Felietony Piłka nożna
Post scriptum: Euro-wsiowe standardy prasowe
 
																														
															
															
														Za sobą mamy intensywny czas, związany z trzema meczami – w Warszawie, Skierniewicach i u siebie z Koroną. Ze względu na liczbę spotkań i zatrzęsienie newsów na naszej stronie, post scriptum – zbiorcze – ukazuje się dopiero teraz – na spokojnie, kiedy kolejny mecz gramy dopiero w sobotę. Zapraszamy na kilka słów okołomeczowych podsumowań, dzięki którym zobaczycie trochę kulis naszej pracy. Niektóre kwestie mogą się wydać… zaskakujące.
1. Dla mnie ten wyjazd rozpoczął się już w czwartek i do niedzieli przebywałem w Warszawie. Nie będę się w tym miejscu rozpisywał szczegółowo, gdyż w planach mam zrobienie reportażu z tegoż wyjazdu – wzorem tego majowego, który mogliście (i możecie) czytać TUTAJ. W obecnym artykule skupię się stricte na meczu.
2. Ograniczę się tylko do tego, że tak naprawdę pierwszy raz w życiu mogłem pozwiedzać Warszawę na spokojnie. Byłem w kilku ciekawych miejscach, o których napiszę wkrótce. Oczywiście będą też GieKSiarskie i piłkarskie odniesienia.
3. Po obfitym posiłku około 18.00 udałem się spod zamku na Starym Mieście na stadion. Już od pewnej odległości od obiektu były stoiska z szalikami i pamiątkami. Trochę na wzór meczów reprezentacji Polski.
4. Dobrze, że wiedziałem, gdzie odebrać akredytację i potem, gdzie udać się do wejścia na stadion. Bo gdyby nie to, późniejsze kiepskie wrażenie mogłoby być jeszcze gorsze.
5. Tak więc udałem się do recepcji klubowej. Wejściówka na mnie już czekała. No właśnie – wejściówka, bilet, nie wiem jak to nazwać. Praktycznie na wszystkich stadionach jest to taka prostokątna plakietka z napisem „prasa”, czasem zalaminowana. Tutaj był to taki bilecik, pewnie podobny do zwykłych biletów dla kibiców. Był podany też sektor, rząd i miejsce. Nie spotkałem się jeszcze z tym.
6. Udałem się do wejścia, przeszukano mnie – oczywiście pobieżnie – na polskie stadiony można wnieść i czołg, jeśli dobrze się go schowa. Poprosiłem o skierowanie mnie na sektor prasowy. Jak to zazwyczaj bywa – ochroniarze kompletnie nie wiedzieli gdzie mam iść.
7. Głowiłem się, poszedłem do jednych drzwi, potem kazali mi iść gdzie indziej. W końcu dotarłem do odpowiedniego wejścia i tutaj już droga na sektor prasowy choć długa, była dość intuicyjna. Przy samym wejściu do tej strefy był pierwszy catering.
8. Potem znalazłem się już w strefie okołokonferencyjnej. I tutaj było iście europejsko. Sala konferencyjna, z podestem dla kamer, czysta, schludna, po prostu bardzo ładna. Obok sala z krzesłami i stołami, żeby nie trzeba było robić materiałów na kolanie. W lobby catering, którego nie powstydziłyby się loże VIP na wielu stadionach. Fikuśne kanapki, małe hamburgerki i mini pizze, ogrzewane cały czas, żeby były ciepłe, soki z kraników, napoje, w bemarach typowo obiadowe dania. Do tego kanapa, stoliki. Ogólnie – rewelacja i świetna prezencja.
9. Potem schodami (jest też winda) udałem się na najwyższe piętro, gdzieś tam mijając Michała Żewłakowa, który miał komentować ten mecz w Canal+. Gdy wyszedłem na sektor prasowy, szukałem swojego rzędu i miejsca. Żałowałem, że nie mam go tutaj, gdzie się znalazłem, bo warunki do pracy były bardzo dobre. A potem żałowałem jeszcze bardziej…
10. Przeszedłem przez jakąś furtkę i ku mojemu zdziwieniu, nadal byłem na sektorze prasowym. Ale tu już było inaczej. Odnalazłem swoje miejsce i usiadłem. Miejsce bez stolika, bo stoliki były co kilka siedzisk. Więc zająłem takie, gdzie ten blat był.
11. Stolik przesuwany pionowo. Ale bez żadnej blokady. Czyli coś takiego, że mogę go ustawić przed sobą tak, żeby położyć laptopa, ale gdy nacisnę mocniej, oprę się przypadkowo o blat, to po prostu się on zsunie do dołu i będzie niezła lipa.
12. Zszedłem więc rząd niżej, gdzie już stoliki (również co kilka miejsc) były z blokadą. Tyle, że tutaj gdy tak blokada działała, stoliki były pochyłe. Przekleństwo niektórych stadionów. Czyli nie możesz za bardzo postawić sobie picia, bo ci się wylewa. Mnie podczas meczu spadła z tego stolika komórka i myszka. Absurdalne rozwiązanie, które jak widać, jest także na Legii.
13. Czekałem na resztę ekipy. Mecz z Legią opracowywaliśmy w czteroosobowym składzie. Ja i Patryk na prasie, Magda i Kazik na foto. Byłem na swoim miejscu chwilę przed dziewiętnastą, więc sporo czasu pozostawało jeszcze do meczu.
14. Niestety to, co działo się z resztą ekipy było lekko skandaliczne. Najpierw Kazik dawał znać, że miał problem z wejściem, bo nie było jego akredytacji. Podobno ktoś już odebrał nasze wejściówki (sic!). Na szczęście dodrukowano mu ją, choć i z tym były problemy, bo drukarka przez chwilę odmówiła posłuszeństwa.
15. Kazik wyszedł z auta wcześniej, by robić efektowne ujęcia dronem (zapraszamy do galerii). Patryk i Magda… szukali miejsca parkingowego i to był jakiś horror. Nie wpuszczano ich na żaden parking w pobliżu stadionu, kluczyli między blokami, osiedlami i nigdzie nie mogli przystanąć. Pisali mi to właśnie wtedy, kiedy się pojawiłem na prasie, czyli półtorej godziny przed meczem.
16. Minęła prawie godzina, gdy Patryk pojawił się na prasówce. Ostatecznie zaparkował półtora kilometra od stadionu, więc można sobie wyobrazić, jak duże jest opóźnienie związane z szukaniem miejsca, a potem jeszcze tyraniem z tobołami na stadion.
17. Ktoś powie – mogliście wyjechać wcześniej. Przypomnę jednak, że nie robimy tego w ramach pracy, tylko ciułamy czas wolny, żeby na tę GieKSę pojechać. Zazwyczaj chcielibyśmy być na stadionie 1,5h przed meczem i czasem się to udaje. Tutaj ekipa była w pobliżu obiektu w tym czasie. Nie przewidzieliśmy jednak takiego dramatu z zaparkowaniem. Następnym razem będziemy musieli inaczej to rozwiązać.
18. Sektor prasowy miał jeszcze kilka mankamentów. Nie wiem, z czego, ale wrażenie zapylenia było dość spore. Myślę, że czasem warto by było przeczyścić przynajmniej blaty tych chybotliwych czy krzywych stolików.
19. Największym problemem jednak było to, że ostatecznie wyszło, że dostaliśmy miejsca chyba dla jakiegoś medialnego plebsu. Niby na schemacie stadionu rzeczywiście były to miejsca prasowe. Jednak kuriozalne jest to, że żeby dojść do tego miejsca musiałem trzy razy okazać „akredytację” i dwa razy pokazać dowód osobisty, a okazało się, że od drugiej strony nie ma żadnego oddzielenia między tymi stanowiskami, a zwykłym sektorem kibiców. Jeden ochroniarz, który tam stał też tego kompletnie nie pilnował.
20. Efekt był taki, że za naszymi plecami zleźli się kibice Legii i normalnie sobie usiedli mogąc nam wlepiać te swoje warszawskie gały w monitor.
21. Przyznam, że takiej słomy z butów nie widziałem już dawno. W głowie się nie mieści jaki to jest zmanierowany element. Jakkolwiek staram się zdecydowanie unikać uprzedzeń, klubowych, regionalnych itd., to tutaj naprawdę trudno nie było myśleć w głowie w kategoriach „warszafki”.
22. Jeszcze przed meczem zaczęli swoje wywody. Pogarda jaką kierowali w stronę kibiców GieKSy, teksty typu „róbcie zdjęcia, róbcie, bo nieprędko znów do stolicy przyjedziecie”, oczywiście zdania o „brudnych pazurach” też musiały się znaleźć. Jakkolwiek wzajemne pozdrowienia kibiców, szowinizm i antagonizmy międzyklubowe są czymś normalnym i też związanym z psychologią tłumu, to tutaj mieliśmy po prostu wyraz indywidualnego prostactwa na najwyższym poziomie.
23. Nie szczędzili oni także swojego prymitywizmu w kontekście piłkarzy Legii, którzy rozgrywali kapitalne spotkanie i najlepszy mecz w sezonie. Nawet przy stanie 3:1 czy 4:1 rzucali tekstami „patrz, ale ten Gual biega, jak jakiś konik ze łbem” czy drwiąco wypowiadali się o Morishicie. Aż człowiek się cieszy, że od kilku lat mogą się obejść smakiem, jeśli chodzi o mistrzostwo. I w tym sezonie będzie podobnie.
24. Przed meczem była efektowna, kapitalna gra świateł i muzyki. Naprawdę robiło to wrażenie. Dodatkowo w tym schemacie nastąpiła prezentacja składów, z postaciami na boisku, które przy danym nazwisku był rozświetlane. A całość została zakończona uhonorowaniem Lucjana Brychczego, czyli prawdziwej legendy warszawskiego klubu, choć człowieka ze Śląska.
25. Kibice obu drużyn nie szczędzili sobie uprzejmości w trakcie meczu, ale też prowadzili dobry doping dla swoich drużyn. Z czasem trwania meczu bardziej mogli być zadowoleni ci z Żylety, ale sektor gości niezrażony traconymi kolejnymi bramkami, ciągle trzymał znakomity poziom.
26. Mieliśmy swoją chwilę euforii, kiedy Adam Zrelak dał prowadzenie naszej drużynie. Tym samym osobiście trochę zrehabilitował się za niewykorzystany rzut karny przy Łazienkowskiej w barwach Warty Poznań. Tyle, że wtedy Warta wygrała, a teraz GKS przegrał. Pewnie z chęcią by się zamienił.
27. A Rafał Augustyniak strzelił swoją drugą bramkę przeciw GieKSie. Poprzednio niemal 10 lat temu na Bukowej w barwach Widzewa Łódź.
28. GieKSa wróciła na stadion przy Łazienkowskiej po 19 latach. Poprzednio, gdy zespół spadał z ekstraklasy, obiekt Legii był jeszcze w dawnym wydaniu. Na kolejną próbę musimy poczekać przynajmniej rok.
29. Po spotkaniu przemieściliśmy się do sali konferencyjnej. Konferencja prasowa, jak od lat, była oddzielna dla jednego i drugiego trenera. Najpierw wypowiedział się Rafał Górak, a potem na salę wkroczył Goncalo Feio…
30. Trudno nie było odnieść wrażenia, że trener Legii jest przeszczęśliwy z wygranej i postawy swojego zespołu. Potem w skrótach widzieliśmy, jak przytulał się czule ze szkoleniowcem GieKSy. Z Goncalo stał się taki dobrotliwy, miły wujek, co jest w kontraście do niektórych innych odsłon szkoleniowca.
31. No więc trener wszedł na salę konferencyjną i zaczął się witać z każdym, a osób było chyba ze trzydzieści. Z bliższymi mu osobami, czyli pewnie pracownikami medialnymi Legii, to bardziej zbił piątkę, dziewczynom podającym mikrofon dał buziaka, z nami normalne podał rękę (mnie w zasadzie raczej same palce), a naszej fotografce Magdzie rzucił tekstem „fajne zdjęcia”.
32. Sama konferencja była dość dziwna, bo w całej tej swojej radości, ekspresja trenera była taka… zamulona. Ale zaczął wymieniać członków sztabów medycznych, fizjoterapeutów, dietetyków itd., jako tych, którzy mają wkład w to, że w trzy dni Legia może zagrać dwa tak dobre mecze, przede wszystkim pod kątem fizycznym.
33. I choć było to totalnie nużące, to… trudno nie przyznać trenerowi racji. Przygotowanie fizyczne, motoryczne i regeneracja jest na bardzo wysokim poziomie i z tylko jedną zmianą w składzie w porównaniu do Backi Topoli, Legia zagrała z GieKSą kapitalne zawody.
34. Konferencja się skończyła, dziennikarze się zwinęli, a my… zostaliśmy na sali konferencyjnej. Ewakuowała się z czasem obsługa, ochroniarze (tacy w garniturach) i była lekka sugestia, żebyśmy też sobie poszli. Wyrażona w słowach „my już idziemy” przez jedną panią. „Dobrze, my zostajemy” – odpowiedzieliśmy. I zostaliśmy sami totalnie w tej przestrzeni medialnej. Jeszcze przez około godzinę robiliśmy dla Was materiały, konferencję, galerie z meczów. Przy okazji coś tam sobie podjedliśmy.
35. Koło północy zebraliśmy się do wyjścia. Czekała nas długa droga do samochodu. Pokonaliśmy ją złorzecząc na warunki, w których przyszło nam pracować. Ale to nie jest tak, że były one wyłącznie złe. Trzeba podzielić je na dwie kategorie – przestrzeń medialna, sala konferencyjna itd. – na piątkę z plusem. Sektor prasowy – pała z wykrzyknikiem. Aha, no i przy wyjściu zobaczyliśmy krzesło Legii, które wyglądało niczym postać z „Krzyku”… Idealne na godzinę duchów.
36. W Katowicach byliśmy po godzinie trzeciej. Za nieco ponad dwie doby mieliśmy się spotkać znów, by udać się na kolejne wyjazdowe spotkanie.
—-
37. Do Skierniewic wyruszyliśmy w środę o 15. Godziny szczytu, aglomeracja, więc łatwo nie było. Nawigacja nie pokazywała nam w żadnym stopniu wyjazdu z Katowic na krajową jedynkę, tylko prowadziła nas na Chorzów, a potem by na wysokości Bytomi zjechać na A1 i tędy ruszać w średnio-odległą podróż.
38. Przed Legią nastąpiła zmiana czasu. To spowodowało, że już w trakcie drogi nastały egipskie ciemności. W sumie to się rzadko zdarza, żeby już jadąc na mecz było ciemno. Naprawdę trzeba późno grać i musi być niesprzyjająca pora roku.
39. Na stacji spotkaliśmy naszych kibiców Wojtka i kompanów, sytuacja była o tyle dziwna, że dosłownie przed chwilą padł jakiś żarcik o lokalnym klubie i zaczepia nas jakiś byk – myśleliśmy, że to będzie niemiła rozmowa na temat tego niewinnego gagu 😉 Pozdrawiamy Was!
40. Na stadion dojechaliśmy godzinę przed meczem. Odbiór akredytacji poszedł sprawnie, ale szok – drugi raz w ciągu kilku dni dostaliśmy świstek, który bardziej był biletem niż akredytacją. Z rzędem i numerem.
41 Wejście przebiegło bezproblemowo, choć nietypowe było to, że trzeba było zeskanować kod z biletu, żeby przejść przez jeże. Nie było osobnego wejścia dla mediów. Wkrótce byliśmy na trybunie.
42. Miejsc dla prasy nie uświadczysz. Znaczy może na balkonie, w pobliżu vipów coś było. Tutaj po prostu trzeba było zająć wskazane miejsce na trybunie. Położyć laptopa na kolanach i jeszcze oszczędzać baterię, bo o gniazdku można było tylko pomarzyć. Cóż, nowy stadion, ładny, ale nie zadbano o wszystko. Tak więc jak na Legii mieliśmy kibiców nad sobą, to tutaj byli rząd pod nami.
43. Dla porównania jednak powiedzmy, że oprócz jednego frustrata (chyba pijanego), który obrażał nasz klub, pozostali kibice Unii zachowywali się najnormalniej w świecie, wspierając swoją drużynę.
44. Dziwne były jupitery, skarżyła się na nie nasza fotografka – i my mieliśmy wrażenie, że świeci nam prosto w oczy. Mariusz, który czasem nas wozi na wyjazdy stwierdził, że to z powodu niskich masztów i rzeczywiście coś w tym może być.
45. Jakie to było spotkanie, każdy widział. Jeden, wielki, totalny dramat i jedna z największych kompromitacji w historii klubu. Jako drużyna z ekstraklasy przegraliśmy z ekipą z czwartego poziomu rozgrywkowego. Jeśli w dawnej historii GKS nie przydarzyło się nic takiego, to być może był to w tym kontekście nawet najgorszy mecz w historii.
46. Kibice od 40. minuty trzy razy wpadli w euforię – najpierw po czerwonej kartce Repki, a potem po golach Szmyda i Sabiłły. Dwubramkowe prowadzenie Unii spowodowało, że nastroje w Skierniewicach były znakomite.
47. Druga część spotkania nie przyniosła zmiany obrazu gry. GieKSa biła głową w mur, co prawda strzeliła gola, ale więcej okazji miała Unia. Skończyło się na 2:1, a stadion Unii odleciał – drużyna dokonała historycznego sukcesu awansując do 1/8 finału Pucharu Polski.
48. Po spotkaniu udaliśmy się do sali konferencyjnej. Podobnie jak na Legii, była ona ładna i schludna, pachnąca nowością. Przy stołach po bokach sali można było popracować i… podładować niemal już rozładowanego laptopa.
49. Podobnie jak po meczu z Motorem, tak i teraz trenera Kamila Sochę (200. mecz w barwach Unii) przywitały brawa miejscowych dziennikarzy. Szkoleniowiec nie ukrywał swojego szczęścia i trudno mu się dziwić.
50. Gwiazdą Unii jest rzecznik i jednocześnie spiker, trzeba przyznać, że jako taki trochę modniś, robi show i wprowadza nieco kolorytu. Niektórych może to nawet irytować, ale w sumie… czemu nie mieć swojego stylu?
51. Popracowaliśmy na sali jeszcze kilkadziesiąt minut i zebraliśmy się. Gdy powiedzieliśmy „do widzenia” obecnym na sali jeszcze dwóm osobom, pani z RMF-u nam przyjacielsko odpowiedziała „paaaaaaa”. No to też jeszcze raz się pożegnaliśmy „paaaaaaa”.
52. Droga do domu przebiegła szybko i sprawnie. Zniesmaczeni totalnie tym żenującym występem, ale już z myślami o kolejnym meczu domowym i następnym wyjeździe zameldowaliśmy się w Katowicach około pierwszej.
—-
53. Jeszcze kilka punktów poniedziałkowego spotkania. W tym sezonie graliśmy w ten dzień tygodnia dopiero po raz drugi. Za pierwszym razem zremisowaliśmy w Gliwicach z Piastem i mieliśmy dużo lepsze nastroje.
54. Lukas Klemenz strzelił trzeciego w historii gola dla GieKSy. Za pierwszym razem trafiał w sezonie 2017/18 przeciw Stomilowi i Podbeskidziu. Teraz zdobył pierwszego gola na poziomie ekstraklasy.
55. GieKSa zanotowała drugi mecz w tym sezonie i drugi z rzędu, w którym prowadziła, a ostatecznie przegrała. Dodatkowo w dwóch meczach, w których zespół obejmował prowadzenie, zakończyły się one remisem (Piast i Widzew).
56. W odwrotną stronę już nie jest tak różowo. Katowiczanie nie wygrali ani jednego meczu, w którym przegrywali. Dwukrotnie udało się ostatecznie zakończyć takie spotkaniem remisem (również Piast i Widzew).
57. To był przedostatni mecz na Bukowej. Łza się w oku zakręci podczas meczu z Lechią…
58. Arkadiusz Jędrych dostał tablicę pamiątkową z okazji 200 meczów w GieKSie. Lukas Klemenz po golu dał sygnał, że spodziewa się potomka. Gratulujemy!
59. Teraz już tylko Cracovia!
Piłka nożna
Górak: Cierpliwość, przytomność, rozwaga
 
																		Po meczu w Lublinie wypowiedzieli się szkoleniowcy Motoru i GKS Katowice – Mateusz Stolarski i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy spisane główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji prasowej.
Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Bardzo ważny dla nas moment, bo czekaliśmy na punkty na wyjeździe, a wygraliśmy pierwszy raz w 12. Kolejce, więc moment dla nas bardzo istotny. Z punktu widzenia punktów i tabeli bardzo istotny moment okres przed nami, czyli sam proces treningu i analizy meczu, bo te punkty będą miały bardzo dobry wymiar, kiedy potwierdzimy to w kolejnym spotkaniu. To trzecie okienko po dwóch przerwach reprezentacyjnych – i chciałoby się, aby dobrze drużyna funkcjonowała. Często mówiliśmy na konferencjach o dobrej grze, ale punktów nie mieliśmy tyle, ile byśmy chcieli. Dzisiaj bardzo dobre mentalne w całości przełamanie,  bardzo dobre 30 minut. Duża kontrola nad meczem i wydawało się, że jesteśmy na świetnej drodze, ale… jeszcze nie jesteśmy idealni. Niepokoi mnie te czterdzieści bramek, które padło w naszych dwunastu meczach. Mimo że szesnaście strzeliliśmy, a  dwadzieścia cztery straciliśmy i dzisiaj też dwie.
W drugiej połowie byliśmy bardzo skuteczni i wykorzystaliśmy wcale niekiedy niełatwą sprawę, jeśli chodzi o przewagę jednego zawodnika, bo nie zawsze strzela się trzy bramki. Wielkie gratulacje dla zespołu za cierpliwość, przytomność i dużą rozwagę, to mnie bardzo cieszy.
Musimy budować kolejne mecze i punkty tylko w cierpliwej pracy i pokorze w tym co robimy. Nie jesteśmy krezusami ekstraklasy, która przecież idzie do przodu. Poziom rozgrywek, zainteresowanie jest czymś, co bardzo cieszy. My w Katowicach musimy wykonywać rzetelnie swoją robotę i zbierać doświadczenia. Dzisiaj dla nas bardzo ważny mecz, w tamtym sezonie nie udało mi się w naszej rywalizacji wygrać z Motorem, więc bardzo się cieszę, że to my jesteśmy do przodu, a Lublinowi życzę wszystkiego dobrego.
Mateusz Stolarski (trener Motoru Lublin):
Do straty drugiej bramki, szczególnie przez pierwsze 15 minut wyglądaliśmy, jakbyśmy grali pierwszy raz ze sobą. Wymuszone lub nie straty piłki i błędy techniczne, na które ciężko było zareagować. 0:2 i… zeszło nas całe ciśnienie. Dlatego zagraliśmy najlepsze dwadzieścia pięć minut w całym sezonie. Do bramki na 2:2 i po niej, kiedy złapaliśmy wiatr w żagle i czułem, że będzie to, co mówiłem przed meczem. Potem czerwona kartka. Na drugą połowę chcieliśmy przetrzymać do 70. minuty przy 2:2 i potem zaryzykować i zagrać o zwycięstwo. W pierwszej akcji, po pierwszym rzucie wolnym w drugiej połowie nie byliśmy w stanie kryć wszystkich zawodników, którzy dobrze grają głową lub są groźni po SFG – musieliśmy jednego zostawić i był to właśnie Zrelak. Musieliśmy poświęcić do centrum, a on schodził poza światło bramki, bo większe szanse na gola są właśnie ze światła niż na dalszym słupku. Pomyliłem się. Taką bramkę straciliśmy, nie zdołaliśmy w ostatniej strefie wyblokować. Potem miałem poczucie, że przy odrobinie szczęścia odrobimy na 3:3, bo mieliśmy dobry moment, ale nie strzeliliśmy. A potem co? Masz 2:3 i grasz w „10”, stoisz nisko i próbujesz przegrać jak najmniej lub idziesz po kolejną bramkę. Strzelał je przeciwnik, gratulacje dla GKS i trenera Góraka. Wygrali zasłużenie z przebiegu całego spotkania. Dla nas jest to bardzo ciężki czas, ciężki okres i musimy wszyscy uderzyć się w piersi, wziąć trochę więcej odpowiedzialności za to, co się w ostatnim czasie dzieje, ale pretensje mogę mieć tylko dla siebie.
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu z Motorem
 
																		Mecz z Motorem to już historia. Historia bardzo szczęśliwa dla nas, bo trzybramkowe zwycięstwo na wyjeździe nie zdarza się codziennie. Z początkiem nowego tygodnia wracamy jeszcze raz do piątkowych wydarzeń, ale za chwilę czekają nas kolejne wyzwania. Maraton z trzech meczów w ciągu tygodnia. Pierwszym akordem będzie spotkanie z Koroną Kielce. Wszyscy na Nową Bukową!
1. Wyjazd do Lublina był jednym z najdalszych w tej rundzie. Potem będziemy jeszcze mieli Białystok, a ponadto już niedalekie delegacje – do Łodzi, Niecieczy i Częstochowy.
2. Te piątki nam serwują niezwykle często. Dodatkowo mecz o osiemnastej wymagał wyjechania rano, choć nie jakoś bardzo wcześnie rano. Z Katowic wyjechaliśmy o 11.
3. Pojechaliśmy w czwórkę – ja, Misiek, Kazik i Mariusz, z którym nieraz jeździmy na wyjazdy i świadczymy sobie wzajemnie „samochodowe” przysługi. Przed nami było nieco ponad 4 godziny drogi.
4. Trasa przebiegała sprawnie. Było pochmurno, choć jeszcze nie deszczowo. Na to musieliśmy poczekać.
5. Wkrótce po odbiciu z autostrady udaliśmy się do Maka w Sokołowie Małopolskim. Mieliśmy co prawda w planie posilenie się już w Lublinie, ale chcieliśmy szybciej wziąć coś na ząb, bo Misiek nie jadł śniadania, a skoro tak – wykorzystaliśmy sytuację, by zaspokoić łakomstwo. Symbolicznie.
6. W Lublinie byliśmy około 15.30. Mogliśmy podziwiać tak nieczęste w Polsce trolejbusy. Znamy je doskonale z Tychów, ale naprawdę niewiele jest miejsc, w których one jeżdżą. Z pamięci kojarzę Grudziądz, ale mogę się mylić.
7. Z polecenia pojechaliśmy do „Bistro przy peronie”, czyli jak sama nazwa wskazuje jadłodajni przy dworcu i jednocześnie bardzo niedaleko stadionu. Tutaj czekał nas właściwy posiłek.
8. Chłopaki wzięli różnie – rybę, kurczak, schaboszczak… Ja zdecydowałem się na Zapiekaperon, czy coś takiego. Na zdjęciu ładnie wyglądało, smakowało nieźle, ale bez szału. Natomiast frytki od Miśka choć mrożone, były idealnie zrobione – co rzadko się zdarza w knajpach, więc nie omieszkałem mu kilku zwędzić.
9. Łakomstwo skutkowało tym, że wzięliśmy także zupę. Co prawda w menu było napisane, że szparagowa, ale przytomnie zapytałem pani sprzedającej, czy to rzeczywiście szparagowa czy z fasolki szparagowej. Istotnie to drugie.
10. No i na koniec byliśmy już pełni. Dobrze, że stadion był niedaleko. Wkrótce zaczęliśmy kierować się ku obiektowi Motoru.
 Nie wiem, czy to nasza pamięć zawiodła, ale jakoś chyba w innym miejscu niż ostatnio były do odebrania akredytacje. Dlatego najpierw musieliśmy zaparkować samochód z jednej strony stadionu, potem go obejść (stadion, nie samochód – nie jesteśmy jeszcze tak szaleni, żeby obchodzić samochody) i wrócić do wejścia dla mediów. Przechodząc m.in. obok efektownego muralu.
Nie wiem, czy to nasza pamięć zawiodła, ale jakoś chyba w innym miejscu niż ostatnio były do odebrania akredytacje. Dlatego najpierw musieliśmy zaparkować samochód z jednej strony stadionu, potem go obejść (stadion, nie samochód – nie jesteśmy jeszcze tak szaleni, żeby obchodzić samochody) i wrócić do wejścia dla mediów. Przechodząc m.in. obok efektownego muralu.
11. Zazwyczaj to jest tak, że parkujemy/wjeżdżamy i już z tobołami odbieramy akredytacje. Teraz zrobiliśmy sobie trochę wycieczek. W końcu jednak odebraliśmy wejściówki.
12. Przed stadionem stały gęsiego autokary Motoru i GieKSy. Potem nasz autokar widzieliśmy jeszcze raz, w zupełnie innym miejscu.
13. Wkrótce już znaną drogą udałem się na chwilę na salę konferencyjną, gdzie pogadałem chwilę z miejscowym dziennikarzem. Potwierdzał, że pod Mateuszem Stolarskim jest gorący stołek. Dla obu klubów było to niezwykle ważne spotkanie. Kazik w tym czasie wypuścił drona i zrobił efektowne ujęcia.
14. Po zrobieniu herbaty poszedłem już na prasówkę. Zawsze lubię być zarówno na stadionie, jak i na sektorze prasowym odpowiednio wcześniej. Można się usadowić, zająć dobre miejsce i też obejrzeć jeszcze niezapełniony stadion. Jeszcze przy lekkim świetle dziennym, choć już z jupiterami.
15. Na obiekcie był pewien relikt kilkuletniej przeszłości. Otóż przy wejściu na prasówkę znajdowały się dwie kartki z hasłem do WiFi. Problem jednak polegał na tym, że jedna z nich to była kartka z… finału Pucharu Polski 2021. Ciekawe to, czy tam nikt nigdy z klubu się nie zapuścił, by ją zdjąć? A może to po prostu pamiątka?
16. Miejsca prasowe są kompletnie oddzielone od reszty. Ciekawe jest to miejsce na stadionie Motoru. Posadzka z płyt chodnikowych, ogólnie stan niemal surowy, ale przejścia wygodne. Najbardziej rozśmieszają mnie numerowane krzesełka na kółkach, których jest mniej niż stolików. Tym bardziej, trzeba wcześniej zająć.
17. Ja wybrałem miejsce nieopodal komentatorów Canal Plus, których jeszcze nie było na stanowisku. Dlatego też mogłem podejrzeć i podsłuchać na żywo wywiady z trenerami. Zawsze są one nagrywane ponad godzinę przed meczem i puszczane z odtworzenia we „Wstępie do meczu”. Tutaj już doskonale wiedziałem od razu, jakie mają nastawienie obaj szkoleniowcy.
18. Zasiadłem do swojego stanowiska. Do wyboru są dwa rzędy, jeden ze sztywnymi stolikami, drugi z rozkładanymi. Minus tych pierwszych jest taki, że są w rzędzie dolnym i mają przed sobą szybkę z pleksi. To zawsze daje takie wrażenie odgrodzenia od boiska i pewnej nienaturalności. Zająłem więc miejsce na górze.
19. Blat w porządku, minimalnie pochylony, ale nie na tyle, żeby zsuwały się rzeczy, tak jak na niektórych stadionach. Miejsca wystarczająco, kontakty są, widoczność znakomita. Nie pozostawało nic, jak czekać na rozpoczęcie spotkania.
20. Kibice powoli zaczęli się schodzić, piłkarze mieli rozgrzewkę. Pod jej koniec spiker wyczytywał składy, a w międzyczasie Arkadiusz Najemski, obrońca Motoru, został uhonorowany pamiątkową tablicą za setny mecz w Motorze. Problem w tym, że nic sobie z tego nie robił tenże spiker i czytał dalej zestawienia, więc sporo osób pewnie nie zauważyło, że taka ceremonia ma miejsce.
21. A potem mieliśmy już granie. Powiedziałbym, że przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy GKS od początku atakował, gdyby to była prawda. Znamy ten schemat choćby z meczów z Legią czy Cracovią. Problem był taki, że przewaga nie była udokumentowana bramką. Tutaj była – i to dwoma trafieniami. Kibice obu drużyn od początku oglądali bardzo ciekawy mecz.
22. Co do pierwszej bramki GKS, to boisko w Lublinie najwyraźniej służy Bojrsze Galanowi. Zawodnik praktycznie nie strzela goli, ale na stadionie Motoru trafił już drugi raz. Tak to bywa w piłce.
23. Adam Zrelak strzelił bramkę ręką. Na szczęście nie swoją, więc to nie była boska ręka Jasia Furtoka. Dopomógł jednak wspomniany Arek Najemski. Tak więc, gratulacje Arek! I jeszcze raz dzięki!
24. Nadal jednak musieliśmy być czujni, bo przecież w poprzednim sezonie też w dziewiątej minucie prowadziliśmy, a to jednak Motor wygrał 3:2. Tu mieliśmy dwubramkowe prowadzenie, ale dalecy byliśmy od przypisywania sobie trzech punktów, bo… to jest GieKSa, która zawsze potrafi spłatać figla.
25. No i spłatała. Łatwo dała sobie wbić dwie bramki, bo już nie było więcej miejsca, żeby się cofnąć na boisku (dalej były już tylko trybuny). Z dobrego prowadzenia zrobił się remis, a w zamieszaniu Motor był bliski trzeciej bramki.
26. Nie jestem w stu procentach przekonany, że to Czubak strzelił pierwszego gola. Sam zawodnik mówił, że raczej nie dotknął piłki. Powtórki są bardzo mylące, bo na niektórych jest wrażenie, że dotknął, na innych całkowicie nie. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze z linijką sprawdzi. Ja bym zaliczył bramkę Wolskiemu.
27. Na szczęście Łabojce przepaliły się styki i sfaulował Zrelaka przy linii autowej. Choć eksperci stwierdzają, że druga żółta kartka nie była potrzebna. Bez przesady. Czyste i zasłużone żółtko. To zawodnik powinien uważać, a nie liczyć na litość sędziego.
28. Swoją drogą zaledwie dwie sekundy były potrzebne, by Marten Kuusk po swoim wejściu odmienił losy meczu. To właśnie po zmianie, w której zastąpił Czerwińskiego, Estończyk wykonywał aut do Słowaka i nastąpił ten faul.
29. Druga połowa to był już koncert GieKSy. Nasze armaty na dobre się odblokowały. Zrelak strzelił już gola nogą, a nie ręką rywala i katowiczanie szybko znów byli na prowadzeniu. To drugie trafienie Słowaka w tym sezonie.
30. A potem show dał Ilja Szkurin. Białorusin strzelił swoje pierwsze dwie bramki w lidze dla GKS, a w sumie ma już trzy trafienia, bo przecież zdobył gola także w Pucharze Polski. Jaka szkoda, że nie wykorzystał tej sytuacji sam na sam, bo drugi hat-trick zawodnika GKS w tym sezonie to byłoby coś.
31. Hat-trick asyst mógł mieć Bartosz Nowak, ale dwie właśnie były prawowite, a trzecia (pierwsza w kolejności) to była ta przy drugim golu GKS w tym meczu. Bramka była samobójcza, więc asysty nie ma.
32. Z czasem nie było już zagrożenia, że GieKSie może coś się stać. Dużo wnieśli zmiennicy, jak wspomniany Ilja, a także Sebastian Milewski czy Marcel Wędrychowski.
33. Tym samym GKS zdobył pięć goli na wyjeździe pierwszy raz od ubiegłorocznego meczu z Puszczą. Kibice natomiast zwracają uwagę, że ostatni mecz z kibicami, w którym zespół zdobył pięć bramek w delegacji to spotkanie sprzed… 20 lat, kiedy GieKSa wygrała w czwartej lidze z Czarnymi Sosnowiec 5:2. Wówczas hat-tricka zaliczył Sebastian Gielza.
34. W końcu mieliśmy odrobinę radości. Po meczu oczywiście nagrałem swoją nagrywkę, a z racji tego, że byliśmy – jak wspomniałem – nieopodal komentatorów, zaprosiłem Tomasza Wieszczyckiego do wywiadu. Były reprezentant Polski zgodził się i przeprowadziliśmy sympatyczną, krótką rozmowę. Wieszczu zapowiedział, że za tydzień będzie na meczu z Koroną.
35. Mecz skomentował także Tomasz Witas, który zadebiutował w tej roli w Canal Plus. Wyszło mu całkiem dobrze, słyszałem jego emocje na żywo, a potem przewijając sobie mecz mogłem stwierdzić, że dał radę. Może to będzie szczęśliwy komentator dla GieKSy?
36. A co do Wieszcza, to trzeba powiedzieć, że w poprzednim sezonie pamiętam, że komentował mecz z Puszczą u siebie (3:1), a w obecnym z Wisłą w Płocku (1:1). Więc też całkiem nieźle.
37. Potem oczywiście udałem się na konferencję prasową. Jak zwykle zadawałem pytania trenerowi Górakowi, ale przy pierwszym z nich tak się zamotałem, że musiałem gdzieś odkręcić, żeby w gruncie rzeczy powiedzieć, o co mi chodzi 😉
38. Mateusz Stolarski natomiast wyglądał jak cień człowieka. Taka piłkarska depresja. Mieliśmy to kiedyś w GieKSie, tak w swoim czasie wyglądał Piotr Mandrysz, a będąc uczciwym, takie wrażenie w pewnym momencie sprawiał także Rafał Górak – w czasach okrzyków o walizkach i fatalnych wyników. Trener też się na szczęście odkręcił z tej sytuacji i to dawna sprawa.
39. Ciężki czas przeżywa jednak trener Motoru. Próbował odpowiadać, ale widać było wielki żal – niewypowiedziany całkowicie żal tak naprawdę do zawodników. Szkoleniowiec chyba też wie, że prezesi różnie lubią reagować. A Zbigniew Jakubas przecież chciał pucharów…
40. GieKSa wygrywając 5:2 wyprzedziła Motor w tabeli. Brawo!
41. Po konferencji zostaliśmy jeszcze jakiś czas na sali. I znów muszę to powiedzieć. My naprawdę po 19 latach w pierwszej lidze mamy dużo pokory, nawet jeśli chodzi o ludzi zajmujących się mediami. Przy jednym stoliku siedzieli sobie ludzie z oficjalnej strony klubu, przy innym my. I u wszystkich pełen spokój, oczywiście że dobre humory, ale nie ma tego cwaniakowania, co w innych klubach, tego śmieszkowania i kumatości, tak żeby cały Lublin słyszał. Lubię to u nas. Nie robimy z siebie nie wiadomo jakich gwiazd. Za dużo wszyscy w Katowicach przeszliśmy.
42. Wkrótce udaliśmy się do samochodu, by wrócić do Katowic. Czekało nas kolejne ponad cztery godziny drogi. Pogoda była kiepska, padało lub siąpiło niemal cały czas.
43. W Brzesku jeszcze wstąpiliśmy na kurczaki z KFC, bo byliśmy po wielu godzinach już głodni – a było już po północy. To była jedyna dostępna strawa o tej porze. Od razu przypomnieliśmy sobie, że już niedługo mecz z Piastem.
44. Dla mnie to był piąty mecz w Lublinie, z czego drugi na nowym stadionie. Bilans jest bardzo zadowalający – zobaczyłem trzy zwycięstwa, jeden remis i jedną porażkę. W tych spotkaniach widziałem także aż jedenaście bramek GieKSy.
45. Na powrocie jeszcze mijaliśmy autokar GieKSy. To zdecydowanie stały fragment gry podczas powrotów z wyjazdów.
46. W Katowicach byliśmy około drugiej w nocy. W końcu, w szóstym meczu w delegacji zdobyliśmy trzy punkty!
47. Do zobaczenia w sobotę na Koronie!
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: trzymałem kciuki za Rafała Góraka
 
																		Nie ma czasu na chwilę oddechu – zwycięstwo z Koroną za nami, a naszą uwagę kierujemy w stronę Łodzi, gdzie czeka już pucharowy rywal. Jak na Łódź przystało, forma Łódzkiego Klubu Sportowego faluje raz w górę, raz w dół. Jak będzie jutro? Między innymi o to zapytaliśmy Jakuba Olkiewicza, „największego” optymistę wśród fanów z białej części tego miasta, znanego zarówno z kibicowskich wojaży za ŁKS-em, jak i pracy dziennikarskiej, obecnie na horyzontalnym portalu leszekmilewski.pl i kanale Tetrycy. [fot. Wojciech Pakulski (ŁKS Łódź)]
Twoim znakiem rozpoznawczym jest fakt, że gdy inni widzą szklankę do połowy pełną, ty pytasz: jaka szklanka? Rozczarowania to chleb powszedni kibica, a ostatnio w naszym futbolowym uniwersum więcej jest rozczarowanych niż zadowolonych. Dlaczego, może oprócz Górnika i Wisły Kraków, reszta ma mniejsze lub większe powody do narzekania?
To jest pytanie, które dość dobrze obrazuje, czym tak naprawdę jest piłka nożna, bo żywot kibica składa się jednak w porażającej większości z chwil cierpienia, rozczarowania i oczekiwania na to, co się na pewno nie wydarzy. Jest to też odprysk dyskusji o tym, jak się rozwija Ekstraklasa, bo rozwija się w szalonym tempie: budżety rosną, kwoty transferowe są rekordowe, ale to też oznacza, że rozczarowania będą coraz większe. Mistrz jest tylko jeden, mimo że kandydatów jest już pewnie z siedmiu, więc i rozczarowanych będzie więcej. Co ciekawe, to samo przenosi się na pierwszą ligę, bo przypominam sobie wyścig ŁKS-u o awans w czasach pierwszego powrotu po bankructwie, gdzie jedynymi logicznymi rywalami byli Stal Mielec, Sandecja i Raków, który wtedy ostatecznie awansował. Trudno oceniać, że Sandecja, która nie zwiększyła drastycznie budżetu w porównaniu do lat ubiegłych, była szczególnie rozczarowana brakiem awansu, gdy do Ekstraklasy wszedł Raków i ŁKS. Podejrzewam, że w tym sezonie rozczarowana rekordowymi wydatkami i rekordowo niską pozycją będzie połowa pierwszej ligi, a tych, którzy nie są rozczarowani, policzymy na palcach jednej ręki.
A z czego ty będziesz zadowolony w tym sezonie w kontekście ŁKS-u?
Ja będę zadowolony, jeśli do końca będziemy o coś walczyć. Doprecyzuję, że to coś to nie jest utrzymanie, bo już nie raz los potrafił ze mnie zadrwić na różne sposoby. Cel minimum to baraże. Nie jest tajemnicą, że nie jestem człowiekiem, który zawsze mierzy wysoko, ale nie chciałbym, żebyśmy na 34. kolejkę ligową jechali z przekonaniem, że nic nas już nie czeka, tylko żywili nadzieję, że przy korzystnym wyniku na naszym stadionie i na kilku innych uda się na to szóste miejsce wskoczyć i potem jeszcze sprawić niespodziankę w barażach. Niestety udało mi się przywyknąć do sezonów ŁKS-u w pierwszej lidze, gdy od około 30. kolejki już tylko ślizgamy się do końca sezonu. Piłka nożna dlatego nas w sobie rozkochała, bo gwarantuje potężne emocje i potężne huśtawki nastrojów, rollercoastery, gdzie na przestrzeni kilkunastu minut wędrujesz z piekła do nieba, a trudno się wędruje, jeśli na miesiąc przed końcem ligi grasz mecze bez żadnej stawki.
Jeden z naszych kibiców ukuł stwierdzenie o klątwie miejsc 8-12, która dręczyła GieKSę w 1. lidze. Nie boisz się, że ŁKS przejmie tę pałeczkę?
Tak, trochę się tego boję. Jestem oczywiście pesymistą i czarnowidzem, ale bywam też realistą i staram się rzetelnie oceniać sytuację. Dlatego w sezonach, gdy ŁKS-owi idzie nieźle, a zapowiedzi są wysokie, to staram się je tonować, bo nigdy aż tak dobrze nie jest. Na przykład przed obecnym sezonem, gdy niektórzy rozpędzali się i widzieli ŁKS w pierwszej dwójce, ja tonowałem nastroje, że nie posiadamy ani kadry, ani budżetu na poziomie Wisły, Śląska czy Wieczystej, ani też pierwszoligowego doświadczenia i ciągłości pracy, którą kilka innych klubów ma. Teraz z kolei nie wpadam w totalne czarnowidztwo, że za moment przywita nas strefa spadkowa, bo zwyczajnie jest to zbyt silna drużyna. Dlatego wydaje mi się, że cel, który wyznaczyłem, czyli to, żebyśmy do końca bili się o szóste miejsce, jest dosyć realny. Być może nawet jest to opcja dla minimalistów, bo siła kadry, budżet ŁKS-u i – jak podejrzewam – zimowe transfery, będą nas raczej pchały w kierunku tych miejsc 4-6. Tabela jest dosyć ciasna i wszystko zmierza do tego, że ŁKS będzie o coś walczył do ostatniej kolejki i to oznacza, że ja będę umiarkowanie zadowolony z tego sezonu, bo oczekuję emocji i chcę, żeby ta 34. kolejka i mecz u siebie z Górnikiem Łęczna miał stawkę.
1:3 w Siedlcach w zimny październikowy wieczór – gorzej być nie może czy „potrzymaj mi piwo”?
To jest ten moment, na który staram się patrzeć realistycznie i z pewnym dystansem. Tak samo jak nie rozpaczałem całkowicie po 0:5 z Wisłą Kraków, bo wiedziałem, że Wisła w tym sezonie będzie cholernie mocna. Kiedy utrzymała Rodado, to byłem pewny, że jest to sygnał, że pójdzie po awans dosyć pewnym krokiem. Tak samo nie skakałem z radości po niektórych zwycięstwach ŁKS-u, a raczej mówiłem, że musimy się w tej lidze najpierw rozejrzeć. Trener Szymon Grabowski, który po pierwsze sam jest nowy w ŁKS-ie, a po drugie ma praktycznie zupełnie nowy skład, potrzebuje dużo czasu, żeby faktycznie dostarczyć nam docelowy produkt. Po fatalnym meczu w Grodzisku Mazowieckim, który przegraliśmy 0:3, wielu domagało się zwolnienia Szymona Grabowskiego. Ja tonowałem nastroje, bo wydawało mi się, że może nastąpić odbicie. Po następnych dwóch meczach, gdzie wygraliśmy z GKS-em Tychy i w świetnym stylu przełamaliśmy się na wyjeździe ze Stalą Rzeszów, niektórzy znowu mówili, że wszystko zaskoczyło i teraz już będzie dobrze. Spokojnie, to jest pierwsza liga – tutaj dopiero po dłuższej serii można stwierdzić, że jest dobrze. Staram się trzymać zdrowy dystans i ani nie zwalniać Szymona Grabowskiego po każdym przegranym meczu, ani też nie wynosić pod niebiosa tej drużyny po każdym meczu, który wygra. Pierwsza połowa w Siedlcach daje nadzieję, że powoli wiemy co, jak i kim chcemy grać. Teraz pytanie, czy będziemy w stanie taką jakość dostarczać regularnie.
To ciekawe, co mówisz o trenerze, bo wasi sąsiedzi z drugiej strony Łodzi nie są tak wyrozumiali…
Wydaje mi się, że pod tym względem Widzew jest mniej w tym miejscu, w którym my byliśmy w ubiegłym sezonie, czyli oficjalnie na transparencie piszesz, że to jest sezon przejściowy, że spokojnie, będzie zaufanie, ale gdzieś w głębi duszy właściciel, a za nim też najbardziej znaczący działacze wiedzą, że nakłady finansowe były przeogromne i musi zaskoczyć od razu. A to, co mówisz mediom, że będziesz trzymał ciśnienie to jedna sprawa, możesz udawać najbardziej cierpliwego mnicha świata, na koniec liczysz, ile wydajesz na tych zawodników i mówisz sobie: dobra, spróbujmy z innym trenerem, innym dyrektorem, innym prezesem. I nie dziwi mnie to, bo każdy właściciel musi sam przejść tą ścieżką, żeby przekonać się, że to tak nie działa, że wystarczy wrzucić te wszystkie grzyby do wody i nagle powstaje fantastyczna pieczarkowa. Trzeba dorzucić jeszcze trochę cierpliwości i właściwych ludzi. Trzymam kciuki, żeby w ŁKS-ie tej cierpliwości było więcej, zwłaszcza że byłem bardzo rozczarowany ubiegłym sezonem.
Jednym spośród tych, którzy będą decydować o ewentualnej zmianie trenera, będzie Marcin Janicki, w Katowicach wspominany raczej dobrze, choć czarną kartą w jego CV jest nasz spadek do 2. ligi po golu bramkarza Bytovii w 97. minucie decydującego meczu. Jak oceniasz jego pracę w Łodzi?
Na razie staram się nie oceniać, bo jest zdecydowanie za wcześnie na to, by oceniać pracę wszystkich nowych działaczy, a trochę ich przybyło w Łodzi. Pewne, że piłkarze nie ułatwiają chłopakom roboty – poziom sportowy nie do końca idzie w parze z akcjami marketingowymi czy tymi związanymi z ticketingiem, bo to ma ręce i nogi, natomiast nie ma głowy, bo głową jest wynik piłkarski, dlatego tym ludziom trudniej jest działać. Marcin Janicki to człowiek, którego bardzo cenię i wiązałem z nim duże nadzieje, kiedy przychodził do ŁKS-u. Czekam na efekty jego pracy i czekam dość spokojnie, bo zdaję sobie sprawę, że jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia. Jest mnóstwo nowych dyrektorów, a ja czekam, żeby teraz ci dyrektorzy pozatrudniali odpowiednich wykonawców i żeby ci wykonawcy wprowadzili klub na zdecydowanie wyższy poziom organizacyjny. Marcin Janicki to gość, który zna się na robocie i trzymam kciuki, żeby po pierwsze dostał tyle czasu, ile potrzebuje, a po drugie, żeby piłkarze mu za bardzo nie bruździli swoją postawą na boisku.
Masz szczególne wspomnienia z meczów z GieKSą?
Zawsze będę darzył sentymentem stary sektor gości przy Bukowej. To nieprawdopodobne, jak przyjemnie się dopingowało zza bramki jeszcze na starym stadionie, ściana za plecami robiła fantastyczny klimat, do tego mecze – choć z tradycyjną wymianą uprzejmości – odbywały się jednak z dużym szacunkiem z obu stron. To był też jeden z moich pierwszych wyjazdów, a na pewno pierwszy samochodowy, na którym byłem kierowcą. To mógł być sezon 2009/10.
Pamiętam ten mecz. Wygraliśmy 4:1, ŁKS dostał dwie czerwone kartki, a pierwszego gola zdobył Krzysztof Kaliciak strzałem praktycznie z połowy boiska.
Przypominam sobie, że po tym meczu ówczesny prezes ŁKS-u chyba wysyłał Bogusława Wyparłę do okulisty, żeby sprawdził wzrok, bo coraz więcej miał takich pomyłek. Natomiast muszę przyznać, że wtedy wynik nie za bardzo mnie interesował. My byliśmy wtedy w sektorze gości w ok. 1000 osób, był naprawdę świetny doping. I mimo że to były moje początki na wyjazdowym szlaku, to pomyślałem wtedy, że na tym szlaku zadomowię się na dobre. Zawsze wspominam GKS z dużą sympatią, bo tamten sektor gości był godny – to jest naprawdę dobre słowo, bo zapewniał godność wyjazdowiczom, nie jak wiele innych sektorów, w których miałem okazję zasiąść pozniej. No i na pewno też ciepło wspominam… Choć to akurat złe słowo – bardziej pasowałoby zimno, więc zimno wspominam mecz, gdy graliśmy z wami jakoś w końcówce października i było okrutnie zimno. Zasiedliśmy na tym tymczasowym sektorze gości. Pamiętam, że doszło między nami do krótkiej wymiany ognia podczas oprawy pirotechnicznej, dlatego z sektora byliśmy wypuszczani pojedynczo i zajęło to długi czas. Stałem więc w trampkach na mrozie myśląc, co ja mam w głowie, że ciągle chce mi się jeździć. Dzisiaj oczywiście wspominam to już ze śmiechem.
Przy okazji naszego meczu z Widzewem Michał Nibarski podzielił się ze mną anegdotą z czasów waszej rywalizacji w 3. lidze, gdy próbowali przeszkodzić w waszym awansie wymuszając porażkę Widzewa z Drwęcą Nowe Miasto Lubawskie. Pamiętasz tamte czasy?
Jest pewna przyśpiewka, która towarzyszyła mi przez większość młodzieńczych lat: róg róg róg – gol gol gol!, która królowała na początku XX wieku, a potem była trochę zapomniana. Pamiętam, że w tamtym meczu część kibiców Widzewa skandowała ją przy rzutach rożnych Drwęcy, no i od tej pory na ŁKS też ta przyśpiewka wróciła i jest dość często proponowana przez gniazdowych. Pamiętamy to Widzewiakom, ale znam też takich, którzy wypominają to części swoich kibiców uważając, że zwyczajnie nie powinno tak być, że kibicujesz rywalowi, nawet jeśli ten rywal może zaszkodzić twojemu lokalnemu, derbowemu przeciwnikowi. Dlatego tutaj sytuacja była dość niejednoznaczna i nie chciałbym przesadnie krytykować wszystkich Widzewiaków, bo sam nie wiem, jak bym się zachował w odwrotnej sytuacji. Temat na pewno ciekawy i nieco absurdalny, że dwie potężne marki, które rywalizują gdzieś na czwartym poziomie rozgrywkowym, zostały pogodzone przez zespół Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie.
Na Łódź padł już blady strach przed najbliższym meczem, gdy patrzycie na rozpędzającą się maszynę Rafała Góraka?
Nie ukrywam, że trzymałem kciuki za trenera Góraka. Wydaje mi się, że to topowy fachowiec i było mi przykro, że radzi sobie odrobinę słabiej w tym sezonie. Byłem oczarowany tym, jak GieKSa radziła sobie jako beniaminek. Nie skłamię, jeśli powiem, że wiele osób z pewną zazdrością wypowiadało się o tym, co GieKSa robi w swoim pierwszym sezonie, tym bardziej pamiętając, jak wyglądał nasz pierwszy sezon po awansie do Ekstrakasy, zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem. Dlatego cieszę się, że GieKSa się odkręciła, tym bardziej, że ważną postacią u was jest Mateusz Kowalczyk, czyli wychowanek Szkoły Gortata, były uczeń – gość, któremu oczywiście kibicuję.
Wisła Kraków udowodniła, że w Pucharze niemożliwe nie istnieje. To co, może i ŁKS tą drogą trafi do Europy?
Mógłbym odpowiedzieć, że po tym, co zobaczyliśmy w ostatnich meczach ligowych, to pozostało nam skupić się na Pucharze Polski, ale mówiąc serio trzymam kciuki, żeby ŁKS jeszcze coś pokazał w lidze. Na pewno to, czego bym nie chciał, to żebyśmy ten mecz odpuścili, a trochę się tego boję, chyba jak każdy kibic. Jak ostatecznie się to zakończy? Nie wiem, bo trener Grabowski jest w pierwszej kolejności rozliczany z wyczynów w lidze i to dla nas kluczowa sprawa. Ja liczę przede wszystkim na to, że ktokolwiek wyjdzie na murawę, to po prostu pokaże, że ambitnie walczy o miejsce w składzie, a Puchar traktuje tak samo poważnie jak ligę. Sam jestem ciekaw, jak ŁKS do tego podejdzie i chciałbym, aby to podejście było poważne, bo Puchar Polski nie zasługuje na to, jak czasem traktują go kluby.
W pierwszej rundzie dopiero po dogrywce pokonaliście Chrobrego Głogów, a jedną z bramek zdobył Serhij Krykun. Odpracował już bramkę, którą strzelił wam w finale baraży jeszcze jako zawodnik Górnika Łęczna?
Chyba tak. Wiadomo, że tamta historia zatrzymała nas w rozwoju na długie lata. Bez tamtej porażki barażowej ŁKS zupełnie inaczej wyglądałby zarówno dzisiaj, jak i wtedy, po awansie do Ekstraklasy. Jeśli prześledzić nasze losy, to tak naprawdę awansowaliśmy w najbardziej niefortunnych momentach, jakie można sobie wyobrazić, bo za pierwszym razem ten awans robiliśmy wraz z Rakowem, więc drugi spośród beniaminków był bardzo mocny. W dodatku był to sezon reorganizacji, gdy przy dwóch beniaminkach z ligi spadały trzy zespoły. Natomiast kiedy Stal Mielec robiła awans, to już w zdecydowanie bardziej sprzyjających okolicznościach, gdy spadał tylko jeden zespół, w dodatku trafiło się bardzo słabe Podbeskidzie. Takie jest przynajmniej moje wrażenie. Dlatego tym bardziej żal, że kiedy trzeba było awansować po barażu z Górnikiem Łęczna, to tę szansę wypuściliśmy z rąk. Fakt – awansowaliśmy później, ale znowu stało się to w takim zestawieniu, że trudno było nawiązać walkę o utrzymanie, biorąc pod uwagę ograniczenia finansowe, jakie wówczas miał ŁKS. Zadra może już nie tkwi w sercu, ale na pewno Serhij musi się mocno starać, żeby nie przypominać mi o tych słabszych momentach, które ŁKS miał, a on odegrał w tym kluczową rolę.
Czy wśród łódzkich kibiców czuć specjalną mobilizację przed naszym meczem?
Niestety, decydujący jest tutaj termin, który jest wybitnie niesprzyjający. Podejrzewam, że tego nie przeskoczymy i frekwencja nie będzie szalona. Z drugiej strony wydaje mi się, że ci, którzy mają przyjść, to i tak się na tym stadionie zjawią. Martwi mnie jedynie, że przy innych wynikach osiąganych w lidze, zupełnie inaczej również wyglądałby ten mecz pucharowy, bo to zniechęcenie jest jednak mocno wyczuwalne, zwłaszcza u mniej zaangażowanych kibiców. Każdy kolejny miesiąc rozczarowań, a tych mamy już za sobą kilka, a nawet kilkanaście, utrudnia nam działania czysto kibicowskie. Najlepszy dowód to moment, gdy mieliśmy mecz pucharowy z Chrobnym Głogów, a chwilę wcześniej wyjazd, kiedy wracaliśmy na szlak po zakazie, to bilety na wyjazd rozchodziły się w szybszym tempie niż na mecz u siebie. To dobitnie podkreśla, jakie nastroje panują wśród kibiców mniej zaangażowanych, a jakie wśród fanatyków. Więc fanatyków spodziewam się ujrzeć tylu co zwykle, zwłaszcza, że sam będę wśród nich razem z synami, żoną i tatą, natomiast sądzę, że mimo wszystko nie będzie to mecz o rekordowej frekwencji.
Jaki scenariusz przewidujesz we wtorkowe popołudnie przy Alei Unii Lubelskiej 2?
Zupełnie szczerze wydaje mi się, że ŁKS nie jest skazany na porażkę w tym meczu dlatego, że kluby Ekstraklasy o podobnych ambicjach i podobnych celach jak GieKSa, czyli spokojne utrzymanie i niewiele więcej, to raczej ten Puchar Polski mają wpisany jako obowiązek do odbębnienia, a nie szansę na świetną przygodę. Dlatego po losowaniu nawet się ucieszyłem, że skoro mieliśmy trafić na kogoś z Ekstraklasy, to nie jest to ekipa, która zaplanowała sobie w budżecie grę w europejskich pucharach w przyszłym roku i wręcz liczy na to, że przez Puchar Polski uda się pójść drogą na skróty. Myślę, że np. Pogoń i Widzew właśnie w Pucharze Polski upatrują największą szansę na to, żeby w tych pucharach zagrać wcześniej. Dlatego ucieszyłem się, że to GKS, gdzie myślę że nikt nie będzie rozdzierał szat, jeśli okaże się, że to w Łodzi się wasza pucharowa przygoda skończy. A moim zdaniem ŁKS ma sporo jakości piłkarskiej, zwłaszcza po dołączeniu Bastiena Tomy, więc sądzę, że jeśli poważnie potraktuje ten mecz i zagra z takim zaangażowaniem jak w Rzeszowie i będzie miał przy tym odrobinę szczęścia, to nie jest skazany na porażkę. Ale czy powiedziałbym, że wierzę głęboko w to, że Łódzki Klub Sportowy jutro postawi kolejny krok na długiej ścieżce do Stadionu Narodowego? Raczej nie.
Ile jest kilometrów z Łodzi do Skierniewic?
To jest mniej więcej w połowie drogi do Warszawy, więc pewnie będzie jakieś 70-80. Mniej więcej podobna droga z Katowic jak do Łodzi. Odwiedziliśmy z Leszkiem Milewskim Skierniewice, gdy robiliśmy reportaż o ich szalonych pucharowych przygodach. Być może nie będzie to dla was wielkie pocieszenie, ale stoicie w dosyć długim rzędzie drużyn, które były murowanym faworytem, a ostatecznie w Skierniewicach poniosły klęskę. Widziałem gablotę Unii, gdzie obok wszystkich trofeów z niższych lig jest też bardzo dużo gadżetów – koszulek i proporczyków z licznych meczów Pucharu Polski. Więc nie macie powodów do odczuwania zbyt dużego wstydu, bo Unia niejednego zaskoczyła w tych rozgrywkach.
Kto i ile jutro wygra?
Nie lubię tego pytania, bo zawsze muszę się mocno gryźć w język, żeby nie wyjść na totalnego czarnowidza. Uwzględniając to, jak Puchar Polski jest traktowany przez ekipy o pozycji zbliżonej do GKS-u, liczę na walkę, która zakończy się jednobramkowym zwycięstwem jednej z drużyn. A której? Mam nadzieję, że los będzie sprzyjał gospodarzom. Ale czy załamię się totalnie, jeśli okaże się, że to GKS Katowice będzie o krok bliżej Narodowego? No, niestety – aby mnie złamać, trzeba zdecydowanie więcej porażek Łódzkiego Klubu Sportowego.
 
										






















 
																																														 
																																																																																																 
																																														 
																																																																																											 
																																														 
																																																																																											










































 
											 
											 
											 
											 
											 
											 
											 
													 
																									 
													 
																									 
													 
																									
Najnowsze komentarze