Felietony
Ofiarność na piłkarskiej wojnie
Ależ do była piłkarska bitwa! Takie mecze na styku, takie na jeden zero, zdarzają się niezwykle rzadko. Przy czym choć piłkarsko nie było to może wybitne widowisko, to jednak nie można powiedzieć, że oglądaliśmy spotkanie nudne. W kwestii pojedynczych wydarzeń działo się naprawdę sporo.
Zastanawialiśmy się, jak wypadnie GieKSa po wysoko wygranym spotkaniu z Motorem. Choć tam mieliśmy naprawdę efektowną grę w ofensywie, trudno nie było nie mieć tej myśli związanej z czerwoną kartką. Motor rozpędzony, po szybkim wyrównaniu, ze wsparciem swoich trybun mógłby wyjść na drugą połowę i dalej zwiększać prędkość swojej jazdy. Łabojko spowodował, że przekaz trenera Stolarskiego był dla zespołu już zgoła odmienny, o czym szkoleniowiec powiedział na konferencji pomeczowej. I choć oczywiście grę w przewadze trzeba umieć wykorzystać, a GKS zrobił to świetnie, to gdyby nie gra rywali w osłabieniu, ten mecz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej.
Weryfikacja formy i gry katowiczan miała więc przyjść w spotkaniu z Koroną Kielce. W meczu odmiennym niż reszta w tym okienku międzyreprezentacyjnym. Bo o ile Motor, Piast i Termalica znajdowały się w dolnych rejonach tabeli, to rewelacyjna Korona Jacka Zielińskiego jest postrzegana jako drużyna czołówki. I mimo że z żadnym rywalem GKS nie może sobie przed meczem przypisywać trzech punktów, to tutaj zdobycie kompletu jawiło się jako bardzo trudne, choć nie-niemożliwe zadanie.
To inna Korona niż jesienią zeszłego roku. To co trener Zieliński zrobił z tą ekipą na tej przestrzeni czasu jest niebywałe. Wówczas Korona była po prostu słaba, bardzo słaba. Niewygranie przez GKS Katowice tego meczu na Bukowej było dość kuriozalne. Katowiczanie przecież prowadzili, potem podwójnego karnego wykorzystali rywale, ale przez prawie całą drugą połowę modlili się oni, aby spotkanie zakończyło się remisem. Klęczeli na tym boisku, żeby sędzia już w końcu zagwizdał. A w końcówce Błanik strzelił dla nich zwycięskiego gola. Trener gości mówił wówczas, że oczy krwawiły od oglądania tego spotkania.
Teraz to już kompletnie inny zespół. Piłkarski, dynamiczny, potrafiący zdominować rywala. Skuteczny. Metamorfoza jaką Złocisto-Krwiści przeszli w ciągu roku jest niebywała. Oczywiście ten proces trwa już od początku roku, bo kielczanie byli rewelacją wiosny i nasz mecz w Kielcach z maja już wyglądał inaczej niż ten jesienny. Natomiast jeśli weźmiemy pełny okres 12 miesięcy – bo z Koroną graliśmy w analogicznym czasie rok temu – to widać to jak na dłoni.
Wczorajszy mecz był piekielnie ciężki. Czasem trochę przewagę osiągali rywale, czasem trochę GKS. Czasem pojawiła się jakaś sytuacja dla jednej drużyny, czasem dla drugiej. Totalny styk. Nawet te jednobramkowe spotkania z wiosny, jak ze Stalą czy Zagłębiem, mimo że rywale też mieli swoje sytuacje, nie wyglądał aż tak na pograniczu. Najbardziej przypominał mi się mecz z Piastem, zakończony wynikiem 0:0, choć tam sytuacji było jak na lekarstwo, w porównaniu ze wczorajszą walką na noże.
No ale właśnie ten mecz z Piastem – wczoraj mam wrażenie, że został zwielokrotniony w kontekście wspomnianej piłkarskiej wojny. Zawodnicy nie szczędzili sobie razów, więcej było w tym fizyczności niż piłkarskiego piękna. Z obandażowanymi głowami po solidnym ich zderzeniu walczyli dalej Pau Resta i Borja Galan. W pewnym momencie zadrżeliśmy o zdrowie Bartka Nowaka, gdy był opatrywany. Po meczu lekki grymas bólu miał i trzymał się za przywodziciel Sebastian Milewski. Staw skokowy ucierpiał u Antonina, który został zmieniony. Trup ścielił się gęsto, ale nawet jak któryś z naszych zawodników leżał ranny na boisku, to za chwilę wstawał, otrzepywał się z kurzu i walczył dalej. Na konferencji prasowej Rafał Górak został zapytany w kontekście Wędrychowskiego o swoje niegdysiejsze słowa, że „trzeba z nim jako trenerem trochę pochodzić”, czyli trochę poprzebywać i dobrze się zaprezentować na treningach, na meczach, w kadrze, by wywalczyć sobie miejsce w składzie. Przypomniało mi się, jak trener Wojciech Łazarek zapytany kiedyś o kontuzję swojego zawodnika powiedział, że „ranny mężczyzna jest bardziej atrakcyjny”. Więc skoro jesteśmy przy takich porównaniach to można powiedzieć, że Borja piłkarsko był w tym meczu Misterem Areny Katowice. Pasuje – bo akurat gościliśmy Miss Polski.
W ramach wspomnianej ofiarności kilku naszych zawodników zasługuje na szczególne wyróżnienie, choć na pochwałę zasługuje oczywiście cała drużyna. Zacznę od Lukasa Klemenza, którego nieraz tu krytykowałem. Zawodnik ma swoje mankamenty, zwracałem uwagę na kwestie jego zwrotności. Nie da się jednak ukryć, że w ostatniej fazie bronienia, gdy przeciwnik już uderza na bramkę, Lukas popisuje się nie od dziś swoją determinacją. Sposób w jaki przewidział uderzenie głową Sotiriou był wybitny. Tu trzeba było zadziałać w punkt, w odpowiednim czasie, dobrze się ustawić. Ułamek sekundy reakcji później i to byłaby bramka. Brawo Lukas! Dodajmy też w tej samej sytuacji zachowanie Adama Zrelaka, który przecież przy pierwszym strzale Pau Resty w poprzeczkę już – na sucho – ale robił już wyskok z nogami do góry, żeby tę piłkę wybić.
Kolejnym wojownikiem tego meczu był oczywiście wspomniany Borja Galan. Pamiętamy tego zawodnika z meczu w Mielcu z poprzedniego sezonu z bandażem na głowie. Teraz również takie eleganckie „wdzianko” musiał założyć Hiszpan po wspomnianym starciu z Restą. Jeszcze w końcówce pierwszej połowy miałem wrażenie w jednej sytuacji, że Borja trochę się wystraszył główkowania i przyjmował piłkę na klatkę. Za to w drugiej – przyjął na głowę wysokie dośrodkowanie Wędrychowskiego i odegrał w ten sposób do Sebastiana Milewskiego, zaliczając kontuzjowaną częścią ciała asystę. A to przecież nie był koniec, bo w samej końcówce meczu zawodnik idealnie ustawił się na linii bramkowej – przyciągnął piłkę jak magnes po strzale Remacle’a i po słupku wybił piłkę na rzut rożny. I to był drugi słupek zawodnika, bo przecież w pierwszej połowie fantastycznie lobował Dziekońskiego i piłka trafiła w obramowanie bramki.
Nie sposób nie wspomnieć też o Sebastianie Milewskim (pozdrawiamy dumną mamę!), naszym super-rezerwowym z ostatnich meczów. W Lublinie zanotował kapitalny rajd i asystę do Szkurina, wczoraj już sam pięknym strzałem z pierwszej piłki pokonał bramkarza rywali. A przecież po chwili rozprowadził akcję, po której padł drugi gol – niestety był spalony.
GieKSa zagrała na zero z tyłu. Boże… w końcu! Naprawdę można było już się pogubić w tym liczeniu. Naprawdę te osiemnaście meczów bez czystego konta ciążyło. Tak jak pisałem w poprzednich felietonach – rachunek jest prosty – jeśli tracisz dwie bramki (a to się GieKSie zdarzało często), to gdy sam strzelisz dwie to masz co najwyżej remis. A dopiero trzy trafienia dają trzy punkty. I tak było choćby z Radomiakiem i Motorem, bo ofensywę GKS ma niezłą. Ale naprawdę w piłce nie musi chodzić o to, by dać sobie szansę na punkty strzelając nie wiadomo ile goli.
I z Koroną GieKSa rozegrała defensywnie naprawdę dobre spotkanie i mając odrobinę szczęścia – czyste konto zostało zachowane. I co w związku z tym? Ano to, że wystarczyła udana akcja zakończoną JEDNĄ bramką do zdobycia trzech punktów. Zapomnieliśmy już jak to jest, gdy jeden gol w meczu daje tyle radości. Dobra defensywa to absolutny klucz do sukcesu.
Katowiczanie wygrali drugi mecz z rzędu. Tego też mocno brakowało. Liczyliśmy na podtrzymanie dobrego wyniku po Arce i Radomiaku, ale kolejkę później przychodziły sromotne porażki. Teraz po Motorze nadeszło kolejne zwycięstwo. A jest szansa na to, by zacząć tworzyć serię, bo teraz czekają nas mecze z Niecieczą i Piastem. To są drużyny absolutnie do ogrania i jeśli GKS zagra ze swoją jakością, może i w tych meczach zgarnąć komplet. Czemu nie?
Z felietonowego obowiązku należy wspomnieć też, że GKS zatrzymał się w traceniu bramek w końcówce. Choć tu nadal są pewne defekty, bo gole z 34. i 38. minuty w Lublinie są blisko tej granicy, o której nieraz pisałem (ostatnie 5 minut), ale jej nie osiągają. Gola Fiabemy nie zaliczam tu w ogóle jako końcówkę, bo choć został strzelony w doliczonym czasie gry, to wynikał on z kilkunastominutowego zadymienia boiska.
W tabeli nastąpił pewien paradoks. GieKSa wygrała, a spadła o jedno miejsce. Jak to możliwe? Otóż Motor wygrał swoje spotkanie wyżej niż GKS i jako że obie drużyny mają równą liczbę punktów, to w bilansie bramkowym znów lublinianie są minimalnie lepsi. Natomiast jeszcze większy paradoks polega na tym, że mimo tego spadku o jedno miejsce, GKS znacząco swoją sytuację w tabeli poprawił. Na tym etapie sezonu nie możemy bowiem patrzeć na lokaty. Trzeba patrzeć na liczbę punktów naszą i wszystkich rywali do utrzymania. A tutaj nastąpiło wielkie spłaszczenie. Wiadomo, że nie wszystkie drużyny mają równą liczbę meczów. Natomiast nawet jeśli się tymi meczami zrównają, to niektórzy swoje zaległości wygrają, inne nie. Na ten moment fakt, że mamy – z równą liczbą spotkań – zaledwie dwa punkty do dziewiątego Widzewa i trzy do ósmej Pogoni – daje nam duży zastrzyk optymizmu, że jeśli będziemy dalej odpowiednio punktować, to możemy w końcu znacznie oddalić się od strefy spadkowej i zagościć w środku tabeli. Z obecną grą i potencjalnymi zdobyczami z Niecieczą i Piastem (nawet na przykład czterema punktami), w tym środku najprawdopodobniej się znajdziemy.
Oczywiście w meczu z Koroną było kilka mankamentów, ale w tym już głowa trenerów. Mimo wszystko nie można powiedzieć, że trener Górak nie reaguje w dłuższej perspektywie na lepszą czy gorszą postawę zawodników. Zdecydowanie więcej mógłby wnosić Eman Marković, który dostaje dużo szans, a póki co nie ma z jego gry większych efektów. Podobnie Jesse Bosch, który przecież przychodził jako dość spektakularne wzmocnienie z Zachodu. Ci zawodnicy też muszą udowodnić, że zasługują na miejsce w wyjściowej jedenastce. Tak jak walczący o nie Sebastian Milewski, który nie zdziwię się absolutnie, jeśli się w niej w najbliższych meczach znajdzie.
Nie ma czasu na odpoczynek. Już pojutrze GKS gra w Łodzi mecz z ŁKS. Jak do tego spotkania podjedzie trener – zarówno w kontekście poobijania naszych zawodników po Koronie, ale też w perspektywie piątkowego spotkania w Niecieczy? Tu będzie trzeba mocno strategicznie podziałać zarówno w kontekście czystego zdrowia, jak i zmęczenia zawodników. Mają te swoje markery, więc zapewne teraz – mimo niedzieli – głowy parują od analiz. Z drugiej strony przecież trener zapewnia, że Puchar Polski jest dla niego ważny, więc chyba nie pójdzie na ten mecz głębokimi rezerwami.
To naprawdę intensywny okres i to co mogła GieKSa dla siebie zrobić najlepszego, to podbudować swoje morale zwycięstwami. Jeśli dodamy jeszcze do tego wygraną w takich okolicznościach na boisku, ale także na trybunach – to smakuje to podwójnie. Pełny stadion, piłkarska pora i pogoda, półtora tysiąca kibiców z Kielc, którzy zaprezentowali się doskonale. I ten jeden gol na styku. Po prostu doskonale.
Nie pozostaje nic innego, jak złapać nam kibicom lekki oddech i czekać już na wtorek. A GieKSie należy dawać szansę, nawet jak czasem nie idzie i powinie się noga. Pisałem o tym w felietonie po meczu z Lechem. Ta drużyna już wielokrotnie pokazała, że jest w stanie się odbić po nieudanych czy nieszczęśliwych meczach. I teraz po raz kolejny to udowadnia.
Piłka nożna
Górak: Cierpliwość, przytomność, rozwaga
Po meczu w Lublinie wypowiedzieli się szkoleniowcy Motoru i GKS Katowice – Mateusz Stolarski i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy spisane główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji prasowej.
Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Bardzo ważny dla nas moment, bo czekaliśmy na punkty na wyjeździe, a wygraliśmy pierwszy raz w 12. Kolejce, więc moment dla nas bardzo istotny. Z punktu widzenia punktów i tabeli bardzo istotny moment okres przed nami, czyli sam proces treningu i analizy meczu, bo te punkty będą miały bardzo dobry wymiar, kiedy potwierdzimy to w kolejnym spotkaniu. To trzecie okienko po dwóch przerwach reprezentacyjnych – i chciałoby się, aby dobrze drużyna funkcjonowała. Często mówiliśmy na konferencjach o dobrej grze, ale punktów nie mieliśmy tyle, ile byśmy chcieli. Dzisiaj bardzo dobre mentalne w całości przełamanie, bardzo dobre 30 minut. Duża kontrola nad meczem i wydawało się, że jesteśmy na świetnej drodze, ale… jeszcze nie jesteśmy idealni. Niepokoi mnie te czterdzieści bramek, które padło w naszych dwunastu meczach. Mimo że szesnaście strzeliliśmy, a dwadzieścia cztery straciliśmy i dzisiaj też dwie.
W drugiej połowie byliśmy bardzo skuteczni i wykorzystaliśmy wcale niekiedy niełatwą sprawę, jeśli chodzi o przewagę jednego zawodnika, bo nie zawsze strzela się trzy bramki. Wielkie gratulacje dla zespołu za cierpliwość, przytomność i dużą rozwagę, to mnie bardzo cieszy.
Musimy budować kolejne mecze i punkty tylko w cierpliwej pracy i pokorze w tym co robimy. Nie jesteśmy krezusami ekstraklasy, która przecież idzie do przodu. Poziom rozgrywek, zainteresowanie jest czymś, co bardzo cieszy. My w Katowicach musimy wykonywać rzetelnie swoją robotę i zbierać doświadczenia. Dzisiaj dla nas bardzo ważny mecz, w tamtym sezonie nie udało mi się w naszej rywalizacji wygrać z Motorem, więc bardzo się cieszę, że to my jesteśmy do przodu, a Lublinowi życzę wszystkiego dobrego.
Mateusz Stolarski (trener Motoru Lublin):
Do straty drugiej bramki, szczególnie przez pierwsze 15 minut wyglądaliśmy, jakbyśmy grali pierwszy raz ze sobą. Wymuszone lub nie straty piłki i błędy techniczne, na które ciężko było zareagować. 0:2 i… zeszło nas całe ciśnienie. Dlatego zagraliśmy najlepsze dwadzieścia pięć minut w całym sezonie. Do bramki na 2:2 i po niej, kiedy złapaliśmy wiatr w żagle i czułem, że będzie to, co mówiłem przed meczem. Potem czerwona kartka. Na drugą połowę chcieliśmy przetrzymać do 70. minuty przy 2:2 i potem zaryzykować i zagrać o zwycięstwo. W pierwszej akcji, po pierwszym rzucie wolnym w drugiej połowie nie byliśmy w stanie kryć wszystkich zawodników, którzy dobrze grają głową lub są groźni po SFG – musieliśmy jednego zostawić i był to właśnie Zrelak. Musieliśmy poświęcić do centrum, a on schodził poza światło bramki, bo większe szanse na gola są właśnie ze światła niż na dalszym słupku. Pomyliłem się. Taką bramkę straciliśmy, nie zdołaliśmy w ostatniej strefie wyblokować. Potem miałem poczucie, że przy odrobinie szczęścia odrobimy na 3:3, bo mieliśmy dobry moment, ale nie strzeliliśmy. A potem co? Masz 2:3 i grasz w „10”, stoisz nisko i próbujesz przegrać jak najmniej lub idziesz po kolejną bramkę. Strzelał je przeciwnik, gratulacje dla GKS i trenera Góraka. Wygrali zasłużenie z przebiegu całego spotkania. Dla nas jest to bardzo ciężki czas, ciężki okres i musimy wszyscy uderzyć się w piersi, wziąć trochę więcej odpowiedzialności za to, co się w ostatnim czasie dzieje, ale pretensje mogę mieć tylko dla siebie.
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu z Motorem
Mecz z Motorem to już historia. Historia bardzo szczęśliwa dla nas, bo trzybramkowe zwycięstwo na wyjeździe nie zdarza się codziennie. Z początkiem nowego tygodnia wracamy jeszcze raz do piątkowych wydarzeń, ale za chwilę czekają nas kolejne wyzwania. Maraton z trzech meczów w ciągu tygodnia. Pierwszym akordem będzie spotkanie z Koroną Kielce. Wszyscy na Nową Bukową!
1. Wyjazd do Lublina był jednym z najdalszych w tej rundzie. Potem będziemy jeszcze mieli Białystok, a ponadto już niedalekie delegacje – do Łodzi, Niecieczy i Częstochowy.
2. Te piątki nam serwują niezwykle często. Dodatkowo mecz o osiemnastej wymagał wyjechania rano, choć nie jakoś bardzo wcześnie rano. Z Katowic wyjechaliśmy o 11.
3. Pojechaliśmy w czwórkę – ja, Misiek, Kazik i Mariusz, z którym nieraz jeździmy na wyjazdy i świadczymy sobie wzajemnie „samochodowe” przysługi. Przed nami było nieco ponad 4 godziny drogi.
4. Trasa przebiegała sprawnie. Było pochmurno, choć jeszcze nie deszczowo. Na to musieliśmy poczekać.
5. Wkrótce po odbiciu z autostrady udaliśmy się do Maka w Sokołowie Małopolskim. Mieliśmy co prawda w planie posilenie się już w Lublinie, ale chcieliśmy szybciej wziąć coś na ząb, bo Misiek nie jadł śniadania, a skoro tak – wykorzystaliśmy sytuację, by zaspokoić łakomstwo. Symbolicznie.
6. W Lublinie byliśmy około 15.30. Mogliśmy podziwiać tak nieczęste w Polsce trolejbusy. Znamy je doskonale z Tychów, ale naprawdę niewiele jest miejsc, w których one jeżdżą. Z pamięci kojarzę Grudziądz, ale mogę się mylić.
7. Z polecenia pojechaliśmy do „Bistro przy peronie”, czyli jak sama nazwa wskazuje jadłodajni przy dworcu i jednocześnie bardzo niedaleko stadionu. Tutaj czekał nas właściwy posiłek.
8. Chłopaki wzięli różnie – rybę, kurczak, schaboszczak… Ja zdecydowałem się na Zapiekaperon, czy coś takiego. Na zdjęciu ładnie wyglądało, smakowało nieźle, ale bez szału. Natomiast frytki od Miśka choć mrożone, były idealnie zrobione – co rzadko się zdarza w knajpach, więc nie omieszkałem mu kilku zwędzić.
9. Łakomstwo skutkowało tym, że wzięliśmy także zupę. Co prawda w menu było napisane, że szparagowa, ale przytomnie zapytałem pani sprzedającej, czy to rzeczywiście szparagowa czy z fasolki szparagowej. Istotnie to drugie.
10. No i na koniec byliśmy już pełni. Dobrze, że stadion był niedaleko. Wkrótce zaczęliśmy kierować się ku obiektowi Motoru.
Nie wiem, czy to nasza pamięć zawiodła, ale jakoś chyba w innym miejscu niż ostatnio były do odebrania akredytacje. Dlatego najpierw musieliśmy zaparkować samochód z jednej strony stadionu, potem go obejść (stadion, nie samochód – nie jesteśmy jeszcze tak szaleni, żeby obchodzić samochody) i wrócić do wejścia dla mediów. Przechodząc m.in. obok efektownego muralu.
11. Zazwyczaj to jest tak, że parkujemy/wjeżdżamy i już z tobołami odbieramy akredytacje. Teraz zrobiliśmy sobie trochę wycieczek. W końcu jednak odebraliśmy wejściówki.
12. Przed stadionem stały gęsiego autokary Motoru i GieKSy. Potem nasz autokar widzieliśmy jeszcze raz, w zupełnie innym miejscu.
13. Wkrótce już znaną drogą udałem się na chwilę na salę konferencyjną, gdzie pogadałem chwilę z miejscowym dziennikarzem. Potwierdzał, że pod Mateuszem Stolarskim jest gorący stołek. Dla obu klubów było to niezwykle ważne spotkanie. Kazik w tym czasie wypuścił drona i zrobił efektowne ujęcia.
14. Po zrobieniu herbaty poszedłem już na prasówkę. Zawsze lubię być zarówno na stadionie, jak i na sektorze prasowym odpowiednio wcześniej. Można się usadowić, zająć dobre miejsce i też obejrzeć jeszcze niezapełniony stadion. Jeszcze przy lekkim świetle dziennym, choć już z jupiterami.
15. Na obiekcie był pewien relikt kilkuletniej przeszłości. Otóż przy wejściu na prasówkę znajdowały się dwie kartki z hasłem do WiFi. Problem jednak polegał na tym, że jedna z nich to była kartka z… finału Pucharu Polski 2021. Ciekawe to, czy tam nikt nigdy z klubu się nie zapuścił, by ją zdjąć? A może to po prostu pamiątka?
16. Miejsca prasowe są kompletnie oddzielone od reszty. Ciekawe jest to miejsce na stadionie Motoru. Posadzka z płyt chodnikowych, ogólnie stan niemal surowy, ale przejścia wygodne. Najbardziej rozśmieszają mnie numerowane krzesełka na kółkach, których jest mniej niż stolików. Tym bardziej, trzeba wcześniej zająć.
17. Ja wybrałem miejsce nieopodal komentatorów Canal Plus, których jeszcze nie było na stanowisku. Dlatego też mogłem podejrzeć i podsłuchać na żywo wywiady z trenerami. Zawsze są one nagrywane ponad godzinę przed meczem i puszczane z odtworzenia we „Wstępie do meczu”. Tutaj już doskonale wiedziałem od razu, jakie mają nastawienie obaj szkoleniowcy.
18. Zasiadłem do swojego stanowiska. Do wyboru są dwa rzędy, jeden ze sztywnymi stolikami, drugi z rozkładanymi. Minus tych pierwszych jest taki, że są w rzędzie dolnym i mają przed sobą szybkę z pleksi. To zawsze daje takie wrażenie odgrodzenia od boiska i pewnej nienaturalności. Zająłem więc miejsce na górze.
19. Blat w porządku, minimalnie pochylony, ale nie na tyle, żeby zsuwały się rzeczy, tak jak na niektórych stadionach. Miejsca wystarczająco, kontakty są, widoczność znakomita. Nie pozostawało nic, jak czekać na rozpoczęcie spotkania.
20. Kibice powoli zaczęli się schodzić, piłkarze mieli rozgrzewkę. Pod jej koniec spiker wyczytywał składy, a w międzyczasie Arkadiusz Najemski, obrońca Motoru, został uhonorowany pamiątkową tablicą za setny mecz w Motorze. Problem w tym, że nic sobie z tego nie robił tenże spiker i czytał dalej zestawienia, więc sporo osób pewnie nie zauważyło, że taka ceremonia ma miejsce.
21. A potem mieliśmy już granie. Powiedziałbym, że przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy GKS od początku atakował, gdyby to była prawda. Znamy ten schemat choćby z meczów z Legią czy Cracovią. Problem był taki, że przewaga nie była udokumentowana bramką. Tutaj była – i to dwoma trafieniami. Kibice obu drużyn od początku oglądali bardzo ciekawy mecz.
22. Co do pierwszej bramki GKS, to boisko w Lublinie najwyraźniej służy Bojrsze Galanowi. Zawodnik praktycznie nie strzela goli, ale na stadionie Motoru trafił już drugi raz. Tak to bywa w piłce.
23. Adam Zrelak strzelił bramkę ręką. Na szczęście nie swoją, więc to nie była boska ręka Jasia Furtoka. Dopomógł jednak wspomniany Arek Najemski. Tak więc, gratulacje Arek! I jeszcze raz dzięki!
24. Nadal jednak musieliśmy być czujni, bo przecież w poprzednim sezonie też w dziewiątej minucie prowadziliśmy, a to jednak Motor wygrał 3:2. Tu mieliśmy dwubramkowe prowadzenie, ale dalecy byliśmy od przypisywania sobie trzech punktów, bo… to jest GieKSa, która zawsze potrafi spłatać figla.
25. No i spłatała. Łatwo dała sobie wbić dwie bramki, bo już nie było więcej miejsca, żeby się cofnąć na boisku (dalej były już tylko trybuny). Z dobrego prowadzenia zrobił się remis, a w zamieszaniu Motor był bliski trzeciej bramki.
26. Nie jestem w stu procentach przekonany, że to Czubak strzelił pierwszego gola. Sam zawodnik mówił, że raczej nie dotknął piłki. Powtórki są bardzo mylące, bo na niektórych jest wrażenie, że dotknął, na innych całkowicie nie. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze z linijką sprawdzi. Ja bym zaliczył bramkę Wolskiemu.
27. Na szczęście Łabojce przepaliły się styki i sfaulował Zrelaka przy linii autowej. Choć eksperci stwierdzają, że druga żółta kartka nie była potrzebna. Bez przesady. Czyste i zasłużone żółtko. To zawodnik powinien uważać, a nie liczyć na litość sędziego.
28. Swoją drogą zaledwie dwie sekundy były potrzebne, by Marten Kuusk po swoim wejściu odmienił losy meczu. To właśnie po zmianie, w której zastąpił Czerwińskiego, Estończyk wykonywał aut do Słowaka i nastąpił ten faul.
29. Druga połowa to był już koncert GieKSy. Nasze armaty na dobre się odblokowały. Zrelak strzelił już gola nogą, a nie ręką rywala i katowiczanie szybko znów byli na prowadzeniu. To drugie trafienie Słowaka w tym sezonie.
30. A potem show dał Ilja Szkurin. Białorusin strzelił swoje pierwsze dwie bramki w lidze dla GKS, a w sumie ma już trzy trafienia, bo przecież zdobył gola także w Pucharze Polski. Jaka szkoda, że nie wykorzystał tej sytuacji sam na sam, bo drugi hat-trick zawodnika GKS w tym sezonie to byłoby coś.
31. Hat-trick asyst mógł mieć Bartosz Nowak, ale dwie właśnie były prawowite, a trzecia (pierwsza w kolejności) to była ta przy drugim golu GKS w tym meczu. Bramka była samobójcza, więc asysty nie ma.
32. Z czasem nie było już zagrożenia, że GieKSie może coś się stać. Dużo wnieśli zmiennicy, jak wspomniany Ilja, a także Sebastian Milewski czy Marcel Wędrychowski.
33. Tym samym GKS zdobył pięć goli na wyjeździe pierwszy raz od ubiegłorocznego meczu z Puszczą. Kibice natomiast zwracają uwagę, że ostatni mecz z kibicami, w którym zespół zdobył pięć bramek w delegacji to spotkanie sprzed… 20 lat, kiedy GieKSa wygrała w czwartej lidze z Czarnymi Sosnowiec 5:2. Wówczas hat-tricka zaliczył Sebastian Gielza.
34. W końcu mieliśmy odrobinę radości. Po meczu oczywiście nagrałem swoją nagrywkę, a z racji tego, że byliśmy – jak wspomniałem – nieopodal komentatorów, zaprosiłem Tomasza Wieszczyckiego do wywiadu. Były reprezentant Polski zgodził się i przeprowadziliśmy sympatyczną, krótką rozmowę. Wieszczu zapowiedział, że za tydzień będzie na meczu z Koroną.
35. Mecz skomentował także Tomasz Witas, który zadebiutował w tej roli w Canal Plus. Wyszło mu całkiem dobrze, słyszałem jego emocje na żywo, a potem przewijając sobie mecz mogłem stwierdzić, że dał radę. Może to będzie szczęśliwy komentator dla GieKSy?
36. A co do Wieszcza, to trzeba powiedzieć, że w poprzednim sezonie pamiętam, że komentował mecz z Puszczą u siebie (3:1), a w obecnym z Wisłą w Płocku (1:1). Więc też całkiem nieźle.
37. Potem oczywiście udałem się na konferencję prasową. Jak zwykle zadawałem pytania trenerowi Górakowi, ale przy pierwszym z nich tak się zamotałem, że musiałem gdzieś odkręcić, żeby w gruncie rzeczy powiedzieć, o co mi chodzi 😉
38. Mateusz Stolarski natomiast wyglądał jak cień człowieka. Taka piłkarska depresja. Mieliśmy to kiedyś w GieKSie, tak w swoim czasie wyglądał Piotr Mandrysz, a będąc uczciwym, takie wrażenie w pewnym momencie sprawiał także Rafał Górak – w czasach okrzyków o walizkach i fatalnych wyników. Trener też się na szczęście odkręcił z tej sytuacji i to dawna sprawa.
39. Ciężki czas przeżywa jednak trener Motoru. Próbował odpowiadać, ale widać było wielki żal – niewypowiedziany całkowicie żal tak naprawdę do zawodników. Szkoleniowiec chyba też wie, że prezesi różnie lubią reagować. A Zbigniew Jakubas przecież chciał pucharów…
40. GieKSa wygrywając 5:2 wyprzedziła Motor w tabeli. Brawo!
41. Po konferencji zostaliśmy jeszcze jakiś czas na sali. I znów muszę to powiedzieć. My naprawdę po 19 latach w pierwszej lidze mamy dużo pokory, nawet jeśli chodzi o ludzi zajmujących się mediami. Przy jednym stoliku siedzieli sobie ludzie z oficjalnej strony klubu, przy innym my. I u wszystkich pełen spokój, oczywiście że dobre humory, ale nie ma tego cwaniakowania, co w innych klubach, tego śmieszkowania i kumatości, tak żeby cały Lublin słyszał. Lubię to u nas. Nie robimy z siebie nie wiadomo jakich gwiazd. Za dużo wszyscy w Katowicach przeszliśmy.
42. Wkrótce udaliśmy się do samochodu, by wrócić do Katowic. Czekało nas kolejne ponad cztery godziny drogi. Pogoda była kiepska, padało lub siąpiło niemal cały czas.
43. W Brzesku jeszcze wstąpiliśmy na kurczaki z KFC, bo byliśmy po wielu godzinach już głodni – a było już po północy. To była jedyna dostępna strawa o tej porze. Od razu przypomnieliśmy sobie, że już niedługo mecz z Piastem.
44. Dla mnie to był piąty mecz w Lublinie, z czego drugi na nowym stadionie. Bilans jest bardzo zadowalający – zobaczyłem trzy zwycięstwa, jeden remis i jedną porażkę. W tych spotkaniach widziałem także aż jedenaście bramek GieKSy.
45. Na powrocie jeszcze mijaliśmy autokar GieKSy. To zdecydowanie stały fragment gry podczas powrotów z wyjazdów.
46. W Katowicach byliśmy około drugiej w nocy. W końcu, w szóstym meczu w delegacji zdobyliśmy trzy punkty!
47. Do zobaczenia w sobotę na Koronie!
Hokej
Bezradna GieKSa
W ramach 14. kolejki Tauron Hokej Ligi podejmowaliśmy w Satelicie lidera tabeli – Unię Oświęcim. Po końcowej syrenie powody do radości mieli goście, a losy spotkania rozstrzygnęły się w pierwszej tercji.
Spotkanie rozpoczęło się od gola dla oświęcimian. W 2. minucie McNulty tak niefortunnie wybijał krążek spod własnej bramki, że trafił w głowę Petrasa, a następnie „guma” znalazła się w naszej bramce. Uskrzydleni zdobytą bramką goście szukali okazji na podwyższenie prowadzenia, jednak Eliasson nie dał się pokonać. W 7. minucie w zamieszaniu pod bramką Tyczyńskiego żaden z naszych zawodników nie potrafił wepchnąć krążka do bramki. Od tego meczu mecz nabrał tempa, a krążek szybko przemieszczał się z jednej strony lodowiska na drugą. W połowie meczu w odstępie 54 sekund przyjezdni zdobyli dwie bramki. Najpierw Ahopelto zagrał w tempo do Krzemienia, a ten nie dał szans na skuteczną interwencję naszemu bramkarzowi. Niespełna minutę później strzałem spod linii trzeciego gola dla unitów zdobył Peresunko. Po stracie trzeciej bramki do boksu zjechał Eliasson, a jego miejsce między słupkami zajął Kieler. Do końca tercji goście kontrolowali przebieg wydarzeń na lodzie.
Początek drugiej tercji należał do unitów, którzy stworzyli sobie kilka groźnych okazji. W 25. minucie dwójkową akcję Wronka-Fraszko na gola zamienił ten drugi. Dwie minuty później powinno być 2:3, ale tylko w wiadomy sobie sposób strzał Varttinena obronił Tyczyński. Z upływem czasu groźniejsze okazje zaczęli stwarzać nasi hokeiści. W 30. minucie Lundegard trafił w poprzeczkę. Napór katowiczan trwał, ale próby Bepierszcza, Chodora, Vervedy i Pasiuta nie przyniosły efektu bramkowego. Niewykorzystane okazje się zemściły na 32 sekundy przed syreną kończącą drugą tercję. Ahopelto zagrał krążek do Morrowa, a ten huknął jak z armaty w samo okienko. Jednak to nie było koniec emocji. Niemal równo z syreną kończącą tę część meczu Wronka strzałem pod poprzeczkę zdobył drugiego gola dla GieKSy.
Trzecia tercja rozpoczęła się od festiwalu kar po obu stronach. Najpierw na dwie minuty do boksu kar odesłany został Makela. Tuż po zakończeniu jego kary, nieprzepisowo zagrał Petras. Podczas tego czterominutowego okresu gry w powerplay’u najbliżej zdobycia gola był Anderson. Po wyrównaniu sił na lodzie role się odwróciły i to oświęcimianie grali praktycznie przez cztery minuty w przewadze, po wykluczeniach dla Chodora, a następnie dla Hoffmana. Oświęcimianie również tego okresu nie zwieńczyli golem. Co się odwlecze to nie uciecze. W 51. minucie Partanen strzałem pod poprzeczkę z okolic koła bulikowego zdobył gola numer 5 dla Unii Oświęcim. Na pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry do boksu zjechał Kieler, a w jego miejsce wszedł dodatkowy zawodnik z pola. Manewr ten zakończył się niepowodzeniem, a strzelcem szóstej bramki był Peresunko, ustalając wynik meczu.
GKS Katowice – Unia Oświęcim 2:6 (0:3, 2:1, 0:2)
0:1 Samuel Petras 1:46
0:2 Łukasz krzemień (Erik Ahopelto, Roman Dyukow) 10:20
0:3 Ołeksandr Peresunko (Reece Scarlett) 11:14
1:3 Bartosz Fraszko (Patryk Wronka) 24:58
1:4 Joe Morrow (Erik Ahopelto)39:28
2:4 Patryk Wronka (Grzegorz Pasiut) 39:59
2:5 Mika Partanen (Samuel Petras) 50:21, 5/4
2:6 Ołeksandr Peresunko (Scarlett Reece, Radosław Galant) 56:46, do pustej bramki
GKS Katowice: Eliasson (Kieler) – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Bapierszcz, Anderson, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jonasz – Chodor, Hornik, Kosmęda, Dawid, Hofman Jakub.
Unia Oświęcim: Tyczyński (Dyukov Anton) – Morrow, Scarlett, Peresunko, Rac, Kasperlik – Dyukov Roman, Makela, Ahopelto, Galant, Partanen – Florczak, Soderberg, Moutrey, Trkulja, Petras – Matthews, Mościcki, Ziober, Krzemień, Kusak.













































Najnowsze komentarze