Po bramkarzach przyszła kolej na analizę naszej linii defensywnej. GKS Katowice w rundzie jesiennej stracił 20 bramek w 18 meczach oraz 2 gole w Pucharze Polski (oba po stałych fragmentach gry). Nasi obrońcy grali zmiennie, raczej trzymali poziom, choć początek jesieni był dużo gorszy w ich wykonaniu niż późniejsza faza. Trzeba powiedzieć, że skład defensywy był raczej stabilny – zwłaszcza jeśli chodzi o środkowych obrońców. Na prawej stronie również nie zachodziły prawie w ogóle zmiany, na lewej było trochę wymian pomiędzy dwoma zawodnikami.
Środek obrony
Wydawało się, że duet stoperów będą tej jesieni tworzyć żelaźni na tej pozycji zawodnicy – Adrian Napierała i Mateusz Kamiński. Bardzo szybko jednak doszło do weryfikacji takiego stanu rzeczy – na skutek kontuzji Napierały. Zawodnik początkowo wystąpił tylko w Pucharze Polski z Wigrami, potem z Flotą i w części meczu z Sandecją, w którym przedwcześnie musiał opuścić boisko. Z Wigrami od początku wyglądało to bardzo słabo, a Adrian popełnił kilka bardzo poważnych błędów, które tylko dzięki Łukaszowi Budziłkowi nie zakończyły się bramkami. W pozostałych dwóch spotkaniach spisał się poprawnie. Do składu wrócił na nieszczęśliwy mecz w Bełchatowie, gdzie wszyscy bez wyjątku obrońcy spisali się fatalnie. Trochę lepiej, ale też bez rewelacji było w kolejnym meczu z Miedzią Legnica. Po tym spotkaniu Adrian już się w składzie GKS nie pojawił, gdyż musiał się skupić na leczeniu urazu.
Przez większą część jesieni partnerem Kamińskiego musiał więc być młody Adrian Jurkowski. Zawodnik, który na tym szczeblu (pierwszej ligi) zagrał wcześniej tylko 7 meczów w barwach ŁKS Łódź został rzucony na głęboką wodę. I trzeba powiedzieć, że jak na młokosa poradził sobie bardzo dobrze. Oczywiście błędy się zdarzały, ale patrząc na jego grę nie można było powiedzieć, że odstaje, że musi się jeszcze wiele uczyć (choć wiadomo, że musi). Zawodnik terminował w GKS już wiosną, ale jego obecność ograniczyła się tylko do treningów. W Katowicach (a dokładnie w Krakowie) zobaczyliśmy go pierwszy raz w meczu z Okocimskim. Już w tym debiucie mógł nawet strzelić gola dla GKS, ale przestrzelił w bardzo dobrej sytuacji. Pierwsze mecze były średnie, natomiast naprawdę dobrą formę zawodnik uchwycił wraz z przyjściem trenera Kazimierza Moskala. Co prawda w Łęcznej jeszcze nie wyglądało to za specjalnie, ale seria meczów przy Bukowej z ROW, Arką i Dolcanem pokazała potencjał zawodnika. Pewne interwencje oraz brak możliwości „pogrania sobie” rywali powodowały, że mogliśmy traktować go już nie tylko jako zmiennika, ale także pełnoprawnego członka pierwszej jedenastki. Były jednak też gorsze momenty, jak na przykład utrata bramki w Chojnicach, gdzie bardzo prostym zwodem „na raz” dał się zwieść rywalowi, podobna pomyłka zdarzyła się pod koniec rundy ze Stomilem, czego efektem również była bramka dla rywali. Jak cały zespół – rozegrał świetne zawody z Olimpią Grudziądz. Mecz w Niecieczy był nawet niezły, choć akurat wtedy sam zawodnik przyznał, że nie jest zadowolony ze swojej postawy. Rzeczywiście końcówka rundy była dla niego mniej udana, ale też nie można powiedzieć, że była jakaś bardzo zła – ot czasem forma jest nieco lepsza, innym razem nieco gorsza. Na pewno dobrym meczem nie było spotkanie z Tychami, ale w przekroju całej rundy Adrianowi należy postawić duży plus. Współpraca z Mateuszem Kamiński układała się bardzo dobrze. Jako mankamenty można u młodego stopera zauważyć zbyt częste wybijanie długiej piłki do przodu (choć w ostatnich meczach było tego dużo mniej!) oraz momentami nerwowość w swoim polu karnym, gdy jest zamieszanie lub akcja rywala. Zawodnik bywa „elektryczny”, ale są takie mecze – jak z Olimpią – gdzie pokazuje duży spokój. Piłkarz podchodzi w pole karne przy stałych fragmentach i dochodzi do sytuacji bramkowych – tak było we wspomnianym debiucie, gole mógł strzelać także Kolejarzowi czy Olimpii. Na razie w seniorach piłkarz jeszcze bramki w swojej karierze nie strzelił, a trafienie zaliczył jedynie w Młodej Ekstraklasie. Co tu dużo mówić – Jurkowski jest młodym, perspektywicznym i już dobrym zawodnikiem. Mamy tylko nadzieję, że wiosną pokaże co najmniej to samo. I wydaje się – po rozmowach z nim – że sodówka mu nie grozi, jest to ułożony chłopak i chyba… będą z niego ludzie.
Mateusz Kamiński od początku do końca rundy był podstawowym zawodnikiem i grał od pierwszej do ostatniej minuty, z wyjątkiem spotkania z Chojniczanką, kiedy to pauzował za żółte kartki. W początkowej fazie sezonu średnie mecze przeplatał słabymi. Dobrze wyglądała jego gra z Wigrami, Sandecją czy Podbeskidziem, natomiast w spotkaniu z Okocimskim dał się w doliczonym czasie gry ograć rywalowi, który strzelił bramkę. To był okres, gdzie do zawodnika przyczepialiśmy się głównie o to, że kryje zawodników na radar. Tak było choćby w meczu z Bełchatowem, gdzie piłkarz zagrał chyba jeden z najgorszych meczów w karierze i nie było go blisko rywali, którzy strzelali bramki, tak było w Łęcznej, gdy również pilnując zawodnika „na odległość” nie zapobiegł utracie bramki czy w końcu z ROW-em Rybnik, gdy po prostu biegł obok Idrissy Cisse i nie zrobił nawet ruchu, by go spróbować zablokować. Wkrótce było już jednak lepiej. Zawodnik przestał popełniać błędy, zaczął grać pewnie i być jednym z czołowych zawodników zespołu. Gdy już krył rywala normalnie, potrafił zaliczać bardzo dobre interwencje łącznie ze „sprzątaniem” piłek sprzed nosa rywali. Mecze z Arką i Dolcanem były bardzo dobre w wykonaniu stopera. Więcej niż „bardzo dobrych” było jednak meczów „solidnych”, z drobnymi błędami, ale za drugą część rundy nie możemy się do obrońcy przyczepić. To z czego znamy zawodnika i z poprzednich sezonów, to to, że w większości meczów jeden mniej lub bardziej poważny klops mu się przytrafia, ale ostatnio nie miało to konsekwencji. Słabszy mecz z Tychami, ale tak jak pisaliśmy – tyczyło się to całej defensywnej gry zespołu. Tydzień później zaliczył ekstra występ z Wisłą. Gdyby nie słaby początek sezonu należałoby powiedzieć, że była to bardzo dobra runda. Tak powiemy, że była tylko dobra, ale z nadzieją. Jeśli zawodnik na stałe poprawi kwestie krycia, to będzie jeszcze lepiej. I niech utrzyma skuteczność pod bramką rywala – jedna bramka na rundę to minimum, ale zawsze jest – i tak było w spotkaniu z Olimpią. Miał kilka sytuacji na zdobycie goli jesienią, ale brakło nieco szczęścia.
W meczu z Chojniczanką Kamińskiego zastąpił Kamil Cholerzyński i spisał się poprawnie, ale również miał swój udział przy straconej bramce. To jednak był epizod, zawodnik w tej rundzie regularnie grał w pomocy.
Boczni obrońcy
Jeśli chodzi o prawą stronę, to szybko Dominika Sadzawickiego wygryzł – i to na stałe – Alan Czerwiński. Zawodnik ten wyjściowo miał „równe szanse” w rywalizacji z młodym Sadzą, jednak to na Dominika na początku postawił trener Rafał Górak. Niestety młody obrońca nie radził sobie z szybkimi i ruchliwymi piłkarzami Wigier Suwałki, a w inauguracji ligowej bardzo zawiódł w meczu z Flotą, mając spory udział w straconej bramce. Piłkarz zasiadł na ławce, a pojawił się na boisku w końcówce meczu w Bełchatowie (już przy stanie 5:0), zagrał cały mecz z Miedzią i większość w Łęcznej (w obu przypadkach przeciętnie). Mogliśmy go jeszcze raz ujrzeć – poprzez pauzę Czerwińskiego za żółte kartki – w Chojnicach, ale znów dla niego było to pechowe spotkanie, bo mimo że rozgrywał solidne zawody – odniósł kontuzję i musiał w przerwie opuścić boisko. Dla Sadzawickiego na pewno nie była to dobra runda, grał mało – a gdy grał, było słabo. Wydaje się jednak, że mógł dostać ciut więcej szans. Trener Moskal jednak postawił na stabilizację, dlatego Sadza musi bardzo, bardzo dużo pracować, aby wrócić do składu i grać choćby tak, jak wiosną.
Jeśli chodzi o Alana Czerwińskiego to miał w poprzednim sezonie kilka bardzo słabych występów, choć bywały też poprawne. Teraz wrócił do składu w meczu drugiej kolejki z Sandecją. Wahania formy – to jest to, co można powiedzieć w przypadku tego zawodnika. Z Sandecją zaczął bardzo dobrze, z Okocimskim było niewiele gorzej – i kolejny fajny mecz z Podbeskidziem, okraszony bardzo dobrą asystą do Przemysława Pitrego już w dogrywce. Wszystko się załamało w Bełchatowie, gdzie zawodnik zagrał fatalnie i miał udział przy 3-4 straconych bramkach. Alan trafił na szybkich braci Maków i w pojedynkach 1 na 1 zupełnie sobie nie radził. Po tym spotkaniu trafił na ławkę rezerwowych. Wrócił do składu na mecz z ROW i znów uchwycił dobrą formę. Imponował walecznością, ciągiem do przodu, a gdy w jednej z kontr po rzucie rożnym dla Arki wystrzelił ze swojego pola karnego, można było odnieść wrażenie, że nie dogoniłby go nawet Usain Bolt. To był dobry okres zawodnika, rozegrał 4 pozytywne mecze z rzędu, lekka obniżka przyszła w meczu z Puszczą, gdzie m.in. sprokurował rzut karny. W meczu z Zawiszą było znów widać, że szwankują pojedynki 1 na 1 z szybszymi rywalami, które Alan dość często przegrywał (podobnie ze Stomilem i Kato) – doceńmy jednak postęp i w tym zakresie, bo nieraz w tym rundzie nawet gdy został minięty, efektownym wślizgiem potrafił jeszcze wybić piłkę spod nóg rywala. Mimo wszystko jednak ten aspekt gry w destrukcji jest jeszcze do poprawy. Kapitalne spotkanie prawy obrońca zagrał z Olimpią, tu akurat w destrukcji było dobrze, a z przodu – bardzo dobrze, akcje na obieg, ścinanie do środka, w końcu strzał w poprzeczkę. Końcówka sezonu była niezła, ze słabszymi momentami. Bardzo słaby mecz z Tychami i w pierwszej połowie z Wisłą dawał sygnał, że mamy poważną obniżkę formy. Po przerwie spotkania z płocczanami Alan zagrał o dwie klasy lepiej i był jednym z najlepszych na boisku. Z Flotą na koniec – dobre spotkanie. Nie da się ukryć, że Alan zrobił postęp w grze defensywnej, ale wiele musi jeszcze poprawić, zwłaszcza mankamenty, o których piszemy. Natomiast jest to zawodnik z inklinacjami ofensywnymi i trzeba powiedzieć, że tutaj jest wyraźny progres. Uruchamia się do przodu bardzo często, rozgrywa piłkę z prawym pomocnikiem, centruje w pole karne. Przy czym ma zaletę, której wielu zawodników na skrzydle (i w ogóle wśród polskich piłkarzy) nie posiada – stara się popatrzeć, zagrać celowo i precyzyjnie, często po ziemi, a nie grać na aferę. Zwłaszcza w końcówce mieliśmy kilka jego bardzo przemyślanych i dobrych podań w obręb szesnastki. To na pewno może się podobać. Zawodnik co jakiś czas dochodzi do sytuacji bramkowych, ale na razie nie zaznał szczęścia. Czasem brakuje mu nieco opanowania w polu karnym, ale to akurat przyjdzie z czasem. Jeśli zawodnik ustabilizuje formę i nie będzie zaliczał takich klopsów jak z Bełchatowem czy Tychami – może być z niego naprawdę duży pożytek. W porównaniu z wiosną jednak możemy powiedzieć, że jest na spory plus.
Jeśli chodzi o lewą flankę, to pozycję tę zdominowało praktycznie dwóch zawodników – Bartłomiej Chwalibogowski i Rafał Pietrzak. Początkowo to Chwalibogowski miał pewne miejsce w składzie. Grał średnio, bez fajerwerków, ale też jakichś większych błędów. Miał współudział przy straconej bramce z Okocimskim. Po tym meczu na dość pokerową zagrywkę zdecydował się trener Górak i na Puchar Polski z Podbeskidziem wybiegł Rafał Pietrzak, który wcześniej zagrał tylko 20 minut z Flotą. Tym razem rzucony na głęboką wodę – przez pełne 120 minut spisał się bardzo dobrze. Nie wiadomo dlaczego Pietrzak został tak nagle wystawiony z Podbeskidziem, dlatego tym większe było zdziwienie, gdy znów zasiadł na ławce w Bełchatowie, a do składu powrócił Chwalibogowski. To był bardzo zły mecz w wykonaniu Bartłomieja. Słabą wówczas formę obrońca potwierdził w meczu z Miedzią. W związku z tym już nowy trener Moskal w meczu z Łęczną postawił na Pietrzaka, który rozegrał przeciętny mecz, ale po raz pierwszy pokazał to, z czego go znamy ze sparingów – czyli mocne i celne dośrodkowania. Pietrzak miejsca w składzie nie oddał (na dłużej) praktycznie już do końca rundy. Na początku spisywał się solidnie, choć był zamieszany w utratę bramki w meczu z Dolcanem. Był zawodnikiem od czarnej roboty, brakowało nam włączania się do ofensywy. Dopiero w meczu z Puszczą zaczął się nieco bardziej angażować do przodu. Bardzo nas dziwiło, dlaczego ten zawodnik w tamtym spotkaniu nie wykonywał rzutów rożnych, które były regularnie marnowane przez kolegów. Na ciężką próbę Pietrzak został wystawiony w Chojnicach. Jego stronę upodobali sobie rywale i próbowali „podwajać” tę flankę powodując spore zamieszanie w głowie obrońcy. Na szczęście po jakimś czasie animusz chojniczan opadł i Pietrzak mógł grać swoje. Ten początek jednak najwyraźniej nie spodobał się trenerowi, gdyż na pucharowy mecz z Zawiszą nieoczekiwanie wystawił Chwalibogowskiego. Zawodnik bardzo przeciętnie spisał się z bydgoszczanami, za to kapitalnie zagrał trzy dni później z Olimpią. Było go pełno na lewej stronie, współpracował z pomocnikami, obiegał, dogrywał. To był świetny mecz, a kolejny dobry zaliczył z Niecieczą, z jedną bardzo ofiarną interwencją, która zapobiegła utracie gola. Mimo to na mecz ze Stomilem do składu powrócił Pietrzak, który grał średnio, ale w pewnym momencie jakoś się zatracił i miał kilka fatalnych minut z poważnymi błędami na swojej stronie. Wydawało się, że piłkarz jest do zmiany, ale na koniec zaliczył kapitalne dośrodkowanie (asysta II stopnia), po którym katowiczanie zdobyli drugą bramkę. Mecz z Tychami był dość słabiutki, za to walka z Wisłą Płock była klasowa, cały czas w pamięci jest jego pogoń za rywalem przez pół boiska, czyli to co kochają kibice. Pietrzak utrzymał pozycję do końca rundy.
Jako że artykuł dotyczy podsumowania formacji, a nie zawodników, nie rozpisujemy się o występach tych piłkarzy na innych pozycjach, bo np. Bartłomiej Chwalibogowski miał kilka spotkań w pomocy (m.in. gol w meczu z Arką), podobnie jak Rafał Pietrzak (świetna zmiana i asysta w meczu z Olimpią). Na lewej stronie obrony wydaje się jednak, że mocniejszą pozycję ma na tę chwilę Pietrzak. Szkoda Chwalibogowskiego, ale jak na tak doświadczonego zawodnika wahania formy są zbyt duże – potrafił zagrać świetnie, ale też i słabo. Zarówno trener Górak, jak i Moskal szukali dla niego pozycji, ale nie on może zagościć na dłużej w jedenastce.
Podsumowanie
Formacja obrony wydaje się na tę chwilę mieć stały skład. Są to Alan Czerwiński i Rafał Pietrzak po bokach oraz Adrian Jurkowski i Mateusz Kamiński w środku. Przede wszystkim jest to obrona bardzo młoda z dwoma 21-latkami (Pietrzak, Jurkowski) i jednym 20-latkiem (Czerwiński). Pieczę nad nimi trzyma też niestary Mateusz Kamiński (25 lat). Trzeba powiedzieć, że jak na takich młokosów, to linia obrony spisuje się więcej niż przyzwoicie. Nie wiadomo jeszcze do końca, jak z talentem i umiejętnościami, ale na pewno jest przyszłościowo. Przede wszystkim i Pietrzak, i Czerwiński mają dryg do gry ofensywnej, a Jurkowski… może do liderowania? (już w ŁKS był kapitanem). Każdy zawodnik musi wyeliminować swoje mankamenty, czasem jest to niefrasobliwość, a czasem typowo piłkarskie sprawy. Jeśli tak się stanie, to GKS ma szansę stworzyć naprawdę bardzo dobrą defensywę na lata.
Problemem jednak pozostają zmiennicy. GKS praktycznie nie ma alternatywy dla środkowych obrońców. Nie wiadomo w jakiej dyspozycji będzie na wiosnę Napierała, na razie jedyną możliwością zastąpienia Jurkowskiego czy Kamińskiego jest Cholerzyński, który musi sobie przypominać czasy gry na stoperze. Jeśli chodzi o bocznych to zarówno Sadzawicki jak i Chwalibogowski muszą mocno pracować. Bartłomiej nad wspomnianymi wahaniami formy (aby ich nie było), a Sadza o powrót do składu.
Michele
9 września 2014 at 08:41
If you are going for most excellent contents like me, simply visit this web
site daily since it provides feature contents, thanks
Here is my blog post: minecraft games free