Nie ma drugiego klubu, z którym rywalizacja przywoływałaby wśród kibiców GieKSy wyłącznie pozytywne skojarzenie. W pamiętnym sezonie, za sprawą fenomenalnej ligowej pogoni za Arką mogliśmy zagrać pierwszoligowy finał w Gdyni, gdzie Adrian Błąd „przymierzył i trafił” na wagę awansu do Ekstraklasy. Nasi rywale na elitę musieli poczekać rok dłużej. Czy był to rok stracony? Jak długo rozpamiętywano tamte wydarzenia i czy rany w sercach kibiców z Pomorza zdążyły się zabliźnić? Przed sobotnim meczem przy Nowej Bukowej zapytaliśmy o to Marka Ziemiana, kibica Arki, organizatora żółto-niebieskich pokojów na portalu X, dawniej Twitter.
Gdybym był na waszym miejscu, pewnie do dzisiaj zastanawiałbym się, jak to się mogło nie udać. Upragniony awans zatarł bolesne wspomnienia sprzed roku?
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że przekleństwo tamtego sezonu okazało się dla nas impulsem do rozwoju. Ten dodatkowy rok w 1. lidze był moim zdaniem potrzebny, aby uporządkować klub zarówno pod względem sportowym, jak i w aspekcie profesjonalizacji pozostałych obszarów. Nawet gdybyśmy wtedy awansowali, czy to po meczu z wami, czy po barażach, to do Ekstraklasy wchodzilibyśmy z trenerem Łobodzińskim na ławce, a bez dyrektora sportowego, z wieloma innymi problemami, jakie mieliśmy tamtego lata. To na pewno przełożyłoby się na postawę drużyny i bardzo ciężko byłoby się utrzymać. Być może dzięki dodatkowemu rokowi banicji w 1. lidze udało się poukładać zarówno zespół, jak i cały klub, który nie będzie odstawał poziomem od Ekstraklasy.
Z pewnością analizowaliście przyczyny roztrwonienia przewagi nad GieKSą. Do jakich doszliście wniosków?
Przede wszystkim to wy zaliczyliście fenomenalną serię. Dosłownie cholera mnie wzięła, gdy przepchnęliście mecz z Tychami. Mogliśmy wtedy świętować awans, gdyby nie gol Jakuba Araka, który jako były zawodnik Lechii jest teraz u mnie podwójnie na cenzurowanym. Wy byliście naszym największym problemem, bo Arka nie punktowała przecież źle. Zadecydował splot nieszczęśliwych okoliczności, bo najpierw nie potrafiliśmy wygrać z Podbeskidziem, a nie pomógł wtedy Sebastian Milewski, który osłabił zespół po czerwonej kartce. Szczególnie żywy pozostaje w naszej pamięci derbowy mecz z Lechią, w którym sędzia podjął wysoce kontrowersyjną decyzję o nieprzyznaniu Arce rzutu karnego po faulu na Stolcu w 90. minucie. Ta sytuacja miała podwójne konsekwencje, bo za rzekomą „symulkę” Stolc zarobił żółtą kartkę, która wyeliminowała go z meczu z wami. Ponadto, ze składu wypadł Dawid Gojny z powodu kontuzji ręki. Dlatego w ostatnim meczu na lewej obronie wystąpił Ołeksandr Azaćkyj, który nie jest nominalnym lewym obrońcą i ma pewne braki w mobilności. Jego zadaniem było powstrzymywanie Adriana Błąda i jak wszyscy dobrze pamiętamy, nie wywiązał się z niego najlepiej: Adrian zdobył przepięknego gola, a mimo dość krótkiego pobytu w Arce nie cieszył się z tego trafienia. Warto to podkreślić i docenić.
Gol Błąda przeszedł do legendy jako przesądzający o awansie, natomiast w toku sezonu były momenty, które mogły spowodować, że to trafienie nie miałoby znaczenia. Mam tu na myśli przede wszystkim nasz pierwszy mecz w Katowicach czy choćby pojedynek z waszym derbowym rywalem. Komu wtedy kibicowałeś?
Jeśli chodzi o wasz wiosenny mecz z Lechią, to pół żartem, pół serio można powiedzieć, że najlepsze dla Arki byłoby wtedy rozstrzygnięcie analogiczne do pewnego meczu Piasta z Górnikiem, w którym gliwiczanie zostali ukarani walkowerem, a dodatkowo trzy punkty odjęto Górnikowi. Niestety nic takiego nie mogło mieć miejsca. Nietrafiony karny Adamczyka w Katowicach był za to często wspominany bezpośrednio przed rewanżem w Gdyni, bo tamten gol stawiałby nas w zupełnie innej sytuacji. Mimo wszystko pamięć kibica jest krótka, więc tamte wydarzenia zatarły się kosztem tego, co stało się w samej końcówce sezonu. Podobnie było zresztą w przypadku Ruchu Chorzów, który w 2017 r. przegrał w Gdyni po bramce Rafała Siemaszki, zdobytej ręką. Nikt nie analizował, gdzie wcześniej niebiescy tracili punkty – winą za ich spadek obarczono właśnie Siemaszkę.
Brak awansu mógł w jakimś stopniu podciąć wam skrzydła. Dało się odczuć brak wiary w powodzenie całego projektu?
Porażka sprzed dwóch sezonów z pewnością odcisnęła swoje piętno, natomiast w moim odczuciu nie było zauważalnego odpływu „kibiców sukcesu”. Brak awansu był ciosem, jednak nie zatrzymał klubu w rozwoju. Pamiętajmy, że jeszcze pół roku wcześniej byliśmy w sporze z poprzednimi właścicielami i bojkotowaliśmy mecze w Gdyni. Od momentu, gdy za sterami jest nowa ekipa, Arka jest na właściwym kursie i nawet kolejny rok w 1. lidze nie spowodował, że z niego zboczyliśmy. W ostatnich meczach poprzedniego i pierwszych kolejkach nowego sezonu na stadion w Gdyni przychodziło kilkanaście tysięcy widzów. Pierwszym poważnym egzaminem dla kibiców w Ekstraklasie będzie mecz z Wisłą Płock, więcej pokaże też frekwencja w październiku i listopadzie. Osobiście zakładam, że średnia na poziomie 10 tysięcy widzów będzie regułą przy Olimpijskiej w Gdyni.
Po porażce z GKS-em Arka nie złapała koła ratunkowego w postaci barażu i na swoim stadionie wpuściła do Ekstraklasy Motor. Taki finał sezonu nie spowodował jednak, że z pracą w Gdyni pożegnał się trener Łobodziński. Jak dziś oceniasz ten ruch?
Trudno powiedzieć. Gdybym ja miał wtedy podejmować tę decyzję, to zaufałbym trenerowi, że wyciągnie odpowiednie wnioski i w kolejnym sezonie wykona lepiej swoją pracę. Z perspektywy czasu każdy jest mądry i dziś mówi się, że to był błąd. Trener Łobodziński w pierwszych kolejkach nie punktował dobrze, natomiast nie pomagał mu terminarz, bo na starcie mieliśmy samych trudnych rywali. Wykorzystał to później Tomasz Grzegorczyk, który w drugiej części rundy miał teoretycznie łatwiejsze mecze. Osobiście cenię trenera Łobodzińskiego i choć być może pozostawienie go na stanowisku było błędem, to jak się okazało, nie aż tak kosztownym, bo ostatecznie jesteśmy dziś w Ekstraklasie.
Rundę jesienną na ławce trenerskiej dokończył Tomasz Grzegorczyk, który uzbierał 10 zwycięstw w 12 meczach. Mimo to zdecydowano się postawić wiosną na Dawida Szwargę. Jak przyjęliście tę informację?
Decyzja o zatrudnieniu Dawida Szwargi wzbudziła sporo kontrowersji wśród kibiców Arki, którzy nie byli zgodni co do słuszności tego ruchu. Sam dobrze oceniam pracę dyrektora sportowego Veljko Nikitovica, dlatego uznałem, że skoro woli on pracować z Dawidem Szwargą, to trzeba mu zaufać. Czas pokazał, że była to dobra decyzja, ponadto zmianie uległ nasz styl gry. Podkreślali to m.in. Tetrycy w jednym ze swoich programów, że za trenera Grzegorczyka graliśmy jak grupa przyjaciół walczących z przeciwnościami losu, które spadały na Arkę. Z kolei trener Szwarga sprawił, że staliśmy się zespołem bardziej wyrachowanym, dobrze zorganizowanym i świetnie broniącym.
Dawid Szwarga jest znany z drobiazgowych analiz i pracy na wielu danych. Te pozyskuje na różne sposoby – mniej lub bardziej konwencjonalnie. Odzyskaliście już drona, którego wysłał na sparing Motoru?
Wydaje mi się, że drona zwrócono i nie roztrząsano już dłużej tej sprawy. Dobrze to podsumował prezes Pertkiewicz w jednym z wywiadów mówiąc, że my też mamy przechwycone drony innych zespołów, które wiedzą, gdzie je odebrać. Dziś jest to pewnego rodzaju szara strefa w przepisach, którą wykorzystuje większość sztabów. Coraz częściej trzeba patrzeć w niebo z obawą, czy rywal nie podgląda pracy na treningach.
Głośniej o Arce zrobiło się znowu przed tygodniem, za sprawą wspomnianego trenera Grzegorczyka, który przyjechał do Gdyni z Pogonią, a jeden z byłych podopiecznych postanowił mu o sobie przypomnieć…
Kamil Jakubczyk, który jest wychowankiem Pogoni, przed tygodniem zdobył bramkę na wagę zwycięstwa Arki w meczu ze swoim byłym klubem. Celebrował to trafienie w ten sposób, że podbiegł do ławki Pogoni i wykonał gest całusa w kierunku Tomasza Grzegorczyka, który dziś jest w sztabie Portowców. Część tamtejszych kibiców odebrała to jako gest przeciwko klubowi, co sam zawodnik szybko zdementował. Jak tłumaczył, będąc w Arce został odstawiony na boczny tor przez Grzegorczyka. Gest po golu miał więc być pewną złośliwością w kierunku byłego trenera, co wywołało aferę szeroko komentowaną we wszystkich mediach sportowych, które lubują się w takich niecodziennych historiach.
Emocje po awansie pewnie już opadły, a przyszedł czas na emocje związane z samymi występami w Ekstraklasie. Z jakimi nadziejami przystępujecie do tego sezonu?
Kibice Arki są świadomi miejsca w „łańcuchu pokarmowym” polskiej piłki. Zdajemy sobie sprawę, że bez odpowiedniego wsparcia, choćby z miejskich pieniędzy, będzie nam trudno rywalizować z kontrkandydatami do utrzymania. Taki też jest cel stawiany przed drużyną – utrzymanie w Ekstraklasie. Jeżeli uda się go szybko zrealizować, to rolą prezesa jest planowanie kolejnych wariantów tak, aby pobudzać dalszy rozwój klubu na każdym polu, począwszy od spraw tak prozaicznych jak remont szatni czy sauna, po aspekty sportowe związane z pierwszą drużyną, akademią czy infrastrukturą treningową. Mam nadzieję, że za wzrostem organizacyjnym klubu, który na co dzień obserwujemy, pójdzie też wzrost poziomu sportowego.
Zarówno Arka, jak i pozostali beniaminkowie, zaliczyli udane wejście w rozgrywki. Apetyt rośnie w miarę jedzenia?
Uważam, że Arka miała wymagający terminarz na start sezonu. Rozpoczęliśmy od trudnego wyjazdu do Lublina, następnie mierzyliśmy się z Radomiakiem, który do meczu z Koroną był rewelacją ligi. Później jechaliśmy do Warszawy, gdzie nikomu nie gra się łatwo i sami też się o tym przekonaliście. Z kolei przed tygodniem podejmowaliśmy Pogoń, która w ostatnim sezonie do samego końca liczyła się w walce o europejskie puchary. Rywale byli więc wymagający, mimo to udało się zdobyć pięć punktów. Jest to poziom gwarantujący 11-12 miejsce w lidze i jeżeli utrzymamy taką średnią do końca sezonu, to wszyscy będziemy zadowoleni. W najbliższych tygodniach przyjdzie czas na mecze z rywalami w walce o utrzymanie, a więc GieKSą, Lechią i Wisłą Płock, która nadspodziewanie dobrze rozpoczęła sezon. O niczym to jednak nie świadczy, bo Nafciarze mieli już taki sezon, gdy zaczęli bardzo dobrze, a skończyli w 1. lidze.
Trudno o miarodajne oceny na tym etapie sezonu, ale który z transferów oceniasz jako największe wzmocnienie, a które odejście jest dla was największą stratą?
Spośród zawodników sprowadzonych latem najmocniej odpalił Sebastian Kerk. Przyznam, że po meczu z Motorem oceniałem go bardzo źle, natomiast coraz lepiej odnajduje się w naszym zespole i dodaje dużo jakości. Z drugiej strony najbardziej żal odejścia piłkarza, który Gdynię opuścił pół roku temu – Karol Czubak uparł się wtedy na transfer zagraniczny i uważam to za duży błąd, bo moim zdaniem akurat on wiele by zyskał na pracy z trenerem Szwargą. Tymczasem stracił pół roku i dziś wraca do Polski pod skrzydła innego młodego, zdolnego trenera, za jakiego uchodzi Mateusz Stolarski z Motoru.
Był temat powrotu Czubaka do Gdyni?
Rozmowy były, ale nie było szans na szczęśliwy finał, bo za Czubaka trzeba było sporo zapłacić, a prezes Pertkiewicz pokazał już w Jagiellonii, że nie lubi płacić za transfery. Z drugiej strony prezes mawia, że z drogiego piłkarza można zrobić taniego, więc być może przed zamknięciem okienka do Gdyni trafi jakiś zawodnik, który jeszcze kilka tygodni wcześniej był poza naszym zasięgiem finansowym.
Kibice GieKSy nadal czekają na możliwość zakupu nowych koszulek. Mamy tego samego dostawcę strojów – jak wygląda ten temat w Gdyni?
O ile mnie pamięć nie myli, koszulki wciąż są dostępne w klubowym sklepie. Na starcie sezonu mieliśmy podobne problemy co w Katowicach, na szczęście producent zdążył z dostawą przed pierwszym meczem. Zastanawiałem się, czy wina leży po stronie producenta, czy też kluby zbyt późno dopełniły formalności związanych z zamówieniem. Faktem jest, że nie udało się zaprezentować nowych strojów podczas międzypokoleniowego spotkania na Górce, w ramach prezentacji drużyny. Szkoda, bo był to najlepszy moment na promocję nowych koszulek.
W Katowicach pamiętamy Dawida Szwargę z czasów współpracy z Rafałem Górakiem jako specjalistę od stałych fragmentów gry. Jest to element, na który kładzie szczególny nacisk jako samodzielny trener?
Zdecydowanie. Na konferencji po pierwszym meczu nawet nieco zirytowałem trenera pytaniem, czy Arka ma jakikolwiek inny pomysł na zdobywanie goli niż stałe fragmenty. Mamy na nie zarówno wiele pomysłów, jak i odpowiednich wykonawców: lewonożny Sebastian Kerk, prawonożny Marc Navarro czy słynący z dalekich wrzutów piłki z autu Dawid Abramowicz.
Jaki scenariusz sobotniego meczu przewidujesz w wykonaniu Arki?
Arka przyjedzie do Katowic z założeniem, by przede wszystkim nie stracić bramki. W drugiej kolejności będziemy szukać swoich szans z przodu, głównie po stałych fragmentach gry. W porównaniu do Arki GKS jest zespołem usposobionym bardziej ofensywnie, operującym więcej w wysokim pressingu. My również gramy intensywnie, ale „wajcha” jest ustawiona bardziej w kierunku defensywy. Nie spodziewam się więc wielkiego widowiska z dużą liczbą bramek, mimo to nie wyobrażam sobie Arki nie walczącej o zwycięstwo, bo kto nie gra o pełną pulę, na koniec zwykle przegrywa.
Jaki wynik typujesz?
Najbezpieczniejszym typem jest 0:0, ale serce kibica każe mi wierzyć w zwycięstwo Arki 1:0, po golu Juliena Célestine po stałym fragmencie gry.
Na koniec zapytam o sytuację w Trójmieście. Nowy prezydent to zadeklarowany kibic Lechii, premier również jest kojarzony z waszymi lokalnymi rywalami – z takimi „plecami” może wam być ciężko…
Na szczęście nie jest tak źle, bo posłem na sejm jest wspomniany już były piłkarz Arki – Rafał Siemaszko. A mówiąc całkiem serio, jednym ze sponsorów Arki jest lokalna spółka Skarbu Państwa, czyli Energa, która wcześniej sponsorowała Lechię. Zawirowania organizacyjno-właścicielskie naszych rywali spowodowały jednak, że Energa najpierw wycofała się z Gdańska, a następnie zdecydowała się dołączyć do Arki. Wydaje się więc, że nasi włodarze dobrze odnajdują się w lokalnym środowisku politycznym.
Kibice Lechii szczycą się, że jeszcze nigdy nie wygraliście z nimi w Ekstraklasie. Derbowy mecz już za tydzień – może tym razem się uda?
Oczywiście że się uda, a jeżeli nie, to pewnie znów winny będzie sędzia, jak to ostatnio w derbach bywało.
Najnowsze komentarze