Siatkówka
Spodkowa wpadka GKS-u
Obie drużyny przystąpiły bez zmian w wyjściowych szóstkach w porównaniu do poprzednich spotkań ligowych. To był szósty mecz GieKSy w Spodku i najsłabsza frekwencja z dotychczasowych. Niestety, ale późna godzina meczu (znów telewizja w akcji), środek tygodnia oraz mało atrakcyjny przeciwnik, to wszystko zrobiło swoje.
Mecze świetnie zaczął się dla GieKSy, od mocnego ataku Butryna po rękach rywali z prawego skrzydła, potrójnego bloku GKS-u na Batagimie (skutecznie Pietraszko) i udanej kontry Butryna po dłuższej wymianie (3:0). Co prawda potem był błąd Kapelusa, który przy siatce nie przebił piłki, a atakujący bydgoszczan Gryc uderzył na kontrze pod końcową linię (3:2), ale katowiczanie kontynuowali skuteczną grę. Pietraszko skutecznie ze środka, Butryn mocno po prostej i dwa bloki Pietraszki na Batagimie i Grycu, kończą bardzo dobry okres gry GKS-u (7:3). Po przerwie na żądanie Bednaruka, dwie akcje skutecznie zakończył Gryc mocnym zbiciem po prostej oraz po rękach naszych zawodników (7:5). Wreszcie Pietraszko przełamuje dłonie rywali i zdobywa punkt ze środka. Po bloku Jurkiewicza na Butrynie oraz autowym ataku po prostej Quirogi na tablicy pojawił się remis po 8. Po autowym ataku Gryca, Kohut zatrzymuje atak Batagima i znów mamy dwa oczka więcej (10:8). Następny okres gry to akcje punkt za punkt, gdzie udane dwa ataki Butryna oraz jeden Kapelusa przeplatane są zepsutymi zagrywkami (13:12). Na blok Komendy, odpowiada dwoma atakami Gryc, następnie Butryn uderzył mocno ze skrzydła, a Szalacha skończył piłkę na środku (15:15) i raczej niespodziewanie Piotr Gruszka wziął czas, aby bardziej pobudzić katowiczan do lepszej gry. Po time oucie GKS zdobywa punkty tylko po zepsutych zagrywkach gości, a po bloku Jurkiewicza na Kohucie, Łuczniczka pierwszy raz wychodzi na prowadzenie 17:18. Kolejny blok bydgoszczan, tym razem Szalachy na Butrynie (18:20) i gra GieKSy wyglądała coraz gorzej. Niemoc w ataku katowiczan przełamuje atakiem ze środka Pietraszko, a Gryc skutecznie po rękach naszych siatkarzy i mamy wynik 19:21. Goas serwuje w siatkę, a Szalacha zablokował atak Quirogi na kontrze (20:22). Efektowny atak Kapelusa z drugiej linii, po nim kluczowy moment tego seta, gdy nie wykorzystujemy aż trzech kontr, bo w końcu Szalacha zatrzymał na siatce atak Kohuta (21:23), bierzemy challenge, ale nic to nie zmieniło. Kapitan naszej drużyny Witczak zaatakował mocno, ale piłka trafiła w antenkę (21:24) i pierwszą piłkę setową wybronił nam… Szalacha serwując w siatkę. Drugą skończył Gryc przepchnięciem piłki na siatce (22:25) i przegrywamy pierwszego seta w Spodku.
Drugą partię lepiej zaczęli bydgoszczanie, gdy Batagim przedziera się przez nasz blok, a Gryc uderza mocno na kontrze (0:2). Szybko wyrównujemy za sprawą ataku Quirogi po rękach i Kohuta ze środka. Obie drużyny w tym fragmencie świetnie radziły sobie w ataku – po naszej stronie Quiroga, dwa razy Kapelus, Pietraszko i Butryn, a po stronie gości Gryc, Szalacha i Batagim (7:7). Po bloku Komendy na Batagimie i udanej kontrze Quirogi po bloku, wreszcie wychodzimy na prowadzenie w tej partii (9:7). Batagim mocno po dłoniach katowiczan, Quiroga kończy z przechodzącej piłki, następnie nie do zatrzymania ataki Gryca oraz Butryna (11:10) i wynik wciąż na styku. Słabszy okres gry GKS-u i mieliśmy kolejny atak Gryca, dwa mocne zbicia Ananiewa na kontrze i po prostej oraz as serwisowy Szalachy, co dało wynik 12:14 i czas dla GieKSy. Po nim trafia Pietraszko ze środka, a Kapelus obija blok rywali po dłuższej wymianie i mamy remis po 14. Po ataku ze środka Jurkiewicza, znów ratuje sprawę Ukrainiec atakiem na potrójnym bloku oraz kończy kontrę akcją z drugiej linii (16:15) i tym razem to Bednaruk bierze przerwę na żądanie. Po niej była długa wymiana i w końcu Gryc kończy zabawę, następnie Kapelus udanie kiwnął tuż za siatkę, potem znów Gryc mocno po rękach i piłka ląduje na antence (17:17). Wreszcie Butryn uderzył mocno po prostej, a Quiroga skutecznie na kontrze, ale goście wywołują challenge, który wykazał dotknięcie siatki po naszej stronie, co oznaczało zmianę decyzji sędziów (18:18). W następnej akcji kontrę gości kończy, a jakże Paweł Gryc, potem Butryn posyła piłkę w aut (18:20) i znów trzeba gonić wynik. Quiroga po bloku rywali, znów Gryc po skosie w linię, potem był błąd podwójnego odbicia u bydgoszczan i kolejny raz Gryc w akcji, gdy Witczak jeszcze próbował ratować piłkę (20:22). Specjalista od kończenia trudnych piłek, czyli Kapelus punktuje, niestety w następnej akcji dotykamy siatki (21:23) i wynik ani drgnie. Gryc w końcu się myli, ale tylko na zagrywce posyłając piłkę w aut, potem Ananiew uderzył po skosie (22:24) co dało piłkę setową dla Łuczniczki. Pierwszą broni Quiroga, po dłuższej wymianie plasuje piłkę w puste pole gry, a w drugiej Jurkiewicz zablokował atak Witczaka na kontrze, jakżeż szkoda… jeszcze bierzemy challenge, ale bez zmiany decyzji arbitrów (23:25) i goście już mają punkt meczowy w kieszeni.
Po dziesięciominutowej przerwie trener Gruszka zdecydował się na zmiany w wyjściowej szóstce i na rozegraniu zaczął Fijałek, a na środku zagrał Krulicki. Początek tego seta bardzo wyrównany z udanymi atakami z obu stron – Butryn i Quiroga po dwa razy oraz Krulicki, u rywali Gryc dwa razy oraz Rohnka, Szalacha i Ananiew (5:6). Przy akcji Bułgara sędziowie pokazali piłkę w aucie, czego nie potwierdził challenge, następnie znów „pomyłka” arbitrów po akcji Butryna w aut, bo challenge pokazał piłkę w boisku. Kolejna dłuższa wymiana kończy się atakiem Kapelusa, a Pietraszko zablokował atak Ananiewa (8:6) i wychodzimy na prowadzenie. Na ataki Pietraszki ze środka, Butryna ze skrzydła oraz Kapelusa po następnej dłuższej wymianie (12:9) bydgoszczanie nie mają odpowiedzi i Bednaruk bierze time out. Po skutecznych akcjach w ataku przeplatanych zepsutymi zagrywkami z obu stron, utrzymuje się nasze prowadzenie 16:15. Z przechodzącej piłki skończył Rohnka i to goście obejmują prowadzenie 16:17, potem Butryn i znów Rohnka ze skrzydeł i mamy 17:18. Następnie Quiroga bezbłędnie ze skrzydła, potem posłał asa i znów GKS na prowadzeniu (19:18). Wyrównuje Gryc atakiem z lewego skrzydła, potem Butryn z prawego po skosie i znów Paweł Gryc pod końcowe centymetry boiska (20:20). Jeszcze raz Kapelus załatwia sprawę z trudnej piłki, potem Butryn nie wykorzystał kontry posyłając piłkę w aut, za to Karol rehabilituje się w kolejnej akcji uderzając mocno po rękach gości (22:21). Wreszcie udało się zablokować zbicie Gryca przez Quirogę i goście proszą o czas. Po przerwie Butryn na kontrze trafił w siatkę, a Gryc nie przebił piłki na naszą stronę (24:22) i mieliśmy pierwszą piłkę setową. Tę podarował Pietraszko serwując w aut i Piotr Gruszka wziął czas przed następną, jakże ważną akcją. Seta zakończył niezawodny Quiroga spokojnym zbiciem na stronę rywali (25:23) i wracamy do gry w tym meczu.
Czwarty set otwiera udany atak Rohnki ze skrzydła, wyrównał kiwką Fijałek, po czym zaserwował w aut (1:2). Potem były dwa ataki, Quirogi po bloku oraz przepchnięcie piłki przez Kapelusa po dłoniach rywali oraz serial zepsutych zagrywek z obu stron siatki, łącznie siedem w tym fragmencie spotkania, co dało wynik 6:7. Wreszcie wracamy do gry w siatkówkę i mieliśmy na zmianę, Kapelus skutecznie z drugiej linii, Gryc mocno ze skrzydła, to samo Butryn po skosie, Szalacha ze środka, rewanż w wykonaniu Krulickiego, kiwka Szalachy i kontra Ananiewa po bloku (9:11). Po bloku Gryca na Kapelusie był czas dla GieKSy, a po nim Quiroga skończył z drugiej linii (10:12). Po bardzo mocnym ataku Gryca, podbija piłkę w górę nasz libero Stańczak i… piłka przechodząc nad siatką wpadła w pole gry gości! Niestety potem znów nie kończymy kontry, bo Ananiew zablokował Butryna, a potem gracz rywali trafił piłką w antenkę (12:13). Następnie Quiroga ze skrzydła po bloku i kolejna zmarnowana kontra przez GKS i Goas wrzuca nam piłkę w boisko, potem ponownie Argentyńczyk uderzył po skosie, ale przypomniał o sobie Gryc uderzając mocno po dłoniach w aut (14:16). I jeszcze raz atakujący Łuczniczki po skosie z lewego skrzydła, błąd Butryna podwójnego odbicia i wściekły Karol atomowe uderzenie ze skrzydła (16:18). Po ataku Szalachy ze środka oraz udanej kontrze Ananiewa (16:20) już mało kto na widowni wierzył w wygranie tej partii. Następnie Sobański po bloku gości, Ananiew wpada w siatkę po swoim ataku i wreszcie bardzo długa wymiana, kiedy Komenda wybronił piłkę będącą po stronie bydgoszczan już przy ławce rezerwowych, którą zakończył Butryn (20:21) dała nadzieję na odwrócenie losów tego meczu. I znów była zmiana nastroju, bo po ataku Kalembki ze środka, Rohnka wrzuca nam piłkę tuż za blok, a my nie wykorzystujemy aż dwóch kontr w jednej akcji gdy Butryn dostawał zbyt krótkie piłki na skrzydło (21:24). Czas dla Piotra Gruszki, a po nim pierwszą piłkę meczową broni skutecznym atakiem z drugiej linii Sobański, drugą Butryn po długiej wymianie skończył atak po rękach rywali i tym razem przerwa na żądanie dla Bednaruka (23:24), a w Spodku kipi od emocji! Trzecią piłkę meczową wybronił Butryn blokiem na najlepszym graczu rywali, czyli Pawle Grycu i mamy remis!. Szalacha ze środka po rękach GieKSiarzy i znów na prowadzeniu Łuczniczka (24:25). Czwartą piłkę meczową obronił Quiroga mocnym zbiciem po dłoniach, a potem Sobański zablokował atak Rohnki i wychodzimy na prowadzenie 26:25, a kibice stoją i obserwują w napięciu co się dalej stanie! Przed tie-breakiem bydgoszczan ratuje… a jakże Gryc bardzo mocnym atakiem po rękach, niestety potem Rohnka posłał asa serwisowego (26:27) i znów musimy bronić piłek meczowych. Piątą piłkę meczową (nie) broni Butryn posyłając piłkę daleko w aut, a taniec radości gości przerywa… challenge, który wskazał piłkę po bloku i wciąż byliśmy w grze! Uff, co za emocje (27:27). W następnej akcji Ananiew zablokował atak Sobańskiego, a w szóstej piłce meczowej znów Rafała zatrzymał na siatce Jurkiewicz. Bydgoszczanie się cieszą, a tu znów challenge i… tym razem bez happy endu (27:29) i raczej niespodziewanie to Łuczniczka zgarnia w tym meczu trzy punkty do tabeli. Zgadnijcie kto został MVP tego spotkania? niejaki Paweł G…
4 października (środa) – hala Spodek – Widzów 1850
GKS Katowice – Łuczniczka Bydgoszcz 1:3 (22:25, 23:25, 25:23, 27:29)
GKS: Komenda (2), Butryn (23), Pietraszko (10), Kohut (1), Kapelus (14), Quiroga (18), Stańczak (libero) oraz Fijałek (1), Witczak, Krulicki (2), Kalembka (1), Stelmach, Sobański (3). Trener: Piotr Gruszka.
Łuczniczka: Goas (2), Gryc (29), Jurkiewicz (7), Szalacha (11), Ananiew (11), Batagim (3), A. Kowalski (libero) oraz Filipiak, Rohnka (7), W. Kowalski (libero). Trener: Jakub Bednaruk. MVP: Paweł Gryc.
Przebieg meczu:
I: 5:3, 10:8, 15:14, 18:20, 22:25.
II: 4:5, 10:8, 14:15, 18:20, 23;25.
III: 4:5, 10:8, 15:13, 20:19, 25:23.
IV: 4:5, 9:10, 13:15, 16:20, 24:25, 27:29.
Piłka nożna
Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl
Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.
Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.
Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.
Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.
Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.
Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.
Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.
Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂
Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.
Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.
Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.
Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.






Najnowsze komentarze