Tak jak pisałem już niejednokrotnie – takie mecze będą się zdarzać, bo zdarzyć się muszą. GieKSa nie będzie wygrywać wszystkiego. Zespół w ostatnich tygodniach przyzwyczaił nas do dobrej, efektownej i skutecznej gry. Drużyna jednak ciągle się rozwija, nie należy zapominać o tym, że jesteśmy beniaminkiem i nie zawsze wszystko będzie idealnie nam wychodzić. Ten mecz po części przypominał spotkanie z Motorem. Nie chodzi o sam wynik, ale o pewne aspekty tego pojedynku, które sprawiały, że momentami… byliśmy bliżej utraty gola niż jego zdobycia.
Mecz ze Śląskiem Wrocław miał różne odsłony. Pierwsza połowa naprawdę mogła się podobać. GieKSa miała przewagę, potrafiła przycisnąć pressingiem, dobiec gdzieś do rywala przy linii bocznej czy końcowej i przeciwnik się gubił, dając nam sporo stałych fragmentów gry. Mieliśmy sytuacje – może nie bardzo klarowne, ale takie, z których można było się pokusić o coś więcej. Najlepszą był oczywiście strzał Bartosza Nowaka w poprzeczkę z rzutu wolnego, choć tak naprawdę można się mocno zastanowić, czy w tej sytuacji nie należał się naszej drużynie rzut karny. Powtórki nie dają pewności w stu procentach, że faul miał miejsce przed szesnastką i nawet jeśli – to dziwić może, że VAR się nawet nie zająknął na temat tej sytuacji (poza krótkim: gramy dalej na słuchawkę arbitra). Ta sytuacja ma swoją dynamikę i to może być nawet tak, że początek kontaktu miał miejsce jeszcze na linii, a potem „prześlizgnięta” noga może stykać się z nogą naszego zawodnika już poza szesnastką. Kompletnie nieoczywista sytuacja, mimo że jako oczywistą przedstawiono ją choćby z Lidze+ Extra.
Jak to nieraz bywa w takich meczach, po przerwie obraz gry z dobrego się zmienił na gorszy. Na boisku są dwie drużyny i one – co by nie mówić – wzajemnie na siebie oddziałują. Druga połowa była już bardzo słaba w wykonaniu katowiczan. Nie było już tych rozegrań do skrzydła w takiej ilości, Śląsk przejął inicjatywę. Przede wszystkim jednak pojawiła się masa nerwowości przy wyprowadzaniu akcji, nie wygrywaliśmy już przebitek, traciliśmy proste piłki. Rywale skrzętnie z tego korzystali przeprowadzając swoje akcje i – na nasze szczęście – marnowali swoje sytuacje czasem w sposób spektakularny. Jednak i tak byli bliscy zdobycia gola, gdy Petr Schwarz trafił po kapitalnej przewrotce w słupek.
Ta nerwowość i pewien – nazwijmy to niepokój – w obronie przejawiał się także w kryciu na radar, brakowało doskoku i rywal mając więcej miejsca, próbował to wykorzystać. Na szczęście ostatecznie w ratunkowych sytuacjach nasi obrońcy gdzieś tam wstawiali jeszcze na koniec nogę i zażegnywali niebezpieczeństwo, a na posterunku stał niedoceniany jednak Dawid Kudła. Niedoceniany, bo przecież ten zawodnik w tej rundzie wybronił nam już kilka naprawdę groźnych strzałów rywali. W meczu ze Śląskiem pojawił mu się błąd a la ten z Gliwic, czyli wsadzenie na minę Mateusza Kowalczyka – na szczęście tym razem bez konsekwencji. Co by jednak nie powiedzieć – lepiej mieć Dawida w bramce niż nie mieć.
Trener Górak musi ciągle borykać się z urazami napastników. Jak nie jeden, to kolejny. Sebastian Bergier jeszcze nie doszedł do siebie, mieliśmy jednak na ławce Adama Zrelaka, który wrócił do składu, ale jeszcze nie był gotowy na pełen mecz. Swój uraz leczy także Jakub Arak. Z tego względu znów z przodu mieliśmy Borję Galana i niestety na ten moment, zawodnikowi brakuje błysku. Starał się, próbował, ale nie widać było w jego grze pewności – dodatkowo przy pojedynkach fizycznych nie miał tych atutów, które pozwalałyby mu się przepchnąć, wyprzedzić rywala. Jednak zawodnika widzielibyśmy w środku – potrzeba chwili na ten moment zadecydowała, że ktoś z przodu musiał grać.
Ktoś powie, że to słabo zremisować u siebie z czerwoną latarnią ligi. Jednak to określenie – mimo że Śląsk jest ostatni – zupełnie tu nie pasuje. Zespół nie wygrał w dziesięciu kolejkach ligowych, ale tak jak pisałem w felietonie przedmeczowym – nadal jest do wicemistrz Polski i nie jest to tak słaba drużyna, jak pokazuje tabela. Na pewno w ekstraklasie jest kilka zespołów słabszych, a piłkarze Jacka Magiery – oczywiście, jeśli się ogarną – już wkrótce mogą zacząć punktować za trzy oczka. Czy to się powiedzie i Śląsk wygrzebie się z kryzysu? Pierwszą okazję wrocławianie będą mieli już w środę, gdy zagrają u siebie ze Stalą Mielec i ten mecz już muszą bezwzględnie wygrać.
My natomiast mamy swoje tematy. W niedzielę czeka nas najtrudniejsze z trudnych zadanie, czyli pojedynek w Warszawie z Legią. Piłkarze Goncalo Feio są po ligowej wygranej w Gdańsku, a przed nimi jeszcze wyjazdowy mecz w czwartek z serbską Backą Topolą w Lidze Konferencji. Wojskowi wygrali swoje spotkanie pierwszej kolejki z Betisem Sewilla i będą chcieli sobie zrobić dobrą pozycję wyjściową do następnych kolejek i oczywiście poprawić morale, co w kontekście kilku ostatnich meczów akurat nieźle im wychodzi.
To będzie sprawdzian, ciężki sprawdzian dla piłkarzy Rafała Góraka. Nie stoją oni absolutnie na straconej pozycji, ale po pierwsze – trzeba będzie włączyć to, co graliśmy przed meczem ze Śląskiem. To warunek konieczny (ale niewystarczający), żeby pokusić się o dobry wynik w Warszawie. Trzeba zagrać o dwa poziomy wyżej niż ze Śląskiem, bo jednak lepszy rywal błędy ze spotkania z WKS wykorzysta bez mrugnięcia okiem.
Punkt ze Śląskiem należy szanować. To nie jest typowy outsider ligi. Powtarzane już przy tysiącu okazji zdanie „jeśli nie potrafisz meczu wygrać, zremisuj go”, w tym spotkaniu pasuje jak ulał.
Najnowsze komentarze