Szczerze mówiąc nie mogę wyjść z pewnego szoku. Po tym, co zobaczyłem w Opolu. GKS Katowice i trener Dudek robią nam coś, co w ostatnim czasie w internecie określa się słowem „mindfuck”. I ja taki „mindfuck” mam, bo jak wierzyłem przed rundą, potem ta wiara po meczach z Wigrami i Rakowem spadła niemal do zera, to teraz po spotkaniu z Odrą znów pojawiły się merytoryczne przesłanki, że jednak to utrzymanie będzie możliwe. Merytoryczne przesłanki, których wcześniej nie było, a nie było ich nawet po Jastrzębiu.
Wystarczy bowiem, że przypomnę, co pisałem o meczu z Jastrzębiem, czyli, że na dziesięć takich meczów, wygralibyśmy ze trzy. To po Odrze mogę powiedzieć, że na dziesięć takich meczów, wygralibyśmy dziewięć. To chyba mówi samo za siebie.
W Opolu wszystko było inne niż w Jastrzębiu. GieKSa kontrolowała ten mecz od początku do końca. Nienawidzę określenia „kontrola” w piłce, bo to jest w 99 procentach bzdura. „Kontrolowaliśmy mecz, ale straciliśmy gola w 90. minucie”. I tyle z kontroli. Ale tym razem rzeczywiście ta wygrana nie była zagrożona, nawet – oczywiście z pewną dozą humoru – przy stanie 0:0. Tyle, że w przeciwieństwie do wielu meczów, tutaj umiarkowanie dobry początek miał swoje odzwierciedlenie w bramkach. Praktycznie ten mecz został zamknięty w kilkanaście sekund, gdy padły dwa pierwsze gole. Bramka Puchacza tylko wbiła gwóźdź do trumny opolskiego zespołu.
Naprawdę te kilka minut było balsamem na nasze skołatane od kilku lat serce. Ja osobiście nie nadążałem z opisywaniem goli. Po prostu masakra. Od wznowienia gry przez Odrę po utracie pierwszego gola, do następnej bramki minęło 12 sekund. To jest niepojęte, a jednak w końcu stało się naszym udziałem.
GieKSa zagrała najlepszy mecz w tym sezonie. Nawet mimo tego, że w drugiej połowie oddała kompletnie pole rywalowi. Ale… Oddała dlatego, że grała w dziesiątkę. Dodatkowo gospodarze sobie pykali na naszej połowie i nic nie potrafili zrobić. Dodatkowo i tak GKS strzelił czwartego gola i zamknął mecz. Więc tu po prostu nie można mieć absolutnie zastrzeżeń. Taktyka.
O Jakubie Habuście w tym artykule nie będę pisał, żeby nie psuć wydźwięku. Kto chce, niech przeczyta opinię w newsie o notach. Jedynie mam nadzieję, że go w tym sezonie już nie zobaczę na boisku.
Ale właśnie nawet grając w dziesiątkę gra GieKSy nie straciła nic ze swojej jakości, oczywiście poza tym, że akcenty musiały zostać przeniesione bardziej do szeroko rozumianej gry defensywnej. Z pomocnikami, obrońcami i także Mariuszem Pawełkiem, który zagrał bardzo dobrze. Kurde, naprawdę poza Habustą, nie było w tym spotkaniu ani jednego słabego punktu. Perfekt! – jak krzyczał Jerzy Engel na temat pierwszych 15 minut meczu Polski z Koreą Południową w 2002 roku.
Panowie piłkarze – z taką grą, jak w Jastrzębiu się nie utrzymamy. Z taką grą, jak w Opolu – to utrzymanie jest pewne. Bo to nawet nie chodzi o sam wynik, ale o postawę. A postawa przecież generuje wynik.
Rezultaty z innych stadionów ułożyły się idealnie pod nas. Po raz pierwszy od chyba kilku lat zdarzyło się tak, że GKS wygrywa swój mecz, a wszyscy rywale tracą punkty. Nie chcę już naprawdę wspominać pięciokrotnej „próby” wskoczenia na pozycję lidera przez naszego pożal się Boże selekcjonera… Ale i w poprzednim sezonie za kata Paszulewicza była kilkukrotnie możliwość zrobienia sobie pole position. I za każdym razem było partaczone. Teraz dalej gonimy, ale znaleźliśmy się w sytuacji, która po meczu z Rakowem była trudna do wymarzenia sobie.
Przyjrzyjmy się, jak to wygląda. GKS Katowice ma cztery punkty straty do bezpiecznego miejsca. Warto jednak odnotować, że nie gonimy teraz jednej drużyny, tylko te cztery punkty straty mają aż trzy ekipy. A to oznacza, że jest większe prawdopodobieństwo zbliżenia się do jednej (albo więcej) z nich. Mowa o Stomilu, Warcie i Bytovii. Dodatkowo jest jeszcze Chrobry, do którego GKS ma pięć punktów straty. Z każdą z tych ekip grać jeszcze będziemy, więc powoli wszystko zaczyna być w naszych nogach i jest szansa, że nie będziemy aż tak uzależnieni od wyników innych drużyn, tak jak jednak jeszcze jesteśmy teraz. Co jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się trudne do osiągnięcia.
Ciągle nie zmienia to oczywiście tego pułapu, który powinniśmy osiągnąć, aby się utrzymać, czyli wspominane nieraz minimum 36 punktów, które jednak tej gwarancji nadal nie da. Bawiąc się w symulację czysto matematyczną, czyli zakładając, że każda z ekip (oprócz naszej hehe) utrzyma swoja średnią punktową do końca sezonu, to Chrobry będzie miał 39 punktów, Stomil i Warta 36-37 punktów, Bytovia 38. Nie bierzemy pod uwagę oczywiście w tym momencie formy danego zespołu. Czysta matematyka mówi jednak, że mniej niż 36 punktów to będzie praktycznie pewny spadek.
Ale żeby nie było tak „nieróżowo”, to powiedzmy sobie, że w środę gramy zaległy mecz. Mecz kolejki, w której Stomil i Warta już grały. I wygrana z Chojniczanką dałaby nam zaledwie JEDEN punkt straty do obu tych ekip. Coś, co wydawało się nieprawdopodobne, naprawdę może stać się faktem. A jeden punkt straty da nam już zupełnie fantastyczną pozycję wyjściową przed kolejnymi meczami, w tym właśnie bezpośrednimi z tymi rywalami. Wygrane w Jastrzębiu, ale zwłaszcza w Opolu powodują, że to utrzymanie naprawdę staje się możliwe!
No ale właśnie. Znamy to z tysiąca i jednej piłkarskiej nocy, że jeden czy dwa mecze często nie miały odzwierciedlenia w kolejnych i ostatecznie był płacz i zgrzytanie zębów. Więc przywołując wspomniany „mindfucK” nie mam zamiaru się nastawiać, że „o teraz, to już będzie super, rozjedziemy Chojniczankę i Chrobrego” i mam nadzieję, że piłkarze również się tak nie nastawiają, bo to prosta droga do drugiej ligi. Natomiast chodzi o to, żeby złapać zdrową pewność siebie i grać swoją piłkę, taką która będzie konsekwentna i spokojna. Ale z walką. Wiele razy mieliśmy sytuację, że w niezrozumiałych okolicznościach po super meczu przychodził paździerz. Teraz mamy odwrotnie – po paździerzach przyszedł super mecz. Nie ma gwarancji na cokolwiek. Ani że to pójdzie w dobrą stronę, ani w złą. Więc pozostaje nam tylko czekać do środy.
No to co? Czekamy. Z nadzieją.
A za wczorajszy mecz – wielkie brawa dla całej drużyny i trenera!
Kibol
31 marca 2019 at 10:24
No jestem w szoku ale 1 jaskółka nie czyni WIOSNY
Tom
31 marca 2019 at 10:49
Właśnie tak macie grać, nie zachowawaczo, kontrolować i utrzymywać wynik.
Tylko iść za ciosem, jak zbrodniarz zadaje cios nożem, ukłucie za ukłuciem a nie cofanie się.
Przeciwnik przecież nie spodziewa się straty brami po 12 sek :))
Irishman
31 marca 2019 at 11:31
I oby tylko w najbliższym tygodniu, w Katowicach nie czekał nas kolejny mindfuck po coraz lepszej grze w Jastrzębiu i przede wszystkim w Opolu!
Dlatego teraz najważniejsze jest, aby schłodzić głowy, po tym niewątpliwym sukcesie! Bo szybko może on odejść w zapomnienie po kolejnych meczach, tak jak zwycięstwa z Wigrami na jesieni. A będzie to trudne, co widzę po sobie, kiedy micha mi się śmieje od wczorajszego wieczora! 🙂
KaTe
31 marca 2019 at 13:06
Super wynik!
Ale nie podniecajmy się, Odra wcale nie podjęła walki. Z Chojną, a już na pewno z Chrobrym będzie inaczej. Przypomnijmy sobie jak nasza Gieksa gra na Bukowej: JEDNO ZWYCIĘSTWO!!! Drugą, podobnie daremną u siebie drużyną jest Bytovia. Choć właściwie porównanie może dotyczyć tylko liczby zwycięstw. Bo przegrali u siebie tylko dwa razy. A my SZEŚĆ!!! Mistrzostwo zdobywa się na wyjazdach, a utrzymanie meczami u siebie – nic nowego…
A swoją drogą, także zaskakujące jest to, że grając w obronie z Lisowskim i Wawrzyniakiem nie straciliśmy nawet jednej bramki. Ale lepiej nie osiadać na laurach. Lisowski niech potrenuje wrzutki z prawej strony. Wszystkie (chyba aż dwie) w meczu z Odrą były fatalne.
Solski
31 marca 2019 at 19:46
Super.
Szkoda, że ten weekend się skończył. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów był on udany ze względu na wynik meczu i co ważniejsze zaangażowanie i ambitna grę. Widać było, że im się chciało, walczyli.
Mam nadzieje, że nie był to przypadek (jak bramka Pietrzaka w meczu Wisły z Legią). Jeżeli tak będzie w pozostałych meczach to można liczyć na utrzymanie.
Obyśmy w środowy wieczór mieli równie dobre humory, a nie kaca, że znowu nas zrobili w ….