Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Prasówka Siatkówka Stadion

Tygodniowy przegląd mediów: GieKSa prosiła się o guza

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ubiegłego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki i hokeja GieKSy. Prezentujemy najciekawsze z nich.

Ze względu na przerwę reprezentacyjną piłkarki kolejny mecz rozegrają 12 kwietnia na wyjeździe ze Śląskiem Wrocław. Piłkarze na otwarcie Areny Katowice wygrali z Górnikiem Zabrze 2:1. Rozegranie kolejnego meczu ligowego zaplanowano na niedzielę 6 kwietnia o 17:30 z Pogonią Szczecin w Szczecinie. O otwarciu stadionu, obawach, nadziejach w rozmowie z Dziennikiem Zachodnim wypowiedział się prezydent Marcin Krupa.

W drużynie siatkarzy po spadku z PlusLigi rozpoczęły się pierwsze ruchy transferowe.

Hokeiści po czterech meczach finałowych THL przegrywają z GKS-em Tychy 1:3. W kolejnych spotkaniach padły wyniki: 1:2, 1:5, 2:0, 1:3. Mecz numer pięć zostanie rozegrany w czwartek w Tychach 3 kwietnia o 18:00. Ewentualne kolejne spotkania zaplanowano na sobotę i poniedziałek (5 i 7 kwietnia) odpowiednio o godzinie 17:00 i 18:00).

 

PIŁKA NOŻNA

dziennikzachodni.pl – Prezydent Katowic Marcin Krupa po otwarciu nowego stadionu GKS odetchnął z ulgą. Zdradził, ile rocznie będzie kosztować utrzymanie obiektu

Prezydent Katowic przyznał, że na otwarciu w tym mieście nowego stadionu zakręciła mu się w oku łezka. Marcin Krupa zdradził ile będzie kosztować rocznie utrzymanie obiektu oraz powiedział kogo przypomina mu gra drużyny trenera Rafała Góraka i czy widzi zespół GieKSy w europejskich pucharach. Przedstawił także scenariusze na przyszłość dla drużyny katowickich siatkarzy, którzy właśnie spadli z PlusLigi.

Odetchnął pan z ulgą po otwarciu nowego stadionu. Chyba lepiej ta inauguracja Nowej Bukowej nie mogła się ułożyć?

Faktycznie odetchnąłem, bo na takim nie sprawdzonym obiekcie wiele rzeczy się mogło wydarzyć. Emocje były ogromne. Na koniec meczu uroniłem nawet łezkę, bo nikt nie spodziewał się, że tak dobrze nam pójdzie. Bardzo się cieszę, że ta pierwsza bramka na nowym stadionie została strzelona dla GKS Katowice. Wprawdzie nie był to aktualny zawodnik GieKSy, ale były (śmiech). Cieszę się z wygranej, bo to jest dobry chrzest dla obiektu, który po prostu się sprawdził. Spotkanie z Górnikiem było meczem testowym. Na pewno nie uniknęliśmy błędów. Wiemy co jeszcze musimy poprawić i doszlifować, żeby całość była jak najbardziej profesjonalna, choć myślę, że to już i tak jest high level. Po meczu odebrałem wiele SMS-ów od osób oglądających transmisję w telewizji z gratulacjami jak to pięknie wszystko wygląda.

Powiedział pan o tym, że dostrzegacie niedociągnięcia tego obiektu. Co na inauguracji było największym mankamentem? Mała liczba miejsc parkingowych?

Parkingi mamy na 500 samochodów. W tym pierwszym meczu przeznaczone były one dla naszych zaproszonych gości, których mieliśmy w niedzielę aż półtora tysiąca. Na kolejnych spotkaniach te parkingi będą już udostępniane kibicom. Śląski Klasyk cieszył się ogromnym zainteresowaniem i ten najazd fanów musieliśmy jakoś logistycznie rozwiązać, stąd pomysł udostępnienia dla nich miejsc parkingowych znajdujących się obok galerii handlowych czy bezpłatne autobusy na stadion z miejskich centrów przesiadkowych.

Mecz z Górnikiem był meczem przyjaźni. Nie obawia się pan trochę co będzie, gdy na nowy stadion przyjedzie wrogo nastawiona do GKS grupa kibiców gości?

Każdy się na pewno tego obawia. Mam nadzieję, że ze względu na nowość tego obiektu będzie jakieś poszanowanie tego mienia, bo to przecież nie jest tylko dom GKS Katowice, ale i boisko, gdzie swoje mecze będą rozgrywały różne drużyny. Mam nadzieję, że w im lepszych warunkach się kibicuje tym robi się to z większą kulturą. Ale wiemy jak to wygląda w Polsce i jesteśmy przygotowani na różne sytuacje. Mam nadzieję, że nasz stadion jak najmniej na nich ucierpi.

Ile będzie kosztowało utrzymanie takiego obiektu?

Wiemy, że będzie ono kosztowało 15 mln zł rocznie i tyle ten obiekt powinien każdego roku zarobić. Ma możliwości pozyskiwania środków choćby ze skyboxów. Spółka stadionowa będzie zarządzała całością, łącznie z gastronomią i z hotelem, który jest jeszcze do zrealizowania. A każda nadwyżka będzie kierowana na rozwój sportu w mieście.

Po pierwszym meczu wszyscy podkreślali, że ten nowoczesny stadion daje szansę katowickim piłkarzom na dalszy rozwój. Czy panu marzy się ponowne występy GKS w europejskich pucharach?

Trzeba mierzyć bardzo wysoko. Rok temu nikt nawet nie przypuszczał, że GieKSa może zagrać w Ekstraklasie, a jednak udało nam się do niej awansować Myślę, że na puchary musimy jeszcze poczekać, ale cieszę się, że choć jesteśmy beniaminkiem to spadek nam już raczej w tym sezonie nie grozi. W dodatku ta drużyna gra z meczu na mecz coraz lepiej i jest świetnie przygotowana motorycznie, co było widać w końcówce spotkania. Trochę mi nasz zespół zaczyna przypominać reprezentację Niemiec, która wydaje się, że nie gra, ale na końcu i tak wygrywa. GKS pokazał ten pazur, nie bał się zaatakować w końcówce, jak by nie patrzeć, mocniejszego i bardziej utytułowanego przeciwnika. Górnik też nie odstawiał nogi i zasłużył na brawa. Z przyjemnością patrzyło się na grę Lukasa Podolskiego, więc tym bardziej cieszy to zwycięstwo odniesione na inaugurację nie tylko przy pełnej publiczności, ale też w wyjątkowych okolicznościach.

Stadion Miejski został otwarty, a kiedy doczekamy się pierwszej imprezy w nowej hali sportowej na 3 tysiące miejsc?

Pracujemy nad tym i będziemy o tym szczegółowo informować. Na inaugurację hali planujemy rozgrywki dzieci i młodzieży. To jest jednak też obiekt dla siatkarzy GKS, który od nowego sezonu powinien zacząć tam występować.

A jaka przyszłość czeka katowickich siatkarzy. Drużyna spadła z PlusLigi, ale dostaliście ofertę szybkiego powrotu do niej poprzez wykupienie licencji innego klubu.

Na stole są różne oferty. Faktycznie głośno było o ofercie klubu ze Lwowa, który jest miastem partnerskim Katowic. Spokojnie się nad tym zastanawiamy, ale rozważamy też czy sami nie możemy zbudować mocnej drużyny i po roku gry na I-ligowych boiskach wrócić do grona najlepszych.

Rafał Musioł: Pewnie nie uwierzycie, ale nowy stadion GKS Katowice może się podobać. W niedzielę minusy nie przesłoniły plusów

Nowy stadion GKS Katowice w porównaniu z Bukową stanowi skok cywilizacyjny. I jest obiektem, na którym mecze ogląda się jeszcze lepiej.

– Będę tęsknił za Bukową. To stadion, na którym znakomicie oglądało się mecze – mówił mi niedawno były selekcjoner, ale i były trener GKS Katowice Adam Nawałka.

W niedzielę okazało się, że lepsze nie zawsze jest wrogiem dobrego. Otóż Arena Katowice bije stary stadion na głowę także pod względem komfortu oglądania boiskowych akcji. No i w dodatku ma wszystkie cztery trybuny, a już tylko to oznacza dla miejskiej sportowej infrastruktury prawdziwy skok cywilizacyjny. Krótko mówiąc: pewnie nie uwierzycie, ale nam (liczba mnoga to nie megalomania autora, ale wspólna opinia osób z DZ, które w różnych rolach były na Śląskim Klasyku obecne) po prostu się podobało. No może poza tym, że zasięg telefoniczny przypominał początki Centertela, połowa gniazdek była pozbawiona prądu, a system poruszania się po stadionie został oparty na budującym więzi z ochroniarzami pukaniu w drzwi.

W skali makro były to jednak drobiazgi niespecjalnie rzutujące na ocenę całości, i minusy zdecydowanie nie przesłoniły plusów. Oczywiście nie byłbym sobą nie dodając, że najgorsze diabły zawsze siedzą w szczegółach, a za kulisy Nowej Bukowej nie było jeszcze okazji tak naprawdę zajrzeć. Tym niemniej póki co, jest dobrze.

Nikt pewnie nie ma wątpliwości, że dla rozwoju klubu nowa arena, zwłaszcza w pakiecie z przestrzeniami treningowymi, była koniecznością. Miasto też jest w stanie uzasadnić inwestycję, bo przecież GKS też należy do niego, więc budowało jak dla siebie. Do tego doszła cała fura szczęścia w postaci awansu piłkarzy do Ekstraklasy, co właściwie trzeba rozpatrywać w kategoriach sportowego cudu. Ba, nawet inauguracyjny mecz był świetny. Generalnie wszystko się więc zgadza. Teraz trzeba „tylko” utrzymać frekwencję na trybunach i znaleźć sponsora tytularnego, który uratuje podatników od konieczności przekazywania pieniędzy na utrzymanie Areny. I temu też będziemy przyglądać się równie uważnie, co procesowi budowy. Bo to co nas (dziennikarzy) podnieca, to się nazywa kasa, zwłaszcza ta publiczna.

SIATKÓWKA

siatka.org – Będą duże zmiany. Klub pożegnał 4 zawodników

Joshua Tuaniga, Bartosz Gomułka, Jewgenij Kisiluk, Aymen Bouguerra to kolejni zawodnicy, którzy w międzysezonowej przerwie opuścili szeregi GKS-u Katowice – poinformował klub na swojej stronie internetowej.

Po spadku do I ligi do gruntownej przebudowy dojdzie w GKS-ie Katowice. Wprawdzie na jego ławce trenerskiej wciąż będzie zasiadał Emil Siewiorek , ale w składzie zajdą duże zmiany. Już wcześniej z drużyną pożegnali się: Bartosz Mariański, Łukasz Usowicz oraz Alexander Berger. Okazało się jednak, że to nie koniec odejść z GKS-u. W piątek klub ogłosił, że jego barw nie będą już bronili także czterej inni zawodnicy – Joshua Tuaniga, Bartosz Gomułka, Aymen Bouguerra i Jewgienij Kisiluk.

Joshua Tuaniga do Katowic przeniósł się przed sezonem 2024/2025 (). W barwach górnośląskiej drużyny rozegrał 30 meczów, w których zdobył 49 punktów. Łącznie w PlusLidze rozegrał aż 6 sezonów, wcześniej będąc rozgrywającym Indykpolu AZS Olsztyn oraz Ślepska Malow Suwałki.

Aymen Bouguerra był pierwszym w historii afrykańskim zawodnikiem w GKS-ie. Tunezyjczyk do drużyny z Katowic przeniósł się z częstochowskiego Norwida, a wcześniej grał we Francji w Narbonne Volley i Stade Poitevin Poitiers. W tym sezonie na parkietach PlusLigi wystąpił w 30 meczach, w których zgromadził 362 oczka, w tym 24 w bloku, 42 na zagrywce, a w ataku uzyskał niespełna 49% skuteczności. Najwięcej, bo 26 punktów zdobył w starciu z Treflem Gdańsk.

Innym z filarów GKS-u był Bartosz Gomułka, który na Górny Śląsk przeniósł się z Czarnych Radom, a wcześniej doświadczenie zdobywał w I lidze w Legii Warszawa oraz AGH AZS Kraków. W zespole z Katowic zagrał w 29 spotkaniach, w których zapisał na koncie 343 oczka, z czego 30 na zagrywce, 32 w bloku, a w ataku osiągnął niespełna 47% skuteczności. Aż 27 punktów wywalczył w starciu z Cuprum Stilonem Gorzów.

Jewgienij Kisiluk większość swojej kariery spędził dotychczas w Ukrainie, broniąc barw zwłaszcza Barkomu Lwów i Epicentr-Podolany Horodok. GKS był dopiero jego drugim, po Merkur Maribor, zagranicznym klubem. Odnalazł się w nim całkiem dobrze, bowiem w 26 meczach zdobył 228 punktów, w tym 13 w bloku i 18 na zagrywce, a w ataku uzyskał 50% skuteczności. Najlepiej spisał się w starciu z Treflem, notując na koncie 24 oczka.

HOKEJ

hokej.net – W finale błędy ważą więcej. GKS Tychy zwycięża po kuriozalnej bramce

Od zwycięstwa GKS-u Tychy rozpoczęła się rywalizacja w finale TAURON Hokej Ligi. Obie strony zgłosiły pełną gotowość do walki o mistrzowski tytuł, kreując dobre widowisko sportowe. O losach meczu rozstrzygnął w 31. minucie Alan Łyszczarczyk wykorzystując kuriozalny błąd podczas wyprowadzania krążka z własnej tercji przez katowicką defensywę.

Spotkania o najwyższą stawkę rozpalają apetyt kibiców na wielkie sportowe emocje. W opozycji do tych oczekiwań wychodzi jednak pragmatyzm meczów finałowych, który nakazuje obu stronom w pierwszej kolejności zabezpieczyć szyki obronne. Odpowiedzialna gra w defensywie nie musi jednak wiązać się z nudą, szczególnie gdy na lodowej tafli spotykają się drużyny dążące do prowadzenia gry. Niesieni dopingiem wypełnionego do ostatniego miejsca Stadionu Zimowego w Tychach pierwsi do głosu doszli gospodarze. Podopieczni Pekki Tirkkonena mając świadomość, jak ważny w tej serii może okazać się atut własnego lodowiska już w pierwszych minutach szukali sposobności do otwarcia wyniku. W 6. minucie sporą niesubordynacją wykazał się Jean Dupuy, który za faul popełniony w tercji ataku zmuszony był zasiąść w boksie kar. Okres pierwszej gry w przewadze okazał się jednak dla tyszan mocno rozruchowy i gospodarzom nie udało się zamknąć GieKSy w tercji. W miarę upływu czasu wydarzenia na lodzie się wyrównały, głównie za sprawą śmielszych poczynań hokeistów z Katowic. W 10. minucie Grzegorz Pasiut do spółki z Patrykiem Wronką wyłuskali krążek na bandzie. Kapitan GieKSy nadał gumę na niebieską linię, skąd na strzał zdecydował się Santeri Koponen. Skuteczną interwencję Tomášowi Fučíkowi utrudnił nadjeżdżający na bramkę Patryk Wronka, który zasłaniając lot krążka zmusił tyskiego golkipera do kapitulacji. Wydarzenia pierwszej odsłony utrzymywane były na wysokiej intensywności, a zawodnicy nie szczędzili sobie twardych pojedynków, jednak zawodnicy w pełni pozostawali skupieni na grze niż na wzajemnych złośliwościach.

Wraz z początkiem drugiej tercji gospodarze dali pokaz błyskawicznego przeorganizowania się z obrony do ataku. Niespełna minutę po wznowieniu gry, szybką kontrę lewą flanką wyprowadził Matias Lehtonen. Fin przytomnie wypatrzył na pomiędzy kołami bulikowymi Valtteriego Kakkonena, którego obsłużył świetnym podaniem. Choć przy pierwszej próbie wykończenia akcji tyski defensor nie trafił czysto w krążek, to ten szczęśliwie pozostał w jego posiadaniu, w związku z czym po chwili Kakkonen już zgodnie z hokejowym rzemiosłem posłał gumę w samo okienko bramki strzeżonej przez Johna Murraya. Aż do 26. minuty wydarzenia toczyły się na zasadzie wymiany ciosów. Wówczas bogatszy o doświadczenia z początku drugiej odsłony Christian Mroczkowski nie przebierając w środkach przerwał kontrę rywala, w związku z czym zmuszony był zasiąść w boksie kar. Choć podczas drugiego okresu gry w przewadze tyszanie zaprezentowali szybsze rozegranie, to nadal nie zdołali zamienić liczebnej przewagi na lodzie na bramkę. W 31. minucie Pontus Englund próbował wyprowadzić krążek z własnej tercji posyłając zagranie z bekhendu po pleksiglasowej szybie. Szwedzki defensor trafił jednak krążkiem wprost w miejsce łączenia się dwóch szyb i ten zamiast opuścić tercję wrócił „na wąsy”, gdzie na taki prezent czekał już Alan Łyszczarczyk. Napastnik GKS-u Tychy nie zwykł marnować takich okazji i z największą dozą spokoju strzałem po lodzie pokonał Murraya.

Co zrozumiałe, mocniej w trzecią odsłonę weszli katowiczanie, którzy poszukiwali wyrównującego trafienia. Choć zespół Jacka Płachty coraz śmielej radził sobie w tyskiej tercji, to wicemistrzom Polski brakowało pomysłu na wykończenie własnych akcji. Goście nie mogli również zapominać o odpowiedzialnej grze w obronie, bowiem okazji do wyprowadzenia kolejnej kontry wypatrywali tyszanie. Nieco piachu w tryby katowicka maszyna złapała, gdy w 48. minucie na ławce kar zasiadł Pontus Englund. Gospodarze jednak i przy trzecim podejściu nie zdołali przełamać swojego impasu w rozgrywaniu przewag, w związku z czym wynik pozostawał otwartą kwestią. Choć momentami tyszanie zostali zepchnięci do głębokiej defensywy, to nie stracili zimnej krwi i zdołali wyjść z tych opresji obronną ręką. Na niespełna półtorej minuty przed końcem trzeciej tercji trener Płachta zagrał va banque i podjął decyzję o wycofaniu z bramki Johna Murraya. Ten manewr nie przyniósł jednak katowiczanom upragnionego wyrównania i po chwili hokeiści GKS-u Tychy mogli celebrować pierwsze zwycięstwo w serii.

Zdejmowali pajęczyny! Efektowne gole i pewne zwycięstwo tyszan

GKS Tychy w tegorocznej fazie play-off jest niepokonany na własnym lodzie! Podopieczni Pekki Tirkkonena w drugim meczu finału play-off wygrali z GKS-em Katowice 5:1 i od szóstego tytułu mistrzowskiego dzielą ich już tylko dwa zwycięstwa.

Stadion Zimowy znów wypełnił się do ostatniego miejsca, a na lodzie obejrzeliśmy kolejną ciekawą konfrontację, w której żaden z zespołów – cytując Mariusza Pudzianowskiego – tanio skóry nie sprzedał. Ale walka toczy się przecież o wysoką stawkę – złoty medal mistrzostw Polski.

Jeśli chodzi o liczby i hokejowe konkrety, to w tych aspektach lepsi byli gospodarze. Na listę strzelców wpisali się czterej Finowie: Jere-Matias Alanen, Roni Allén, Valtteri Kakkonen i Rasmus Heljanko, a także Alan Łyszczarczyk. Pierwsi trzej zaskakiwali Johna Murraya niezwykle precyzyjnymi uderzeniami w okienko, Heljanko podczas gry w przewadze huknął bez przyjęcia z lewego bulika, a Łyszczarczyk wykorzystał sytuację sam na sam z katowickim golkiperem. Honor katowiczan uratował Mateusz Michalski na 74 sekundy przed końcem regulaminowego czasu gry.

Mówi się, że każdy mecz fazy play-off jest odmienną historią jednej wielkiej opowieści. We wtorek triumfowali tyszanie, którzyważny krok w kierunku zwycięstwa zrobili w drugiej odsłonie. Na trafienie Santeriego Koponena z 10. minuty odpowiedzieli Valtteri Kakkonen i Alan Łyszczarczyk i to wystarczyło, aby sięgnąć po zwycięstwo.

Wielu kibiców zastanawiało się, jak będzie wyglądało drugie spotkanie tej serii. Padały pytaniaczy oba zespoły zdecydują się na zmiany personalne w składzie i czy katowiczanie zdołają czymś zaskoczyć tyszan, którzy tegorocznej fazie play-off jeszcze nie przegralina własnym lodzie.

Trener Jacek Płachta wystawił ten sam skład co wczoraj, to Pekka Tirkkonen zdecydował się na korekty w formacji defensywnej. W zespole z piwnego miasta zabrakło Bartłomieja Pociechy, który zmaga się z problemami zdrowotnymi. Jego miejsce w trzeciej parze obrońców zajął Olli Kaskinen, a Olaf Bizacki pełnił rolę siódmego obrońcy.

Katowiczanie zaczęli agresywnie, ale nie potrafili znaleźć sposobu na Tomáša Fučíka. Dwie okazje miał Jean Dupuy, który nie zdołał trafić do siatki.

A tyszanie? Najpierw dali się wyszumieć rywalowi, a później przystąpili do działania i w odstępie 15 sekund zdobyli dwie bramki. W 11. minucie wynik spotkania otworzył Jere-Matias Alanen, który po kapitalnym podaniu Dominika Pasia trafił w samo okienko. Później równie precyzyjnym uderzeniem z bulika popisał się Roni Allén i tyscy kibice mieli kolejne powody do radości.

Goście na domiar złego w końcówce pierwszej odsłonie złapali dwa wykluczenia i tyszanie przez 68 sekund grali w podwójnej przewadze. Jednak nie zdołali jej wykorzystać i na tak wczesnym etapie meczu posłać rywali na łopatki.

GieKSa rozpoczęła pogoń za wynikiem, ale miała problem zarówno z decyzyjnością, jak i ze skutecznością. Dobrych okazji nie wykorzystali Ben Sokay, Patryk Wronka, Christian Mroczkowski i Stephen Anderson. Nie udało im się zamienić na gola okresu gry w przewadze.

I ten fakt zemścił się na nich tuż przed zakończeniem drugiej odsłony. Podopieczni Pekki Tirkkonena wyprowadzili szybki kontratak i po raz trzeci umieścili gumę w siatce. Bartłomiej Jeziorski dograł do podłączającego się do akcji, Valtteriego Kakkonena, a ten przymierzył w samo okienko katowickiej bramki.

Trzybramkowa zaliczka dała zwycięzcom sezonu zasadniczego spory komfort gry. Katowiczanie mogli jeszcze wrócić do meczu, ale znów nie wykorzystali okresu gry w przewadze.

W 48. minucie gospodarze wykorzystali swój power play. Roni Allén zagrał do ustawionego na lewym buliku Rasmusa Heljanki, który uderzył bez przyjęcia i złapał na przemieszczeniu Johna Murraya.

Nie był to ostatni ofensywny akcent w wykonaniu GKS-u Tychy. 70 sekund później sytuację sam na sam z „Jaśkiem Murarzem” wykorzystał Alan Łyszczarczyk, dla którego był to siódmy gol w tegorocznej fazie play-off.

Później z głośników zlokalizowanych na Stadionie Zimowym rozległ się legendarny przebój grupy Lady Pank „Mniej niż zero”. Refren tej piosenki błyskawicznie podchwycili miejscowi fani i z szerokimi uśmiechami na twarzach chętnie go powtarzali.

Delikatną szyderę tuż przed końcem regulaminowego czasu gry przerwał jednak Mateusz Michalski. Skrzydłowy drugiego ataku na raty pokonał Tomáša Fučika i zdobył honorowego gola.

Piorunujący początek kluczem do sukcesu. GieKSa łapie kontakt!

Hokeiści GKS-u Katowice wykorzystali atut własnego lodu i zwyciężyli w trzecim meczu finałowej rywalizacji z GKS-em Tychy 2:0. Kluczowa dla losów spotkania okazała się być pierwsza tercja, w której katowiczanie wypracowali sobie dwubramkowe prowadzenie i utrzymali je, aż do samego końca spotkania. Podopieczni Jacka Płachty, dzięki temu zwycięstwu zmniejszają straty w serii i brakuje im jednego triumfu, by wyrównać stan rywalizacji.

GieKSiarze po dwóch porażkach na tyskim lodowisku, musieli postawić wszystko na jedną kartę i ofensywę, która wyraźnie nie była na wymaganym poziomie w wyjazdowych meczach tegorocznego finału.

Spotkanie rozpoczęło się najlepiej, jak mogło dla podopiecznych Jacka Płachty, którzy już w 19. sekundzie wyszli na prowadzenie po indywidualnej akcji. Jean Dupuy świetnie wywalczył gumę pod bandą, po czym objechał bramkę i dograł perfekcyjnie do Patryka Wronki, któremu pozostało już tylko umieścić gumę w odkrytej części bramki.

Goście z Tychów chcieli jak najszybciej otrząsnąć się po tym ciosie na samym początku. Częściowo udało im się to, bo w połowie pierwszej tercji statystyki przemawiały na ich korzyść, jeśli chodzi o strzały, czy wygrane wznowienia.

Zabrakło jednak najważniejszego, czyli bramki wyrównującej stan spotkania. Nie pomógł również fakt liczebnej przewagi, którą mieli przyjezdni. Świetnie w pierwszej odsłonie spisywała się katowicka defensywa do spóły z Johnem Murrayem.

Jak mówi hokejowe porzekadło, nie dasz – dostaniesz. I tak się stało się i tym razem. Tyszanie mieli więcej z gry, ale kolejny gol znów padł łupem gospodarzy. Katowiczanie świetnie wykorzystali swoją szansę, kiedy mieli okazję gry w przewadze.

Sprawy w swoje ręce wziął Grzegorz Pasiut, który podczas przewagi przekładał gumę kilkukrotnie, aż w końcu zdecydował się na precyzyjny strzał z okolic bulika, czym nie dał szans na skuteczną interwencję Tomášowi Fučíkowi.

Do końca pierwszej odsłony, żadna z ekip nie była już w stanie wyprowadzić kolejnych ciosów i miejscowi pokazali, że rywalizacja w tym finale dopiero zaczyna nabierać kolejnych rumieńców.

W drugiej odsłonie zdecydowanie odważniej poczynali sobie podopieczni Pekki Tirkkonena, którzy od początku tercji chcieli jak najszybciej zmniejszyć straty do rywali. na ich drodze skutecznie stawali jednak defensorzy z Katowic, a jeśli i Ci nie byli w stanie powstrzymać tyszan, to był jeszcze John Murray, który rozgrywał fenomenalne zawody.

Hokeiści z Katowic z kolei byli również bardzo groźni w swoich akcjach ofensywnych i kilkukrotnie byli bardzo bliscy zaskoczenia po raz kolejny Tomáša Fučíka, lecz również i tyski golkiper w drugiej odsłonie dokonywał rzeczy niemal niemożliwych.

Na wyróżnienie zasługiwała świetna interwencja, gdy wydawało się, że do pustej bramki gumę skieruje Christian Mroczkowski, wtedy tyski golkiper upadając wyciągnął swój kij i “okradł” katowickiego ofensora z bramki.

Do końca środkowej części spotkania gole jednak nie padły i w dużej części było to zasługą obydwóch bramkarzy i bloków defensywnych, co dawało wciąż miejscowym dwubramkowe prowadzenie i bardzo korzystną sytuację przed ostatnią odsłoną.

Trzecia i finałowa odsłona rozpoczęła się od ostrej wymiany, raz jedni raz drudzy cały czas tworzyli sobie sytuację, ale zarówno John Murray, jak i Tomáš Fučík pokazali, czemu są pierwszymi wyborami w reprezentacji Polski.

Świetna gra bramkarzy i brak skutecznych trafień działał na korzyść GKS-u Katowice i to właśnie gospodarze byli coraz bliżej pierwszego finałowego triumfu. Goście z “piwnego miasta” nie ułatwiali sobie sprawy w kwestii gonienia wyniku, łapiąc kolejne kary i musząc grać, co chwilę w osłabieniu.

Największym sprawcą zamieszania w tyskich szeregach był Jona Moonto, który w samej trzeciej odsłonie dwa razy pod rząd siadał na ławce kar, osłabiając swój zespół. Fin był bardzo naładowany w tej trzeciej odsłonie, ale przełożyło się to tylko na wykluczenia z jego strony.

Podopieczni trenera Tirkkonena do samego końca jednak walczyli, by zdobyć chociaż kontaktową bramkę. Fiński szkoleniowiec tyskiej ekipy zdecydował się również na manewr z wycofaniem golkipera na nieco ponad dwie minuty do końca spotkania, jednak i to nie pomogło w tym starciu tyszanom, którzy nie byli w stanie znaleźć recepty na bardzo dobrze dysponowaną defensywę rywali.

Katowiczanie dowieźli dwubramkowe prowadzenie do końca meczu i notują pierwsze zwycięstwo w finałowej rywalizacji, tym samym łapiąc kontakt z GKS-em Tychy. Już w poniedziałek kolejne finałowe emocje i szansa dla katowickiej ekipy, by wyrównać stan serii. Tyszanie z kolei muszą poprawić skuteczność, żeby w poniedziałek powalczyć o przełamanie na katowickim lodzie.

GieKSa prosiła się o guza. Świetny Fučík i triumf tyszan. Mistrzostwo o krok!

Niezwykle ważne zwycięstwo odnieśli dziś hokeiści GKS-u Tychy. Podopieczni Pekki Tirkkonena pokonali w „Satelicie” GKS Katowice 3:1 i w finałowej rywalizacji prowadzą już 3:1. Katowiczanie mają czego żałować.

Trener Jacek Płachta nie zmienił zwycięskiego składu. Skład bez personalnych korekt wystawił też jego vis-à-vis – Pekka Tirkkonen. Od pierwszych sekund widać było, że jego podopieczni zamierzają grać agresywniej zarówno we własnej tercji, jak i w ataku. Ostrzej walczyli pod bandami, czego brakowało im w trzecim meczu serii.

Oba zespoły zdawały sobie sprawę z faktu, że kluczem do zwycięstwa może okazać się dzisiaj gra w defensywie, dlatego z pietyzmem podchodziły do swoich poczynań w destrukcji i zdawały sobie sprawę, że każdy błąd może położyć się cieniem na dalszych minutach.

W pierwszej odsłonie bramek nie oglądaliśmy, ale trzeba przyznać, że w pierwszej odsłonie więcej klarownych okazji wykreowali sobie gospodarze. Sęk w tym, że Tomáš Fučík popisywał się znakomitymi interwencjami. W 7. minucie dynamicznym rajdem błysnął Marcus Kallionkieli. Z rywalem na plecach wjechał przed bramkę, ale tyski golkiper zdołał się przemieścić w bramce i odbić gumę. Dziewięć minut później, po podaniu Christiana Mroczkowskiego, sytuacji sam na sam z Fučíkiem nie wykorzystał Ben Sokay. Katowiccy kibice aż złapali się za głowy.

Zespół dowodzony przez Jacka Płachtę pod koniec pierwszej odsłony wkroczył na złą ścieżkę. Zaczął łapać wykluczenia i co za tym idzie – prosić się o guza. Co prawda GieKSiarze przetrzymali osłabienia wynikające z kar Santeriego Koponena, ale przymusowa odsiadka Pontusa Englunda z 30. minuty okazała się fatalna w skutkach. Swoje ofensywne inklinacje zademonstrował Roni Allén, który podprowadził krążek i w odpowiednim momencie popisał się kąśliwym uderzeniem z nadgarstka. Guma trafiła w samo okienko.

Na 2:0 mógł podwyższyć Wiktor Turkin. Białoruski środkowy znalazł się w sytuacji sam na sam Johnem Murrayem, ale nie zdołał oddać dobrego uderzenia. Przeszkodził mu w tym Johan Norberg, który chwilę później trafił na ławkę kar.

W podwójnej przewadze przez pół minuty grali też katowiczanie, ale nie zrobili z niej użytku i nie zdołali doprowadzić do wyrównania.

W 37. minucie drugi cios zadali hokeiści z piwnego miasta. Alan Łyszczarczyk zagrał do Dominika Pasia, a ten uderzeniem w krótki róg zaskoczył „Jaśka Murarza”.

Trzecia tercja miała nam dać odpowiedź na pytanie, czy gospodarze jeszcze się podniosą. Rękę podali im rywale, którzy zaczęli łapać kary. Gdy na ławce kar odpoczywał Roni Allén, kontaktowego gola zdobył Pontus Englund, który wypalił z nadgarstka z korytarza międzybulikowego.

Później z kontrą urwał się Jean Dupuy, który został nieprzepisowo zatrzymany przez Olliego Kaskinena. Sędziowie podyktowali rzut karny, ale sam poszkodowany nie potrafił wymierzyć sprawiedliwości.

Nie był to koniec problemów tyszan. Za zranienie Grzegorza Pasiuta podwójną karę mniejszą zarobił Alan Łyszczarczyk. Tomáš Fučík interweniował jednak jak natchniony. Oprócz strzałów sytuacyjnych znów obronił rzut karny, tym razem egzekwowany przez Stephana Andersona!

Trener Jacek Płachta w końcówce postawił wszystko na jedną bramkę i zdecydował się na manewr z wycofaniem bramkarza. Nie przyniósł on jednak zamierzonego efektu. Gumę przejął Filip Komorski i uderzeniem do pustej bramki postawił pieczęć na zwycięstwie i trzecim triumfie w serii.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Balon de GieKS’or

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tak, tak, Shellu wrócił do działalności redakcyjnej rok temu i faktom nie da się zaprzeczyć. Mianowicie od tego czasu byłem na 17 meczach wyjazdowych. Bilans: 3-1-13. Z różnych powodów nie zawitałem na czterech meczach w delegacji. Bilans: 3-0-1. Niech to szlag!

Miejmy więc te heheszki, że Shellu przynosi pecha za sobą. Pośmialiśmy się, fajnie. Teraz przejdźmy do rzeczy poważnych.

To co oglądamy w tym sezonie na wyjeździe, to co widzieliśmy wczoraj w Gdańsku, to jest jakiś jeden wielki koszmar. W zasadzie nawet nie wiem, co pisać, bo jestem zażenowany. Przede wszystkim dysproporcją pomiędzy meczami u siebie i na wyjeździe. Dysproporcja, w której GieKSa u siebie od przerwy meczu z Zagłębiem walczy, gra agresywnie, zmiata tego przeciwnika i nawet jeśli pojawiają się błędy w defensywie, to nadrabiamy grą ofensywną i strzelanymi bramkami. Na wyjazdach nie ma ani ofensywy, ani defensywny. Jest jedno wielkie nic.

Mecz z Lechią został oddany. Nie mam na myśli, że bez walki, choć tej determinacji mogło być zdecydowanie więcej. Ale został oddany bez jakichkolwiek atutów piłkarskich. Był to absolutnie beznadziejny mecz, który jakby potrwał drugie 90 minut, to GKS i tak by bramki nie strzelił. Nie da się strzelić gola, gdy nie potrafi się stworzyć dogodnej sytuacji do zdobycia bramki. Bramkarz Lechii Paulsen został zatrudniony w zasadzie tylko przy strzale dystansu Nowaka. I kilka razy wyłapał, względnie wypiąstkował piłkę po bardzo słabych dośrodkowaniach. Najlepszą akcję katowiczanie przeprowadzili wtedy, gdy Galan wypuścił Nowaka, ten zrobił zwód i uderzał, ale został zablokowany. Poza tym – nie było nic.

Strasznie się na to patrzyło. Na pierwszą połowę nasz zespół nie dojechał w ogóle. Tam to nawet i tej determinacji nie było widocznej. I myślę, że raz na zawsze warto między bajki z mchu i paproci włożyć krążące w piłce historię o tym, jak to jest ciężko, gdy gra się co trzy dni. Tym razem bowiem były dwa tygodnie przerwy i w żaden sposób nie wpłynęło to pozytywnie na zespół. Katowiczanie byli ospali, bez pomysłu, bez widocznej chęci przyciśnięcia przeciwnika.

Zawsze na meczach posiłkuję się transmisją z Canal+, czy to odpalając na laptopie i oglądając powtórki, czy zapuszczając żurawia w monitory komentatorów stacji, tym razem Bartosza Glenia i Michała Żyro (na monitorach zawsze jest od razu, nie trzeba czekać „poślizgu”). Gdy około 36. minut zobaczyłem, że GKS nie oddał nawet jednego strzałów, choćby niecelnego, nie mogłem uwierzyć. Oto gramy z najsłabszą obroną w lidze, której Zagłębie Leszka Ojrzyńskiego potrafi wklupać sześć bramek, a my nie potrafimy choćby postraszyć bramkarza gospodarzy. Po prostu koszmar. Na koniec połowy był już jeden celny strzał o xG… 0,01. Ja bym to jeszcze na części tysięczne rozłożył, żeby zobaczyć, czy nie było to 0,001. Natomiast sytuację, w której Galan zagrał – co by nie mówić – kapitalną piłkę do Wasyla, a Wasyl zamiast albo przyjąć i strzelić, albo poczekać, albo zrobić cokolwiek innego, odgrywał z pierwszej do tyłu, do nikogo, zakwalifikowałbym jako ujemne xG. No, po prostu tak nie można.

Mimo wszystko coś tam w końcówce pierwszej połowy leciutko zaczęło się dziać i dawało to jakąś nadzieję na grę po przerwie. I rzeczywiście, GKS miał dużo więcej posiadania piłki w drugiej części gry. Z 52-48 dla Lechii w pierwszej połowie, cały mecz skończyliśmy z bilansem 58-42 na korzyść GKS, czyli po przerwie GKS musiał mieć piłkę przez 68 procent czasu. I choć na koniec meczu to xG było już na poziomie 0,76, to nadal bardzo słabo. Nie mieliśmy groźnych sytuacji.

Zapytałem trenera na konferencji o kwestię braku prostoty w grze, tylko zbyt dużego kombinowania. Trener zaprzeczył mówiąc, że w tym spotkaniu było być może najwięcej dośrodkowań w całym sezonie, bo około czterdziestu i chodzi o jakość. Nie doprecyzowałem, więc doprecyzuję teraz – bardziej chodzi mi o sytuacje, w których naprawdę można już próbować oddać strzał, czy może nawet trochę popróbować zrobić coś na aferę, jakieś zamieszanie itd. A my kombinujemy, tak jak wspomniany Wasyl, tak jak Bartek Nowak w jednej sytuacji, gdzie się wygonił i został zablokowany. Kilka takich sytuacji by się jeszcze znalazło. Natomiast faktem jest, tak jak stwierdził szkoleniowiec, że chodzi też o samą jakość dośrodkowań, a ta była bardzo słaba. Nawet komentatorzy określili centry GieKSy jako „baloniaste”. Golkiper gospodarzy nie miał z reguły z nimi problemów, a jak kilka razy nasi zawodnicy doszli do główki, to po prostu odbili piłkę gdzieś do góry czy nie wiadomo gdzie. Zagrożenia żadnego. Po francusku i hiszpańsku piłka to „balon”. Piłkarze GKS za bardzo chyba wzięli sobie to do serca.

Piszę o tej aferce, bo GKS potrafi taką grać. Ja wiem, że Jacek Gmoch kiedyś chciał zmatematyzować piłkę i dziś wielu szkoleniowców to robi – to znaczy chcą jak najmniej pozostawić przypadkowi. I ja to rozumiem. Natomiast wydaje się, że potrzebny jest w tym wszystkim balans, po ostatecznie piłka to taki kulisty przedmiot, który w dużej prędkości zachowuje się nieprzewidywalnie, gdy napotka na przeszkodę taką, czy owaką – tu się odbije, tu podskoczy, tu zakręci i po prostu trzeba mieć refleks i dołożyć nogę. Przecież strzelaliśmy takie bramki – Marten Kuusk w poprzednim sezonie z Cracovią czy Lukas Klemenz niedawno z Arką. Więc i to GKS potrafi.

Jeśli miałbym wyróżnić jakiegokolwiek zawodnika w tym meczu, to pewnie postawiłbym na Galana, choć widząc po opiniach kibiców, moglibyśmy się w tych opiniach rozminąć. Ale Borja coś tam próbował i zagrał dwie bardzo dobre piłki w pole karne. Poza tym mizeria i raczej kilku bohaterów negatywnych.

Trener pokombinował ze składem, więc mogliśmy obejrzeć zaskakujące zestawienie. Jak przyznał na konferencji, zmasakrowani po wyjazdach na reprezentacje byli Kuusk i Kowalczyk. Tego pierwszego zabrakło nawet na ławce, Mateusz wszedł w drugiej połowie. I okej, może podróż z Armenii, może kadra, ale kurka wodna, tak przegrać pojedynek biegowy z Meną, który grał od początku. Nie godzi się.

I znów ta cholerna bramka w końcówce. Znów zapytam – ileż można? I mam gdzieś, że to kontra wynikająca z odkrycia się. Bramka to bramka. Z jednej strony nie pozwalamy Kudle polecieć w pole karne przeciwnika w 107. minucie meczu, z drugiej dajemy sobie w taki sposób wbić bramkę. W siódmym meczu z rzędu tracimy gola w końcówce połowy. W tym sezonie to już dziesięć (!) takich goli. A w ostatnich szesnastu meczach – szesnaście!

A’propos Camilo Meny – po meczu, gdy wychodziliśmy ze stadionu, wychodził też Kolumbijczyk, więc stwierdziłem, że to idealna okazja podziękować mu za gola z Arką Gdynia, który dał naszemu klubowi możliwość walki o awans do ekstraklasy w maju rok temu. Co uczyniłem. Camilo był zdziwiony, dlaczego jakiś gość dziękuje mu za tego akurat gola, gdy przecież przed chwilą strzelił. Ale wyjaśniłem mu wszystko, tak więc w imieniu kibiców GieKSy osobiste podziękowania zostały złożone. Dzięki Camilo!

Wracając do składu. W miejsce Kuuska na boisku pojawił się po raz pierwszy od wielu miesięcy Grzegorz Rogala. Kibice łapali się za głowy, ale myślałem sobie – dajmy mu szansę. Po meczu mam taką myśl, która by mi jeszcze niedawno do głowy nie przyszła… królestwo za Klemenza! Rozumiem brak ogrania, ale na Boga – czy to przeszkadza w tym, żeby prosto i mocno kopnąć piłkę? Zawodnik udzielał się w ofensywie, ale kopał tak, jakby to była piłka lekarska, względnie nie jadł śniadania, ni obiadu. I po takiej dwukrotnej próbie kopnięcia piłki, została ona wybita i padła pierwsza bramka.

No i z bólem serca muszę też powiedzieć, że Dawid Kudła w tym sezonie nie pomaga. Absolutnie. Nie wybronił żadnego meczu, nie jest pewnym punktem, a ta bramka obciąża go strasznie. To nie jest zły bramkarz, ale jeśli nie poprawi się w najbliższym czasie, to nie zdziwię się, jeśli trener postawi na Rafała Strączka. W pucharowym meczu z Wisłą na pewno. Ale też w lidze. Mimo wszystko jestem fanem Dawida i mam nadzieję, że się ogarnie i wróci do formy z poprzedniego sezonu.

Zagrali Milewski i Bosch, i z ich gry nic kompletnie nie wynikało. Sebastian generalnie niewiele wnosi do zespołu, jedynie raz na jakiś czas zagra dobry mecz. Jesse na razie wystąpił w Zabrzu i w Gdańsku i na razie cienizna totalna.

Adam Zrelak niewidzialny, podobnie jak Ilja Szkurin, który wszedł w drugiej połowie, choć Białorusin wypadł minimalnie lepiej niż Słowak, coś tam próbował powalczyć. Ale bez efektu.

Wprowadzony na boisko w drugiej połowie Adrian Błąd też już młodszy nie będzie. Z całym szacunkiem – także za poprzedni sezon, gdzie dawał radę, w tym zawodnik już piłkarsko po prostu nie pomaga. Kompletnie.

Reszta nie dała po prostu nic dobrego zespołowi i jako całość, zagraliśmy po prostu ultra beznadziejne zawody. Wiadomo też, że była przerwa z powodu zadymienia, ale psychologicznie, gdy sędzia pokazał doliczonych 16 minut, to powinniśmy natrzeć na tego rywala i po prostu go stłamsić. I trochę tej aferki zrobić, tak jak Wszołek z Jędzą zrobili nam w Warszawie. Oczywiście jakościowo – z idealną centrą i strzałem.

0-0-4, bramki 1:11. Bilans na wyjazdach tragiczny. Problem w tym, że ten bilans jest adekwatny do gry. W Łodzi było po prostu słabo, na Legii całkiem nieźle, za to na Górniku i Lechii totalnie beznadziejnie i dramatycznie. Jeśli trener chciał coś zmienić na wyjazdach, to na razie efektów nie ma. Jest tak samo źle jak było. Natomiast swoją drogą piłkarze muszą się ogarnąć, bo to naprawdę niemożliwe, że u siebie można, a na wyjeździe nie można. Nie wiem, może mówcie sobie do lustra przed wyjazdami: „O, ale fajnie, znów gramy na Nowej Bukowej, znów gramy na Arenie Katowice”. Taką mini ściemkę róbcie, żeby wydawało wam się, że gracie u siebie. Nie wiem.

W każdym razie znów robi się nieciekawie. My przegrywamy bezdyskusyjnie z Lechią, a takie Zagłębie jedzie do Poznania i wygrywa. Musimy jak ognia pilnować tej bezpiecznej strefy. A łatwo przecież nie będzie, bo zaraz czeka nas mecz z obecnie drugą i pierwszą drużyną w tabeli. Jeśli nie wygramy choćby jednego z tych dwóch meczów – będzie gorąco.

Niezależnie od tego i tej całej krytyki – będę powtarzał – wspieramy! Będę powtarzał, że ta drużyna zasłużyła już nieraz na to, by ją wspierać w trudnym momencie. Dali nam ekstraklasę, to teraz zróbmy wszystko – także my, jako kibice – żeby tę ekstraklasę utrzymać. Wszyscy na Cracovię!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu z Lechią

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mecz w Gdańsku to już historia. Przegraliśmy sromotnie i nie ma co do tego wracać, chyba że w celach „wyciągania wniosków”. Miejmy nadzieję, że drużyna to zrobi. Jak wyglądał wyjazd okiem redakcji, przeczytacie w poniższym artykule. A w piątek – Cracovia!

1. Jako że jest to jeden z najdłuższych wyjazdów w sezonie, postanowiliśmy się wybrać wcześnie rano. O godzinie 9 wyruszyliśmy w składzie Shellu, Misiek i Mariusz na północ, gdzie 9 godzin później miał zacząć się mecz.

2. W sumie o mało, abyśmy nie pojechali, bo Patryk zamówił auto, ale… na dzień meczu z Wisłą Płock. Na szczęście Mariusz jechał, bo inaczej by nici były a nie mecz.

3. Droga przebiegała szybko i sprawnie. Po drodze zatrzymaliśmy się na lunch na stacyjnym Subwayu, korzystając z promocji. W dzisiejszej drożyźnie cena 9 zł za małą kanapkę rzeczywiście brzmi jak okazja.

4. W Gdańsku byliśmy około godziny 15:00. Wstąpiliśmy na chwilę do centrum handlowego, a potem udaliśmy się na jedzenie do „Zagrody u kozy” czy jakoś tak. Wzięliśmy pljeskavicę i cevapcici, więc mieliśmy Jugo Grill w Gdańsku. Ja miałem cevapcici i było za mało mięsa. Natomiast było to smaczne, ale Jugo Grill jest dużo lepszy.

5. Przejeżdżaliśmy też obok gdańskich ikon, czyli Stoczni Gdańskiej, długiego, ale jednak nie tak długiego jak myślałem Falowca czy efektownego i estetycznego budynku Urzędu Marszałkowskiego.

6. Czas nas bardzo gonił, więc udaliśmy się na plażę dosłownie na 10 minut w Jelitkowie. Jak na piątek i taką średnią pogodę nawet było sporo ludzi uprawiających plażing. Powdychaliśmy przez chwilę jodowe powietrze, dotknęliśmy morskiej wody i skierowaliśmy się znów do samochodu. Stadion był tuż tuż.

7. Na uwagę zasługują przystanki w pobliżu stadionu, które są stylizowane właśnie na elewację tego obiektu pamiętającego mecze polskiego Euro.

8. Nie wpuszczono nas na jeden z parkingów, więc musieliśmy trochę potem drałować. W każdym razie miejsce parkingowe znaleźliśmy i udaliśmy się na obiekt.

9. Sam stadion – kolos. Ja go widziałem dotychczas tylko z zewnątrz, gdy rok temu odbywałem swoją pielgrzymkę dziękczynno-błagalną właśnie spod Polsat Plus Areny na stadion Arki Gdynia. Sentyment pozostał, nawet przez chwilę jechaliśmy drogą, której chodnikiem szedłem o gdańskim poranku na początku tamtej trasy.

10. Odbiór akredytacji odbył się szybko i sprawnie. Misiek poszedł na foto, a my z Mariuszem udaliśmy się na górę. Niestety schodami, bo winda była zepsuta. Wejście na trzecie piętro dało trochę w kość. Ja po mojej kontuzji wytraciłem formę, więc czas ją znowu zacząć budować.

11. Weszliśmy na sektor prasowy i oczom naszym ukazał się stadion od wewnątrz. Tak jak piszę – ja go miałem okazję zobaczyć po raz pierwszy, gdyż na meczu pierwszoligowym przegranym 1:5 nie byłem, a w zeszłym sezonie wyeliminowała mnie choroba.

12. Powiem tak – nie rozumiem zachwytów. Kibice, którzy byli na tym obiekcie, mówią, że jest piękny, a niektórzy nawet, że najładniejszy w Polsce. Mnie się nie podoba kolorystyka. Od zawsze – jak patrzyłem w telewizji czy na zdjęciach. Nie wiem czemu dali taki brzydko-żółtawy kolor. Jakby ten stadion był biało-zielony, to byłby wypas.

13. Ogólnie wydaje mi się taki jakiś ponury. I to zamknięcie. Chyba przyzwyczaiłem się do otwartych przestrzeni. I prześwitów. Czy to na Widzewie, Pogoni czy po prostu u nas, na GieKSie. To zamknięcie tego kolosa robi takie klaustrofobiczne wrażenie.

14. Widok oczywiście kozaczek. Trybuny wysoko, widać całe boisko. I trybuna prasowa umiejscowiona jest na tym drugim piętrze stadionu, jak rozumiem wyłączonym ze sprzedaży, bo nie było na nim w ogóle kibiców. Oddzielenie od kibiców zawsze ułatwia pracę, w przeciwieństwie do obiektów, gdzie tego podziału nie ma i sympatycy klubów nieraz zajmują miejsca prasowe lub po prostu… zasłaniają.

15. Stadion jest olbrzymi i kojarzy się trochę z obiektem Śląska Wrocław. Wiadomo – wybudowane na Euro 2012. Ale duże. Za duże. Przy super meczach się zapełniają, jak choćby na derbach Trójmiasta. Ale poza tym nawet gdy jest kilkanaście tysięcy kibiców, to świecą pustkami. Nie wygląda to dobrze. Ale cóż – Lechia ma taki potężny obiekt i nic z tym nie zrobi. Musiałaby wygrać ligę i grać w Lidze Mistrzów.

16. Stanowiska dla prasy też bez zastrzeżeń. Dobre blaty, szerokie i kontakty w dużej liczbie. Jedynym mankamentem są krzesełka – luźne krzesła, a nie siedziska zamontowane na stałe. Problem w tym, że są one bardzo niskie, a wajcha do regulacji jest atrapą wajchy do regulacji. Nie działa. W żadnym krzesełku.

17. Trzeba było więc lekko zapuszczać żurawia. Tym bardziej, że komentatorzy Canal Plus relacjonowali na stojąco. A Michał Żyro podrygiwał sobie. Widać, że młody komentator Canal Plus cieszy się z tej roboty.

18. Kibice Lechii i GKS mają neutralne stosunki, więc tym razem nie było żadnych „pozdrowień”, a jedynie doping dla swoich drużyn. Zresztą dla sympatyków Lechii należy się dozgonny szacun za uszanowanie braku dopingu w pierwszych dziewięciu minutach meczu w Katowicach, gdy czciliśmy pamięć Jana Furtoka. Nadal też z Lechią łączy nas… Arka. W rundzie jesiennej znów oba kluby dały się gdynianom we znaki.

19. Pierwsza połowa była beznadziejna w naszym wykonaniu. Zero strzałów, zero zagrożenia, dopiero w końcówce jakieś kopnięcie w stronę bramki.

20. Dawidowi Kudle stadion Lechii nie służy. Dwa lata temu puścił tu pięć bramek, w poprzednim sezonie zawalił bramkę przy strzale Chłania, a teraz popełnił jeszcze większy babol – dając się przekozłować piłce. Przeklęty obiekt dla naszego golkipera.

21. Bartłomiej Kłudka to piłkarz Lechii, który w tym sezonie zdobył z GKS już cztery punkty. Mimo wszystko wziął mały rewanż na katowiczanach, po w drugiej kolejce jego Zagłębie Lubin wypuściło z rąk wygraną w Katowicach. Piłkarz przeszedł do Lechii, której co ciekawe strzelił gola… niecały miesiąc temu jeszcze jako piłkarz Miedziowych.

22. W przerwie można było się posilić dość ciekawym napojem gazowanym z 20% mojito. Bezalkoholowym oczywiście. Ale całkiem smaczne to.

23. W drugiej połowie GKS atakował, ale nic nie był w stanie zdziałać w ofensywie. Najgroźniej uderzał Bartosz Nowak z dystansu. Ale to za mało.

24. Na niemal kwadrans zadymione zostało boisko po użyciu rac przez kibiców Lechii, a potem GKS. Właśnie ten zamknięty stadion nie daje ujścia dymowi z wiatrem, więc trzeba czekać, aż uniesie się on do góry. Swoją drogą bardzo ciekawe było to, gdy z boku wydawało się, że boisko jest całe zadymione, a w C+ z kamery za bramką było bardzo dobrze widoczne. Czary jakieś.

25. Gdy wydawało się, że bijący głową w mur GKS przegra 0:1, kontrę wyprowadzili gospodarze, Camilo Mena wyprzedził Mateusza Kowalczyka i nie dał szans Kudle. Chwilę potem sędzia zakończył spotkanie.

26. Po meczu udaliśmy się na konferencję prasową. I tutaj podobnie jak na Górniku – akurat sala konferencyjna nie przystoi takiemu stadionowi. Wygląda jak jakieś duże pomieszczenie na starych obiektach. Tu trzeba by wprowadzić sporo nowoczesności.

27. Pierwszy raz widziałem taką salę, która jest szersza niż dłuższa i tak są poustawiane siedzenia. Jako więc, że siedziałem mocno na skrzydle, trener musiał zeskanować przestrzeń, by mnie znaleźć, gdy zadawałem pytanie.

28. Opisywałem to już w felietonie, gdy wychodząc ze stadionu mijaliśmy Camilo Menę, któremu podziękowałem za gola w niegdysiejszym meczu z Arką Gdynia. Szedł najwyraźniej z mamą, po miała ona koszulkę „Mena’s mom”. Sympatycznie.

29. Ogólnie to mieliśmy po tej wtopie 1:5 dobry czas z Lechią. Wygraliśmy przecież kolejne trzy spotkania. Ten rywal nam leżał. Ale na ten moment to się skończyło.

30. Udaliśmy się do samochodu. Chłopaki wracali do Katowic, ja natomiast miałem w planie zostać w Gdańsku. Zawieźli mnie pod kwaterę na Oliwie, a tam – po przywitaniu z miejscowym kotem – zakwaterowałem się na swojej miejscówce.

31. Plan był taki, żeby rano pojechać pociągiem do Płocka, by udać się na przeszpiegi naszych najbliższych rywali – Wisły Płock i Cracovii.

32. Wszystko świetnie układało się aż do momentu, gdy w sobotę wyszedłem z pizzerii w Płocku i zaczął padać deszcz. Wtedy moim największym problemem był brak parasola.

33. Nie spodziewałem się, że po przybyciu na stadion okaże się, że mecz został odwołany. Pusty przelot – mój trzeci w życiu, w takich okolicznościach. Pierwszy był w 2012, gdy Stadion Narodowy przed meczem z Anglią zamienił się w słynny Basen Narodowy.

34. Druga taka sytuacja była, gdy z Kosikiem wybrałem się na mecz St Johnstone z Glasgow Rangers w szkockim Perth. Wtedy spotkanie zostało odwołane, bo jedno z pól karnych było zmrożone po ujemnej temperaturze z nocy. Brytole…

35. Podobna sytuacja była też w 2006 roku w IV lidze, ale tu już nie zagrały czynniki pogodowe. Przyjechałem do klubu i już mieliśmy jechać na wyjazdowy mecz ze Źródłem Kromołów, ale w ostatniej chwili gospodarze się wystraszyli najazdu kibiców z Katowic i oddali mecz walkowerem. Pamiętam, że wówczas w takim razie poszedłem na swój jedyny mecz na stadionie MK Katowice – wygrany ze Slavią Ruda Śląska 3:0.

36. Wracając do Płocka. Jak niepyszny wróciłem do hotelu i miało to swoje plusy, bo podczas całego wyjazdu nie czułem się najlepiej (pogranicze infekcji), więc mogłem trochę dychnąć.

37. Cracovię i Wisłę i tak zobaczę w akcji – bo to nasze najbliższe trzy mecze.

38. Tylko trzy punkty z Pasami!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Powaga drużyny zachowana

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po emocjach – dodajmy bardzo pozytywnych – związanych z meczami reprezentacji, czas wrócić do ligowej piłki. Oj działo się, działo, mimo że to tylko dwa tygodnie. Najmniej w tym wszystkim istotnym był chyba mecz z Górnikiem Zabrze, sparingowy Śląski Klasyk, który GKS Katowice wygrał w samej końcówce 2:1. Bohaterem spotkania – o ile w ogóle określenie „bohater” pasuje (nie pasuje) do meczu kontrolnego, był zawodnik, którego w GieKSie już nie ma. Aleksandrowi Buksie skrócono wypożyczenie z Górnika i zawodnik poszedł dalej – do Polonii Warszawa. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że to, co mówią kibice o piłkarzu – opierając się na swoich obserwacjach i opiniach – materializuje się w związku z danym zawodnikiem. Od początku wiedzieliśmy, że Olek to „odrzut” z Górnika, a nie realne wzmocnienie i raczej nic z tego nie będzie. To nic personalnego do zawodnika. Po prostu są piłkarze, którzy tym realnym wzmocnieniem są (później się sprawdzają lub zawodzą), a są tacy, gdzie jakaś metamorfoza na plus rozpatrywana jest raczej w kategorii wielkiego zaskoczenia.

Pojawiły się jednak też solidne wzmocnienia, przynajmniej tak się wydaje. Emana Markovića widziałem podczas meczu z Górnikiem i zaprezentował się bardzo przyzwoicie, strzelił bramkę, był aktywny. Cały czas czekamy na wejście do składu Jesse Boscha, który co prawda w GKS już zadebiutował, ale jeszcze nie wywarł żadnego piętna na grze zespołu. No i transfer niemal last minute – Ilja Szkurin i to wydaje się być wyjściowo kapitalne wzmocnienie. Co prawda w Legii zawodnik zawiódł i tam się go pozbyli – uważam zbyt pochopnie – ale przecież w Stali Mielec ten piłkarz wiązał krawaty. Choć marnował w warszawskim klubie sytuacje na potęgę (także w meczu w Katowicach), to przecież trafiał do siatki w finale Pucharu Polski, w superpucharze, na Nowej Bukowej mimo wszystko również, kiedy to aż uklęknął i schował twarz w dłoniach z ulgi po odblokowaniu i celebrował tym swoją radość.

Doszło też do jednego oczywistego wzmocnienia, które jest sytuacją nieoczywistą. Mianowicie, do GKS… nie trafił Tymoteusz Puchacz. Większości kibiców spadł kamień z serca. Nie wiemy, co do głowy przyszło trenerowi, że chciał mieć w drużynie tego hm… celebrytę. Można mówić o ambicji tego chłopaka, walorach czysto piłkarskich i na siłę unikać jak ognia tego, co sobą prezentuje… generalnie. Człowiek, który swoją „karierę” zbudował na farmazonie i JBL-ach, bo tak naprawdę nigdy się nie wyróżniał niczym poza szybkością. Wielu było w światowej piłce piłkarzy, którzy wydawali się wielkimi odkryciami, bo robili te efektowne sprinty. Tyle, że później okazywało się, że gdy przeciwnicy ich przeczytali, poza szybkością nie mieli nic do zaoferowania.

GieKSa potrzebuje piłkarzy, którzy są poważni i poważnie podchodzą do tego wszystkiego. Trzeba patrzeć na konteksty. To, że Afrykanie przyjeżdżają na Mundialu na mecze i wchodzą na stadion tańcząc i śpiewając to zupełnie inny kulturowo schemat niż w Europie. I tam to pasuje. Tutaj nie. Jeśli jeden piłkarz będzie traktował ten sport tylko jako głównie zabawę i taką czystą radość z życia, to w naszej kulturze to po prostu będzie wyraz braku profesjonalizmu. Nie będzie to „dostrojone” do całości. Nie zrozumcie mnie źle – nie mówię, że piłkarze mają się nie cieszyć z uprawiania tego sportu, nie czerpać radości z gry, ze zwycięstw, z tego, że być może mają najlepszą pracę świata. Mają się cieszyć, jak najbardziej. Tylko jest różnica pomiędzy tym cieszeniem się i utrzymywanie profesjonalizmu – nie tylko na boisku, ale także poza nim – a zwykłym… pajacowaniem.

Byli tacy pajacujący piłkarze, którzy dobrze się zapowiadali, mieli piłkarsko papiery może nawet na Złotą Piłkę, a skończyli na peryferiach futbolu. Pierwszy do głowy przychodzi taki Mario Balotelli, który przecież talent miał wybitny, ale rozmienił go na drobne swoimi głupotami typu puszczanie fajerwerków w łazience czy wjeżdżanie na teren więzienia dla kobiet.

Może Puszka aż tak spektakularnych ekscesów nie miał, ale te różne celebryckie historie z Julią Wieniawą, wypisywanie do Dody na Instagramie czy jakieś akcje z tym Slow Speedem, czy ja tak się zwie ten osioł (WTF?) to po prostu taka błazenada, że nie przystoi to piłkarzowi czy kandydatowi na piłkarza GieKSy. Wystarczy spojrzeć na takiego Arka Jędrycha, normalny spokojny facet i jako kapitan wzór. I zestawcie go w drużynie z Puszkinem… aaaaa, szkoda gadać. A dziw, że kiedyś grali razem.

W czasach, kiedy jeszcze nie gryzłem się w język (teraz jestem kilka lat dojrzalszy) napisałem zaraz po meczu z Bytovią:

Więc spadaj sobie Puczi „zapierdalać tak jak Kante” do Poznania, bo ostatnio pogwiazdorzyłeś i jeśli nie opanujesz sodówki, to nici z kariery.

Cóż… Przez te sześć lat na farmazonie wycisnął maxa. Szacun. To też jest umiejętność. Ale prawda gwiazdorzenia prędzej czy później wychodzi.

Puchacz był jedną z twarzy spadku do drugiej ligi. Ktoś powie, że Arkadiusz Jędrych i Adrian Błąd też byli. No byli – i nawet sam miałem zdanie, że z tymi zawodnikami wiele nie osiągniemy i powinni odejść. Ale zostali w GieKSie przez tyle lat i awansowali – do pierwszej ligi i do ekstraklasy. I jakkolwiek dalej uważam, że od czasu, kiedy na GieKSie się udzielam, czyli przez te 20 lat większość moich przewidywań się sprawdzała, to tutaj akurat nie. Co do Arka i Adriana mogę powiedzieć jedynie – sorry panowie, pomyliłem się.

Nie sądzę, że cokolwiek takiego mogłoby się przydarzyć przy Tymoteuszu. Choć mimo wszystko mu tego życzę, bo ciągle chłopak jest młody, ma 26 lat i jeśli rzeczywiście by się ogarnął, to coś jeszcze może w tę piłkę pograć. Nie na najwyższym poziomie, ale jakiś klub z ekstraklasy może go przygarnąć.

Podsumowując więc – bo już dajmy spokój Puchaczowi – to naprawdę świetna wiadomość, że do nas nie trafił. Nie wiem, co tam się podziało, czy GieKSę wyd… wymanewrował, ale sama ta historia z wysypaniem się jego transferu przecież do niego bardzo pasuje. Niech się kopie po czołach z Azerami, krzyżyk na drogę i obyśmy już nigdy więcej nie mieli pomysłów ściągania takich „gwiazdorów” do naszego klubu. Bądźmy poważni.

Napisałem wcześniej, że mecz z Górnikiem, sparing sparingiem… Niestety wydarzyła się rzecz, której najmniej byśmy chcieli. Aleksander Paluszek zerwał więzadła w kolanie i na wiele miesięcy z jego gry będą nici. Jak to dobrze ktoś napisał – szkoda, że zagrał z Radomiakiem, bo tylko narobił nadziei… To prawda, debiut zawodnika w katowickich barwach był bardzo obiecujący. Nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za zawodnika i życzyć szybkiego powrotu do zdrowia.

Niestety w związku z tym skomplikowała się nasza sytuacja w obronie. Nie pozyskaliśmy dodatkowego obrońcy i GieKSa będzie musiała rzeźbić w tym, co ma. Póki co nasza defensywa nie spisuje się dobrze w lidze, tracimy mnóstwo bramek, a ostatni mecz na zero z tyłu rozegraliśmy prawie pięć miesięcy temu. Jeśli chcemy się utrzymać i punktować w lidze, ten aspekt musi być poprawiony. Nie zawsze bowiem będziemy strzelać cztery gole, jak z Arką, i trzy – jak z Radomiakiem. Tak więc Arek Jędrych, Marten Kuusk, Lukas Klemenz i Alan Czerwiński będą musieli wziąć tę odpowiedzialność i praktycznie w tym kwartecie zamykają się nasze możliwości. Problem się pojawi, gdy przyjdą kartki czy nawet drobne urazy. Choć Bartek Jaroszek to fajny chłop, ratowanie się nim będzie aktem desperacji. Ale pozdro Bartek 😉

Jutro czeka nas starcie z Lechią Gdańsk. Wyjazdy, ach te nieszczęsne wyjazdy. Mamy z nimi potężny problem i to nie od dziś. Choć w tym roku katowiczanie wygrali przecież w Częstochowie, Wrocławiu czy Gdańsku właśnie, to seria czterech porażek z rzędu na wiosnę czy trzech w obecnym sezonie jest niepokojąca. Dodatkowo przyglądając się tym spotkaniom – w większości GKS nie miał czego szukać. Patrząc jeszcze na wiosnę, najlepszy był mecz z Motorem, ale pozostałe przegrane to była lipa. Teraz bardzo słabe występy w Łodzi i Zabrzu, niezły w Warszawie. To za mało. Trener na konferencji po Górniku mówił o tym, że możliwa jest jakaś zmiana, jeśli chodzi o delegacje. Na czym będzie ona polegać – zobaczymy.

Nadal wielkim problemem są też bramki tracące w końcówkach połów. Od tych pięciu miesięcy w dwunastu meczach GKS stracił trzynaście bramek w ostatnich pięciu minutach pierwszej lub drugiej połowy. I z Radomiakiem tak było, a gdyby sędzia uznał gola w końcówce meczu – mielibyśmy tego jeszcze więcej. Fatalna statystyka i ja naprawdę łapię się na tym, że marzę, żebyśmy w pierwszej połowie dociągnęli choćby do 0:0. W obecnym sezonie udało się to tylko raz – w pierwszej kolejce.

Lechia to nie będzie łatwy przeciwnik, ale nie jest to rywal nie do ogrania. Co prawda słynął z tego, że strzelał i tracił mnóstwo bramek, ale ostatnio się to trochę zmniejszyło. Bo ultrabezbarwnym i nudnym meczu Lechiści pokonali w derbach Arkę 1:0, a w Białymstoku przegrali 0:2. A wiemy, że wcześniej dostali oklep w Lubinie 2:6. Można więc tej ekipie strzelać bramki, zresztą GKS w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu trafił w Gdańsku trzy razy, natomiast jak uruchomi się Bobcek z Wiunnykiem, to naprawdę trzeba się mieć na baczności i nasza obrona musi być zwarta i zwrotna.

Mecz z Radomiakiem był epicki. Pod kątem emocji to było jedno z najlepszych spotkań od wielu lat, niektórzy kibice musieli do siebie dochodzić po nim przez kilka dni. Dużo dało to jednak pozytywnej adrenaliny i nakręcania się na dalsze losy naszego zespołu.

Jednak kochani – Lechia jest dopiero jutro. Teraz i dzisiaj najważniejszy jest inny mecz GieKSy. Wszyscy o 18:00 trzymamy kciuki za dziewczyny w boju z Twente Enschede. Dajcie z siebie Dziołszki wszystko, żeby przed rewanżem mieć jak najlepszą sytuację wyjściową!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga