Felietony Piłka nożna
Sprintem przez wiosnę
Runda wiosenna za nami. To, że była nieudana wiemy wszyscy i na dobrą sprawę nie chcielbyśmy wracać do poszczególnych spotkań. Taka jednak rola podsumowań i niestety jeszcze raz musimy to przeżyć. W krótkich opisach przypomnijcie sobie, co działo się tej wiosny na Bukowej i wyjazdach. Nie będziemy tutaj pisać „przeżyjmy to jeszcze raz”…
W Nowym Sączu niezła gra, wynik jeden do zera
Niestety inauguracja wiosny wypadła bardzo źle ze względu na brak jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. „Pierwsze koty za płoty” myśleliśmy jednak, bo sama gra na stadionie Sandecji napawała optymizmem. Ładne akcje i kilka sytuacji bramkowych nie przełożyło się jednak na korzystny wynik. GieKSa przegrała po błędzie w obronie i już na dzień dobry straciliśmy trzy punkty.
Kompromitacja i totalny wstyd z Okocimskim
Porażka u siebie ze zdecydowanie najsłabszym zespołem z całej ligi była tyleż niespodziewana, co zasłużona. Rywale z Brzeska grali nieźle w obronie, obronili rzut karny i wyprowadzili zabójczą kontrę. To było jedyne zwycięstwo Okocimskiego w ostatnich 23 kolejkach sezonu. W tym czasie oprócz tej wygranej 7 razy zremisowali i aż 15 przegrali. A na wyjazdach wygrali tylko w Katowicach, a na pozostałem 11 meczów, aż 10 przegrali. Do dzisiaj nie mieści się w głowie, jak można przegrać u siebie mecz z tak słabym zespołem…
Remis nadziei
W potyczce z Bełchatowem miała być odbudowa i częściowo była. Remis 2:2 nie był jednak tym, co sobie wyobrażaliśmy. Z drugiej strony był szczęśliwy, bo jak Bełchatów pokazał pod koniec pierwszej połowy na czym polega piłka nożna zespołu, który zaraz będzie grał w ekstraklasie, to Alan Czerwiński mógł tylko korkociągiem odkręca się z ziemi, bo tym jak znalazł się tam po akcjach Michała Maka. Na szczęście z niezrozumiałych względów Bełchatów cofnął się, a katowiczanie rozegrali najlepszą połowę w tej rundzie i całkowicie zdominowali rywala. Tym samym sami sobie zarzucili pętlę na szyję, bo pokazali, że jak im się na chwilę zachce, to mogą w tej lidze wygrać z każdym.
Seryjny samobójca
Już na początku meczu Janusz Gancarczyk mógł strzelić gola, ale nie wykorzystał sytuacji sam na sam. „Wyręczył” go kolega z drużyny Mateusz Kamiński, który zaliczył dublet. Szkoda, że do własnej bramki, ale strzały były bardzo precyzyjne. Gra w tym meczu była bardzo słaba. A Gancarczyk się wielce obraził jak schodził, strzelił focha i odjechał bez pozwolenia ze stadionu w Legnicy.
Beznamiętnie z liderem
GKS znów nie przegrał w potyczce z rywalem, który ostatecznie awansował do ekstraklasy, ale też nie wygrał. Na Bukowej nie oglądaliśmy zespołu gości, który aspirowałby do gry na najwyższym szczeblu w naszym kraju. Katowiczanie jednak i tego nie potrafili wykorzystać. Plusem był jedynie pierwszy gol Rafała Pietrzaka.
Gdyńskie rozmowy
W meczu z Arką katowiczanie zaprezentowali się tragicznie i zasłużenie przegrali 0:3, a mogli więcej. Nie istniała w tym meczu ofensywa, ani defensywa, istniała tylko Arka Gdynia. Po meczu piłkarze GKS podeszli do sektora gości, aby się tłumaczyć, ale chyba im nie wyszło, bo nie za bardzo mieli argumenty, a i wysoka pleksi powodowała, że niewiele było tam słychać. Trener Kazimierz Moskal podał się do dymisji, która nie została przyjęta.
Wielkoczwartkowe jajko niespodzianka
A w zasadzie cztery do jaja. GKS zagrał niezły mecz, ale przede wszystkim bardzo skuteczny. ROW Rybnik na swoim terenie został klasycznie wypunktowany. Rezerwowi Tomasz Wróbel i Michał Zieliński w końcówce strzelali, asystowali, świetnie kontry rozpoczynał Sławomir Duda. Piłkarze odstawili taniec radości po końcowym gwizdku – dziś wiemy, że było warto, bo i wcześniej i później z wygranej cieszyli się jeszcze tylko raz.
Deszczowo i niemrawo
W Ząbkach to piłkarze Dolcanu byli bliżsi zwycięstwa, m.in. po atomowych uderzeniach z dystansu. Nasi zawodnicy tradycyjnie z przodu nie mogli nic zrobić, więc remis należało uznać za szczęśliwy. Tak więc drugi mecz z rzędu katowiczanie zakończyli na zero z tyłu.
Klasyka stójkowych
Pierwsza stracona bramka z Kolejarzem Stróże była jednym z największych kuriozów tego sezonu. Piłkarze GKS w środku akcji stanęli sobie, odwrócili się dupą do akcji i patrzyli jak Wojciech Trochim spokojnie strzela gola. Na szczęście (!) GKS miał w swoich szeregach super snajpera Michała Zielińskiego, który strzelił dwa gole, czym sprawił, że kibice „pokochali” na nowo swój zespół…
Klops Budziłka
W spotkaniu z Puszczą jedynym plusem było to, że GKS szybko po utratach bramek doprowadzał do wyrównania. Bo poza tym gra znowu wołała o pomstę do nieba. Na dodatek nie wiadomo o czym myślał Łukasz Budziłek, który ręką wycelował prosto w nogę rywala, a ten strzelił bramkę. W atmosferze pikniku i zapachu kiełbasek, katowiczanie znów nie wygrali.
Wyjątek potwierdza regułę
Czyli zwycięstwo w meczu z Chojniczanką jako wyjątek potwierdziło regułę braku kompletów oczek w tej rundzie. GKS po niezłym meczu i przegrywaniu 0:1 przechylił szalę wygranej na swoją korzyść. Piękna bramka Grzegorza Goncerza z dystansu była ozdobą spotkania.
Mniej niż zero (strzałów celnych)
Mecz w Grudziądzu to były ataki, ataki i jeszcze raz ataki Olimpii w pierwszej połowie. Cud się zdarzył, że Szczot dopiero w 45. minucie znalazł sposób na Łukasza Budziłka. Powrót naszych piłkarzy w tej sytuacji ochrzciliśmy mianem „posiadania w dupie” wszystkiego. Kilku niepilnowanych zawodników Olimpii w naszym polu karnym zrobiło, co chciało. GKS praktycznie nie zagroził bramce gospodarzy i przede wszystkim nie oddał celnego strzału w całym meczu.
Spokojna środa
Już beż żadnej napinki, tylko z obowiązku wybraliśmy się na Bukową patrzeć, jak GKS rozgrywa umiarkowanie niezłe spotkanie z Niecieczą. Ekscesów nie było ani w tą, ani w drugą. No może poza kolejnym samobójem pechowca Kamińskiego. Ale nikt już nie miał pretensji, bo pech to pech, choć niektórym ręce opadły…
Kato pogrążył Kato
I w Olsztynie zespół gospodarzy był lepszy od gości i wygrał zasłużenie. Mało jednak brakowało, a mielibyśmy niespodziankę, bo grający w dziesiątkę piłkarze GKS doprowadzili do wyrównania, a potem w dziewiątkę się bronili. W końcówce jednak stadion eksplodował po golu Trzeciakiewicza, a poprawił Japończyk Kato, który tak dobrze spisał się jesienią przy Bukowej. Nie uchroniło to olsztynian przed spadkiem.
Kanonada w derbach
Dwubramkowe prowadzenie, remis, potem przegrywanie i znów podział punktów. Tak to wyglądało w derbach z Tychami. Pierwszy raz od dawna trafił Kamil Cholerzyński, pierwszy raz w ogóle – Czerwiński. GKS stracił gola z rzutu rożnego. Wspaniała atmosfera na stadionie, było piłkarskie święto. Nie udało się jednak tyszan zrzucić do drugiej ligi, nawet tego piłkarze GKS nie potrafili, a mieli ich jak na tacy.
Letnio na koniec
Z Wisłą Płock katowiczanie nie zagrali źle, mieli swoje sytuacje przy stanie 0:0. To jednak gospodarze strzelili pierwsi bramę. W drugiej połowie wyrównał Sławomir Duda i GKS zakończył sezon brakiem porażki, ale też bez zwycięstwa, co zaskutkowało bilansem 2 wygranych na 16 meczów.
Czas spuścić kurtynę po tym dramacie w 16 aktach…
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.
Piłka nożna kobiet
1/8 finału dla Katowic
Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.
Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.
W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.
Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek, a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.
GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.
GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.




Miete
11 czerwca 2014 at 01:13
Czemu mnie to nie dziwi?