Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu z Wisłą

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Mecz (dwumecz) z Wisłą to już historia. Po krótkim maratonie mamy ponad tydzień przerwy do kolejnego spotkania. Tradycyjnym post scriptum zamykamy więc temat piątkowego pojedynku, bo przed nami nie lada wyzwanie. Na Nową Bukową przyjeżdża Mistrz Polski – Lech Poznań.

1. Wyjazd do Płocka choć odległy, to jednak z możliwością „machnięcia” w trzy godziny z hakiem, więc nie trzeba było wyjeżdżać skoro świt. Dodatkowo pora meczu pozwalała się wyspać i przygotować do tej drogi, jak i wieczornych, emocjonujących wydarzeń.

2. Tym razem pojechaliśmy w 4-osobowym składzie, z debiutantami w tym sezonie: Grzesiem i Filipem oraz żelaznym składem czyli Patrykiem i moją skromną osobą. Choć w przeszłości cztery czy nawet pięć osób były normą, to ostatnio przeżywamy pewne problemy kadrowe. Ale dajemy radę.

3. Dla mnie była to druga podróż do Płocka w dwa tygodnie. Otóż po naszym meczu z Lechią nie wracałem do Katowic, tylko zostałem w Gdańsku, by nazajutrz pociągiem przejechać do stolicy polskiego przemysłu paliwowo-energetycznego.

4. Wtedy to miałem w zamiarze obserwowanie naszych najbliższych dwóch rywali w trzech meczach, czyli Wisły i Cracovii. Niestety z powodu oberwania chmury mecz został jednak odwołany i zanotowałem pusty przelot.

5. Jednak w korespondencji z rzecznikiem prasowym Wisły widać było sympatię i życzliwość, więc nie miałem wątpliwości, że na nasz mecz z akredytacjami nie będzie problemu.

6. Po odebraniu samochodu, z Katowic wyjechaliśmy około godziny 14:00. Mieliśmy mnóstwo zapasu, co ostatnio zdarza nam się regularnie. Przede wszystkim ważne jest, aby przed meczem dobrze zjeść, żeby nie być zbyt nerwowym na samym spotkaniu.

7. Droga przebiegała szybko i sprawnie, z jednym małym wyjątkiem, gdy na jednym z MOP-ów nie było całkowicie wody, ani na stacji, ani w Maku, przez co nie mogliśmy sobie kupić ciepłego napoju. Awaria dotknęła całe to miejsce. Ale to był drobiazg.

8. W dobrej pogodzie i nieco po siedemnastej byliśmy w Płocku. Skierowaliśmy się więc na poszukiwanie pożywienia, a celem była pizzeria Patchwork, w której stołowałem się właśnie podczas wspomnianego pobytu w Płocku.

9. Po znalezieniu miejsca parkingowego i udaniu się do knajpy, zasiedliśmy do stołu na konsumpcje. Ja, Filip i Misiek wzięliśmy po pizzy, wyłamał się Grzesiu, który wybrał makaron.

10. Było to jedzenie fantastyczne i sycące, więc po spożyciu zarówno tejże strawy i napojów mogliśmy w dobrych humorach udać się po pierwsze punkty w delegacji w obecnym sezonie.

11 Do stadionu było niewiele, bo zaledwie około trzy kilometry. Próbowałem wypatrzeć te ogniki spalające gaz nad kominami rafinerii, które tak dobrze widziałem dwa tygodnie wcześniej. Teraz gdzieś tam dojrzałem zaledwie jeden w oddali. Ogólnie to bardzo efektowny i niespotykany widok.

12. Stadion – umiejscowiony na przeciw Orlen Areny – prezentuje się ładnie i estetycznie. Taki obiekt szyty na miarę. Ładna, niepstrokata elewacja, skromie, a jednak schludnie. W punkt.

13. Dla mnie była to pierwsza wizyta na nowym obiekcie, choć GKS grał tam już po raz drugi. Pamiętam za to doskonale stary stadion Wisły Płock, który – wedle moich rachunków – odwiedziłem pięć razy. Pamiętam choćby zwycięstwo 2:0 po golach Mateusza Zachary i Adriana Napierały, czy taki dość szalony remis 3:3. Stadion miał specyficzne te swoje dość płaskie trybuny. I ten budynek klubowy za bramką, charakterystyczny dla kilku stadionów w Polsce (np. w Opolu).

14. Przez to, że byłem tu dwa tygodnie wcześniej, pamiętałem, co i jak. Co prawda za drugim podejściem – ale wpuścili nas przez bramę wjazdową. Potem skierowaliśmy się do wejścia dla mediów.

15. Przed Cracovią (ale Wisły, nie GKS), sympatyczna pani wydająca akredytacje powiedziała „o, ale fajne nazwisko”. Pożartowaliśmy sobie, ile to Murzynów w Polsce jest, ja zaznaczyłem, że ich największe zagęszczenie jest w Beskidzie Wyspowym – rejonach Wiśniowej, Tymbarku czy Szczyrzyca. I zapowiedziałem, że wrócę tu za dwa tygodnie.

16. Tak więc przy wydawaniu akredytacji teraz, pani spojrzała na mnie i powiedziała „o, to pan!”. Więc odpowiedziałem: „Mówiłem, że tu wrócę”. Śmiechom nie było końca.

17. Z racji tego, że byliśmy na stadionie dwie godziny przed meczem, nie mogliśmy jeszcze wejść na salę konferencyjną, bo trwała tam odprawa – chyba ochrony. Dobrze, że mieliśmy pełne brzuchy, bo jednym z celów pojawienia się na sali była stadionowa gastronomia.

18 Skierowaliśmy się więc do Media Roomu, gdzie na spokojnie oczekiwaliśmy dalszych kroków. W niebywale cichym pomieszczeniu każdy w skupieniu przygotowywał się do meczu – była ekipa z Canal Plus, m.in. komentujący Krzysztof Marciniak czy prowadzący Super Piątek Cezary Olbrycht.

19. Co jakiś czas sprawdzaliśmy, czy sala konferencyjna jest otwarta, aż w końcu poszliśmy na sektor prasowy, żeby trochę popatrzeć, co i jak. I wybrać sobie dobre miejsce do obserwacji meczu.

20. Widok z sektora prasowego jest bardzo dobry. Odpowiednia wysokość, a jednocześnie bliskość. Do tego i od środka ładny, estetyczny obiekt. Przez meczem o 20:30 już było ciemno, więc jupitery były rozświetlone. Nic, tylko pozostawało czekać na rozpoczęcie tego widowiska.

21. Z racji dużej ilości czasu do meczu, gdy dostałem od Filipa informację, że salka jest otwarta, udałem się tam. Były już składy, więc nie wracałem na trybunę, tylko z salki wyjątkowo nagrałem nagrywkę przedmeczową.

22. Pojawiły się dwa rodzaje kanapek, z czego jedna taka jakaś dziwna, z czymś trudnym do zidentyfikowania. Czy to była jakaś masa czekoladowa z powidłami? Coś na słodko w każdym razie. Rozmawialiśmy o dżemie ze świni, ale to chyba nie było to. Drugie kanapki były już na wytrawno.

23. Wkrótce doniesiono do kociołka także zupę, coś a la bogracz. No i tutaj już włączyło się łakomstwo, bo mimo, że byliśmy najedzeni w Patchworku, to trzeba było skosztować lokalnych stadionowych specjałów. Wzięliśmy więc po miseczce. i tu już brzuchy mogły pęknąć. Jak mawiał klasyk – złote, a skromne.

24. Na około 45 minut przed meczem ponownie udaliśmy się z Filipem na trybuny, a Misiek i Grzesiu na murawę na foto. Kibice Wisły dość powoli zbierali się na spotkanie, sympatycy GKS na sektorze gości pojawili się natomiast niemal na ostatnią chwilę.

25. Warunki na prasówce – bardzo dobre. Szeroki blat, kontakty, dobra widoczność. Ogólnie komfort. Tylko zimno. Ale też nie mroźno. Na to przyjdzie czas, którego apogeum będzie pewnie w grudniu w Częstochowie.

26. To był drugi mecz z Wisłą Płock w ciągu czterech dni. Trener Górak dokonał tylko dwóch zmian w składzie, więc ciekawi byliśmy, jak to będzie wyglądać. I nie wyglądało to źle.

27. Niestety znów straciliśmy bramkę do szatni. Była to już trzynasta bramka stracona od 40. minuty pierwszej lub drugiej połowy w tym sezonie. Absolutny koszmar tracenia bramek do szatni. Nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek GKS takiego gola nie straci.

28. Był to również szesnasty z rzędu mecz (piętnasty ligowy) ze stratą bramki. To już prawie cała jedna runda. Również bilans fatalny.

29. Stadion ma na tyle specyficzną akustykę, że jak się robiło odrobinę ciszej, bo akurat był mały przestój w dopingu jednych czy drugich kibiców, było dość dobrze słychać odgłosy boiska. Zazwyczaj są one mocno wytłumione przez gwar.

30 W drugiej połowie GKS wyrównał, gdy Marcin „Dzik” Wasielewski pognał na bramkarza rywali i odebrał mu piłkę. Od razu przypomniał mi się gol z ówcześnie nazywającą się Petrochemią Płock, w 1997 roku, kiedy to Mariusz Luncik podał na Bukowej piłkę do Pawła Sobczaka, a ten strzelił bramkę. Po 28 latach GKS zrewanżował się dość podobną sytuacją. A swoją drogą Paweł Sobczak później grał w GKS, ale nie był mocnym punktem naszej drużyny.

31. Była jeszcze nieuznana bramka Adama Zrelaka, który na mikrometry znalazł się na spalonym. Kamery Canal+ uwieczniły klubowego fotografa Tomka Błaszczyka, który siarczyście dopytywał „co się stało?”. Każdy z nas w tej chwili zapewne miał taką reakcję.

32. Mecz zakończył się remisem 1:1, który ostatecznie był sprawiedliwy. Z dwumeczu to GieKSa wyszła zwycięsko – awans w Pucharze Polski i punkt na wyjeździe to bardzo dobry rezultat.

33. Po meczu oczywiście nagrałem nagrywkę pomeczową i jak się później okazało… wykorzystano jej fragment w przebitce w Lidze Plus Extra w segmencie „Trzecia Połowa”. To mój debiut w tej stacji. Późno, choć trudno, żeby było inaczej, skoro GKS przez 19 lat był poza ekstraklasą.

34. Zeszliśmy na konferencję prasową. W końcu ciepełko. Oczekiwaliśmy na trenerów, pijąc herbatę, która co prawda się kończyła, ale jeszcze gdzieś tam na dnie była.

35. Rafał Górak potraktował ten punkt jako zdobycz, Mariusz Misiura zwrócił się do osób, które mówią o kryzysie Wisły. Trener płocczan poprosił też o przekazanie życzeń urodzinowych pani trener Karolinie Koch. Dołączamy się oczywiście.

36. Tradycyjnie zostaliśmy na salce, by obrabiać materiały. Dlatego do północy na stronie była już relacja, konferencja, pierwsza galeria i wywiad z Lukasem Klemenzem.

37. Ogólnie to był dla nas dość ciężki czas, bo trzeba było odrobić trzy mecze w ciągu ośmiu dni. Spotkania z Cracovią i obie potyczki z Wisłą opakowaliśmy 70 newsami! Liczba niebywała, ale właśnie o to chodzi, żeby najszerzej i najlepiej jak się da opracować mecze GieKSy.

38. Wszystkie materiały to nasza autorska praca, nie stosujemy przedruków itd. To my relacjonujemy mecze, zadajemy pytania na konferencji, przeprowadzamy wywiady, mamy swoją publicystykę. Samo rozumie przez się, że cytaty z prasy mamy w prasówce, ale tu też pracą jest selekcja. Możemy być dumni, jak to hula w tej ekstraklasie – trzymamy ten ekstraklasowy poziom cały czas.

39. Ze stadionu wyjechaliśmy punkt północ. Bo już nas wyganiał ktoś z obsługi stadionu. Jeszcze Misiek poszedł na płytę boiska, bo czegoś zapomniał, więc ja też skorzystałem z tej możliwości i pojawiłem się na murawie przy tym przyciemnionym kolorowym wnętrzu.

40. Na parkingu jeszcze stał samochód oznaczony nazwiskiem płockiej gwiazdy – Daniego Pacheco. Ciekawe czy odnawiał się biologicznie jeszcze o tej porze w klubie 😉

41. Droga powrotna była spokojna, upłynęła m.in. na dywagacjach o czasie przeszłym określenia „trup ściele się gęsto”. Choć nie doszliśmy do jednej pewnej wersji, a internet jest pełen sprzeczności – postawiłem jednak w tekście na „ścielił się”, a nie „słał się”.

42. Jedno z wytłumaczeń było takie, że „słał” dotyczyłoby kogoś, kto tę czynność wykonywał, a „ścielił się” czyli czasownik zwrotny dotyczy pewnego samoistnego zjawiska. Jeśli jest wśród nas jakiś językoznawca, który z całą pewnością poda poprawną formę – prosimy o info!

43. Jeszcze po drodze zawitaliśmy na jeden z – olaboga – Orlenów, by przy herbatce oraz żurku (ja), bigosie (Misiek) i zapiekance (Flifen) uraczyć się o godzinie 1.30 czymś na ząb. Grzegorz wybrał innego rodzaju zupę 😉 Po drodze minęliśmy jeszcze autokar z piłkarzami GieKSy – to częsty motyw na powrotach z wyjazdów.

44. W Katowicach byliśmy około wpół do czwartej. Z dobrym wynikiem wróciliśmy z Płocka, a cały dwumecz okazał się dla nas bardzo udany.

45. Teraz jednak czas zacząć wygrywać, bo same remisy to za mało, by się utrzymać. Tak więc cenimy punkt, ale musimy częściej zacząć punktować za trzy.

46. W niedzielę mecz z Kolejorzem. Obowiązuje hasło – bij mistrza!



Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Hokej

Kompromitacja w Tychach

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.

Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.

Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.

Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.

GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)

1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman

GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.

GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Kurczaki odleciały z trzema punktami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do drugiej fotorelacji z wczorajszego wieczoru. GieKSa przegrała z Piastem Gliwice 1:3.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plagi gliwickie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?

Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.

Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.

Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.

Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).

Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…

Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.

A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.

Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.

Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.

Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.

Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.

Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.

Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga