Siatkówka
Po zaciętym i wyrównanym meczu w Katowicach Resovia lepsza po tie-breaku
Katowiczanie przystąpili do tego spotkania bez zmian w wyjściowej szóstce, zabrakło natomiast w kadrze na ten mecz kontuzjowanego atakującego Gerta Van Walle. Resovia z kolei w porównaniu do ostatniego meczu przystąpiła z dwiema zmianami. Na pozycji środkowego Marcina Możdżonka zastąpił Bartłomiej Lemański. Z racji niedyspozycji atakującego gości Gavina Schmitta, tym razem na tej pozycji zamiast przyjmującego Thomasa Jaeschke zagrał nominalny siatkarz na ataku, czyli Niemiec Jochen Schoeps.
Mecz zaczął się nam nietypowo, bo od… challengu, ponieważ w pierwszej akcji wydawało się, że Butryn zaatakował daleko w aut. Wideoweryfikacja pokazała, że jednak piłka przeszła po palcach siatkarzy gości i pierwszy punkt padł jednak łupem GKS-u. Pierwsze oczko dla Resovii za sprawą mocnego ataku Schoepsa, gdy piłka po bloku trafiła w antenkę. W kolejnej akcji skutecznie Kalembka bez problemu ze środka, na co odpowiedział znów Schoeps atakiem po prostej. Ciąg dalszy mocnych ataków, Sobański po skosie i 3:2 dla GieKSy. Pierwsza większa przewaga w meczu była dzięki znakomitej zagrywce Butryna, najpierw piłka przeszła po taśmie i spadła na stronę rywali, a potem był już klasyczny as serwisowy (6:3). Goście nie zrażeni takim obrotem sprawy szybko opanowują sytuację. Dwa ataki Kanadyjczyka Perrina, mocno ze skrzydła oraz na kontrze, a potem błąd Butryna, który zaatakował po prostej w aut i już był remis (6:6). W końcu Sobański atakuje po bloku gości w aut i znów prowadzimy (7:6). Następny fragment meczu to gra punkt za punkt z dobrym atakiem z obu stron i błędami na zagrywce po stronie gospodarzy. Po bloku Nowakowskiego na Kapelusie mieliśmy pierwsze prowadzenie gości w tym spotkaniu (11:12). Wyrównał Sobański blokując dla odmiany Schoepsa (12:12). Lepszy okres w wykonaniu Resovii za sprawą Lemańskiego, dwa jego skuteczne ataki oraz blok na Kapelusie, zmusiły trenera Piotra Gruszkę do wzięcia pierwszego czasu (14:17). Ambitni katowiczanie szybko niwelują straty, Butryn mocno po prostej i Sobański na kontrze (18:19). Następnie Kalembka oraz Ivović psują zagrywkę (19:20). Falaschi zablokował atak Perrina, piłka spadła tuż za siatkę na stronę gości i przyjmujący Resovii próbując się sam wyasekurować nieczysto odbił piłkę i sędziowie przerwali grę (20:20). Przypomniał o sobie Schoeps mocnym atakiem ze skrzydła, na co odpowiedział Sobański zbijając piłkę po skosie (21:21). Niestety potem Rafał zepsuł zagrywkę, a Butryn też atakując po skosie trafił piłką w aut, tym razem challenge dla nas był chybiony (21:23) i wydawało się, że set nam ucieka. Po przerwie na żądanie trenera Gruszki, na szczęście Drzyzga zepsuł zagrywkę, a Kalembka zablokował Schoepsa (23:23) i tym razem czas musiał wykorzystać trener Andrzej Kowal. Po mocnym serwisie Pietraszki sędziowie odgwizdują podwójne odbicie Ivoviciowi i troszkę niespodziewanie pierwszą piłkę setową mają katowiczanie (24:23). Ogromną szansę na wygranie tej partii zaprzepaścił Sobański atakując z drugiej linii w aut (24:24). Bardzo długa akcja zakończyła się korzystnie dla Resovii (takie było pierwsze wrażenie), ale wywołany challenge dla GKS-u, wykazał dotknięcie siatki przez rozgrywającego Drzyzgę i mieliśmy drugą piłkę setową (25:24). Wybronił ją Lemański atakiem ze środka na czystej siatce, po czym Butryn nie przedarł się przez potrójny blok rzeszowian i został zablokowany przez Nowakowskiego (25:26). Pierwszą piłkę setową dla gości obronił Butryn, atakiem ze skrzydła po bloku, a potem Kapelus zepsuł zagrywkę (26:27). Drugą piłkę setową wykorzystali już przyjezdni za sprawą Nowakowskiego, który zablokował Sobańskiego (26:28). Wielka szkoda, że nie wygraliśmy tę partię.
Drugi set rozpoczął się od długiej akcji, a na końcu niej Ivović oparł piłkę o nasz blok, wyrównał Kapelus mocnym atakiem również po bloku w aut. Schoeps trafił po prostej w sam narożnik boiska, a kolejną długą wymianę, niemiecki atakujący skończył atakiem w aut. Ładna kiwka Nowakowskiego ze środka, a potem Ivović serwuje daleko w aut. W kolejnej akcji Perrin zablokował atak Butryna na kontrze, ale szybko się zrehabilitował Karol skutecznym atakiem ze skrzydła (4:4). Tak wyglądał początek tej partii, po czym Resovia odskoczyła na dwa oczka przewagi, ale nasi siatkarze szybko odrobili straty. Po bloku punktowym Kalembki był znów remis, a świetny serwis Kapelusa, którego nie przyjął Ivović, dał ponowne prowadzenie GieKSy (10:9). Ukrainiec kontynuował dobry okres swojej gry, gdy efektowną akcją z drugiej linii na czystej siatce wzbudził aplauz na widowni (11:10). Po błędzie zagrywki Kalembki, Lemański skuteczny na kontrze ze środka i znów goście wychodzą na prowadzenie (11:12). Nie na długo jednak, bo po mocnym ataku ze skrzydła Sobańskiego, Butryn zaliczył asa serwisowego, po czym Karol nie skończył ataku na kontrze (13:13). Ponownie Sobański przedarł się przez potrójny blok rzeszowian, a Schoeps popełnił błąd podwójnego odbicia (15:13), czym zmusił trenera Resovii do wzięcia czasu. Po błędzie Ivovicia, który zaatakował po skosie w aut, GKS miał już trzy oczka przewagi (17:14). Niemoc Resovii przełamał Schoeps atakiem ze skrzydła (17:15), ale tylko na chwilę. Kalembka skończył efektowną krótką na środku, potem Kapelus mocno po bloku gości, aż wreszcie Rossard źle przyjął zagrywkę Falaschiego i mieliśmy największą przewagę punktową (20:15). Rzeszowianie nie chcieli się łatwo poddać i stąd Nowakowski skutecznie ze środka, a Schoeps zaatakował lekko w środek boiska i część strat odrobiona (20:17). Po przerwie na żądanie trenera Gruszki, Schoeps na kontrze posłał piłkę daleko w aut, po czym to GKS, za sprawą Sobańskiego nie wykorzystał kontry, którego zablokował Nowakowski (21:18). W następnej akcji tym razem blok katowiczan i Butryn zatrzymał Perrina, po czym Pietraszko wchodzi na parkiet, oczywiście aby serwować (22:18). I Paweł ustrzelił asa, a potem trafił zagrywką w siatkę (23:19). Nowakowski się nam zrewanżował tym samym błędem, dając GKS-owi pierwszą piłkę setową (24:19). Butryn przekroczył linię boiska przy swoim serwisie (24:20), a drugą piłkę setową zakończył dla nas… Perrin, który został wrzucony w siatkę przez rozgrywającego Drzyzgę i nie zmieścił już piłki między antenkami (25:20).
Trzecią partię zaczęliśmy od mocnego ataku Butryna ze skrzydła, ale szybko odpowiedział Schoeps atakiem po skosie. Kapelus po bloku w aut, a niemiecki atakujący powielił ten atak. Butryn po prostej, a Nowakowski ze środka, po czym znów Karol mocno po prostej (4:3). Tak wyglądała wymiana ciosów od początku tego seta. Potem sędziowie odgwizdali piłkę rzuconą Perrinowi (5:3), czym Kanadyjczyk tak się zdenerwował, że szarpnął siatką i zarobił żółtą kartkę. Błędy po naszej stronie oraz atak Schoepsa po skosie na kontrze, doprowadziły do szybkiego wyrównania po 7, na co odpowiedział Kalembka atakując z krótkiej na środku siatki (8:7). Po bloku Butryna na Ivoviciu oraz skutecznej kontrze Krulickiego ze środka (12:9) odskakujemy na trzy oczka przewagi, na co trener gości reaguje wzięciem czasu. Po niej Schoeps przełamał chwilową niemoc Resovii, a Krulicki ponownie dobrze ze środka (13:10). Krótki fragment meczu z akcjami punkt za punkt, po czym Butryn zablokował Rossarda (17:13) i ponownie czas dla gości. Tym razem niemoc w ataku dopadła GieKSę i po skutecznym ataku Rossarda, bloku Schoepsa na Butrynie, asie serwisowym Lemańskiego oraz kiwce Rossarda szybko straciliśmy całą przewagę (17:17). Potem Lemański zepsuł zagrywkę, wynik wyrównał kolejną kiwką francuski przyjmujący (18:18). W następnej akcji wydawało się, że Rossard zaatakował w aut, ale challenge na żądanie rzeszowian wskazał na atak po bloku i zmusił sędziów na zmianę decyzji (18:19). Na szczęście kontrę gości nie wykorzystał ponownie Francuz zablokowany przez Sobańskiego, ale Rossard wciąż grał główną rolę i następny atak skończył bez problemu (19:20). Niemoc w ataku GKS-u przełamał po dłuższym fragmencie gry Butryn, lekkim atakiem po prostej, dając kolejny remis po 20. Następną akcję zakończył atakiem po bloku Perrin (tak się przynajmniej wydawało), ale wzięty challenge pokazał co innego i sędziowie przyznali punkt GieKSie. Potem Sobański zablokował Schoepsa i mieliśmy lekką przewagę (22:20). Mocny atak po skosie Perrina nie obronił, świetnie spisujący się w tym meczu nasz libero, Adrian Stańczak (22:21), po czym Butryn zaatakował w aut, ale od czego mamy… challenge i ponownie nastąpiła zmiana decyzji na korzyść GKS-u, ponieważ piłka przeleciała przez palce siatkarza Resovii i zamiast remisu, to GieKSa była bliżej wygrania tej partii (23:21). Po złym rozegraniu Perrin posłał piłkę daleko w aut i mieliśmy pierwszą piłkę setową (24:21), którą wybronił skutecznym atakiem po skosie Schoeps (24:22). Seta zakończył spokojnym atakiem Kapelus (25:22) i GieKSa już miała jeden punkt meczowy w kieszeni.
Czwarty set rozpoczął się od dobrego ataku Perrina ze skrzydła, szybko wyrównał Kalembka ze środka po świetnym rozegraniu Falaschiego. Goście nie zamierzają łatwo oddać meczu i Schoeps zaatakował po prostej, a Nowakowski zakończył kontrę na środku (1:3). Dobrze i mocno Kapelus ze skrzydła, ale potem Ukrainiec zepsuł zagrywkę (2:4). Perrin zrobił to samo, a Kalembka posłał asa wyrównując stan seta (4:4). Butryn nie wykorzystał kontry uderzając w aut (tym razem challenge chybiony), ale Karol się nie poddał i skończył akcję ze skrzydła po skosie (5:5). Atak Kapelusa po bloku gości dał pierwsze prowadzenie GKS-u w tej partii, a poprawił Sobański trafiając… Perrina za linią boiska (8:6). Szkoda było kolejnej nie wykorzystanej kontry tym razem w wykonaniu Butryna, który posłał piłkę daleko w aut (8:7). Chwilę potem Karol wykorzystał… następną kontrę (10:7) i zdenerwowany trener Resovii prosi o czas. Dłuższy fragment spotkania z akcjami punkt za punkt, w tym po długiej wymianie Kapelus lekko obija blok rzeszowian, wcześniej Stańczak efektownie obronił trudną piłkę (14:11). Jeszcze odrobina szczęścia, zdrapka Kalembki (17:14) i wydawało się, że siatkarze GKS-u są wstanie utrzymać tę przewagę do zwycięskiego końca. Sobański zaatakował w aut po prostej (18:17) i z przewagi niewiele zostało, jeszcze potem Rafał poprawił się w ataku (19:17), ale goście się nie poddają. Rossard ponownie skutecznie kiwa, następnie Butryn nie skończył prostej akcji po prostej na pojedynczym bloku i był remis po 19. Znów dał się we znaki Rossard kończąc długą wymianę atakiem po bloku, a Sobański nie kończy kolejnego ataku posyłając piłkę w aut po skosie (19:21) i set wymykał się spod kontroli GKS-u. Niemoc w ataku przełamał w końcu Butryn mocnym atakiem po rękach przyjezdnych, ale Schoeps obija ręce Sobańskiego (20:22). Następnie Sobański skuteczny ze skrzydła, a na parkiet wchodzi Pietraszko i potem zablokował atak Rossarda (22:22). Kolejną dłuższą wymianę zakończył na skrzydle Schoeps, a chwilę potem znów długą akcję wygrali goście za sprawą ataku Perrina (22:24). To była bez wątpienia najlepsza akcja tego meczu. Pierwszą piłkę setową dla Resovii wybronił Kapelus kończąc atak z bardzo trudnej piłki po bloku gości (23:24). Niestety Paweł Pietraszko serwuje w siatkę (23:25) i przegrywamy wydawało się wygranego już seta i mecz.
Tie-break zaczął autowym atakiem na kontrze Kalembka, a wyrównał Kapelus mocnym atakiem po bloku. Perrin równie mocno uderzył po skosie, a Butryn w aut ze skrzydła oraz zablokowany atak Kapelusa (1:4) zmusił trenera Piotra Gruszkę do wzięcia czasu. Po przerwie Schoeps wykorzystał kontrę atakując po bloku i dopiero Butryn przełamał słaby początek piątej partii mocnym atakiem po prostej (2:5). Potem Perrin przedarł się przez naz blok, po czym zaserwował w siatkę (3:6). Kalembka zrobił to samo, a Możdżonek zablokował Butryna (3:8), kolejny challenge chybiony i mieliśmy zmianę stron boiska oraz bardzo trudną sytuację z wynikiem tego krótkiego seta. Butryn mocno po bloku (4:8) i Karol poszedł na zagrywkę. Pierwszy serwis zakończył się asem (5:8) i wziętym czasem dla gości. Nie wybiło to z rytmu Butryna i po trudnej zagrywce, Krulicki zablokował Perrina (6:8), a Karol wykorzystał świetnie kontrę (7:8), co zniwelowało przewagę Resovii i zmusiło trenera Kowala do wykorzystania szybko drugiej przerwy na żądanie. Po niej niestety Butryn zaserwował daleko w aut (7:9), ale Drzyzga zrobił to samo (8:9). W końcu wygraliśmy dłuższą wymianę i Kapelus obił blok rzeszowian i był remis po 9. Po odrobieniu tak dużych strat punktowych kibice zgromadzenie w hali mieli nadzieję, że siatkarze GKS-u pójdą za ciosem i wygrają tę decydującą partię. Następna długa akcja padła łupem gości za sprawą Schoepsa atakującego po bloku (9:10). As serwisowy Rossarda, piłkę nie podbił Kapelus (9:11) i za szybko znów straciliśmy kontakt punktowy. Kapelus dobrze po prostej (10:11), potem Perrin zaatakował w środek parkietu (10:12) i ponownie Ukrainiec skutecznie po bloku gości (11:12). Schoeps nie myli się ze skrzydła (11:13), a Nowakowski zablokował Butryna na potrójnym bloku (11:14) i mieliśmy pierwszą piłkę meczową dla Resovii, ale wcześniej jeszcze Piotr Gruszka wziął czas. Kalembka bardzo mocno zaatakował ze środka (12:14) i wchodzi na parkiet i na zagrywkę Błoński. Niestety Michał zaserwował w siatkę (12:15) i tak oto przegrywamy to zacięte i wyrównane spotkanie. Uff… co to był za mecz, chyba jeden z najlepszych w wykonaniu siatkarzy GKS-u, szkoda że nie wygrany.
GKS Katowice – Asseco Resovia Rzeszów 2:3 (26:28, 25:20, 25:22, 23:25, 12:15)
GKS: Falaschi (3), Butryn (25), Krulicki (5), Kalembka (10), Kapelus (18), Sobański (15), Stańczak (libero) oraz Pietraszko (2), Błoński, Stelmach. Trener: Piotr Gruszka.
Resovia: Drzyzga (1), Schoeps (25), Nowakowski (12), Lemański (7), Perrin (19), Ivović (3), Masłowski (libero) oraz Dryja, Możdżonek (2), Rossard (10), Winters. Trener: Andrzej Kowal. MVP: Jochen Schoeps.
Przebieg meczu:
I: 5:3, 10:9, 14:15, 18:20, 25:24, 26:28.
II: 4:5, 10:9, 15:13, 20:15, 25:20.
III: 5:3, 10:9, 15:12, 19:20, 25:22.
IV: 4:5, 10:7, 15:12, 19:20, 23:25.
V: 1:3, 2:6, 7:9, 10:12, 12:15.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.




Najnowsze komentarze