Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Przegląd mediów: Szalony mecz w Oświęcimiu!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatnich pięciu dni, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Drużyna kobiet, korzystając z przerwy na występy reprezentacji, rozegrała spotkanie sparingowe z MFK Rużemberok. Wygrała nasza drużyna 8:0 (5:0). Spotkanie ligowe drużyna rozegra 13 kwietnia (sobota) z Medykiem w Koninie. Mecz rozpocznie się o godzinie 13:15 i będzie transmitowane na antenie TVP Sport. Drużyna męska w 26 kolejce Fortuna I Ligi pokonała na Lechię Gdańsk 1:0 (0:0). Kolejne spotkanie ligowe GieKSa rozegra w sobotę trzynastego kwietnia z Odrą Opole. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 15:00 na Bukowej.

Siatkarze zakończyli fazę zasadniczą PlusLigi wygraną LUKiem Lublin 3:1. Zespół zajmuje czternastą pozycję w tabeli. Do rozegrania został dwumecz o zajęcie 13 miejsca w rozgrywkach. Pierwszy z nich zostanie rozegrany w poniedziałek piętnastego kwietnia, w hali w Szopienicach.

Hokeiści rozegrali spotkanie numer 3 i 4 finału THL. Oba mecze zakończyły się dogrywką – w pierwszym z nich wygrała GieKSa 3:2, w drugim Unia 7:6. W rywalizacji jest remis 2:2. Kolejne spotkania zaplanowano na najbliższą środę, piątek i niedzielę (10, 12 i 14 kwietnia). Mecze zostaną rozegrane na przemian w Katowicach, Oświęcimiu i ponownie w Katowicach. Rywalizacja rozpocznie się odpowiednio o godzinie 17:30 i dwukrotnie 20:30.

 

PIŁKA NOŻNA

gkskatowice.eu – Zwycięski sparing Mistrzyń Polski na Słowacji

Korzystając z przerwy reprezentacyjnej, zespół GKS Katowice rozegrał wyjazdowy sparing z przedstawicielem słowackiej ekstraklasy MFK Ruzomberok. Już po pierwszej połowie Mistrzynie Polski prowadziły w tym jednostronnym spotkaniu aż pięcioma bramkami: Julia Włodarczyk do dwóch trafień w 4. i 32. minucie meczu dołożyła asystę przy golu Oliwii Grzegorczyk, dwie bramki zdobyła także Anna Konkol – pierwszą po rzucie karnym podyktowanym po faulu na Klaudii Słowińskiej, zaś drugą po udanej kontrze GKS-u po rzucie rożnym dla rywalek i efektownym podaniu Słowińskiej. Przy najgroźniejszej akcji rywalek z Rużemberoku z 22. minucie refleksem wykazał się Weronika Klimek, która wybroniła sytuację jeden na jeden.

W drugiej części meczu do protokołu meczowego w rubryce „gole” zapisały się: Marlena Hajduk po rzucie karnym, Dżesika Jaszek i Karolina Bednarz. Przewaga boiskowa polskiej drużyny nie ulegała żadnych wątpliwości i piłkarki GieKSy mógł wracać do Polski w dobrych nastrojach.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – GKS Katowice w czterech setach pokonał Bogdankę LUK Lublin

Na zakończenie fazy zasadniczej GKS Katowice pokonał Bogdankę LUK Lublin. Losy poszczególnych setów rozstrzygały się w końcówkach. Tym samym katowiczanie zagrają z KGHM Cuprum Lubin o 13. miejsce. Natomiast lublinianie w ćwierćfinale PlusLigi rywalizować będą z Projektem Warszawa.

Pierwsze akcje korzystnie potoczyły się dla przyjezdnych, niemniej obie ekipy powoli wchodziły w spotkanie. Od początku bardzo dobrze radził sobie Marcin Waliński, zaś po drugiej stronie siatki w polu serwisowym mocną zagrywką pokazał się Maciej Krysiak. Gospodarzy bombardował także Mateusz Malinowski, który w przeciwieństwie do swoich kolegów nie plasował w środek boiska. Po asie serwisowym Malinowskiego na tablicy wyników widniał już rezultat 11:8 na korzyść gości. Chwilę później Bogdanka, korzystając z błędów oponentów, prowadziła 13:9. W połowie seta boisko opuścił Maciej Zając, którego zastąpił Jan Nowakowski. Prawdopodobnie środkowy bloku z Lublina podkręcił delikatnie kostkę.

Różnica kilku punktów utrzymywała się przez większość seta. Katowiczanie co nadrobili zaległości, to po chwili znów popełniali błędy tracąc kontakt. Gospodarze doprowadzili do remisu przy stanie po 18, co było zasługą Walińskiego i jego asa serwisowego. Chwilę później asem odpłacił się Malinowski dając swojego drużynie prowadzenie 20:18. Skutecznością w przyjęciu nie grzeszył Bartosz Mariański, a następnie punkt zagrywką zdobył Krysiak, podtrzymując przewagę Bogdanki. Punkt zagrywką dołożył Damian Domagała, który pomógł gospodarzom najpierw dogonić rywali, a następnie wygrać seta 25:23.

Ponownie lepiej w partie weszli siatkarze z Lublina, chociaż po asie Domagały był już remis. Później gra toczyła się niemal punkt za punkt. Bardzo dobrze od początku meczu wyglądała współpraca Piotra Fenoszyna ze środkowymi bloku. Zarówno Łukasz Usowicz, jak i Bartłomiej Krulicki, mieli swoje szanse w ataku. W ofensywie przebudził się także Jonas Kvalen. Przy wyniku 12:9 dla GKS-u trener Massimo Botti zdecydował się na wzięcie czasu na żądanie. Niewiele to dało, zespół z Lublina stanął w miejscu, zaś gospodarze odważnie grali w bloku zdobywając kolejne punkty.

Prowadzenie 15:10 zapewniło katowiczanom komfort, lecz podrażnieni siatkarze Bogdanki nie mieli zamiaru odpuszczać. Po chwili goście przełamali złą passę doprowadzając do wyniku 16:13, co zmusiło szkoleniowca gospodarzy do wzięcia czasu. Przyjezdni zbliżyli się do GKS-u na dwa oczka, jednak w końcówce ponownie na kilkupunktowe prowadzenie wyszli podopieczni trenera Słabego. Wynik seta zamknął Damian Domagała, niekwestionowany bohater drugiej części spotkania, dając ekipie z Katowic wygraną 25:21.

Trzeci set otworzył atakiem z pierwszego tempa Łukasz Usowicz, a kilka niepotrzebnych błędów popełnił Jakub Wachnik. Po dwóch przegranych partiach na zmiany w składzie zdecydował się trener Botti, który tak ciężkiego pojedynku się nie spodziewał. Źle wykonane kiwki Walińskiego dały przyjezdnym prowadzenie 7:5, tymczasowo zniwelowane przez katowiczan. Na wzięcie czasu zdecydował się Grzegorz Słaby, lecz po reprymendzie gra GKS-u dalej szwankowała. Z dobrej strony ponownie pokazał się Brand, a w odpowiedzi na uciekający wynik na boisku pojawił się Davide Saitta. W szeregach gospodarzy przede wszystkim zabrakło dobrego przyjęcia, zaś błędy w ataku potęgowały problemy.

Na zagrywce katowiczan bombardował Damian Schulz, po którego serwisach piłka często wracała na stronę Bogdanki. Drugi czas szkoleniowiec GKS-u wykorzystał przy wyniku 16:11 dla gości. Reakcja trenera, jak i dokonane przez niego zmiany, nic nie dały. W krytycznym momencie ekipa z Lublina prowadziła 20:14. W końcówce seta gospodarze próbowali walczyć, niemniej górą okazał się LUK prowadzony przez skutecznego w ataku Schulza. Trzecia partia padła łupem przyjezdnych 25:19.

Od pierwszych chwil czwartej odsłony meczu dobrą dyspozycję potwierdził Damian Schulz. Ze zmiennym szczęściem grał Jakub Wachnik, zaś ostoją katowiczan ponownie okazał się Waliński. W bloku skutecznie pracowali Fenoszyn wraz z Usowiczem dając swojej drużynie dwupunktowe prowadzenie. Siatkarze Bogdanki nie pozostali dłużni, szybko niwelując przewagę. Po kilku zaciętych wymianach inicjatywę przejęli goście, jednak gra zaczęła toczyć się niemal punkt za punkt.

W połowie seta ekipa z Katowic zaczęła odskakiwać. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Szkoleniowiec gości zdecydował się na wzięcie czasu przy stanie 16:14 dla GKS-u. Po przerwie koncertowo zaczął grać Marcin Waliński, utrudniając powrót rywalom. Goście zdołali jednak doprowadzić do remisu przy stanie po 21. Gospodarzom w końcówce pomógł mylący się na zagrywce Marcin Krysiak, zaś po przerwie dla Bogdanki, asem serwisowym popisał się Bartłomiej Krulicki. Wynik spotkania domknął Domagała, który indywidualnie zniknął w czwartym secie. Ostatnia partia zakończyła się na korzyść katowiczan 26:24.

Imponujący w sezonie LUK nie namieszał na koniec w tabeli. Podopieczni trenera Botti’ego kończą sezon zasadniczy na 6 miejscu. Gospodarze z Katowic zwycięstwem zamykają rozgrywki zasadnicze zajmując tym samym 13 lokatę. Najlepszym zawodnikiem spotkania został Damian Domagała, wśród przegranych na wyróżnienie zasłużył Marcin Kania.

MVP: Damian Domagała

GKS Katowice – Bogdanka LUK Lublin 3:1 (25:23, 25:21, 19:25, 26:24)

 

HOKEJ

hoke.net – Maraton emocji w Oświęcimiu! Złoty gol Bartosza Fraszki

Potrzeba było dogrywki do rozstrzygnięcia losów trzeciego spotkania finałowego. Po pełnym emocji i zwrotów akcji meczu lepsi okazali się urzędujący mistrzowie Polski, którzy objęli przewodnictwo w finałowej serii. Autorem złotego trafienia w 64. minucie został Bartosz Fraszko.

W zestawieniu na dzisiejsze spotkanie trener Płachta mógł skorzystać z usług Igora Smala, który wrócił po absencji w drugim meczu finałowym. Wydarzenia początku pierwszej tercji upływały pod dyktando gospodarzy, którzy pierwsi zdołali uporządkować swoje poczynania ofensywne. Aktywność w tercji rywala wykazywali Andryi Denyskin oraz Erik Ahopelto. Katowiczanie, szukając swoich szans do zdobycia bramki, odpowiadali głównie siłą trzeciej formacji. Świetna współpraca utrzymywała się pomiędzy szwedzkim duetem Olsson-Marklund, a Mateuszem Michalskim. W 5. minucie Hampus Olsson wyłuskał gumę zza bramką, a następnie zaadresował ją do Marklunda, który nie pozwolił się wypchać oświęcimskim defensorom i otworzył wynik spotkania.
Odpowiedź podrażnionych stratą bramki gospodarzy nadeszła ledwie po 66 sekundach. O uderzenie z dystansu pokusił się Peter Bezuška, John Murray zbił krążek parkanem, w walce o jego przejęcie najwięcej sprytu wykazał Jan Sołtys, który umieścił gumę w bramce. Po chwili zespół Jacka Płachty musiał zmierzyć się z wyzwaniem gry w osłabieniu, gdy na ławkę kar za atak kijem trzymanym oburącz został odesłany Aleksi Varttinen. W okresie gry pięciu na czterech przed świetną sytuacją do zdobycia bramki stanął Mark Kaleinikovas, przegrał on jednak pojedynek „sam na sam” z Johnem Murrayem. W ferworze walki o krążek katowicki golkiper opuścił bramkę, jednak żaden z biało-niebieskich nie zdołał w porę oddać strzału.

W 7. minucie oświęcimianie wyprowadzili kolejny cios. Erik Ahopelto precyzyjnym strzałem z prawego bulika po długim słupku ulokował gumę w siatce poza zasięgiem Murraya. Jedynie trzy minuty było dane nacieszyć się gospodarzom prowadzeniem. W 17. minucie trzecia formacja katowiczan kolejny raz dała popis szybkiej gry. Hampus Olsson świetnym podaniem wypuścił przez środek Mateuza Michalskiego, który strzałem w samo okienko bramki Linusa Lundina wyrównał stan rywalizacji. Jeszcze przed przerwą znacząco podwyższyła się temperatura w Hali Lodowej. Miro Lehtimäki próbując zatrzymać atak rywala, dopuścił się przewinienia na Kalle Valtoli. W następstwie tych wydarzeń, po chwili doszło do starcia pomiędzy Joona Monto oraz Janem Sołtysem. W konsekwencji, dwaj najaktywniejsi uczestnicy zajścia wspólnie z Lehtimäkim znaleźli się w boksie kar.

W drugiej odsłonie dłużej w posiadaniu krążku utrzymywali się podopieczni Nika Zupančiča, którym coraz głębiej udawało się zamykać katowiczan. Przyjezdni próbowali inicjować kontry, jednak w tym okresie gry ich ataki były mocno szarpane i w dużej mierze rozbijały się o zagęszczoną środkową strefę. Zdecydowanie częściej gościliśmy pod bramka Murraya, przed którym zarysowywała się perspektywa wytężonej pracy. Coraz dłuższa obecnośćUnii w katowickiej tercji nie przełożyła się w dalszym ciągu na wypracowanie dogodnej pozycji strzelckiej, GieKSa, choć głęboko zepchnięta do obrony, dobrze wywiązywała się z zadań defensywnych. Cierpliwość popłaciła gościom w 33. minucie. Spod opieki obrońców zerwał się Bartosz Fraszko, otwierając sobie drogę do bramki. Lundin wyczytał jednak intencję katowickiego skrzydłowego, nie pozwalając się zaskoczyć. W końcówce drugiej tercji zespoły prowadziły otwartą grę , błyskawicznie odpowiadając na próby rywala.

Nieco bardziej wyważony obraz gry zaprezentowali nam zawodnicy w trzeciej odsłonie. Upływający czas oraz najwyższa stawka spotkania sprawiały, że obie ekipy stawiały przede wszystkim na odpowiedzialność za własne poczynania. Zwarta praca w defensywie nie pozwalała żadnej ze stron na rozprzestrzenienie skrzydeł w ataku. Drużyny zdawały się mieć świadomość, że następne trafienie może okazać się decydującym o losach spotkania, stąd każda próba ataku była pieczołowicie budowana, ze szczególną troską o krążek w momentach jego wyprowadzania z własnej tercji.

Wraz z 60. minutą nie nastąpiło rozstrzygnięcie losów spotkania, więc po przerwie na czyszczenie lodu, zespoły powróciły na lód w trzyosobowych formacjach. Więcej przestrzeni na tafli bardziej służyło gościom, którzy pierwsi przeszli do budowania ataków. W 62. minucie doskonałą okazję do zakończenia spotkania miał Hampus Olsson, jednak z najbliższej odległości przeniósł on krążek wysoko poza bramką. Chwilę później część oświęcimskiej publiczności odniosła wrażenie, że losy spotkania zostały rozstrzygnięte. Ville Heikkinen próbował wymanewrować Johna Murraya, ten jednak parkanami zatrzymał krążek. W 64. minucie Bartosz Fraszko kolejny raz stanął twarzą w twarz z Linusem Lundinem jednak i tym razem nie znalazł sposobu na zaskoczenie golkipera rywali. Gdy wydawało się, że oświęcimianie zdołali oddalić całe zło, błąd przy inicjowaniu ataku popełnił Elliot Lorraine. Niecelnie zagrana guma trafiła ponownie do Bartosza Fraszki, który skrzętnie skorzystał z tego prezentu i przesądził o losach spotkania.

 

Szalony mecz w Oświęcimiu! „Złoty gol” Heikkinena i remis w finałowej serii

To był hokejowy thriller! Re-Plast Unia Oświęcim prowadziła już 3:0, później przegrywała 3:4, a finalnie pokonała GKS Katowice 7:6 po dogrywce. Gola na wagę drugiego zwycięstwa w finałowej serii w siódmej minucie dogrywki zdobył Ville Heikkinen!

Tuż po zakończeniu sobotniego spotkania wielu kibiców Unii drżało o sytuację kadrową. Miało to związek z urazem Krystiana Dziubińskiego, który nie dokończył trzeciego meczu. „Dziubek” ostatecznie znalazł się w składzie, ale został ustawiony w czwartej formacji. W pierwszej znaleźli się Mark Kaleinikovas, Kamil Sadłocha i Andriej Denyskin, a rola środkowego przypadła drugiemu z nich.

Oba zespoły rozpoczęły to spotkanie od uważnej gry i czekania na błąd rywala. W 13. minucie gospodarze przez 33 sekundy grali w podwójnej przewadze, a na ławce kar odpoczywali wtedy Hampus Olsson i Aleksi Varttinen. Po powrocie na lód „szwedzkiego wieżowca” wynik spotkania otworzył Carl Ackered, popisując się soczystym uderzeniem bez przyjęcia z wysokości prawego bulika.

Worek z bramkami na dobre rozwiązał się tuż po przerwie, zresztą druga odsłona była prawdziwym hokejowym kalejdoskopem. Już na jej początku na 2:0 podwyższył Erik Ahopelto, który po indywidualnym rajdzie uderzył w długi róg.

64 sekundy później trzeciego gola dla gospodarzy dołożył Elliot Lorraine, dobijając uderzenie Łukasza Krzemienia. Mogło się wydawać, że goście już się nie podniosą i w tym meczu wszystko jest już jasne. I tu pojawiło się małe„ale”.

Trener Jacek Płachta od razu zareagował i wziął czas. Starał się zmotywować swój zespół i wpoić mu, że jeszcze nie wszystko stracone. Wykazał się też ogromnym zaufaniem do Johna Murraya, którego nie zmienił.
Jaki był tego efekt? Trzeba przyznać, że piorunujący – w ciągu siedmiu minut zdobyli cztery gole. Sygnał do odrabiania strat dał w 25. minucie Ryan Cook, który po podaniu Bartosza Fraszkiprzymierzył po lodzie i pokonał Linusa Lundina. Goście poszli za ciosem i 94 sekundy później złapali kontakt z rywalem, bo Joona Monto skutecznie poprawił uderzenie Miro Lehtimäkiego.
Na dodatek wykluczenie złapał Carl Ackered, a katowiczanie zamienili tę szansę na wyrównującego gola. Zasłużone gratulacje od swoich kolegów odebrał Joona Monto, a 44 później dublet skompletował Ryan Cook, popisując się mocnym i precyzyjnym uderzeniem z nadgarstka.

Tym razem o czas poprosił Nik Zupančič, a jego podopieczni nie poddali się i jeszcze przed przerwą doprowadzili do wyrównania. Na listę strzelców wpisał się Sebastian Kowalówka, wykorzystując dobre dogranie Łukasza Krzemienia. Było więc 4:4.
Nie był to koniec emocji – przeciwnie te dopiero się zaczynały. Na początku trzeciej odsłony prowadzenie oświęcimianom po szybkiej wymianie krążka pomiędzy Ville Heikkinenem a Henrym Karjalainenem przywrócił Erik Ahopelto.
Biało-niebiescy znów chcieli pójść za ciosem. Gdy grali w przewadze, do siatki trafił Mark Kaleinikovas, popisując się soczystym uderzeniem bez przyjęcia. Sędziowie najpierw wskazali na bramkę, ale później – po protestach katowiczan i wzajemnych konsultacjach – nie uznali gola. Powodem był fakt, iż 25sekund wcześniej krążek wpadł do boksu GieKSy, a więc znalazł się poza polem gry. Żaden z arbitrów gry wtedy nie przerwał. Apowinien.

Katowiczanie jak na obrońców tytułu przystało, nie dali łatwo za wygraną. W 49. minucie Kacper Maciaś mocno popracował na Andriju Denyskinie, odebrał mu krążek, a następnie dograł wzdłuż bramki do Olliego Iisakki. Fin musiał tylko dopełnić formalności i odpowiednio przystawić łopatkę kija.

Wymiana ciosów wciąż trwała, a żaden z zespołów nie chciał dać za wygraną.W 53. minucie okres gry w przewadze na gola zamienił Ville Heikkinen, który huknął z pełnego zamachu, a półtorej minuty później minuty później do remisu doprowadził Grzegorz Pasiut, robiąc użytek z podania Aleksiego Varttinena.
Do końca regulaminowego czasu gry wynik już się nie zmienił, więc o losach spotkania ponownie musiała przesądzić dogrywka. Tym razem na swoją korzyść rozstrzygnęli ją oświęcimianie, a w ramionach swoich kolegów utonął Heikkinen. 30-letni środkowy odważnie wjechał do tercji i uderzył z nadgarstka, a John Murray źle ocenił lot krążka.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Balon de GieKS’or

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tak, tak, Shellu wrócił do działalności redakcyjnej rok temu i faktom nie da się zaprzeczyć. Mianowicie od tego czasu byłem na 17 meczach wyjazdowych. Bilans: 3-1-13. Z różnych powodów nie zawitałem na czterech meczach w delegacji. Bilans: 3-0-1. Niech to szlag!

Miejmy więc te heheszki, że Shellu przynosi pecha za sobą. Pośmialiśmy się, fajnie. Teraz przejdźmy do rzeczy poważnych.

To co oglądamy w tym sezonie na wyjeździe, to co widzieliśmy wczoraj w Gdańsku, to jest jakiś jeden wielki koszmar. W zasadzie nawet nie wiem, co pisać, bo jestem zażenowany. Przede wszystkim dysproporcją pomiędzy meczami u siebie i na wyjeździe. Dysproporcja, w której GieKSa u siebie od przerwy meczu z Zagłębiem walczy, gra agresywnie, zmiata tego przeciwnika i nawet jeśli pojawiają się błędy w defensywie, to nadrabiamy grą ofensywną i strzelanymi bramkami. Na wyjazdach nie ma ani ofensywy, ani defensywny. Jest jedno wielkie nic.

Mecz z Lechią został oddany. Nie mam na myśli, że bez walki, choć tej determinacji mogło być zdecydowanie więcej. Ale został oddany bez jakichkolwiek atutów piłkarskich. Był to absolutnie beznadziejny mecz, który jakby potrwał drugie 90 minut, to GKS i tak by bramki nie strzelił. Nie da się strzelić gola, gdy nie potrafi się stworzyć dogodnej sytuacji do zdobycia bramki. Bramkarz Lechii Paulsen został zatrudniony w zasadzie tylko przy strzale dystansu Nowaka. I kilka razy wyłapał, względnie wypiąstkował piłkę po bardzo słabych dośrodkowaniach. Najlepszą akcję katowiczanie przeprowadzili wtedy, gdy Galan wypuścił Nowaka, ten zrobił zwód i uderzał, ale został zablokowany. Poza tym – nie było nic.

Strasznie się na to patrzyło. Na pierwszą połowę nasz zespół nie dojechał w ogóle. Tam to nawet i tej determinacji nie było widocznej. I myślę, że raz na zawsze warto między bajki z mchu i paproci włożyć krążące w piłce historię o tym, jak to jest ciężko, gdy gra się co trzy dni. Tym razem bowiem były dwa tygodnie przerwy i w żaden sposób nie wpłynęło to pozytywnie na zespół. Katowiczanie byli ospali, bez pomysłu, bez widocznej chęci przyciśnięcia przeciwnika.

Zawsze na meczach posiłkuję się transmisją z Canal+, czy to odpalając na laptopie i oglądając powtórki, czy zapuszczając żurawia w monitory komentatorów stacji, tym razem Bartosza Glenia i Michała Żyro (na monitorach zawsze jest od razu, nie trzeba czekać „poślizgu”). Gdy około 36. minut zobaczyłem, że GKS nie oddał nawet jednego strzałów, choćby niecelnego, nie mogłem uwierzyć. Oto gramy z najsłabszą obroną w lidze, której Zagłębie Leszka Ojrzyńskiego potrafi wklupać sześć bramek, a my nie potrafimy choćby postraszyć bramkarza gospodarzy. Po prostu koszmar. Na koniec połowy był już jeden celny strzał o xG… 0,01. Ja bym to jeszcze na części tysięczne rozłożył, żeby zobaczyć, czy nie było to 0,001. Natomiast sytuację, w której Galan zagrał – co by nie mówić – kapitalną piłkę do Wasyla, a Wasyl zamiast albo przyjąć i strzelić, albo poczekać, albo zrobić cokolwiek innego, odgrywał z pierwszej do tyłu, do nikogo, zakwalifikowałbym jako ujemne xG. No, po prostu tak nie można.

Mimo wszystko coś tam w końcówce pierwszej połowy leciutko zaczęło się dziać i dawało to jakąś nadzieję na grę po przerwie. I rzeczywiście, GKS miał dużo więcej posiadania piłki w drugiej części gry. Z 52-48 dla Lechii w pierwszej połowie, cały mecz skończyliśmy z bilansem 58-42 na korzyść GKS, czyli po przerwie GKS musiał mieć piłkę przez 68 procent czasu. I choć na koniec meczu to xG było już na poziomie 0,76, to nadal bardzo słabo. Nie mieliśmy groźnych sytuacji.

Zapytałem trenera na konferencji o kwestię braku prostoty w grze, tylko zbyt dużego kombinowania. Trener zaprzeczył mówiąc, że w tym spotkaniu było być może najwięcej dośrodkowań w całym sezonie, bo około czterdziestu i chodzi o jakość. Nie doprecyzowałem, więc doprecyzuję teraz – bardziej chodzi mi o sytuacje, w których naprawdę można już próbować oddać strzał, czy może nawet trochę popróbować zrobić coś na aferę, jakieś zamieszanie itd. A my kombinujemy, tak jak wspomniany Wasyl, tak jak Bartek Nowak w jednej sytuacji, gdzie się wygonił i został zablokowany. Kilka takich sytuacji by się jeszcze znalazło. Natomiast faktem jest, tak jak stwierdził szkoleniowiec, że chodzi też o samą jakość dośrodkowań, a ta była bardzo słaba. Nawet komentatorzy określili centry GieKSy jako „baloniaste”. Golkiper gospodarzy nie miał z reguły z nimi problemów, a jak kilka razy nasi zawodnicy doszli do główki, to po prostu odbili piłkę gdzieś do góry czy nie wiadomo gdzie. Zagrożenia żadnego. Po francusku i hiszpańsku piłka to „balon”. Piłkarze GKS za bardzo chyba wzięli sobie to do serca.

Piszę o tej aferce, bo GKS potrafi taką grać. Ja wiem, że Jacek Gmoch kiedyś chciał zmatematyzować piłkę i dziś wielu szkoleniowców to robi – to znaczy chcą jak najmniej pozostawić przypadkowi. I ja to rozumiem. Natomiast wydaje się, że potrzebny jest w tym wszystkim balans, po ostatecznie piłka to taki kulisty przedmiot, który w dużej prędkości zachowuje się nieprzewidywalnie, gdy napotka na przeszkodę taką, czy owaką – tu się odbije, tu podskoczy, tu zakręci i po prostu trzeba mieć refleks i dołożyć nogę. Przecież strzelaliśmy takie bramki – Marten Kuusk w poprzednim sezonie z Cracovią czy Lukas Klemenz niedawno z Arką. Więc i to GKS potrafi.

Jeśli miałbym wyróżnić jakiegokolwiek zawodnika w tym meczu, to pewnie postawiłbym na Galana, choć widząc po opiniach kibiców, moglibyśmy się w tych opiniach rozminąć. Ale Borja coś tam próbował i zagrał dwie bardzo dobre piłki w pole karne. Poza tym mizeria i raczej kilku bohaterów negatywnych.

Trener pokombinował ze składem, więc mogliśmy obejrzeć zaskakujące zestawienie. Jak przyznał na konferencji, zmasakrowani po wyjazdach na reprezentacje byli Kuusk i Kowalczyk. Tego pierwszego zabrakło nawet na ławce, Mateusz wszedł w drugiej połowie. I okej, może podróż z Armenii, może kadra, ale kurka wodna, tak przegrać pojedynek biegowy z Meną, który grał od początku. Nie godzi się.

I znów ta cholerna bramka w końcówce. Znów zapytam – ileż można? I mam gdzieś, że to kontra wynikająca z odkrycia się. Bramka to bramka. Z jednej strony nie pozwalamy Kudle polecieć w pole karne przeciwnika w 107. minucie meczu, z drugiej dajemy sobie w taki sposób wbić bramkę. W siódmym meczu z rzędu tracimy gola w końcówce połowy. W tym sezonie to już dziesięć (!) takich goli. A w ostatnich szesnastu meczach – szesnaście!

A’propos Camilo Meny – po meczu, gdy wychodziliśmy ze stadionu, wychodził też Kolumbijczyk, więc stwierdziłem, że to idealna okazja podziękować mu za gola z Arką Gdynia, który dał naszemu klubowi możliwość walki o awans do ekstraklasy w maju rok temu. Co uczyniłem. Camilo był zdziwiony, dlaczego jakiś gość dziękuje mu za tego akurat gola, gdy przecież przed chwilą strzelił. Ale wyjaśniłem mu wszystko, tak więc w imieniu kibiców GieKSy osobiste podziękowania zostały złożone. Dzięki Camilo!

Wracając do składu. W miejsce Kuuska na boisku pojawił się po raz pierwszy od wielu miesięcy Grzegorz Rogala. Kibice łapali się za głowy, ale myślałem sobie – dajmy mu szansę. Po meczu mam taką myśl, która by mi jeszcze niedawno do głowy nie przyszła… królestwo za Klemenza! Rozumiem brak ogrania, ale na Boga – czy to przeszkadza w tym, żeby prosto i mocno kopnąć piłkę? Zawodnik udzielał się w ofensywie, ale kopał tak, jakby to była piłka lekarska, względnie nie jadł śniadania, ni obiadu. I po takiej dwukrotnej próbie kopnięcia piłki, została ona wybita i padła pierwsza bramka.

No i z bólem serca muszę też powiedzieć, że Dawid Kudła w tym sezonie nie pomaga. Absolutnie. Nie wybronił żadnego meczu, nie jest pewnym punktem, a ta bramka obciąża go strasznie. To nie jest zły bramkarz, ale jeśli nie poprawi się w najbliższym czasie, to nie zdziwię się, jeśli trener postawi na Rafała Strączka. W pucharowym meczu z Wisłą na pewno. Ale też w lidze. Mimo wszystko jestem fanem Dawida i mam nadzieję, że się ogarnie i wróci do formy z poprzedniego sezonu.

Zagrali Milewski i Bosch, i z ich gry nic kompletnie nie wynikało. Sebastian generalnie niewiele wnosi do zespołu, jedynie raz na jakiś czas zagra dobry mecz. Jesse na razie wystąpił w Zabrzu i w Gdańsku i na razie cienizna totalna.

Adam Zrelak niewidzialny, podobnie jak Ilja Szkurin, który wszedł w drugiej połowie, choć Białorusin wypadł minimalnie lepiej niż Słowak, coś tam próbował powalczyć. Ale bez efektu.

Wprowadzony na boisko w drugiej połowie Adrian Błąd też już młodszy nie będzie. Z całym szacunkiem – także za poprzedni sezon, gdzie dawał radę, w tym zawodnik już piłkarsko po prostu nie pomaga. Kompletnie.

Reszta nie dała po prostu nic dobrego zespołowi i jako całość, zagraliśmy po prostu ultra beznadziejne zawody. Wiadomo też, że była przerwa z powodu zadymienia, ale psychologicznie, gdy sędzia pokazał doliczonych 16 minut, to powinniśmy natrzeć na tego rywala i po prostu go stłamsić. I trochę tej aferki zrobić, tak jak Wszołek z Jędzą zrobili nam w Warszawie. Oczywiście jakościowo – z idealną centrą i strzałem.

0-0-4, bramki 1:11. Bilans na wyjazdach tragiczny. Problem w tym, że ten bilans jest adekwatny do gry. W Łodzi było po prostu słabo, na Legii całkiem nieźle, za to na Górniku i Lechii totalnie beznadziejnie i dramatycznie. Jeśli trener chciał coś zmienić na wyjazdach, to na razie efektów nie ma. Jest tak samo źle jak było. Natomiast swoją drogą piłkarze muszą się ogarnąć, bo to naprawdę niemożliwe, że u siebie można, a na wyjeździe nie można. Nie wiem, może mówcie sobie do lustra przed wyjazdami: „O, ale fajnie, znów gramy na Nowej Bukowej, znów gramy na Arenie Katowice”. Taką mini ściemkę róbcie, żeby wydawało wam się, że gracie u siebie. Nie wiem.

W każdym razie znów robi się nieciekawie. My przegrywamy bezdyskusyjnie z Lechią, a takie Zagłębie jedzie do Poznania i wygrywa. Musimy jak ognia pilnować tej bezpiecznej strefy. A łatwo przecież nie będzie, bo zaraz czeka nas mecz z obecnie drugą i pierwszą drużyną w tabeli. Jeśli nie wygramy choćby jednego z tych dwóch meczów – będzie gorąco.

Niezależnie od tego i tej całej krytyki – będę powtarzał – wspieramy! Będę powtarzał, że ta drużyna zasłużyła już nieraz na to, by ją wspierać w trudnym momencie. Dali nam ekstraklasę, to teraz zróbmy wszystko – także my, jako kibice – żeby tę ekstraklasę utrzymać. Wszyscy na Cracovię!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu z Lechią

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mecz w Gdańsku to już historia. Przegraliśmy sromotnie i nie ma co do tego wracać, chyba że w celach „wyciągania wniosków”. Miejmy nadzieję, że drużyna to zrobi. Jak wyglądał wyjazd okiem redakcji, przeczytacie w poniższym artykule. A w piątek – Cracovia!

1. Jako że jest to jeden z najdłuższych wyjazdów w sezonie, postanowiliśmy się wybrać wcześnie rano. O godzinie 9 wyruszyliśmy w składzie Shellu, Misiek i Mariusz na północ, gdzie 9 godzin później miał zacząć się mecz.

2. W sumie o mało, abyśmy nie pojechali, bo Patryk zamówił auto, ale… na dzień meczu z Wisłą Płock. Na szczęście Mariusz jechał, bo inaczej by nici były a nie mecz.

3. Droga przebiegała szybko i sprawnie. Po drodze zatrzymaliśmy się na lunch na stacyjnym Subwayu, korzystając z promocji. W dzisiejszej drożyźnie cena 9 zł za małą kanapkę rzeczywiście brzmi jak okazja.

4. W Gdańsku byliśmy około godziny 15:00. Wstąpiliśmy na chwilę do centrum handlowego, a potem udaliśmy się na jedzenie do „Zagrody u kozy” czy jakoś tak. Wzięliśmy pljeskavicę i cevapcici, więc mieliśmy Jugo Grill w Gdańsku. Ja miałem cevapcici i było za mało mięsa. Natomiast było to smaczne, ale Jugo Grill jest dużo lepszy.

5. Przejeżdżaliśmy też obok gdańskich ikon, czyli Stoczni Gdańskiej, długiego, ale jednak nie tak długiego jak myślałem Falowca czy efektownego i estetycznego budynku Urzędu Marszałkowskiego.

6. Czas nas bardzo gonił, więc udaliśmy się na plażę dosłownie na 10 minut w Jelitkowie. Jak na piątek i taką średnią pogodę nawet było sporo ludzi uprawiających plażing. Powdychaliśmy przez chwilę jodowe powietrze, dotknęliśmy morskiej wody i skierowaliśmy się znów do samochodu. Stadion był tuż tuż.

7. Na uwagę zasługują przystanki w pobliżu stadionu, które są stylizowane właśnie na elewację tego obiektu pamiętającego mecze polskiego Euro.

8. Nie wpuszczono nas na jeden z parkingów, więc musieliśmy trochę potem drałować. W każdym razie miejsce parkingowe znaleźliśmy i udaliśmy się na obiekt.

9. Sam stadion – kolos. Ja go widziałem dotychczas tylko z zewnątrz, gdy rok temu odbywałem swoją pielgrzymkę dziękczynno-błagalną właśnie spod Polsat Plus Areny na stadion Arki Gdynia. Sentyment pozostał, nawet przez chwilę jechaliśmy drogą, której chodnikiem szedłem o gdańskim poranku na początku tamtej trasy.

10. Odbiór akredytacji odbył się szybko i sprawnie. Misiek poszedł na foto, a my z Mariuszem udaliśmy się na górę. Niestety schodami, bo winda była zepsuta. Wejście na trzecie piętro dało trochę w kość. Ja po mojej kontuzji wytraciłem formę, więc czas ją znowu zacząć budować.

11. Weszliśmy na sektor prasowy i oczom naszym ukazał się stadion od wewnątrz. Tak jak piszę – ja go miałem okazję zobaczyć po raz pierwszy, gdyż na meczu pierwszoligowym przegranym 1:5 nie byłem, a w zeszłym sezonie wyeliminowała mnie choroba.

12. Powiem tak – nie rozumiem zachwytów. Kibice, którzy byli na tym obiekcie, mówią, że jest piękny, a niektórzy nawet, że najładniejszy w Polsce. Mnie się nie podoba kolorystyka. Od zawsze – jak patrzyłem w telewizji czy na zdjęciach. Nie wiem czemu dali taki brzydko-żółtawy kolor. Jakby ten stadion był biało-zielony, to byłby wypas.

13. Ogólnie wydaje mi się taki jakiś ponury. I to zamknięcie. Chyba przyzwyczaiłem się do otwartych przestrzeni. I prześwitów. Czy to na Widzewie, Pogoni czy po prostu u nas, na GieKSie. To zamknięcie tego kolosa robi takie klaustrofobiczne wrażenie.

14. Widok oczywiście kozaczek. Trybuny wysoko, widać całe boisko. I trybuna prasowa umiejscowiona jest na tym drugim piętrze stadionu, jak rozumiem wyłączonym ze sprzedaży, bo nie było na nim w ogóle kibiców. Oddzielenie od kibiców zawsze ułatwia pracę, w przeciwieństwie do obiektów, gdzie tego podziału nie ma i sympatycy klubów nieraz zajmują miejsca prasowe lub po prostu… zasłaniają.

15. Stadion jest olbrzymi i kojarzy się trochę z obiektem Śląska Wrocław. Wiadomo – wybudowane na Euro 2012. Ale duże. Za duże. Przy super meczach się zapełniają, jak choćby na derbach Trójmiasta. Ale poza tym nawet gdy jest kilkanaście tysięcy kibiców, to świecą pustkami. Nie wygląda to dobrze. Ale cóż – Lechia ma taki potężny obiekt i nic z tym nie zrobi. Musiałaby wygrać ligę i grać w Lidze Mistrzów.

16. Stanowiska dla prasy też bez zastrzeżeń. Dobre blaty, szerokie i kontakty w dużej liczbie. Jedynym mankamentem są krzesełka – luźne krzesła, a nie siedziska zamontowane na stałe. Problem w tym, że są one bardzo niskie, a wajcha do regulacji jest atrapą wajchy do regulacji. Nie działa. W żadnym krzesełku.

17. Trzeba było więc lekko zapuszczać żurawia. Tym bardziej, że komentatorzy Canal Plus relacjonowali na stojąco. A Michał Żyro podrygiwał sobie. Widać, że młody komentator Canal Plus cieszy się z tej roboty.

18. Kibice Lechii i GKS mają neutralne stosunki, więc tym razem nie było żadnych „pozdrowień”, a jedynie doping dla swoich drużyn. Zresztą dla sympatyków Lechii należy się dozgonny szacun za uszanowanie braku dopingu w pierwszych dziewięciu minutach meczu w Katowicach, gdy czciliśmy pamięć Jana Furtoka. Nadal też z Lechią łączy nas… Arka. W rundzie jesiennej znów oba kluby dały się gdynianom we znaki.

19. Pierwsza połowa była beznadziejna w naszym wykonaniu. Zero strzałów, zero zagrożenia, dopiero w końcówce jakieś kopnięcie w stronę bramki.

20. Dawidowi Kudle stadion Lechii nie służy. Dwa lata temu puścił tu pięć bramek, w poprzednim sezonie zawalił bramkę przy strzale Chłania, a teraz popełnił jeszcze większy babol – dając się przekozłować piłce. Przeklęty obiekt dla naszego golkipera.

21. Bartłomiej Kłudka to piłkarz Lechii, który w tym sezonie zdobył z GKS już cztery punkty. Mimo wszystko wziął mały rewanż na katowiczanach, po w drugiej kolejce jego Zagłębie Lubin wypuściło z rąk wygraną w Katowicach. Piłkarz przeszedł do Lechii, której co ciekawe strzelił gola… niecały miesiąc temu jeszcze jako piłkarz Miedziowych.

22. W przerwie można było się posilić dość ciekawym napojem gazowanym z 20% mojito. Bezalkoholowym oczywiście. Ale całkiem smaczne to.

23. W drugiej połowie GKS atakował, ale nic nie był w stanie zdziałać w ofensywie. Najgroźniej uderzał Bartosz Nowak z dystansu. Ale to za mało.

24. Na niemal kwadrans zadymione zostało boisko po użyciu rac przez kibiców Lechii, a potem GKS. Właśnie ten zamknięty stadion nie daje ujścia dymowi z wiatrem, więc trzeba czekać, aż uniesie się on do góry. Swoją drogą bardzo ciekawe było to, gdy z boku wydawało się, że boisko jest całe zadymione, a w C+ z kamery za bramką było bardzo dobrze widoczne. Czary jakieś.

25. Gdy wydawało się, że bijący głową w mur GKS przegra 0:1, kontrę wyprowadzili gospodarze, Camilo Mena wyprzedził Mateusza Kowalczyka i nie dał szans Kudle. Chwilę potem sędzia zakończył spotkanie.

26. Po meczu udaliśmy się na konferencję prasową. I tutaj podobnie jak na Górniku – akurat sala konferencyjna nie przystoi takiemu stadionowi. Wygląda jak jakieś duże pomieszczenie na starych obiektach. Tu trzeba by wprowadzić sporo nowoczesności.

27. Pierwszy raz widziałem taką salę, która jest szersza niż dłuższa i tak są poustawiane siedzenia. Jako więc, że siedziałem mocno na skrzydle, trener musiał zeskanować przestrzeń, by mnie znaleźć, gdy zadawałem pytanie.

28. Opisywałem to już w felietonie, gdy wychodząc ze stadionu mijaliśmy Camilo Menę, któremu podziękowałem za gola w niegdysiejszym meczu z Arką Gdynia. Szedł najwyraźniej z mamą, po miała ona koszulkę „Mena’s mom”. Sympatycznie.

29. Ogólnie to mieliśmy po tej wtopie 1:5 dobry czas z Lechią. Wygraliśmy przecież kolejne trzy spotkania. Ten rywal nam leżał. Ale na ten moment to się skończyło.

30. Udaliśmy się do samochodu. Chłopaki wracali do Katowic, ja natomiast miałem w planie zostać w Gdańsku. Zawieźli mnie pod kwaterę na Oliwie, a tam – po przywitaniu z miejscowym kotem – zakwaterowałem się na swojej miejscówce.

31. Plan był taki, żeby rano pojechać pociągiem do Płocka, by udać się na przeszpiegi naszych najbliższych rywali – Wisły Płock i Cracovii.

32. Wszystko świetnie układało się aż do momentu, gdy w sobotę wyszedłem z pizzerii w Płocku i zaczął padać deszcz. Wtedy moim największym problemem był brak parasola.

33. Nie spodziewałem się, że po przybyciu na stadion okaże się, że mecz został odwołany. Pusty przelot – mój trzeci w życiu, w takich okolicznościach. Pierwszy był w 2012, gdy Stadion Narodowy przed meczem z Anglią zamienił się w słynny Basen Narodowy.

34. Druga taka sytuacja była, gdy z Kosikiem wybrałem się na mecz St Johnstone z Glasgow Rangers w szkockim Perth. Wtedy spotkanie zostało odwołane, bo jedno z pól karnych było zmrożone po ujemnej temperaturze z nocy. Brytole…

35. Podobna sytuacja była też w 2006 roku w IV lidze, ale tu już nie zagrały czynniki pogodowe. Przyjechałem do klubu i już mieliśmy jechać na wyjazdowy mecz ze Źródłem Kromołów, ale w ostatniej chwili gospodarze się wystraszyli najazdu kibiców z Katowic i oddali mecz walkowerem. Pamiętam, że wówczas w takim razie poszedłem na swój jedyny mecz na stadionie MK Katowice – wygrany ze Slavią Ruda Śląska 3:0.

36. Wracając do Płocka. Jak niepyszny wróciłem do hotelu i miało to swoje plusy, bo podczas całego wyjazdu nie czułem się najlepiej (pogranicze infekcji), więc mogłem trochę dychnąć.

37. Cracovię i Wisłę i tak zobaczę w akcji – bo to nasze najbliższe trzy mecze.

38. Tylko trzy punkty z Pasami!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Powaga drużyny zachowana

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po emocjach – dodajmy bardzo pozytywnych – związanych z meczami reprezentacji, czas wrócić do ligowej piłki. Oj działo się, działo, mimo że to tylko dwa tygodnie. Najmniej w tym wszystkim istotnym był chyba mecz z Górnikiem Zabrze, sparingowy Śląski Klasyk, który GKS Katowice wygrał w samej końcówce 2:1. Bohaterem spotkania – o ile w ogóle określenie „bohater” pasuje (nie pasuje) do meczu kontrolnego, był zawodnik, którego w GieKSie już nie ma. Aleksandrowi Buksie skrócono wypożyczenie z Górnika i zawodnik poszedł dalej – do Polonii Warszawa. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że to, co mówią kibice o piłkarzu – opierając się na swoich obserwacjach i opiniach – materializuje się w związku z danym zawodnikiem. Od początku wiedzieliśmy, że Olek to „odrzut” z Górnika, a nie realne wzmocnienie i raczej nic z tego nie będzie. To nic personalnego do zawodnika. Po prostu są piłkarze, którzy tym realnym wzmocnieniem są (później się sprawdzają lub zawodzą), a są tacy, gdzie jakaś metamorfoza na plus rozpatrywana jest raczej w kategorii wielkiego zaskoczenia.

Pojawiły się jednak też solidne wzmocnienia, przynajmniej tak się wydaje. Emana Markovića widziałem podczas meczu z Górnikiem i zaprezentował się bardzo przyzwoicie, strzelił bramkę, był aktywny. Cały czas czekamy na wejście do składu Jesse Boscha, który co prawda w GKS już zadebiutował, ale jeszcze nie wywarł żadnego piętna na grze zespołu. No i transfer niemal last minute – Ilja Szkurin i to wydaje się być wyjściowo kapitalne wzmocnienie. Co prawda w Legii zawodnik zawiódł i tam się go pozbyli – uważam zbyt pochopnie – ale przecież w Stali Mielec ten piłkarz wiązał krawaty. Choć marnował w warszawskim klubie sytuacje na potęgę (także w meczu w Katowicach), to przecież trafiał do siatki w finale Pucharu Polski, w superpucharze, na Nowej Bukowej mimo wszystko również, kiedy to aż uklęknął i schował twarz w dłoniach z ulgi po odblokowaniu i celebrował tym swoją radość.

Doszło też do jednego oczywistego wzmocnienia, które jest sytuacją nieoczywistą. Mianowicie, do GKS… nie trafił Tymoteusz Puchacz. Większości kibiców spadł kamień z serca. Nie wiemy, co do głowy przyszło trenerowi, że chciał mieć w drużynie tego hm… celebrytę. Można mówić o ambicji tego chłopaka, walorach czysto piłkarskich i na siłę unikać jak ognia tego, co sobą prezentuje… generalnie. Człowiek, który swoją „karierę” zbudował na farmazonie i JBL-ach, bo tak naprawdę nigdy się nie wyróżniał niczym poza szybkością. Wielu było w światowej piłce piłkarzy, którzy wydawali się wielkimi odkryciami, bo robili te efektowne sprinty. Tyle, że później okazywało się, że gdy przeciwnicy ich przeczytali, poza szybkością nie mieli nic do zaoferowania.

GieKSa potrzebuje piłkarzy, którzy są poważni i poważnie podchodzą do tego wszystkiego. Trzeba patrzeć na konteksty. To, że Afrykanie przyjeżdżają na Mundialu na mecze i wchodzą na stadion tańcząc i śpiewając to zupełnie inny kulturowo schemat niż w Europie. I tam to pasuje. Tutaj nie. Jeśli jeden piłkarz będzie traktował ten sport tylko jako głównie zabawę i taką czystą radość z życia, to w naszej kulturze to po prostu będzie wyraz braku profesjonalizmu. Nie będzie to „dostrojone” do całości. Nie zrozumcie mnie źle – nie mówię, że piłkarze mają się nie cieszyć z uprawiania tego sportu, nie czerpać radości z gry, ze zwycięstw, z tego, że być może mają najlepszą pracę świata. Mają się cieszyć, jak najbardziej. Tylko jest różnica pomiędzy tym cieszeniem się i utrzymywanie profesjonalizmu – nie tylko na boisku, ale także poza nim – a zwykłym… pajacowaniem.

Byli tacy pajacujący piłkarze, którzy dobrze się zapowiadali, mieli piłkarsko papiery może nawet na Złotą Piłkę, a skończyli na peryferiach futbolu. Pierwszy do głowy przychodzi taki Mario Balotelli, który przecież talent miał wybitny, ale rozmienił go na drobne swoimi głupotami typu puszczanie fajerwerków w łazience czy wjeżdżanie na teren więzienia dla kobiet.

Może Puszka aż tak spektakularnych ekscesów nie miał, ale te różne celebryckie historie z Julią Wieniawą, wypisywanie do Dody na Instagramie czy jakieś akcje z tym Slow Speedem, czy ja tak się zwie ten osioł (WTF?) to po prostu taka błazenada, że nie przystoi to piłkarzowi czy kandydatowi na piłkarza GieKSy. Wystarczy spojrzeć na takiego Arka Jędrycha, normalny spokojny facet i jako kapitan wzór. I zestawcie go w drużynie z Puszkinem… aaaaa, szkoda gadać. A dziw, że kiedyś grali razem.

W czasach, kiedy jeszcze nie gryzłem się w język (teraz jestem kilka lat dojrzalszy) napisałem zaraz po meczu z Bytovią:

Więc spadaj sobie Puczi „zapierdalać tak jak Kante” do Poznania, bo ostatnio pogwiazdorzyłeś i jeśli nie opanujesz sodówki, to nici z kariery.

Cóż… Przez te sześć lat na farmazonie wycisnął maxa. Szacun. To też jest umiejętność. Ale prawda gwiazdorzenia prędzej czy później wychodzi.

Puchacz był jedną z twarzy spadku do drugiej ligi. Ktoś powie, że Arkadiusz Jędrych i Adrian Błąd też byli. No byli – i nawet sam miałem zdanie, że z tymi zawodnikami wiele nie osiągniemy i powinni odejść. Ale zostali w GieKSie przez tyle lat i awansowali – do pierwszej ligi i do ekstraklasy. I jakkolwiek dalej uważam, że od czasu, kiedy na GieKSie się udzielam, czyli przez te 20 lat większość moich przewidywań się sprawdzała, to tutaj akurat nie. Co do Arka i Adriana mogę powiedzieć jedynie – sorry panowie, pomyliłem się.

Nie sądzę, że cokolwiek takiego mogłoby się przydarzyć przy Tymoteuszu. Choć mimo wszystko mu tego życzę, bo ciągle chłopak jest młody, ma 26 lat i jeśli rzeczywiście by się ogarnął, to coś jeszcze może w tę piłkę pograć. Nie na najwyższym poziomie, ale jakiś klub z ekstraklasy może go przygarnąć.

Podsumowując więc – bo już dajmy spokój Puchaczowi – to naprawdę świetna wiadomość, że do nas nie trafił. Nie wiem, co tam się podziało, czy GieKSę wyd… wymanewrował, ale sama ta historia z wysypaniem się jego transferu przecież do niego bardzo pasuje. Niech się kopie po czołach z Azerami, krzyżyk na drogę i obyśmy już nigdy więcej nie mieli pomysłów ściągania takich „gwiazdorów” do naszego klubu. Bądźmy poważni.

Napisałem wcześniej, że mecz z Górnikiem, sparing sparingiem… Niestety wydarzyła się rzecz, której najmniej byśmy chcieli. Aleksander Paluszek zerwał więzadła w kolanie i na wiele miesięcy z jego gry będą nici. Jak to dobrze ktoś napisał – szkoda, że zagrał z Radomiakiem, bo tylko narobił nadziei… To prawda, debiut zawodnika w katowickich barwach był bardzo obiecujący. Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za zawodnika i życzyć szybkiego powrotu do zdrowia.

Niestety w związku z tym skomplikowała się nasza sytuacja w obronie. Nie pozyskaliśmy dodatkowego obrońcy i GieKSa będzie musiała rzeźbić w tym, co ma. Póki co nasza defensywa nie spisuje się dobrze w lidze, tracimy mnóstwo bramek, a ostatni mecz na zero z tyłu rozegraliśmy prawie pięć miesięcy temu. Jeśli chcemy się utrzymać i punktować w lidze, ten aspekt musi być poprawiony. Nie zawsze bowiem będziemy strzelać cztery gole, jak z Arką, i trzy – jak z Radomiakiem. Tak więc Arek Jędrych, Marten Kuusk, Lukas Klemenz i Alan Czerwiński będą musieli wziąć tę odpowiedzialność i praktycznie w tym kwartecie zamykają się nasze możliwości. Problem się pojawi, gdy przyjdą kartki czy nawet drobne urazy. Choć Bartek Jaroszek to fajny chłop, ratowanie się nim będzie aktem desperacji. Ale pozdro Bartek 😉

Jutro czeka nas starcie z Lechią Gdańsk. Wyjazdy, ach te nieszczęsne wyjazdy. Mamy z nimi potężny problem i to nie od dziś. Choć w tym roku katowiczanie wygrali przecież w Częstochowie, Wrocławiu czy Gdańsku właśnie, to seria czterech porażek z rzędu na wiosnę czy trzech w obecnym sezonie jest niepokojąca. Dodatkowo przyglądając się tym spotkaniom – w większości GKS nie miał czego szukać. Patrząc jeszcze na wiosnę, najlepszy był mecz z Motorem, ale pozostałe przegrane to była lipa. Teraz bardzo słabe występy w Łodzi i Zabrzu, niezły w Warszawie. To za mało. Trener na konferencji po Górniku mówił o tym, że możliwa jest jakaś zmiana, jeśli chodzi o delegacje. Na czym będzie ona polegać – zobaczymy.

Nadal wielkim problemem są też bramki tracące w końcówkach połów. Od tych pięciu miesięcy w dwunastu meczach GKS stracił trzynaście bramek w ostatnich pięciu minutach pierwszej lub drugiej połowy. I z Radomiakiem tak było, a gdyby sędzia uznał gola w końcówce meczu – mielibyśmy tego jeszcze więcej. Fatalna statystyka i ja naprawdę łapię się na tym, że marzę, żebyśmy w pierwszej połowie dociągnęli choćby do 0:0. W obecnym sezonie udało się to tylko raz – w pierwszej kolejce.

Lechia to nie będzie łatwy przeciwnik, ale nie jest to rywal nie do ogrania. Co prawda słynął z tego, że strzelał i tracił mnóstwo bramek, ale ostatnio się to trochę zmniejszyło. Bo ultrabezbarwnym i nudnym meczu Lechiści pokonali w derbach Arkę 1:0, a w Białymstoku przegrali 0:2. A wiemy, że wcześniej dostali oklep w Lubinie 2:6. Można więc tej ekipie strzelać bramki, zresztą GKS w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu trafił w Gdańsku trzy razy, natomiast jak uruchomi się Bobcek z Wiunnykiem, to naprawdę trzeba się mieć na baczności i nasza obrona musi być zwarta i zwrotna.

Mecz z Radomiakiem był epicki. Pod kątem emocji to było jedno z najlepszych spotkań od wielu lat, niektórzy kibice musieli do siebie dochodzić po nim przez kilka dni. Dużo dało to jednak pozytywnej adrenaliny i nakręcania się na dalsze losy naszego zespołu.

Jednak kochani – Lechia jest dopiero jutro. Teraz i dzisiaj najważniejszy jest inny mecz GieKSy. Wszyscy o 18:00 trzymamy kciuki za dziewczyny w boju z Twente Enschede. Dajcie z siebie Dziołszki wszystko, żeby przed rewanżem mieć jak najlepszą sytuację wyjściową!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga