Piłka nożna Prasówka
Mecz najpiękniejszych goli

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego spotkania GKS Katowice – Radomiak Radom 3:2 (2:2).
ekstraklasa.org – GKS Katowice 3:2 Radomiak Radom – Mecz najpiękniejszych goli
Za nami jeden z najbardziej efektownych meczów ostatnich miesięcy. W 6 ostatnich spotkaniach GKS Katowice padły 24 gole (śr. 4/mecz)!
27 punktów w 13 ostatnich meczach w roli gospodarza GKS Katowice (śr. 2,01/mecz; 8 zwycięstw, 3 remisy, 2 porażki). W każdym z 5 ostatnich spotkań tej drużyny zwycięzcy strzelali minimum 3 gole i nie inaczej było tym razem. Mecz ten zapamiętamy przede wszystkim z absolutnie pięknych trafień po obu stronach. Trudno wybrać najbardziej efektowne, ale trafienie Nowaka z rzutu wolnego z ponad 30 metrów zrobiło na kibicach wyjątkowe wrażenie.
dziennikzachodni.pl – Nieprawdopodobne emocje na Arenie Katowice i zwycięstwo GKS na pożegnanie wakacji. Wielka radość kibiców katowiczan
W rozegranym 29 sierpnia meczu 7. kolejki PKO Ekstraklasy GKS Katowice pokonał Radomiaka 3:2. Piłkarze trenera Rafała Góraka zrehabilitowali się za ostatnią porażkę z Górnikiem i dostarczyli swoim fanom wiele radości zwyciężając w lidze na koniec wakacji.
Mecz w Katowicach w I połowie był świetnym widowiskiem i dostarczył kibicom zasiadającym na trybunach nieprawdopodobnych emocji. Spotkanie rozpoczęło się od uczczenia minutą ciszy pamięci tragicznie zmarłego w katastrofie lotniczej w Radomiu majora Macieja „Slaba” Krakowiana. Początek pojedynku należał do GKS. Po stronie gospodarzy groźnie strzelał Bartosz Nowak, a Adam Zrelak w dobrej sytuacji w polu karnym posłał piłkę wysoko nad bramką.
Radomiak swojej szansy szukał w kontrach i po przejęciu piłki na własnej połowie w 14 minucie wyprowadził szybki atak, w którym trójka zawodników gości popędziła na bramkę katowiczan mając przed sobą tylko dwóch obrońców GieKSy. Vasco Lopez podał na lewą stronę do Elvesa Balde i 25-letni napastnik z Gwinei Bissau precyzyjnym uderzeniem z narożnika pola karnego w długi róg pokonał Dawida Kudłę.
Podopieczni trenera Rafała Góraka głośno dopingowani z trybun przez ponad 10 tysięcy kibiców ruszyli do odrabiania strat. Filip Majchrowicz poradził sobie z rykoszetem po uderzeniu Mateusza Kowalczyka. Po główce Zrelaka piłkę z linii bramkowej wybił Jan Grzesik. W końcu po kolejnej centrze Nowaka do wyrównania strzałem głową doprowadził Arkadiusz Jędrych.
Katowiczanie poszli za ciosem i kilkanaście minut później wyszli na prowadzenie. Nowak idealnie przymierzył z rzutu wolnego z 30 m w okienko, zaskakując spodziewającego się dośrodkowania bramkarza. Odpowiedź radomian była jednak błyskawiczna. Chwilę później po akcji Lopesa do remisu doprowadził Rafał Wolski. Tuż przed przerwą świetne okazje po stronie GKS mieli jeszcze Nowak i Kowalczyk, ale tym razem Majchrowicz zachował się bez zarzutu broniąc ich groźne uderzenia.
Po zmianie stron emocji było nieco mniej, choć obie drużyny starały się przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Udało się to katowiczanom po strzale Marcina Wasielewskiego. Goście nie bardzo mogli się pogodzić z takim obrotem sprawy i raz po raz karani byli żółtymi kartkami.
GKS mógł wygrać wyżej, ale Nowak z Adrianem Błądem nie potrafili skutecznie wykończyć kontry dwa na jeden. Niewiele brakowało, żeby niewykorzystanie tej okazji zemściło się na piłkarzach Góraka. W samej końcówce piłkę do bramki Kudły skierował Abdoul Tapsoba, ale po długiej analizie VAR sędzia nie uznał tego gola, bo wcześniej jeden z graczy Radomiaka był na minimalnym spalonym. Katowiczanie odnieśli zwycięstwo na pożegnanie wakacji i była to ich druga wygrana w tym sezonie PKO Ekstraklasy.
sportowefakty.wp.pl – Gol za golem w Katowicach. I to jakiej urody!
Takie mecze nie zdarzają się często. W Katowicach GKS pokonał Radomiaka Radom 3:2. Niemal wszystkie gole w spotkaniu były niezwykłej urody.
GKS Katowice, po słabym starcie, potrzebował w PKO Ekstraklasie punktów. Radomiak to z kolei zespół dość nieobliczalny, który nie wygrał od trzech kolejek.
Od początku to gospodarze utrzymywali się przy piłce. Mieli jednak problemy z kreowaniem okazji. W 10. minucie Bartosz Nowak uderzył z ok. 17 metrów. Filip Majchrowicz sparował piłkę.
Goście wyczekali rywala i w 14. minucie zadali cios. Rajd przeprowadził Elves Balde. Uderzenia z ok. 16 metrów Dawid Kudła nie był w stanie odbić. Niezrażeni utratą gola gospodarze szukali wyrównania.
Pod bramką Majchrowicza sporo się działo. W 23. minucie strzał Mateusza Kowalczyka po rykoszecie na korner sparował bramkarz. Po chwili Adrian Dieguez wybił sprzed linii strzał głową Marcela Wędrychowskiego. Wyrównał w 25. minucie Arkadiusz Jędrych, wykorzystując dośrodkowanie z prawej strony Bartosza Nowaka.
Wspomniany Nowak ze świetnej strony pokazał się po niespełna kwadransie, kiedy popisał się kapitalnym uderzeniem z rzutu wolnego z ok. 30 metrów. Spodziewający się dośrodkowania Majchrowicz nie był w stanie wybić piłki, która wpadła w okienko.
Odpowiedź radomian była błyskawiczna. W 40. minucie do odbitej piłki w polu karnym dopadł Rafał Wolski i popisał się kapitalnym strzałem z pierwszej piłki do bramki. Minęły dwie minuty i mogło być 3:2. Majchrowicz tym razem świetnie interweniował po strzale z rzutu wolnego Nowaka. Po dograniu z rzutu rożnego strzał z bliska Kowalczyka odbił golkiper gości, poprawka głową była niecelna.
W 2. części mniej działo się pod bramkami. Sporo było walki w środku pola, ale niewiele konkretów w polach karnych. Kibice jednak doczekali się trzeciego gola dla katowiczan. W 74. minucie do uderzenia z ok. 17 metrów doszedł Marcin Wasielewski. Majchrowicz był bez szans przy kolejnych kapitalnym strzale w meczu.
Po emocjach powinno być pięć minut później. Po kontrze katowiczanie wyszli 2 na 1. Nowak zagrał do Adriana Błąda, ale ten przestrzelił z pola karnego.
W 88. minucie Radomiak wyrównał. Piłkę w polu karnym otrzymał Abdoul Tapsoba. Zdołał znaleźć miejsce do oddania strzału i między nogami Kudły trafił do siatki. Radość gości trwała krótko. Po analizach sędzia gola nie uznał, dopatrując się spalonego.
GKS dowiózł skromne prowadzenie i mógł cieszyć się z drugiego w sezonie zwycięstwa.
weszlo.com – Sędzia Kwiatkowski zabił fajny mecz w Katowicach. Szkoda
Bardzo przyjemnie oglądało się mecz w Katowicach, dopóki w rolach głównych występowali Bartosz Nowak i Rafał Wolski. Niestety, w pewnym momencie zazdrosny o ich koncerik Tomasz Kwiatkowski wziął gitarę w swoje ręce. I zaczęło się rzępolenie.
Jeśli Polski Związek Piłki Nożnej ma w głębokim poważaniu to, co dzieje się w Kolegium Sędziów, to, kto nimi kieruje i to, jak przekłada się to na decyzje arbitrów, to ciężko się dziwić, że co kolejkę panowie z gwizdkiem zaprzeczają sobie nawzajem i irytują każdego, kto akurat przebywa wraz z nimi na murawie.
[…] Wszystko to sprawiło, że fajny mecz, który oglądaliśmy przez, powiedzmy, godzinę, zamienił się w próbę opanowania wściekłych zawodników przez Tomasza Kwiatkowskiego, co oznaczało kartki, kartki i jeszcze raz kartki. Ten sposób na budowanie autorytetu nie okazał się skuteczny, więc gdy sędziowie w końcu podjęli decyzję właściwą i anulowali wyrównującego gola Radomiaka, bo Maurides — mimo że nie dotknął piłki — był ewidentnie zaangażowany w akcję, blokując rywala, co poprzedziło bramkę Abdoula Tapsoby po podaniu Jana Grzesika, nikt już nie wierzył, że arbiter ma pojęcie, co robi.
[…] Frustrację postronnego kibica można zrozumieć jeszcze bardziej niż wściekłość piłkarzy Radomiaka. Bo ten postronny widz naprawdę po prostu liczył na to, że będzie dyskutował o tym, kto czaruje lepiej — Rafał Wolski czy Bartosz Nowak. Jeden i drugi miał talię argumentów, którymi próbowali wygrać tę wojnę. Owoce ziemi radomskiej (Wolski pochodzi z Głowaczowa, Nowak z Radomia) pokazały, że nawet w tłumie południowców to oni mogą przypiąć sobie ordery najlepszego technika.
Nowak cudnie dograł piłkę na głowę Arkadiusza Jędrycha, który z piątki wpakował ją do siatki. Tak GieKSa wyrównała, bo wcześniej ładnie, elegancko, z dystansu przymierzył Elves Balde. To jednak nic w porównaniu z uderzeniem z dalszej odległości lidera GKS Katowice. Nowak ustawił piłkę daleko, mniej więcej na trzydziestym piątym metrze i postanowił zaskoczyć bramkarza, dokręcając piłkę tak, że zdjął pajęczynę z siatki. Filip Majchrowicz nie miał co z tym zrobić, ustawił się dobrze, liczył na dośrodkowanie. Po prostu tego nie dało się sięgnąć.
gol24.pl – GKS Katowice pokonał Radomiak Radom. Piękne gole i kontrowersje sędziowskie
Ależ to był mecz. GKS Katowice pokonał Radomiaka Radom 3:2 (2:2) w piątkowym hicie 7. kolejki PKO Ekstraklasy. Goście mieli pretensje z powodu uznania decydującej bramki i odwołaniu tej, która po niej nastąpiła. Sędzia Tomasz Kwiatkowski przekonywał jednak, że błędów nie popełnił. W każdym razie ozdobą spotkania z pewnością był gol Bartosza Nowaka z rzutu wolnego.
Dzięki wygranej GieKSa opuściła strefę spadkową. Odbyło się to jednak w dość kontrowersyjnych okolicznościach, a przynajmniej to sugerowali przyjezdni. Radomiak reklamował choćby faul na Rafale Wolskim, po którym padła decydująca bramka. Potem sędzia anulował tę wyrównującą Abdoula Tapsoby, bo na VAR dostrzeżono spalony (słusznie). Były też pretensje o brak karnego po rzekomym faulu na Mauridesie.
– Mnie jest szkoda, że nadchodzi przerwa na reprezentację. Ja taką Ekstraklasę chciałbym co trzy dni, tak jak europejskie puchary. „Meczycho!”. Wspaniałe gole, interwencje, dużo też złych emocji, a to jest część futbolu. Ogromne gratulacje dla GieKSy za transformację. Brawa też dla Radomiaka, bo tam jest mnóstwo jakości – podsumował w Canal+ Sport Kamil Kosowski.
To był festiwal pięknych goli. GieKSa decydującą strzeliła po urokliwym woleju Marcina Wasielewskiego. Wcześniej prosto z wolnego trafił Bartosz Nowak. Była też tradycyjna już główka Arkadiusza Jędrycha. Przepiękna była też bramka dla Radomiaka, autorstwa Elvesa Balde, która rozpoczęła strzelanie przy Nowej Bukowej.
sportowy24.pl – GKS Katowice lepszy od Radomiaka w drugim piątkowym meczu Ekstraklasy
Tydzień wcześniej katowiczanie doznali bolesnej derbowej porażki, przegrywając na wyjeździe z Górnikiem Zabrze 0:3. W piątkowy wieczór trener Rafał Górak dokonał kilku zmian w podstawowym składzie. Po wyleczeniu urazu do wyjściowej „jedenastki” wrócił obrońca Alan Czerwiński. Z trybun obserwował nowych kolegów norweski pomocnik Eman Marković, pozyskany w piątek ze szwedzkiego IFK Goeteborg.
Goście przyjechali do Katowic po remisie z Bruk-Betem Termalicą Nieciecza 1:1, jako piąty zespół tabeli. Katowiczanie chcieli uciec ze strefy spadkowej i w lepszych humorach spędzić reprezentacyjną przerwę.
W podstawowym składzie GKS było dwóch obcokrajowców, u rywali – czterech Polaków.
Sytuacjami podbramkowymi z pierwszej połowy można byłoby obdzielić kilka ligowych spotkań. Zdecydowanie więcej stworzyli ich gospodarze, ale – głównie dzięki postawie Filipa Majchrowicza w radomskiej bramce – po 45 minutach był remis 2:2.
Katowiczanie zaatakowali od początku i… stracili gola po niespełna kwadransie. Szybką kontrę gości z własnej połowy zakończył precyzyjnym strzałem w długi róg Elves Balde.
Potem nadal trwał napór GKS, bramkarz rywali obronił potężne uderzenie Mateusza Kowlaczyka, a po „główce” Adama Zrelaka z bliska piłkę z linii bramkowej wybił Adrian Dieguez. Te ataki przyniosły wyrównanie. Po dośrodkowaniu Bartosza Nowaka niemal z narożnika boiska głową do siatki trafił Arkadiusz Jędrych.
Miejscowi kibice mieli kolejny powód do radości w 38. minucie, kiedy Nowak przymierzył w „okienko” z rzutu wolnego i wyprowadził GKS na prowadzenie. Radość trwała krótko, gdyż koronkowa akcja Radomiaka zakończyła się uderzeniem z pierwszej piłki niepilnowanego w polu karnym Rafała Wolskiego.
To nie był koniec emocji w tej części, bowiem Majchrowicz obronił jeszcze kolejne uderzenie Nowaka z rzutu wolnego i strzał Kowalczyka z trzech metrów.
Po zmianie stron początkowo nie było już tylu okazji do zmiany wyniku, trwała za to ostra walka na całym boisku, co przyniosło sporo fauli i przerw w grze.
W 60. minucie Dawid Kudła poradził sobie z uderzeniem Capity Capemby. 12 minut później golkipera przyjezdnych widowiskowym strzałem zza linii pola karnego pokonał Marcin Wasielewski. Chwilę potem mogło być 4:2, gdyby Adrian Błąd trafił w bramkę z bardzo dobrej pozycji.
Goście nie rezygnowali, atakowali i 86. minucie rezerwowy Abdoul Tapsoba pokonał nawet Kudłę, jednak – po analizie VAR gol nie został uznany, z racji „spalonego”.
Do końca jeszcze kilka razy było bardzo „gorąco” na polu karnym gospodarzy, którzy jednak obronili korzystny wynik i wygrali drugi mecz w sezonie.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze