Dołącz do nas

Felietony

Post scriptum do meczu z Górnikiem

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Meczu w Łęcznej nie mogliśmy relacjonować od początku. Na przeszkodzie stanęła jedna osoba, o której poniżej. Oba kluby grają w tej klasie rozgrywkowej już szósty sezon z rzędu, dlatego wydawałoby się napisanie post scriptum może być trudne (bo nie chcemy się powtarzać). A jednak okazuje się dość obszerne, więc zapraszamy do lektury i tym samym zamykamy temat tego spotkania.

1. Do Łęcznej wyjechaliśmy prawie siedem godzin przed meczem. Co prawda nasz automobil nie grzeszył możliwościami, natomiast nieraz już na Lubelszczyznę wyjeżdżaliśmy z tym zapasem i nigdy nie było problemu.

2. Polskie drogi jednak są jakie są, to wiadomo. To co jednak najbardziej irytuje to to, że jeden z drugim rolnik wyjedzie se traktorem na drogę i potrafi tak spowolnić i zatamować ruch, ze szkoda gadać. A za traktorem często jakiś jełop, który mimo bezpiecznej drogi, nie potrafi go wyprzedzić, bo a nuż spod ziemi wyrośnie coś z naprzeciwka. Te obrazki są bardziej charakterystyczne na wschodzie niż zachodzie Polski.

3. To spowodowało, że na stadionie byliśmy na lekki styk, ale nie na tyle późno, żeby nie zrelacjonować meczu od początku. Akredytacje odebraliśmy w siedzibie klubu na kilka minut przed pierwszym gwizdkiem. Nie było z tym najmniejszego problemu.

4. To co się działo chwilę później zakrawa na miano paranoi. Jakiś idiota, mieniący się ochroniarzem czy stewardem powiedział nam, że nie ma przejścia na sektor prasowy. Potem okazało się, że rzeczywiście sektor ten jest tak umiejscowiony, że musielibyśmy przejść przed ławkami rezerwowych.

5. To jednak jedno. Gdy spytaliśmy jak dojść na sektor prasowy, ten wątpliwego wysokiego ilorazu inteligencji jegomość pokazał nam coś w stylu, żeby okrążyć stadion i wejść na przeciwległą trybunę. Mecz się już rozpoczynał, nie uśmiechało nam się tracić pół godziny na objeżdżanie Łęcznej, aby dostać się na obiekt z innej strony.

6. Po spojrzeniu na tamtą trybunę, ciężko było dojrzeć jakiegokolwiek dziennikarza. Kamery owszem – były, ale żurnalistów zero. Raczej nie rozważaliśmy opcji, że zainteresowanie mediów spotkaniem jest tak nikłe, toteż założyliśmy, że się coś koledze pomyliło.

7. Pamiętając dokładnie, gdzie prasówka jest umiejscowiona, cała sytuacja napawała zdziwieniem. Zapytaliśmy więc wprost, pokazując w stronę sektora prasowego sprzed roku, dwóch, trzech itd. z pytaniem „Przecież tam zawsze był sektor prasowy, to już go tam nie ma?”. Odpowiedź okazała się takowa: „Nie ma tam sektora prasowego”.

8. Postanowiliśmy wyjść z trybuny, na której się znajdowaliśmy i wejść drugim wejściem, kilka metrów dalej. Po tym zabiegu, naszym oczom ukazał się… sektor prasowy! W niezmiennym od lat stanie, przygotowany do pracy. Okazało się, że intuicja nie zawiodła.

9. To nic, że przy tym drugim wejściu zażądali od nas dowodów osobistych, mimo że wcześniej już byliśmy na stadionie bez okazywania dokumentów tożsamości, a akredytacje mieliśmy zawiszone na szyi. Ci akurat okazali się po prostu większymi służbistami. Było to dziwne, ale wykonali swoją pracę.

10. Na obiekcie w Łęcznej nigdy nie mieliśmy problemów, zawsze akredytacje były przygotowane, bardzo pomocny raz był Sławomir Nazaruk, warunki do pracy są dobre, tak więc nie możemy mieć zastrzeżeń do klubu Górnik Łęczna. Jednak ochrona w całej Polsce niestety raz po raz popisuje się głupotą i totalną ignorancją. Nie wspominając, że tak naprawdę prawie nigdy nikt nic nie wie. Ale sprawa z „prasówką” okazała się przegięciem.

11. Przez całą sytuację relację radiową rozpoczęliśmy od ok. 8. minuty meczu. Wtedy GKS przegrywał już 0:1, o czym nie mieliśmy szans poinformować na żywo. Także i materiały video okazały się uboższe, zarówno u nas, jak i na oficjalnej stronie GKS (podróżowaliśmy razem)…

12. Na stadionie w Łęcznej po raz pierwszy od dłuższego czasu mieliśmy mecz z młynem na trybunach. Górnik wrócił do swojej tradycyjnej nazwy, a na trybuny wrócili kibice. Od razu atmosfera była lepsza, bo poprzednie mecze toczyły się w niemal absolutnej ciszy (choć trener Piotr „Michał Bajor” Rzepka twierdził, że atmosfera wówczas była wspaniała). Szkoda tylko, że zabrakło kibiców GieKSy.

13. Początki meczów wyjazdowych z Łęczną są ostatnio dla GKS tragiczne. Rok temu już w 3. minucie Kamil Oziemczuk dał prowadzenie gospodarzom. Dwa lata temu do przerwy co prawda było 0:0, ale już po 30. sekundach drugiej części gry ukłuł nas Wojciech Łuczak. Teraz w 4. minucie gola zdobył Łukasz Zwoliński.

14. Trenerzy niby spokojnie oglądali mecz, ale zdarzyły im się poważne wybuchy złości. Jurij Szatałow, gdy Sergiusz Prusak raz bezsensownie według szkoleniowca wybił piłkę, Kazimierz Moskal – 2 razy – gdy po stratach Sławomir Duda i Rafał Pietrzak stawali w miejscu i rozpamiętywali coś, zamiast gonić rywala.

15. Czerowna kartka dla Łukasza Budziłka została pokazana niesłusznie. Co prawda z trybun wyglądało to rzeczywiście na bardzo ostry atak, ale po pierwsze – nie trafił w Sebastiana Szałachowskiego, po drugie – noga wcale nie była uniesiona aż tak bardzo wysoko. Jeśli sędzia za takie coś pokazuje czerwoną kartkę, to powinien zastanowić się nad sytuacją z Mundialu ’82, kiedy bramkarz RFN Harald Schumacher staranował i wybił zęby francuskiemu zawodnikowi Patrickowi Battistonowi. Filmik do obejrzenia tutaj. Porównajmy obie sytuacje i dojdźmy do wniosku, że Budził powinien dostać tylko żółtko.

16. Szałachowski po meczu powiedział, że po tym starciu mógłby mieć połamane obie nogi. Tak doświadczony zawodnik, wiele lat w Legii Warszawa, a wypowiada się jak klasyczny – za przeproszeniem – pizduś. To twarda gra, więc taką postawę zostawmy może Jakubowi Koseckiemu z Legii.

17. Po czerwonej kartce Łukasz Budziłek obserwował poczynania kolegów z trybuny. Próbował ich zagrzewać, ale momentami można było odnieść wrażenie, że robił to bez większego przekonania. Sam mecz nie rozwijał się optymistycznie, więc można to zrozumieć.

18. Po meczu, zanim rozpoczęła się konferencja prasowa, jeden pan (odpowiedzialny za przygotowanie sali) zaczął rozstawiać krzesełka. Przesuwał je odsuwał, ustawiał w rzędy, to na lewo, to na prawo, to tam, to z powrotem. Trzeba przyznać – istny sztukmistrz, żonglerka nie jest mu obca.

19. To był piąty z rzędu przegrany mecz GKS w Łęcznej. Tak tragicznej passy GKS nie ma nigdzie. Nawet w Świnoujściu, gdzie łoją nas regularnie, przydarzył się jeden remis. Stadion jest przeklęty, bo nie tylko GKS tam przegrywa, ale też gra bardzo słabo.

20. Pocieszające jest to, że u siebie GKS z tym rywalem ostatnio regularnie wygrywa. Było już 4:2, 1:0 i 1:0. Liczymy na podtrzymanie tej passy wiosną.


1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    Markus

    4 września 2013 at 14:31

    Kazek, chytej te towarzystwo za ryj póki czas. Jeśli ftoś se robi podśmiechujki na ławie kiedy drużyna przegrywo, to coś tu qrwa niy je halo. Jeśli komuś niy zależy- „WYPIERDOLIĆ”. Awans może poczekać, ale niech grajom Ci, kierym zależy. Zarząd tu stoi murem i na pewno kopaczom niy udo siye zwolnić trenera.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

Trzy punkty z Dolnego Śląska

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.

W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.

Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak  wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.

Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.

Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.

Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław:
Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga