Super Cup, czyli wielkie piłkarskie wydarzenie, powraca do legendarnej hali Spodek. Wielu z Was pierwszy raz będzie miało okazję przeżyć takie wydarzenie i taką formę sportowej rywalizacji.
Wielu z was zapewne zastanawia się, czy to dobry pomysł, by zabrać młodego czy też młodą na to wydarzenie. Chciałbym w tym wpisie podzielić się z Wami moimi wspomnieniami z poprzednich turniejów, które były rozgrywane w latach 90. Być może moje wspomnienia sprawią, że ktoś z Was również będzie chciał za kilkanaście lat wspominać ten turniej z nostalgią w głosie i zadowoleniem, że był uczestnikiem tego wydarzenia. Cofnijmy się zatem w czasie…
Pierwszy Super Cup Spodek
1995 rok to pierwszy turniej piłkarski w Spodku. Zapatrzeni byliśmy wtedy w turnieje halowe transmitowane na niemieckiej satelicie, na której mogliśmy podziwiać drużyny niemieckie. Myślę, że niejeden z nas spędził długie godziny w weekendowe soboty i oglądał te turnieje z wypiekami na twarzy, marząc o grze w takiej imprezie.
Dla mnie 1995 rok to 12 lat życia i trzeci rok chodzenia na GieKSę. Zawsze z Tatą, zawsze na Trybunę Główną. Na Blaszok mieliśmy się przenieść w momencie wybudowania Trybuny Północnej, gdzie jak mówił Tata – „fanatycy przeniosą się za bramkę wtedy”. Nigdy tego nie doczekaliśmy, ale na Blaszoku gościliśmy niejednokrotnie. Kiedy pojawiły się informacje o takim turnieju, to nie mogło nas tam zabraknąć, ale to były inne czasy i oczywiście nie obyło się bez problemów. Dzisiaj kupienie biletu to kwestia chwili, kiedyś… No cóż, nie było łatwo. O ile karnety dostępne były na kopalniach i zwykle mieliśmy je przed sezonem, tak teraz pozostały kasy Spodka.
Udaliśmy się więc pod Spodek i już od ronda było czuć, że impreza przebije wyobrażenia wielu ludzi. Pod tunelem w przejściu z tramwaju wmieszaliśmy się w tłum kibiców Ruchu Chorzów. Ja oczywiście w szaliku GieKSy, który trzeba było głęboko schować. Lekki dreszczyk emocji i po chwili wyszliśmy do kas Spodka. Tam zrozumiałem, że turnieju nie zobaczymy. Pod kasami był wielki tłum, pełno ludzi stojących przy kasach, w których otwarte były może dwa okienka. Po chwili usłyszałem od Taty to, co wielu z nas słyszało nie raz: „stój tutaj i się nie ruszaj, masz czekać na mnie”. Nie wiem, ile to trwało, nie wiem jakim sposobem, ale po jakimś czasie Tata wrócił po mnie i pokazał mi upragnione bilety na turniej. Szybkie wejście do Spodka i mym oczom ukazała się kibicowska świątynia tamtego okresu. Dla młodego kibica wszystko było jak w bajce. Kibice wszystkich drużyn podzieleni na sektory, pełne oflagowanie, różne barwy, czołowe drużyny i boisko piłkarskie stanowiące centralny punkt imprezy.
Od tego momentu wspomnienia zbiegiem lat nieco się zatarły. To, co dobrze pamiętam, to przede wszystkim, że byliśmy kompletnie nieprzygotowani na ten turniej i musieliśmy co jakiś czas latać do punktów gastronomicznych po bułki i coś do picia. Pamiętam oflagowanie, które wisiało pod dachem hali i jak ogromne robiło to na mnie (młodym kibicu) wrażenie.
Pamiętam Górnika Zabrze, który wygrał turniej, grając z lotnym bramkarzem. Pamiętam ten ból, kiedy przegraliśmy (de facto był remis, ale dla nas była to porażka) ostatnie spotkanie z Górnikiem na kilka sekund przed końcem spotkania.
Pamiętam urywki dopingu, piłkarzy, bramki. Pamiętam, że słabo grały zespoły spoza Śląska, które szybko „pojechały” do domu. Pamiętam satysfakcję, kiedy pokonaliśmy sąsiadów zza miedzy. Pamiętam również ten sektor, który był – patrząc na dawny Spodek – po prawej stronie na samym dole. Tam puste miejsca zajmowali zawodnicy, którzy akurat nie grali. Pamiętam to dobrze, ponieważ to było miejsce, do którego na następnym turnieju miałem zamiar trafić…
Kolejne turnieje
Tutaj te wspomnienia gdzieś mi się zacierają i zlewają w jeden turniej, ponieważ kojarzę wiele momentów turniejowych zmagań, ale ciężko już to dopasować do konkretnego roku.
Wiem, że raz wygrał Raków, raz GieKSa i w momencie, w którym GieKSa wygrywała z mojego normalnego miejsca (gdzieś na środku hali) pobiegłem szybko do sektora GieKSy, by tam śpiewać razem z innymi kibicami. Pamiętam wzrok Ojca, który gdzieś tam stał w oddali i cieszył się moją radością.
Pamiętam oczywiście ten rok z bijatykami, z rozmową wychowawczą organizatorów z przedstawicielami ekip, którzy mieli zadeklarować brak rozrób. Pamiętam ostatni turniej, który świecił pustkami, a ja byłem tym lekko zawiedziony, ponieważ to już nie było to co wcześniej. To już nie był turniej kibiców z fanatyczną atmosferą na trybunach. Pamiętam Marka Citko z turnieju… Nie było chyba zawodnika, który był bardziej oblegany przez kibiców.
Wspomniałem jeszcze o upatrzonym sektorze w rogu. Przykuł on moją uwagę właśnie przez to, że bywali tam zawodnicy. Tamte czasy to dla wielu z nas zawodnicy, których jednym tchem możemy wymienić, widząc ich na zdjęciu. Dla mnie to zawsze była wielka frajda spotkać piłkarzy – móc być blisko nich, poznać czy poprosić o autograf. I tutaj niejako zaczęła się moja krótka, ale jakże pamiętna przygoda z autografami i zawodnikami. Na kolejne turnieje zakupiliśmy bilety jak najbliżej miejsc, na których przesiadywali piłkarze. Ja uzbrojony w notesik i Ojciec podpowiadający mi do kogo warto podejść. Niektórych oczywiście znałem, ale ze starszymi zawodnikami zawsze mogłem liczyć pomoc Taty.
I tak w moim notesiku znalazło się wiele autografów zawodników GieKSy, ale nie tylko. Są również takie nazwiska, które wyróżniały się w Widzewie, Lechu Poznań czy też ŁKS-ie w tamtym okresie. Dziś spoglądam na ten notesik z uśmiechem na twarzy, wtedy to był najcenniejszy skarb. Jeśli jeszcze nie podjęliście decyzji, czy wybrać się na turniej, to zachęcam Was do tego, by wybrać się i dać poczuć radość swoim pociechom w takim stopniu, jaką ja poczułem, kiedy na turniej zabrał mnie mój Tato. Może któreś z Waszych dzieci za kilkanaście lat pochwali się takim notesikiem.
Najnowsze komentarze