Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Po prostu znakomici

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Jak widać trener miał rację z tym „wyciąganiem dobrego” po meczu z Legią. Rzeczywiście, w Warszawie mieliśmy dobrą grę i zalążki dobrej formy. Czekaliśmy z utęsknieniem na sobotę, by zobaczyć, czy ten trend się utrzyma.

Utrzymał się. I to jak!

GieKSa zagrała znakomite spotkanie, jedno z najlepszych od powrotu do ekstraklasy. Znów w naszej ekipie widzieliśmy rzeczy tak znane z poprzedniego sezonu – agresję, ambicję, ale też pomysł na grę i narzucenie swoich warunków. Arka była bezradna prawie przez cały mecz. Pomijając ten zryw w końcówce pierwszej połowy, goście – dowodzeni przecież przez aspirującego do miana trenerskiego stratega, Dawida Szwargę – nie potrafili zrobić na boisku kompletnie nic. Zostali po prostu zdominowani przez GieKSę, a nasz trener pokazał swojemu byłemu szkoleniowemu podopiecznemu, że jeszcze musi sporo się uczyć. Nie piszę tego z przekąsem, bo Dawida Szwarga ma łeb na karku i zapewne sobie w swoim rozwoju trenerskim poradzi, ale jeszcze kilka takich gorzkich pigułek musi przełknąć. Nie ma bowiem chyba nic gorszego dla trenera, jak utrata kilku bramek w meczu po stałych fragmentach gry. To są piłkarskie szachy, w dobie kładzenia nacisku na taktykę i próby zneutralizowania rywala w grze, to właśnie stałe fragmenty są często tym, co przeważa szalę.

Zanim jednak do nich przejdziemy, naprawdę doceńmy postawę GieKSy na boisku jako taką. W końcu – w piątej kolejce – mieliśmy zespół, który ma umiejętności i jakość, ale przede wszystkim w tę jakość wierzy. Bo w takiej Łodzi niby byliśmy sporo przy piłce, ale tam nie było ani przekonania, ani ikry. Z Legią już to przekonanie było, ale przeciwnik był mocny i miał bardzo dobrego bramkarza. A jak nam się pojawiła już GieKSa w pełnej krasie, to mogliśmy tylko podziwiać i cieszyć się, że jednak ta jakość w drużynie jest – i teraz kwestia jest tylko taka, czy ją trener i piłkarze wydobędą czy nie. Gorzej by było, jakbyśmy mieli po prostu słabą drużynę. Wtedy każdy punkt traktowalibyśmy jak dar z niebios. Z Arką tak nie było – GieKSa po prostu pokazała to, co ma najlepsze.

Naprawdę trudno zrozumieć, co się stało z tymi stałymi fragmentami. Trener nie zgadza się z opiniami, że po rzutach rożnych Bartosza Nowaka nie było żadnego zagrożenia. No okej, trener widzi więcej i inaczej rozpatruje pewne kwestie. Powiedzmy więc tak, że dla laika czy zwykłego dziennikarza, czy kibica nie było widać większego zagrożenia. W postaci jakichś strzałów, jakiejś główki bezpośrednio po kornerze. Natomiast wczoraj mieliśmy po prostu drugą skrajność. To co nasi zawodnicy wyprawiali ze stałymi fragmentami, to było wzorcowe. Wspomniany Bartosz Nowak zamieniał wszystko w złoto, co wykonywał wolnego czy rożnego, to zaraz z tego była sytuacja bramkowa. Przecież i Arkadiusz Jędrych mógł w drugiej połowie po takim kornerze strzelić bramkę. Świetną asystę Bartek zanotował do Lukasa Klemenza. Ale naprawdę z jego strony było zagrożenie. Naprawdę w tym sezonie, jak GieKSie nie szło, to zawodnik był jedynym, który strzelał gole. Teraz gra taki mecz, że palce lizać. Jakkolwiek w poprzednim sezonie przeplatał czasami kapitalne zagrania (z których były bramki) z grą, która nie do końca nas zadowalała, to na ten moment jest naprawdę super.

Wróciliśmy też do bezpośredniego sprawiania zagrożenia po wrzutach z autu. Nieraz się zastanawiałem, dlaczego od tego odeszliśmy, gdy przecież na jesieni w poprzednim sezonie to dawało bramki i groźne sytuacje. Teraz zaczęliśmy od tego, że Mateusz Kowalczyk mocno, płasko wrzuca piłkę z autu i z marszu mieliśmy dwie sytuacje bramkowe, a po jednej padł gol. Potem zresztą mieliśmy powtórkę. Zgarnianie drugich piłek po takich wrzutach (czy rogach) to przecież też jest potężny atut. Przypomina się choćby gol z poprzedniego sezonu z Pogonią, gdy Kuusk zagrywał do Jędrycha, a ten zdobył bramkę. Wszystko nogą, nie głową. To ciągle jest siła.

To, co zwraca uwagę, to też bezceremonialne wstrzeliwanie piłek w pole bramkowe czy tuż przed nie – w Warszawie takie zagranie zrobił Nowak i wtedy Kacper Łukasiak miał doskonałą sytuację, teraz Kowalczyk to powtórzył i padła bramka. Tu się nie ma czasem co ceregielić, taktyka taktyką, ale mocne wstrzelenie w pobliże bramki znacząco zwiększa prawdopodobieństwo jej zdobycia. I z tego założenia najwidoczniej wychodzi GKS. Takie trochę założenie, że piłka nożna to prosta gra. Więc programujmy, ile trzeba, ale w niektórych sytuacjach mała aferka nie zawadzi.

Niesamowite, że w tak dobrym meczu aż trzy bramki zdobyli środkowi obrońcy. Nie sposób nie wspomnieć o kolejnym bohaterze meczu – Lukasie Klemenzie. Wiadomo, że nieraz piłkarza krytykujemy za poczynania obronne, ale to, jak się znalazł w obu sytuacjach bramkowych, było klasowe. Najpierw z totalną determinacją przepchał się przez wszystkich (nawet przepchał Zrelaka) i dobijał swój własny strzał – choć tak naprawdę już przy pierwszym piłka znalazła się w bramce. Drugi gol tu już było perfekcyjne uderzenie i perfekcyjny strzał. A nie zapominajmy, że chwilę wcześniej też miał okazję i piłka po jego uderzeniu dwa razy zatańczyła na poprzeczce. Co tu dużo gadać – brawo Lukas!

Zawodnik zastąpił po pierwszej połowie Alana Czerwińskiego, który zgłosił uraz, ale mimo to, zawodnik zdążył jeszcze zaliczyć bardzo dobre otwierające podanie do Adama Zrelaka. Końcówka poprzedniego sezonu była bardzo dobra w wykonaniu Alana w ofensywie, więc przypomniał sobie swoje zagrania z tamtych rozgrywek do Bergiera czy Repki.

A Adam Zrelak? O panie. Chłop wrócił i z wysokiego C nam się pokazał. Już od początku meczu jego waleczność, wywieranie presji na przeciwniku pokazywało, że z tej gry będzie pożytek. Był aktywny, widoczny, wyraźny i przede wszystkim silny. A gdy już dostał piłkę w polu karnym i uderzył z półobrotu z woleja, a piłka, odbijając się od poprzeczki, wpadła do bramki, wzbudził zachwyt katowickich kibiców. Swoją drogą niesamowita jest ta sympatia i życzliwość wobec tego piłkarza. Mimo że często bywa tak, że nowy zawodnik, gdy szybko odniesie kontuzję i przez wiele miesięcy go nie ma, nie jest darzony wielką estymą, to w przypadku Słowaka jest dokładnie odwrotnie – wszyscy wyczekiwaliśmy na jego powrót. Nie strzelił przecież dla GKS wielu bramek, ale mimo to pamiętamy Gliwice czy Warszawę z poprzedniego roku, ale też samą grę piłkarza. Cieszy bardzo, że wrócił do zdrowia i tego zdrowia mu życzymy, bo jeśli ono będzie, z napastnika będziemy mieli masę pożytku i radości.

Nie zapominajmy też o czarnej robocie wykonywanej w środku boiska. W końcu swoje zagrał Kacper Łukasiak i dzięki temu również mieliśmy mnóstwo spokoju w tyłach.

Kapitalnie, że taki mecz się zdarzył. Jakkolwiek najważniejsze są punkty, to optymizm wlany w serca kibiców GKS po takim meczu był czymś chyba jeszcze bardziej wartościowym niż trzy oczka dopisane do tabeli. Ta radość trybun, znowu ta synergia, o której niegdyś mówił trener, była widoczna. To była fantastyczna sobota na Nowej Bukowej.

I nie zapominajmy – Arka to nie są leszcze, Stefan. Ta drużyna przecież dwa tygodnie temu nie dała sobie strzelić gola na Łazienkowskiej. W końcu wygrali mecz u siebie. Nie będą możnym tej ligi, ale nie wydaje się, że będą dramatycznie walczyć o utrzymanie. A już na pewno wiele drużyn nie strzeli jej tylu goli i jakbym miał obstawiać – to może być jedyny taki mecz. Doceniajmy więc tym bardziej ten triumf.

Jakże w odmiennych nastrojach do swoich derbów przystąpią obie ekipy. Arka z Lechią za tydzień rozegra derby pod tytułem „strzał w dziesiątkę”, bo gdynianie przyjęli cztery bramki, a Lechia sześć. Obie ekipy więc będą chciały w tym szczególnym meczu zmazać swoje plamy, a do tego Arka ma swoje porachunki z Camilo Meną i spółką z przedostatniej kolejki sezonu pierwszej ligi.

GieKSa natomiast do starcia przy Roosevelta przystąpi w dobrych nastrojach i w Śląskim Klasyku będziemy mogli się znów pasjonować tą odwieczną rywalizacją. Rok temu w Zabrzu było 3:0 dla Górnika. Zdążyliśmy już się u siebie zrewanżować Górnikowi na inaugurację Areny Katowice. Ale teraz – przy jeszcze większej publiczności i kilkutysięcznej rzeszy fanów GieKSy – extra by było zaprezentować się tam o niebo lepiej niż w poprzednim sezonie.

 

1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    Maks

    17 sierpnia 2025 at 15:12

    Bez względu na wynik potrzebujemy jeszcze dwóch dobrych napastników

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Komu nie zależało, by zagrać?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.

Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.

Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.

Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.

Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.

Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.

Mecz się nie odbył.

Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.

Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…

A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.

No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.

Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.

Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.

I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.

Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.

Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.

Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.

Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.

Kups!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Mecz z Jagiellonią odwołany!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.

Kontynuuj czytanie

Kibice Klub Piłka nożna

Puchar Polski dla wyjazdowiczów

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.

Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.

To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).

Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:00 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga