Dołącz do nas

Piłka nożna

Różnica, jak na dłoni, na boisku Słoni

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Uff… Odetchnęliśmy z ulgą po końcowym gwizdku wczorajszego meczu. Co prawda w końcówce spotkania Termalica nie cisnęła jakoś bardzo mocno (tak jak we wcześniejszych fazach spotkania), ale jednak wynik na styku i próby niecieczan powodowały nieco stresu w końcówce. Niemniej katowiczanie wygrali ten mecz – mecz z liderem pierwszej ligi, na jego boisku, zespołem dodatkowo grającym niemal w najmocniejszym składzie.

Zanim przejdziemy do psioczenia, bo trochę było na co, to jednak powiedzmy najpierw, że to zwycięstwo jest godne szacunku z kilku względów. Po pierwsze – historycznie – GKS Katowice w osiemnastym meczu przeciw temu rywalowi wygrał dopiero drugi raz! Dodatkowo drugi raz zdarzyło się to w Niecieczy. W Katowicach GieKSa w dziesięciu spotkaniach, NIGDY nie wygrała z tym przeciwnikiem. Statystyka zatrważająca, mówiąca o tym, że Nieciecza nigdy nam nie leżała. W ostatnich latach przegraliśmy u siebie m.in. w Pucharze Polski, gdy role były odwrócone, to my byliśmy na zapleczu ekstraklasy, w której grały popularne Słonie. Nawet, gdy GieKSa była bliska zwycięstwa, to rywale potrafili strzelać wyrównujące gole w doliczonym czasie gry, jak w lipcu 2022 czy kwietniu 2024.

Po drugie rywal rozjeżdża w tym sezonie pierwszą ligę niesamowicie. Osiem zwycięstw, dwa remisy, średnia 2,6 gola na mecz. Jeśli Marcin Brosz i jego podopieczni utrzymają kurs na ekstraklasę, to w przyszłym sezonie ponownie możemy się z nimi spotkać w lidze.

Po trzecie, umówmy się – GieKSa w ostatnich dwudziestu latach notowała takie wtopy, że chyba żaden inny klub w Polsce nie ma ich w takiej ilości. Luboń, Niepołomice (wówczas II liga), Zdzieszowice, Tarnobrzeg, a nawet… B-klasowe rezerwy AKS Mikołów. Nie mówiąc o porażkach z zespołami z tej samej klasy rozgrywkowej. Teraz trafiliśmy w tym kontekście na naprawdę wymagającego rywala.

Po czwarte, gospodarze wystawili niemal najmocniejszy skład. Dziewięciu zawodników z tego spotkania, w weekend grało w meczu ligowym z ŁKS.

Wyjściowo to wszystko – plus nasz skład, dla odmiany składający się z dziewięciu nowych zawodników w porównaniu do meczu z Górnikiem – układało się tak, że delikatnie mówiąc, nie jesteśmy w tym spotkaniu faworytem. Musieliśmy liczyć na splot dobrych okoliczności, no i oczywiście na to, że dublerzy pokażą, że warto na nich stawiać i także nimi obsadzać skład w meczach ekstraklasy.

No cóż… wyszło, jak wyszło.

Chyba trzy razy zadrżeliśmy już na początku spotkania, gdy rywale przewracali się w naszym polu karnym. Postponowany przez miejscowych kibiców sędzia Piotr Urban milczał. Za to w 13. minucie dopatrzył się faulu Kasperkiewicza na wychodzącym na czystą pozycję Maku i ukarał zawodnika gospodarzy czerwoną kartką. Kamień spadł nam z serca, bo w tym momencie miało się zrobić nieco łatwiej. I bardzo dobrze, że po kilku minutach strzeliliśmy bramkę. Istnego gola – made in GieKSa. Tym razem wrzut Mateusza Kowalczyka był jeszcze bardziej efektowny niż w poprzednich meczach, bo była to już bezpośrednia „centra” w środek pola karnego, a nadbiegającemu Bartoszowi Jaroszkowi nie pozostało nic innego, jak tylko dołożyć nogę i wepchnąć piłkę do siatki.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o dobre aspekty tego meczu, na długie, długie minuty. Rywale nie zrobili sobie nic z tego, że grali w dziesiątkę i totalnie zdominowali nasz zespół. Podchodzi pod pole karne, oddawali strzały (na szczęście w większości niecelne). Kręcił naszymi zawodnikami Fassbender i co rusz nam serce do gardła podchodziło. No i stało się to, co najgorsze. Rywale strzelili bramkę do szatni. Karasek wykonywał rzut wolny spod linii autowej i jego dośrodkowanie zamieniło się w strzał. Wielu kibiców obwinia tutaj debiutującego Rafała Strączka. Osobiście mam problem z tą bramką, żeby… kogoś obarczyć większą odpowiedzialnością. Przede wszystkim to było znakomite dośrodkowanie w światło bramki, szkoleniowe, z którego jest duże prawdopodobieństwo bramki, gdy nikt nie przetnie piłki. Pretensje są także do Borjy Galana, który „uchylił się” w ostatnim momencie, dla mnie jednak po prostu to była nieudana próba główkowania. Niestety do przerwy schodziliśmy z wynikiem remisowym.

Po przerwie nie było lepiej i nasz pogubiony zespół nie potrafił odeprzeć ataku rywali. Niestety pewności zespołowi ponownie nie dawał Lukas Klemenz, Sebastian Milewski też nie był ostoją spokoju. Wspomniany Strączek nie wybronił w tym meczu jakiejś spektakularnej sytuacji, pojawiały się błędy w wybiciach. Nie do poznania jest też właśnie Galan, który dostając szansę w takim meczu powinien udowodnić, że trener się myli nie wystawiając go w wyjściowej jedenastce w ekstraklasie, a niestety raczej pokazał, dlaczego tak się dzieje. Mateusz Mak na początku meczu był widoczny i aktywny, potem zniknął.

Dodajmy do tego masę szczęścia, gdy mający na koncie żółtą kartkę Mateusz Marzec, stanął przy piłce i został nią nabity, gdy rywale wykonywali rzut wolny. Tylko wola sędziego zadecydowała, że nie otrzymał drugiego żółtka. Grając 10 na 10 najprawdopodobniej byśmy „popłynęli”…

Przełomowym momentem pokazała się poczwórna zmiana trenera Góraka w drugiej połowie. Na boisku pojawili się Oskar Repka, Grzegorz Rogala, Adrian Błąd i Sebastian Bergier. Od tego momentu obraz gry zmienił się diametralnie. Nagle pojawiła się jakość i pewność. Znowu zaczęliśmy oglądać GieKSę na ekstraklasowym poziomie. Przy okazji mogliśmy zobaczyć, w tym kontrastowym zestawieniu, jaki niektórzy zawodnicy poczynili postęp. Nie trzeba było długo czekać, aż strzeliliśmy drugą bramkę. Co prawda to grający od początku Alan Czerwiński wstrzelił z rzutu rożnego, a Jakub Antczak zdobył bramkę, ale po prostu nie byłoby tego kornera, gdybyśmy nie przenieśli ciężaru gry na połowę przeciwnika. Naprawdę dobrze się to oglądało.

Ostatecznie bez większych problemów w końcówce zespół dociągnął to zwycięstwo i w końcu mogliśmy się cieszyć, że w Pucharze Polski w końcu wygrywamy z mocnym rywalem i czekają nas kolejne ekscytujące chwile.

Mecz pokazał niestety, że między podstawowymi zawodnikami i tymi wchodzącymi na ten moment jest… przepaść. Niezależnie od tego, w jakiej dyspozycji jest Nieciecza, to dać się zdominować na długie minuty zespołowi grającemu ligę niżej, mając przewagę zawodnika, nie wystawia dobrego świadectwa wielu zawodnikom. Wystarczyło, że pojawiło się 3-4 żelaznych piłkarzy z pierwszej jedenastki i od razu jakość poszła o kilka stopni w górę. Tacy piłkarze, którzy przecież mieli być solidnym wzmocnieniem, jak Klemenz, Milewski czy Galan muszą sobie ten mecz wziąć do serca, bo przecież wszystkim nam zależy na dobrej pierwszej jedenastce i solidnych rezerwowych. Tej przepaści nie ma prawa być, jeśli chcemy na dłuższą metę walczyć o naprawdę dobry wynik.

To była bardzo cenna lekcja, ale teraz o pucharze już czas zapomnieć. Już pojutrze czeka nas trudniejsze zadanie, bo do Katowic przyjeżdża rozpędzona Pogoń Szczecin. Piłkarze Roberta Kolendowicza są w gazie, po pokonaniu Legii Warszawa, wczoraj rozbili w Rzeszowie Stal aż 3:0. Co prawda w lidze na wyjeździe im się nie wiedzie, ale są piekielnie skuteczni u siebie, a przecież w delegacjach też chcą zacząć zdobywać punkty. Na ten moment Pogoń jest w lidze tuż za podium.

Choć jest mocna szydera na temat braku trofeów szczecinian, która uwidoczniła się w kuriozalnie przegranym finale Pucharu Polski z Wisłą Kraków, to jest to jednak drużyna od wielu lat mocna w ekstraklasie, ocierająca się o europejskie puchary lub w nich po prostu grająca. Grosik i reszta robią bardzo dobrą robotę i może być tak, że będzie to najmocniejszy rywal, jaki przyjedzie na Bukową.

Punkty nam pouciekały, jesteśmy (punktowo) tuż nad strefą spadkową i czas zacząć wygrywać w ekstraklasie, by przypadkiem nie znaleźć się (a już nie daj Boże zadomowić) pod kreską. Więc jak powiedział po Śląskim Klasyku trener Górak – wszystkie ręce na pokład! I piłkarzy, i trenerów, i kibiców! Do zobaczenia w piątek na Bukowej!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

Trzy punkty z Dolnego Śląska

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.

W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.

Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak  wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.

Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.

Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.

Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław:
Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga