Dołącz do nas

Piłka nożna

Suma drobiazgów

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Życie redaktora GieKSa.pl jest dość różnorodne. Jeszcze w niedzielę o tej porze, w której piszę ten artykuł, czyli o godzinie 0.30, po meczu nagrywałem z Kosą i Błażejem kolejny odcinek podcastu. Tym razem chłopaki nagrają audycję w swoim gronie w czwartek rano, a mnie w środku nocy przypada felieton pomeczowy czy raczej międzymeczowy, bo taki schemat zakładamy sobie, gdy gramy co trzy dni.

Liga nie znosi próżni. I o ile po spotkaniu z Wigrami Suwałki byliśmy pełni optymizmu, a niektórzy kibice popadali w euforię, to mecz w Częstochowie wylał nam kubeł nie zimnej, lecz lodowatej wody na rozgrzaną głowę.

Nie – nie chodzi o to, że przegraliśmy. Bo przecież graliśmy na boisku lidera, który dodatkowo potwierdził swoje aspiracje. Raków wygrał w pełni zasłużenie, prezentując się z naprawdę niezłej strony, zwłaszcza z atomowymi skrzydłami, które działały z prędkością światła. Więc porażka z tym zespołem może nie tyle była wkalkulowana, co jednak należało się z nią liczyć. Możemy sobie wygadywać brednie, że musimy z każdym wygrywać, ale umówmy się – nie jesteśmy hegemonem tej ligi. I z niektórymi zespołami trzeba się liczyć z możliwością porażki.

Problem w tym, że mimo iż Raków był dużo lepszy, a GKS dużo słabszy to… tego meczu nie trzeba było przegrać. A nawet jeśli mieliśmy go przegrać – bo taka czasem jest piłka – to nie w takich okolicznościach. W okolicznościach, w których możemy powiedzieć – znów przegraliśmy na własne życzenie.

A mówiąc konkretniej. Wiele drobnych, ale widocznych czynników zaważyło na tym, że z Częstochowy wyjechaliśmy bez punktów. Nie będziemy rozpatrywać postawy Rakowa – zagrali dobry mecz i dzięki temu wygrali. Ale…

Wszystko rozpoczęło się od „dziwnego” składu i ustawienia trenera Jacka Paszulewicza. Oczywiście niektóre zmiany były wymuszone – nie mógł zagrać Bartłomiej Poczobut, którego zastąpił Kamil Kurowski. Natomiast o ile nie jesteśmy na razie fanami Simona Kupca, to wystawienie na lewej obronie Wojciecha Słomki, było jakąś zmianą na ten moment z księżyca.

Niestety ta zmiana okazała się brzemienna w skutkach. To, co bowiem zrobił Słomka przy drugiej bramce, to jak podał do przeciwnika wybiegającego hordą rozwścieczonych piłkarzy, zaskutkowało stratą bramki i utratą złudzeń. Zachowanie niezrozumiałe i bardzo źle świadczące o naszym zawodniku. Problem tym większy, że zdarzyło się to w jednym z bardzo nielicznych momentów, gdy GKS miał przewagę, a chyba w jedynym, w którym na poważnie przycisnął gospodarzy i mogliśmy myśleć o remisie. Ta bramka zamknęła mecz, obniżyła morale zespołu do zera i mogliśmy pakować manatki i jechać do Katowic już w 80. minucie. Oczywiście nie ma gwarancji, że taki Kupec czy Frańczak zachowaliby się lepiej, bo patrząc na ich „dokonania” z tej rundy mogliby zrobić to samo. No ale zrobił to Słomka i na jego konto (oraz trenera) idzie ten gol.

Ale Słomka Słomką – poza tą sytuacją nie zagrał jakoś szczególnie źle i próbował coś z przodu. Do „pomysłów” trenera jeszcze dojdziemy, ale warto zająć się przeciwną stroną boiska, czyli prawą obroną, a na niej to grał Wojciech Lisowski. O ile pierwsze mecze miał przyzwoite i jakichś błędów nie popełniał, to w Częstochowie odstawił dramat w dwóch aktach (pierwsza i druga połowa). Jego postawa ze stadionu Rakowa każe nam się zastanowić, czy przypadkiem postawa Lisowskiego nie była maskowana na początku przez błędy Frańczaka i Kupca. A nieudzielanie się w ofensywie, które rozpatrywaliśmy w kategoriach założeń taktycznych, czy nie było przypadkiem realną oceną możliwości zawodnika. Bez ogródek – Lisowski pokazał się w Częstochowie z tak drewnianej strony, że za chwilę cała Bukowa będzie opleciona boazerią. Wszelkie interwencje w defensywie pod presją sprawiały, że serce podchodziło nam do gardła, próby rozegrania na swojej połowie niosły ryzyko kontry – na połowie przeciwnika – również kontry tylko z trochę dalszym startem. Masakra techniczna i zdecydowanie musi wziąć to pod uwagę trener, bo wygląda na to, że na Wojciecha jesteśmy skazani. Oczywiście to za wcześnie, żeby dyskredytować jego wartość jako bocznego obrońcy, bo fakt faktem – kiksów a la Kupec czy Franiu nie popełnił – ale patrząc na całokształt sześciu kolejek, wyłania nam się obraz bardzo przeciętnego zawodnika, który jako tako sobie radzi przeciw średniemu rywalowi, ale jak przychodzi co do czego z silniejszym, to jest mega problem. Ale jeszcze poczekajmy, może to tylko takie wrażenie…

Bardziej trener Paszulewicz zaczął kombinować z przodu i można się zastanowić, czy nie przekombinował. Zamiast naprawdę kierować się jeden do jednego z meczem z Wigrami z kontekstem kolejnego przeciwnika – tutaj dokonał nazbyt „optymistycznych” zmian, jednocześnie chyba jednak coś zaniedbując. Otóż wystawienie w jednym czasie Woźniaka i Rumina może i by było fajne, ale… nie było. Rumin bardzo aktywny, ale również bardzo nieskuteczny – oczywiście dawał sygnał, żeby na niego stawiać. I to on wystąpił na szpicy. Na skrzydle natomiast zagrał Woźniak i już na wstępie odebrano mu część z jego atutów. Oczywiście można mówić, że zagrał super piłkę do Rumina, ale problem w tym, że Daniel tę sytuację klasycznie spartaczył. Nie trafił w piłkę, machnął się, skiksował, a mówiąc kolokwialnie – zawalił. Przymykaliśmy oko na to wcześniej, ale niestety to już trzeci mecz na cztery ostatnie, w którym Rumin marnuje setki, a gdy dodamy do tego, że robi to przy stanie 0:0 w Nowym Sączu i Częstochowie w początkowej fazie meczu – to możemy niestety jasno powiedzieć, że jest bardzo odpowiedzialny za straty punktów w dwóch ostatnich meczach wyjazdowych. Nawet możemy poteoretyzować, że prowadząc w 15. minucie obu meczów, moglibyśmy – przy czarnym scenariuszu – mieć dwa punkty, trzy lub cztery. Nie mówiąc o sześciu. Ale Rumin spartaczył i tu, i tam i jest ZERO.

Woźniakowi zostały odebrane pewne atuty, bo jednak można podejrzewać, że w takich sytuacjach Rumina – Arkadiusz by je wykorzystał, a przynajmniej jedną. Oczywiście w Nowym Sączu go nie było, a tutaj to właśnie on zagrywał do Daniela. Ale właśnie – patrząc na byłego zawodnika Zagłębia – naprawdę nawet w tym meczu było widać, że ma coś z umiejętności i z doświadczenia. I on po prostu MUSI GRAĆ NA SZPICY. Jeżeli będziemy kombinowali z ustawianiem go nie-wiadomo-gdzie to nic z tego będzie. Piłkarz sam mówi, że czuje się najlepiej w napadzie i nie odbierajmy mu tego wystawianiem go na skrzydle czy gdzie indziej.

Wracając jeszcze do Rumina – oprócz zmarnowanej setki, ten zawodnik nie radził sobie z agresywnym przeciwnikiem. Wydawało się, że jest młody i błyskotliwy, ale tu trochę został zjedzony. A mówiąc łagodniej – zderzył się z piłką na wyższym poziomie, niż grał dotychczas. To oczywiście bardzo perspektywiczny zawodnik, ale musi nabrać krzepy i nauczyć się pierwszoligowej piłki. Trener za długo trzymał tego zawodnika, bo było widać, że nie ogarnia w drugiej połowie kompletnie.

Niestety i Dominik Bronisławski, który dobrze się zaprezenotwał z Wigrami, tym razem zagrał bardzo słabo. Równiez i dla niego ten mecz powinien być nauką, że w pierwszej lidze tak łatwo nie będzie. Walczył, próbował, ale odbił się od ściany. Niech wyciągnie „mityczne” wnioski.

W zasadzie jedynymi, do których nie można mieć większych zastrzeżeń to wspomniany Woźniak i Piesio. Woźniak grał co prawda tak, jakby nie znał tej pozycji i starał się nadrobić, ale nie wychodziło mu to źle. Widać było momentami jakość, w walce, zastawianiu się, odegraniach. Ale to jednak musi być napastnik.

Grzegorz Piesio natomiast miał kilka naprawdę fajnych, udanych akcji. To jest zawodnik, u którego widać umiejętności, technikę, przegląd. Ale ten cholerny pech. Z Tychami poprzeczka, z Rakowem słupek – oba po pięknych technicznych strzałach. Szkoda. Ale na Piesiu trzeba ten zespół opierać, już się zaprezentował jako naprawdę dobry zawodnik i wiele może nam dać uciechy.

To, co jeszcze można w jakiś sposób zarzucić naszym zawodnikom w tym meczu od początku, to brak reakcji na agresję rywali – swoją agresją. Mimo że piłkarze GKS grali z zaangażowaniem, było widać, że bardzo się starali, to zabrakło tego zęba, twardości, takiego – jak to kibice mówią – pierdolnięcia. Przyjęliśmy warunki Rakowa raczej na miękko i rywalom w to było graj. Trener Paszulewicz musi wzmocnić tę twardość u naszych zawodników, bo wczoraj byli nie jak lwy Pawła Mandrysza, tylko jak ten pluszowy lew, którego zamieściliśmy wówczas na twitterze. Ale chcieli i tego im nie odmawiamy.

Jeszcze jednym tematem są stałe fragmenty gry, głównie w wykonaniu Adriana Błąda. Mając tyle rzutów rożnych, zawodnik 80% z nich grał na wysokość kolan przeciwników. Czy to jest kwestia niezjedzenia śniadania czy niechlujstwa nie wiemy. Wiemy jedynie, że rozgrywając kornery w taki sposób, ograniczamy sobie możliwości zdobycia gola nawet wtedy, gdy nie idzie nam z akcji.

Zawsze można przegrać po słabszej grze, wczoraj to się zdarzyło. Ale jest ten niedosyt z okoliczności i z sumy tych drobiazgów, które się na porażkę złożyły. Jest to nauka dla zawodników i trenera, że po takim meczu jak z Wigrami nic samo się nie wygra – tylko dlatego, że władujemy takich zawodników, a nie innych.

Szat nie rozdzieramy, rąk nie załamujemy. Oczywiście trzy porażki w sześciu meczach to bilans bardzo słaby, ale nadal musimy wierzyć, że ta drużyna się buduje i przede wszystkim, że z tego lodowatego prysznica skorzysta. Już w sobotę w meczu z Jastrzębiem, który znów będzie bardzo ważny z punktowego i prestiżowego znaczenia.


10 komentarzy
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

10 komentarzy

  1. Avatar photo

    Irishman

    23 sierpnia 2018 at 12:11

    Lisowskiego obserwuje jeszcze od sparingów i od początku nie wywarł on na mnie wrażenia takiego bardzo pewnego obrońcy. On tak trochę jak Abramowicz jakieś braki nadrabia twardą grą i ambicja. Ale też właśnie uważam, że poprzez tą swoją ambicję wyeliminuje braki.
    Shellu, nie widziałem meczu ale skoro piszesz, ze Słomka poza tą jedną, kluczową sytuacją nie zagrał jakoś szczególnie źle to wypada się zastanowić czy Kupec byłby w stanie zagrać choć tak dobrze? Bo to, że zagrał nieźle z Wigrami to nie jest bardzo miarodajne.
    Zgadzam się, że Woźniak powinien grać w ataku na zmianę z Ruminem. Ale znowu… skoro piszesz o „atomowych skrzydłach” Rakowa, to może trener wolał postawić tam na doświadczonego zawodnika?

    Na forum trwa właśnie dyskusje, czy mamy słabszy skład od Rakowa, a jeśli nie to dlaczego przegraliśmy. Dobrze to podsumował Kosa, że my oczywiście też mamy „nazwiska” ale w Częstochowie jest więcej dobrych piłkarzy. Ja dodałbym do tego, że to jest stan na dzisiaj. Ale jak damy spokojnie pracować i rozwijać się Ruminowi, Bronisławskiemu, Tabisiowi i innym to ten stan wkrótce się zmieni na naszą korzyść. Ba ja, jak sięgam pamięcią wstecz to nie pamiętam takich młodych chłopaków, już z takim potencjałem. Oczywiście, na tle bardzo wymagającego rywala widać różnice….. ale spokojnie!

    I to samo zdanie mam odnośnie naszego trenera. Choć tu aż tak bardzo bym się nie upierał, niemniej jakieś dyskusje o jego dymisji są póki co zupełnie pozbawione sensu.

  2. Avatar photo

    Mecza

    23 sierpnia 2018 at 12:34

    Od trenera trzeba się odczepić dopóki będzie szansa na awans. Dalej uważam, że strata 5pkt po rudzie jesiennej do 2 miejsca będzie optymistyczna po zmianach które nastąpiły. Pierwsze miejsce chyba trzeba sobie wybić z głowy. Jedyny pstryczek jest taki, że z taką jakością jaką niewątpliwie mamy powinniśmy spokojnie klepać atak pozytywny na połowie przeciwnika (z większością w 1 lidze) a tego nie ma, jest cały czas szarpana gra. To zależy od taktyki a nie zawodników. Przypominam, że Raków w zeszłym sezonie był beniaminkiem z większością nieznanych zawodników a już wtedy próbował/grał tak.

  3. Avatar photo

    PanGoroli

    23 sierpnia 2018 at 13:05

    Teraz dopiero widać, jak kiepskiego mieliśmy wczesniej prezesa. Zawodnicy, którzy u nas byli do d., wielu z nich błyszczy w innych drużynach. Dobrzy trenerzy nagle tracili swoją skuteczność, gdy przychodzili do nas. Dla mnie to oczywiste, że gdy poszła fama, że rozniosła się fama, że GieKSa jest pod rządami 'miękkich jaj’, to zaczęły do nas ściągać różne piłkarskie kurwy przed emeryturą, zdemoralizowane i bez ambicji. Miały tu cieplutki kurwidołek i na łychę na tankszteli też nigdy nie brakowało po udanie przegranym meczu.

    Dla mnie to wygląda teraz wszystko bardzo fajnie. Po pierwsze – ekipa. Dobra, przegrali, ale na razie chłopaki mają serio moją sympatię. Po drugie – rezerwy. Pora w końcu skaować absurdalną, idiotyczną decyzję pana Cygana. Stąd domyślam się, ze niektóre zaskakujące decyzje, jeśli chodzi o skład wyjściowy. Trener Paszulewicz pewnie dba, by obiecujący zawodnicy nie byli zbyt długo poza grą.

    No i wreszcie trener. Wg mnie ani dobry, ani zły. Podoba mi się, że zwraca uwagę na charakter, walkę. W końcu to sport, a walka to esencja! Tylko, że problemem u nas nie byli trenerzy – ci też sobie fajnie teraz radzą w innych klubach, tylko zawodnicy. Poczynając od Markowskiego, i jego chark na kibiców, w postaci 1:6 z Podbeskidziem, by zwolnić trenera, to zawodnicy u nas rządzili i decydowali, który trener będzie 'dobry’, a który nie. Nie tych trenerów kwalifikacje.

    I tu dochodzę do sedna. Mnie osobiście się marzy trener z zagranicy. Jak wygląda tzw 'polska myśl trenerska’ to widać od dekad. Świat nam uciekł. Wiem, że na takiego trenera trzeba by sięgnąć głębiej do kieszeni, ale… Mamy młody zespół. Ci zawodnicy mają potencjał, by ich wartość wzrosła pod okiem dobrego trenera. Wartość klubu też wzrośnie. Mnie się to widzi, jako dobra inwestycja. Z jakiego kraju widzielibyście trenera? Mnie z Niemiec. Ja tam nawet w 4 lidze widziałem siłę, technikę i taktykę.

  4. Avatar photo

    Mecza

    23 sierpnia 2018 at 13:36

    @PanGoroli, poza Trochimem żaden piłkarz który od nas odszedł nie wyróżnia się w tej lidze. Grają i są przeciętni albo siedzą na ławce. Trener uważam, że powinien być polakiem. No chyba że mówimy o kimś kto wiele lat w Polsce pracuje. Zresztą raczej powinniśmy na młody trenerów stawiać którym się chce, którzy chcą zaistnieć, mają ambicje. W ten schemat Paszul się wpisuje. Ja nie wiem czy np. taki Nawałka (wiem nierealne, to tylko jaskrawy przykład) miałby jeszcze siły i chęci. Pewnie rok będzie potrzebował na reset.

  5. Avatar photo

    Firek

    23 sierpnia 2018 at 21:46

    @Shellu: czemu zakładasz, że Woźniak wykorzystalby sytuację Rumina grając na szpicy? Jego liczby niestety są po prostu słabe… Co do Rumina, to w pamiętam, jak w którymś podcascie narzekaliscie, że Milik w gieksie zostałby odstawiony po 3 meczach i nikt nie dałby mu szansy, żeby odpalił… Teraz to samo sugerujesz zrobić z Ruminem;) też denerwuje mnie jego nieskutecznosc, ale generalnie gra fajnie, a chyba nie mamy lepszej alternatywy…

    @PanGoroli: a ty to nie wiem o czym mówisz… Winą prezesa jest to, że piłkarze grali słabo? I to tego samego prezesa, który teraz ograł nas z Rakowem i ma lidera?;)
    Jak dla mnie rola prezesa polega na zabezpieczeniu finansów i organizacji pracy w klubie, co przez ostatnie lata wzrosło u nas od (niemal) 0 do solidnego poziomu.

  6. Avatar photo

    pablo eskobar

    23 sierpnia 2018 at 23:52

    przegralismy bo treneiro chcial zaskoczyc lepszego przeciwnika dwoma napstnikami a z teoretycznie slabszymi zagramy jednym napastnikiem taka jego taktyka jedziesz do silniejszej druzyny i grasz dwoma napstnikami jakas masakra bo chyba lepiej kontratakowac jak sie wie ze dana druzyna jest lepsza niz atakowac i sie odkryc

  7. Avatar photo

    pablo eskobar

    23 sierpnia 2018 at 23:57

    mecza napisalem jaka taktyke wybral trener dlamnie to jakas masakra jechac na wyjazd do lepszej druzyny bo na papierze kazdy tak pisal ze jest lepsza dwoma napastnikami i grac otwarty futbol totalna masakra

  8. Avatar photo

    Irishman

    24 sierpnia 2018 at 01:27

    @Pan Goroli a ja właśnie uważam odwrotnie. mieliśmy słabych piłkarzy, którzy po odejściu od nas kariery nie zrobili. Wyjątek to Trochim i Czerwiński ale oni już grając u nas odstawali od reszty, wręcz tu nie pasowali. Więc jak mam jakieś pretensje do prezesa Cygana to raczej o to, że wywalał trenerów, a nie tych przez których traciliśmy kolejne szanse na awans.
    Dopiero teraz mamy ekipę, która jest w stanie coś osiągnąć. Ale pod warunkiem, że obecny prezes nie będzie słuchał niecierpliwych kibiców tylko zaciśnie zęby, wytrzyma to ciśnienie i da trenerowi i piłkarzom spokojnie pracować, najlepiej do końca sezonu.

    @Firek, masz rację! Nie wiadomo czy Woźniak na szpicy byłby lepszy, bo już z Wigrami strasznie pudłował. Tak samo jak nie wiemy czy Frańczak albo Kupec zagraliby lepiej niż Słomka. A może skończyłoby się pogromem???

  9. Avatar photo

    PanGoroli

    24 sierpnia 2018 at 03:18

    Ja miałem na myśli dawniejsze czasy. Jak tylko się ktoś zaczął pokazywać, to go puszczaliśmy, albo nie potrafiliśmy zatrzymać. Nie pamiętacie, jak przez lata GieKSa była ogrywalnią zawodników dla innych klubów? Faktem jest, że nie pamiętam, czy tak nadal było za Cygana. Za to pamiętam, że pierwszego dobrego piłkarza, którego zatrzymaliśmy, to Goncerz. I zaraz po dostaniu kontraktu zawodnik się skończył…
    @Firek, bardzo słabe argumenty. Z GieKSy zrobiono zakład geriatryczny. Całe forum się łapało za głowę z każdym kolejnym nabytkiem. I kto, jak nie prezes za taką strategię nie odpowiadał? Przez lata robiono tu ordynarne wałki z meczami. Pod nosem Cygana. A Raków? Przecież Cygan przyszedł tam już na gotowe. Ty jakaś jego rodzina, czy co? Ale, wątek Cygana był tu już wałkowany na 1000 sposobów, i nie warto roztrząsać historii. Jak dla mnie, to obecni sternicy prezentują się o kilka klas lepiej. Jestem optymistycznie nastawiony, że efekty przyjdą wcześniej, czy później.

  10. Avatar photo

    PanGoroli

    24 sierpnia 2018 at 03:26

    A taktyka na 2 napastników? Myślę, że to miala być recepta na brak Poczobuta. Wzmocnić atak, by odciążyć osłabioną defensywę. I jak widać, do końca to głupie nie było, bo obydwie bramki, które padły, wg relacji nie powinnybyły paść. A swoje sytuacje też mieliśmy.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Górak: Cierpliwość, przytomność, rozwaga

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu w Lublinie wypowiedzieli się szkoleniowcy Motoru i GKS Katowice – Mateusz Stolarski i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy spisane główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole zapis audio całej konferencji prasowej.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Bardzo ważny dla nas moment, bo czekaliśmy na punkty na wyjeździe, a wygraliśmy pierwszy raz w 12. Kolejce, więc moment dla nas bardzo istotny. Z punktu widzenia punktów i tabeli bardzo istotny moment okres przed nami, czyli sam proces treningu i analizy meczu, bo te punkty będą miały bardzo dobry wymiar, kiedy potwierdzimy to w kolejnym spotkaniu. To trzecie okienko po dwóch przerwach reprezentacyjnych – i chciałoby się, aby dobrze drużyna funkcjonowała. Często mówiliśmy na konferencjach o dobrej grze, ale punktów nie mieliśmy tyle, ile byśmy chcieli. Dzisiaj bardzo dobre mentalne w całości przełamanie,  bardzo dobre 30 minut. Duża kontrola nad meczem i wydawało się, że jesteśmy na świetnej drodze, ale… jeszcze nie jesteśmy idealni. Niepokoi mnie te czterdzieści bramek, które padło w naszych dwunastu meczach. Mimo że szesnaście strzeliliśmy, a  dwadzieścia cztery straciliśmy i dzisiaj też dwie.

W drugiej połowie byliśmy bardzo skuteczni i wykorzystaliśmy wcale niekiedy niełatwą sprawę, jeśli chodzi o przewagę jednego zawodnika, bo nie zawsze strzela się trzy bramki. Wielkie gratulacje dla zespołu za cierpliwość, przytomność i dużą rozwagę, to mnie bardzo cieszy.

Musimy budować kolejne mecze i punkty tylko w cierpliwej pracy i pokorze w tym co robimy. Nie jesteśmy krezusami ekstraklasy, która przecież idzie do przodu. Poziom rozgrywek, zainteresowanie jest czymś, co bardzo cieszy. My w Katowicach musimy wykonywać rzetelnie swoją robotę i zbierać doświadczenia. Dzisiaj dla nas bardzo ważny mecz, w tamtym sezonie nie udało mi się w naszej rywalizacji wygrać z Motorem, więc bardzo się cieszę, że to my jesteśmy do przodu, a Lublinowi życzę wszystkiego dobrego.

Mateusz Stolarski (trener Motoru Lublin):
Do straty drugiej bramki, szczególnie przez pierwsze 15 minut wyglądaliśmy, jakbyśmy grali pierwszy raz ze sobą. Wymuszone lub nie straty piłki i błędy techniczne, na które ciężko było zareagować. 0:2 i… zeszło nas całe ciśnienie. Dlatego zagraliśmy najlepsze dwadzieścia pięć minut w całym sezonie. Do bramki na 2:2 i po niej, kiedy złapaliśmy wiatr w żagle i czułem, że będzie to, co mówiłem przed meczem. Potem czerwona kartka. Na drugą połowę chcieliśmy przetrzymać do 70. minuty przy 2:2 i potem zaryzykować i zagrać o zwycięstwo. W pierwszej akcji, po pierwszym rzucie wolnym w drugiej połowie nie byliśmy w stanie kryć wszystkich zawodników, którzy dobrze grają głową lub są groźni po SFG – musieliśmy jednego zostawić i był to właśnie Zrelak. Musieliśmy poświęcić do centrum, a on schodził poza światło bramki, bo większe szanse na gola są właśnie ze światła niż na dalszym słupku. Pomyliłem się. Taką bramkę straciliśmy, nie zdołaliśmy w ostatniej strefie wyblokować. Potem miałem poczucie, że przy odrobinie szczęścia odrobimy na 3:3, bo mieliśmy dobry moment, ale nie strzeliliśmy. A potem co? Masz 2:3 i grasz w „10”, stoisz nisko i próbujesz przegrać jak najmniej lub idziesz po kolejną bramkę. Strzelał je przeciwnik, gratulacje dla GKS i trenera Góraka. Wygrali zasłużenie z przebiegu całego spotkania. Dla nas jest to bardzo ciężki czas, ciężki okres i musimy wszyscy uderzyć się w piersi, wziąć trochę więcej odpowiedzialności za to, co się w ostatnim czasie dzieje, ale pretensje mogę mieć tylko dla siebie.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu z Motorem

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mecz z Motorem to już historia. Historia bardzo szczęśliwa dla nas, bo trzybramkowe zwycięstwo na wyjeździe nie zdarza się codziennie. Z początkiem nowego tygodnia wracamy jeszcze raz do piątkowych wydarzeń, ale za chwilę czekają nas kolejne wyzwania. Maraton z trzech meczów w ciągu tygodnia. Pierwszym akordem będzie spotkanie z Koroną Kielce. Wszyscy na Nową Bukową!

1. Wyjazd do Lublina był jednym z najdalszych w tej rundzie. Potem będziemy jeszcze mieli Białystok, a ponadto już niedalekie delegacje – do Łodzi, Niecieczy i Częstochowy.

2. Te piątki nam serwują niezwykle często. Dodatkowo mecz o osiemnastej wymagał wyjechania rano, choć nie jakoś bardzo wcześnie rano. Z Katowic wyjechaliśmy o 11.

3. Pojechaliśmy w czwórkę – ja, Misiek, Kazik i Mariusz, z którym nieraz jeździmy na wyjazdy i świadczymy sobie wzajemnie „samochodowe” przysługi. Przed nami było nieco ponad 4 godziny drogi.

4. Trasa przebiegała sprawnie. Było pochmurno, choć jeszcze nie deszczowo. Na to musieliśmy poczekać.

5. Wkrótce po odbiciu z autostrady udaliśmy się do Maka w Sokołowie Małopolskim. Mieliśmy co prawda w planie posilenie się już w Lublinie, ale chcieliśmy szybciej wziąć coś na ząb, bo Misiek nie jadł śniadania, a skoro tak – wykorzystaliśmy sytuację, by zaspokoić łakomstwo. Symbolicznie.

6. W Lublinie byliśmy około 15.30. Mogliśmy podziwiać tak nieczęste w Polsce trolejbusy. Znamy je doskonale z Tychów, ale naprawdę niewiele jest miejsc, w których one jeżdżą. Z pamięci kojarzę Grudziądz, ale mogę się mylić.

7. Z polecenia pojechaliśmy do „Bistro przy peronie”, czyli jak sama nazwa wskazuje jadłodajni przy dworcu i jednocześnie bardzo niedaleko stadionu. Tutaj czekał nas właściwy posiłek.

8. Chłopaki wzięli różnie – rybę, kurczak, schaboszczak… Ja zdecydowałem się na Zapiekaperon, czy coś takiego. Na zdjęciu ładnie wyglądało, smakowało nieźle, ale bez szału. Natomiast frytki od Miśka choć mrożone, były idealnie zrobione – co rzadko się zdarza w knajpach, więc nie omieszkałem mu kilku zwędzić.

9. Łakomstwo skutkowało tym, że wzięliśmy także zupę. Co prawda w menu było napisane, że szparagowa, ale przytomnie zapytałem pani sprzedającej, czy to rzeczywiście szparagowa czy z fasolki szparagowej. Istotnie to drugie.

10. No i na koniec byliśmy już pełni. Dobrze, że stadion był niedaleko. Wkrótce zaczęliśmy kierować się ku obiektowi Motoru.

Nie wiem, czy to nasza pamięć zawiodła, ale jakoś chyba w innym miejscu niż ostatnio były do odebrania akredytacje. Dlatego najpierw musieliśmy zaparkować samochód z jednej strony stadionu, potem go obejść (stadion, nie samochód – nie jesteśmy jeszcze tak szaleni, żeby obchodzić samochody) i wrócić do wejścia dla mediów. Przechodząc m.in. obok efektownego muralu.

11. Zazwyczaj to jest tak, że parkujemy/wjeżdżamy i już z tobołami odbieramy akredytacje. Teraz zrobiliśmy sobie trochę wycieczek. W końcu jednak odebraliśmy wejściówki.

12. Przed stadionem stały gęsiego autokary Motoru i GieKSy. Potem nasz autokar widzieliśmy jeszcze raz, w zupełnie innym miejscu.

13. Wkrótce już znaną drogą udałem się na chwilę na salę konferencyjną, gdzie pogadałem chwilę z miejscowym dziennikarzem. Potwierdzał, że pod Mateuszem Stolarskim jest gorący stołek. Dla obu klubów było to niezwykle ważne spotkanie. Kazik w tym czasie wypuścił drona i zrobił efektowne ujęcia.

14. Po zrobieniu herbaty poszedłem już na prasówkę. Zawsze lubię być zarówno na stadionie, jak i na sektorze prasowym odpowiednio wcześniej. Można się usadowić, zająć dobre miejsce i też obejrzeć jeszcze niezapełniony stadion. Jeszcze przy lekkim świetle dziennym, choć już z jupiterami.

15. Na obiekcie był pewien relikt kilkuletniej przeszłości. Otóż przy wejściu na prasówkę znajdowały się dwie kartki z hasłem do WiFi. Problem jednak polegał na tym, że jedna z nich to była kartka z… finału Pucharu Polski 2021. Ciekawe to, czy tam nikt nigdy z klubu się nie zapuścił, by ją zdjąć? A może to po prostu pamiątka?


16. Miejsca prasowe są kompletnie oddzielone od reszty. Ciekawe jest to miejsce na stadionie Motoru. Posadzka z płyt chodnikowych, ogólnie stan niemal surowy, ale przejścia wygodne. Najbardziej rozśmieszają mnie numerowane krzesełka na kółkach, których jest mniej niż stolików. Tym bardziej, trzeba wcześniej zająć.

17. Ja wybrałem miejsce nieopodal komentatorów Canal Plus, których jeszcze nie było na stanowisku. Dlatego też mogłem podejrzeć i podsłuchać na żywo wywiady z trenerami. Zawsze są one nagrywane ponad godzinę przed meczem i puszczane z odtworzenia we „Wstępie do meczu”. Tutaj już doskonale wiedziałem od razu, jakie mają nastawienie obaj szkoleniowcy.

18. Zasiadłem do swojego stanowiska. Do wyboru są dwa rzędy, jeden ze sztywnymi stolikami, drugi z rozkładanymi. Minus tych pierwszych jest taki, że są w rzędzie dolnym i mają przed sobą szybkę z pleksi. To zawsze daje takie wrażenie odgrodzenia od boiska i pewnej nienaturalności. Zająłem więc miejsce na górze.

19. Blat w porządku, minimalnie pochylony, ale nie na tyle, żeby zsuwały się rzeczy, tak jak na niektórych stadionach. Miejsca wystarczająco, kontakty są, widoczność znakomita. Nie pozostawało nic, jak czekać na rozpoczęcie spotkania.

20. Kibice powoli zaczęli się schodzić, piłkarze mieli rozgrzewkę. Pod jej koniec spiker wyczytywał składy, a w międzyczasie Arkadiusz Najemski, obrońca Motoru, został uhonorowany pamiątkową tablicą za setny mecz w Motorze. Problem w tym, że nic sobie z tego nie robił tenże spiker i czytał dalej zestawienia, więc sporo osób pewnie nie zauważyło, że taka ceremonia ma miejsce.

21. A potem mieliśmy już granie. Powiedziałbym, że przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy GKS od początku atakował, gdyby to była prawda. Znamy ten schemat choćby z meczów z Legią czy Cracovią. Problem był taki, że przewaga nie była udokumentowana bramką. Tutaj była – i to dwoma trafieniami. Kibice obu drużyn od początku oglądali bardzo ciekawy mecz.

22. Co do pierwszej bramki GKS, to boisko w Lublinie najwyraźniej służy Bojrsze Galanowi. Zawodnik praktycznie nie strzela goli, ale na stadionie Motoru trafił już drugi raz. Tak to bywa w piłce.

23. Adam Zrelak strzelił bramkę ręką. Na szczęście nie swoją, więc to nie była boska ręka Jasia Furtoka. Dopomógł jednak wspomniany Arek Najemski. Tak więc, gratulacje Arek! I jeszcze raz dzięki!

24. Nadal jednak musieliśmy być czujni, bo przecież w poprzednim sezonie też w dziewiątej minucie prowadziliśmy, a to jednak Motor wygrał 3:2. Tu mieliśmy dwubramkowe prowadzenie, ale dalecy byliśmy od przypisywania sobie trzech punktów, bo… to jest GieKSa, która zawsze potrafi spłatać figla.

25. No i spłatała. Łatwo dała sobie wbić dwie bramki, bo już nie było więcej miejsca, żeby się cofnąć na boisku (dalej były już tylko trybuny). Z dobrego prowadzenia zrobił się remis, a w zamieszaniu Motor był bliski trzeciej bramki.

26. Nie jestem w stu procentach przekonany, że to Czubak strzelił pierwszego gola. Sam zawodnik mówił, że raczej nie dotknął piłki. Powtórki są bardzo mylące, bo na niektórych jest wrażenie, że dotknął, na innych całkowicie nie. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze z linijką sprawdzi. Ja bym zaliczył bramkę Wolskiemu.

27. Na szczęście Łabojce przepaliły się styki i sfaulował Zrelaka przy linii autowej. Choć eksperci stwierdzają, że druga żółta kartka nie była potrzebna. Bez przesady. Czyste i zasłużone żółtko. To zawodnik powinien uważać, a nie liczyć na litość sędziego.

28. Swoją drogą zaledwie dwie sekundy były potrzebne, by Marten Kuusk po swoim wejściu odmienił losy meczu. To właśnie po zmianie, w której zastąpił Czerwińskiego, Estończyk wykonywał aut do Słowaka i nastąpił ten faul.

29. Druga połowa to był już koncert GieKSy. Nasze armaty na dobre się odblokowały. Zrelak strzelił już gola nogą, a nie ręką rywala i katowiczanie szybko znów byli na prowadzeniu. To drugie trafienie Słowaka w tym sezonie.

30. A potem show dał Ilja Szkurin. Białorusin strzelił swoje pierwsze dwie bramki w lidze dla GKS, a w sumie ma już trzy trafienia, bo przecież zdobył gola także w Pucharze Polski. Jaka szkoda, że nie wykorzystał tej sytuacji sam na sam, bo drugi hat-trick zawodnika GKS w tym sezonie to byłoby coś.

31. Hat-trick asyst mógł mieć Bartosz Nowak, ale dwie właśnie były prawowite, a trzecia (pierwsza w kolejności) to była ta przy drugim golu GKS w tym meczu. Bramka była samobójcza, więc asysty nie ma.

32. Z czasem nie było już zagrożenia, że GieKSie może coś się stać. Dużo wnieśli zmiennicy, jak wspomniany Ilja, a także Sebastian Milewski czy Marcel Wędrychowski.

33. Tym samym GKS zdobył pięć goli na wyjeździe pierwszy raz od ubiegłorocznego meczu z Puszczą. Kibice natomiast zwracają uwagę, że ostatni mecz z kibicami, w którym zespół zdobył pięć bramek w delegacji to spotkanie sprzed… 20 lat, kiedy GieKSa wygrała w czwartej lidze z Czarnymi Sosnowiec 5:2. Wówczas hat-tricka zaliczył Sebastian Gielza.

34. W końcu mieliśmy odrobinę radości. Po meczu oczywiście nagrałem swoją nagrywkę, a z racji tego, że byliśmy – jak wspomniałem – nieopodal komentatorów, zaprosiłem Tomasza Wieszczyckiego do wywiadu. Były reprezentant Polski zgodził się i przeprowadziliśmy sympatyczną, krótką rozmowę. Wieszczu zapowiedział, że za tydzień będzie na meczu z Koroną.

35. Mecz skomentował także Tomasz Witas, który zadebiutował w tej roli w Canal Plus. Wyszło mu całkiem dobrze, słyszałem jego emocje na żywo, a potem przewijając sobie mecz mogłem stwierdzić, że dał radę. Może to będzie szczęśliwy komentator dla GieKSy?

36. A co do Wieszcza, to trzeba powiedzieć, że w poprzednim sezonie pamiętam, że komentował mecz z Puszczą u siebie (3:1), a w obecnym z Wisłą w Płocku (1:1). Więc też całkiem nieźle.

37. Potem oczywiście udałem się na konferencję prasową. Jak zwykle zadawałem pytania trenerowi Górakowi, ale przy pierwszym z nich tak się zamotałem, że musiałem gdzieś odkręcić, żeby w gruncie rzeczy powiedzieć, o co mi chodzi 😉

38. Mateusz Stolarski natomiast wyglądał jak cień człowieka. Taka piłkarska depresja. Mieliśmy to kiedyś w GieKSie, tak w swoim czasie wyglądał Piotr Mandrysz, a będąc uczciwym, takie wrażenie w pewnym momencie sprawiał także Rafał Górak – w czasach okrzyków o walizkach i fatalnych wyników. Trener też się na szczęście odkręcił z tej sytuacji i to dawna sprawa.

39. Ciężki czas przeżywa jednak trener Motoru. Próbował odpowiadać, ale widać było wielki żal – niewypowiedziany całkowicie żal tak naprawdę do zawodników. Szkoleniowiec chyba też wie, że prezesi różnie lubią reagować. A Zbigniew Jakubas przecież chciał pucharów…

40. GieKSa wygrywając 5:2 wyprzedziła Motor w tabeli. Brawo!

41. Po konferencji zostaliśmy jeszcze jakiś czas na sali. I znów muszę to powiedzieć. My naprawdę po 19 latach w pierwszej lidze mamy dużo pokory, nawet jeśli chodzi o ludzi zajmujących się mediami. Przy jednym stoliku siedzieli sobie ludzie z oficjalnej strony klubu, przy innym my. I u wszystkich pełen spokój, oczywiście że dobre humory, ale nie ma tego cwaniakowania, co w innych klubach, tego śmieszkowania i kumatości, tak żeby cały Lublin słyszał. Lubię to u nas. Nie robimy z siebie nie wiadomo jakich gwiazd. Za dużo wszyscy w Katowicach przeszliśmy.

42. Wkrótce udaliśmy się do samochodu, by wrócić do Katowic. Czekało nas kolejne ponad cztery godziny drogi. Pogoda była kiepska, padało lub siąpiło niemal cały czas.

43. W Brzesku jeszcze wstąpiliśmy na kurczaki z KFC, bo byliśmy po wielu godzinach już głodni – a było już po północy. To była jedyna dostępna strawa o tej porze. Od razu przypomnieliśmy sobie, że już niedługo mecz z Piastem.

44. Dla mnie to był piąty mecz w Lublinie, z czego drugi na nowym stadionie. Bilans jest bardzo zadowalający – zobaczyłem trzy zwycięstwa, jeden remis i jedną porażkę. W tych spotkaniach widziałem także aż jedenaście bramek GieKSy.

45. Na powrocie jeszcze mijaliśmy autokar GieKSy. To zdecydowanie stały fragment gry podczas powrotów z wyjazdów.

46. W Katowicach byliśmy około drugiej w nocy. W końcu, w szóstym meczu w delegacji zdobyliśmy trzy punkty!

47. Do zobaczenia w sobotę na Koronie!

Kontynuuj czytanie

Hokej

Bezradna GieKSa

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ramach 14. kolejki Tauron Hokej Ligi podejmowaliśmy w Satelicie lidera tabeli – Unię Oświęcim. Po końcowej syrenie powody do radości mieli goście, a losy spotkania rozstrzygnęły się w pierwszej tercji. 

Spotkanie rozpoczęło się od gola dla oświęcimian. W 2. minucie McNulty tak niefortunnie wybijał krążek spod własnej bramki, że trafił w głowę Petrasa, a następnie „guma” znalazła się w naszej bramce. Uskrzydleni zdobytą bramką goście szukali okazji na podwyższenie prowadzenia, jednak Eliasson nie dał się pokonać. W 7. minucie w zamieszaniu pod bramką Tyczyńskiego żaden z naszych zawodników nie potrafił wepchnąć krążka do bramki. Od tego meczu mecz nabrał tempa, a krążek szybko przemieszczał się z jednej strony lodowiska na drugą. W połowie meczu w odstępie 54 sekund przyjezdni zdobyli dwie bramki. Najpierw Ahopelto zagrał w tempo do Krzemienia, a ten nie dał szans na skuteczną interwencję naszemu bramkarzowi. Niespełna minutę później strzałem spod linii trzeciego gola dla unitów zdobył Peresunko. Po stracie trzeciej bramki do boksu zjechał Eliasson, a jego miejsce między słupkami zajął Kieler. Do końca tercji goście kontrolowali przebieg wydarzeń na lodzie.

Początek drugiej tercji należał do unitów, którzy stworzyli sobie kilka groźnych okazji. W 25. minucie dwójkową akcję Wronka-Fraszko na gola zamienił ten drugi. Dwie minuty później powinno być 2:3, ale tylko w wiadomy sobie sposób strzał Varttinena obronił Tyczyński. Z upływem czasu groźniejsze okazje zaczęli stwarzać nasi hokeiści. W 30. minucie Lundegard trafił w poprzeczkę. Napór katowiczan trwał, ale próby Bepierszcza, Chodora, Vervedy i Pasiuta nie przyniosły efektu bramkowego. Niewykorzystane okazje się zemściły na 32 sekundy przed syreną kończącą drugą tercję. Ahopelto zagrał krążek do Morrowa, a ten huknął jak z armaty w samo okienko. Jednak to nie było koniec emocji. Niemal równo z syreną kończącą tę część meczu Wronka strzałem pod poprzeczkę zdobył drugiego gola dla GieKSy.

Trzecia tercja rozpoczęła się od festiwalu kar po obu stronach. Najpierw na dwie minuty do boksu kar odesłany został Makela. Tuż po zakończeniu jego kary, nieprzepisowo zagrał Petras. Podczas tego czterominutowego okresu gry w powerplay’u najbliżej zdobycia gola był Anderson. Po wyrównaniu sił na lodzie role się odwróciły i to oświęcimianie grali praktycznie przez cztery minuty w przewadze, po wykluczeniach dla Chodora, a następnie dla Hoffmana. Oświęcimianie również tego okresu nie zwieńczyli golem. Co się odwlecze to nie uciecze. W 51. minucie Partanen strzałem pod poprzeczkę z okolic koła bulikowego zdobył gola numer 5 dla Unii Oświęcim. Na pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry do boksu zjechał Kieler, a w jego miejsce wszedł dodatkowy zawodnik z pola. Manewr ten zakończył się niepowodzeniem, a strzelcem szóstej bramki był Peresunko, ustalając wynik meczu.

GKS Katowice – Unia Oświęcim 2:6 (0:3, 2:1, 0:2)

0:1 Samuel Petras 1:46
0:2 Łukasz krzemień (Erik Ahopelto, Roman Dyukow) 10:20
0:3 Ołeksandr Peresunko (Reece Scarlett) 11:14
1:3 Bartosz Fraszko (Patryk Wronka) 24:58
1:4 Joe Morrow (Erik Ahopelto)39:28
2:4 Patryk Wronka (Grzegorz Pasiut) 39:59
2:5 Mika Partanen (Samuel Petras) 50:21, 5/4
2:6 Ołeksandr Peresunko (Scarlett Reece, Radosław Galant) 56:46, do pustej bramki

GKS Katowice: Eliasson (Kieler) – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Bapierszcz, Anderson, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jonasz – Chodor, Hornik, Kosmęda, Dawid, Hofman Jakub.

Unia Oświęcim: Tyczyński (Dyukov Anton) – Morrow, Scarlett, Peresunko, Rac, Kasperlik – Dyukov Roman, Makela, Ahopelto, Galant, Partanen – Florczak, Soderberg, Moutrey, Trkulja, Petras – Matthews, Mościcki, Ziober, Krzemień, Kusak.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga