Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Torpeda Góraka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Dziewiętnaście lat. Dziewiętnaście długich lat  – dokładnie 18 lat, 11 miesięcy, 14 dni. … Tyle minęło od ostatniego meczu GieKSy w ekstraklasie. Meczu specyficznego, bo rozgrywanego przy pustych trybunach, co było skutkiem zajść, jakie miały miejsce podczas pojedynku z Odrą Wodzisław – słynnego spotkania z sędzią Marcinem Borskim jako rozjemcą i śp. Piotrem Rockim, który ostentacyjnie pokazywał Blaszokowi, że GKS właśnie został zdegradowany do drugiej ligi. Ostatni bój ligowy toczyliśmy z Górnikiem Zabrze – wygraliśmy po golu Krzysztofa Markowskiego z rzutu karnego w doliczonym czasie gry. Spotkanie przedłużyło się tak bardzo, że w Multilidze w Canal+ toczyło się już jako ostatnie trwające i ekipa stacji, rozprawiająca w studio o ważniejszych rozstrzygnięciach, przeoczyła tego gola na żywo.

GieKSa nie dostała licencji na drugą ligę i siłami kibiców wystartowała na czwartym szczeblu rozgrywkowym. Początkowo wydawało, że wszystko pójdzie jak po maśle. Wygrana ligi w cuglach, sezon bez porażki i z… sześcioma walkowerami, bo przeciwnicy bali się najazdu kibiców GKS. Tak na marginesie dodajmy, że jednym z klubów, który zrezygnował z meczu u siebie był GKS Tychy…

Jak to było przez te wszystkie lata, opiszę w osobnym artykule, jak cierniową drogę musieli przemierzać kibice GieKSy. Jak przez te niemal dwie dekady największymi sukcesami okazał się wspomniany awans do trzeciej ligi, a potem wymęczona w kiepskim stylu, z wolnym losem w barażach, promocja na zaplecze ekstraklasy. I ta wywalczona do pierwszej ligi trzy lata temu. Poza tym podniecaliśmy się pojedynczymi zwycięstwami, ultra-rzadkimi awansami do kolejnej rundy Pucharu Polski, w którym raz po raz GKS doszczętnie się kompromitował.

Ostatnie lata do najlepszych też nie należały. Symboliczne uplasowanie się na miejscach 8-12 było objawem marazmu, przeciętności, takiej, w której ani spadek nam nie grozi, ale zawsze można powiedzieć, że byliśmy „o krok od baraży”. Co pozostało kibicom innego, jak drwienie sobie z tej średniej postawy i określaniu ósmego miejsca, jako „małe mistrzostwo pierwszej ligi”.

Nauczeni doświadczeniem, nie mieliśmy na czym opierać nadziei na to, że tym razem będzie inaczej. Łącznie z tym, co wydarzyło się na początku sezonu, kiedy to GKS zanotował naprawdę bardzo dobre mecze – z Wisłą Płock, Zniczem Pruszków czy Resovią – ale przecież wiedzieliśmy, że takie serie (krótkie, bo zawierające maksymalnie trzy wygrane z rzędu) zdarzały się. Potem zawsze przychodziło spektakularne obniżenie jakości gry i wyników. Tak było i tym razem. Po grze miłej dla oka pozostało wspomnienie, a GKS zaczął osiągać wyniki żenujące – jak choćby porażka 0:1 u siebie z Zagłębiem Sosnowiec, które w całym sezonie wygrało dwa mecze (notabene ten drugi z drugim ekstraklasowiczem-elektem: Lechią Gdańsk) czy 0:4 z Górnikiem Zabrze w Pucharze Polski. Pogrom w Gdańsku. Porażka z Wisłą, która nie najlepiej świadczyła o dojrzałości drużyny. Wstydliwe 0:2 z Polonią Warszawa u siebie. Na koniec udało się wygrać z Tychami czy efektownie w Głogowie. Zremisowaliśmy z Arką.

Mało kto o tym pamięta, ale jeśli chodzi o kluczowe momenty to właśnie mecz z Żółto-Niebieskimi na Bukowej był absolutnie jednym z nich. I sam fakt, że padł remis to jeszcze nie wszystko – katowiczanie przecież przegrywali, a rywale mieli rzut karny, który gdyby wykorzystali, wyszliby na dwubramkowe prowadzenie. Oczywiście wiele mogłoby się później wydarzyć, jednak po tym meczu GKS miał dwanaście punktów straty do gdynian. W przypadku porażki tych punktów byłoby piętnaście i potencjalnie gorsze mecze bezpośrednie. Nie do odrobienia. Choć jak się później okazało, katowiczanie byli w stanie odrobić trzynastopunktową stratę, mając jeden mecz zaległy. Pudło Huberta Adamczyka było absolutnie kluczowe.

Większość kibiców była pogodzona z kolejną perspektywą niemrawej wiosny i ciężkiej walki o środek tabeli. Startowaliśmy z jedenastej pozycji i siedmiopunktowej straty do strefy barażowej.

To co się stało w rundzie wiosennej było niewytłumaczalne. Ale nie tak jak zawsze – niewytłumaczalne w kontekście przegrania w dziwny sposób pewnego czy prawie pewnego awansu. Tym razem poszło to w biegunowo przeciwnym kierunku. Choć oczywiście słowo „niewytłumaczalne” jest tu pewnym chwytem retorycznym, bo tak naprawdę zapewne to wszystko ma swoje merytoryczne uzasadnienie – co było widać w postawie zespołu na boisku. Pozostańmy więc przy tym, że niewytłumaczalne było to, co działo się przez wszystkie poprzednie lata, a tutaj rozumiejmy to jako coś zaskakującego, nieoczekiwanego i szokującego.

Oto wyszła GieKSa na rundę wiosenną i była nie do poznania. Od samego początku grała dojrzale, pewnie i skutecznie. I nie chodzi tylko o wyniki, ale sam obraz gry. Wyglądało to tak, jakby wyśmiewane zdanie trenera Góraka o „uczeniu się ligi” uprawomocniło się – i gdy ta nauka została już wprowadzona w drużynowy krwioobieg, zespół stał się profesorem tej ligi.

W ciągu czterech dni GKS zagrał dwa mecze u siebie, w których strzelał dwie bramki do przerwy, a potem kontrolował mecz. Ofensywnie się rozkręcali. Poprawili obronę. I jechali z koksem – z kompletem niedzielnych spadkowiczów zgarnęli trzy zwycięstwa, strzelając jedenaście bramek i nie tracąc żadnej. Chyba nie muszę mówić, że z najsłabszymi drużynami ekipa walcząca o awans powinna grać właśnie tak.

Potem było święto na Bukowej i rywal z innej półki. Wyprzedane wszystkie miejsca i mecz z liderem pierwszej ligi, pewnie zmierzającą na ekstraklasowe salony Lechią Gdańsk. Dramat pod koniec meczu – Kuusk dostaje czerwoną kartkę, gramy w dziesiątkę. Utrzymać remis! Doliczony czas gry i snajper Jędrych pakuje piłkę do siatki wprawiając w ekstazę katowicką społeczność.

GieKSa zanotowała sześć zwycięstw z rzędu, przez cztery spotkania zachowując czyste konto. Pojawiła się pierwsza euforia w Katowicach i nadzieja, że może jednak, że może to ten sezon. Katowiczanie już dawno na wiosnę nie wygrali tak istotnego meczu, z takim przeciwnikiem. Nie zaliczam tutaj zeszłorocznego pojedynku z Ruchem Chorzów, bo choć prestiżowy i zakończony fantastycznym zwycięstwem, to jednak czysto sportowo – o pietruszkę. Tym razem piłkarze Góraka dali sygnał, że chcą powalczyć o baraże.

Przyszła zadyszka. Odra Opole pokazała nam kawał solidnej piłki i choć mecz nie był jakiś tragiczny w wykonaniu GKS, to rywale bezdyskusyjnie byli górą. Z jednej strony żal było tego, że w takim momencie przegrywamy u siebie ze słabszym przeciwnikiem, z drugiej – seria nie mogła trwać wiecznie. Ale mogło być gorzej. Bo przecież w kolejnym spotkaniu katowiczanie stracili dwubramkowe prowadzenie, dając sobie wbić bramkę w doliczonym czasie gry w Niecieczy będąc w końcówce zespołem stłamszonym. Bo w meczu z Łęczną zespół zaprezentował się bardzo słabo, bez ikry, bez zęba. Wydawało się, że stare czasy powróciły.

Nie było lepiej przy Konwiktorskiej. Słaba gra i szybka utrata bramki powodowała, że podczas meczu na zespół spadła lawina krytyki – eufemistycznie rzecz ujmując. Fakt, nie dało się na to patrzeć. Marzenia o barażach powoli można było odkładać na kolejny sezon. Szkoda było tej serii sześciu zwycięstw. Rozpoczynał się doliczony czas gry, a zespół był na prostej drodze do czwartego meczu z rzędu bez zwycięstwa. I do porażki z walczącą o utrzymanie Polonią.

Gruba kreska. Gruba kreska. Gruba kreska.

Bo od tego momentu już wszystko było inaczej. Wszystko. Sędzia dyktuje rzut karny, którego pewnie wykorzystuje Arkadiusz Jędrych, a chwilę później wyszydzany Jakub Arak piękną główką daje zwycięstwo gościom. Euforia na sektorze. Mniejsza euforia w katowickich domach, bo kibice mają w pamięci obraz meczu. Ale zwycięstwo jest zwycięstwem i trzy punkty dopisane.

A potem było coś, czego Bukowa i w ogóle polska piłka ligowa na najwyższym poziomie nie widziała już bardzo dawno. 8:0 to wynik niebywały – i to nie z outsiderem, a z rewelacją wiosny Stalą Rzeszów. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia patrząc, jak GieKSa ładuje bramkę za bramką i prowadzi w 26. minucie już 5:0. Zespół po przerwie nie zwolnił i dołożył jeszcze trzy kolejne gole.

Spotkanie derbowe w Tychach. GieKSa prowadzi, potem do przerwy przegrywa. Druga połowa już jednak bardzo jakościowa, fenomenalna kontra znów w doliczonym i znów Arak! GieKSa wywozi ze stadionu lokalnego rywala trzy punkty i znajduje się już w bardzo komfortowej sytuacji. Kibice nieśmiało patrzą w górę tabeli, gdzie duet Lechia – Arka już dawno usadowił się na czołowych dwóch lokatach, wyczekując tylko matematycznego awansu. Po zwycięstwie z Tychami, GKS miał trzy punkty straty do Arki, ale gdynianie jeszcze swój mecz ze zdegradowanym Zagłębiem Sosnowiec. Po cichu liczyliśmy na potknięcie Arkowców, ale mimo że zagrali bardzo słabo – wygrali.

Hurraoptymiści liczyli, co się musi zdarzyć, żebyśmy wyprzedzili Arkę na koniec, ale scenariusz wydawał się tak fantastyczny, że aż niemożliwy. Dwie kolejki przed końcem mieliśmy sześć punktów straty. Nie, to nie mogło się udać. Realiści więc patrzyli na mecz z Wisłą Kraków i jaki wynik trzeba osiągnąć, żeby zapewnić sobie baraże i przede wszystkim baraże u siebie.

Przy komplecie publiczności, oszałamiającym dopingu i kapitalnej grze piłkarzy pokonaliśmy Wisłę 5:2. GieKSa grała jak z nut i nawet jak anulowali nam bramkę do szatni, to zaraz wychodząc z szatni Grzegorz Rogala strzelił być może gola sezonu, a może i życia. Chociaż, czekaj… Grzegorz co strzela bramki, to są kapitalne. Wygraliśmy i całe Katowice w niedzielny wieczór stały się kibicem Lechii Gdańsk. Grając w osłabieniu Lechiści pokonali Arkę, której do awansu wystarczał punkt w derbach Trójmiasta.

Otworzyła się droga do raju. Coś, co było naprawdę niemożliwe na początku roku, stało się faktem. GKS gra nie tylko o baraż, ale o awans bezpośredni. W bezpośrednim meczu o awans. Arka ma psychologiczną przewagę, bo przecież wystarczy jej remis. Ale czy nam nie wystarczał remis w meczu z Bytovią?… No dobra, żartowałem z tą przewagą psychologiczną. Dostali motywacyjnego antykopa od swoich własnych kibiców, więc mogliśmy być nieco spokojniejsi.

Reszta to historia, choć historia najnowsza. W tak ważnym meczu, w finale pierwszej ligi, na gorącym terenie rywala, przy ogłuszającym dopingu gospodarzy do ostatnich minut – zespół zagrał spokojnie, dojrzale, bez podpalania się i zrobił swoje. Ozdobą meczu był gol Adriana Błąda, ale tak naprawdę postawa drużyny była chłodna i wykalkulowana. Po prostu profesura.

Pięć zwycięstw z rzędu na koniec. I to nie z ogórkami. Z rewelacyjną Stalą oraz walczącymi zaciekle (choć bez powodzenia) Tychami i Wisłą, w końcu z Arką Gdynia, która po dwudziestu kolejkach znajdowania się nieprzerwanie w strefie awansu, w końcu na samym finiszu wypadła poza czołową dwójkę.

Powiedzieć, że to spektakularny wyczyn GieKSy to mało. W dobie awansów, mistrzostw, czołowych lokat, które nie tylko w pierwszej lidze, ale i w ekstraklasie osiągane są w wyniku wyścigu ślimaków, torpeda wystrzelona przez Rafała Góraka zrobiła to w sposób po prostu efektowny. Kapitalnie broniąc i strzelając całe mnóstwo bramek. Średnia całego sezonu to dwie bramki na mecz. Czy to może nie dać awansu?

To była wspaniała runda, mnóstwo emocji i wybuchów euforii. Żadne zwycięstwo nie było przypadkiem. Jak GieKSa wygrywała wysoko, to dlatego, że było jej mało. Gdy wynik był niekorzystny, napierali, żeby wygrać – a wspomniana bramka Araka z Tychami powinna być oprawiona w ramkę lub zamknięta do pudełka i wysłana do Sevres jako wzór GieKSiarskiego charakteru. Ale nie tego z kilkunastu ostatnich lat, tylko tego, który cechował ten klub w latach świetności.

GieKSiarze, mamy tę chwilę radości – po dziewiętnastu latach wracamy tam, gdzie nasze miejsce!

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

3 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

3 komentarze

  1. Avatar photo

    PanGoroli

    27 maja 2024 at 18:07

    GieKSa w Ekstraklasie. Shellu znów pisze. Piekło zamarzło…

  2. Avatar photo

    Łukasz Z

    27 maja 2024 at 20:28

    Super felieton, świetnie oddający ten piękny sezon! Brawo Trenerze, brawo Piłkarze, brawo cała Gieksa!!! Piękny czas😃

  3. Avatar photo

    Dąbrówka Małą Norma

    27 maja 2024 at 21:49

    Z artykułu wynika że nasi pierwszy raz od 20-30 lat zaczęli w końcu grać jak trzeba. To dobrze bo prędzej bym się spodziewał awansu z powodu ustaleń przy zielonym stoliku, idiotycznych przepisów uwalających tych co nie spełnią głupich wymogów albo przypadkowego wykorzystania złej passy konkurencji. 19 lat to różnica całego pokolenia i większość aktualnie praktykujących kibiców nie może pamiętać poprzednich lat rozgrywek w ekstraklasie. Pozdrawiam i niech nasi tego nie zmarnują.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Blaszok Kibice Piłka nożna SK 1964

Wszyscy do Zabrza!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Kibice GKS Katowice prowadzą zapisy na derbowy mecz z Górnikiem, który zostanie rozegrany we wrześniu w Zabrzu. Przedstawiamy najważniejsze informacje organizacyjne.

Przypomnijmy, że „Śląski klasyk” w rundzie jesiennej tego sezonu będzie miał miejsce na Roosevelta, a dokładna data to sobota 21 września. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 20:15. Górnik udostępnił kibicom GieKSy 4200 biletów, a dziś rozpoczęły się zapisy.

Koszt biletu to 30 złotych dla małolatów (rocznik 2008 i młodsi) oraz 60 złotych dla całej reszty. Jest to „wyjazd” masowy – zapraszamy całe rodziny. Mogą na niego jechać również kobiety.

Zapisy prowadzone są u przedstawicieli dzielnic i FC, w Stowarzyszeniu Kibiców GKS-u Katowice „SK 1964” (dołącz do nas) oraz w oficjalnym sklepie kibiców GieKSy „Blaszok” (ul. Św. Stanisława w Katowicach). Uwaga! Płatność za wyjazd w „Blaszoku” TYLKO gotówką!

Na sektory przeznaczone dla kibiców GKS Katowice wpuszczane będą jedynie osoby posiadające żółtą koszulkę oraz szal.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

30 lat czekania na… Ajax Katowice

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Takie mecze zapisują się złotymi zgłoskami w historii klubu, jak i na trwałe wchodzą do pamięci kibiców. Sam choć mam bardzo pamięć do meczów (choć ostatnio złapałem się na tym, że nieco słabszą niż kiedyś – wiek robi swoje), to na palcach jednej lub dwóch rąk policzyłbym te naprawdę spektakularne, do których mam największy sentyment, do meczów, po których cała Ziemia się zatrzęsła, niepokojąc okolicznych kosmitów.

Wspomniana w przedmeczowym felietonie Legia 1:0 po golu Yahai. Wisła 1:0 po golu Adamczyka. Słynna remontada w Szczecinie 4:3. Wielkosobotnia potyczka z Wojskowymi i 3:3. Z ostatnich czasów na pewno do tego grona wejdzie mecz z Wisłą i Arką z poprzedniego sezonu. Ale naprawdę tego jest niewiele.

Starsi niż ja kibice dokładają oczywiście 4:1 z Górnikiem w finale Pucharu Polski, mecze z Benfiką i Bordeaux (niektórzy także z Rangersami) czy ligowy triumf z Legią 3:1 w 1994 roku.

Wydaje się, że spotkanie z Jagiellonią również będzie miało swoje miejsce w tym „panteonie” wielkich meczów. Nie tylko z powodu wyniku, ale z powodu… wszystkiego. Dla nas kibiców to był mecz idealny.

Ostatni mecz z urzędującym Mistrzem Polski, GKS rozegrał 12 marca 2005 (przegrana z Wisłą w Krakowie 0:1), a ostatnie spotkanie u siebie z broniącym tytułu zespołem – dosłownie 20 lat temu (+5 dni), czyli 21 sierpnia 2004 – z Białą Gwiazdą ulegliśmy przy Bukowej 0:3.

Gdy poszukamy ostatniego zwycięstwa z aktualnym w danym czasie Mistrzem Polski musimy sięgnąć jeszcze głębiej. 14 maja 1997 katowiczanie w półfinale Pucharu Polski wygrali 2:0 z wielkim Widzewem śp. Franciszka Smudy, uhonorowanego minutą ciszy na polskich stadionach.

Swoją drogą w tym miejscu mały wtręt – oczywiście pamiętając, że minuta ciszy była także dla śp. Mariana, legendarnego kibica GieKSy, szacunek za to, że zarówno kibice, jak i… sędzia stanęli wczoraj na wysokości zadania, nie robiąc z tej „minuty” jakichś żałosnych 10 sekund, tylko rzeczywiście dając solidny moment zadumy. Jak również to była rzeczywista cisza, a nie tak jak na Widzewie, kiedy to miejscowy zapiewajło zaczął się drzeć „jedziemy, cały stadion śpiewa z nami” po czym rzeczywiście skandowane było nazwisko Franciszka Smudy. No fajna inicjatywa, ale… to nie jest ten moment. Dokładnie to samo można czy nawet należy zrobić, ale zaraz po zakończeniu minuty ciszy.

Ostatnie zwycięstwo ligowe z urzędującym Mistrzem Polski, to wspomniana wygrana z Legią Warszawa 3:1, a miało to miejsce 28 sierpnia 1994, czyli niemal dokładnie 30 lat temu.

Przy okazji natomiast wspomnianego meczu z Widzewem przypomniała mi się taka anegdotka. Moja klasa miała wówczas wycieczkę szkolną do Rycerki i ubolewałem bardzo, że nie mogę być na meczu. Nie mieliśmy jak się dowiedzieć wyniku (internet dopiero raczkował), więc czekaliśmy z niecierpliwością na serwis sportowy po wiadomościach i całą grupą… oglądaliśmy te wiadomości, które ciągnęły się w nieskończoność. Mieliśmy iść z panem od WF-u, który zgodził się z nami jechać na wycieczkę (wychowawczyni nie chciała), pograć w kosza i tenże pan Gnieźniński (pozdro Błażej) już zdenerwowany nas ciągle popędzał. W końcu nastał ten serwis sportowy i dowiedzieliśmy się wyniku oraz zobaczyliśmy bramki – wpadliśmy w euforię – GieKSa znów zagra w finale Pucharu Polski.

A wspomniana anegdotka, to sytuacja, gdy już w tego kosza grać poszliśmy. Kręcił się tam jakiś miejscowy pijaczek, z którego – jako gówniarze – robiliśmy sobie podśmiechujki. Mówiliśmy mu:

– A wie pan, że GKS wygrał z Widzewem?

On na to zdziwiony i zszokowany:

– Wygrał z Widzewem?! Mistrzem Polski?!

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybyśmy po kilku minutach znów do niego nie podeszli z pytaniem:

– A wie pan co? GKS Katowice wygrał z Widzewem.

Jego reakcja znów była bezcenna:

– Serio?! Wygrał z Widzewem?! Mistrzem Polski?!

Sytuacja powtórzyła się 4-5 razy. Nie wiem czy to my go trollowaliśmy czy on nas. W każdym razie nie muszę nigdzie sprawdzać, bo wystarczy, że przypomnę sobie tę sytuację i wiem, że Widzew był wtedy Mistrzem Polski.

Cóż to było za spotkanie! (Z Jagą, a nie z pijaczkiem z Rycerki).

Katowiczanie „wymęczyli rywala” (cytat z trenera Góraka) i wypunktowali go jak rasowy pięściarz. GKS – zespół na dorobku w ekstraklasie – pokonał Jagiellonię jej własną bronią. Plus zaangażowaniem i czynnikami typowo piłkarskimi. Widać, że szkoleniowiec jest dumny z tego, że obrana taktyka okazała się słuszna i skuteczna. I nie ma się co dziwić.

A Adrian Siemieniec? Od swojej własnej broni poległ. Z jednej strony należy szanować młodych trenerów, którzy chcą wprowadzić coś nowego, grać po europejsku czy światowemu, ale trzeba mierzyć siły na zamiary, być elastycznym i przede wszystkim nie doprowadzać do przesady. Oczywiście od zmiany przepisów pozwalających bardziej swobodnie rozgrywać piłkę od „piątki” wiele drużyn zaczęło sobie klepać kilka metrów przed swoją bramką – i nawet wielkie drużyny, chyba nawet City – straciły z tego jakieś gole.

Problem w tym, że Jagiellonia najchętniej rozgrywałaby piłkę na swojej linii bramkowej i nawet jak się ją trzepnie w głowę, nie zmienia schematu. Przed oczami mam bramkarza Abramowicza, który stoi nieruchomo z piłką na swoim 4-6 metrze i się patrzy. Totalnie statyczna sytuacja. Przez chwilę piłkarze GKS nie podchodzą tylko czekają, potem nieśmiało ruszają i dopiero golkiper coś robi z piłką.

Powiedziałbym, że GKS w trakcie meczu zorientował się, że coś można na tym ugrać. Ale nie! Katowiczanie wiedzieli o tym od samego początku, dlatego od razu zaangażowali 2-3 zawodników do pressingu i przyniosło to bramkę już na samym początku. Potem za każdym razem, kiedy Jagiellonia sobie rozgrywała piłkę może na szerokości boiska, ale max 10 metrów od linii końcowej – pachniało to naszym przechwytem. Drugi gol padł również po przejęciu piłki rozgrywanej europejsko przez obrońców.

W magazynie Liga+ Extra Tomasz Wieszczycki zażartował, że Jagiellonia grała w czwartek z Ajaxem Amsterdam, a teraz zagrała z Ajaxem Katowice. Zresztą opinie w środowisku dziennikarskim są zgodne, GKS zasłużył na to zwycięstwo i zwłaszcza w drugiej połowie – był zespołem lepszym.

Nie byłoby jednak aktywów po naszej stronie właśnie bez obrania pewnej polityki na ten mecz. Mogliśmy się po prostu cofnąć i czekać beznamiętnie na rywala. Wtedy prawdopodobnie mielibyśmy flaki z olejem lub ewentualnie jakieś ataki pozycyjne Jagielloni, które w końcu zakończyłyby się wciśnięciem jednej lub dwóch bramek.

Na szczęście potwierdziło się to, co pisałem po meczu z Motorem, że taki mecz raz na jakiś czas się zdarza, ale potem jest lepiej. I teraz spotkanie z Jagą przypominało bardziej to z Rakowem, ale jeszcze dwa stopnie wyżej. Katowiczanie nie wygrali fuksem. W drugiej połowie Mistrz Polski na Bukowej nie istniał. GieKSa stwarzała sobie sytuacje, może nie super klarowne, ale niezłe. I gdyby w końcówce wykorzystać lepiej swoje kontry – mecz można było zamknąć wcześniej.

Kilku zawodników zapunktowało mocno u kibiców, jak i trenera Rafała Góraka. Może na chwilę odsapnie od krytyki Dawid Kudła, który wtedy kiedy miał wybronić – wybronił bardzo dobrze. Obrona nie dała za bardzo pograć Jagiellonii, a interwencja w powietrzu Marcina Wasielewskiego, ta jego akrobacja, to był defensywny majstersztyk. Czekamy na więcej, jeśli chodzi o Bartosza Nowaka, ale przecież wypracował bramkę na 1:0. Oskar Repka w tym sezonie spisuje się momentami świetnie, ale do kompletu jeszcze powinien wyeliminować proste błędy, jak ten po którym padła bramka na 1:1 (nie bezpośrednio po stracie, ale konsekwencja po kilkudziesięciu sekundach). Zawodnik jednak znalazł się tam, gdzie powinien przy golu na 3:1.

Adrian Błąd – wiadomo, kapitalne wejście w mecz i dobra gra w środku pola, tutaj należy natomiast zdecydowanie poprawić strzały z dystansu. Borja Galan, wszedł powalczył i strzelił Kowalczykiem bramkę. A wspomniany Mateusz Kowalczyk – rewelacja. W końcu mamy młodego zawodnika, niebojącego się grać w piłkę, agresywnego, pewnego, przebojowego. Kapitalne wzmocnienie GieKSy i teraz 1) oby mu sodówka nie uderzyła, 2) oby wykupić go z Brondby. Fantastyczne spotkanie.

Adam Zrelak to dzik, który swoją siłą, zastawianiem się również daje bardzo dużo. A że strzelać umie, pokazał to w Gliwicach.

Jak GKS Katowice wytrzymał to spotkanie, w tych warunkach, pozostaje tajemnicą. Fizycznie nasz zespół prezentuje się bardzo dobrze i gdy rywale oddychali rękawami, nasi piłkarze nie zatrzymali się, tylko dalej żwawo hasali po boisku. Niesamowite jest to, że nie musieliśmy za bardzo drżeć w końcówce o wynik meczu, bo Jagiellonia nie potrafiła zaatakować. A gdy – za przeproszeniem – zaczęła się palić dupka – Abramowicz nagle zaczął grać lagi na aferę. Można wręcz było zaśpiewać „Lagiellonia, laga, laga, laga!”. Może tak bardzo nie chcą tego przydomku, że grają tak kombinacyjnie od bramki?

Co by nie gadać – to było piękne niedzielne, piłkarskie popołudnie przy Bukowej. Kibice w końcu mogą cieszyć się z gier z najlepszymi i cieszyć się ze zwycięstw. Na rozkładzie mamy zdobywcę Pucharu Polski i Mistrza Polski. Czy to oznacza, że teraz powinniśmy zagrać z Realem czy choćby Atalantą? (taki żart)

Jesteśmy w euforii, ale na dłuższą metę nie ma się co podniecać. Mecz meczowi nierówny i możemy zagrać taki paździerz jak z Motorem, wyrachowany mecz jak ze Stalą, skuteczny jak z Piastem czy po prostu taktycznie-piłkarsko niemal idealny, jak z Jagą. Mimo wszystko na duży plus.

Teraz czeka nas mecz z niemrawym, bezbarwnym Zagłębiem Lubin i na tym tle również musimy umieć się pokazać i zagrać dobrze. Jagiellonia gra specyficznie i na tę specyfikę trener znalazł sposób. Czy na toporność lubinian też znajdzie? Paradoksalnie to zadanie może okazać się trudniejsze. Hegemonem nie jesteśmy. Natomiast wczorajszy mecz pokazał, że potencjał w tym zespole tkwi ogromny.

Kontynuuj czytanie

Blaszok Kibice Piłka nożna SK 1964

Koniec zapisów na derby w Zabrzu!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W 30 godzin wykupiliście wszystkie 4200 biletów na sektory GKS Katowice na mecz derbowy z Górnikiem w Zabrzu.

Tym samym zapisy na dzielnicach, FC, stowarzyszeniu kibiców oraz w oficjalnym sklepie kibiców GieKSy „Blaszok” zostały zamknięte.

Przypominamy, że do Zabrza wszyscy jedziemy na żółto i z szalami.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga