Piłka nożna
Noty i opisy po Rakowie
Hitowego spotkania GieKSy z Rakowem próżno było szukać w ramówce Polsatu, który wolał zaserwować mecz drużyn z ogona tabeli. Tradycyjnie więc w sposób kuriozalny musieliśmy czekać półtora dnia, żeby zobaczyć, kto faktycznie popełnił błędy, kto zaliczył kiksy i dlaczego przegraliśmy w Częstochowie. Niestety głównymi „aktorami” widowiska byli boczni obrońcy, którzy absolutnie sobie w tym meczu nie poradzili.
Mariusz Pawełek – 6,5
Kolejki lecą, a jedno się nie zmienia – jest to zawodnik, do którego nie mamy zastrzeżeń. W początkowej fazie meczu wybronił setkę. Potem tak skrócił kąt, że rywal posłał piłkę w eter. Niestety Kun znalazł na niego sposób i zamiast strzelać od razu – minął golkipera. Mamy nadzieję, że uraz jaki odniósł, nie jest zbyt poważny. Jeśli chodzi o mankamenty, to przydałoby się po pierwsze popracować nad wybiciami nogą, a po drugie – częściej wznawiać ręką.
Wojciech Lisowski – 2
Fatalny mecz, zawodnik za co się zabierał, to maścił. Czy to były interwencje pod presją, czy rozegranie na swojej połowie czy na połowie przeciwnika. Technicznie bardzo surowy, mnóstwo strat. Nie popełnił spektakularnych kiksów, jak Kupec czy Frańczak w poprzednich meczach, ale patrząc całościowo – występ z Rakowem był koszmarny.
Mateusz Kamiński – 5,5
Standardowa praca, co w tym meczu łatwe nie było. Niestety dał się bardzo łatwo ograć przy pierwszej bramce.
Tomasz Midzierski – 5,5
Kolejny mecz zawodnika i znów jeśli chodzi o destrukcję, nie ma się o co przyczepić. Oczywiście pewne błędy się przydarzyły, nie zablokował strzału Formelli, ale trudno go obciążać winą za utratę bramek. Natomiast nieco irytujące jest (w przypadku Kamyka również) to walenie długich piłek na pałę, byle mocniej, bez zadbania o precyzję. Rozumiemy, że to nie jest ich główne zadanie, ale wypadałoby popracować nad początkiem akcji, bo tracimy przez to wiele piłek.
Wojciech Słomka – 3
Przed obejrzeniem skrótu wersja opisu była taka: „Trudno rozpatrywać jego występ inaczej niż poprzez pryzmat drugiej straconej bramki”. Niestety okazuje się, że w większości akcji Rakowa ten zawodnik maczał palce albo właśnie sęk w tym, że… nie maczał. W jednej z sytuacji sam na sam dla rywala truchtał sobie rekreacyjnie w pole karne i jest to kolejny zawodnik, który olewa akcję defensywną i jeśli tego nie wyplenimy z głów coraz to nowych zawodników w GieKSie – nigdy nie będziemy odnosić sukcesów. Ponadto złe wybicia i straty. Co do drugiego gola, to jeśli zawodnik przy ofensywnym stałym fragmencie zostaje jako jedyny cofnięty, to po to, żeby gdy piłka do niego trafi wybić ją, wywalić na aut czy gdziekolwiek indziej. Wojciech „wybrał” kuriozalne podanie do przeciwnika i po tej akcji nie było już co zbierać.
Arkadiusz Woźniak – 5
Wystawiony na skrzydle już na wstępie zatracił swoje atuty. Niby kiedyś tam grał, ale tutaj było widać, że nie czuje się najlepiej na tej pozycji. Tym bardziej szkoda, bo mimo pewnego miotania się, widoczne było również doświadczenie i jakiś pomysł. Ale nie w tej taktyce. Zawodnik bezwzględnie musi grać w ataku. Jedno kapitalne zagranie do Rumina na sytuację sam na sam.
Kamil Kurowski – 5
Miał zastąpić Poczobuta i nie wyszło jakoś źle, ale nie dorównał poziomem Pitbulowi. Nie grał agresywnie, to była raczej miękka odmiana piłki. Był zamieszany w utratę drugiej bramki, ale nie ponosi głównej odpowiedzialności. Jako defensywny pomocnik – średniawka.
Dominik Bronisławski – 4
Zderzenie z pierwszoligową rzeczywistością okazało się bolesne. Po poprzednich niezłych meczach i bramce z Wigrami, na tle silniejszego rywala, Dominik nam się pogubił. Złe decyzje, brak chłodnej głowy, zbyt miękka gra. Niech to będzie dla niego piłkarska szkoła.
Grzegorz Piesio – 6
Zawodnik, który w przekroju całego dotychczasowego sezonu daje najwięcej jakości w ofensywie. Tylko ten pech. Poprzeczka z Tychami, słupek z Rakowem. Zawodnik naprawdę bardzo dobry technicznie i był jedynym ofensywnym zawodnikiem w Częstochowie, który coś sensownego próbował. Ale to nie wystarczyło.
Adrian Błąd – 4,5
Coś tam próbował, ale bez efektu. Bardzo przeciętny występ. Nie ma też tego zęba, którego nam prezentował po przyjściu do GieKSy. Przede wszystkim jednak trochę wykreowano go na specjalistę od stałych fragmentów gry, a w Częstochowie większość jego dośrodkowań z rzutów rożnych była na poziomie kolan. Czas zacząć nad tym pracować albo zmienić wykonawcę, bo odbieramy sobie siłę rażenia w tym elemencie. Dodatkowo to właśnie po fatalnym wykonaniu kornera, prosto do przeciwnika, poszła kontra bramkowa.
Daniel Rumin – 4
Zawodnik musi się ogarnąć w sytuacjach podbramkowych, bo zawala nam punkty. W zasadzie to powinien mieć w tym sezonie na koncie już 5-6 trafień, a poza zdobyczami w Łodzi i z Tychami pamiętamy go ze zmarnowanych dwustuprocentowych sytuacji. Fajnie, że jest ambitny, ale liczy się skuteczność. Z samej gry z Rakowem też niestety nie było dobrze. Nie radził sobie z twardymi obrońcami.
David Anon (grał od 62. minuty) – niesklas.
Wrzucony gdzieś chaotycznie do środka, to i gra była chaotyczna. Nie zrobił nic dobrego w tym meczu. Słaba zmiana.
Konrad Andrzejczak (grał od 82. minuty) – niesklas.
Zapamiętamy go jedynie z efektownego fryza.
Adrian Łyszczarz (grał od 87. minuty) – niesklas.
Zawodnik zasłużył meczem z Sandecją, by zagrać od początku. Niestety nie dostał szansy nawet przez 10 minut…
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.
Piłka nożna kobiet
1/8 finału dla Katowic
Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.
Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.
W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.
Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek, a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.
GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.
GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.




Piotr
24 sierpnia 2018 at 12:43
Słomka… Nie przekonuje mnie ten gość kompletnie. Jedyny jego przebłysk, który pamiętam to bramka w końcówce z Chrobrym. Tą drugą bramę można było nawet uratować, po minięciu Pawełka mógł chłopak na wślizgu pojechać i strzał zablokowany przed linią… No ale tylko wystawił nogę :/ szkoda
Zbigniew
24 sierpnia 2018 at 17:46
ha ha jak można opisać oceniając mecz napisać o fryzurze piłkarza ? trochę to słabe tak jakby piszący nie miał nic do powiedzenia sportowego ? bez sensu…wiem ze gość wszedł na 8 minut ale chyba lepiej juz nic nie pisać
Irishman
25 sierpnia 2018 at 04:28
Jeżeli mamy pretensje (słuszne) do Słomki, to trzeba też zauważyć, że trochę na minę wsadził go swoim podaniem Kurowski, który był tez zamieszany w pierwsza bramkę przez brak asekuracji Kamińskiego. Podobnie było w kilku innych akcjach, zakończonych na szczęście bez strat bramkowych.
Cóż, szkoda, że Kamil akurat musiał zastąpić Poczobuta, akurat w Częstochowie, gdzie zderzył się z nawet nie I-ligowa, co prawie ekstraklasową ścianą. To samo nasi inni, młodzi zawodnicy. Ale spokojnie, dajmy im czas, a wyeliminują te błędy. Tyczy się to także Rumina. Nie oczekujmy, że on będzie wykorzystywał każdą sytuację jak rasowy napastnik. To znaczy będzie ale jeszcze nie teraz, bo ma świetne do tego predyspozycje. Ale teraz nie nakładajmy na niego odpowiedzialności za wynik meczu, bo on póki co tego nie udźwignie. Niedługo tak ale jeszcze nie dziś.
Dlatego szkoda, że on nie mógł być zmieniony przez Woźniaka, albo odwrotnie. Widocznie trener chciał mieć na prawej pomocy doświadczonego piłkarza. Niestety właśnie po stracie piłki przez Woźniaka (wsadzonego z kolei przez Lisowskiego na minę) poszła akcja, po której straciliśmy pierwszą bramkę.
Irishman
25 sierpnia 2018 at 04:36
Cóż, wykartkowanie nam Poczobuta plus złe, jak się okazało po meczu, wybory trenera przyniosły taki efekt. Pocieszające jest to, że to był nasz najtrudniejszy mecz w rundzie jesiennej. A właściwie w całym sezonie, bo na wiosnę będziemy już zdecydowanie silniejszą drużyną. Byleby wtedy było o co grać. Myślę jednak, że jeśli tylko nie będziemy podejmować nerwowych działań, to będzie.