Felietony Piłka nożna
[FELIETON] Czy Goncerz powinien być kapitanem w kolejnym sezonie?

Już za kilka dni rozegramy pierwszy mecz o stawkę w nowym sezonie. W Pucharze Polski zmierzymy się z Siarką Tarnobrzeg. Oprócz tego jak będzie wyglądał ten mecz, cały nadchodzący sezon, jak zaprezentują się nowi zawodnicy, zastanawia mnie jedna rzecz – kto będzie, lub tez kto powinien być – kapitanem zespołu.
Od lipca 2015 roku kapitanem naszej drużyny jest napastnik, Grzegorz Goncerz. Opaskę przejął on po Przemysławie Pitrym, który z Katowic przeniósł się do Łęcznej.
Kiedy „Gonzo” został wybrany przez drużynę kapitanem, miał za sobą fantastyczny sezon 2014/2015, w którym zdobył 21 bramek i został Królem Strzelców I ligi. W kolejnym sezonie w nowej roli zdobył 12 goli, natomiast w ostatnim, zakończonym totalną kompromitacją całej drużyny, „jedynie” 9.
W ostatnich miesiącach kibice do Goncerza mieli sporo pretensji – o bezproduktywne bieganie, ciągłe zagrywanie „piętek Goncerza”, niewykorzystane karne, marnowane sytuacje i oczywiście – za całokształt wyników. Jak to w GieKSie, część z nich była przesadzona, pisana/mówiona pod wpływem emocji, część jednak – całkowicie trafna. Mnie osobiście nie podobała się forma często stosowana przez kibiców – bluzgi, obrażanie, jakieś odgrażanie się. Niezależnie od tego jak bardzo spierdolony został poprzedni sezon, Goncerz jako jeden z nielicznych zasługiwał na krytykę wyważoną, pozbawioną głupich wulgaryzmów. Czy się to komuś podoba czy nie, w ostatnich latach był prawdziwą gwiazdą tej drużyny. Został Królem Strzelców I ligi, wbił hat-tricka GKS-owi Tychy, wskoczył na czwartą pozycję najlepszych zawodników w całej historii klubu (do trzeciego Zygmunta Szmidta traci już zaledwie dwie bramki) i strzelał wiele ładnych i ważnych goli. Oczywiście można spojrzeć na sprawę z drugiej strony – strzelał w większości słabym, 58 bramek zdobył na przestrzeni blisko 10 lat, itd. To nie jest jednak wina Grzegorza, że klub 10 lat gnije w pierwszej lidze, że gramy z takimi rywalami, że na Bukową nie chcieli przychodzić lepsi piłkarze. Doceniajmy to co mamy, bo nawet takich małych radości jak Król Strzelców w ostatnich sezonach nie mieliśmy zbyt wiele.
Nie znam Grzegorza prywatnie, parę(naście?) razy rozmawialiśmy przy okazji meczów czy akcji marketingowych organizowanych przez klub. Oceniam go z perspektywy współpracy z mediami, oglądania go z bliska podczas meczów (tuż zza bandy reklamowej) i właśnie tych krótkich rozmów. Odnośnie tego pierwszego mam w pamięci kilka obrazków. Wszystkie są związane z wypowiedziami „Gonza” w programach klubowej telewizji:
„Klub Ekstraklasa, kibice Ekstraklasa, tylko piłkarze kurwa jak zwykle”
„(…) Dzisiaj też mamy takie spotkanie przy kawie z Mateuszem Kamińskim, niestety muszę tutaj siedzieć i odpowiadać na Wasze pytania, więc zabieracie mi trochę tego cennego czasu”
„Gdybym nie był piłkarzem, to pracowałbym na kopalni, kibice nas tam wysyłają, więc pewnie czymś bym się tam zajął”
Takie wypowiedzi, czy „pukanie się w czoło” w stronę kibiców podczas wyjazdowego meczu w Niecieczy bardziej zaangażowanym kibicom zapadają w pamięć.
Z drugiej jednak strony widzę, że Grześkowi mocno zależy – widziałem z bliska jego załamanie i łzy po meczu z Kluczborkiem. Widziałem praktycznie w każdym meczu w ciągu ostatnich dwóch latach jak wściekał się na siebie i na kolegów oraz jak motywował drużynę. Z trybun nie zawsze to widać, i prawie nigdy tego nie słychać.
Grzegorz ma więc dla mnie dwa oblicza – zaangażowanego gościa, któremu zależy na zwycięstwach i na tym, by po tylu latach niepowodzeń ten awans wywalczyć,wpisać się już ostatecznie w historię klubu. Z drugiej jednak strony widzę zawodnika, któremu czasami przeszkadza krytyka i który nie rozumie, że reakcje kibiców biorą się z faktu, iż gnijemy w tej lidze 10 lat. 10 lat bez awansu i spadku. Kibice nie potrafią tak jak piłkarze oceniać poszczególnych meczów, bo Ci pierwsi obserwują te mecze od kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, natomiast Ci drudzy przychodzą tu na 2-3 lata i zawsze im się wydaje, że mają prawo do czystej karty. Nie mają, tu już nie ma czasu na granie w 1 lidze, tu trzeba natychmiast awansować.
Najlepszym podsumowaniem postrzegania popularnego „Gonza „ jest w mojej opinii poniższa historia. Jakiś czas temu w gronie kilku osób po jednym z (zapewne przegranych) meczów jak zwykle dyskutowaliśmy wieczorem na osiedlowej ławce o GieKSie. Jeden z moich kolegów powiedział wtedy, że „Goncerz to taki gość, który GieKSę traktuje jak korporacje. Nie jest związany z nią na śmierć i życie, ale też nie jest mu obojętna. Przesiąkł takim trybem – przychodzi, pracuje i spada do domu”.
Zgadzam się z tym stwierdzeniem w 100%. Grzegorz w ostatnich miesiącach zatracił gdzieś tą miłość do GieKSy i radość z wygrywania. Czy wpływ na to miały dwa sezony, w których zaprzepaściliśmy sporą szansę na awans? Tego na 100% nie wiem, ale mam wrażenie że tak.
Pojawia się więc pytanie, czy w sezonie który zdaje się być naszym „być albo nie być” kapitanem zespołu wciąż powinien być Goncerz? W mojej opinii nie. Dziś potrzebujemy lidera, który nie będzie grał „za zasługi” (a niestety tak często Goncerza traktował Jerzy Brzęczek) i który nie przesiąkł dołującą atmosferą, która od kilku lat roztacza się wokół szatni naszej drużyny praktycznie po każdym zakończonym sezonie.
Po sparingach powoli można wysnuć wniosek, że raczej od pierwszych meczów na Goncerza nie będzie stawiał również trener Mandrysz. Bilans naszego kapitana w meczach kontrolnych prezentuje się następująco:
Odra Opole: 90 minut
Śląsk Wrocław:: 45 minut
Karpaty Lwów: 45 minut
Termalica Nieciecza: 19 minut
Fastav Zlin: 20 minut
Chrobry Głogów: 45 minut
Uściślijmy – to nie jest tak, że Goncerzowi trzeba koniecznie opaskę kapitańską odebrać, bo się już całkiem nie nadaje. Absolutnie nie! Tylko zdaje się, że formuła z Goncerzem jako kapitanem trochę się wyczerpała, zwłaszcza w takiej formie sportowej, jaką Goncerz prezentował w poprzednim sezonie.
Ciężko dziś jednak wytypować następcę Goncerza. Naturalnym kapitanem z racji stażu w klubie wydaje się być Mateusz Kamiński, który kilka razy występował już w roli lidera drużyny pod nieobecność „Gonza”. Gołym okiem widać jednak, że jest to człowiek zbyt spokojny i cichy na co dzień, by na boisku być liderem i motywatorem dla całego zespołu.
Kapitanem miałby szansę zostać Tomasz Foszmańczyk, jednak po tańcu na środku boiska oraz wypowiedziach po meczu z Olimpią w poprzednim sezonie raczej nikt w klubie do tego nie dopuści. Mam przynajmniej taką nadzieję.
Kandydatem do bycia formalnym liderem zespołu jest też oczywiście Dawid Plizga. Wraca on do klubu po latach z łatką „gwiazdy”. Warto jednak, by Dawid najpierw na boisku udowodnił swą wartość i pozycję w drużynie, dlatego ustanowienie go kapitanem od początku sezonu byłoby chyba działaniem pochopnym i na wyrost.
W mojej ocenie trener sam wybierze nowego kapitana i raczej postawi na zawodnika, który będzie regularnie grał od pierwszej kolejki. Dużą szansę na opaskę będą mieć obrońca Tomasz Midzierski, bramkarze – Mateusz Abramowicz i Sebastian Nowak oraz mimo wszystko Mateusz Kamiński, który w sparingach pełnił tę zaszczytną funkcję.
Kibicuję Grześkowi, by odbudował swoją formę, w najbliższej rundzie strzelił 15 bramek i pokazał wszystkim, że to on jest liderem drużyny. Nic nie stoi na przeszkodzie, by w zimie zmienić kapitana jeśli Goncerz opaskę utraci i by to właśnie on, jako zawodnik najbardziej na to zasługujący w ostatnich latach był kapitanem drużyny, która awansuje do Ekstraklasy. A za nowego(starego?) kapitana mocno trzymam kciuki i życzę samych zwycięstw.
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Tomek
17 lipca 2017 at 07:54
Największy błąd to pozostawienie Goncerza w GKS. Gołym okiem widać że nie ma umiejetności. Jego możliwości to maks II liga. Pamiętacie był na topie krolem strzelców a nikt go w ekstraklapie nie chciał. Dlaczego bo gołym okiem widać, że jest drewniany. Styl gry Rasiak II. Jak spadnie na noge to czasem trafi.
stefan
17 lipca 2017 at 08:29
Odpowiedz na tytułowe pytanie jest prosta, NIE.
Niestety będąc kapitanem , w zeszłym roku nie sprostał zadaniu , a miał ku temu sporo okazji które dostał od Brzęczka.
Forma piłkarska jaką prezentował był słabiutka .
on
17 lipca 2017 at 11:46
Nie
Mario1964
17 lipca 2017 at 13:32
Kto bydzie kapitanem to jest mało ważne!!!
z
17 lipca 2017 at 13:53
@Tomek Skąd wiesz, że nikt go nie chciał? Chłop dostał od nas ofertę 3 letniego kontraktu na b.dobrych pewnie warunkach. Pomyślał o rodzinie i stabilność go zachęciła. Że potem jego forma to równia pochyła to już inna sprawa…
Albo za Mandrysza się odbuduje, albo się niestety żegnamy. Opaski oczywiście nie powinien mieć bo cel jakim był awans nie został zrealizowany i konsekwencje muszą być.
Paweł
17 lipca 2017 at 14:58
Odpowiedź brzmi – NIE.
To musi być zawodnik, który ma pewne miejsce w składzie.
Kapitanem powinien zostać Mateusz Kamiński.
Tomek
17 lipca 2017 at 15:26
Do z. Wiem bo mam znajomego który był blisko tego. Podobno bardzo sie irytował że nie przychodziły poważne oferty dla niego. Sam nie mógł tego pojąć że nikt nie chce krola strzelcow I ligi. Ostatecznie musiał sie pogodzić z tym i brac to co bylo na stole. No a że CYgan nie potrafi zdyskontowac odpowiednio pozycji negocjacyjnej to niestety mocno przepłaca ten wybitny talent. Jak widisz ekstraklapa wiedziala co robi ze nikt go nie chcial
Irishman
18 lipca 2017 at 10:15
Całkowicie się zgadzam, że Goncerz absolutnie nie zasługuje na słowa, którymi często był obrażany przez kibiców. To ambitny facet, twardziel, który nigdy nie odstawił nogi. Zapłacił przez to z resztą poważną kontuzją, która zachwiała jego karierą. Mimo to nie poddał się ale podniósł i ciężką pracą doszedł, aż do tytułu króla strzelców. Osobiście, takich waśnie sportowców cenię najwyżej.
Sęk w tym, że wtedy coś się „sypnęło” i nie wiadomo do końca co?
Może, tak jak pisze Tomek, pomimo tego sukcesu Grześka, nie pojawiło się za tym zainteresowanie nim klubów z ekstraklasy i to go tak zdołowało?
A może za bardzo wtedy uwierzył w swoje umiejętności oraz to, że jako „gwiazda” może więcej? Pamiętam jak dyskutowaliśmy na Forum o tym, że jeśli nie idzie mu w ataku to powinien grać w pomocy, po czym chyba Błażej stwierdził, że „on nie widzi się na innej pozycji”. No sory ale to do trenera należy decyzja gdzie ma dany piłkarz grać – bo dobro drużyny jest najważniejsze. Mam też wrażenie, że to właśnie Gonzo często jako kapitan bronił kolegów przed „niezasłużona” krytyka, po słabych meczach. Zdaje się, że m.in. przez to utarło się, że kibice GieKSy wywierają na swoich piłkarzy jakąś niesamowitą presję przez co oni wręcz grają jak sparaliżowani i nie pokazują tego co potrafią. Jak głupia była to teoria okazało się w minionym sezonie.
A może prawda jest bardziej prozaiczna. Zdaje się że Grzegorzowi nie tak dawno powiększyła się rodzina, więc może on po prostu musi teraz bardziej myśleć o rodzinie???
Tak czy inaczej ABSOLUTNIE nie powinien on pozostać nadal kapitanem. Wszyscy, bardzo chcielibyśmy, aby ten nadchodzący sezon był nareszcie tym przełomowym. Jeśli tak ma być to potrzebujemy nowego otwarcia. Nie możemy ciągle wracać do tego co było, a niestety Goncerz jako kapitan ciągle by nam to przypominał.
Co dalej z Grześkiem?
Na pewno nie może być tak jak było i pewnie nie będzie, że Gonzo będzie grał pomimo tego, że nic nie daje drużynie (to jak śmieszna okazała się teoria, żeby stawiać na zawodników tylko dlatego, że motywują kolegów też mogliśmy się niestety boleśnie przekonać). To właśnie przez to był często niesłusznie obrażany przez kibiców, którzy mogli tylko bezsilnie się wkurzać na to, że mimo słabej formy trener ciągle widział go w I składzie. Na pewno nie potrzebujemy też Goncerza wykłócającego się z kibicami, bo to tylko szkodzi nam wszystkim, a nie pomaga.
Natomiast bardzo potrzebujemy Gonzy, tego który po kontuzji mało gadał, a za to zacisnął zęby i wbrew przeciwnościom losu ciężko walczył najpierw o powrót na boisko, potem o miejsce w drużynie, a w końcu o tytuł króla strzelców! Bo, że ma umiejętności to jest pewne. W końcu facet, który był w stanie strzelić w sezonie 21 bramek (i to grając w znacznie słabszej drużynie od tej obecnej) MUSI JE MIEĆ.
Mecza
18 lipca 2017 at 15:20
Mało kto zauważa że bramkostrzelnego napastnika z Goncerza zrobił trener Moskal i taktyka którą grał wtedy GKS. Na dzisiaj jest tym samym zawodnikiem co przed Moskalem. Każdego zawodnika trzeba dobrze wkomponować w zespół, taktykę aby jego wartość sportowa rosła i tu nie zawsze podejście zawodnika mimo szczerych chęci wystarczy na jego postrzeganie przez kibiców, media itd.
Kibic
18 lipca 2017 at 16:11
Mam pytanie czy to już koniec transferów, jest ktoś poinformowany
Taśmy gieksy
18 lipca 2017 at 16:50
Czy Goncerz powinien być kapitanem? Zdecydowanie Tak!!!!!!
q
18 lipca 2017 at 20:14
@Taśmy Gieksy hehe nieźle się uśmiałem. Ty to masz poczucie humoru, chyba że to był czysty sarkazm.
Taśmy gieksy
19 lipca 2017 at 20:38
Uśmiałeś się? Gonzo jest piłkarzem Gieksy z najdłuższym stażem, no tego waleczny i ambitny. To zdolny piłkarz z instynktem napastnika. Gra zawsze do samego końca. Jak był królem strzelców to wszyscy go uwielbiali. Brzeczek zmienił nieco strategie i Gonzo przestał strzelać na zawołanie, jak to miało miejsce za czasów trenera Moskala. Z obecnych piłkarzy nie ma dla niego alternatywy. W tym sezonie się odblokuje i strzeli dla gieksy najwięcej bramek z wszystkich piłkarzy – wspomnicie moje słowa. Pozdro dla forumowiczów a dla Grześka – powodzenia!