Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Fraszko: To zwycięstwo pragnę zadedykować naszym kibicom

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Drużyna kobieca rozegrała w sobotę ostatnie jesienne spotkanie ligowe, w którym pokonała TME SMS Łódź 1:0 (1:0). W sobotę, 25 listopada, w 1/16 finału Pucharu Polski, nasz zespół zmierzy się na Bukowej z Pogonią. Mecz rozpocznie się o godzinie 13:00. Piłkarze, również w najbliższą sobotę, rozegrają ligowe spotkanie z Wisłą Kraków. Początek meczu o godzinie 17:30. Bezpośrednią transmisję przeprowadzi Polsat Sport Extra.

Siatkarze przegrali dwa kolejne spotkania w identycznym stosunku 1:3 – z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle oraz w niedzielę ze Stalą Nysa. Najbliższe spotkanie drużyna rozegra w następny poniedziałek z AZS-em Olsztyn.

Mistrzowie Polski w hokeju na lodzie zajęli pierwsze miejsce w turnieju półfinałowym Pucharu Kontynentalnego. W pierwszym meczu zespół pokonał Ferencvárosi TC 5:4. W drugim spotkaniu w turnieju, w sobotę drużyna pokonała  gospodarzy rozgrywek SG Cortina 8:0. W ostatnim spotkaniu hokeiści przegrali po dogrywce z Herning Blue Fox 2:3. Turniej finałowy zostanie rozegrany w połowie stycznia 2024 roku. W rozpoczętym tygodniu zespół rozegra dwa spotkania ligowe: w piątek, na wyjeździe z Unią Oświęcim oraz w niedzielę domowe z Cracovią Kraków. Mecze rozpoczną się odpowiednio o godzinie 18:00 i 17:00.

 

PIŁKA NOŻNA

dzienniklodzki.pl – Piłkarki UKS SMS postraszyły mistrzynie Polski

[…] Już w 8 minucie mistrzynie strzeliły pierwszego gola. Po wrzutce w pole karne łodzianek Patrycja Balcerzak nie zatrzymała Dżesiki Jaszek, piłkarka GKS Katowice znalazła się w sytuacji sam na sam z Moniką Sowalską i pokonała łódzką bramkarkę.

Mecz dobrze zaczęła świeżo upieczona kadrowiczka Natalia Krezyman, ale nie miała szczęścia w strzałach. Wiktoria Zieniewicz, Nadia Krezyman i Oliwia Domin zostały powołane na mecze pierwszej reprezentacji Polski w Lidze Narodów przeciwko Ukrainie (1.12 w Stalowej Woli, godz. 18) i Grecji (5.12 w Sosnowcu, godz. 19).

Podopieczne trenera Marka Chojnackiego przejęły inicjatywę i częściej zagrażały bramce gospodyń. W 25 minucie bardzo dobrze strzeliła głową po rzucie rożnym Patrycja Balcerzak, ale bramkarka GKS Katowice popisała się świetną interwencją.

Później, do końca pierwszej połowy, tempo meczu spadło.

Zaraz po przerwie Kinga Seweryn znów uratowała drużynę mistrzyń, broniąc strzał z bliska aktywnej Nadii Krezyman.

W 66 minucie zbyt długo zwlekała ze strzałem Paulina Filipczak i z dobrej akcji łodzianek nic nie wyszło.

Później Magdalena Dąbrowska została sfaulowana tuż przed polem karnym GKS. Z wolnego uderzała Wiktoria Zieniewicz, ale przeniosła piłkę wysoko nad poprzeczką.

Zaraz po wejściu na boisko Klaudia Maciejko mogła wyrównać, ale strzeliła wprost w bramkarkę mistrzyń. Łodzianki postraszyły mistrzynie, ale nie przeniosło się to na gole.

Łodzianki w końcówce meczu przebywały non stop na przedpolu mistrzyń Polski, ale pomysłu na strzelenie wyrównującego gola nie było. W przedłużonym czasie gry Magdalena Dąbrowska strzeliła z daleka tuż nad poprzeczką. Była blisko szczęścia Dominika Gąsieniec, ale wynik meczu nie uległ zmianie.

 

sportdziennik.com – Na celowniku

Pomimo przerwania złej passy kibice z Katowic oczekują zmiany na stanowisku trenera. Rafał Górak odejdzie?

GKS Katowice w końcu wygrał mecz. Na ten moment kibice czekali ponad dwa miesiące. Cierpliwość mimo wszystko została nadwyrężona. Fani ze stolicy województwa śląskiego w trakcie meczu z GKS-em Tychy wywiesili transparent z napisem „Nawet jak wygramy do zera, oczekujemy zmiany trenera”. Takie słowa kibiców nie mogą budzić zdziwienia.

Podopieczni Rafała Góraka w fatalnym okresie od początku września aż do niedzieli zgromadzili bardzo mało punktów. Przy życiu utrzymywała ich jedynie zaliczka z początkowej fazy rozgrywek. Rotacja na stanowisku trenera zawsze wydaje się najłatwiejszym rozwiązaniem problemów zespołu, który znajduje się w dołku i w tym przypadku miała, a może dalej ma, swoje uzasadnienie. W końcu jedna jaskółka (w postaci zwycięstwa derbowego) wiosny nie czyni, z czego trener Górak zdaje sobie sprawę.

– Jeżeli drużyna popadnie w kryzys, trzeba mocno pracować, żeby z niego wyjść. Wcale nie mówię, że teraz z niego wyszliśmy i temat jest zakończony. To by było śmieszne i absurdalne – powiedział na konferencji prasowej [Rafał Górak]. 50-latek po niedzielnym spotkaniu zdecydował się nie tyle podsumować mecz (jak mają to w zwyczaju trenerzy ligowi), co podsumować ostatnie dni w klubie. Przy Okazji niejako odnosząc się do słów kibiców przedstawionych na transparencie.

– Wiadomo, że to trudny moment. Nie wygraliśmy 8 spotkań ligowych z rzędu i miało to swój spory ciężar gatunkowy. Chciałem nadmienić, że GKS Katowice to klub czterosekcyjny. Są w nim dyrektorzy, trenerzy, pracownicy… Jest wiele osób bardzo oddanych i nie spodziewałem się, że będę spotykał się z tak wielkim zrozumieniem i wsparciem, będąc codziennie w pracy. Za to chciałbym wszystkim podziękować, bo drużyna to również czuła. Wszyscy w klubie bardzo nas w tym momencie wspierali, co nie jest oczywiste. Jeżeli zespół przegrywa, łatwo jest się od niego odwrócić.

– Tutaj jednak wszyscy, którzy mnie spotykali, czy to trenerzy innych sekcji, czy dyrektorzy, wszyscy pracownicy, mówili nam, że będzie dobrze, że na pewno wrócimy do wygrywania, tylko trzeba robić swoje i ciężko pracować. Również prezes odwiedził nas na jednym z treningów. Bardzo mocno wsparł drużynę i mnie. Za to też mu dziękuję. Zresztą dzisiaj po meczu również przyszedł do nas do szatni i widać, że wszyscy tego potrzebowaliśmy – zauważył szkoleniowiec GieKSy. Jego słowa mogą świadczyć o tym, że pomimo nacisków ze strony fanów, nie dojdzie do rotacji w sztabie szkoleniowym.

Za pozostaniem trenera na stanowisku opowiadają się również zawodnicy drużyny z Katowic. – Wspieramy trenera. Każdy z nas stoi za nim murem. Myślę, że zwycięstwo da nam trochę spokoju – stwierdził po wygranej w ostatniej kolejce Sebastian Bergier. Jednak okres, w którym zespół nie wygrywa ośmiu spotkań z rzędu – a wliczając mecz pucharowy z Górnikiem dziewięciu – z pewnością nadwyrężył zaufanie. Kolejne potknięcia mogą już nie być wybaczane. Szczególnie w klubie, który tak bardzo jest stęskniony za graniem na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Wszystkie bolączki jednym zwycięstwem z pewnością nie zostały zażegnane.

Teraz katowiczan czeka przerwa reprezentacyjna. Po niej będą musieli zmierzyć się z Wisłą Kraków, która – mimo ostatnich słabszych wyników – jest niebezpiecznym przeciwnikiem. To będzie prawdziwy sprawdzian dla GKS-u. – Teraz najważniejsze jest to, że zdobyliśmy 3 punkty w bardzo trudnym spotkaniu. Nie ma potrzeby, żeby wybiegać w przyszłość – odpowiedział krótko na pytanie o najbliższego przeciwnika trener Górak.

 

Czas na restart

Przerwa na mecze reprezentacji to dobry moment na to, żeby przygotować zespół do kolejnego etapu zmagań. Prawie dwa tygodnie wolnego od meczów o stawkę jest czasem, który szkoleniowcy mogą wykorzystać na to, aby znaleźć problemy zespołu i poprawić to, co działa źle. Sztab szkoleniowy GKS-u Katowice z pewnością ma o czym myśleć, bo drużyna spisuje się poniżej swojego potencjału. Wystarczy spojrzeć na wyniki zespołu w pierwszych 6 spotkaniach, żeby zauważyć, że wiele uległo zmianie.

GieKSa w pierwszej części sezonu przede wszystkim potrafiła niezwykle szybko przemieścić się z piłką ze swojej części boiska pod pole karne przeciwnika. Wystarczyło jej kilka podań, żeby stworzyć zagrożenie pod bramką rywala. Przede wszystkim potrafiła zdobywać bramki „z gry”. Widać to na przykładzie sierpniowego meczu z Resovią, ale także innych wygranych spotkań, m.in. ze Zniczem (2:0), Wisłą Płock (4:1) czy Chrobrym Głogów (3:1). Wszystkie te mecze odbyły się jeszcze podczas kalendarzowego lata. We wszystkich GKS był niezwykle groźny właśnie przez to, że potrafił szybko zbudować akcję, co było zaskakujące dla przeciwników.

Jednak z czasem ta umiejętność zespołowa powoli zanikała, a widzowie tylko raz na jakiś oglądali zalążki ciekawych akcji w ataku. 8 ligowych meczów bez zwycięstwa potwierdziło to, że zespół Rafała Góraka zagubił się. I nawet ostatnie, zeszłotygodniowe zwycięstwo z GKS-em Tychy pokazało, że przed katowiczanami jeszcze sporo pracy, żeby wyjść na prostą. Przede wszystkim spotkanie toczyło się powolnym tempem. Brakowało zrywów w ofensywie, przez co Maciej Kikolski nie miał zbyt wiele pracy. Jedyny raz, gdy bramkarz tyszan musiał wyciągać piłkę z siatki, miał miejsce po rzucie rożnym. Przy okazji – na plus na pewno zaliczyć należy to, że meczu z zespołem Dariusza Banasika (tydzień temu dowodzonego przez Bernarda Kapuścińskiego) GieKSa kilka razy potrafiła zamieszać w polu karnym właśnie po stałym fragmencie gry. Brakowało jednak podjęcia ryzyka przy ataku pozycyjnym czy przy możliwości budowania kontr.

Wcale nie jest tak, że drużyna z Katowic nie posiada odpowiednich umiejętności do tego, żeby kilkoma podaniami rozmontować defensywę rywala. Udowodniła, że wciąż stać ją na tworzenie ciekawych, zgranych akcji podczas spotkania w 14. kolejce, gdy grała na wyjeździe ze Stalą Rzeszów. Mecz co prawda zakończył się jedynie remisem 2:2, ale fragmentami, a przede wszystkim przy dwóch bramkach, piłkarze ze stolicy województwa śląskiego pokazali, że są w stanie konstruować szybkie ataki, które zaskakują defensywę. Gol na 1:0 rozpoczął się od długiego, płaskiego podania ze strefy obrony do ataku, żeby za chwilę, po dwóch zgraniach, Sebastian Bergier mógł cieszyć się ze strzelonej bramki. Później podobnie było przy trafieniu Dawida Brzozowskiego. Wahadłowy sam napędził akcję skrzydłem, zgrał do środka i po małym zamieszaniu w „szesnastce” wpisał się na listę strzelców.

Jest to z pewnością punkt wyjścia do zadbania o to, żeby takich sytuacji w kolejnych meczach było więcej. Podczas przerwy na spotkania reprezentacji GieKSa ma sporo czasu do namysłu oraz treningów. Zespół Rafała Góraka nie rozegrał, ani nie będzie rozgrywał żadnego sparingu, tak jak to było przy okazji poprzednich dwutygodniowych pauz. Czy przerwa od spotkań, nawet tych kontrolnych, zaowocuje powrotem do tego, co działało na początku sezonu? Przed GieKSą jeszcze 4 mecze przed zakończeniem rundy jesiennej, a co za tym idzie, sporo punktów do zdobycia.

 

SIATKÓWKA

siatka.org –ZAKSA z małymi problemami wygrała z GKS-em Katowice

Przeżywająca duże kłopoty kadrowe ZAKSA Kędzierzyn-Koźle wygrała 3:1 z GKS-em Katowice. Ekipa z Opolszczyzny wygrała pierwsze dwie partie, w trzeciej lepsi siatkarze ze stolicy Górnego Śląsk. W czwartej odsłonie meczu górą byli gospodarze, którzy odnieśli czwarte zwycięstwo w rozgrywkach. GKS w dalszym ciągu zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli, ma zaledwie jeden punkt.

Katowiczanie rozpoczęli spotkanie od trzypunktowego prowadzenia po tym, jak kędzierzynianie seryjnie atakowali w aut (3:0). Wicemistrzowie Polski szybko jednak wyrównali po tym, jak atak skończył David Smith i zaserwował asa (3:3). Wymiana punkt za punkt nie trwała długo, a wraz z kolejnymi akcjami obie drużyny kończyły swoje pierwsze ataki. Po tym, jak akcje skończyli Łukasz Kaczmarek oraz Aleksander Śliwka kędzierzynianie prowadzili dwoma oczkami (8:6). Nie wystrzegali się jednak błędów w ofensywie gracze z Kędzierzyna-Koźla, po autowym ataku Andreasa Takvama to katowiczanie wygrywali 14:12. Obie drużyny były nieugięte i wymieniały się ciosami. Dobrze w defensywie prezentowali się katowiczanie, a Jakub Szymański wykorzystywał posyłane do niego piłki (20:19). Siatkarze GKS-u w końcowej fazie seta w sumie dwukrotnie wyszli na dwupunktowe prowadzenie, ale nie zdołali się na nim utrzymać. Nie inaczej niż na przewagi mogły zakończyć się losy inauguracyjnej odsłony, w której to Ślązacy mieli trzy piłki setowe, ale za każdym razem kończył ze środka Smith, który po chwili posłała asa. Jego dobra zagrywka przyczyniła się następnie do bloku na Szymańskim (28:26).

Kapitalnie, bo od prowadzenia 6:0 głównie po atakach Bartosza Bednorza i błędach przeciwnika rozpoczęli drugą odsłonę trzykrotni zwycięzcy Ligi Mistrzów. Konsekwentnie budowali swoją przewagę podopieczni trenera Sammelvuo. Bardzo dobrą serią w polu zagrywki popisał się Bednorz, który zaserwował w sumie trzy asy (12:3). Taka przewaga pozwoliła grać kędzierzynianom punkt za punkt. Katowiczanom z kolei brakowało zrywu oraz serii. Nie do zatrzymania wręcz byli siatkarze ZAKSY, a atakujący raz po raz Łukasz Kaczmarek został zablokowany dopiero w końcówce (13:20). Po chwili atakujący dołożył jeszcze dwa uderzenia, a dzieło zniszczenia zakończył blok na Jaroszu (25:15).

Początek trzeciej części to gra punkt za punkt z obu stron do stanu 4:4. Błędy własne gospodarzy oraz wrzucony szósty bieg przez Marcina Walińskiego dały GieKSie prowadzenie. As serwisowy Piotra Fenoszyna zmusił szkoleniowca ZAKSY do przerwania gry (5:9). Dalszy obraz rywalizacji to gra punkt za punkt z przewagą trzech-czterech punktów przez katowiczan. Kędzierzynianie jednak zaczęli odrabiać straty po tym, jak swoje ataki skończyli Bednorz i Smith, a błąd popełnił Waliński (15:16). Drużyna z Katowic szybko wróciła do swojego prowadzenia, zachowując wysoką skuteczność w ataku, podczas gdy ekipa z Opolszczyzny natrafiła na spore trudności w ofensywie. Zepsuta zagrywka Bednorza dała podopiecznym trenera Słabego kontakt w meczu (25:21).

Pierwsze fragmenty czwartej partii to również gra punkt za punkt, tym razem do stanu 6:6. Po stronie GKS-u nieustannie dawał o sobie znać Waliński, podczas gdy w szeregach ZAKSY Radosław Gil aktywował każde ogniwo, chociaż nie sposób nie wspomnieć o Kaczmarku i Bednorzu. Pierwszy z nich atakował, a drugi blokował. Atakujący dołożył jeszcze asa i wicemistrzowie prowadzili 12:8. Jeszcze przez dobrych kilka minut trwała przepychanka pomiędzy obiema ekipami, ale blok na Damianie Domagale oraz as Smitha zarysowały przewagę gospodarzy (19:14). O tym, że katowiczanie nie złożyli broni, przekonał zryw Domagały, który zaserwował dwa asy i dołożył atak (19:20). W samej końcówce wynik oscylował wokół remisu, ale to ZAKSA prowadziła i postawiła kropkę nad “i” dwoma skończonymi atakami Smitha.

Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle – GKS Katowice 3:1 (28:26, 25:15, 21:25, 25:23)

 

Emocji nie brakowało, ale komplet punktów z Katowic pojechał do Nysy

GKS Katowice mecz przeciwko PSG Stali Nysa rozpoczął od mocnego uderzenia i pewnie wygrał pierwszego seta. W kolejnych odsłonach podopieczni Daniela Plińskiego wrócili do swojej gry i oba zespoły toczyły walkę cios za cios. Jednak w decydujących momentach lepiej radzili sobie zawodnicy z Nysy, których liderem był Michał Gierżot.

Od pierwszej akcji na pozycji rozgrywającego pojawił się Piotr Fenoszyn. Katowiczanie dobrze rozpoczęli to spotkanie. Po asie serwisowym Sebastiana Adamczyka wyszli na dwupunktowe prowadzenie, które powiększyli Jakub Jarosz i Marcin Waliński (9:5). Gospodarze dobrze spisywali się w elemencie bloku i czytali zamiary atakujących rywali. Po skutecznej ,,czapie” Bartłomieja Krulickiego mieli pięciopunktową przewagę. Przyjezdni mieli spore problemy z pierwszą akcją. Brak kończącego ataku sprawiał, że miejscowi mogli grać kontry, w których byli skuteczni. Po wykorzystaniu przechodzącej piłki przez Lukáša Vašine zrobiło się 15:7. Czech był bardzo widoczny zarówno w ataku z lewego skrzydła, jak i bloku. Gracze GKS-u wyraźnie zdominowali swoich rywali. Niezłe wejście zanotował Wojciech Włodarczyk, ale to Michał Gierżot był liderem swojego zespołu. W końcówce premierowej odsłony spotkania nic się nie zmieniło. Podopieczni Grzegorza Słabego zwiększali dystans i po punktowym serwisie Walińskiego zakończyli seta (25:14).

W pierwszym secie w ekipie Gieksy jedynie Marcin Waliński miał problemy z kończącym atakiem. Po dwóch błędach tego zawodnika w ofensywie zrobiło się 3:6. Dodatkowo blokiem powstrzymany został Jakub Jarosz, a Zouheir El Graoui wykorzystał kontrę i przewaga gości wynosiła pięć ,,oczek”. Sytuacja na boisku odwróciła się, a podopieczni Daniela Plińskiego prezentowali się znacznie lepiej. U katowiczan zaczął zawodzić serwis, który był mocnym ich elementem w pierwszej partii. Element ten zaczął funkcjonować natomiast u graczy PSG Stali. Cztero bądź pięciopunktowe prowadzenie utrzymywało się przez dłuższy czas i dopiero po asie serwisowym Kamila Kosiby było 18:12. Gospodarze nie potrafili się zbliżyć, a luka w postaci Walińskiego na lewej flance była coraz bardziej widoczna. Przyjezdni mogli grać spokojnie w końcówce seta, gdyż ich prowadzenie nie było ani na moment zagrożone. Po zatrzymaniu Walińskiego prowadzili 23:16 i niewiele zmieniło się do końca. Seta zakończył dobry atak Remigiusza Kapicy (25:19).

Znacznie wyższa skuteczność w ataku zawodników PSG Stali przekładała się na wynik poprzedniej partii. Na początku trzeciej części meczu wyróżniał się Jakub Abramowicz, którego ataki oraz zagrywka sprawiły, że było 5:2. Od tego momentu rozpoczęła się gra punkt za punkt i dopiero wykorzystana kontra przez Jakuba Jarosza sytuację tą zmieniła. Siatkarze Plińskiego utknęli w jednym ustawieniu i po trafieniu z krótkiej przez Sebastiana Adamczyka było 10:9. Poziom zawodów wyrównał się, a wynik oscylował wokół remisu. Obu drużynom nie można było odmówić waleczności, ale popełniali sporo błędów w polu serwisowym. Prowadzący zmieniał się i po zagraniu blok-aut Lukáša Vašiny było 17:16, by po asach serwisowych Remigiusza Kapicy goście mieli dwa ,,oczka” więcej (21:19). Końcówka zapowiadała się emocjonująco, gdyż świetne wejście na zagrywkę zanotował Łukasz Kozub doprowadzając do wyrównania (21:21). Jednak miejscowi nie wykorzystali nadarzających się okazji i po błędach Marcina Walińskiego przegrywali 22:24. Do końca partii nie zapunktowali i trochę na własne życzenie przegrali seta.

Po wykorzystaniu przechodzącej piłki przez Lukáša Vašine katowiczanie mieli dwupunktowe prowadzenie. Jednak chwilę później zatrzymany został Jakub Jarosz i zrobiło się po 6. Dwa asy serwisowe Dominika Kramczyńskiego pozwoliły gościom uzyskać przewagę, ale także im nie udało się jej długo utrzymać. Przebieg tej partii wyglądał podobnie jak poprzedniej części. Obie drużyny szły łeb w łeb, a każda próba ucieczki była natychmiastowo niwelowana. Dobre zawody rozgrywali Jakub Jarosz oraz Michał Gierżot i to na ich barkach spoczywał głównie ciężar gry w ofensywie. Po raz kolejny końcówkę lepiej zagrali przyjezdni, którzy popisywali się lepszymi umiejętnościami indywidualnymi. Po ustrzeleniu zagrywką Marcina Walińskiego prowadzili 19:17, a gdy dłuższą wymianę skończył Zouheir El Graoui – 21:18. Zawodnicy Słabego nie potrafili wyciągnąć wniosków z poprzedniego seta, a dodatkowo cały czas mieli problemy z lewym skrzydłem. Od stanu 20:22 punktowała tylko ekipa Plińskiego i to oni mimo fatalnego początku wygrali to spotkanie. Odnieśli tym samym drugie zwycięstwo w sezonie i z dorobkiem dziesięciu punktów awansowali na ósme miejsce w tabeli PlusLigi.

GKS Katowice – PSG Stal Nysa 1:3 (25:14, 19:25, 22:25, 20:25)

 

HOKEJ

sportdziennik.com – Jedna zagadka

Kwartet finałowego turnieju Pucharu Polski w Krynicy-Zdroju jest już znany. Po reprezentacyjnej przerwie wyjaśni się tylko zagadka związana z lokatami GKS-u Tychy i JKH GKS-u Jastrzębie. Ten drugi zespół jest biernym obserwatorem, bo już zakończył drugą rundę. Pozycje nr 1 GKS-u Katowice oraz nr 2 Re-Plastu Unii są niezagrożone. Hokeistom z Oświęcimia potrzebny jest punkt w Toruniu, by startować z wyższego miejsca. I z jego zdobyciem nie powinno być kłopotu, bo ekipa Nika Zupancicia uchodzi za faworyta.

 

Po awans i premię

GKS Katowice przed półfinałem Pucharu Kontynentalnego. Hokeiści GieKSy wcale nie ukrywają swoich celów i lubimy tak jasno stawianie sprawy.

Węgierski Ferencvarosi TC, duński Herning Blue Fox oraz gospodarz Cortina d’Ampezzo – to rywale GKS-u Katowice w półfinale Pucharu Kontynentalnego. W poprzednim sezonie hokeiści z Katowice występowali z niezłym skutkiem w eliminacjach Ligi Mistrzów, ale w tym ilość uczestników został zredukowana i stąd też mistrz naszego kraju nie otrzymał zaproszenia. – Nic to, pokażemy się z dobrej strony w pucharze niższej rangi i pragniemy do finału – mówili hokeiści jeszcze na długo przed wyjazdem do włoskiego kurortu hokeiści GKS-u.

Tylko Jakub Wanacki i Igor Smal otrzymali nominacje do drużyny, która rozgrywała, z dobrym skutkiem, turniej O Puchar Niepodległości w Sosnowcu. – Mieliśmy trochę czasu na wypoczynek i oderwanie się od hokejowej codzienności – mówi trener GKS-u, Jacek Płachta. – Później przystąpiliśmy do mocniejszych treningów tak by jak najlepiej przygotować się do tej trzydniowej batalii oraz potem ligowych meczów. Ostatnie dni przed wylotem do Włoch i już przygotowywaliśmy się pod względem taktycznym.

– Sporo doświadczenia zdobyliśmy podczas ubiegłorocznych zmagań w Lidze Mistrzów i to na pewno będzie procentowało podczas tej imprezy. Niech nikt nie myśli, że to będzie sportowy spacerek w ładnym kurorcie. Umiejętności wszystkich drużyn są podobne i każda z nich ma szansę znaleźć na dwóch premiowanych miejscach. My jednak jedziemy z mocnym postanowieniem znaleźć w gronie szczęśliwców. Naszą dobrą postawę w lidze pragniemy przenieść na arenę międzynarodową.

Zespół GieKSy w ligowych zmaganiach nie poniósł porażki w 17. spotkaniach. Źródeł tego wyczynu można przytoczyć wiele, ale ekipa jest odpowiednio złożona i to spora zasługa działaczy oraz szkoleniowców. Oni nie działają na „łapu capu” i każdy kandydat jest odpowiednio „prześwietlany” nie tylko pod względem umiejętności technicznych, ale również charakteru. Obcokrajowcy od początku sezonu prezentują się zdecydowanie lepiej niż w poprzednim. Stąd też taka seria zwycięstw.

– Na co dzień gramy zupełnie nieźle, choć przegraliśmy spotkanie o Superpuchar Polski i podczas wewnętrznych rozmów ten mecz powraca – wyjawia kapitan i lider GKS-u, Grzegorz Pasiut. – Występ pucharowy to fajna przygoda, bo przecież spotkamy się z nieznanymi rywalami. Trenerzy już analizowali ich dokonania i podzielą się z nami wiedzą. Naszym celem jest awans i z optymizmem patrzę w najbliższą przyszłość. Gramy stabilnie, konsekwentnie i stawką jest finał, a więc nie potrzeba dodatkowej motywacji.

Czy przewidziano premie za awans do finału? W GKS-ie regulamin premii jest ustalany przed sezonem i półfinał oraz finał Pucharu Kontynentalnego został uwzględniony – to usłyszeliśmy od kapitana.

GKS w sezonie 2018/19 również występował w tych rozgrywkach i w ostatecznym rozrachunku zajął trzecie miejsce w Belfaście. Teraz ten wyczyn hokeiści chcieliby poprawić.

Najgroźniejszym rywalem wydają się być gospodarze, którzy na co dzień występują w Lidze Alpejskiej (zespołu z Austrii, Słowenii i Włoch). Nie można zapominać o drużynie z Herning, która w silnej lidze duńskiej odgrywa czołową rolę i na tę chwilę zajmuje drugie miejsce za „Piratami” z Aalborga (uczestnicy LM). Nie można lekceważyć ekipy węgierskiej, ale ona wydaje się być najsłabsza w tym gronie.

Finał zostanie rozegrany od 12 do 14 stycznia 2024 r., ale lokalizacji jeszcze nie ustalono.

 

Pasiut show i wygrana GieKSy!

Grzegorz Pasiut, kapitan i  lider GKS-u Katowice, w inauguracyjnym meczu półfinałowym turnieju Pucharu Kontynentalnego w Cortina d’Ampezzo z Ferencvarosi zdobył cztery gole i było „ojcem” wygranej z węgierską ekipą 5:4. GieKSa prowadziła już 5:1, ale w ostatniej odsłonie było sporo emocji. Ostatecznie liczy się końcowy rezultat.

Hokeiści GKS-u przez całą pierwsza tercję posiadali sporą przewagę, ale wynik był remisowy 1:1. Katowiczanie z impetem przystąpili do tego spotkania i już w pierwszej akcji zatrudnili węgierskiego bramkarza. Ich przewaga została udokumentowana bramką Grzegorza Pasiuta. W 13 min na strzał zdecydował się Bartosz Fraszko, zaś kapitan GieKSy przekierował krążek do siatki. Wszystko wydawało się być do kontrolą zespołu trenera Jacka Płachty, ale na początku 15 min karę za opóźnianie otrzymał Pasiut, ale w boksie kar przebywał zaledwie 9 sek., bowiem Adam Brady pokonał Johna Murraya. Po tej stracie wszystko wróciło do normy, czyli inicjatywa należała do GKS-u. W 20 min najpierw na ławie kar znalazł się Zsombor Galajda, zaś chwilę potem Josef Hrabal.

Tak więc przez 1:25 min katowiczanie mieli grać komplecie przeciwko trójce rywali. 11 sek. do końca odsłony węgierski zespół zdołał się obronić. Jednak 27 sek. drugie odsłony sprawiło, że GKS wyszedł na prowadzenie, bo Noah Delmas popisał się uderzeniem nie do obrony. Inicjatywa należała do katowiczan i było wiele ciekawych akcji w tercji węgierskiej drużyny. W 27 min niezawodny duet Fraszko – Pasiut przeprowadził udany akcję i w rezultacie ten drugi po raz kolejny trafił do siatki rywali. Ze spokojem czekaliśmy na kolejne minuty, bo inicjatywa należała do katowiczan, ale nie  doczekaliśmy się goli. Mistrzowie kraju prezentowali się niezwykle dojrzale i w pełni kontrolowali wydarzenia na lodzie.

I nic nie wskazywało, że będziemy mieli spore emocje w ostatniej odsłonie. W 45 min Pasiut po raz kolejny trafił do węgierskiej bramki i GieKSa prowadziła już 5:1. Jednak nagle nastąpiło złamanie pogody, bo goście najpierw za sprawą Atilli Nemetha, a potem Alana La Porte zmniejszyli rozmiary porażki. Węgierski zespół nadal nie rezygnował ze zdobycia gol i w końcu zdobył kontaktowego gola. Hokeiści GKS-u opanowali turbulencje i zdołali obronić korzystny rezultat. Wydawało się, że będzie łatwo, a tymczasem były problemy. Nolan LaPorte zdobył dwa gole i zrobiło się dla GKS-u gorąco. Ostatecznie zespół z Katowic wygrał i w teraz czeka go spotkanie z gospodarzami z Cortiny. Ono może zadecydować o awansie do finału.

 

GKS Katowice w finale!

– Chcemy awansować do finału Pucharu Kontynentalnego – tak zapowiedział trener obrońców tytułu mistrzowskiego, Jacek Płachta.

Chyba on i jego podopieczni nie spodziewali się, że to już nastąpi po drugim meczu w półfinale turnieju. „GieKSa”wywalcza awans do finału. A tymczasem się wręcz zaprezentowała się znakomicie i rozgromiła gospodarzy turnieju aż 8:0. Nic tylko się cieszyć tylko z tego osiągnięcia GKS-u Katowice!

Mało kto się spodziewał, że pierwsza odsłona będzie tak znakomita w wykonaniu hokeistów GKS-u. Zaczęli spotkanie ostrożnie tak jakby oczekiwali inicjatywy ze strony gospodarza turnieju. Worek z bramkami otworzył, podczas pierwszej przewagi gdy w boksie kar zasiadł Diego Cugleitta i po 56 sek. Sam Marklund po ładnej kombinacji zdobył pierwszego gola, a potem szybko były kolejne, w tym w przewadze uzyskany przez Szweda.

Katowiczanie grali jak w transie i po czwartej bramce Mateusza Michalskiego. Trener miejscowych hokeistów był zmuszony zmienić bramkarza. Na lodzie pojawił się Sandro Lancedalli, ale i on na 23 sek. przepuścił krążek po strzale ponownie Michalskiego. To był prawdziwy hokejowy nokaut w wykonaniu mistrzów Polski!

A w kolejnej odsłonie ekipa trenera Jacka Płachty szybko zdobyła kolejna bramkę, a potem pewnie kontrolowała wydarzenia na tafli. W końcu w 30 min Shigeki Hitosato zdobył kolejnego w przewadze gdy na ławie kar przebywał Francesco Adami. I już wszystko było pod kontrolą katowiczan. To był niemal perfekcyjny mecz w wykonaniu zespołu z Katowic.

 

Dogrywka wyłoniła zwycięzcę

Hokeiści GKS-u, mając zapewniony awans, w ostatnim spotkaniu z duńskim Herning już nie musieli forsować tempa.

W bramce zamiast Johna Murraya pojawił się Michał Kieler i również bronił z dużym wyczuciem. Skapitulował dopiero w ostatniej odsłonie. Katowiczanie po 40 min prowadzili po golu Japończyka Shigekiego Hitosato. Ale okazji było zdecydowanie więcej, ale krążek nie chciał wpaść do bramki. Kiedy Olli Iisakka podwyższył wynik na 2:0 chyba nikt nie przypuszczał, że w końcowych fragmentach będzie tyle emocji.

Najpierw Mathias Bau zaledwie po 5 sek. przewagi (w boksie kar Hampus Olsson) zdobył kontaktową bramkę, a potem Jesper Thornberg zaskoczył nieco zasłoniętego Kielera. W 58:05 min duńska bramkę opuścił Macmillan Carruth,ale ten manewr nie przyniósl efektu. O wygranej duńskiej drużyny zadecydował gol Pettera Hanssona w 62 min. Punkt zdobyty zapewnił GKS-owi pierwsze miejsce w tym turnieju.

 

hokej.net – Kacper Maciaś: Naszym założeniem jest wygrać każdy mecz

GKS Katowice w spotkaniu inaugurującym trzecią rundę Pucharu Kontynentalnego, pokonał Ferencvárosi TC 5:4. Choć mistrzowie Polski prowadzili już różnicą czterech bramek, to rywale w końcówce spotkania zdołali złapać kontakt. O przebiegu spotkania porozmawialiśmy z Kacprem Maciasiem, obrońcą GKS-u Katowice.

Dla wielu kibiców dyspozycja GieKSy w piątkowym spotkaniu była sporą niewiadomą. Drużyna Jacka Płachty pozostawała dwa tygodnie bez rozegranego meczu. Wszelkie obawy kibiców odeszły jednak wraz z pierwszym bulikiem. Trójkolorowi od pierwszych sekund przejęli inicjatywę nad wydarzeniami na lodzie, w pełni kontrolując przebieg spotkania. Jakie odczucia towarzyszyły Kacprowi Maciasiowi w związku z powrotem do rywalizacji?

–Ciężko trenowaliśmy przez te dwa tygodnie, właśnie po to, aby nie stracić naszej dobrej formy. Wiadomo, że rytm meczowy, to zupełnie inna sprawa, czego nie da się zastąpić treningami. Początkowe minuty przebiegały na odnalezieniu właściwego rytmu. Jednakgdy złapaliśmy swoje tempo, to aż do ostatnich 10 minut nasza gra wyglądała bardzo dobrze – wyjaśnił defensor 20-letni defensor.

Wynik spotkania otworzył GKS Katowice, jednak przed zakończeniem pierwszej tercji zawodnicy Ferencvárosi zdołali wyrównać wynik meczu. W ostatniej minucie pierwszej odsłony spotkania na mistrzów Węgier zostały nałożone dwie kary, których nie zdołali wybronić na początku drugiej tercji. Czy zdaniem Kacpra Maciasia, był to moment, który zadecydował o dalszym przebiegu spotkania ?

–Tak, to był bardzo ważny moment spotkania. Udało nam się ponownie wyjść na prowadzenie, a chwilę później „poszły” kolejne bramki. Myślę, że wykorzystanie tej przewagi zdeterminowało dalsze wydarzenia – zauważył zawodnik

GKS Katowice długimi momentami prezentował bardzo efektywny hokej, imponując szybkim rozegraniem krążka. Niestety w ostatnich dziesięciu minutach spotkania zawodnicy Ferencvárosi wykazali się niezwykłą determinacją, która pozwoliła im zdobyć bramkę kontaktową. Co przyczyniło się do tego, że w pełni kontrolowane spotkanie przerodziło się w nerwową końcówkę?

– Naszym założeniem jest wygrać każdy mecz. Niestety nie ustrzegliśmy się niedociągnięć, które pozwoliły przeciwnikowi wrócić do tego spotkania. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, jednak nie da się całkowicie wyciąć z głowy tego, że prowadzisz czterema bramkami. Pod tym względem powinniśmy być lepiej przygotowani do rozgrywania końcówek ważnych spotkań – zakończył rozmowę Kacper Maciaś.

 

Pasiut: Chyba więcej mam bramek w tym turnieju niż w całej lidze w tym sezonie

Iście genialny i piorunujący mecz zagrał wczoraj Grzegorz Pasiut. „Profesor” w zwycięskim meczu 5:4 z Ferencvárosi TC w Pucharze Kontynentalnym miał udział przy każdej zdobytej bramce, inkasując cztery gole i asystę.

– Nie pamiętam kiedy ostatni raz strzeliłem cztery bramki w jednym meczu, bo chyba więcej mam w tym turnieju niż w całej lidze w tym sezonie. Sięgam pamięcią, ale nie pamiętam kiedy strzeliłem cztery bramki– powiedział Grzegorz Pasiut

Wynik spotkania otworzył GKS Katowice, jednak przed zakończeniem pierwszej tercji zawodnicy Ferencvárosi zdołali wyrównać wynik meczu. W drugiej tercji to jednak Polacy dwukrotnie ukłuli, co zrobili również potem na początku trzeciej odsłony, czym przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść.

– Cieszy zwycięstwo, wiemy, że to jest turniej i każdy mecz będzie ważny, każdy punkt, więc na pewno cieszy to zwycięstwo. Z przebiegu tego meczu na pewno musimy lepiej musimy zachować się w osłabieniach, bo jednak te bramki wpadały. Bez względu na to, kto dzisiaj strzelał, wygraliśmy jako drużyna i chciałbym jutro to powtórzyć– zaznaczył napastnik mistrzów Polski.

– Staraliśmy się grać najlepiej jak potrafimy, robimy to w każdym meczu, może nie w każdym wychodzi to tak, jakbyśmy chcieli, ale my wiemy, że jutro też jest mecz i musimy się na nim koncentrować, a dzisiejszy mecz to historia– dodał.

Do Cortiny D’Ampezzo przyjechała również spora liczba kibiców GieKSy, a filmiki z ich dopingu możecie znaleźć na naszym facebooku.

– Znamy naszych kibiców z kibicowania i dopingowania w Satelicie czy z dalekich wyjazdów, tak jak tutaj we Włoszech, tak że cieszymy się, że po raz kolejny licznie przyjechali i nas wspierają– przyznał „Profesor”.

 

Fraszko: To zwycięstwo pragnę zadedykować naszym kibicom

Świetną dyspozycję w ostatnich dniach prezentuje GKS Katowice. Mistrzowie Polski w swoim drugim grupowym spotkaniu rozbili SGC Hafro Cortine 8:0. Imponujące zwycięstwo pozwoliło mistrzom Polski umocnić się na pozycji lidera grupy F. O wrażeniach pomeczowych oraz trudach turnieju porozmawialiśmy z Bartoszem Fraszko, jednym z głównych architektów zwycięstw GKS-u.

Grupowym rywalom GKS-u ciężko jest przeciwstawić się sile katowickiej ofensywy. W dwóch dotychczas rozegranych spotkaniach drużyna Jacka Płachty zdobyła 13 bramek. Podobnie jak w meczu przeciwko Ferencvárosi TC, w sobotnim spotkaniu mistrzowie Polski od pierwszych minut starali się narzucić swoje warunki gry. Co jednak najważniejsze – trójkolorowiw swoim drugim występie, zdołali utrzymać koncentracje do ostatnich minut, w pełni kontrolując wynik spotkania. Jak to spotkanie wyglądało z perspektywy Bartosza Fraszko?

– Cała drużyna dobrze się czuła na lodzie, dzięki czemu mogliśmy pokazać naszą prawdziwą siłę. Nie popełniliśmy błędów z wczoraj, kiedy niepotrzebnie doprowadziliśmy do nerwowej końcówki spotkania. Mając mecz pod absolutną kontrolą, oddaliśmy pole przeciwnikowi. Od pierwszej do ostatniej minuty walczyliśmy jeden za drugiego. Cieszy też na pewno to, że zagraliśmy na zero z tyłu – wyjaśnił skrzydłowy GKS-u.

Trudno nie odnieść wrażenia, że w momencie, kiedy pada bramka dla GKS-u, na lodzie musi znajdować Bartosz Fraszko. Przebojowy skrzydłowy, chociaż samemu nie wpisał się na listę strzelców, to asystował aż przy siedmiu bramkach. Najlepiej przekonali się o tym Grzegorz Pasiut oraz Sam Marklund, którzy najchętniej trafiali, po kluczowych podaniach Fraszki. Jaki jest sekret tak dobrej dyspozycji Bartosza i czy przepisem na pokaźny dorobek strzelecki jest po prostu gra z nim w jednej formacji?

– Nie wiem, czy to już jest dobra dyspozycja, ale mam nadzieję, że wszystko zmierza w tym kierunku. Fajnie, że przewagi zaczęły funkcjonować, tak jak powinny. Sam dzisiaj strzelił dwie bramki właśnie w przewagach, po naprawdę ładnych akcjach. Z Grzesiem gramy ze sobą, już naprawdę kilka dobrych lat. Rozumiemy się doskonale, czasami wręcz grając na siebie „w ciemno”. Cieszy to, że zarówno gra w piątce z Mateuszem nam się układa, jak i podczas formacji specjalnych. Oby tak dalej– zauważył Bartosz Fraszko.

Charakter turnieju sprawia, że czasu na wyciągnięcie wniosków i wdrożenie ewentualnych zmian, jest naprawdę niewiele. Czy zawodnikom GKS-u udało się znaleźć rozwiązanie problemu nerwowej końcówki z meczu przeciwko Ferencvárosi?

– Powiedzieliśmy sobie wczoraj po meczu, że takie rzeczy nie mogą się nam więcej przydarzać. Jesteśmy zbyt doświadczoną drużyną aby w takim sposób gubić wypracowaną przewagę. Potem w play-offach takie momenty mogą nas kosztować bardzo wiele, a przecież wiemy o co gramy w tym sezonie. Z takich słabszych momentów trzeba wyciągać wnioski. Po wczorajszym meczu, udało się to zrobić i dzisiaj zagraliśmy na zero z tyłu– wyjaśnił zawodnik.

W ostatnim spotkaniu GKS Katowice zmierzy się z duńskim Herning Blue Fox. Wicemistrzowie Danii mając na swoim koncie wygraną oraz porażkę sklasyfikowani są na trzecim miejscu w tabeli. Jeżeli myślą o zachowaniu szans na wyjście z grupy, w niedzielnym spotkaniu muszą zagrać trzy punkty. Jakiego spotkania spodziewa się Bartosz Fraszko?

– Przyjechaliśmy na ten turniej, z myślą o komplecie zwycięstw. Mamy niewiele czasu na regeneracje, bo tak na prawdę jest to tylko kilkanaście godzin. Ale ciężko trenowaliśmy przez ostatnie dwa tygodnie, aby być gotowym na taką intensywność i jutro wychodzimy po kolejne trzy punkty– dodał napastnik.

Nieodzownym elementem występów GKS-u Katowice, jest potężna, „żółta armia” kibiców, którzy podążają za swoją drużyną. Katowiccy fani gorącym dopingiem sprawiają, że podopieczni Jacka Płachty grając przeszło 1000 km od Katowic, mogą poczuć atmosferę podobną do tej, jaka panuje w „Satelicie”. Czy zawodnicy odczuwają tą energie na lodzie?

– Ja byłem już pod wrażeniem naszych kibiców w zeszłym sezonie, kiedy meldowali się na wyjazdowych spotkaniach Ligi Mistrzów. W każdym meczu są naszym siódmym zawodnikiem. Są takie momenty spotkania, kiedy naprawdę jest ciężko, pomimo tego, że dajesz z siebie absolutnie wszystko. Wtedy ta ściana, którą masz za plecami, napędza Cię aby walczyć jeszcze mocniej. Myślę, że to zwycięstwo należy zadedykować naszym kibicom– zakończył Bartosz Fraszko.

Osobną kwestią jest organizacja turnieju. Wczoraj zarówno szefostwo katowickiego klubu, podobnie jak i my, próbowaliśmy oficjalnie potwierdzić, czy wysokie zwycięstwo z mistrzem Włoch daje już awans katowiczanom do Turnieju Finałowego. Organizatorzy nie odnieśli się do zapytań, a dziś w mediach społecznościowych Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie poinformowali, że GieKSa oraz Nomad Astana awansowały do wielkiego finału.

 

GieKSa z porażką, ale z pierwszym miejscem w grupie! Awans do finału stał się faktem

Potrzebna była dogrywka, aby wyłonić zwycięzcę w spotkaniu GKS-u Katowice z Herning Blue Fox. Po niezwykle emocjonującym meczu, utrzymywanym w szybkim tempie, lepsi okazali się Duńczycy. Autorem złotego gola został Petter Hansson. Pomimo porażki GKS Katowice zdobywając jeden punkt zapewnił sobie pierwsze miejsce w grupie F i awans do turnieju finałowego, który odbędzie się w styczniu.

Od pierwszych sekund spotkania Duńczycy jednoznacznie dawali do zrozumienia, na jakich warunkach będą chcieli rozgrywać dzisiejsze spotkanie. Podopieczni Pera Hånberga wraz z pierwszym bulikiem ruszyli odważnie w katowicką tercję. Szczególnie aktywny był Cameron Brown, który dynamiczną jazdą na łyżwach potrafił zgubić krycie obrońców.

W 5. minucie arbitrzy odesłali na ławkę kar Kacpra Maciasia. Drużyna z Herning podczas rozgrywania przewagi pokazała wysoką kulturę gry i sprawnie operowala krążkiem. Zawodnicy, których trener Płachta oddelegował do obrony osłabienia, musieli zostawić sporo sił na lodzie, by zniwelować zagrożenie. To była jasna informacja dla drużyny z Katowic, że w dzisiejszym spotkaniu należy wystrzegać się niepotrzebnych wykluczeń.

W 8. minucie po raz kolejny świetnym dograniem popisał się Bartosz Fraszko. Wydawało się, że Sam Marklund ma w pełni otwartą drogę do bramki, jednak w ostatniej chwili jak spod lodu wyrósł parkan Macmillana Carrutha. W 10. minucie Duńczycy przeprowadzili kolejny szturm na katowicką bramkę, a chwilę później arbitrzy dopatrzyli się przewinienia Ryana Cooka

Na lodzie nie brakowało kontaktowych sytuacji, które podwyższały temperaturę pomiędzy zawodnikami, wszystkiemu jednak zapobiegali arbitrzy. W 18. minucie spotkania Olli Issaka świetnie dostrzegł na przeciwległym skrzydle Shigekiego Hitosato. Dynamiczny skrzydłowy zdołał urwać się obronie i pomknął wprost na bramkę „Niebieskich Lisów”. Z pierwszym strzałem Japończyka poradził sobie interweniujący Carruth, jednak wobec jego dobitki był już bezradny. Stracona bramka w żaden sposób jednak nie podcięła skrzydeł duńskiej drużyny. Podopieczni trenera Pera Hånberga momentalnie ruszyli do odrobienia strat. Ostatecznie zagrożeniu zażegnał Kacper Maciaś do spółki z Michałem Kielerem.

Otwarcie drugiej tercji spotkania należało do GKS-u Katowice. Mistrzowie Polski zdołali zagrozić duńskiej bramce, za sprawą Sokaya i Iisakki, jednak defensorzy z Blue Fox tym razem wywiązali się wzorowo ze swoich zadań. Chwilę później katowiczanie mieli sposobność rozegrania pierwszej przewagi. W 23. minucie spotkania na ławce kar zasiadł Magnus Carlsen. Najbliżej podwyższenia prowadzenia byli Pasiut i Hitosato, jednak ich strzały wybronił Carruth.

Intensywność i tempo spotkania robiły spore wrażenie. Gra toczyła się od bramki, do bramki. Każdy, kto myślał o przejęciu krążka musiał okupić to twardymi pojedynkami, od których aż trzeszczały bandy.

Na kolejnego gola trzeba było poczekać do początku trzeciej odsłony. Na listę strzelców wpisał się Olli Iisakka, który po profesorsku wykończył kontrę swojego zespołu. Mogło się wydawać, że jest już po meczu. Nic bardziej mylnego.

Nadzieję w serca ekipy z Danii wlał Mathias Bau Hansen, który zamienił na bramkę okres gry w przewadze. Popisał się przy tym bardzo precyzyjnym strzałem w krótki róg.

Ekipa z Herning poszła za ciosem i dwie minuty później wyrównała. Tym razem soczystym uderzeniem popisał się Jesper Thörnberg, który tym samym doprowadził do dogrywki. W tym momencie podopieczni Jacka Płachty byli pewni, że awansują do turnieju finałowego z pierwszego miejsca.

W dodatkowy czasie gry decydujący cios zadali Duńczycy, a sposób na Michała Kielera znalazł Petter Hansson. Wicemistrzowie Danii musieli uzbroić się w cierpliwość i czekać na wynik ostatniego meczu. Awans do finału dawało im zwycięstwo Ferencvárosi TC nad Cortiną.

 

dziennikzachodni.pl – GKS Katowice awansował do finału Pucharu Kontynentalnego, ale go nie zorganizuje

Hokeiści GKS Katowice wygrali półfinałowy turniej Pucharu Kontynentalnego w Cortina D’Ampezzo i awansowali do finału, ale już wiadomo, że go nie zorganizują. Mistrzowie Polski poznali wszystkich rywali w turnieju finałowym PK, który odbędzie się w styczniu 2024 r.

GKS Katowice wygrał półfinałowy turniej PK w Cortina D’Ampezzo i w wielkim stylu zakwalifikował się do finału zaplanowanego na 12-14 stycznia. Katowiczanie po raz drugi dotarli do decydującej rozgrywki Pucharu Kontynentalnego. W sezonie 2018/19 roku zajęli w nim w Belfaście trzecią lokatę.

Zagraliśmy we Włoszech dobre trzy mecze z naprawdę niezłymi drużynami, a sprawa awansu do samego końca była otwarta. Zrealizowaliśmy nasz cel i po kilku latach znów zagramy w finale PK – cieszył się Roch Bogłowski, dyrektor sekcji hokejowej katowickiego klubu.

Podopieczni Jacka Płachty pokonali we Włoszech Ferencvarosi TC 5:4 i gospodarzy SG Cortinę 8:0, a w ostatnim meczu prowadzili z Herning Blue Fox 2:0 i Duńczycy dopiero w ostatnich minutach doprowadzili do dogrywki, którą później wygrali awansując do finału razem z GKS. Wywalczony punkt zapewnił mistrzom Polski pierwsze miejsce.

Bartosz Fraszko wygrał punktację kanadyjską turnieju we Włoszech, a nagrody dla najlepszych zawodników poszczególnych meczów odebrali Grzegorz Pasiut, Sam Marklund oraz Shigeki Hitosato.

Skład finalistów uzupełniły dwie najlepsze ekipy drugiego półfinału: Nomad Astana i Cardiff Devils. Katowiczanie nie będą ubiegać się o organizację turnieju finałowego, bo w połowie stycznia Spodek jest zajęty, a Satelita jest za mała i nie spełnia wymogów IIHF. Z przyczyn proceduralnym finał nie może odbyć się w Kazachstanie, więc do wyboru jako gospodarz imprezy pozostaje władzom światowego hokeja Dania i Walia, a decyzję w tej sprawie poznamy niebawem.

GKS imponował na lodzie, a na trybunach Stadio Olimpico w Cortinie dominowali katowiccy kibice, których do Włoch pojechało aż 500 i stanowili w tym niewielkim miasteczku w Dolomitach bardzo barwną grupę.

– Jesteśmy dumni, że może-my grać przed takimi kibicami. To bardzo fajne uczucie, gdy jedziesz na wyjazd i wychodząc na lód słyszysz brawa. To bardzo miłe jak możesz usłyszeć po meczu skandowane przez fanów „dziękujemy”, bo to jest nagroda za naszą ciężką pracę – powiedział Jakub Wanacki, obrońca katowiczan, przed kamerą GIEKSA TV.

Na słowa pochwały zasłużył także GieKSik, który był we Włoszech razem z drużyną.

– To była zdecydowanie najciężej pracująca maskotka w tym turnieju nie tylko na chwałę klubu, ale także logo Poland.Travel, które tam promowaliśmy, a krówki rozdawane przez GieKSika w Cortinie smakowały wszystkim – stwierdził Michał Kajzerek, rzecznik GKS.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.

Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.

Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.

Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.

Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.

Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.

Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.

Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂

Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.

Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.

Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.

Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Coraz bliżej… Narodowy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski. 

Kontynuuj czytanie

Felietony

I co, niedowiarki?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.

Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić.  Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.

O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.

Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.

Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.

Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.

Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.

Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.

Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.

W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?

Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.

Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.

Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.

Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.

Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.

Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.

O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!

Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.

Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.

GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.

Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.

A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.

Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga