Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd mediów: Hit przy Bukowej

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatnigo tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki i hokeja GieKSy. Prezentujemy najciekawsze z nich.

W meczu na szczycie Orlen Ekstraligi Kobiet, piłkarki pokonały drużynę Czarnych Sosnowiec 2:1 (0:0). W następnej, piątej rundzie rozgrywek, nasz zespół zmierzy się na wyjeździe z Mistrzem Polski Pogonią Szczecin. Mecz zostanie rozegrany w sobotę 14 września o godzinie 11:15. Piłkarze rozegrali w ramach siódmej kolejki PKO BP Ekstraklasy spotkanie z Zagłębiem Lubin. GieKSa przegrała w Lubinie 0:1 (0:0).  Kolejne spotkanie piłkarze rozegrają w piątek 13 sierpnia, na Bukowej z Widzewem Łódź. Spotkanie rozpocznie się o 20:30. Z zespołem pożegnał się Shun Shibata, który podpisał kontrakt z Wartą Poznań. Mateusz Kowalczyk otrzymał powołanie do reprezentacji Polski.
W turnieju towarzyskim rozgrywanym w Krośnie siatkarze przegrali z Resovią Rzeszów 1:3. W drugim spotkaniu, drużyna pokonała MKS Będzin 3:2. Na najbliższą sobotę i niedzielę zaplanowane są sparingi z Norwidem Częstochowa i ZAKSą Kędzierzyn-Koźle.

W miniony weekend hokeiści rozegrali trzy sparingi. Z HC RT Torax Poruba zespół przegrał 2:3, ale dwukrotnie pokonał Icefighters Leipzig 3:2 i 2:1. Przed startem ligi zaplanowano jeszcze jeden sparing z Podhalem. Spotkanie zostanie rozegrane w najbliższą sobotę.

 

PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Zwycięstwo GieKSy w derbach
W niekwestionowanym hicie 4. kolejki Ekstraligi GKS Katowice gościł u siebie prowadzących w lidze Czarnych Sosnowiec. Obie ekipy weszły genialnie w sezon i w bezpośrednim pojedynku tym bardziej chciały udowodnić świetną dyspozycję.
Trzeba otwarcie z samego początku pochwalić sztaby trenerskie obu ekip, gdyż w końcu mogliśmy zaobserwować niesamowite przygotowanie na wszelkie taktyczne zagrywki rywalek. Każda ze stron próbowała tworzyć sobie sytuacje, jednak bloki defensywne był absolutnie nie do przejścia. Drużyna z Sosnowca świetnie przesuwała się w formacjach w momentach, kiedy mistrzynie z sezonu 2022/2023 budowały atak pozycyjny. Przyjezdnym pozostawało głównie granie z kontrataku, a adresatką większości podań zostawała Klaudia Miłek, która łatwego życia nie miała, otoczona przez stoperki „GieKSy”. Próby kreowane skrzydłami także nieszczególnie stanowiły zagrożenie dla Kingi Seweryn. Wydaje się, że biorąc pod uwagę poziom samego widowiska, jedyne czego brakowało w ciągu pierwszej połowy to bramek.
W drugiej połowie zarówno Czarni, jak i gospodynie przeprowadzały ataki. W 77. minucie Katowiczanki wyszły na prowadzenie za sprawą Anity Turkiewicz. W 81. minucie nadarzyła się świetna okazja ku wyrównaniu – Zuzanna Grzywińska uderzyła z dość ostrego kąta, ale jedna z defensorek Gieksy wybiła piłkę z linii bramkowej. W 85. minucie wicemistrzynie Polski dopięły swego i zdobyły drugą bramkę – tym razem na listę strzelczyń wpisała się Klaudia Słowińska.
Pomimo dwubramkowej straty, drużyna z Sosnowca usiłowała odrobić straty. W doliczonym czasie gry Karlina Miksone zdobyła bramkę kontaktową. Po chwili pani arbiter Anna Adamska zakończyła mecz.
Dzięki zwycięstwu GKS Katowice wskoczył na pierwsze miejsce w tabeli.

dziennikzachodni.pl – GKS Katowice – Czarni Sosnowiec. Hit przy Bukowej. Wicelider zagrał z liderem Orlen Ekstraligi
W poprzednim sezonie GieKSa nie obroniła tytułu mistrzowskiego w piłce nożnej kobiet, zajmując 2. miejsce w tabeli (mistrzem została Pogoń Szczecin). Czarne zakończyły sezon na najniższym stopniu ligowego podium. W obecnych rozgrywkach w trzech pierwszych kolejkach obie drużyny zdobyły komplet punktów. Sosnowiczanki przystąpiły do derbów województwa śląskiego jako liderki, a GieKSa jako wicelider.
Fani GieKSy pojechali do Lubina na mecz PKO Ekstraklasy z Zagłębiem, a ci, którzy zostali mieli możliwość zobaczenia w akcji piłkarki tego klubu. Również kibice Czarnych wybrali się na Bukową, aby wspierać swój zespół. Wstęp dla kibiców był darmowy, więc chętnych na piłkę nożną w wykonaniu kobiet nie brakowało. Kibice obu drużyn głośno wspierali piłkarki.
Mimo wysokiej temperatury mecz był prowadzony w żywym tempie, choć w pierwszej połowie górą były defensywy, bo brakowało klarownych sytuacji. Na początku Klaudia Maciążka z GieKSy strzelała z woleja z kilku metrów, ale będąc w niewygodnej pozycji posłała piłkę na poprzeczką. Przed przerwą gospodynie przycisnęły rywalki, było trochę zamieszania na polu karnym Czarnych, ale do szatni drużyny udały się przy wyniku 0:0.
W 77. minucie GKS objął prowadzenie. Anita Turkiewicz posłała z bocznej strefy podanie w pole bramkowe. Bramkarka Czarnych Martyna Małysa zawahała się przy wyjściu do piłki, mając przed sobą walczące o nią dwie zawodniczki. Centrostrzał skończył się golem.
Pięć minut później sosnowiczanki były bardzo bliskie wyrównania. Z ostrego kąta główkowała Zuzanna Grzywińska, ale Marlena Hajduk jakimś cudem, ekwilibrystycznie, wybiła piłkę z linii bramkowej. Niewykorzystana okazja szybko się zemściła. Klaudia Słowińska z bliska głową uderzyła na 2:0.
Czarne do końca walczyły o zmianę wyniku i zrobiły to w ostatniej doliczonej minucie. W zamieszaniu po rzucie rożnym Karlina Miksone ustaliła wynik meczu. GKS wskoczył na 1. miejsce w tabeli.

katowickisport.pl – Piłkarz GKS-u Katowice zagra w pierwszej lidze
Shun Shibata, 27-letni japoński pomocnik, podpisał roczny kontrakt z Wartą Poznań do końca sezonu 2024/25, z opcją przedłużenia. Wcześniej grał w GKS Katowice.

wkatowicach.eu – Terminarz GieKSy we wrześniu elektryzuje kibiców. GKS Katowice zagra w Pucharze Polski i w „Meczu Przyjaźni” z Górnikiem Zabrze
Przed nami miesiąc wielkich sportowych emocji dla kibiców GKS-u Katowice. „Mecz Przyjaźni”, pierwsza runda rozgrywek Pucharu Polski i mecze z ekipami z górnej połowy tabeli Ekstraklasy – to wszystko będziemy przeżywać wraz z podopiecznymi trenera Rafała Góraka we wrześniu.
Bardzo gorąco zapowiada się wrzesień dla piłkarzy i kibiców GKS-u Katowice. W nadchodzącym miesiącu czeka nas wiele arcyciekawych spotkań, zarówno przy Bukowej, jak i na wyjeździe.
W pierwszej połowie września podopieczni trenera Rafała Góraka zmierzą się łódzkim Widzewem. Ten mecz z pewnością przyniesie wiele piłkarskich emocji. Spotkanie 8. kolejki Ekstraklasy zostanie rozegrane 13 września na Stadionie Miejskim przy ulicy Bukowej w Katowicach.
Nieco ponad tydzień później „Mecz Przyjaźni”, czyli ekstraklasowy pojedynek pomiędzy zaprzyjaźnionymi klubami z Katowic i Zabrza. Na zabrzańskim stadionie oprócz kibiców gospodarzy zapowiedziało się ponad 4 tys. kibiców GieKSy. Oprawa tego meczu z całą pewnością będzie robiła wrażenie. Pierwszy gwizdek w sobotę, 21 września o 20:15.
Niezwykłą rangę dla GieKSy będzie miało spotkanie z Bruk-Betem Termalicą Niecieczą w 1. rundzie Pucharu Polski. Przeciwnik, z którym GieKSa rywalizowała w zeszłym sezonie na poziomie pierwszoligowym, nie jest najłatwiejszym, na którego katowiczanie mogli trafić na tym etapie rywalizacji o trofeum. Nie chodzi jednak o to, by było łatwo, ale o to, by było emocjonująco i ciekawie – a tak się właśnie zapowiada mecz, który zostanie rozegrany w środę, 25 września w Niecieczy.
A wrześniowym deserem dla kibiców GieKSy będzie spotkanie ze szczecińską Pogonią w ramach 10. Kolejki Ekstraklasy. Pogoń Szczecin to jeden z klubów górnej połowy tabeli najwyższego szczebla rozgrywkowego w kraju. Z pewnością trybuny Stadionu Miejskiego w Katowicach po raz kolejny w tym sezonie będą pękać w szwach. Mecz z gośćmi z Pomorza Zachodniego w piątek, 27 września.

weszlo.com – Bulterier bez twarzy Gattuso. Mateusz Kowalczyk w reprezentacji Polski

Gdy w Katowicach usłyszeli, że Mateusz Kowalczyk został powołany do reprezentacji Polski, cały GKS był przekonany, że chodzi o młodzieżówkę. Michał Probierz zaskoczył wszystkich. Dokładnie miesiąc po debiucie w Ekstraklasie sięgnął po dwudziestolatka grającego w ligowym beniaminku. Jak do tego doszło i o kim w ogóle mówimy?

Na Śląsku rozdzwoniły się telefony. GKS Katowice wysłał do reprezentacji Polski Piotra Świerczewskiego czy Jana Furtoka. Na krajowym podwórku są to nazwiska wielkiego kalibru. W narodowych barwach łącznie zagrało piętnastu GieKSiarzy, jednak w 2007 roku brzmiało to jak opowieści o czasach zamierzchłych, dawno minionych. Właśnie wtedy rzucono pomysł, żeby następny reprezentant Polski z Bukowej otrzymał specjalną premię.

Po awansie do Ekstraklasy historię przypomniał portal „GieKSainfo.pl”:

– To był ruch typowo marketingowy, PR-owy. Szukaliśmy przebicia. Mało kto chyba o tej akcji pamięta, minęło już wiele lat…

W Katowicach naprawdę jednak wierzyli, że są bliżsi wychowania kadrowicza, niż mogłoby się wydawać. W GieKSie szlify zbierał wtedy Piotr Polczak, który jeździł na młodzieżówki. Stoper faktycznie w reprezentacji Polski zagrał, ale dopiero jako piłkarz Cracovii. Pierwszoligowy GKS nie okazał się wystarczająco mocny, choć Leo Beenhakker zaglądał pod każdy kamień. Powołanie na zaplecze wysłał dopiero jego następca, Adam Nawałka, który zauroczył się Rafałem Leszczyńskim z Dolcanu Ząbki.

Wyczekiwany powrót do elity nieśmiało rozbudził temat obiecanego bonusu. Zastanawiano się, czy dziesięciotysięczna premia przypadkiem się nie przeterminowała i nie zginęła w próżni. Mateusz Kowalczyk nie miał jeszcze nawet swojej szafki na Bukowej, więc życzeniowo rzucano, że może piękną puentę kariery napisałby w ten sposób Adrian Błąd? Nikt nie mógł zakładać, że już przy pierwszej okazji trzeba będzie wygospodarować środki, żeby dotrzymać umowy.

Prezes Krzysztof Nowak zapewnił, że premię wypłaci. Mateusz Kowalczyk stanie się bogatszy o dziesięć kafli, a może i o coś znacznie cenniejszego: wpis „1A” przy nazwisku.

Michał Probierz zostawiał wskazówki. „Przeglądowi Sportowemu” na starcie sierpnia opowiedział o Kowalczyku sam z siebie. Ot, wtrącił, że cieszy go jego powrót do Ekstraklasy, że jego wyjazd do Danii powinien być przestrogą, żeby nie działać w pośpiechu. Przypomniał o tym, jak wiele wie o chłopakach, którzy przewinęli się przez kadry młodzieżowe, bo śledził wszystko i wszystkich. Chwalił Mateusza Kowalczyka w kuluarach, więc wydawało się, że chłopak będzie wokół drużyny narodowej krążył.

Że wskoczy do niej po pięciu spotkaniach w elicie? To jednak duże zaskoczenie.

W Katowicach koledzy spodziewali się, że młokos jedzie na młodzieżówkę. Fakt, że dwudziestolatek wskoczył do składu i nie zawalał. Nie zszedł poniżej dobrego poziomu, kupił kolegów pracą oraz agresją. Według „StatsBomb”, najlepszej analitycznej platformy na rynku, na starcie rozgrywek jest czołowym środkowym pomocnikiem Ekstraklasy. Oczywiście wciąż mamy za mało danych, żeby wyciągać daleko idące wnioski, ale spójrzmy na atuty Kowalczyka w liczbach:

najlepsze defensive action OBV – rubryka określająca wpływ zawodnika na zmniejszenie lub zwiększenie szans swojej drużyny na zdobycie bramki; upraszczając: działania Kowalczyka w obronie pomagają GieKSie tworzyć sytuacje bramkowe
najlepsze OBV – to samo, ale dodając także podania, dryblingi czy prowadzenie piłki
dziewiąty najczęściej pressujący środkowy pomocnik w lidze
czwarty najskuteczniej pressujący środkowy pomocnik (liczone odzyskanymi przez drużynę piłkami w efekcie pressingu)
trzeci najlepszy odbierający/przejmujący na swojej pozycji (więcej odbiorów i przejęć: Taras Romanczuk, Yoav Hoffmeister)
piąty najlepiej zatrzymujący dryblerów środkowy pomocnik Ekstraklasy
piąty najczęściej faulowany piłkarz na swojej pozycji
ósmy środkowy pomocnik pod względem przewidywanych asyst.

Jest to garść pozytywów, którymi można się podeprzeć, argumentując powołanie dla Mateusza Kowalczyka. Jego największym atutem wydaje się mobilność i agresja w środkowej strefie: nie traci czasu, błyskawicznie atakuje piłkę, jest bardzo użyteczny w pressingu. Bardzo dobrze pracę wykonywaną przez tego zawodnika pokazuje mapa działań defensywnych.

W pełni można jednak zrozumieć sceptyków, bo Mateusz Kowalczyk wskakuje do reprezentacji Polski naprawdę błyskawicznie. Czy w Ekstraklasie nie znalazł się ani jeden zawodnik, który dłużej pracował na szansę, który wcale od Kowalczyka nie odstaje? Większość ma nawet na końcu języka nazwisko takiego chłopaka. Antoni Kozubal, czyli człowiek, którego nowy kadrowicz w GieKSie zastąpił. Facet od czarnej roboty w Lechu Poznań, równie aktywny i skuteczny w pressingu, może ciut słabiej wyglądający w liczbach, które wynoszą Kowalczyka na piedestał, ale jednak dźwigający presję gry w wielkim klubie.

Kozubal też jest diamencikiem, pewnie nawet większym od Mateusza. Doświadczeniem zjada go na starcie: właśnie rozegrał setne spotkanie na szczeblu centralnym, połowę z tych meczów zaliczył na zapleczu Ekstraklasy. Do tego ponad trzydzieści gier w młodzieżówkach. Ci, którzy stwierdzą, że to on powinien być w reprezentacji, mają ku temu argumenty.

Mateusza Kowalczyka i Antoniego Kozubala łączy parę rzeczy. Przede wszystkim GKS Katowice i trener Rafał Górak, do którego dzwonimy, żeby dowiedzieć się więcej o sensacyjnym reprezentancie.

Jest pan tak samo zaskoczony, jak my?

Nie wiem, bo wy rzadko jesteście zaskoczeni!

Tym razem naprawdę jesteśmy. Więcej: słyszę, że w GieKSie też wszyscy są zaskoczeni.

Dostałem informację od trenera Miłosza Stępińskiego, że Mateusz będzie powołany do reprezentacji Polski U-20. Był podany termin, szczegóły, wszystko wiedziałem. Ale że przeskoczy od razu dwie kadry wyżej — bo jest jeszcze drużyna U-21 Adama Majewskiego — nie wiedziałem. Mam satysfakcję, wielką radość, strasznie się cieszę. Zwłaszcza drugim zawodnikiem z Ekstraklasy w kadrze jest Bartosz Mrozek, z którym pracowałem jeszcze w Elanie Toruń.

Nie ma pan wrażenia, że trochę za szybko, na wyrost?

Nie wiem, trzeba byłoby zapytać selekcjonera. Świat różne historie widział, w europejskiej piłce nastolatkowie odgrywają czasami tak znaczącą rolę, że nie ma sensu mówić, że ktoś jest za młody. To, że selekcja jest niestandardowa, dobrze o niej świadczy. Mamy koło zamachowe dla pozostałych: Mateusz się dostał, więc jak będę pracował, to może i moja szansa nadejdzie.

Czym Mateusz Kowalczyk zapracował na powołanie do reprezentacji Polski?

Dobrze, agresywnie działający w środkowej strefie boiska zawodnik. Nie fauluje nadmiernie, dobrze się ustawia, ma timing w przechwycie. Czyta grę. Być może wiele pracy przed nim, ale to bodziec do dalszej roboty. Mateusz na pewno dużo już ma, chociaż nie spodziewałem się, że aż tyle, że zostanie sprawdzony w reprezentacji.

Wiadomo, że nie macie dużej rywalizacji wśród młodzieżowców, więc łatwiej było mu wskoczyć do składu…

Szczerze: gdy Mateusz przychodził, nie brałem pod uwagę kwestii młodzieżowca. W tym temacie nie jest tak, jakbym sobie życzył, ale to inny temat.

Tym bardziej: zaskakująco szybko się dostosował, bo gra po prostu dobrze.

Szybko się wdrażał. Wydawało mi się, że z uwagi na system i sposób gry przyjdzie to trudniej, że będzie potrzebował czasu na aklimatyzację, bo w przypadku środkowego pomocnika może ona być dłuższa. Okazał się chłonnym chłopakiem, przeniósł wiedzę na boisko. Gdy przyszedł do mnie Antoni Kozubal potrzebował więcej czasu, choć też był wówczas młodszy.

O wilku mowa. Ludzie pytają: czemu nie Kozubal? Też wszedł przebojem do Ekstraklasy i to w lepszym zespole. Wcześniej ograł się w niższej lidze.

Trzeba jednak powiedzieć, że kiedy Mateusz Kowalczyk wyjechał do Broendby, to po świetnym sezonie w Łódzkim Klubie Sportowym, z którym wywalczył awans.

Prawda.

Był tam przez rok, w pewnym sensie nadal jest. Pewnie pytano, co się działo, jak to wyglądało. Wrócił, dostał szansę, szybko ją wykorzystał. O resztę trzeba pytać Michała Probierza.

Pokusi się pan o porównanie Antka i Mateusza?

Długo mógłbym mówić, przytaczać statystyki, dane. Powiem inaczej: Antek to ogromna elegancja w ruchach, Mateusz jest bulterierowaty, nastawiony na grę w kontakcie i bardzo dobrze sobie w tym radzący. Przede wszystkim mają ogromny potencjał jeśli chodzi o kreowanie gry w środkowej strefie. Dla mnie to najtrudniejsza rola dla młodego zawodnika w piłce seniorskiej, chodzi o newralgiczną część boiska. Gdy Antek odchodził do Lecha, życzyłem mu, żeby dali mu szansę, bo martwiłem się, że grając o mistrzostwo Polski, szans może brakować. Dostał zaufanie, gra bardzo dobrze, podobnie jak u nas. To będzie klasowy zawodnik, a Mateusz Kowalczyk ma podobny potencjał. Cieszmy się, że przy nawale obcokrajowców w polskiej piłce tacy chłopcy dają nam dużo radości.

Bulterier, który nie wygląda na bulteriera.

To nie jest twarz Gennaro Gattuso! Bardzo fajnie czuje i rozumie timing, wchodzi w kontakt, to jest dobre i potrzebne w tym rejonie boiska. Potrafi piłkę odebrać, przerwać sytuację, bardzo dobrze rozegrać. Dużo widzi. Inteligentny chłopak.

Trzeba będzie go teraz sprowadzać na ziemię?

Proszę zobaczyć, jak to u niego jest: gdy otworzyły mu się wrota do Europy, gdy trafił do Danii, mógł patrzeć na powrót do Polski jak na krok do tyłu. „Robię coś źle”. Krótka chwila i dostaje powołanie do reprezentacji, więc co było lepsze? Moim zdaniem trzeba ciągle likwidować sufit nad głową, patrzeć w niebo. Cały czas. Młodzi ludzie muszą marzyć, muszą też bardzo ciężko pracować. Jeżeli ma mu to zaszkodzić, niech nie gra w piłkę. Wiem, że znajdzie się taki, który wykorzysta szansę i pójdą za nim następni. Młodzież pracuje na to, żeby dobrze grać w piłkę. Wszystko przed nimi.

Co pan mu powiedział, gdy dostał powołanie?

Nic! (śmiech) Gdy zadzwoniłem, usłyszałem, że ciężko mu rozmawiać. Rozmowę przerwały emocje, chyba było wzruszenie. Czekam na niego od rana i go wyściskam.

Nie byłoby Mateusza Kowalczyka w reprezentacji Polski, gdyby nie GKS Katowice. Złośliwi powiedzą, że ktoś w końcu podjął dobrą decyzję w jego karierze. Dokładnie rok temu środkowy pomocnik był złotym dzieckiem Łódzkiego Klubu Sportowego i szykował się do debiutu w Ekstraklasie. Dosłownie: piłkarz przekazał Kazimierzowi Moskalowi, że nie pali się do odejścia i może brać go pod uwagę przy ustalaniu składu na inauguracyjny mecz z Legią Warszawa.

O Kowalczyka biło się mnóstwo drużyn, bo jego sezon na pierwszoligowym poziomie był wręcz – jak na chłopaka w takim wieku – wybitny. Kazimierz Moskal odważnie na niego postawił, a on zaliczył sześć bramek, trzy asysty, asystę drugiego stopnia i wywalczył rzut karny. Był liderem ŁKS-u i jedną z ważniejszych składowych awansu do Ekstraklasy, wyróżniał się tym, czym teraz odznacza się w Katowicach: skuteczny w obronie, agresywny, kreatywny środkowy pomocnik.

Rozmyślał o nim Raków Częstochowa, Legia Warszawa widziała w nim następcę Bartosza Slisza. Górnik Zabrze w zasadzie przekonał go do przeprowadzki na Śląsk, ale nie był w stanie spełnić oczekiwań finansowych łodzian. Robił się coraz większy zamęt, bo ŁKS nie zdołał wynegocjować nowej umowy i jeśli chciał na Kowalczyku zarobić, musiał go sprzedać. W efekcie Robert Platek, który wówczas jeszcze kręcił się po Łodzi, negocjując zakup klubu, uruchomił kontakty i opchnął piłkarza do Broendby IF, którego właścicielem był jego kolega.

Rację mógł mieć jednak Michał Probierz, stwierdzając, że Mateusz Kowalczyk zbyt szybko nastawił się na wyjazd. W Łodzi wiele osób powtarzało, że ktoś chłopakowi mąci w głowie. Wskazywano Marcina Kołdeja, który widniał w wykazie pośredników transakcyjnych przy nazwisku zawodnika. Wspominano też o pierwszym trenerze z Ząbkovii, który mocno rozwinął Mateusza piłkarsko, zresztą chyba cały czas pomaga mu w dodatkowych treningach. ŁKS mówił jednak, że wszyscy ci doradcy czynili wyłącznie szkody.

Fakt, że łódzki klub mógł usiąść do rozmów o nowej umowie wcześniej, a nie dopiero wtedy, gdy Kowalczyk jako wiodąca postać miał oczekiwania wyższe niż podstawowy młodzieżowiec. Fakt, że owe oczekiwania były przesadzone i nakręcone. Dlatego przyszłości w ŁKS-ie nie było, a atmosfera troszkę się popsuła. Łodzi Mateusz sporo jednak zawdzięcza. Szczególnie Krzysztofowi Przytule, który ściągnął go do klubowej akademii i wspomnianemu Moskalowi, który zrobił z niego pierwszoplanową postać drużyny.

Zagraniczna przygoda potoczyła się jednak tak, jak można było się spodziewać. Pomocnik od Broendby po prostu się odbił. Dostał parę minut i tyle, grał głównie w rezerwach. W połowie sezonu mógł wrócić do Polski na wypożyczenie, sprawa była niemal dograna, ale znów zmienił zdanie. Uwierzył, że w Danii ma jeszcze szansę powalczyć o skład. Wiosną w wykazie spotkań w jego wykonaniu widzimy jednak tylko „poza kadrą meczową”.

Lato było ostatnim dzwonkiem, żeby się ratować i zacząć grać na najwyższym poziomie. Wyszło lepiej niż dobrze. Znów biło się o niego sporo klubów, ale wybrał ten, w którym młodzieżowiec potrzebny był na już. Rafał Górak mówi, że nie miało to znaczenia, ale umówmy się: to zawsze krótsza droga do składu, pewniejsza sytuacja. GKS zapewnił mu minuty, on zaś dał Katowicom upragnionego kadrowicza.

Gdzieś w tym wszystkim trzeba jednak umiejscowić także Michała Probierza. Selekcjoner reprezentacji Polski nie od dziś i nie od wczoraj próbuje się jawić jako wizjoner. Chce wymyślić coś, na co nie wpadłby nikt i udowodnić, że miał rację. W powołaniach do drużyny narodowej widzimy to już po raz enty, najbardziej jaskrawym przykładem było zaproszenie na kadrę Patryka Pedy, uparte trzymanie się go, wojowanie z każdym, kto pytał, czy to naprawdę ma sens.

Na kadrę jeździli już chłopcy z mistrzowskiej Jagiellonii – Bartłomiej Wdowik czy Dominik Marczuk. Obaj z mizernym skutkiem, bo choć Wdowik pokopał chwilę z Łotyszami, to jednak była to tylko przelotna przygoda, której już nie powtórzył. Tarasa Romanczuka zabrał przynajmniej na mistrzostwa Europy, czego nie można powiedzieć o Patryku Dziczku. W pewnym momencie próbowano nam wmówić, że reprezentacyjny poziom osiągnął Karol Struski, który po prostu solidnie grał na Cyprze.

Nie zrozumcie nas źle: kimś grać trzeba. Kończy się era drużyny, w której kilka pozycji zawsze obsadzały postacie z najlepszych lig Europy. W dodatku dawno już ustaliliśmy, że nie ma sensu po raz pięćdziesiąty oglądać tych samych twarzy, które czterdzieści dziewięć razy nie dowiozły. Pytanie tylko, czy w tym wizjonerstwie selekcjoner nie idzie jednak krok za daleko?

Z drugiej strony: nawet na pustym przelocie na zgrupowaniu takiego Kowalczyka nic nie tracimy. Jeżeli Michał Probierz chce go sprawdzić, to w porządku, takie jego prawo. Dopóki wybory selekcjonera można wybronić sportowo, nie ma co przesadnie roztrząsać takich wyborów. Mateusz Kowalczyk nie jest pierwszy i nie będzie ostatni. Może trafienie jednego nieoczywistego kandydata wyjdzie nam na dobre?

W końcu po EURO łakniemy więcej Kacprów Urbańskich, a przecież oni sami się nie znajdują. To też zasługa Probierza.

 

SIATKÓWKA
nowiny24.pl – Asseco Resovia pokonała GKS Katowice. W niedzielę zagra w finale Turnieju o Puchar Prezydenta Miasta Krosna z PSG Stalą Nysa
W półfinałowym meczu Turnieju o Puchar Prezydenta Miasta Krosna siatkarzy Asseco Resovia pokonała GKS Katowice 3:1 (21:25, 25:17, 25:19, 25:18) i w niedzielę zagra w finale. Nagrodę MVP spotkania otrzymał Stéphen Boyer.
Rzeszowianie wystąpili w najmocniejszym składzie. Katowiczanie tylko w pierwszym secie, głównie dzięki wysokiej skuteczności w ataku (71 procent), cieszyli się ze zwycięstwa. Trzy kolejne partie bez historii dla resoviaków, którzy byli lepsi w każdym elemencie, a liderami ekipy znad Wisłoka byli Stephen Boyer i Klemen Cebulj, którzy zdobyli odpowiednio 22 i 17 punktów. Po katowickiej stronie warto odnotować 3 asy serwisowe Aymena Bouguerry i 3 punktowe bloki Bartłomieja Krulickiego.
Nie spełniły się więc nadzieje ekipy ze Śląska o powtórzenia wyniki z 2018 roku, kiedy to w tym samym turnieju w Krośnie pokonała zespół z Rzeszowa 3:1.

siatka.org – Turniej w Krośnie: bez zaskoczenia, Resovia podniosła Puchar
W weekend na przełomie sierpnia oraz września w Krośnie doszło do turnieju towarzyskiego. W nim swoją formę na dwa tygodnie przed startem nowego sezonu PlusLigi sprawdziły cztery ekipy. Finalnie po trofeum sięgnęli zdobywcy Pucharu CEV, siatkarze Asseco Resovii Rzeszów. W małym finale lepsi od beniaminka okazali się katowiczanie.
[…] W meczu o 3. miejsce doszło do starcia rywali zza miedzy. Nowak-Mosty MKS Będzin rywalizował z GKS-em Katowice. Warto już na starcie dodać, że zespoły te zmierzą się w 1. kolejce nowego sezonu PlusLigi w Katowicach. Od triumfu spotkanie rozpoczęli podopieczni trenera Dawida Murka, w wyniku czego w szeregach GKS-u na rozegraniu pojawił się Piotr Fenoszyn. Zmiana poskutkowała tym, że w kolejnych dwóch odsłonach górą był zespół ze Śląska. Beniaminek wziął odwet i przejechał się po przeciwniku, triumfując do 14. Tym samym triumfatora musiał wyłonić tie-break, który rozgrywał się pod dyktando GieKSy. Gracze trenera Grzegorza Słabego punktowali zagrywką.
Nowak-Mosty MKS Będzin – GKS Katowice 2:3 (25:21, 22:25, 22:25, 25:14, 9:15)

 

HOKEJ

hokej.net – Przesądziły karne. Frenks Razgals katem GieKSy
Skuteczność wykonywania karnych oraz zbyt łatwo stracone bramki u progu pierwszej i drugiej odsłony, przekreśliły szansę GKS-u Katowice na korzystny rezultat. Podopieczni Jacka Płachty po raz drugi w letniej serii gier sparingowych zmuszeni byli uznać wyższość zespołu HC RT Torax Poruba.
[…] Podopieczni Jiříego Režnara już w 2. minucie przypomnieli zawodnikom GKS-u Katowice o zabójczej sile swoich kontrataków. Katowiczanie po wygranym buliku nie zdołali zamknąć rywala w w jego własnej tercji, po chwili tracąc posiadanie krążka. Zawodnicy Poruby nie przebierając w środkach zdecydowali się na błyskawiczne zainicjowanie akcji długim podaniem, które w tempo przyjął Frenks Razgals. Dochodząc do optymalnej pozycji strzeleckiej, 28-latek posłał soczyste uderzenie z nadgarstka, po którym krążek wybrzmiał na parkanie Johna Murraya. Odbita guma wróciła jednak wprost na kij Łotysza, który dobijając własny strzał otworzył wynik spotkania.
W miarę upływu czasu zespół Jacka Płachty coraz lepiej czytał próby rozgrywania krążka przez rywali, tym samym niwelując zagrożenie. W kolejnych minutach gra przenosiła się również w okolice bramki Daniela Dolejša, jednak na wypracowanie dogodnych sytuacji strzeleckich nie pozwoliła zwarta obrona gości.
Podobnie jak z pierwszą, tak i z druga tercją, zawodnicy Poruby przywitali się zdobytą bramką. Drugie trafienie przyszło gościom jednak nad wyraz łatwo. Defensywa GKS-u wyprowadzając krążek zza własnej bramki nadała go wprost do pracującego w pressingu Tomáša Šoustala. 27-latek precyzyjnym strzałem spomiędzy wąsów, nie miał większych problemów aby zamienić taki prezent na bramkę. Katowiczanie dwukrotnie w drugiej odsłonie stawali przed sposobnością gry w przewadze, jednak nie zdołali liczebnej przewagi na lodzie zamienić na kontaktową bramkę. Po przewinieniu Arkadiusza Kostka możliwość sprawdzenia swoich sił w „power-playu” mieli także goście, lecz również nie wpłynęło to na zmianę wyniku spotkania.
W trzeciej odsłonie spotkania zawodnicy GKS-u dążyli do zaprezentowania więcej gry w ataku pozycyjnym, wypracowując pozycje strzeleckie na niebieskiej linii swoim defensorom. Konsekwentna praca w tercji rywala przyniosła upragnione trafienie. W 49. minucie aktywny w ofensywnych poczynaniach Albin Runesson uderzeniem pod samą poprzeczkę z lewego bulika zdobył kontaktową bramkę. Zdobyta bramka ożywiła poczynania GieKSy, a bliski doprowadzenia do wyrównania był z najbliższej odległości Pontus Englund. Daniel Dolejš instynktownie pozostawił jednak parkan, którym zbił krążek. W 54. minucie katowiczanie wykazali się efektywną grą w przewadze i za sprawą trafienia Mateusza Bepierszcza doprowadzili do wyrównania.
Taki wynik utrzymał się aż do 60. minuty spotkania, w związku z czym po chwili arbitrzy zaprosili strony do rywalizacji w dogrywce, rozgrywanej w formule 3×3. W takim zestawieniu lepiej odnaleźli się katowiczanie, którzy wyprowadzając dwójkową akcję, mieli wszystkie argumenty po swojej stronie, aby zakończyć spotkanie. Chwilę później zespół Jacka Płachty znalazł się w sporych tarapatach będąc zmuszony bronić niewygodnego osłabienia 4×3. Z tych tarapatów wybronił jednak dobrze dysponowany tego wieczoru John Murray. W ostatnich sekundach rolę się odwróciły i to GKS Katowice przebywał na lodzie w liczebnej przewadze. Przesądzić o losach spotkania próbowali Varttinen i Englund, zabrakło jednak celności.
Losy spotkania rozstrzygnęły się w serii najazdów. Po stronie GKS-u kolejny raz w tym elemencie zaimponował Stephen Anderson, który silnym strzałem z nadgarstka pokonał Daniela Dolejša. Bohaterem zespołu z Poruby okazał się Frenks Razgals, który dwukrotnie w najazdach pokonał Murraya.

Znów rozstrzygnęły karne. GKS Katowice pokonuje IceFighters Leipzig
Kolejny raz w sparingu GKS-u Katowice do wyłonienia zwycięzcy potrzeba było serii najazdów. Tym razem, skuteczniejsi w ich egzekwowaniu okazali się zawodnicy Jacka Płachty. Choć wicemistrzowie Polski dwukrotnie zmuszeni byli odrabiać straty, to za sprawą wykorzystanego karnego Grzegorza Pasiuta, zdołali przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.
Pierwsza odsłona spotkania minęła pod znakiem wzajemnych prób przejęcia inicjatywy. Pierwsi do głosu w ofensywie doszli zawodnicy Jacka Płachty. Jednak zagrożenie ze strony katowiczan w dużej mierze bazowało na kontratakach, aniżeli na wypracowanych okazjach w ataku pozycyjnym. W 4. minucie obronie gości zdołał się zerwać Bartosz Fraszko, jednak po jego uderzeniu krążek jedynie odbił się od barku Konstantina Kesslera, a następnie opuścił światło bramki.
Chwilę później kolejny raz obnażył się mankament z którym katowiczanie mierzą się w letnich sparingach. Pomimo wygranego bulika w tercji rywala, wicemistrzowie Polski stracili posiadanie krążka, po czym pozwolili ekipie z Lipska wyprowadzić groźny kontratak. Twarzą w twarz z Michałem Kielerem stanął Michael Burns. Obrona GKS-u interweniowała z naruszeniem przepisów, w związku z czym po chwili sam poszkodowany stanął przed możliwością wyegzekwowania karnego najazdu. Choć wydawało się, że Burns wykonał wszystko zgodnie z hokejowym elementarzem, to Kieler do końca wyczekał rywala, efektownie interweniując parkanem. W 14. minucie przed świetną okazją do otwarcia wyniku stanął Dante Salituro, jednak jego uderzenie z prawego bulika zostało skierowane wprost w stojącego między słupkami Kesslera.
Druga tercja przyniosła otwarcie wyniku. Goście lepiej weszli w kolejną odsłonę spotkania, kilkukrotnie utrzymując w pełnej gotowości Michała Kielera. W 29. minucie na katowicką bramkę został posłany soczysty strzał spod niebieskiej linii. Zasłonięty Kieler instynktownie zbił krążek. W walce o jego przejęcie najwięcej sprytu wykazał Emil Aronsson, który dobijając uderzenie, umieścił gume w siatce katowickiej bramki. Odpowiedź GKS-u nadeszła błyskawicznie. Podopieczni Patrica Wenera nieroztropnie wyprowadzali krążek z własnej tercji, co skrzętnie wykorzystał Stephen Anderson. Kanadyjczyk postanowił indywidualnie wykończyć akcję i precyzyjnym strzałem z nadgarstka wyrównał wynik rywalizacji.
W trzeciej tercji obie ekipy dołożyły po kolejnym trafieniu. W 44. minucie podopieczni Patrica Wenera raz jeszcze zmusili GKS do odrabiania strat. Po wznowieniu w tercji katowiczan, do krążka dopadł Johan Eriksson. Ściągając na siebie obrońców, wypracował nieco przestrzeni dla Michaela Burnsa, który nie mia większych problemów aby zaadresować krążek do bramki Kielera. Odpowiedź wicemistrzów Polski nadeszła w 50. minucie. Tym razem wznowienie pod bramką gości padło łupem zawodników GieKSy, a po chwilowym zamieszaniu, krążek dotarł do Bartosza Fraszki, który ponownie wyrównał wynik.
Regulaminowy czas nie przyniósł rozstrzygnięć, w związku z czym sędziowie zarządzili pięciominutową dogrywkę, jednak i ponadnormatywny czas gry nie wyłonił zwycięzcy. O losach spotkaniach zadecydowała więc seria najazdów. Spośród wszystkich zawodników najazd zdołał wykorzystać jedynie Grzegorz Pasiut i to właśnie jego próba zadecydowała o wygranej GieKSy.

Lepsi po raz drugi! GieKSa pokonuje IceFighters Leipzig
Zawodnicy GKS-u Katowice po dogrywce pokonali 2:1 IceFighters Leipzig. Wicemistrzowie Polski kolejny raz zdołali odwrócić niekorzystny wynik spotkania, by za sprawą złotego trafienia Santeriego Koponena rozstrzygnąć losy spotkania na swoją korzyść.
Od mocnego akcentu rozpoczęli dzisiejsze spotkanie zawodnicy GKS-u Katowice. Podopieczni Jacka Płachty od pierwszych sekund wyrażali spore chęci do gry na krążku, a w przypadku utraty, silnie dążyli do jego przejęcia. Taka postawa zaowocowała szybkim wypracowaniem pierwszej sytuacji bramkowej. Krążek spod posiadania rywala w tercji neutralnej przejął Grzegorz Pasiut, który przed bramką przeniósł ciężar gry na drugą stronę, dogrywając gumę do Dantego Salituro. Kanadyjczyk nie zdołał jednak znaleźć sposobu na zaskoczenie Konstantina Kesslera. W raz z upływem kolejnych minut, stroną odpowiedzialną za kontrolowanie wydarzeń na lodzie starał się pozostawać GKS. Podopiecznym Jacka Płachty udawało się zamykać rywala w jego własnej tercji, sprawnie operując krążkiem. Równie dobrze wyglądała praca wicemistrzów po drugiej stronie tafli, gdzie zawodnicy z Lipska mieli zdecydowanie mniej swobody, aniżeli we wczorajszym pojedynku.
Podobnie wyglądał początek drugiej odsłony. W pierwszym ofensywnym akcencie główną rolę również odegrał Grzegorz Pasiut. Tym razem, doświadczony środkowy sam stanął przed możliwością otwarcia wyniku, jednak jego strzał z prawego bulika wybrzmiał jedynie na bandzie okalającej pole gry. W dalszym ciągu katowiczanie mocno starali się ograniczać zapędy rywali w rozgrywaniu krążka. Choć wicemistrzowie Polski w dzisiejszym spotkaniu zdawali się wyglądać lepiej, w najważniejszych elementach hokejowego rzemiosła, to zawodnikom GieKSy nie udawało się tego przełożyć, na wypracowanie dogodnych okazji bramkowych. Z dobrej strony katowiczanie pokazali się również podczas gry w osłabieniu, kiedy to przy wsparciu Johna Murraya, zdołali przetrwać ten okres, bez straty bramki. W 39. minucie katowiczanie boleśnie przekonali się o tym, że hokej to gra błędów. Nieudana próba wyprowadzenia krążka z własnej tercji zakończyła się jego stratą na rzecz rywala. Po chwili w dogodnej sytuacji znalazł się Dennis Reimer i silnym strzałem z nadgarstka pokonał Murraya.
Strata bramki w samej końcówce drugiej tercji mocno podrażniła ambicję katowiczan, którzy na trzecią część gry wyjechali z mocnym postanowieniem odrobienia straty. I tak o to w 43. minucie starania GieKSy się zmaterializowały. Krążek pod bramkę rywala wprowadził Bartosz Fraszko, indywidualnie wykańczając swoją akcję. Tę próbę zdołał zbić parkanem Kessler, jednak wobec dobitki Salituro nie miał już żadnych szans. GKS Katowice stanął również przed sposobnością gry w przewadze, choć w tym elemencie zdaje się, że zabrakło katowiczanom dynamiki, aby myśleć o zdobyciu bramki.
W kolejnym spotkaniu regulaminowy czas gry nie wystarczył do wyłonienia zwycięzcy, w związku z czym byliśmy świadkami dogrywki. W tej, podobnie jak wczoraj lepsze wrażenie w rozgrywaniu krążka sprawiali zawodnicy z Katowic. W 64. minucie miała miejsce akcja rozstrzygająca o losach spotkania. Bartosz Fraszko wyprowadził szybki atak GKS-u, nadając krążek do Santeriego Koponena, który precyzyjnym strzałem poza zasięgiem Kesslera zakończył spotkanie.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.

Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.

Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.

Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.

Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.

Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.

Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.

Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂

Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.

Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.

Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.

Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉

Kontynuuj czytanie

Felietony

I co, niedowiarki?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.

Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić.  Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.

O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.

Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.

Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.

Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.

Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.

Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.

Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.

W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?

Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.

Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.

Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.

Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.

Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.

Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.

O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!

Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.

Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.

GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.

Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.

A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.

Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Coraz bliżej… Narodowy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski. 

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga