Dołącz do nas

Piłka nożna

Solidny Klemenz, zagadka Midzierski i boczni do wymiany

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przegląd formacji kontynuujemy przyjrzeniem się obronie GKS Katowice w rundzie jesiennej sezonu 2017/18. Można powiedzieć, że to właśnie w trzeciej linii doszło do największych roszad. Pamiętamy bowiem, że w zeszłym sezonie prezentowała się ona zazwyczaj tak: Czerwiński – Kamiński, Prażnovsky – Abramowicz. Trzech z nich odeszło z GKS przed sezonem, pozostał tylko popularny Kamyk. Dlatego też w obecnych rozgrywkach mogliśmy oglądać całkowicie nowe zestawienie.

W 19 meczach ligowych GKS Katowice stracił 24 bramki. Pisaliśmy o zaledwie trzech czystych kontach bramkarzy. Umówmy się, że jesień nie była wybitną grą formacji defensywnej, mnóstwo było błędów, niedokładności, a czasem niechlujstwa. Do tego doszło aż siedem sprokurowanych rzutów karnych, wszystkie wykorzystane przez rywali.

Prawa obrona
Na tę pozycję ściągnięty został Tomasz Mokwa. Zawodnik z doświadczeniem ekstraklasowym miał godnie zastąpić Alana Czerwińskiego. Niestety jego debiut w meczu ligowym z Pogonią był iście dramatyczny. Pisaliśmy o nim „źle się ustawiał, popełniał techniczne błędy. W pierwszej połowie dał się tak wyprzedzić na kilkunastu metrach, że aż oczy bolały, jakby miał kulę u nogi. W pamięci mamy też przerzut rywali na lewą stronę, a Mokwa w tym czasie zmierza do środka boiska. Przy drugiej bramce rywali, zaliczył asystę”. Niestety w kolejnych meczach nie było wiele lepiej. O ile z Miedzią w drugiej połowie było umiarkowanie przyzwoicie, to z Puszczą znów była tragedia. Te trzy mecze spowodowały, że w dalszej części rundy zawodnik nie pojawił się na boisku ani na minutę. Naprawdę to był duży wyczyn, że w trzech meczach, w których zagrał dostał od nas notę 7,5. W sumie…

Trener Piotr Mandrysz zdecydował się więc odkurzyć Adriana Frańczaka. Zawodnik już dostał szansę z Siarką, ale dopiero w Częstochowie zagrał w meczu ligowym. Spisał się dobrze i w nagrodę zagrał także z Chojniczanką. To był najlepszy mecz zawodnika w tej rundzie, był aktywny w ofensywie, w obronie nie popełniał błędów, zaliczył asystę przy golu Kędziory. Od tego momentu zawodnik już do końca jesieni był już podstawowym zawodnikiem, grając każdy mecz od początku do końca, z wyjątkiem pojedynku z Łęczną. Jego postawa jednak była różna. Niestety kilka dni po meczu z Chojniczanką, zawodnik rozegrał słabe zawody z Odrą. Przestał istnieć w ofensywie, nawet w pojedynku z tak słabym wówczas rywalem, jak Wigry nie zaznaczył swojej obecności. Z Zagłębiem Sosnowiec również było fatalnie, a na domiar złego zawodnik powinien wylecieć za dwie żółte kartki, ale sędzia się nad nim litował. W Mielcu to już był kryminał, zawodnik w ogóle nie był przy zawodnikach atakujących z jego strony, dodatkowo jego złe podanie uruchomiło jedną z bramkowych kontr.

To był taki moment, w którym mając sensowną kadrę, powiedzielibyśmy, że czas na zmianę. Jednak zmiennika na prawą obronę nie było, więc dalej grał popularny Franek. Nieco się poprawił, już nie grał tak fatalnie, ale nadal niezbyt zadowalająco. W Bytowie na duży plus była asysta przy zwycięskim golu Kędziory, co znacząco podniosło jego ocenę z tamtego meczu. Co ciekawe również grając przeciętnie wykazał się w końcówce meczu z Podbeskidziem, jego świetne przepchnięcie się i utrzymanie przy piłce dało zwycięskiego gola. Ze Stomilem również było dobrze, niestety w arcyważnym spotkaniu z Ruchem – fatalnie. W defensywie i ofensywie. Ten egzamin długoletni zawodnik GKS po prostu oblał. Na domiar złego nie poprawił się w Tychach i zagrał równie źle. Kolejne spotkania to był już synonim przeciętniactwa i do końca rundy nic ciekawego ze strony tego zawodnika już nie uświadczyliśmy.

Środek obrony
Na pozycję stoperów zostało ściągniętych dwóch zawodników: Tomasz Midzierski i Lukas Klemenz. Było wiadomo, że wraz z Mateuszem Kamińskim będą rywalizować o dwa miejsca na środku obrony. Jeszcze w Tarnobrzegu Klemenz zagrał w pomocy, dzięki czemu cała trójka miała okazję przegrać puchar. W lidze jednak było już inaczej.

Tak naprawdę pewną pozycję przez całą rundę miał tylko Tomasz Midzierski, który został dodatkowo kapitanem zespołu. Były zawodnik Miedzi Legnica rozegrał komplet meczów w lidze i pucharze, czyli 1800 minut. Wiodło mu się w tej grze z mocno zmiennym szczęściem. Niestety już w meczu z Siarką był zamieszany w utratę gola. Z Pogonią było dość kiepsko, a pierwszy niezły mecz rozegrał przeciw byłym kolegom w Legnicy. Z Puszczą nie był winny utraty goli, ale też nie można było go chwalić po tym spotkaniu. W końcu w serii meczów z Rakowem i Chojniczanką można było powiedzieć, że kapitan zagrał solidne zawody. Tym razem czyścił i asekurował, grał bardzo pewnie. Szkoda, że tej pewności nie utrzymał w meczu z Odrą. W końcówce przydarzyły się dwa karygodne nieporozumienia z Abramowiczem, z czego jeden skutkował utratą bramki. Na swoje szczęście zrehabilitował się trafieniem w doliczonym czasie gry. Potem mieliśmy sosnowiecko-mielecki dramat w wykonaniu zawodnika i niezrozumiałe zachowania przy traconych bramkach, to nie trzymał linii spalonego, to podał do przeciwnika, do nie blokował linii uderzenia, tylko chronił klejnoty. Na mecze z Chrobrym i Bytovią już się podniósł i ta gra, choć niewybitna i dalej z traconymi bramkami – była już przyzwoita. Po kolejnych w miarę niezłych spotkaniach, przyszedł fatalny dwumecz derbowy. Zawodnik był zagubiony, podejmował nieodpowiedzialne działania, a wręcz kiksował. Z Olimpią było przyzwoicie, natomiast z Łęczną ściął rywala równo z trawą w polu karnym i sędzia podyktował jedenastkę. Ostatnie dwa mecze roku – czyli awansem rozegrane z wiosny – były już niezłe.

W pierwszej kolejce Midzierskiemu partnerował Klemenz, natomiast później na chwilę zawodnik ten wrócił do środka pomocy. W artykule opisującym tę formację zwrócimy uwagę na fatalną grę zawodnika w środku. Z tego chyba też założenia wyszedł trener i od meczu z Odrą Opole przywrócił go na stopera, ale zawodnik zagrał jeden mecz, a potem wystąpił dopiero w 10. kolejce z Chrobrym i był to bardzo dobry mecz zawodnika. Nawet ta niby ręka w szesnastce była dość dyskusyjna. Z Bytovią Klemenz odniósł kontuzję i przez niemal trzy tygodnie pauzował. Wrócił na mecz ze Stomilem i zagrał nieźle. W fatalnym meczu z Ruchem na tle zespołu nie zaprezentował się najgorzej. Za to w Tychach zagrał już fatalnie i sprokurował rzut karny. To był jego najgorszy mecz w GKS jeśli chodzi o obronę. Od tego czasu spisywał się jednak dobrze, w Łęcznej zaasekurował w sytuacji, kiedy powinno być 2:0 dla gospodarzy, w Siedlcach rozegrał kapitalne zawody. Dokładając do tego dobry mecz z Miedzią, można powiedzieć, że końcówka tego zawodnika była bardzo udana.

To jednak Mateusz Kamiński od drugiej serii spotkań partnerował Midzierskiemu. O ile u siebie z Puszczą było kiepsko, to dwa wyjazdowe mecze – w Legnicy i Częstochowie – były solidne w wykonaniu zawodnika. Bardzo dobrze zagrał z Chojniczanką, a potem grał już zaledwie 4 razy. Z Zagłębiem Sosnowiec zagrał skandalicznie i już w pierwszej minucie po jego kiksie powinno być 0:1. Był bezpośrednio zamieszany w utratę dwóch goli, a w wyniku frustracji dostał czerwoną kartkę. W Mielcu również bardziej chronił swoje klejnoty niż próbował doskoczyć do uderzającego z dystansu Janoty. W Bytowie zastąpił po przerwie kontuzjowanego Klemenza i było przyzwoicie. Ostatnim jego występem na jesień był mecz z Podbeskidziem.

Lewa obrona
Ligę na tej flance rozpoczął Mateusz Mączyński. I niestety podobnie jak w przypadku Mokwy, na początku wyglądało to fatalnie. Coś próbował się udzielać w ofensywie, natomiast w defensywie pozwalał rywalom hasać, a zawodnika, który doprowadził do wyrównania krył przez kilkadziesiąt metrów na radar będąc odwróconym dupskiem. Z Miedzią było średnio, z Puszczą znów dał się objechać jak dziecko przy jednej z bramek. Kolejne mecze był umiarkowanie przyzwoicie, choć bez rewelacji. Po meczu z Odrą w wyniku kontuzji nie grał przez pięć kolejek i wrócił dopiero na Bytovię i od tego momentu mieliśmy chwilową zwyżkę formy. Ze Stomilem zawodnik nawet włączając się bardzo mocno do ofensywy strzelił gola. Jednak z Ruchem dał się tak odsadzić Przybeckiemu, że pewnie do dzisiaj go goni po Katowicach, Chorzowie i Tychach. Ze swoim byłym klubem również spisał się fatalnie. Końcówka rundy – podobnie jak w przypadku Frańczaka – ukazała syndrom przeciętniactwa tego zawodnika.

Swój udział na lewej obronie miał też Dalibor Pleva, który wystąpił na tej pozycji w Sosnowcu. I o ile w pierwszej połowie prezentował się przyzwoicie, to w drugiej zawalił gola i zupełnie się posypał. W Mielcu i z Chrobrym u siebie zagrał już beznadziejnie, a w tym drugim meczu krył na radar podobnie jak Mączyński w pierwszej kolejce. Pozostałe incydentalne momenty miał w pomocy, ale to w innym artykule.

Na lewej flance także incydentalnie oglądaliśmy Łukasza Zejdlera. Ktoś kiedyś powiedział, że niby Zejdi grał na lewej obronie. Uczepił się tego trener Mandrysz i najpierw w przedsezonowym sparingu, a potem kilka razy w lidze łatał tę pozycję właśnie Łukaszem. Efekt był dość opłakany, bo zawodnik swoimi parametrami kompletnie tam nie pasuje. Nie ma ani szybkości, ani wejścia, ani centry. Więc gdy cofał się do obrony, praktycznie traciliśmy zawodnika.

Jeszcze dodajmy słówko o Wojciechu Słomce. Zawodnik ten zagrał w Pucharze Polski połowę meczu i to wystarczyło trenerowi, by go skreślić. Gdy postawił na zawodnika w meczu z Miedzią – okazało się, że to może być bardzo dobra alternatywa na tę flankę, bo Wojciech spisał się bardzo dobrze.

Podsumowanie
Obrona GKS nie była monolitem. Tak naprawdę każdy grał swoje i jedyne co łączyło zawodników tej formacji to zbiorowe zniżki czy lekkie zwyżki formy. Każdy jednak nadal sobie rzepkę skrobał.

Tomasz Midzierski na razie nie spełnił pokładanych w nim nadziei. W przekroju całej rundy spisywał się przeciętnie, z kilkoma kiepskimi meczami i kilkoma niezłymi. To jednak było za mało, by zapobiec utracie tak dużej ilości bramek. Czy to jest zawodnik na przyszłość? Trudno przewidzieć.

Z pewnością większy potencjał pokazał Lukas Klemenz, który zwłaszcza w końcówce rundy zyskał regularność na wysokim poziomie, a kulminacją był znakomity mecz w Siedlcach. Co prawda i ten piłkarz notował lepsze i gorsze momenty, z jednym fatalnym – w Tychach – ale trzeba powiedzieć, że możliwości są w nim widoczne i jeśli regularność utrzyma na całą rundę – może być nieźle.

Zdecydowanie mamy problem z bocznymi obrońcami. Adrian Frańczak i Mateusz Mączyński mają rzadkie wyskoki, ale w większości są przeciętny, słabi lub beznadziejny. Z tymi zawodnikami na ten moment możemy liczyć jedynie maksymalnie na środek tabeli. Potrzeba nam bardziej zdecydowanych, ale i odpowiedzialnych piłkarzy.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    Zdaleka

    6 grudnia 2017 at 15:00

    (d)1-0,1-1,1-0,2-2,
    (w)3-1,1-1,2-3
    Suma pkt – 12, śr. 1,71 pkt/mecz, bramki 11-8

    (d)1-2,0-1,1-2,3-1,2-0,1-2
    (w)0-3,2-1,2-1,1-1,0-1,3-1
    Suma pkt – 16, śr. 1,33, bramki 16-16

    Pierwsza część – mecze z drużynami 1-6. Druga część – mecze z drużynami 8-18.

    Widać, że w ogóle nie radzimy sobie z teoretycznie (ale też patrząc w tabelę) słabszymi zespołami. Zawodnicy czują się zbyt pewnie?

Odpowiedz

Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Nie wziąć do autobusu marudnej niechęci

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu Legii Warszawa z GKS Katowice tradycyjnie wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Edward Iordanescu i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole można znaleźć zapis audio całej konferencji prasowej.

Edward Iordanescu (trener Legii Warszawa):
Wierzę, że to zasłużone trzy punkty. Gratuluję zespołowi, że pokazali charakter. Wolałbym jednak wygrać do zera. Jedyna dobra rzecz, że mieliśmy dwóch zawodników w końcówce, którzy strzelili bramki. Ale GKS grał z dobrą intensywnością, natomiast w drugiej połowie to była ich jedyna szansa i wyrównali. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ten mecz zakończył się remisem. Najważniejsze są trzy punkty. Gratuluję moim piłkarzom tego wysiłku. To bardzo ważny moment. Teraz musimy odpocząć, bo za trzy dni mamy bardzo ważny mecz w Europie i chcemy powalczyć o awans.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Zdają sobie państwo sprawę, że gdy przegrywa się w 5. czy 7. minucie doliczonego czasu, to sportowej złości jest bardzo dużo. Nie zamierzam natomiast przepraszać za to, że graliśmy dobrze i zaklinać rzeczywistości i pochylać głowy. Będę wyciągał bardzo dużo dobrego, jeśli chodzi o morale mojego zespołu i tego, jak postawili się Legii, w jaki sposób grali i wykonywali zadania. Mogło się dużo więcej dla nas wydarzyć, niż się wydarzyło, a wydarzyło się to, że przegrywamy. Jednak nie zawsze tylko wynik trzeba brać do autobusu i taką marudną niechęć, że się przegrało. Taka jest piłka, ona czasem bardzo boli, czasem daje dużo szczęścia, też niejednokrotnie wygraliśmy w końcówce. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko, byliśmy solidni i zdyscyplinowani, mieliśmy swoje momenty i mogliśmy zdobyć nawet więcej bramek, gdyby ciut tej precyzji więcej było. Na razie na gorąco tak to odbieram, chcąc przygotowywać się do następnych spotkań, bo przed przerwą reprezentacyjną czekają nas trzy bardzo trudne spotkania i na bazie tego spotkania, chcemy być jak najlepiej przygotowani. Dzisiaj na pewno poboli i może być przykro, ale na bazie tego, jak drużyna się prezentowała, możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Łódzka lekcja futbolu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ciężko się zabrać za pisanie tego felietonu, bo im więcej czasu mija od zakończenia meczu z Widzewem, tym bardziej stwierdzam, że wczoraj na boisku w Łodzi nie mieliśmy czego szukać. Może nawet i dobrze, że mecz zakończył się porażką 0:3, a nie 0:1, bo przy jednobramkowej prawdopodobnie słyszelibyśmy narrację, że było bardzo blisko i gdyby nieco więcej opanowania pod bramką, to moglibyśmy wywieźć punkt lub punkty i w ogóle byliśmy lepsi (!) od Widzewa.

Nie, nie byliśmy. Byliśmy w każdym aspekcie od Widzewa gorsi. I należy to sobie jasno powiedzieć, bo jeżeli będziemy mydlić oczy tym, że więcej mieliśmy piłkę (57%) czy oddaliśmy niemal tyle samo celnych strzałów (trzy przy czterech Widzewa), to nie wyciągniemy mitycznych wniosków, tylko będziemy się pławić w samozadowoleniu.

Niektórzy kibice mówią, że Widzew był słaby i każda inna drużyna by ten mecz z łodzianami wygrała. No niech będzie, że Widzew słaby i każdy by z nimi wygrał. Tylko zwróćmy uwagę na to, że są jeszcze kwestie taktyczne, gra się tak, jak przeciwnik pozwala itd. I mając przeciw sobie bezzębnego rywala, gospodarze mogli sobie pozwolić na taką, a nie inną grę, niby się przyczajając, a gdy mieli już piłkę przy nodze, to zagrożenie pod naszą bramką wzrastało wielokrotnie.

Z jednej strony może i fajnie, że GKS miał tak dużo piłkę, sporo przebywał na połowie rywala i rozgrywał atak pozycyjny. Problem w tym, że nie stworzyliśmy absolutnie żadnego zagrożenia pod bramką przeciwnika. Zero. Kikolski był bezrobotny. Wydawało się, że najgroźniejsza akcja GKS to była ta, gdy Wasielewski podawał do Rosołka, a ten fatalnie nie trafił dobrze w piłkę, choć wydaje się, że w tej sytuacji i tak rysowaliby linie i prawdopodobnie byłby spalony. Bo jakie inne? Jak Gruszkowski uderzał z woleja, mając przed sobą trzech Widzewiaków? Serio, to jedyne sytuacje, które przychodzą do głowy. Poza tym nic. Przy 57% posiadania, GKS stworzył sobie xG na poziomie 0,76.

Nie mamy na ten moment ofensywy. Nowi zawodnicy nie dają kompletnie nic (jedynie Wędrychowski robi trochę wiatru, ale w Łodzi nic z tego nie wynikało). A „starzy”? Obniżyli loty w porównaniu do poprzedniego sezonu. Optycznie może to nawet nie wyglądało najgorzej, rozgrywanie w środku boiska, transport piłki na skrzydła. Ale tacy zawodnicy jak Galan, Wasyl, Kowal czy Bartosz Nowak nie dają tego, co w poprzednim sezonie, czyli realnych, wymiernych korzyści – nie mówię tu nawet o golach, tylko o wykreowanych groźnych sytuacjach. Jak już Galan miał dobrą sytuację w polu karnym, to pakował się zwodem w trzech rywali, a jak Wasyl stał dwadzieścia sekund niepilnowany w polu karnym, to wszyscy byli odwróceni do niego plecami i nie widzieli, że należy zagrać mu piłkę. W tej sytuacji wyglądało to tak, że choć wiara kibica była taka, żeby siłą woli wepchnąć tę piłkę do siatki, to po prostu z obrazu gry absolutnie się na to nie zanosiło. Nawet na jednego gola, który byłby raczej łutem szczęścia niż czymś co wynika z przebiegu meczu.

A gdy Widzew już postanowił przyatakować, to można się było modlić, żeby zaraz nie wyciągać drugi raz piłki z siatki. Szalał Akere, którego nie potrafili upilnować nasi obrońcy, przeciętnego na razie Fornalczyka też łapał Kowalczyk i na szczęście dla niego nie dostał żółtej kartki. Przede wszystkim jednak dwie wybitne interwencje zanotował niezawodny Dawid Kudła i to choćby wystarczy, żeby powiedzieć, że to był cud, że do 87. minuty nie przegrywaliśmy dwiema bramkami. Nie mówiąc o absurdalnej decyzji Bartosza Frankowskiego o nieuznaniu gola dla Widzewa w drugiej minucie drugiej połowy. My się oczywiście cieszyliśmy, ale tak naprawdę to była radość z błędu VAR-u, bo jak oni się tam dopatrzyli ręki, to naprawdę ciężko zrozumieć.

Niestety nasi obrońcy też nie za bardzo pomogli. Te odbijanki, dziwne straty, które dobrze znamy, znów dały o sobie znać. Już nie mówię o samobóju Kowala, bo to akurat może się każdemu zdarzyć i jest to pech. Ale naprawdę trudno zrozumieć ustawiczne stawianie na Lukasa Klemenza, który nie za dobrze sobie radzi na tym poziomie rozgrywkowym i trzymanie Martena Kuuska na ławce. Nie mówię, że Estończyk będzie zbawieniem, bo też swoje miał za uszami, ale Lukas to jest tykająca bomba zegarowa, w większości meczów ma jakieś kuriozalne zagrania i często jedyne, co mu dobrze wychodzi, to w ostatecznej sytuacji jakieś rzucenie się ciałem i zablokowanie piłki czy nawet wybicie z linii bramkowej. Jednak błędy, które popełnia przeważają nad korzyściami i na dłuższą metę z tym zawodnikiem będziemy raczej tracić bramki niż zapobiegać ich utracie. Alan Czerwiński tym razem zagrał dużo słabiej i też przepuścił dziwną piłkę do Alvareza na 3:0, a wcześniej nie był pewny. Jednak patrząc nawet na źródła groźnych sytuacji Widzewa, to nie może być tak, że w straszny sposób Bartosz Nowak traci piłkę i z tego padał niedoszły gol na 2:0. Podobną stratę miał Wędrychowski z Lubinem i tam też było bardzo groźnie.

I teraz sam już się trochę gubię, bo z jednej strony nie chcę, żebyśmy byli jeźdźcami bez głowy, a z drugiej jednak naprawdę ukłuło mnie, gdy mieliśmy przewagę, przycisnęliśmy ten Widzew na początku meczu, mieliśmy serię stałych fragmentów gry i nagle… trener wycofał Klemenza i Jędrycha do obrony. Tak jakby dał sygnał „hej, za bardzo atakujecie, opanujcie się”. Nie wiem, czy nie zadziałało to na podświadomość naszych zawodników, bo tak naprawdę po chwili straciliśmy gola po PIERWSZEJ akcji Widzewa w tym meczu. No i właśnie, rozumiem tę chłodną głowę, ale nie chciałbym, żebyśmy jednak stracili to ofensywne DNA z poprzedniego sezonu na rzecz nadmiernej asekuracji czy wręcz asekuranctwa, bo w historii mojego zainteresowania piłką, takie rzeczy zazwyczaj kończyło się wtopami. Mam na myśli wiele meczów, w których drużyna w końcówce rozpaczliwie cofała się robiła obronę Częstochowy. Czasem to wyszło, częściej nie. Czy ultradefensywa Franka Smudy w meczu z Czechami na Euro 2012. Czy wcześniejsza ultradefensywa Janusza Wójcika na Wembley, co Scholes nam strzelił trzy bramki (jedną notabene ręką, nie jak Shehu).

Tu oczywiście sytuacja to pojedynczy niuans meczowy i zupełnie inna sytuacja. Bo potem niby GKS znów chodził do przodu. Ale tak się to zgrało z tą utratą bramki, że trudno przejść obojętnie.

Trener mówi, że zespół jest po przebudowie. Trochę tak, trochę nie. Tak, bo straciliśmy trzon zespołu, czyli przede wszystkim Oskara Repkę, no i napastnika – jak się okazuje niezłego – Sebastiana Bergiera. Tylko to zaledwie częściowo tłumaczy tę naszą słabą postawę na początku sezonu. Bo Repka Repką, ale nikt nie broni właśnie Galanowi, Wasylowi, Kowalowi czy Nowakowi być co najmniej tak efektywnymi jak w poprzednim sezonie. Ci zawodnicy obniżyli loty i to przede wszystkim na tym trzeba się skupić, żeby wrócili do swojej gry. Wasyl w Łodzi jeszcze nie grał najgorzej, ale w poprzednim sezonie był lepszy. Bo na razie okazuje się, że na wzmocnienia nie mamy co liczyć, jeśli nowi piłkarze nie zaczną funkcjonować tak, jak każdy nowy zawodnik powinien, czyli na motywacji i maksymalnym zaangażowaniu. Na czele z napastnikami, bo całe trzy mecze, w których prezentowali się Maciej Rosołek i Aleksander Buksa to póki co jakieś nieporozumienie. Chłopaki obudźcie się.

Widzew nas pokonał jakością piłkarską. Wiedzieli, co zrobić z piłką, wiedzieli jak wykorzystać nasze słabe punkty. To mocna drużyna. Choć nie jest powiedziane, że inni nie znajdą na nią sposobu, ale dali nam solidną lekcję gry w piłkę. Piłkę, która nie polega na prostym kopaniu i posiadaniu jej, tylko wiedzy i umiejętności, co z nią zrobić, gdy ma się ją przy nodze.

GieKSa jest w niełatwym położeniu, bo okazuje się, że większość ligi na początku sezonu gra dobrze i już nam odjeżdżają w tabeli. Z kimkolwiek wygrać będzie bardzo trudno. A punkty trzeba gromadzić od początku i to co jakiś czas trzy. Żeby nie obudzić się w sytuacji Śląska Wrocław, który po jesieni miał dziesięć oczek i mimo że wiosną grał dobrze – do utrzymania zabrakło.

A terminarz nam nie sprzyja. Bo teraz Legia w Warszawie.

Niech więc każdy robi swoje – trenerzy i piłkarze pracujcie, my relacjonujmy, a kibice dopingują.

I cokolwiek by się nie działo – wierzymy w zwycięstwo przy Łazienkowskiej!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga