Hokej Kibice Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Wielosekcyjny przegląd mediów: Niespodzianka w półfinale! Torunianie pokonali GieKSę

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ostatnich dziesięciu dni dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.
Drużyny piłkarskie GieKSy odpoczywają po trudach rundy jesiennej, trwają pierwsze rozmowy w sprawie transferów. Siatkarze w ubiegłym tygodniu rozegrali spotkanie na wyjeździe w 1/16 rozgrywek Pucharu Polski z ZAKSĄ Strzelce Opolskie. GieKSa wygrała z I-ligowcem 3:0. Hokeistom wyraźnie szkodzi okres świąteczno – noworoczny: przed świętami drużyna rozegrała jedno spotkanie ligowe, w którym uległa JKH GKS-owi Jastrzębie, w poniedziałek przegrała w półfinale Pucharu Polski z KH Energą Toruń 4:5…
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Znamy już wstępny terminarz kobiecych rozgrywek! Ekstraliga wróci na początku marca
Najbliższe miesiące będą dla kibiców rozbratem z ligową piłką na trawie. Kobiece rozgrywki do gry wrócą w pierwszy weekend marca, a zakończenie sezonu ligowego nastąpi trzy miesiące później. Finał Pucharu Polski wstępnie zaplanowano na sobotę, 11 czerwca.
Ekstraliga oraz I liga według obecnych ustaleń rozegrają 12. kolejkę 5 i 6 marca. II liga natomiast powinna wrócić do gry tydzień później. Ostatnia kolejka ligowa na dwóch najwyższych szczeblach odbędzie się w pierwszy weekend czerwca. Tydzień wcześniej powinna zakończyć się gra na trzecim poziomie rozgrywkowym.
16 marca będziemy świadkami pierwszych przyszłorocznych spotkań w ramach Pucharu Polski, który obecnie jest już na etapie 1/8 finału. Ćwierćfinały zaplanowano na 19/20 kwietnia, półfinały na 11 maja, a równo miesiąc później powinniśmy poznać ekipę, która wzniesie krajowe trofeum.
GKS Katowice z planami przygotowań przed wiosną
Kolejny klub z boisk Ekstraligi przedstawił swoich rywali w okresie przygotowawczym do rundy wiosennej. Katowicką “GieKSę” czeka osiem sparingowych spotkań.
Piłkarki GKS-u do treningów powrócą 10 stycznia, a w dniach 11-12 stycznia zostały zaplanowane testy i badania. W pierwszym sparingowym meczu katowiczanki zagrają z Respektem Myślenice. Spotkanie z małopolskimi zawodniczkami ma się odbyć 15 stycznia. Tego samego dnia podopieczne trenera Witolda Zając podejmą także Skrę Ladies Częstochowa. Z częstochowskim zespołem drużyna GKS-u Katowice zagra także na sam koniec przygotowań, 26 lutego. Oprócz tego zawodniczki z województwa śląskiego cztery razy zagrają z ekstraligowymi ekipami. Katowiczanki czekają spotkania ze Śląskiem Wrocław, Medykiem POLOmarket Konin, Tarnovią Tarnów oraz Rekordem Bielsko-Biała. W planach “GieKSy” jest także rozegranie sparingu z jednym rywalem zagranicznym. Na przeciw drużynie z Katowic 13 lutego ma stawić się słowacki klub MSK Żylina. Piłkarki z Żyliny zajmują obecnie drugą lokatę w najwyższej słowackiej lidze.
Za to zawodniczki katowickiego zespołu po rundzie jesiennej są sklasyfikowane na czwartym miejscu w Ekstralidze. GKS Katowice na swoim koncie ma 20 “oczek”, na co składa się: sześć zwycięstw, dwa remisy, a także trzy porażki. Pierwszym wiosennym rywalem drużyny z Katowic będzie GKS Górnik Łęczna, spotkanie 12. kolejki Ekstraligi odbędzie się w Katowicach.
Plan sparingów GKS-u Katowice:
15 stycznia – Respekt Myślenice
15 stycznia – KS Skra Ladies Częstochowa
22 stycznia – WKS Śląsk Wrocław
30 stycznia – KKPK Medyk POLOmarket Konin
6 luty – MSK Żylina
13 luty – MKS Tarnovia Tarnów
19 luty – BTS Rekord Bielsko-Biała
26 lutego – KS Skra Ladies Częstochowa
sportdziennik.com – Wzmocnienie nr 1
Jakub Karbownik ma być pierwszym tej zimy zawodnikiem sprowadzonym na Bukową. To kolejny ruch na linii Katowice – Poznań.
Ma 20 lat, jest zawodnikiem ogranym na szczeblu centralnym i będzie pierwszym zimowym wzmocnieniem GieKSy. To w zasadzie przesądzone, że klub z Bukowej wkrótce ogłosi pozyskanie Jakuba Karbownika z rezerw Lecha Poznań.
Karbownik najczęściej wystawiany był ostatnio na lewym skrzydle, a w ustawieniu z trójką środkowych obrońców, stosowanych w drugiej części rundy jesiennej przez katowiczan, może być też jednym z wahadłowych. Jest praktycznie obunożny, swobodnie operuje zarówno lewą, jak i prawą. Umie rozpędzić się wzdłuż linii i dośrodkować, ale też zbiec do środka i poszukać uderzenia. Pochodzi z Bełchatowa, do Lecha trafił jako junior. Kilka dni po 18. urodzinach debiutował w zespole rezerw, które awansowały do II ligi. W niej rozegrał łącznie 68 meczów, strzelił 9 goli, z czego jednego… GieKSie na Bukowej. Na początku sezonu 2020/21 trafił głową na 1:0, ostatecznie katowiczanie wygrali wtedy 3:1. GKS poważnie myślał o sprowadzeniu Karbownika już latem. Piłkarz był wtedy po dobrym sezonie, zdobył 8 bramek. Ostatecznie został w Lechu, w którym nie dane mu było przebić się do pierwszego zespołu, wystąpić w ekstraklasie. Ostatnią ligową rundę liczbowo miał mniej udaną. Zagrał w 13 spotkaniach, tylko 7-krotnie wybiegał w podstawowym składzie, po raz ostatni – w październiku. Nie zdobył bramki, nie zaliczył asysty, „Kolejorz” stawiał już na 3 lata młodszego Jakuba Antczaka. A temat Karbownika na Bukowej odżył.
To kolejny gracz Lecha, który przemierza trasę Poznań – Katowice; po Kamilu Jóźwiaku, Tymoteuszu Puchaczu, Bartoszu Mrozku czy Filipie Szymczaku, aktualnie wypożyczonym do GieKSy. Różnica jest taka, że Karbownik trafi tu definitywnie – nadal jako piłkarz ze sporymi papierami na poważne granie, ale też znajdującym się na drobnym zakręcie, z którego na Śląsku ma wyjść i nabrać rozpędu. Jako przedstawicielowi rocznika 2001, status młodzieżowca będzie mu przysługiwał jeszcze tylko przez pół roku, co dowodzi, że dla GKS-u jest planem nie na już, ale też na przyszłość. To potwierdzenie polityki personalnej GieKSy, sprowadzającej ostatnio wyłącznie Polaków i zwykle nie starszych niż 26-27 lat. Karbownik stanowi zarazem naturalne uzupełnienie kadry w odniesieniu do ruchów, jakie poczyniono przy Bukowej tej zimy. Wolną rękę na poszukiwanie nowego pracodawcy otrzymał Paweł Gierach, skrócono wypożyczenie Piotra Samca-Talara ze Śląska Wrocław. Obaj są młodzieżowcami. Klubu może też szukać sobie Szymon Kiebzak, czyli nominalny boczny pomocnik. Po zakontraktowaniu Karbownika ich liczba w kadrze nie zmieni się. Jednocześnie wiosna będzie dostatecznie długa, by nowy nabytem mógł rozegrać (minimum) 10 spotkań i móc zapunktować w klasyfikacji Pro Junior System, w której GieKSa plasuje się wysoko i ma szansę na nagrodę finansową z PZPN.
Jednocześnie przy Bukowej pracują też nad kolejnymi wzmocnieniami. Nie ma ich być zimą wiele, ale powiny być konkretne: by drużyna sukcesywnie się rozwijała i dawała nadzieję, że w perspektywie 1-2 sezonów będzie walczyć w I lidze o coś więcej niż tylko utrzymanie. M.in. na celowniku GieKSy znaleźli się piłkarze znający już smak awansu do ekstraklasy.
9 GOLI w II lidze strzelił Jakub Karbownik dla rezerw Lecha Poznań, notując przy tym 6 asyst (dane za transfermarkt.de). Teraz zasili ofensywę GieKSy.
Górak: Jesteśmy w ciągłym ogniu
Rozmowa z Rafałem Górakiem, trenerem GKS-u Katowice
GieKSa spędza zimę na 13. miejscu w pierwszoligowej tabeli. Czy jest pan zadowolony z zakończonej jesieni?
Rafał GÓRAK: Generalnie tak, ale zadowolenie też ma różne oblicza. Jestem zadowolony, że daliśmy sobie radę z tym, co działo się w tej rundzie. A działo się bardzo dużo. Wiemy, że ona w Katowicach powinna być dzielona na dwie części: do momentu pucharowego meczu w Zambrowie i po nim. Albo do ligowego spotkania ze Stomilem i po nim. Od dziesiątej kolejki – i do dziesiątej kolejki. Dwie fazy, dwie różne zdobycze punktowe, dwa różne stosunki bramek. My przecież po 10 kolejkach mieliśmy w lidze 7 punktów! Zdajemy sobie sprawę, przez co przeszliśmy i z czym się mierzyliśmy. Po awansie z drugiej ligi założyliśmy sobie, że ta grupa zawodników dostanie swoją szansę. Podeszliśmy do tematu bardzo optymistycznie. Pierwsze mecze były dla wszystkich bardzo atrakcyjne, świetnie się je oglądało. Po pięciu kolejkach, z których cztery graliśmy u siebie, mieliśmy 6 punktów. Z krzesła to nie zwalało. Wygrana z Zagłębiem Sosnowiec po rollercoasterze sprawiała, że wiele mogło nam się wydawać. Ale w tym wszystkim pojawiała się też refleksja, że może gramy zbyt odważnie. W pewnym momencie dotarło do mnie, że tak dalej nie mogę prowadzić zespołu, bo prowadzę go na rzeź. Że jeśli tak dalej będziemy grać, to w tej lidze zginiemy.
[…] Trzeba było zakodować w głowach „panowie, walczymy o utrzymanie”?
Rafał GÓRAK: Przyszedł taki moment, ale od samego początku byłem przekonany, że ten sezon w Katowicach należy poświęcić na to, by drużyna się w lidze utrzymała. To jest nasz plan nr 1.
Mimo wszystko życie zaskoczyło, że jest w pierwszej lidze aż tak ciężko? Że odnieśliście ledwie 5 zwycięstw w 20 meczach, ani razu różnicą większą niż jednej bramki?
Rafał GÓRAK: Szału nie ma. Mamy za sobą trudny rok, w szczególności – półrocze w pierwszej lidze. Uważam, że poziom w niej podnosi się w odniesieniu do wcześniejszych sezonów. I to bardzo mocno.
OK, ale patrząc na papier, macie w ofensywie kawałek piłkarzy. Szwedzik, Szymczak, Błąd… Czy nie ma poczucia, że z tą grupą ludzi szłoby ugrać więcej niż 23 punkty?
Rafał GÓRAK: Niedosyt na pewno mam. Zdaję sobie sprawę, że nasz dorobek mógł być okazalszy. Jeśli miałbym teraz analizować to wszystko, rozdrabniać każdy mecz, to zdecydowanie powiem, że bliżsi byliśmy zrobienia czegoś więcej niż uzyskaliśmy wynik ponad stan. W odniesieniu do wielu spotkań mam odczucie, że mogliśmy wygrać – ale zarazem zdaję sobie sprawę, że choćby u siebie z Podbeskidziem i Zagłębiem równie dobrze mogłoby skończyć się zdobyciem 1 punkty, a nie czterech. Bilans jest, jaki jest. Można mówić o niedosycie, trzeba być pokornym względem tego, czego się dokonało. Realizujemy się z młodymi ludźmi. Tych doświadczonych aż tylu u nas nie ma, chociaż ci, których mamy są bardzo ważni. Ta liga moim zdaniem bardzo potrzebuje doświadczenia. Wydaje mi się, że sobie poradziliśmy.
Tak skonstruowaliście kadrę, że najstarszy jest 31-letni Arkadiusz Woźniak. Na mecz z Koroną Kielce wyszliście pięcioma zawodnikami urodzonymi po 1999 roku.
Rafał GÓRAK: Nie zakładamy batalii o Pro Junior System, bo i takie ambicje w niektórych klubach są. Nami kieruje tylko i wyłącznie chęć szukania dość młodych ludzi, umiejętne wprowadzanie ich do zespołu, dawanie szansy nie tylko doświadczonym i czerpanie satysfakcji z tego, że kogoś rozwiniemy. Taką ogromną satysfakcję daje Patryk Szwedzik. Jest z nami od początku, sukcesywnie wprowadzamy go do grania i cieszymy się z efektów. Filip Szymczak to zawodnik Lecha, ale teraz rozwija się u nas. Wiemy, że opinia z Poznania odnośnie naszej pracy jest pozytywna. To dla nas ważne. Mamy chłopaków z rocznika 2000, którzy młodzieżowcami byliby jeszcze tylko w ekstraklasie, ale oni też nadal robią progres. To nie są znane nazwiska. Jakaś idea w tym wszystkim jest. W tabeli PJS skończyliśmy jesień na czwartym miejscu, co jeszcze niedawno trudno było sobie w Katowicach wyobrazić. Nie było mowy, by grało tu tak wielu młodych ludzi.
Co nie zmienia faktu, że gdy do Poznania wróci Szymczak, a ze statusu młodzieżowca wyrośnie za kilka miesięcy Szwedzik, to z młodzieżowcami znów będzie problem.
Rafał GÓRAK: I to duży. Ma go nie tylko nasz klub, bo tak dzieje się też w wielu innych miejscach. Do tego, by sukcesywnie wprowadzać na tym poziomie wychowanków do pierwszego zespołu – nawet mając najlepszych fachowców i stając na głowie – potrzebna jest infrastruktura. To rzecz nr 1. Wiadomo, że my na tę infrastrukturę dla młodzieży musimy jeszcze poczekać. Mam nadzieję, że się doczekamy. Teraz musimy dbać o ludzi w zakresie szkolenia. Wiem, że dyrektor Pańpuch i dyrektor Góralczyk bardzo mocno nad tym pracują.
[…] Kibiców irytowała dość często powtarzana przez pana fraza, że uczycie się tej ligi. Jak to tak, GieKSa? Pierwszej ligi?
Rafał GÓRAK: Kibice muszą zdawać sobie sprawę, że nie zawsze będę mówił te rzeczy, które oni akceptują i lubią. Jeśli od czas do czasu czymś ich zdenerwuję, to… dobrze, bo będzie znaczyło, że nie jestem jakąś marionetką do mówienia tylko fajnych rzeczy. Ja ich bardzo cenię, oni o tym doskonale wiedzą, ale też nie muszę nikomu nic na siłę udowadniać.
[…] Gdyby zapytać bywalca Blaszoka, gdzie potrzebne są wzmocnienia, to natychmiast odpowie, że na środku obrony. Przytaknąłby pan?
Rafał GÓRAK: Po pierwszych 10 meczach, w których straciliśmy 23 bramki, to i ja bym w takie coś uwierzył. Później zawodnicy też uczyli się tej ligi, w jakiś sposób nieraz obrywali, ale nie było już ta źle. Wydaje mi się, że nie jesteśmy aż tak przyparci do muru, by mówić, że na pewno musimy wzmocnić środek obrony i bez tego sobie nie poradzimy. Szukamy zawodników w różnych miejscach i na różne pozycje.
[…] Sporej grupie zawodników GKS-u 30 czerwca kończą się kontrakty. To dla pana problem czy wręcz przeciwnie?
Rafał GÓRAK: Dyrektor Góralczyk ma w swoich rękach wiele kart. Wreszcie mamy ten komfort, że to my możemy decydować – a nie decyduje ktoś inny, podczas gdy my możemy tylko bezradnie wzruszyć ramionami. Taki stan zastaliśmy, przychodząc do klubu. Teraz zapanował porządek w papierach. Wydaje mi się też, że jesteśmy coraz lepiej postrzegani na rynku piłkarskim. Dla zawodników, menedżerów, jesteśmy solidnym partnerem.
Nie tylko dobrze płacącym, ale takim, u którego można się rozwinąć?
Rafał GÓRAK: Na pewno nie płacimy dziś najlepiej w swojej lidze, ale jesteśmy szalenie solidni. Nie rzucamy słów na wiatr. Nie sądzę, by ktoś przez ostatnie 2,5 roku mógł narzekać na solidność organizacyjno-finansową GKS-u.
Niekoniecznie chcecie kontraktować obcokrajowców i zawodników powyżej 26. roku życia. Tak będzie nadal?
Rafał GÓRAK: Jakość w stosunku do ceny! Tego szukamy. Nie zamykamy drogi dla obcokrajowców czy zawodników starszych niż 26 lat. Najważniejsza jest jakość i cena, tego twardego szkieletu nic nie może nam wywrócić. Obraliśmy drogę nie maksymalnej oszczędności, ale racjonalizacji.
Gdyby zimowe okienko udało się w 100 procentach, to ilu nowych zawodników dołączy do GKS-u?
Rafał GÓRAK: Nie chcę mówić w taki sposób. Jeśli się uda w 100 procentach, to powiemy o tym już w styczniu.
[…] Zimą czekają was dwa zgrupowania w Bielsku-Białej.
Rafał GÓRAK: Pierwsze – krótkie, od czwartku do soboty, z kultową „akcją Klimczok”. Mam nadzieję, że warunki będą na tyle dobre, byśmy mogli śmiało tam wejść – a na tyle trudne, by zdobycie tego szczytu było dla zawodników na jakiś czas wydarzeniem. To naprawdę wysiłek, 22 kilometry z hotelu na obiekcie Rekordu aż na samą górę i z powrotem. Trzeba najpierw wbiec przez Dębowiec na Szyndzielnię, stamtąd na Klimczok, a potem jeszcze wrócić. Fajna wyprawa.
Nie kusiło, by polecieć gdzieś za granicę?
Rafał GÓRAK: To nie ten moment. Mamy założone, kiedy taki wyjazd nadejdzie. Przyjdzie na to czas.
Pamiętając, że Stomil ma jeszcze do rozegrania zaległy mecz z GKS-em Jastrzębie, wasza przewaga nad strefą spadkową wynosi 7 punktów. To tyle, co strata do strefy barażowej. I co wy na to?
Rafał GÓRAK: (śmiech). Ale nie jesteśmy w połowie rundy tylko dalej, dlatego najpierw oglądajmy się za siebie. Jedziemy mocno do przodu, zerkając jednak raczej do tyłu niż wypatrujemy tych, którzy jadą przed nami… Na to też przyjdzie czas.
dziennikzachodni.pl – Kibice GieKSy i Banika Ostrawa mają wspólny kalendarz
[…] 25-lecie kibicowskiej sztamy GieKSy i Banika przypadło w 2021 roku i z tej okazji we wrześniu przy Bukowej rozegrano mecz przyjaźni tych klubów oraz ich fanów. Na 2022 rok przygotowano wyjątkowy kalendarz nawiązujący do tego jubileuszu.
Co jest wyjątkowego w tym kalendarzu? To wydawnictwo przygotowane i wydane przez kibiców. W Katowicach jest do kupienia w sklepie kibiców GieKSy „Blaszok” przy ulicy Stanisława oraz na stronie internetowej tego sklepu. W Ostrawie można go kupić w sklepie kibiców Banika.
GKS Katowice jako klub nie wydał kalendarza na 2022 rok, ale nie zawiedli kibice GieKSy. Przygotowali kalendarz z efektownymi zdjęciami. Nazwy miesięcy są po polsku i czesku, tak samo jak skróty dni tygodnia. Na zdjęciach pokazano wspólne oprawy i akcje kibicowskie obu zaprzyjaźnionych grup, m.in. na meczu przy Bukowej 4 września.
Kalendarz kosztuje 35 zł. W sklepie kibiców Banika (nie klubowym) i GKS-u jest jedynym dostępnym wydawnictwem kalendarzowym na 2022 rok.
SIATKÓWKA
siatka.org – GKS szybko uporał się z ZAKSĄ
Siatkarze GKS-u Katowice nie mieli problemu, by awansować do 1/8 finału Pucharu Polski. Na inaugurację zmagań w tych rozgrywkach gładko pokonali na wyjeździe ZAKSĘ Strzelce Opolskie 3:0, tylko w jednym secie pozwalając rywalom przekroczyć barierę 20 oczek.
Początek meczu należał do GKS-u, który po asie serwisowym Damiana Domagały objął prowadzenie 6:3. Jednak gospodarze nie dali się zepchnąć do defensywy, a po udanej kontrze Krystiana Walczaka wrócili do gry (7:7). W kolejnych minutach oba zespoły grały zrywami.
W grze katowiczan było mnóstwo błędów, dzięki czemu ZAKSA dotrzymywała im kroku. Dopiero dwa zbicia Gonzalo Quirogi spowodowały, że goście ponownie przejęli inicjatywę na boisku (16:13). Zaczęli dokładać bloki, a błędy rywali ułatwiały im zadanie (20:14). W końcówce kontrolowali przebieg premierowej odsłony. Krzysztof Zapłacki próbował jeszcze niwelować straty po stronie strzelczan, ale Quiroga przypieczętował ich pewną wygraną (25:21).
W drugiej odsłonie nie zamierzali zwalniać tempa. Błyskawicznie wykorzystali błędy rywali, sami punktowali w bloku, a po kontrze Quirogi zbudowali sobie znaczące prowadzenie (8:2). ZAKSA próbowała odpowiadać blokiem, a po kontrze Walczaka zbliżyła się na 8:11, ale na więcej nie było jej stać. Po akcji Marcina Kani przedstawiciel PlusLigi kontrolował boiskowe wydarzenia (16:11). Na środku pokazał się Piotr Hain, a pojedyncze udane ataki Ernesta Kaciczaka nie odmieniły obrazu gry po stronie ZAKSY. W końcówce GKS dominował na boisku, a skuteczna kontra Tomasa Rousseauxa postawiła kropkę nad „i” w tej części spotkania (25:17).
W trzeciej partii po asie serwisowym Domagały podopieczni Grzegorza Słabego zaczęli budować sobie przewagę. Po błędach rywali wzrosła ona do czterech oczek (10:6). To nie był koniec emocji, bo po dwóch punktowych zagrywkach Macieja Woza strzelczanie zbliżyli się do przeciwników na 10:12. Na więcej nie było ich stać, bo przy serwisie Jakuba Lewandowskiego ponownie przewaga katowiczan wzrosła (16:10). Asy dokładali jeszcze Domagała i Quiroga, a GKS zbliżał się do sukcesu. W końcówce w ataku z dobrej strony pokazali się jeszcze Kamil Drzazga i Damian Kogut, a przyjezdni triumfowali 25:16, meldując się w kolejnej rundzie Pucharu Polski.
MVP: Tomas Rousseaux
ZAKSA Strzelce Opolskie – GKS Katowice 0:3 (21:25. 17:25, 16:25)
HOKEJ
sportdziennik.com – Mistrz zdobył Katowice
W jastrzębskim zespole ponownie wystąpił Dominik Paś, który wrócił do macierzystego klubu po krótkiej przygodzie w czeskim Hawirzowie.
Już w pierwszej tercji wychowanek JKH GKS-u mógł wpisać się na listę strzelców, ale nieznacznie chybił. To była szybka i dobra w wykonaniu obu drużyn odsłona. Nieco więcej z gry mieli katowiczanie, którzy częściej strzelali, ale klarowniejsze sytuacje stworzyli sobie przyjezdni. Ozdobą tercji były dwie znakomite interwencje Johna Murraya, który m.in. zatrzymał krążek, gdy jastrzębianie już widzieli go w bramce.
W drugiej odsłonie, w której działo się na tafli nieco mniej, gole również nie padły, a worek rozwiązali – dopiero w 48 minucie – gospodarze. Martin Kasperlik postanowił wstrzelić krążek przed bramkę, gdzie znajdował się Dominik Jarosz, który strącił „gumę” i zmylił Murraya. Krótko jednak, bo niecałe dwie minuty, goście cieszyli się z prowadzenia. Katowiczanie wygrali wznowienie, a potężnym strzałem popisał się Mateusz Bepierszcz. Odpowiedź jastrzębian była jeszcze szybsza. Najlepszy na tafli Kasperlik znalazł się przed bramką i zdołał wrzucić do niej krążek. Tym razem gospodarze nie wyrównali, choć robili wszystko by tego dokonać.
Znakomicie jednak w jastrzębskiej bramce spisywał się Patrik Nechvatal. Czech uwijał się niczym w ukropie, zatrzymując m.in. najskuteczniejszych graczy katowickich, czyli Patryka Wronkę i Grzegorza Pasiuta. Gospodarze w końcówce trzeciej tercji grali w przewadze, ale jej nie wykorzystali, za co zostali skarceni. Roman Rac z neutralnej tercji trafił do pustej bramki i mistrz Polski, po raz pierwszy w tym sezonie – po trzech wcześniejszych porażkach – pokonał GieKSę, bo Joona Monto drugiego gola dla gospodarzy strzelił na sekundę przed finałową syreną.
GKS Katowice – JKH GKS Jastrzębie 2:3 (0:0, 0:0, 2:3)
Ale numer!
To już pewne. Puchar Polski – po pięciu latach – opuszcza Górny Śląsk. GKS Katowice nie stanął na wysokości zadania.
GKS Katowice był zdecydowanym faworytem pierwszego spotkania turnieju o Puchar Polski, który dzisiaj rozpoczął się na lodowisku im. Braci Nikodemowiczów w Bytomiu. Tak naprawdę kibice „GieKSy” zastanawiali się nad tym, z kim przyjdzie im się mierzyć w finale, bo uważali – jak zresztą wielu ekspertów – że rywala z Torunia szybko „odpalą”. Sęk jednak w tym, że przeciwnik z grodu Kopernika był zupełnie innego zdania. Energa, którą po ostatnich ligowych wyczynach nikt by o takie szaleństwa nie podejrzewał, postawiła się. Mało tego. Wygrała mecz i wystąpi jutro w decydującej rozgrywce, która – na tym samym obiekcie – rozpocznie się o godz. 20.15.
Jak do tego doszło? Nie wiem! Mogą sobie zaśpiewać kibice GKS-u Katowice w rytm piosenki Zenka Martyniuka. Wszystko bowiem rozpoczęło się zgodnie z planem. Katowiczanie nacisnęli na rywala od pierwszych minut i na efekty nie trzeba było długo czekać. Kalle Valtola uderzył z niebieskiej, a tor lotu krążka zmienił sprytnie Patryk Wronka i GKS objął prowadzenie. Wydawało się na początku spotkania, że kolejne bramki będą kwestią czasu. Sędziowie, słusznie zresztą, nie uznali drugiej bramki dla Katowic, bo krążek uderzył w słupek. W drugiej fazie pierwszej tercji rozpoczął się jednak koszmar drużyny z Katowic. Który polegał na tym, że hokeiści Jacka Płachty byli wybitnie rozkojarzeni. Trudno bowiem wytłumaczyć to, że dwa gole wicelider rozgrywek PHL stracił w… osłabieniu, ale po kolei.
Najpierw niefrasobliwość „GieKSy” wykorzystał Michał Kalinowski, który pognał na bramkę Johna Murraya i doprowadził do wyrównania. Chwilę później katowiczanie znów prowadzili, ale na początku drugiej tercji popełnili kolejny koszmarny błąd podczas gry w przewadze. „Artystą” odpowiedzialnym za drugie trafienie dla Torunia okazał się Carl Hudson. Zabrał mu bowiem krążek Robert Arrak i znów był remis. Niedługo potem GKS nie popełnił już takiego błędu, wykorzystał grę w przewadze, i trzeci raz w tym spotkaniu „GieKSa” objęła prowadzenie. Jak się później okazało po raz ostatni, bo reszta meczu należała do Torunia. Konsternacja w katowickim obozie nastąpiła na początku trzeciej tercji. Kiedy to Kamil Kalinowski potrzebował zaledwie 12 sekund od wznowienia gry, by wpisać się na listę strzelców. Miała Energa w tej sytuacji sporo szczęścia, bo krążek po strzale napastnika trafił w Grzegorza Pasiuta i kompletnie zmylił Murraya.
Katowiczanie szybko odrobili straty, bo Jakub Wanacki zachował najwięcej zimnej krwi w podbramkowym zamieszaniu. Remis 4:4 wskazywał na to, że końcówka spotkania będzie niezwykle zacięta. I tak taż było. GKS starał się dominować, stwarzał sytuacje, ale po raz kolejny nadział się na kontrę. Którą, tym razem, skutecznym strzałem wykończył Kamil Kalinowski, który zasłużył na miano bohatera toruńskiego zespołu. Co oznacza porażka GKS-u Katowice poza tym, że drużyna ta nie zagra w finale Pucharu Polski? To, że po pięciu latach trofeum opuści Górny Śląsk. W 2016 i 2017 roku po Puchar sięgał bowiem GKS Tychy. A trzy ostanie edycje zmagań należały do JKH GKS-u Jastrzębie.
GKS Katowice – Energa Toruń 4:5 (2:1, 1:2, 1:2)
hokej.net – Niespodzianka w półfinale! Torunianie pokonali GieKSę
[…] Katowiczanie na początku byli stroną aktywniejszą i bardziej kreatywną. Conrad Mölder nie mógł narzekać na brak pracy i skapitulował już po 159 sekundach. Spod linii niebieskiej uderzył Kalle Valtola, a tor lotu krążka sprytnie zmienił Patryk Wronka.
Ten gol jeszcze mocniej zmotywował GieKSę, która chwilę później stworzyła sobie kilka dobrych okazji. Po uderzeniu Anthona Erikssona, któremu dogrywał Patryk Krężołek, guma ostemplowała słupek i wyszła w pole. Arbitrzy dla pewności sprawdzili jeszcze zapis wideo, a po analizie rozłożyli ręce, obwieszczając, że gola nie było.
Torunianie, schowani za podwójną gardą, swoich szans szukali w kontratakach. Po jednym z nich, wykonanym w 16. minucie podczas gry w osłabieniu, doprowadzili do wyrównania. Pięknym uderzeniem z prawego bulika popisał się Michał Kalinowski, a John Murray nie zdołał w porę zareagować.
Podopieczni Jacka Płachty już po 74 sekundach wrócili na prowadzenie po efektownej akcji Bartosza Fraszki. 26-letni skrzydłowy przejechał z krążkiem połowę tafli i popisał się precyzyjnym uderzeniem ze slotu.
Tuż przed zakończeniem pierwszej odsłony karę zarobił Robert Korczocha. To wykluczenie przeszło na drugą część gry i katowiczanie mieli okazję do tego, by podwyższyć prowadzenie. Tymczasem, po raz drugi w tym spotkaniu, stracili gola w liczebnej przewadze. Błąd Carla Hudsona we własnej tercji wykorzystał Robert Arrak, który w sytuacji sam na sam skutecznie wymanewrował Johna Murraya i umieścił gumę w siatce.
Później wykluczenie zarobił Michał Kalinowski i wielu toruńskich kibiców z pewnością liczyło na to, że katowiczanie popełnią jeszcze jeden błąd podczas rozgrywania przewagi. Nie pozwolił na to Patryk Wronka, który zaskoczył Conrada Möldera precyzyjnym uderzeniem w okienko i przywrócił prowadzenie GieKSie.
Golkiper „Stalowych Pierników” chwilę później do końca drugiej odsłony miał co robić. Udało mu się obronić choćby dwie sytuacje sam na sam: najpierw z Bartoszem Fraszką, a następnie z Grzegorzem Pasiutem i kilka kąśliwych strzałów.
W końcówce podopieczni Jussiego Tupamäkiego wykorzystali okres gry w przewadze i na tablicy świetlnej znów był remis. Johna Murraya uderzeniem z nadgarstka pokonał Henri Limma.
W trzeciej odsłonie mecz toczył się według zasady cios za cios. Już 12 sekund po jej rozpoczęciu torunianie wyszli na prowadzenie. Patryk Kogut wywalczył krążek za bramką, zagrał do Kamila Kalinowskiego, który uderzył z bekhendu. Guma odbiła się jeszcze od łyżwy Grzegorza Pasiuta i wpadła do siatki.
Trzy minuty później mieliśmy znów remis. Do akcji ofensywnej ładnie podłączył się Jakub Wanacki i zdobył dla swojego zespołu czwartego gola.
Kluczowa dla losów spotkania okazała się 54. minuta. Wówczas katowiczanie popełnili błąd w obronie, a Patryk Kogut zagrał do Kamila Kalinowskiego. Kapitan „Stalowych Pierników” zaskoczył Johna Murraya.
Trener Jacek Płachta starał się ratować sytuację i na minutę przed końcem zdecydował się wykonać manewr z wycofaniem bramkarza. Nie przyniósł on jednak zamierzonego efektu. Do finału awansowali torunianie!
Felietony Piłka nożna
8:8 i bal pękła

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.
Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.
Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.
Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.
No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.
No i nie doczekaliśmy się.
Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.
I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.
W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.
Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.
Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.
Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.
I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.
Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.
Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.
Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?
Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.
I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.
Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?
Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.
Nie tędy droga.
Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.
PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!
Felietony Piłka nożna
Post scriptum do meczu… z Tychami

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.
Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.
Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.
Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.
Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!
Felietony
Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.
I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…
Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.
Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…
Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.
Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.
Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…
Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.
Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.
I na tym mógłbym zakończyć…
Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.
W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.
Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.
Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”. Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.
Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.
Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.
I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.
Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.
I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.
Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.
GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.
I teraz po 11 kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.
W dupach się poprzewracało od dobrobytu.
Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?
Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…
Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.
Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.
Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.
Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.
Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.
Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.
Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.
Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.
I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.
Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.
To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.
Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.
Najnowsze komentarze