Piłka nożna
Sprintem przez rundę, cholera, kurde
Czas na tradycyjne szybkie przeprawienie się przez wszystko to, co wydarzyło się w rundzie jesiennej. Jak zawsze opisujemy to w pigułce. Tym razem „tytuły” meczów będą wierszem i prosimy o wyrozumiałość – chcieliśmy „dorównać” ich poziomem, do poziomu naszych piłkarzy. I chyba się to udało.
Wakacyjne leżenie, na boisku lenie
Spotkanie z Podbeskidziem miało dać nam nadzieję, że po gruntownych zmianach kadrowych – będzie lepiej. Niestety spotkanie okazało się żenujące w wykonaniu GKS. Beznamiętne, słabe, bezbarwne, z kuriozalnymi interwencjami Kupca. Podbeskidzie wygrało 1:0 i Grzegorz Goncerz w końcu mógł się cieszyć z wygranej na Bukowej.
Osiem rąk Mariusza, trzy punkty Łodzi wydusza
Spektakularne interwencje Mariusza Pawełka pozwoliły zapobiec utracie jednej, dwóch czy tam pięciu bramek z ŁKS. Zawodnik swoimi interwencjami i nieprawdopodobnym refleksem dał możliwość wygranej, którą udało się odnieść po chyba jednej sensownej akcji ofensywnej, gdy po podaniu Michalika, Rumin strzelił gola.
Z fajerwerkami i podzielonymi punktami
Pierwsza połowa meczu z Tychami była najlepsza w tym sezonie. Wiele sytuacji, szybka, dynamiczna, efektowna gra. Dało się widzieć postęp i mieć nadzieję. Problem w tym, że to Tychy zdobyły bramkę, a nas stać było tylko na jednego gola. Po przerwie ta gra już siadła i mecz, który powinien zakończyć się wysokim zwycięstwem, zakończył się lekką klapą.
Rumin pudłuje, Sandecja na tróję
Gdyby Daniel Rumin wykorzystał dwusetkę z początku meczu z Sandecją, moglibyśmy ze spadkowiczem z ekstraklasy wygrać. Niestety ta (najlepsza) plus kilka innych sytuacji, mimo że dawały nadzieję na przyszłość, nie dały nam tak potrzebnych punktów. Dodatkowo kolejny rywal wykorzystał nasze wielbłądy w obronie.
Błąd od poprzeczki, trzy punkty do teczki
Spotkanie z Wigrami nie było już tak niezłe, jak dwa poprzednie, ale przynajmniej zakończone wygraną. Ozdobą meczu była piękna bramka Adriana Błąda zza pola karnego. W drugiej połowie – gdy Wigry się już odkryły – katowiczanie stworzyli sobie sporo dobrych sytuacji, ale i tu zabrakło szczęścia i precyzji.
Jak w Częstochowie, sabotaż rozpoczął człowiek
To właśnie od meczu z Rakowem rozpoczęło się wszystko, co najgorsze. Jacek Paszulewicz zamiast utrzymać dobry trend, zaczął mieszać, dokonywać dziwnych, niezrozumiałych i nielogicznych zmian. GKS w Częstochowie zagrał słabo, stracił gole frajerskie, ale i tak przy odrobinie szczęścia mógł coś wycisnąć.
Derbowe spotkanie, tradycyjnie lanie
Po latach spotkaliśmy się z Jastrzębiem i marzyliśmy w końcu o przełamaniu derbowych klęsk. Nic z tych rzeczy. Kolejny rywal z regionu przyjechał jak po swoje. GKS pozwolił rywalom na radość, prestiż, sobie znów serwując upokorzenie.
Poczobuta czerwona, końcówka ustawiona
Śmieszne były wypowiedzi, jakoby czerwona kartka Poczobuta w końcówce meczu miała wpływ na końcowy wynik i była jego główną przyczyną. Tym bardziej, że to GKS grał przez chwilę w przewadze i wtedy już „ustawić” sobie meczu nie mógł. GKS frajersko nie utrzymał remisu i sytuacja zaczęła się robić coraz gorsza.
Dwa gongi w Głogowie, znów dostaliśmy po głowie
I tutaj można było pokusić się o punkt, ale kolejne kuriozalne błędy w obronie dały rywalom w końcówce dwa gole. Czwarta porażka z rzędu stała się faktem, a GKS zaczął mieć problemy ze strzelaniem jakichkolwiek bramek.
Cztery minuty, samobójcze Poczobuty
GKS długo prowadził z Odra dwiema bramkami, ale do roboty wzięli się nasi obrońcy. W ciągu 240 sekund straciliśmy dwie bramki, a druga strzelił efektownym wślizgiem nasz „przecinak” Bartłomiej Poczobut. Z wygranego meczu w chwilę zrobił się mecz zremisowany.
Zremisowali, choć nic nie grali
Kolejny beznadziejny mecz, znów z prowadzeniem, którego nie udało się wygrać. Spotkanie z Puszczą było jednak dużo słabsze niż to z Odrą. Bez wyrazu, bez sensownego podejścia, z chaosem, brakiem taktyki i ogólną beznadzieją.
Odnieśli glorię, wprawiając stadion w euforię
Tak naprawdę ekstraklasowo grająca Pogoń powinna wygrać w Katowicach pięcioma bramkami. Tylu setek, ilu nie wykorzystali goście, można było policzyć na palcach dwóch rąk. Mieliśmy jednak Krzysztofa Barana w bramce i mnóstwo szczęścia, jak wtedy, gdy w 90. minucie Benedyczak nie trafił do pustej bramki. A potem dogrywka, karne i Lisowski, niczym Fabio Grosso w finale 2006.
Gong na koniec po leżakowaniu w obronie
Również z Niecieczą można było osiągnąć lepszy rezultat. Nasi zawodnicy postanowili jednak olać ordynarnie swoje obowiązki w polu karnym i zaproponować rywalom strzelenie gola. Nieciecza dzięki temu po raz trzydziesty siódmy wygrała w Katowicach.
Jak to się stało, że wam się w końcu udało?
Całe szczęście, że Olsztynie udało się wygrać, bo bez wygranej tak, na dziś mielibyśmy jeszcze trudniejszą sytuację. Na szczęście Stomil sfrajerzył się równie mocno, co GKS w wielu innych spotkaniach.
W debiucie Dudka, wystrychnięci na dudka
Kopacze na klepisku. Piłki nożnej bowiem to nie przypominało. Żenujące spotkanie z jednym tylko (niecelnym!) strzałem z naszej strony. Do tego swoje popisy kontynuował Lisowski, który podał piłkę Prokićowi, by ten mógł się przełamać. Od tego meczu Stal poszła w górę i będzie się bić o awans.
Czerwona latarnia, czyli Garbarnia, trzy punkty frajerom wygania
Najgorszy zespół ligi, zbierający bęcki regularnie, przyjechał sobie na Bukową, jak po swoje. Niesamowite jest to, że GKS i ten mecz potrafił przegrać. Dodatkowo po paralitycznym zderzeniu Lisowskiego i Pawełka. Nie udało sie wykorzystać kilku okazji. Pogrążyliśmy się.
Warta poprawia, można puścić pawia
Nawet tak przeciętna ekipa jak Warta Poznań, dzieliła i rządziła w Katowicach. GKS był kompletnie bezradny, nie potrafił zrobić absolutnie nic, a fatalne – po raz kolejny – błędy w obronie mogły zakończyć się jeszcze wyższym wynikiem do przerwy.
Maszyna pracuje, Lisowski z pucharu eliminuje
Ultradefensywna taktyka w meczu z Jagiellonią zdawała rezultat do 120. minuty. Wtedy to mózg odłączyło na chwilę Lisowskiemu, który kompletnie bez sensu sfaulował rywala w polu karnym. Była szansa na sensację, ale obrońca standardowo postanowił inaczej.
Wawrzyniak tu, Wawrzyniak tam, Wawrzyniak punkcik daje nam
Tutaj odwrotnie niż w poprzednich meczach, tym razem to GieKSa odrobiła w końcówce straty. Mecz nie był wybitny, ale przynajmniej zremisowany. Główną postacią był Jakub Wawrzyniak, który trafił do obu bramek. A GieKSie udało się zdobyć dwa gole po rzutach rożnych, co jest ewenementem.
GieKSa pod Klimczokiem, Góralom wychodzi bokiem
Mało kto dawał szansę katowiczanom w Bielsku. I zagrali oni znów ultradefensywnie, ale po szczęściu Śpiączki i dobrej jego akcji z Błądem udało się zdobyć dwa gole i po raz trzeci z rzędu wygrać w Bielsku. Zdecydowanie szczęśliwy ten stadion.
Raz, dwa, trzy, tyskie…cztery, co się dzieje do cholery?
Zachwycony wygraną w Bielsku Dudek postanowił dać coś ekstra, czyli ofensywę w Tychach. Gospodarze wypunktowali nas strasznie, aplikując cztery bramki. Ofensywa była widoczna, ale nieefektywna, jeśli natomiast chodzi o defensywę, to był dramat nad dramaty.
Pechowo nie wygrali, szczęśliwe nie przegrali
Mecz z ŁKS był spotkaniem paradoksów. GKS do 90. minuty prowadził i tylko pech mógł nam odebrać wygraną. Tak się stało, rzut karny wykorzystał Radionow i był remis. Od tego momentu tylko szczęście mogło nam zapewnić remis i tak się stało, bo rywale nie wykorzystali dwóch stuprocentowych okazji w końcówce.
Błąd z karnego, remis do niczego
Bezbramkowy rezultat z Sandecją nikogo w Katowicach nie zadowolił. GKS zagrał średnio z niezrozumiale defensywnie usposobionym rywalem. Była znów szansa na wygraną, ale Adrian popełnił Błąd wykonując jedenastkę. I na tym skończył się ten smutny dla nas wszystkich piłkarski rok.
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.




q2
11 grudnia 2018 at 18:32
Warto wspomnieć, że przed laty,
przeciwnicy dostawali od nas baty.
Rywale mieli minę nietęgą,
klub przez dekadę był potęgą.
Twierdza „Bukowa”, mur, obrona,
pressing, atak, rywal kona.
Piłkarze dla GieKSy serce oddali,
cholernie twardzi, zdrowie ze stali.
Grali starsi, grali młodzi,
walczyli, nikt nie zawodził.
Piękne czasy, mecze, puchary,
wspomni nie jeden kibic stary.
Dzisiejsza GieKSa to jakaś farsa,
dyrektor ściąga piłkarzy z Marsa.
Serwuje kontrakty kosmiczne,
gramy jak laicy, jakoś anemicznie.
Irishman
11 grudnia 2018 at 21:11
No, a sam prezes ma Klub Biznesu
Więc nie obejdzie się bez sukcesu!
Tylko, ze kurde… patrzę w tabelę
A nasza GieKSa nie jest na czele.
Szukam i szukam, a jej ciągle nie ma
Czyżby ta presja tak nas złamała?
bonik
12 grudnia 2018 at 00:16
Nie zgadzam się z 80% opinii o tych meczach w pierwszej połowie rundy. Pomieszanie z poplątaniem. Końcówka łatwa do oceny ale pierwsza połowa…. tam gdzie dostawaliśmy w dupę komentarze że mało brakło, tam gdzie mało brakło komentarze, że dostawaliśmy w dupę. Teoria relatywizmu w 100% a my ładujemy pod prędkość światła- gdzie:
E= ilość punktów straty do miejsca z awansem, m= brakująca ilość kibiców na Blaszoku, c2 = gradient poziomu kopaczy