstraklasie. Pozdrawiam i niech nasi tego nie zmarnują.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

Trzy punkty z Dolnego Śląska

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.

W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.

Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak  wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.

Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.

Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.

Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław:
Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga