Naprawdę nie pozostało wiele do dodania. Mecze derbowe omówiliśmy wzdłuż i wszerz, spotkanie z Olimpią było prawie bez historii, sprawę Wojciecha Kędziory zamknęliśmy. Optymizmu zasadniczo nie mamy, trzy mecze trzeba do końca roku dograć i wtedy żyć nadzieją, że podziała dyrektor sportowy Tadeusz Bartnik wyrzucając szkodzących zawodników z klubu.
Na razie czeka nas mecz w Łęcznej. Spadkowicz z ekstraklasy wyraźnie zawodzi w tym sezonie i nie jest drużyną nie do ogrania. Wiele zależy od tego – tradycyjnie już zresztą – czy nasi zawodnicy będą mieli chęć powalczyć o ligowe punkty czy może uznają, że trzy oczka z Olimpią to już wyrobienie normy na jakiś czas.
Wielkim „atutem” naszego zespołu będzie to, że będzie grał na wyjeździe i nie będzie kibiców GieKSy. Już nie będziemy wnikać w aspekty chęci zawodników – bo sprawa wydaje się ewidentna. Natomiast kwestie związane z presją katowickiej publiczności są naprawdę dyskwalifikujące sportowca na tym poziomie. Jeśli bowiem oni mają spętane nogi przy dwóch tysiącach ludzi, to co by było, gdyby grali przy dwudziestu lub sześćdziesięciu tysiącach?
Oczywiście pisząc o tym atucie w postaci gry na wyjeździe nawiązujemy do wypowiedzi trenera Piotra Mandrysza. Jakkolwiek jest ona kuriozalna (i mało dyplomatyczna, bo uderza w kibiców) oraz źle świadczy o zespole to… jest ona prawdziwa, co potwierdzają statystyki. Wyobraźcie sobie, że w całym roku 2017 bilans GKS u siebie wynosi 4-4-8, a na wyjeździe 7-3-5. Katowiczanie w delegacjach rozegrali o jeden mecz mniej, ale zdobyli osiem punktów więcej. Potrafią nawet wygrywać dwa wyjazdy z rzędu. U siebie często grają, jakby pierwszy raz skrzyknęli się na placu. Oczywiście mówimy o poziomie piłkarskim, bo jeśli chodzi o poziom zaangażowania, to na placu przed blokiem, jest go zdecydowanie więcej.
Tak naprawdę celem jest dotrwać do końca roku bez jakiejś większej boiskowej żenady. Fajnie by było nie przegrać do końca roku meczu, co jest realne, ale wówczas oprócz dobrej postawy w Łęcznej i Siedlcach trzeba byłoby się wspiąć na wyżyny chęci z Miedzią Legnica w ostatnim meczu.
Kuriozalne jest to, że GKS ma tylko siedem punktów straty do awansu. Kuriozalne jest to, że mimo fatalnej postawy, wygrywając w pierwszych kolejkach z Pogonią i Puszczą, mielibyśmy bezpośredni kontakt ze strefą awansu. To tylko pokazuje jak znowu we frajerski sposób zawalany jest bardzo prosty do awansu sezon. Za chwilę się okaże, że obecne rozgrywki są jeszcze prostsze niż poprzednie.
Na ten moment o awansie nie myślimy, bo nie mamy mentalnie materiału ludzkiego do tego, by o tym marzyć. W pewnej części mamy w składzie zawodników doświadczonych w przegraniu wygranego sezonu, inni na razie im wtórują. Więc te siedem punktów straty nie robi na nas wrażenia. Tu musiałby się pojawić zestaw ludzi ambitnych. Bo gdyby tacy byli w zespole, to już byśmy na wszystkich patrzyli z góry.
Na przykład jakbyśmy mieli takich jedenastu Skrzeczów z meczu z Olimpią, to awans byłby w kieszeni. Zawodnik indywidualnie pokazał poziom ambicji, którego w tym sezonie nie widzieliśmy. Zapieprzał aż miło, grał szybkim, agresywnym, wysokim pressingiem. Zapoczątkował okazję, po której GKS strzelił pierwszego gola. Od początku starał się swoim „życiem” natchnąć tę drużynę i – co prawda po przerwie – jego koledzy poszli trochę za tym natchnieniem.
Czekamy co przyniesie mecz z Łęczną – w samo południe na kameralnym stadionie. Mimo wszystko warto wygrywać. Zawsze.
andreasw1959
10 listopada 2017 at 21:50
Shelle 100% racji