Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Sprintem przez wiosnę

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Runda wiosenna za nami. To, że była nieudana wiemy wszyscy i na dobrą sprawę nie chcielbyśmy wracać do poszczególnych spotkań. Taka jednak rola podsumowań i niestety jeszcze raz musimy to przeżyć. W krótkich opisach przypomnijcie sobie, co działo się tej wiosny na Bukowej i wyjazdach. Nie będziemy tutaj pisać „przeżyjmy to jeszcze raz”…

W Nowym Sączu niezła gra, wynik jeden do zera
Niestety inauguracja wiosny wypadła bardzo źle ze względu na brak jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. „Pierwsze koty za płoty” myśleliśmy jednak, bo sama gra na stadionie Sandecji napawała optymizmem. Ładne akcje i kilka sytuacji bramkowych nie przełożyło się jednak na korzystny wynik. GieKSa przegrała po błędzie w obronie i już na dzień dobry straciliśmy trzy punkty.

Kompromitacja i totalny wstyd z Okocimskim
Porażka u siebie ze zdecydowanie najsłabszym zespołem z całej ligi była tyleż niespodziewana, co zasłużona. Rywale z Brzeska grali nieźle w obronie, obronili rzut karny i wyprowadzili zabójczą kontrę. To było jedyne zwycięstwo Okocimskiego w ostatnich 23 kolejkach sezonu. W tym czasie oprócz tej wygranej 7 razy zremisowali i aż 15 przegrali. A na wyjazdach wygrali tylko w Katowicach, a na pozostałem 11 meczów, aż 10 przegrali. Do dzisiaj nie mieści się w głowie, jak można przegrać u siebie mecz z tak słabym zespołem…

Remis nadziei
W potyczce z Bełchatowem miała być odbudowa i częściowo była. Remis 2:2 nie był jednak tym, co sobie wyobrażaliśmy. Z drugiej strony był szczęśliwy, bo jak Bełchatów pokazał pod koniec pierwszej połowy na czym polega piłka nożna zespołu, który zaraz będzie grał w ekstraklasie, to Alan Czerwiński mógł tylko korkociągiem odkręca się z ziemi, bo tym jak znalazł się tam po akcjach Michała Maka. Na szczęście z niezrozumiałych względów Bełchatów cofnął się, a katowiczanie rozegrali najlepszą połowę w tej rundzie i całkowicie zdominowali rywala. Tym samym sami sobie zarzucili pętlę na szyję, bo pokazali, że jak im się na chwilę zachce, to mogą w tej lidze wygrać z każdym.

Seryjny samobójca
Już na początku meczu Janusz Gancarczyk mógł strzelić gola, ale nie wykorzystał sytuacji sam na sam. „Wyręczył” go kolega z drużyny Mateusz Kamiński, który zaliczył dublet. Szkoda, że do własnej bramki, ale strzały były bardzo precyzyjne. Gra w tym meczu była bardzo słaba. A Gancarczyk się wielce obraził jak schodził, strzelił focha i odjechał bez pozwolenia ze stadionu w Legnicy.

Beznamiętnie z liderem
GKS znów nie przegrał w potyczce z rywalem, który ostatecznie awansował do ekstraklasy, ale też nie wygrał. Na Bukowej nie oglądaliśmy zespołu gości, który aspirowałby do gry na najwyższym szczeblu w naszym kraju. Katowiczanie jednak i tego nie potrafili wykorzystać. Plusem był jedynie pierwszy gol Rafała Pietrzaka.

Gdyńskie rozmowy
W meczu z Arką katowiczanie zaprezentowali się tragicznie i zasłużenie przegrali 0:3, a mogli więcej. Nie istniała w tym meczu ofensywa, ani defensywa, istniała tylko Arka Gdynia. Po meczu piłkarze GKS podeszli do sektora gości, aby się tłumaczyć, ale chyba im nie wyszło, bo nie za bardzo mieli argumenty, a i wysoka pleksi powodowała, że niewiele było tam słychać. Trener Kazimierz Moskal podał się do dymisji, która nie została przyjęta.

Wielkoczwartkowe jajko niespodzianka
A w zasadzie cztery do jaja. GKS zagrał niezły mecz, ale przede wszystkim bardzo skuteczny. ROW Rybnik na swoim terenie został klasycznie wypunktowany. Rezerwowi Tomasz Wróbel i Michał Zieliński w końcówce strzelali, asystowali, świetnie kontry rozpoczynał Sławomir Duda. Piłkarze odstawili taniec radości po końcowym gwizdku – dziś wiemy, że było warto, bo i wcześniej i później z wygranej cieszyli się jeszcze tylko raz.

Deszczowo i niemrawo
W Ząbkach to piłkarze Dolcanu byli bliżsi zwycięstwa, m.in. po atomowych uderzeniach z dystansu. Nasi zawodnicy tradycyjnie z przodu nie mogli nic zrobić, więc remis należało uznać za szczęśliwy. Tak więc drugi mecz z rzędu katowiczanie zakończyli na zero z tyłu.

Klasyka stójkowych
Pierwsza stracona bramka z Kolejarzem Stróże była jednym z największych kuriozów tego sezonu. Piłkarze GKS w środku akcji stanęli sobie, odwrócili się dupą do akcji i patrzyli jak Wojciech Trochim spokojnie strzela gola. Na szczęście (!) GKS miał w swoich szeregach super snajpera Michała Zielińskiego, który strzelił dwa gole, czym sprawił, że kibice „pokochali” na nowo swój zespół…

Klops Budziłka
W spotkaniu z Puszczą jedynym plusem było to, że GKS szybko po utratach bramek doprowadzał do wyrównania. Bo poza tym gra znowu wołała o pomstę do nieba. Na dodatek nie wiadomo o czym myślał Łukasz Budziłek, który ręką wycelował prosto w nogę rywala, a ten strzelił bramkę. W atmosferze pikniku i zapachu kiełbasek, katowiczanie znów nie wygrali.

Wyjątek potwierdza regułę
Czyli zwycięstwo w meczu z Chojniczanką jako wyjątek potwierdziło regułę braku kompletów oczek w tej rundzie. GKS po niezłym meczu i przegrywaniu 0:1 przechylił szalę wygranej na swoją korzyść. Piękna bramka Grzegorza Goncerza z dystansu była ozdobą spotkania.

Mniej niż zero (strzałów celnych)
Mecz w Grudziądzu to były ataki, ataki i jeszcze raz ataki Olimpii w pierwszej połowie. Cud się zdarzył, że Szczot dopiero w 45. minucie znalazł sposób na Łukasza Budziłka. Powrót naszych piłkarzy w tej sytuacji ochrzciliśmy mianem „posiadania w dupie” wszystkiego. Kilku niepilnowanych zawodników Olimpii w naszym polu karnym zrobiło, co chciało. GKS praktycznie nie zagroził bramce gospodarzy i przede wszystkim nie oddał celnego strzału w całym meczu.

Spokojna środa
Już beż żadnej napinki, tylko z obowiązku wybraliśmy się na Bukową patrzeć, jak GKS rozgrywa umiarkowanie niezłe spotkanie z Niecieczą. Ekscesów nie było ani w tą, ani w drugą. No może poza kolejnym samobójem pechowca Kamińskiego. Ale nikt już nie miał pretensji, bo pech to pech, choć niektórym ręce opadły…

Kato pogrążył Kato
I w Olsztynie zespół gospodarzy był lepszy od gości i wygrał zasłużenie. Mało jednak brakowało, a mielibyśmy niespodziankę, bo grający w dziesiątkę piłkarze GKS doprowadzili do wyrównania, a potem w dziewiątkę się bronili. W końcówce jednak stadion eksplodował po golu Trzeciakiewicza, a poprawił Japończyk Kato, który tak dobrze spisał się jesienią przy Bukowej. Nie uchroniło to olsztynian przed spadkiem.

Kanonada w derbach
Dwubramkowe prowadzenie, remis, potem przegrywanie i znów podział punktów. Tak to wyglądało w derbach z Tychami. Pierwszy raz od dawna trafił Kamil Cholerzyński, pierwszy raz w ogóle – Czerwiński. GKS stracił gola z rzutu rożnego. Wspaniała atmosfera na stadionie, było piłkarskie święto. Nie udało się jednak tyszan zrzucić do drugiej ligi, nawet tego piłkarze GKS nie potrafili, a mieli ich jak na tacy.

Letnio na koniec
Z Wisłą Płock katowiczanie nie zagrali źle, mieli swoje sytuacje przy stanie 0:0. To jednak gospodarze strzelili pierwsi bramę. W drugiej połowie wyrównał Sławomir Duda i GKS zakończył sezon brakiem porażki, ale też bez zwycięstwa, co zaskutkowało bilansem 2 wygranych na 16 meczów.

Czas spuścić kurtynę po tym dramacie w 16 aktach…


1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    Miete

    11 czerwca 2014 at 01:13

    Czemu mnie to nie dziwi?

Odpowiedz

Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna kobiet

Trzy punkty z Dolnego Śląska

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

GieKSa po ułożonym taktycznie występie wraca z Wrocławia z trzema punktami i poprawiła sobie humory przed nadchodzącym spotkaniem z BK Hacken.

W trakcie spotkania arbiter główna spotkania miała założoną kamerę (tzw. GoPro „RefCam”), co jest czymś zupełnie nowym na boiskach Ekstraligi i jest związane z bardzo dobrym odbiorem tego typu rozwiązania w niedawnych meczach. W najbliższym czasie na kanale Łączy Nas Piłka pojawi się materiał wideo z tego spotkania.

Już w 1. minucie Kinga Seweryn musiała interweniować po zdublowaniu pozycji przez Jaszek i Kalaberovą, na szczęście nasza golkiperka nie dała się zaskoczyć. Pierwszego gola zaskakująco szybko zdobyła za to Aleksandra Nieciąg, z łatwością przepychając pilnującą ją defensorkę i mierzonym strzałem przy słupku pokonała byłą koleżankę z klubu. Napastniczka wykorzystała udane zgranie Nicoli Brzęczek wysokiej piłki posłanej przez Marcjannę Zawadzką z głębi pola. Szybko mogło paść wyrównanie po spóźnionym powrocie Kalaberovej, ale i tym razem interweniowała skutecznie Seweryn. W 11. minucie Zuzanna Błaszczyk zupełnie spanikowała pod naciskiem ze strony Aleksandry Nieciąg, szczęśliwie dla niej z odsieczą nadeszła jedna z defensorek i zablokowała uderzenie. Poza wspomnianymi dwiema akcjami ze strony wrocławianek w pierwszym kwadransie GieKSa miała wszystko pod zupełną kontrolą. W 16. minucie tylko poprzeczka uratowała Błaszczyk przed utratą kuriozalnej bramki po lobie Klaudii Maciążki zza pola karnego, a wszystko rozpoczęło się udanym przejęciem Dżesiki Jaszek w trzeciej tercji. Groźnie było w 23. minucie po kontrataku i zagraniu prostopadłym Joanny Wróblewskiej, Natalia Sitarz została jednak  wzorowo powstrzymana wślizgiem przez Katarzynę Nowak. Odważniejsze poczynania Śląska w drugim kwadransie odzwierciedlał strzał Sokołowskiej z okolic 25. metra, gdy piłka minimalnie minęła bramkę katowiczanek. 35. minuta znów należała do Kingi Seweryn, tym razem wykazała się umiejętnościami po strzale Guzik z rzutu wolnego wprost w okienko. Pięć minut później oglądaliśmy dwa szybkie ataki GieKSy, każdorazowo główną postacią była Nicola Brzęczek: raz dobrze podawała, a raz zdawała się być faulowaną w szesnastce – gwizdek arbiter milczał. W 41. minucie Jagoda Cyraniak postanowiła wziąć sprawy we własne nogi, samodzielnie przedarła się flanką i oddała mocny strzał, który niemal przełamał ręce Błaszczyk. Dwie minuty później tercet Hmirova-Brzęczek-Włodarczyk popisowo stworzył sobie okazję do zdobycia bramki grą na jeden kontakt, jednak przechwyt pierwszej z listy zmarnowała Włodarczyk zbyt lekkim uderzeniem. Pierwszą połowę z hukiem zamknęła Joanna Wróblewska, wybijając futbolówkę daleko poza teren stadionu przy próbie uderzenia z dystansu.

Drugą połowę przebojowo chciała rozpocząć Marcelina Buś, jednak Jagoda Cyraniak bezproblemowo wygrała pojedynek fizyczny w polu karnym. Napór wrocławianek trwał, a w 48. minucie Martyna Guzik była o ułamek sekundy spóźniona do dośrodkowania – stanęłaby oko w oko z Kingą Seweryn. Kolejną dobrą sytuację miały pięć minut później, jednak dwie próby uderzeń skończyły się na błędach technicznych. Odpowiedziały Jaszek z Maciążką dwójkową akcją skrzydłem, ta druga posłała niestety zbyt lekkie dośrodkowanie w ostatniej fazie. Po godzinie gry mocno poturbowana z murawy zeszła Julia Włodarczyk, oby to nie było nic poważniejszego. Wejście z futryną mogła zanotować Santa Sanija Vuskane, bowiem po podniesieniu się z ławki nawet nie zdążyła się zatrzymać, a już uderzała po dośrodkowaniu z prawej flanki – niestety z minimalnej odległości mocno chybiła. W 81. minucie kontratak finalizowała Karolina Gec, na szczęście dla Kingi Seweryn na drodze stanęła Marcjanna Zawadzka. W 86. minucie Patricia Hmirova zapoczątkowała dobry kontratak podaniem do Oliwii Malesy, ta z kolei o kilka milimetrów przeceniła pozycję Aleksandry Nieciąg i na strachu się skończyło. 120 sekund później Santa Vuskane wykorzystała chwilę nieuwagi Sokołowskiej i po odbiorze piłki ruszyła na bramkę Zuzanny Błaszczyk, niestety zbyt długo musiała czekać na odsiecz swoich koleżanek. W doliczonym czasie gry czujność golkiperki z ostrego kąta sprawdziła Oliwia Malesa po rajdzie Maciążki, a dobrym odbiorem popisała się Hmirova.

Dwie połówki dominacji, mnóstwo przepychanek i niewiele klarownych sytuacji strzeleckich dla obu zespołów – GieKSa znacznie lepiej odnalazła się w meczu o takich cechach, nadrabiając dwa punkty do Czarnych Sosnowiec i Górnika Łęczna.

Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:1 (0:1)
Bramki: Nieciąg (2).
Śląsk Wrocław:
Błaszczyk – Marcelina Buś (60. Ziemba), Martyna Buś (60. Gec), Żurek (79. Białoszewska), Piksa, Sitarz (79. Stasiak), Sokołowska, Wróblewska, Szkwarek, Jędrzejewska, Guzik.
GKS Katowice: Seweryn – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Jaszek (75. Malesa), Kalaberova (63. Kozarzewska), Hmirova, Włodarczyk (63. Michalczyk) – Maciążka, Nieciąg, Brzęczek (75. Vuskane).
Kartki: Martyna Buś – Jaszek, Kozarzewska.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga