Piłka nożna
Suma drobiazgów
Życie redaktora GieKSa.pl jest dość różnorodne. Jeszcze w niedzielę o tej porze, w której piszę ten artykuł, czyli o godzinie 0.30, po meczu nagrywałem z Kosą i Błażejem kolejny odcinek podcastu. Tym razem chłopaki nagrają audycję w swoim gronie w czwartek rano, a mnie w środku nocy przypada felieton pomeczowy czy raczej międzymeczowy, bo taki schemat zakładamy sobie, gdy gramy co trzy dni.
Liga nie znosi próżni. I o ile po spotkaniu z Wigrami Suwałki byliśmy pełni optymizmu, a niektórzy kibice popadali w euforię, to mecz w Częstochowie wylał nam kubeł nie zimnej, lecz lodowatej wody na rozgrzaną głowę.
Nie – nie chodzi o to, że przegraliśmy. Bo przecież graliśmy na boisku lidera, który dodatkowo potwierdził swoje aspiracje. Raków wygrał w pełni zasłużenie, prezentując się z naprawdę niezłej strony, zwłaszcza z atomowymi skrzydłami, które działały z prędkością światła. Więc porażka z tym zespołem może nie tyle była wkalkulowana, co jednak należało się z nią liczyć. Możemy sobie wygadywać brednie, że musimy z każdym wygrywać, ale umówmy się – nie jesteśmy hegemonem tej ligi. I z niektórymi zespołami trzeba się liczyć z możliwością porażki.
Problem w tym, że mimo iż Raków był dużo lepszy, a GKS dużo słabszy to… tego meczu nie trzeba było przegrać. A nawet jeśli mieliśmy go przegrać – bo taka czasem jest piłka – to nie w takich okolicznościach. W okolicznościach, w których możemy powiedzieć – znów przegraliśmy na własne życzenie.
A mówiąc konkretniej. Wiele drobnych, ale widocznych czynników zaważyło na tym, że z Częstochowy wyjechaliśmy bez punktów. Nie będziemy rozpatrywać postawy Rakowa – zagrali dobry mecz i dzięki temu wygrali. Ale…
Wszystko rozpoczęło się od „dziwnego” składu i ustawienia trenera Jacka Paszulewicza. Oczywiście niektóre zmiany były wymuszone – nie mógł zagrać Bartłomiej Poczobut, którego zastąpił Kamil Kurowski. Natomiast o ile nie jesteśmy na razie fanami Simona Kupca, to wystawienie na lewej obronie Wojciecha Słomki, było jakąś zmianą na ten moment z księżyca.
Niestety ta zmiana okazała się brzemienna w skutkach. To, co bowiem zrobił Słomka przy drugiej bramce, to jak podał do przeciwnika wybiegającego hordą rozwścieczonych piłkarzy, zaskutkowało stratą bramki i utratą złudzeń. Zachowanie niezrozumiałe i bardzo źle świadczące o naszym zawodniku. Problem tym większy, że zdarzyło się to w jednym z bardzo nielicznych momentów, gdy GKS miał przewagę, a chyba w jedynym, w którym na poważnie przycisnął gospodarzy i mogliśmy myśleć o remisie. Ta bramka zamknęła mecz, obniżyła morale zespołu do zera i mogliśmy pakować manatki i jechać do Katowic już w 80. minucie. Oczywiście nie ma gwarancji, że taki Kupec czy Frańczak zachowaliby się lepiej, bo patrząc na ich „dokonania” z tej rundy mogliby zrobić to samo. No ale zrobił to Słomka i na jego konto (oraz trenera) idzie ten gol.
Ale Słomka Słomką – poza tą sytuacją nie zagrał jakoś szczególnie źle i próbował coś z przodu. Do „pomysłów” trenera jeszcze dojdziemy, ale warto zająć się przeciwną stroną boiska, czyli prawą obroną, a na niej to grał Wojciech Lisowski. O ile pierwsze mecze miał przyzwoite i jakichś błędów nie popełniał, to w Częstochowie odstawił dramat w dwóch aktach (pierwsza i druga połowa). Jego postawa ze stadionu Rakowa każe nam się zastanowić, czy przypadkiem postawa Lisowskiego nie była maskowana na początku przez błędy Frańczaka i Kupca. A nieudzielanie się w ofensywie, które rozpatrywaliśmy w kategoriach założeń taktycznych, czy nie było przypadkiem realną oceną możliwości zawodnika. Bez ogródek – Lisowski pokazał się w Częstochowie z tak drewnianej strony, że za chwilę cała Bukowa będzie opleciona boazerią. Wszelkie interwencje w defensywie pod presją sprawiały, że serce podchodziło nam do gardła, próby rozegrania na swojej połowie niosły ryzyko kontry – na połowie przeciwnika – również kontry tylko z trochę dalszym startem. Masakra techniczna i zdecydowanie musi wziąć to pod uwagę trener, bo wygląda na to, że na Wojciecha jesteśmy skazani. Oczywiście to za wcześnie, żeby dyskredytować jego wartość jako bocznego obrońcy, bo fakt faktem – kiksów a la Kupec czy Franiu nie popełnił – ale patrząc na całokształt sześciu kolejek, wyłania nam się obraz bardzo przeciętnego zawodnika, który jako tako sobie radzi przeciw średniemu rywalowi, ale jak przychodzi co do czego z silniejszym, to jest mega problem. Ale jeszcze poczekajmy, może to tylko takie wrażenie…
Bardziej trener Paszulewicz zaczął kombinować z przodu i można się zastanowić, czy nie przekombinował. Zamiast naprawdę kierować się jeden do jednego z meczem z Wigrami z kontekstem kolejnego przeciwnika – tutaj dokonał nazbyt „optymistycznych” zmian, jednocześnie chyba jednak coś zaniedbując. Otóż wystawienie w jednym czasie Woźniaka i Rumina może i by było fajne, ale… nie było. Rumin bardzo aktywny, ale również bardzo nieskuteczny – oczywiście dawał sygnał, żeby na niego stawiać. I to on wystąpił na szpicy. Na skrzydle natomiast zagrał Woźniak i już na wstępie odebrano mu część z jego atutów. Oczywiście można mówić, że zagrał super piłkę do Rumina, ale problem w tym, że Daniel tę sytuację klasycznie spartaczył. Nie trafił w piłkę, machnął się, skiksował, a mówiąc kolokwialnie – zawalił. Przymykaliśmy oko na to wcześniej, ale niestety to już trzeci mecz na cztery ostatnie, w którym Rumin marnuje setki, a gdy dodamy do tego, że robi to przy stanie 0:0 w Nowym Sączu i Częstochowie w początkowej fazie meczu – to możemy niestety jasno powiedzieć, że jest bardzo odpowiedzialny za straty punktów w dwóch ostatnich meczach wyjazdowych. Nawet możemy poteoretyzować, że prowadząc w 15. minucie obu meczów, moglibyśmy – przy czarnym scenariuszu – mieć dwa punkty, trzy lub cztery. Nie mówiąc o sześciu. Ale Rumin spartaczył i tu, i tam i jest ZERO.
Woźniakowi zostały odebrane pewne atuty, bo jednak można podejrzewać, że w takich sytuacjach Rumina – Arkadiusz by je wykorzystał, a przynajmniej jedną. Oczywiście w Nowym Sączu go nie było, a tutaj to właśnie on zagrywał do Daniela. Ale właśnie – patrząc na byłego zawodnika Zagłębia – naprawdę nawet w tym meczu było widać, że ma coś z umiejętności i z doświadczenia. I on po prostu MUSI GRAĆ NA SZPICY. Jeżeli będziemy kombinowali z ustawianiem go nie-wiadomo-gdzie to nic z tego będzie. Piłkarz sam mówi, że czuje się najlepiej w napadzie i nie odbierajmy mu tego wystawianiem go na skrzydle czy gdzie indziej.
Wracając jeszcze do Rumina – oprócz zmarnowanej setki, ten zawodnik nie radził sobie z agresywnym przeciwnikiem. Wydawało się, że jest młody i błyskotliwy, ale tu trochę został zjedzony. A mówiąc łagodniej – zderzył się z piłką na wyższym poziomie, niż grał dotychczas. To oczywiście bardzo perspektywiczny zawodnik, ale musi nabrać krzepy i nauczyć się pierwszoligowej piłki. Trener za długo trzymał tego zawodnika, bo było widać, że nie ogarnia w drugiej połowie kompletnie.
Niestety i Dominik Bronisławski, który dobrze się zaprezenotwał z Wigrami, tym razem zagrał bardzo słabo. Równiez i dla niego ten mecz powinien być nauką, że w pierwszej lidze tak łatwo nie będzie. Walczył, próbował, ale odbił się od ściany. Niech wyciągnie „mityczne” wnioski.
W zasadzie jedynymi, do których nie można mieć większych zastrzeżeń to wspomniany Woźniak i Piesio. Woźniak grał co prawda tak, jakby nie znał tej pozycji i starał się nadrobić, ale nie wychodziło mu to źle. Widać było momentami jakość, w walce, zastawianiu się, odegraniach. Ale to jednak musi być napastnik.
Grzegorz Piesio natomiast miał kilka naprawdę fajnych, udanych akcji. To jest zawodnik, u którego widać umiejętności, technikę, przegląd. Ale ten cholerny pech. Z Tychami poprzeczka, z Rakowem słupek – oba po pięknych technicznych strzałach. Szkoda. Ale na Piesiu trzeba ten zespół opierać, już się zaprezentował jako naprawdę dobry zawodnik i wiele może nam dać uciechy.
To, co jeszcze można w jakiś sposób zarzucić naszym zawodnikom w tym meczu od początku, to brak reakcji na agresję rywali – swoją agresją. Mimo że piłkarze GKS grali z zaangażowaniem, było widać, że bardzo się starali, to zabrakło tego zęba, twardości, takiego – jak to kibice mówią – pierdolnięcia. Przyjęliśmy warunki Rakowa raczej na miękko i rywalom w to było graj. Trener Paszulewicz musi wzmocnić tę twardość u naszych zawodników, bo wczoraj byli nie jak lwy Pawła Mandrysza, tylko jak ten pluszowy lew, którego zamieściliśmy wówczas na twitterze. Ale chcieli i tego im nie odmawiamy.
Jeszcze jednym tematem są stałe fragmenty gry, głównie w wykonaniu Adriana Błąda. Mając tyle rzutów rożnych, zawodnik 80% z nich grał na wysokość kolan przeciwników. Czy to jest kwestia niezjedzenia śniadania czy niechlujstwa nie wiemy. Wiemy jedynie, że rozgrywając kornery w taki sposób, ograniczamy sobie możliwości zdobycia gola nawet wtedy, gdy nie idzie nam z akcji.
Zawsze można przegrać po słabszej grze, wczoraj to się zdarzyło. Ale jest ten niedosyt z okoliczności i z sumy tych drobiazgów, które się na porażkę złożyły. Jest to nauka dla zawodników i trenera, że po takim meczu jak z Wigrami nic samo się nie wygra – tylko dlatego, że władujemy takich zawodników, a nie innych.
Szat nie rozdzieramy, rąk nie załamujemy. Oczywiście trzy porażki w sześciu meczach to bilans bardzo słaby, ale nadal musimy wierzyć, że ta drużyna się buduje i przede wszystkim, że z tego lodowatego prysznica skorzysta. Już w sobotę w meczu z Jastrzębiem, który znów będzie bardzo ważny z punktowego i prestiżowego znaczenia.
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.




Irishman
23 sierpnia 2018 at 12:11
Lisowskiego obserwuje jeszcze od sparingów i od początku nie wywarł on na mnie wrażenia takiego bardzo pewnego obrońcy. On tak trochę jak Abramowicz jakieś braki nadrabia twardą grą i ambicja. Ale też właśnie uważam, że poprzez tą swoją ambicję wyeliminuje braki.
Shellu, nie widziałem meczu ale skoro piszesz, ze Słomka poza tą jedną, kluczową sytuacją nie zagrał jakoś szczególnie źle to wypada się zastanowić czy Kupec byłby w stanie zagrać choć tak dobrze? Bo to, że zagrał nieźle z Wigrami to nie jest bardzo miarodajne.
Zgadzam się, że Woźniak powinien grać w ataku na zmianę z Ruminem. Ale znowu… skoro piszesz o „atomowych skrzydłach” Rakowa, to może trener wolał postawić tam na doświadczonego zawodnika?
Na forum trwa właśnie dyskusje, czy mamy słabszy skład od Rakowa, a jeśli nie to dlaczego przegraliśmy. Dobrze to podsumował Kosa, że my oczywiście też mamy „nazwiska” ale w Częstochowie jest więcej dobrych piłkarzy. Ja dodałbym do tego, że to jest stan na dzisiaj. Ale jak damy spokojnie pracować i rozwijać się Ruminowi, Bronisławskiemu, Tabisiowi i innym to ten stan wkrótce się zmieni na naszą korzyść. Ba ja, jak sięgam pamięcią wstecz to nie pamiętam takich młodych chłopaków, już z takim potencjałem. Oczywiście, na tle bardzo wymagającego rywala widać różnice….. ale spokojnie!
I to samo zdanie mam odnośnie naszego trenera. Choć tu aż tak bardzo bym się nie upierał, niemniej jakieś dyskusje o jego dymisji są póki co zupełnie pozbawione sensu.
Mecza
23 sierpnia 2018 at 12:34
Od trenera trzeba się odczepić dopóki będzie szansa na awans. Dalej uważam, że strata 5pkt po rudzie jesiennej do 2 miejsca będzie optymistyczna po zmianach które nastąpiły. Pierwsze miejsce chyba trzeba sobie wybić z głowy. Jedyny pstryczek jest taki, że z taką jakością jaką niewątpliwie mamy powinniśmy spokojnie klepać atak pozytywny na połowie przeciwnika (z większością w 1 lidze) a tego nie ma, jest cały czas szarpana gra. To zależy od taktyki a nie zawodników. Przypominam, że Raków w zeszłym sezonie był beniaminkiem z większością nieznanych zawodników a już wtedy próbował/grał tak.
PanGoroli
23 sierpnia 2018 at 13:05
Teraz dopiero widać, jak kiepskiego mieliśmy wczesniej prezesa. Zawodnicy, którzy u nas byli do d., wielu z nich błyszczy w innych drużynach. Dobrzy trenerzy nagle tracili swoją skuteczność, gdy przychodzili do nas. Dla mnie to oczywiste, że gdy poszła fama, że rozniosła się fama, że GieKSa jest pod rządami 'miękkich jaj’, to zaczęły do nas ściągać różne piłkarskie kurwy przed emeryturą, zdemoralizowane i bez ambicji. Miały tu cieplutki kurwidołek i na łychę na tankszteli też nigdy nie brakowało po udanie przegranym meczu.
Dla mnie to wygląda teraz wszystko bardzo fajnie. Po pierwsze – ekipa. Dobra, przegrali, ale na razie chłopaki mają serio moją sympatię. Po drugie – rezerwy. Pora w końcu skaować absurdalną, idiotyczną decyzję pana Cygana. Stąd domyślam się, ze niektóre zaskakujące decyzje, jeśli chodzi o skład wyjściowy. Trener Paszulewicz pewnie dba, by obiecujący zawodnicy nie byli zbyt długo poza grą.
No i wreszcie trener. Wg mnie ani dobry, ani zły. Podoba mi się, że zwraca uwagę na charakter, walkę. W końcu to sport, a walka to esencja! Tylko, że problemem u nas nie byli trenerzy – ci też sobie fajnie teraz radzą w innych klubach, tylko zawodnicy. Poczynając od Markowskiego, i jego chark na kibiców, w postaci 1:6 z Podbeskidziem, by zwolnić trenera, to zawodnicy u nas rządzili i decydowali, który trener będzie 'dobry’, a który nie. Nie tych trenerów kwalifikacje.
I tu dochodzę do sedna. Mnie osobiście się marzy trener z zagranicy. Jak wygląda tzw 'polska myśl trenerska’ to widać od dekad. Świat nam uciekł. Wiem, że na takiego trenera trzeba by sięgnąć głębiej do kieszeni, ale… Mamy młody zespół. Ci zawodnicy mają potencjał, by ich wartość wzrosła pod okiem dobrego trenera. Wartość klubu też wzrośnie. Mnie się to widzi, jako dobra inwestycja. Z jakiego kraju widzielibyście trenera? Mnie z Niemiec. Ja tam nawet w 4 lidze widziałem siłę, technikę i taktykę.
Mecza
23 sierpnia 2018 at 13:36
@PanGoroli, poza Trochimem żaden piłkarz który od nas odszedł nie wyróżnia się w tej lidze. Grają i są przeciętni albo siedzą na ławce. Trener uważam, że powinien być polakiem. No chyba że mówimy o kimś kto wiele lat w Polsce pracuje. Zresztą raczej powinniśmy na młody trenerów stawiać którym się chce, którzy chcą zaistnieć, mają ambicje. W ten schemat Paszul się wpisuje. Ja nie wiem czy np. taki Nawałka (wiem nierealne, to tylko jaskrawy przykład) miałby jeszcze siły i chęci. Pewnie rok będzie potrzebował na reset.
Firek
23 sierpnia 2018 at 21:46
@Shellu: czemu zakładasz, że Woźniak wykorzystalby sytuację Rumina grając na szpicy? Jego liczby niestety są po prostu słabe… Co do Rumina, to w pamiętam, jak w którymś podcascie narzekaliscie, że Milik w gieksie zostałby odstawiony po 3 meczach i nikt nie dałby mu szansy, żeby odpalił… Teraz to samo sugerujesz zrobić z Ruminem;) też denerwuje mnie jego nieskutecznosc, ale generalnie gra fajnie, a chyba nie mamy lepszej alternatywy…
@PanGoroli: a ty to nie wiem o czym mówisz… Winą prezesa jest to, że piłkarze grali słabo? I to tego samego prezesa, który teraz ograł nas z Rakowem i ma lidera?;)
Jak dla mnie rola prezesa polega na zabezpieczeniu finansów i organizacji pracy w klubie, co przez ostatnie lata wzrosło u nas od (niemal) 0 do solidnego poziomu.
pablo eskobar
23 sierpnia 2018 at 23:52
przegralismy bo treneiro chcial zaskoczyc lepszego przeciwnika dwoma napstnikami a z teoretycznie slabszymi zagramy jednym napastnikiem taka jego taktyka jedziesz do silniejszej druzyny i grasz dwoma napstnikami jakas masakra bo chyba lepiej kontratakowac jak sie wie ze dana druzyna jest lepsza niz atakowac i sie odkryc
pablo eskobar
23 sierpnia 2018 at 23:57
mecza napisalem jaka taktyke wybral trener dlamnie to jakas masakra jechac na wyjazd do lepszej druzyny bo na papierze kazdy tak pisal ze jest lepsza dwoma napastnikami i grac otwarty futbol totalna masakra
Irishman
24 sierpnia 2018 at 01:27
@Pan Goroli a ja właśnie uważam odwrotnie. mieliśmy słabych piłkarzy, którzy po odejściu od nas kariery nie zrobili. Wyjątek to Trochim i Czerwiński ale oni już grając u nas odstawali od reszty, wręcz tu nie pasowali. Więc jak mam jakieś pretensje do prezesa Cygana to raczej o to, że wywalał trenerów, a nie tych przez których traciliśmy kolejne szanse na awans.
Dopiero teraz mamy ekipę, która jest w stanie coś osiągnąć. Ale pod warunkiem, że obecny prezes nie będzie słuchał niecierpliwych kibiców tylko zaciśnie zęby, wytrzyma to ciśnienie i da trenerowi i piłkarzom spokojnie pracować, najlepiej do końca sezonu.
@Firek, masz rację! Nie wiadomo czy Woźniak na szpicy byłby lepszy, bo już z Wigrami strasznie pudłował. Tak samo jak nie wiemy czy Frańczak albo Kupec zagraliby lepiej niż Słomka. A może skończyłoby się pogromem???
PanGoroli
24 sierpnia 2018 at 03:18
Ja miałem na myśli dawniejsze czasy. Jak tylko się ktoś zaczął pokazywać, to go puszczaliśmy, albo nie potrafiliśmy zatrzymać. Nie pamiętacie, jak przez lata GieKSa była ogrywalnią zawodników dla innych klubów? Faktem jest, że nie pamiętam, czy tak nadal było za Cygana. Za to pamiętam, że pierwszego dobrego piłkarza, którego zatrzymaliśmy, to Goncerz. I zaraz po dostaniu kontraktu zawodnik się skończył…
@Firek, bardzo słabe argumenty. Z GieKSy zrobiono zakład geriatryczny. Całe forum się łapało za głowę z każdym kolejnym nabytkiem. I kto, jak nie prezes za taką strategię nie odpowiadał? Przez lata robiono tu ordynarne wałki z meczami. Pod nosem Cygana. A Raków? Przecież Cygan przyszedł tam już na gotowe. Ty jakaś jego rodzina, czy co? Ale, wątek Cygana był tu już wałkowany na 1000 sposobów, i nie warto roztrząsać historii. Jak dla mnie, to obecni sternicy prezentują się o kilka klas lepiej. Jestem optymistycznie nastawiony, że efekty przyjdą wcześniej, czy później.
PanGoroli
24 sierpnia 2018 at 03:26
A taktyka na 2 napastników? Myślę, że to miala być recepta na brak Poczobuta. Wzmocnić atak, by odciążyć osłabioną defensywę. I jak widać, do końca to głupie nie było, bo obydwie bramki, które padły, wg relacji nie powinnybyły paść. A swoje sytuacje też mieliśmy.