Felietony
Historia tracenia złudzeń
Powiedziałbym, że piszę ten artykuł na spokojnie. Powiedziałbym, gdyby to była prawda. Na razie w GKS Katowice mamy bezkrólewie, choć pewnie w środowe popołudnie wszystko będzie już jasne. Na Bukowej pojawi się nowy szkoleniowiec, który… podzieli kibiców. Kimkolwiek by nie był, na pewno wzbudzi większe kontrowersje niż ustępujący ze stanowiska Kazimierz Moskal. Były zawodnik i trener Wisły Kraków spędził w Katowicach ponad rok.
Szkoleniowiec nie miał łatwego początku. Przyszedł w trudnym momencie, po klęsce GieKSy 0:5 w Bełchatowie oraz wygranym co prawda, ale w bardzo kiepskim stylu, meczu z Miedzią Legnica. W debiucie Moskal dostał łomot 0:3 i… zaczęło się. Zaczął się… marsz w górę tabeli.
GKS seryjnie wygrywał, a już na pewno nie przegrywał meczów (poza pojedynczymi wpadkami). Świetna trylogia z ROW, Arką i Dolcanem u siebie, cudowny mecz z Olimpią Grudziądz, pierwsze w historii zwycięstwo w Niecieczy. To wszystko mówiło ni mniej, ni więcej to, że w końcu nadszedł czas na awans do ekstraklasy.
Nie tylko wyniki jednak powodowały optymizm u kibiców. GKS grał efektownie, a wymienność pozycji, prostopadłe podania, sytuacje sam na sam (wykorzystywane!) sprawiały, że chciało się tę drużynę oglądać. Pitry w ataku? Fonfara w pomocy? Żaden problem, żeby zamienić się pozycją i żeby to ten pierwszy z pozycji dziesiątki zagrywał prostopadle. Wróbel na skrzydle? To damy go na ofensywnego pomocnika albo nawet napastnika – poradzi sobie. Do tego Wołkowicz w bardzo dobrej formie, super rezerwowy Goncerz, pewnie spisująca się obrona, świetny Budziłek. Mieliśmy w tym momencie chyba drugą najlepszą – poza czasem Adama Nawałki – drużynę od czasu awansu na zaplecze ekstraklasy. Kazimierz Moskal był idolem katowickich kibiców, bo poukładał ten zespół kapitalnie i tchnął w niego także swoją wizję gry – wizję skutecznie realizowaną. Jego nazwisko było skandowane po zakończonych meczach.
Szpetnie to zostało zaprzepaszczone przez drużynę na wiosnę. Tak naprawdę do dzisiaj nie wiadomo, co się stało. Najpopularniejsza była teoria „hamulcowych” w drodze do awansu. O ile jeszcze mecz w Nowym Sączu był dobry, ale przegrany, to potem była już tylko stopniowa degrengolada. Jeszcze połowa z Bełchatowem mogła dawać nadzieję, ale to był ten moment, kiedy zawodnikom z niewiadomych przyczyn nagle zachciało się grać w piłkę. I grali świetnie, zdominowali rywala, który kilka miesięcy później stał się rewelacją początku sezonu ekstraklasy, z wygraną na Łazienkowskiej na czele.
Trener zdecydowanie stracił panowanie nad zespołem. Sromotne klęski w Legnicy i Gdyni przedzielone remisem z Górnikiem Łęczna nie zadowoliły nikogo. Po tym drugim spotkaniu, przegranym z Arką 0:3, szkoleniowiec na konferencji prasowej powiedział:
„Jeżeli zespół po rundzie jesiennej jest trzeci, ma tyle samo punktów co drugi w tabeli Bełchatów i w sześciu kolejnych meczach na wiosnę nie potrafi wygrać meczu, zdobywając zaledwie dwa punkty, to ja to biorę na siebie. Ten zespół wymaga, żeby nim wstrząsnąć i z dniem dzisiejszym składam rezygnację z funkcji trenera GKS Katowice”.
Na moje pytanie z tamtejszej konferencji „co to znaczy, że tą drużyną należy wstrząsnąć?” trener odpowiedział:
„Że przyjdzie nowy trener i będzie w stanie wymusić na nich coś więcej”.
Wymusić na nich coś więcej… Nieraz wracałem myślami do tej wypowiedzi trenera i tak naprawdę była dla mnie ona jednoznaczna i klarowna. Mówiąca o tym, że szkoleniowiec nie ma posłuchu w zespole, że piłkarze żyją swoim własnym życiem i wpływ trenera jest znikomy. A jednak – Kazimierz Moskal pozostał na stanowisku. Do końca rundy zespół spisywał się fatalnie i na 16 meczów wiosny 2014 wygrał tylko 2, co było wynikiem haniebnym, ale kibice zrzucali to głównie na piłkarzy i chyba nie byli w tym bez racji.
Po sezonie pożegnano się z mitycznymi „hamulcowymi”. W ich miejsce ściągnięto nowych, głównie doświadczonych pierwszoligowców. Takie nazwiska jak Bodziony, Ceglarz czy Kujawa nie były anonimowe i naprawdę wydawało się, że to jeden z lepszych zaciągów w ostatnich latach. Tymczasem początek sezonu okazał się słaby – nawet mimo pierwszego od lat zwycięstwa na inaugurację. GKS przegrał dwa kolejne mecze ligowe i odpadł u siebie ze słabeuszem z Głogowa w Pucharze Polski. Tym razem już nie tylko drużyna, ale i trener byli na cenzurowanym. Raz szkoleniowiec uciekł spod topora wygrywając w Świnoujściu w doliczonym czasie gry. GKS zaczął królować na wyjazdach, bo wygrał 3 mecze z rzędu. U siebie jednak było fatalnie, remisy z Chojnicami czy Głogowem, fatalna porażka z Wigrami. Drugi raz topór zawisł nad trenerem właśnie po meczu z ekipą z Suwałk i znowu świetnie spod niego uciekł, bo wygrał w Bytowie 4:1. W końcu po serii meczów bez wygranej na Bukową przyjechał Stomil i po fatalnym meczu udało się wygrać w ostatniej akcji 2:1.
Jednak te ostatnie mecze naprawdę oglądało się tak, że aż zęby bolały. Widzieliśmy ludzi, którzy męczą się na boisku, nie realizują założeń, nie potrafią prosto kopnąć, przyjąć, do tego tracą bramki po kuriozalnych błędach, nie walczą. Słowo „marazm” zaczęło się przewijać coraz częściej wśród katowickich kibiców. Następowała taka piłkarska depresja. Bo najgorszym i najgorzej rokującym przejawem depresji jako choroby nie jest smutek, złość, rozpacz. Najgorsza jest obojętność, bo ona tak naprawdę nie ma szans nadać kierunku akcji. To jest stagnacja, nicość, nieistnienie, powolna i niezauważalna śmierć. I taka nicość i obojętność pojawiała się w sercach kibiców. Nie było już widać charakterystycznej złości, a czasem nawet furii po porażkach. Widziałem zniechęcenie i brak energii. Postawa zespołu była tak zła, że nawet Blaszokowi nie chciało już się gwizdać, czy wyrazistymi okrzykami nawoływać piłkarzy do wzięcia się w garść. Bierność i brak energii…
Presji na konferencjach prasowych zaczął nie wytrzymywać Kazimierz Moskal, który z Pawłem Czado czy Andrzejem Zowadą wdał się w zupełnie niepotrzebne przepychanki słowne. Podejrzewam, że związane z frustracją i również odczuwalnym przez trenera marazmem.
Kazimierz Moskal odchodzi z GieKSy. Według mnie to bardzo dobry fachowiec, ma swój pomysł, swoją wizję prowadzenia zespołu, taktyki, wprowadzania nowych elementów. Oczywiście, gdzieś tam zdarzały się merytoryczne pomyłki, jak na przykład próba wprowadzenia gry piątką obrońców. Szkoleniowiec nie potrafił przetłumaczyć bocznym obrońcom, że mają się wracać, bo są właśnie obrońcami przede wszystkim, a nie pomocnikami. Dlatego nasze szeregi obronne były bardzo rozrzedzone. Patrząc jednak na całokształt problem był zgoła odmienny niż kwestie czysto piłkarskie – szkoleniowiec po prostu może osiągać bardzo dobre wyniki, ale tylko wtedy, gdy będzie współpracował z profesjonalistami. W GieKSie to nie miało miejsca. Moskal nie ma cech lidera, przywódcy, tak żeby dotrzeć do zmanierowanego towarzystwa pod tytułem polscy piłkarze, a już piłkarze GKS Katowice w szczególności. To szatnia podejmowała decyzję. Gdy nam się chce na sto procent, to bierzemy pod uwagę wskazówki trenera – i wtedy jest wspaniale. Jeśli nie – trener nie ma nic do powiedzenia.
Można mieć pretensje do szkoleniowca, że tak długo był na stanowisku. Tak naprawdę zobaczył przecież dokładnie co się dzieje już dużo wcześniej i to, co powiedział w Gdyni pozostało aktualne aż do dzisiaj. Dlaczego nie odszedł? Nie wiemy. Szkoleniowiec postanowił tkwić w tym marazmie i w sumie niestety trochę szargać swoje nazwisko współpracując z tym zespołem. Być może wierzył, że po zmianach kadrowych zespół znów zacznie grać, jak na profesjonalistów przystało. Pomylił się i nie zdziwiłbym się, jakby mu pewnego rodzaju trauma związana z pracą jako trener w ligowym klubie pozostała.
„Musi przyjść do GKS trener, który będzie w stanie wymusić na nich coś więcej…” – te słowa aż dźwięczą w uszach. Diagnoza wygłoszona w kwietniu przez osobę, która wie najlepiej, dlaczego w GieKSie nie jest tak jak powinno. I nawet częste słowa trenera „nie wiem” nie przekonywały mnie. Myślę, że wiedział, ale nie chcąc wkładać kija w mrowisko i dla świętego spokoju, nigdy nie powiedział, co tak naprawdę jest przyczyną…
Z tego miejsca pozostaje mi jedynie podziękować trenerowi Kazimierzowi Moskalowi za trud włożony w pracę w GieKSie i te chwile radości i nadziei, które mogliśmy przeżyć zeszłej jesieni. Naprawdę wspaniale oglądało się momentami ten zespół. Dzięki trenerze, powodzenia w dalszej karierze i proszę się nie zrażać piłkarzami. Może kiedyś zmienią swoją mentalność i zaczną podchodzić do zawodu tak, jak należy.
Michał Murzyn – Shellu
Redaktor Naczelny GieKSa.pl
Piłka nożna
Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl
Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.
Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.
Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.
Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.
Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.
Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.
Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.
Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂
Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.
Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.
Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.
Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉
Felietony
I co, niedowiarki?
Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.
Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić. Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.
O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.
Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.
Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.
Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.
Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.
Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.
Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.
W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?
Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.
Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.
Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.
Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.
Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.
Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.
O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!
Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.
Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.
GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.
Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.
A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.
Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.
Galeria Piłka nożna
Coraz bliżej… Narodowy
Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski.



FCD
28 października 2014 at 20:10
Przyjdzie Cecherz a ADHD, z którym nie wygramy żadnego meczu. Przynajmniej będzie ubaw jak będzie osioł latał od budy do budy.
Zwolnienie Moskala musi się zemścić i na to nie ma rady.
GieKSiarz
28 października 2014 at 20:14
Co tu dużo pisać. Podpisuje się pod w/w słowami. Kilka błędów kadrowych które nie miały wpływu na wynik spotkania popełnił. Stracił autorytet i to dlatego stało się jak się stało… szkoda…
fan-club dortmund
28 października 2014 at 23:14
a ja mysle ze czas przypomniec pilkarzykom pewne spotkanie kolo ronda w katowicach…za trenera co chorzowskie mial korzenie…krotko i zwiezle napier…ic i przychodzic na treningi i patrzec jak trenuja co z siebie daja….bo jezeli te zelowe ludziki nie umieja przez 90 min przynajmniej walczyc do upadlego to wsadzic ich w winde i na poziom 800 ich spuscic na tydzien niech zobacza co to praca…
Mat
29 października 2014 at 01:54
Zwolnienie trenera w momencie kiedy gramy 5 spotkań z dołem tabeli to nie jest dobry pomysł. 30 punktów było do zdobycia w tej rundzie a tak każda przegrana i remis będą nas przybliżały do strefy spadkowej… Nikt chyba nie jest w stanie wyobrazić sobie GieKSy bez Goncerza a to morze być rzeczywistość w rundzie wiosennej. Młody zespół (jak na warunki pierwszej ligi) bez nominalnego prawego obrońcy z zaledwie dwoma przeciętnymi defensywnymi pomocnikami ma walczyć o awans? Bez żartów.
tyta
29 października 2014 at 09:10
… przeczuwałem, że po meczu z Dolcanem będzie „tąpnięcie na Bukowej” i nastąpi zmiana trenera. Rok temu cieszyłem się i zarazem dziwiłem, że dobry szkoleniowiec Kazimierz Moskal chce pracować w tym klubie gdzie brak narzędzi do pracy, profesjonalizmu i kasy jak na tak wielkie oczekiwania (póki co chyba tylko kibiców)… powrót do ekstraklasy. Ktokolwiek przyjdzie po Kazimierzu Moskalu nie zrobi w tym klubie nic jeśli nie zmieni się władz klubu. Nasza piękna historia była oparta na węglu i na śpi Marianie Dziurowiczu. Byli wówczas sponsorzy -> kasa -> władze klubu które w sercu mieli wyryte GKS KATOWICE a cała reszta była już tego przyjemną konsekwencją – piłkarze sami chcieli w tym klubie grać. Na obecnych zawodnikach nie działają okrzyki z trybun „zagraj GieKSa jak za dawnych…” bo oni tego po prostu nie znają. Dziękuję i życzę powodzenia Kazimierzowi Moskalowi a my cóż pozostaniemy z cygańską mizerią.
Gieksik
29 października 2014 at 09:20
Każdy trener na świecie Nawałka, Moskal, Guardiola, del Besque itd który przejdzie przez GieKSę dojdzie do tych samych wniosków – w obrecnej sytuacji może być w Katowicach tylko przeciętność, która nie satysfakcjonuje kibiców i trudno się dziwić. Coś mi się wydaje że prezesowi i spółce może o to chodzić ” przyzwyczajcie się do I ligi bo z awansem do „ekstraklasy” jest dużo pracy, mniej wygodnie, dużo problemów.
Edmund.
29 października 2014 at 13:25
Najbardziej to boli tekst o tym ze piłkarze sa zmanierowani i nic im sie nie chce, nawet jakby przyszedł Mourinho to by na nich nic nie wymusił, taki jeden piłkarz z drugim nie jest głupi, on jeszcze ma kilka lat grania zanim przestanie grać, teraz on sobie nie będzie wypruwał żył bo sie nabawi kontuzji i nie będzie miał rodziny za co utrzymać. Piłkarze w wieku 30 lat grający w drugiej polskiej lidze już chyba nie mają złudzeń co do własnej kariery… :/
Marcin
29 października 2014 at 14:54
Jeśli z „szatnią” jest tak jak w artykule to …. po co trener?
A może zagrać vabanque?
Trener tylko po to żeby spełniać wymogi 1 ligi, ale od razu powiedzmy piłkarzom, trener się nie wtrąca a „szatnia” ustala kto gra i jak gra.
Na koniec rundy za awans – ekstra premia.
Brak awansu – kontrakty o 25% w dół.
Wiem, że to pomysł z kosmosu, ale jeśli ktoś uważa że nie potrzebuje kierownictwa trenera i lepiej wie jak ma grać to proszę bardzo…