Jesteśmy już po ligowej inauguracji – GieKSa zremisowała na wyjeździe z liderem – Chojniczanką Chojnice. Po ponad 3-miesięcznej przerwie spodziewalibyśmy się spokojnego i stopniowego wprowadzania w piłkarskie emocje, a tymczasem już na sam początek dostaliśmy kawał futbolu, mecz pełen dramaturgii, zapierający dech od pierwszej do ostatniej minuty, kapitalne widowisko.
Trudno ten mecz jednoznacznie ocenić, opisać. Okoliczności były na tyle zmienne, że problemem jest określenie, czy z remisu należy się cieszyć czy być rozczarowanym.
W kontekście początku meczu i prowadzenia 2:0 oczywiście można czuć spory niedosyt. Katowiczanie grali po profesorsku, oprócz strzelonych goli mieli też kilka innych sytuacji, gospodarze natomiast nie potrafili złapać swojego rytmu. Można było odnieść wrażenie, że Chojniczanka to już wiosną może nie być to. W pewnym momencie to GKS był bliższy strzelenia trzeciej bramki niż gospodarze pierwszej.
Z drugiej strony, gdy gospodarze ów rytm złapali i zaczęli nacierać ze zdwojoną siłą, w sumie w jakiejś piłkarskiej furii, to piłkarze Jerzego Brzęczka znaleźli się w opałach. I nie trwało to 15-20 minut, ale praktycznie przez końcówkę pierwszej i całą drugą połowę. Dwukrotnie nie udało się uniknąć utraty bramki, ale mieliśmy też masę szczęścia, że piłkarze z Chojnic nie zdołali wyjść na prowadzenie. Ilość stałych fragmentów gry, które mieli, dodatkowo po prawie każdym kotłowało się pod naszą bramką, była tak znacząca, że ostatecznie po końcowym gwizdku mogliśmy odetchnąć z ulgą.
No właśnie – stałe fragmenty. Zdecydowanym mankamentem naszego zespołu było tak częste prokurowanie rzutów wolnych w niedalekiej odległości od pola karnego. Widząc, jak groźni są przeciwnicy w tym aspekcie, naprawdę trzeba było robić wszystko, byle tylko nie sfaulować. Oczywiście, że to jest piłka i czasem uniknąć się tego nie da, ale praktycznie co 3-4 minuty mieliśmy w tym temacie zagrożenie i na pewno przy większej koncentracji można było tego uniknąć.
Umówmy się – napisaliśmy, że Chojnice ruszyły z furią i to jest fakt, ale faktem też jest, że z akcji zbyt wielu okazji pod naszą bramką sobie nie stworzyli. 80 procent zagrożenia było właśnie po stałych fragmentach. Dlatego też być może można było odpuścić faul, a spróbować odebrać piłkę w inny sposób. Tak, wiem – łatwo się mówi, ale jest to temat, nad którym można popracować. Słabsze ekipy, które nie będą miały wielkich umiejętności, mogą na takie rzuty wolne polować – a czasem jeden taki gol może przesądzić o losach meczu.
Tak naprawdę to, że obraz gry się zmienił dość diametralnie pod koniec pierwszej połowy ma swoje dwa powody. Pierwszym jest jakieś osłabienie naszego środka pola – coś co funkcjonowało perfekcyjnie przez tyle minut, przestało funkcjonować. Bartłomiej Kalinkowski i Łukasz Zejdler rządzili środkiem boiska, ale w pewnym momencie te rządy oddali przeciwnikowi i nie potrafili się przeciwstawić. No ale z drugiej strony właśnie – ten przeciwnik to naprawdę bardzo dobry zespół, klasowa i poukładana drużyna. Można więc snuć wizję, że lider, który przegrał 1 na 19 meczów, będzie u siebie przez 90 minut stłamszony i nie będzie w stanie pisnąć słówka. Jednak bardziej prawdopodobne było to, że w pewnym momencie się obudzi i spróbuje grać swoje. Tak się stało i naprzeciw GieKSy od pewnego momentu stanął poważny rywal w walce do awansu i po prostu klasowy zespół. W tym kontekście, te mityczne od wczoraj „35 minut”, podczas których zdominowaliśmy lidera na jego terenie, należy uznać za wielki sukces i bardzo ważny, optymistyczny prognostyk na następne mecze.
Tak, to prawda, że GKS stosował przez długi czas obronę Częstochowy. Po rzutach wolnych rywali gubili się nasi obrońcy w polu karnym, momentami nie za bardzo wiedząc, co się dzieje. Ale znamy przykłady remontad z zagranicznej, ale też naszej piłki. Na czele z przykrą sytuacją z Sosnowca z poprzedniego sezonu. Więc tutaj z wszelkimi prawidłami piłki bardzo realne było to, że Chojnice ukłują nas znów i wygrają to spotkanie. Tymczasem nawet z tak beznadziejnej momentami sytuacji udało nam się wyjść obronną ręką i dociągnąć remis do końca, a dodatkowo stworzyć sobie w końcówce kilka sytuacji, po których my ostatecznie mogliśmy wygrać to spotkanie.
Jeśli chodzi o zawodników, to kilku pokazało się ze świetnej strony, niektórzy jednak zawiedli. Jak zwykle ostoją był Mateusz Abramowicz, który bronił świetnie i z dużym szczęściem. Ciężko było uniknąć utraty bramek, ale w kilku innych sytuacjach spisał się świetnie. Alanowi Czerwińskiemu musimy pamiętać sytuację z 90. minuty, kiedy na dużym przecież zmęczeniu poszedł na szybkości do przodu, z rywalem na plecach i nie dał sobie odebrać piłki, zostając ostatecznie sfaulowanym blisko pola karnego rywala. Bardzo dobrze zagrał Dawid Abramowicz, który od jesieni podniósł poziom swojej gry o półkę wyżej. Dodatkowo naprawdę robi patent z tych swoich autów, które są groźniejsze niż rzuty rożne. Mamy w pamięci najdłuższy chyba wyrzut z autu w historii – w pierwszej połowie był on tak mocny, że piłka spadała na ziemię gdzieś już poza dalszym słupkiem! No i zrobił bramkę na 2:0. Pochwalmy też debiutanta Kamila Jóźwiaka, który zapoczątkował świetną kontrę przy golu na 1:0, a swoją szybkością mógł zaimponować. Andreja Prokić – w końcu się przełamał, ale nie tylko o gola chodzi. Widać było, że ma pewność siebie, że to już inna jakość. Choć to wykończenie akcji bramkowej – miód, malina.
Kto zawiódł? Niestety ci, od których wymagamy najwięcej. Grzegorz Goncerz niestety przypominał tego Gonza z jesieni, niewidocznego, bezradnego, nieefektywnego. Trener zdjął kapitana po godzinie gry, a wprowadzony Mikołaj Lebedyński spisał się dużo lepiej. Więcej też obiecaliśmy sobie po Tomaszu Foszmańczyku, który swoim doświadczeniem powinien uspokoić grę w momentach naporu Chojniczanki. Ze strony Fosy niestety też to wyglądało dość słabo w starciu z liderem. Nie do końca zrozumiałe było wprowadzenie Damiana Garbacika na bok obrony – zawodnik spisał się dość kiepsko – nie wiemy, jakie były motywy zmiany Jóźwiaka, ale więcej na tej zmianie młodzieżowca straciliśmy niż zyskaliśmy. O Tomaszu Wisio na razie się nie wypowiadamy, nie był to zdecydowanie wybitny mecz, ale dajmy mu chwilę na wejście do zespołu i oceniać będziemy mogli po kilku spotkaniach. Najważniejsze, że bramki żadnej nie zawalił.
Dla postronnego obserwatora to musiało być świetne spotkanie. Sytuacja zmieniająca się – zarówno jeśli chodzi o wynik, jak i sytuację boiskową, przewagę jednych bądź drugich, no i trzy kontrowersje związane z przekroczeniem linii bramkowej. Kibice to lubią, to wywołuje emocje, które przecież w piłce są ogromne. Tak jak napisane było wcześniej, na przystawkę ligi dostaliśmy danie główne. Porównując to spotkanie do na przykład piątkowego starcia Górnika z Tychami, można powiedzieć, że w Chojnicach była ekstraklasa, a przy Roosevelta trzecia liga. Tak bardzo różniły się te mecze poziomem piłkarskim i natężeniem emocji.
Malkontentów wśród kibiców GieKSy nie brakuje i nawet po takim meczu, jak wczorajszy, pojawi się jeden z drugim, który zespół zjedzie z góry do dołu, będzie się też doszukiwał pozasportowych aspektów decydujących o tym, że GKS tego meczu nie wygrał. Jakkolwiek nieraz się z piłkarzami nie zgadzamy, to mamy nadzieję, że oleją niektóre kretyńskie opinie i będą robić swoje.
Nie wszystkie mecze się wygrywa i każdej drużynie na świecie zdarza się stracić dwubramkową przewagę. Czasem to są najlepsze drużyny świata, a prowadząc 2:0 remisują 2:2 z ogórkami z ogona tabeli. Kilka lat temu Chelsea w FA Cup prowadziła z Bradford 2:0, a przegrała 2:4. U siebie. Z ekipą z ligi czy dwóch lig niżej.
Spotkanie w Chojnicach miało swoje zwroty akcji – można było wygrać, ale równie dobrze mogliśmy przegrać. Wynik 2:2 jest absolutnie sprawiedliwy dla obu stron. Dla nas najważniejsze powinno być to, że po wielu latach nieudanych inauguracji – pokazaliśmy klasę. Przypomnijmy sobie choćby starcie z Arką przy Bukowej sprzed roku. Nie mieliśmy nic do powiedzenia i w słabym stylu przegraliśmy 0:2.
Tym razem było inaczej – pokazaliśmy, że możemy tą ligą rządzić. GKS pokazał bardzo duży potencjał, być może nawet większy niż jesienią. Mecz, którego wszyscy się obawiali, okazał się bardzo trudny, ale taki, który można było wygrać. Nie jest winą naszego zespołu, że tak się nie stało. Nasi zawodnicy zrobili wszystko jak należy – i oby tak dalej. Kibice, którzy byli w Chojnicach widzieli to doskonale – była walka, był wysoki poziom i ostatecznie cenny rezultat. Nie pozostaje nic innego, jak czekać z niecierpliwością na piątkowy mecz ze Stomilem. Jeśli nasz zespół będzie grał swoje – powinien to spotkanie wygrać.
I jeszcze jedno zdanie na temat spotkania w Chojnicach. Remis 2:2 z liderem na wyjeździe? Takimi meczami robi się awans!
Kibol
5 marca 2017 at 18:36
No to reasumując fajna gra ogólna na poziomie wicelidera z liderem ale OBRONA KATASTROFA KONDYCJA KATASTROFA i to wszystko !
Jooo
5 marca 2017 at 18:37
Wisio już czuję że to wielki niewypał ale dam mu szansę jeszcze jednego meczu ale i tak będzie drewnem
PAKEr
5 marca 2017 at 19:01
spokojnie, to inauguracja rundy, którą rok w rok przegrywaliśmy-tym razem było inaczej. trzeba wierzyć, że wnioski zostaną wyciągnięte i w następnym meczu piłkarze będą lepiej przygotowani kondycyjnie.
tomek
5 marca 2017 at 20:32
Niestety zespol sprawia wrazenie jakby nie mial sil. Czyzby zle przygotowanie kondycyjne
fan -club Dortmund
5 marca 2017 at 21:23
ze stomilem tylko wygrana…nie mozna liczyc ze inni beda sie potykac ,a tam do 8 miejsca jest gesto jak cholera…2 wpadki i moze byc po awansie…
Irishman
6 marca 2017 at 04:12
Kapitalne widowisko????? Na pewno były kapitalne emocje ale sam poziom gry w naszym wykonaniu, choćby w stosunku do tego jak potrafiliśmy uporządkować grę na jesieni i dominować rywali (dla przykładu choćby w Bielsku) zdecydowanie na minus. Na szczęście to dopiero pierwszy mecz i tym bardziej dlatego trzeba docenić punkt przywieziony z trudnego terenu. ALE GRĘ TRZEBA ZDECYDOWANIE POPRAWIĆ JEŚLI CHCEMY AWANSOWAĆ!
Larry
6 marca 2017 at 12:19
Ja się cieszę że z Chojniczanka mamy lepszy bilans bezpośrednich spotkań
bce
6 marca 2017 at 14:09
Chłopy dajcie Wisio szanse 2-3 mecze i będzie dobrze. Muller jakoś w Bayernie nie gra po profesorsku jak kiedys i nikt go nie skresla. Jóźwiak ogien w nogach.
Lebek teraz od początku powinien wyjść a Gonzo ława.
Budziłek dobry bramkarz. Nowaka sie pozbyć i Budziłka z powrotem na Bukową. Mamy wtedy duet najlepszych bramkarzy.