Piłka nożna
Bramki i asysty – bogactwo w środku pola

Dzisiaj w naszym podsumowaniu zajmiemy się pomocnikami, czyli formacją najbardziej rotowaną w GKS Katowice od dłuższego czasu. Zarówno trener Rafał Górak, jak i Kazimierz Moskal dokonywali zmian praktycznie z meczu na mecz – choć trzeba przyznać, że środek był dużo bardziej stabilny niż skrzydła, a także, że obecny szkoleniowiec GKS zdecydował się na kilka pokerowych zagrywek, które w większości okazały się skuteczne. W niniejszym artykule niektóre przyporządkowania zawodników do pozycji mogą być bardzo umowne, ze względu na to, że nawet w trakcie jednego meczu, połowy albo nawet krótkiego okresu następowały w tym temacie zmiany.
Defensywny pomocnicy
Jako piłkarze w zasadzie od „czarnej roboty”, występowali głównie Sławomir Duda, Grzegorz Fonfara i Kamil Cholerzyński. Ta trójka grała dość wymiennie, choć w dalszej części sezonu dzięki pewnemu manewrowi trenera Moskala, mogli w komplecie występować na boisku. Początkowo – podobnie jak w poprzednim sezonie – dwójkę defensywnych mieli stanowić Duda i Fonfara i tego chciał się trzymać trener Rafał Górak. Jednak już w pojedynku Pucharu Polski z Wigrami Suwałki kontuzji nabawił się Fonfara i musiał przez kilka meczów pauzować. Na domiar złego przed meczem I kolejki z Flotą zatruł się Duda i katowiczanie pozostali bez dwóch podstawowych zawodników.
Za Fonfarę w Suwałkach na boisko wszedł Kamil Cholerzyński i on również od początku wystąpił z Flotą. Z braku zawodników defensywnych Przemysław Pitry pomagał w tym meczu Kuflowi. Niestety o ile Cholerzyński dał dobrą zmianę z Wigrami, to z Flotą spisał się dość słabo.
Fonfara pauzował aż do meczu z Podbeskidziem, Duda wykurował się na szczęście już na drugą kolejkę. Sam jednak zarówno w okresie przygotowawczym, jak i na początku ligi nie był w najlepszej formie, notował dość dużo prostych niecelnych podań. W składzie jednak pozostał, a w Krakowie nieoczekiwanie pomagał mu Rafał Figiel. To była nagroda za bardzo dobrą zmianę Figiela w meczu z Sandecją. I z Okocimskim młody zawodnik rozegrał świetne zawody. Był bardzo waleczny, rozgrywał akcje, podawał i strzelał. Startował z głębi pola, ale z dużymi inklinacjami ofensywnymi. Wkrótce to właśnie do przodu został przesunięty, aby mieć więcej okazji do wykazania się w ofensywie.
Na mecz z Podbeskidziem wrócił Fonfara i z Dudą stworzyli niezły duet na bardzo ważny mecz Pucharu Polski. Przede wszystkim z przeciętności wyszedł Duda, który zwłaszcza w drugiej połowie spisał się bardzo dobrze i nie dość, że solidnie czyścił akcje rywali, to sam strzelił gola z rzutu karnego (wcześniej „dostał” od Franka Adu Kwame, za co została podyktowana „jedenastka”). Fonfara zagrał w tym spotkaniu… zróżnicowanie – raz lepiej – raz gorzej.
Obaj wystąpili w meczu z Bełchatowem, który był najsłabszy w tym sezonie. Obaj nie zachwycili, choć akurat w przypadku Dudy można było powiedzieć, że zagrał „najmniej źle”.
W meczu z Miedzią nieoczekiwanie zamiast Dudy wyszedł Cholerzyński. Zmiana była o tyle dziwna, że Kufel we wcześniejszych meczach, w których grał, prezentował się źle i tak też było z legniczanami. Jeżeli po Bełchatowie miało dojść do zmian, to na pewno nie Dudy. Faktem jest jednak, że tu już nie decydował trener Górak, który rozstał się z klubem, a Tomasz Owczarek i Piotr Piekarczyk. Duda za to wszedł w drugiej połowie i podniósł jakość zespołu, a do tego wykorzystał znów rzut karny.
Od meczu w Łęcznej – czyli debiutu trenera Moskala – nastał czas Dudy i Fonfary jako występujących w duecie. Cholerzyński wchodził zaledwie na końcówki. O ile jeszcze spotkanie na Lubelszczyznie było dość przeciętne, to potem było już coraz lepiej – choć z ROW jeszcze nie jakoś spektakularnie, to z Arką było dobrze, a z Dolcanem już bardzo dobrze. Forma obu zawodników zwyżkowała, ale znów opadła w spotkaniach z Kolejarzem i Puszczą. Nie były to jednak bardzo złe występy, tylko po prostu średnie lub przeciętne.
Cholerzyński wrócił – ale na stopera w meczu z Chojniczanką – natomiast szokiem była absencja Fonfary w bardzo ważnym meczu z Zawiszą. To właśnie na Kufla oraz Dudę zdecydował się w tym meczu trener Moskal. Było to przeciętne spotkanie w wykonaniu tego duetu.
Wkrótce trener znalazł na boisku miejsce dla wszystkich trzech. Manewr z przesunięciem Grzegorza Fonfary na pozycję ofensywnego pomocnika okazał się świetny, ale tym zajmiemy się w dalszej części artykułu. Na dłużej parę defensywnych pomocników utworzyli Duda z Cholerzyńskim. Wszystko zaczęło się od meczu z Olimpią Grudziądz. Obaj wypadli bardzo dobrze, oprócz gry w destrukcji próbowali rozgrywać akcje, a Duda strzelił nawet gola, który na wtorkowej gali Złotych Buków zyskał miano Bramki Roku. Jako strzelec w kolejnym meczu błysnął Kufel, który po kapitalnym rajdzie w Niecieczy otworzył wynik spotkania i śmiało można powiedzieć, że Duda sprzątnął Kamilowi tytuł autora Bramki Roku sprzed nosa, bo trafienie było iście klasowe. Troszkę słabiej obaj zawodnicy zagrali w kolejnym spotkaniu ze Stomilem. Wobec tego Duda trafił na ławkę na derby z Tychami, a „wycofał się” na wyjściową pozycję Fonfara. Obaj zawodnicy grali bardzo dobrze przed przerwą i słabo po niej. Cholerzyński znów strzelił bramkę, a Fonfara miał dobre sytuacje. Po zmianie stron już nie radzili sobie z rywalami. Na Wisłę Płock szkoleniowiec ustawił zawodników tak jak z Olimpią i Niecieczą, czyli znów Fonfara poszedł do przodu. Duda z Cholerzyńskim zaliczyli niezłe spotkanie, podobnie jak w ostatnim meczu z Flotą, jednak w obu fajerwerków nie było.
Jeśli chodzi o duet defensywnych pomocników to można powiedzieć, że były dwa okresy – przed przesunięciem Fonfary na dziesiątkę i po tej roszadzie. Wcześniej wymiennie grali Duda, Fonfara i Cholerzyński, potem na boisku występowali wszyscy trzej. Duda miał przez całą rundę wahania formy, raz było lepiej, raz gorzej, Kamil rozkręcał się, a Fonfara też ze słabszymi momentami, ale jednak więcej miał dobrych i kilka błysków, które dawały GieKSie punkty – choć głównie właśnie na pozycji ofensywnego pomocnika.
Ofensywna pomoc
Ta pozycja wyjściowo była zarezerwowana dla Przemysława Pitrego. Ten zawodnik w GieKSie jako ofensywny pomocnik, ustawiony za napastnikiem, notował swoje najlepsze występy i najwięcej dawał drużynie. Jednak na dziesiątce było sporo rotacji. Pitry zapewne by tam grał cały czas, jednak słaba forma napastników spowodowała, że zawodnik w większości meczów grał właśnie na szpicy – mocno z konieczności, ale według trenerów to było rozsądne rozwiązanie, a na miejsce Pitrego w środku próbowali oni kilku kolejnych zawodników. Sam Pitry gdy grał jako „podwieszony” już w pierwszym meczu z Wigrami strzelił bramkę, choć było to po stałym fragmencie. Ogólnie początek sezonu miał stosunkowo udany, nawet w słabym meczu z Flotą był wyróżniającym się zawodnikiem, choć wtedy mieliśmy sporo zastrzeżeń o nadmierne spowalnianie gry. Potem przeszedł do ataku, a kolejny raz na podstawowej pozycji zobaczyliśmy go w Łęcznej, choć jest to bardzo umowne, bo pojawiał się często jako zawodnik najbardziej wysunięty. Również i w Łęcznej na tle słabszych kolegów wyróżniał się, zaliczył m.in. kapitalny strzał w poprzeczkę. W meczu z ROW mieliśmy „Pitry show”, kiedy to zaliczył dwa gole spoza pola karnego, w tym jednego z rzutu wolnego. Gola dołożył w meczu z Arką, wówczas jednak był już w ataku, choć w pierwszej połowie grał w pomocy. W słabym meczu z Zawiszą Pitry robił różnicę. Ten mecz miał dwie „połowy” – z Pitrym i bez niego. Po zejściu zawodnika dobra gra siadła i GKS był bezradny. Piłkarz odniósł kontuzje i baliśmy się jak będzie wyglądać gra bez niego. Tymczasem z Olimpią Grudziądz katowiczanie rozegrali najlepsze zawody w sezonie. Potem zawodnik wrócił znów do ataku, ale w Niecieczy grając na tej pozycji świetnie spisał się właśnie jako… asystujący (szerzej o tym w „napastnikach”). Ze Stomilem zaczął jako napastnik, ale po wejściu na boisku Grzegorza Goncerza, cofnął się na pozycję rozgrywającego i w doliczonym czasie gry zagrał kapitalną i niekonwencjonalną piłkę do Pietrzaka, a w efekcie padła zwycięska bramka. W spotkaniu z Tychami nie zaimponował.
Gdy w początkowej fazie sezonu na pozycję napastnika został przesunięty Pitry, trzeba było szukać jego zastępcy. Trener Rafał Górak zapewne miał kilka pomysłów, ale z formą w poprzednich meczach – z Sandecją i Okocimskim – błysnął Rafał Figiel. W meczu z Podbeskidziem to właśnie ten młody zawodnik dostał szansę kreowania gry. I z bielszczanami spisał się kapitalnie, rozgrywał, wygrywał pojedynki jeden na jeden, był aktywny i skuteczny w podaniach. Oprócz środka, pokazywał się także na skrzydłach, szedł na obiegi. Wydawało się, że ten zawodnik będzie miał pewne miejsce w podstawowej jedenastce. Niestety nie udało mu się tej formy utrzymać. W meczach z Bełchatowem i Miedzią zagrał słabo i jego pozycja zaczęła słabnąć. W meczu z Łęczną po czerwonej kartce Łukasza Budziłka to właśnie Figiel został zmieniony, choć akurat wtedy grał na skrzydle.
Wkrótce do środka powrócił Pitry, ale w meczu z Dolcanem szkoleniowiec zdecydował się na przesunięcie ze skrzydła Tomasza Wróbla. To właśnie na tej pozycji po raz pierwszy zawodnik zabłysnął. Wcześniej bowiem grając na skrzydle notował bardzo przeciętne występy. Z Dolcanem zagrał wspaniale, strzelając dwa gole i notując asystę prostopadłym podaniem. Zawodnik jeszcze jako dziesiątka zagrał z Kolejarzem czy Chojniczanką, ale to były słabsze mecze całego zespołu i jego samego. Znakomite zawody zagrał jeszcze z Olimpią Grudziądz, wtedy wyjściowo był napastnikiem, ale najlepsze zagrania zaliczał ze środka boiska.
Ze względu na kontuzję Pitrego w meczu z Zawiszą oraz słabą dyspozycją napastników – do ataku z Olimpią powędrował Wróbel, a na pozycji ofensywnego pomocnika pojawił się Grzegorz Fonfara. To był strzał w dziesiątkę trenera Moskala. Fonfara bardzo dobrze zagrał z zespołem z Grudziądza (choć błyszczeli inni), ale wielkie zawody zaliczył w Niecieczy. Paradoks polegał na tym, że strzelił tam… dwa gole wychodząc sam na sam i przez chwilę będąc w roli napastnika. To był klasyczny przykład wymienności pozycji, o której napiszemy w osobnym artykule. W meczu ze Stomilem był zamieszany w akcje, po której padły bramki, a przy pierwszym golu zaliczył asystę. Także i z Wisłą Płock zawodnik był efektywny, bo strzelił gola. Trzeba powiedzieć, że więcej zadań ofensywnych dla zawodnika ogranego w ekstraklasie okazało się bardzo dobrym pomysłem trenera i były z tego wymierne efekty.
Na chwilę obecną ciężko powiedzieć, kto będzie grał na dziesiątce. Teoretycznie – gdy GKS pozyska klasowego napastnika – wróci tutaj Pitry. Trzeba powiedzieć, że zarówno on, jak i Wróbel potrafią zagrywać kapitalne prostopadłe piłki, a i Fonfara nie ustępuje w rozegraniu akcji. Tak naprawdę wychodzi bogactwo wyboru – Wróbel jednak może grać na skrzydle, a Fonfara na pozycji defensywnego pomocnika – na boisku więc spokojnie jest miejsce dla wszystkich trzech.
Skrzydłowi pomocnicy
Tutaj to był już prawdziwy galimatias. Grało tutaj wielu zawodników i tak naprawdę to żaden – poza Tomaszem Wróblem – nie wywalczył sobie podstawowego miejsca w składzie, mimo że grali więcej lub mniej. Drugim głównym zawodnikiem skrzydeł był Krzysztof Wołkowicz, ale on już miał większe perypetie z grą w podstawowym składzie.
To właśnie Tomasz Wróbel na chwilę obecną jest podstawowym prawym pomocnikiem. Początek w GKS jednak nie był łatwy, bo zawodnik zawodził. Owszem zaliczył asystę już w debiucie z Wigrami, miał też udział w akcjach bramkowych z Sandecją, ale brakowało jakiegoś błysku. Z czasem zawodnik grał na tyle przeciętnie, że wręcz stracił miejsce w składzie. Wrócił na Łęczną i spisał się słabo, ale trylogia meczów przy Bukowej należała do niego. Najpierw – jeszcze jako rezerwowy – wniósł sporo ożywienia w meczu z ROW, z Arką zaliczył niekonwencjonalną asystę przy bramce Pitrego, a z Dolcanem dał koncert, ale to już jako ofensywny pomocnik, o czym pisaliśmy wcześniej. Faktem jest jednak, że z Arką mimo gry na skrzydle asystę zaliczył ze środka pola, a dla odmiany z Dolcanem – ze skrzydła, mimo że grał w środku. Tak samo zaliczył asystę przy bramce Janusza Gancarczyka w meczu z Puszczą, kiedy to po akcji wszerz boiska – tym razem z lewej strony – wypuścił partnera na drugim skrzydle na dobrą pozycję. Potem przez chwilę grał słabiej, ale zaliczył bardzo dobry mecz z Olimpią – tym razem w napadzie, o czym pisaliśmy wcześniej (poprzez zmienność pozycji naszych zawodników, nie sposób się nie powtarzać w tym artykule). Niestety potem zawodnik odniósł kontuzję i pauzował przez dwa mecze. Wrócił dopiero jako zmiennik w meczu z Tychami, ale wiele do gry nie wniósł. Za to z Wisłą zaliczył piękną asystę przy golu Fonfary. Rozegrał także dobry mecz z Flotą.
Drugim zawodnikiem, który grał najczęściej na skrzydle był Krzysztof Wołkowicz. Dla tego zawodnika zarezerwowana była lewa strona. Piłkarz jest młody i w trakcie rundy prezentuje znaczne wahania formy. Na początku w zasadzie był rezerwowym, który wchodził na końcówki, szansę od początku dostał z Podbeskidziem i zagrał dobrze. Jak i inni zawodnicy zaliczył bardzo dobre występy w trójmeczu na Bukowej. Z ROW-em jako zmiennik, a potem z Arką spisywał się dobrze, a już bardzo dobrze było w meczu z Dolcanem, w którym strzelił bramkę i zaliczył asystę przy golu Wróbla. To był okres w którym zawodnik nieoczekiwanie dochodził do sytuacji bramkowych i tak było też w meczu z Kolejarzem, ale tam niestety nie wykorzystał szansy. Wydawało się, że w swojej przygodzie z piłką Wołkowicz wchodzi na szczebel wyżej. Kapitalne zawody zaliczył z Olimpią Grudziądz, strzelił bramkę, ale też… nie wykorzystał dobrych sytuacji. Potem było już jednak coraz słabiej, zawodnik miał jeden błysk, czyli dobry strzał z dystansu w meczu z Wisłą Płock, kiedy w efekcie padła bramka, jednak jego forma była niska. I wspomnijmy też o dwóch meczach, w których został wystawiony na prawej pomocy – ten pomysł wśród wielu dobrych trenera Moskala okazał się niefortunny, bo piłkarz był cieniem samego siebie i notorycznie szukał lewej nogi. W Niecieczy udało mu się w ten sposób oddać dwa mocne – ale w środek bramki – strzały z dystansu, ale z gry wynikało bardzo niewiele. Wołkowicz musi grać na lewej stronie, a na prawą – owszem, chwilowo może zbiegać na kilkuminutową zamianę z prawym pomocnikiem.
Zawodnikiem, z którym wiązaliśmy przed sezonem nadzieje, a który ciągle nie pokazał się z najlepszej strony był Janusz Gancarczyk. Zawodnik ten ciągle balansuje między podstawowym składem, a ławką rezerwowych. Piłkarz jest na tyle specyficzny, że raz na jakiś czas pokazuje swój spory potencjał, ale brakuje udokumentowania tego w kolejnych meczach. Nawet na przestrzeni jednego meczu potrafi rozbudzić apetyty, by potem grać słabo lub odwrotnie. Z Sandecją wywalczył rzut karny i strzelił gola z jedenastki. Analogiczna sytuacja miała miejsce z Podbeskidziem, kiedy jednak karnego nie strzelił. Wcześniej z Okocimski trafił w słupek, a skuteczną dobitkę zaliczył Michał Zieliński. Zawodnik z Podbeskidziem spisał się dobrze, ale całe wrażenie zatarł już w pierwszej połowie meczu w Bełchatowie, kiedy za faul bez piłki dostał czerwoną kartkę. Zespół w osłabieniu przegrał 0:5. Z tego też powodu zawodnik pauzował przez dwa mecze, a wrócił na ROW Rybnik i był efektywny – zaliczył asystę, a po faulu na nim Pitry strzelił gola z rzutu wolnego. Potem w meczu z Arka wypadł słabo, dlatego w spotkaniu z Dolcanem usiadł na ławce. Wszedł w końcówce meczu i miał udział przy dwóch golach. Jako zmiennik wszedł także z Puszczą i zdobył wyrównującego gola. Potem zawodnik raz grał, raz nie (wchodził z ławki) – z reguły spisywał się nieźle, ale bez błysku. Zaliczył asystę przy zwycięskim golu Goncerza ze Stomilem. Cały czas czekamy na błysk geniuszu tego zawodnika, jest szybki, potrafi wygrywać pojedynki 1 na 1, ale już od roku ma tylko przebłyski, a nie ma stałej tendencji. Piłkarz ten ma predyspozycje, żeby rywali na skrzydle zjadać na śniadanie. Ciągle jednak czegoś brakuje, choć chyba jednak są to kwestie bardziej mentalne niż piłkarskie.
Pozostali zawodnicy grali raczej incydentalnie na skrzydłach. Z Kolejarzem zainaugurował sezon Grzegorz Goncerz, który wszedł na kwadrans przed końcem i rozruszał niesamowicie grę GKS. W następnym meczu dostał szansę w ataku. Na prawej pomocy zagrał znów w Chojnicach, ale słabo. To były jednak incydenty, bo wkrótce Grzegorz był wystawiany w ataku z dobrym skutkiem, choć ten skutek był tylko, gdy grał jako zmiennik. Tak naprawdę na skrzydle w tej rundzie nie zaistniał.
W początkowej fazie sezonu były też takie mecze, w których na skrzydle grał Rafał Figiel. Tak było w meczu z Łęczną, ale zanim zdołał coś pokazać, musiał zejść z boiska w wyniku czerwonej kartki Budziłka i konieczności zmiany.
Epizod na prawej pomocy zaliczył Alan Czerwiński w meczu z Miedzią, ale to był słaby mecz całego zespołu i Alana również. Bardzo się starał, ale nie był w tym meczu efektywny.
Na lewą pomoc w trakcie meczu z Olimpią z ławki wszedł Rafał Pietrzak i spisał się świetnie. Zawodnik ma dryg do gry ofensywnej i asysta przy bramce Tomasza Wróbla była klasowa. Potem zagrał na tej pozycji w Niecieczy i również spisał się nieźle, po jego wyrzucie z autu Kamil Cholerzyński przeprowadził akcję bramkową. Potem jednak wrócił na obronę i to jest jego wyjściowa pozycja, z której również może udzielać się często z przodu, jak ze Stomilem, kiedy dośrodkował w pole karne i po zgraniu Gancarczyka do Goncerza padła zwycięska bramka.
Bartłomiej Chwalibogowski również zaliczył kilka momentów w pomocy. Najpierw w spotkaniu z Podbeskidziem, gdzie miał całą dogrywkę z hakiem i zagrał nieźle. Dość spektakularne było jego pojawienie się w pomocy w meczu z Łęczną, kiedy to momentami nawet był na pozycji… środkowego napastnika. Nie można mu było odmówić chęci. Natomiast po wejściu na boisko w meczu z Arką zagrał znakomite zawody okraszone bramką. Zupełną klapą okazał się natomiast występ w Jaworznie przeciwko Tychom i po tym spotkaniu piłkarz już w tej rundzie nie zagrał.
Dodajmy, że na początku sezonu w trzech meczach ligowych wystąpił w GKS również Arkadiusz Kowalczyk, ale jako napastnik. Natomiast nieoczekiwanie w spotkaniu z Wisłą Płock dostał szansę przez ponad pół godziny na… lewej pomocy. Po Wołkowiczu to drugi nietrafiony pomysł trenera, bo na lewej flance ten prawonożny zawodnik kompletnie sobie nie prowadził i zepsuł niemal wszystkie akcje.
Nadal nie ma pewnych i stałych skrzydłowych w GKS. Na tę chwilę wydaje się, że Wróbel na prawej, a Wołkowicz/Gancarczyk na lewej stronie będą walczyć. Czekamy na ugruntowanie pozycji tych zawodników.
Podsumowanie
Formacja pomocy nie jest na tyle odrębna i autonomiczna, co np. formacja obrony. Wiele w niej zależy nie tylko od dyspozycji zawodników, ale też od potrzeb w ataku, a i wewnątrz niej zachodzi czasem konieczność przesunięcia zawodnika z tyłu do przodu, z przodu do tyłu lub na linii skrzydło-środek. W zasadzie ciężko jest wytypować w stu procentach podstawowy skład linii pomocy. Wydaje się jednak, że wyjściowo defensywnymi pomocnikami są Duda lub Cholerzyński z Fonfarą, na skrzydłach Wróbel (prawe) i Wołkowicz lub Gancarczyk (lewe) i na pozycji ofensywnego Pitry. Wiemy jednak, że na pozycji Pitrego grali i Wróbel i Fonfara, co skutkowało odpowiednimi roszadami na ich wyjściowych pozycjach. Pamiętajmy też, że zazwyczaj jeden z defensywnych pomocników bardziej ubezpiecza obrońców (stoperów), a drugi także bierze udział w konstruowaniu akcji.
GKS ma bogactwo wyboru jeśli chodzi o środek pomocy. Jeśli jeden zawodnik wypada, to często z jeszcze większym powodzeniem zastępuje go drugi. Szwankują natomiast skrzydła, mimo że grają poprawnie, to od wielu miesięcy nie są wykorzystywane tak, jakby mogły, a zawodnicy nie potrafią na nich błyszczeć. Można wręcz powiedzieć, że większą robotę na skrzydłach robią boczni obrońcy. Natomiast Tomasz Wróbel większość swoich kapitalnych zagrań w GKS zaliczył nie ze skrzydła, a ze środka. Podobnie Wołkowicz, bramki czy asysty notuje głównie ze środkowej strefy. To dobrze oczywiście świadczy o zawodnikach, że schodzą do środka, natomiast brakuje jednak typowej efektywności z bocznych sektorów boiska i to jest ta rezerwa, nad którą spokojnie można popracować. Bo jeśli potencjalnie skrzydła są dobre, ale jeszcze niewykorzystywane, a GKS ma tak dobre wyniki, to można pomyśleć, co będzie się działo, gdy rzeczywiście po dośrodkowaniach GKS będzie strzelał bramki.
Linia pomocy GKS Katowice jest bardzo mocna, to nie ulega wątpliwości. W rundzie jesiennej to pomocnicy strzelili najwięcej bramek i zanotowali najwięcej asyst. Nie bierze się to z niczego, indywidualne umiejętności, doświadczenie, a także coraz lepsza gra zespołowa przynosi coraz lepszy skutek. I gdyby tylko w naszym zespole był jeszcze jakiś klasowy napastnik…
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Jjj
15 grudnia 2013 at 20:51
Po co nam wrzutki jak nie mamy napastnika który by to wykorzystywał ? Nasza gra sie zmieniła i dlatego przynosi efekt ! Co z tego ze rok czy dwa lata temu wrzucalismy jak sie broniliśmy przed spadkiem ?? Gramy tak jak teraz środkiem i wygrywajmy ! Pitry za mało bramek strzela !