Felietony Piłka nożna
Wystarczy jedna kiełbasa
Pamiętacie to wielkosobotne granie w ekstraklasie? To były czasy. Przypominam sobie dwa takie mecze, o których zapewne wspominałem już w swoich felietonach. Jeden to pojedynek z Amiką Wronki, kiedy to mieliśmy istny kwiecień-plecień i to było dokładnie w tej samej fazie miesiąca, bo święta wówczas przypadały właśnie w połowie kwietnia. Wtedy w totalnej śnieżycy nie było widać jak po kilka minut po golu Tomasza Sokołowskiego (tego, co później u nas grał), Generał Świerczewski doprowadza do wyrównania. A w drugiej połowie… luz, blues i słoneczko i nikt już nie pamiętał białego puchu z początku meczu. Kalejdoskop.
Drugie spotkanie rozgrywane w przededniu Wielkanocy to pojedynek z Legią Warszawa, gdzie byliśmy bardzo bliscy spektakularnej remontady. To wtedy w którejś z gazet po meczu pisano, że Legia na klęczkach powinna udać się do Częstochowy, gdyż warszawianie „prowadząc 2:0, szczęśliwie zremisowali mecz”. Oj tak, to były emocje, jedyny gol w barwach GKS Miro Sznaucnera, niesamowity wolej w słupek Jacka Wysockiego. W końcówce wyrównał Stanko Svitlica i skończyło się podziałem punktów.
Teraz wracamy do tego ekstraklasowego grania w święta. Kto by pomyślał – jeszcze rok temu w Poniedziałek Wielkanocny, że teraz będziemy w tym miejscu. Właśnie w drugi dzień świąt GKS roznosił w Sosnowcu Zagłębie 4:0, gdzie nawet nasz Ekwadorczyk strzelił bramkę. Ale wtedy szczytem marzeń były baraże do ekstraklasy. Mieliśmy już dobrą passę. Już było naprawdę nieźle. Ale ciągle i ciągle na styku. Trzecie miejsce w tabeli, ale z punktem przewagi nad szóstym Motorem i trzeba nad siódmym Górnikiem Łęczna. A do Arki sześć punktów straty. Gdzie tam kto myślał o awansie bezpośrednim. Poza tym za chwilę miał być pojedynek najtrudniejszy z trudnych – z Lechią Gdańsk.
To jest pewien chichot losu, ale szczęśliwy, że wtedy ekstraklasa na przyszły sezon była w sferze marzeń i fantazji, a teraz – po roku – ta ekstraklasa na kolejne rozgrywki jest już pewna. To oznacza, że w ciągu roku zaliczyliśmy niejako dwa awanse. Jeden stricte, a drugi – bardzo dobrą postawą w obecnym sezonie i zapewnieniem sobie utrzymania już w środku kwietnia. Niesamowite.
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie ciułał sobie w głowie i na papierze tych punktów potrzebnych do matematycznego utrzymania. Jesteśmy już tego bardzo, bardzo blisko i teoretycznie jest to chyba możliwe w tej kolejce. Piszę „chyba”, na 99,9%, bo być może istnieje taka konfiguracja małej tabelki z 5,6,7,8 drużynami, w której GKS zająłby ostatnie miejsce. Nie sądzę, ale ręczne sprawdzanie tego zajęłoby kilka dób. Poczekajmy, aż cokolwiek się wyklaruje.
Oczywiście to tego matematycznego utrzymania w tej kolejce niezbędne byłoby zwycięstwo ze Śląskiem. Jednak nawet remis spowoduje, że rywale ze strefy spadkowej musieliby do końca wygrać już wszystko, żeby mieć szansę dogonić GieKSę. Więc są to rozważania czysto teoretyczne, ale fascynujące. Otworzyć szampana można dopiero, gdy matematyka się sprawdzi. Więc liczmy – dla funu, a nie ze stresu. Niech ta pieczątka szybko nastąpi.
Zadanie wydaje się bardzo trudne, bo Śląsk ostatnio jest w gazie. Wydawało się, że gdy piłkarze Ante Simundzy dostali bramkę w Radomiu w doliczonym czasie gry, już się nie podniosą. A potem jeszcze przegrali z Koroną i Legią. Od meczu z Pogonią jednak nastąpił przełom i drużyna zanotowała trzy zwycięstwa i dwa remisy. Wygrzebali się z dna tabeli i teraz są już na styku bezpiecznej strefy. Nadal przed piłkarzami z Tarczyński Arena trudne zadanie, bo i kalendarz trudny. Oprócz GieKSy będą brać jeszcze z Rakowem i Jagiellonią, derby z Zagłębiem, a w ostatniej kolejce, być może mecz o utrzymanie, z Puszczą.
Nie to jednak, że Śląsk punktuje, jest sygnałem, że trzeba się mieć na baczności. Piłkarze słoweńskiego trenera robią to w naprawdę efektowny sposób. Cztery bramki strzelili w Mielcu, cztery w Krakowie, a Lecha u siebie pokonali 3:1. Śląsk gra ładnie, efektownie i ofensywnie. I jak widać, nie zamierza zwalniać. Nie przystoi wicemistrzowi Polski spaść z ligi.
GieKSa ma spokój i luz i może sobie spokojnie grać do końca sezonu. Spokojnie, czyli bez noża na gardle. Nie mylić ze spuszczeniem z tonu. Nadal od piłkarzy Rafała Góraka oczekujmy mobilizacji, która była tak widoczna choćby w meczu z Puszczą. To naprawdę był dobry mecz, a druga połowa – kapitalna. Ale nawet przed przerwą, gdy piłkarsko nie układało się, jak należy, determinacja była aż nadto widoczna. Fajne sobotnie popołudnie i kolejne trzy punkty oraz duża radość z gry zespołu.
W dawnych sezonach, gdy GKS już tracił szanse na awans lub był one iluzoryczne, te ostatnie kolejki to było takie dogorywanie i jedna wielka nuda. Teraz jest inaczej. Każda pozycja wyżej w tabeli to naprawdę prestiż i wizerunek. Pamiętam, jak po poprzednim awansie do ekstraklasy GKS zajął ósme miejsce, a rok później – w sezonie z grupami – szóste. To naprawdę super osiągnięcia i jak lubię Wojtka Kowalczyka z jego zębem i charakterem, to czasem wali takie głupoty, że idzie klęknąć – jak w ostatniej Lidze Minus, kiedy mówił, że nie ma znaczenia, czy ktoś zajmie piąte miejsce, czy piętnaste – ważne, żeby się utrzymać. No nie Kowal. Prestiż, wizerunek i czysta radocha, że się jest na poziomie Legii, a nie Zagłębia Lubin jest istotna. Dla klubu i kibica znającego miejsce w szeregu. Nie jesteśmy na ten moment pretendentem do podium. Więc piąte miejsce to by było dla nas „małe mistrzostwo Polski”.
Trzeba więc grać o swoje i walczyć. Czekają nas niesamowite mecze, przecież na Nową Bukową przyjedzie sposobiąca się do finału Pucharu Polski, opromieniona zwycięstwem na Stamford Bridge Legia. Przyjedzie w przedostatniej kolejce Lech Poznań – kto wie, czy nie świętować Mistrzostwo Polski lub… żegnać się z marzeniami o tytule. Dobre mecze i wygrane z tymi ekipami kibice wspominaliby przez lata.
Śląsk i GieKSa grają ofensywnie i takiego widowiska możemy spodziewać się jutro. GKS wraca do Wrocławia po 18 latach. Pamiętam ten mecz na Oporowskiej, bo to było jedno z najlepszych 0:0, jakie widziałem. Słupki, poprzeczki, sytuacje sam na sam, Krzysztof Markowski „modlący się, żeby Jacek to obronił”, gdy popełnił błąd, po którym Benjamin Imeh biegł sam na sam.
I jesienią było fajne widowisko, choć również bezbramkowej. Kibice obu drużyn super dopingowali, Bartosz Nowak trafił z wolnego w poprzeczkę, a Petr Schwarz kapitalną przewrotką w słupek. Przy okazji życzymy Petrowi szybkiego powrotu do zdrowia!
Cholera, to przypomina mi się kolejne 0:0… w 2000 roku, kiedy GieKSa i Śląsk zdobyły ponad sto punktów w 24-zespołowej lidze i pod koniec sezonu na Bukowej kibice obu drużyn razem śpiewali „bójcie się chamy, do ekstraklasy wracamy”. Było miło, milusio… Do czasu. Kto był, ten wie i pamięta.
Z kibicowskiego punktu widzenia szkoda by było, żeby Śląsk spadł. Z piłkarskiego, w przyszłym sezonie ta ekipa na pewno nie będzie walczyć o utrzymanie. Za dobry to zespół, tylko coś tam nie zagrało po zdobyciu wicemistrzostwa. Ale wygląda, że najgorsze za WKS.
Nas to nie powinno jednak interesować, bo mamy swój interes. GKS ma swoje umiejętności, taktykę i pomysł na grę. Czas przełamać wyjazdową, wynikową niemoc, bo jak byśmy się mieli do czegoś przyczepić – to właśnie do wyników na wyjazdach. Pięć porażek z rzędu to byłby lekki wstyd. Więc do boju GieKSa i niech te święta będą radosne. I niech nie będzie znów jajo do jaja. Wystarczy kiełbasa po stronie zysków i jajo po stronie strat. I niech w Śląsku się ochrzaniają po meczu!
Hokej
Kompromitacja w Tychach
W 20. kolejce THL nasza drużyna wyruszyła do Tychów żeby zmierzyć się z miejscowym GKS-em.
Pierwszą tercję rozpoczęliśmy od szarpanej gry w tercji neutralnej. Dopiero w 4. minucie strzał na bramkę Fucika zdołał oddać Wronka, ale jego uderzenie nie sprawiło problemów bramkarzowi gospodarzy. W 7. minucie miejscowi wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie pierwszej odsłony nasza drużyna stanęła przed szansą wyrównania wyniku za sprawą liczebnej przewagi. Pomimo oddania kilku groźnych strzałów, to żaden z naszych zawodników nie zdołał pokonać Fucika. W 19. minucie fantastyczną interwencją popisał się Eliasson ratując nas przed utratą drugiej bramki. Chwilę przed syreną kończącą pierwszą tercję Eliasson ponownie zachował czujność i pewnie obronił kolejne strzały gospodarzy.
Drugą tercję rozpoczęliśmy od zdecydowanego ataku na bramkę Fucika, blisko zdobycia bramki był Wronka i Varttinen. W 24. minucie gospodarze zdobyli drugą bramkę, wykorzystując liczebną przewagę. Kilkanaście sekund później gospodarze ponownie podwyższyli. W 25. minucie nastąpiła zmiana bramkarza w naszej drużynie. W 28. minucie czwartą bramkę dla drużyny gospodarzy zdobył Drabik, wykorzystując bierną postawę naszych obrońców. W 33. minucie w sytuacji sam na sam z Fucikiem znalazł się Dupuy, ale jego strzał był za lekki, by pokonać bramkarza gospodarzy. Na sam koniec drugiej odsłony gospodarze po raz piąty wbili krążek do naszej bramki.
Trzecią odsłonę rozpoczęliśmy od kilku strzałów na bramkę Fucika. Jednak to gospodarze ponownie znaleźli drogę do naszej bramki, zdobywając szóstą bramkę w tym meczu. Minutę później po raz siódmy do bramki trafił Viinikainen. Na sam koniec meczu bramkę honorową dla naszej drużyny zdobył Jonasz Hofman.
GKS Tychy – GKS Katowice 7:1 (1:0, 4:0, 2:1)
1:0 Filip Komorski (Valtteri Kakkonen, Rafał Drabik) 06:16
2:0 Alan Łyszczarczyk (Rasmus Hejlanko, Valtteri Kakkonen) 23:23, 5/4
3:0 Mark Viitianen (Dominik Paś) 24:18
4:0 Rafał Drabik (Szymon Kucharski, Mateusz Bryk) 27:48
5:0 Mateusz Gościński (Hannu Kuru, Olli Kaskinen) 38:56
6:0 Hannu Kuru (Juuso Walli, Bartłomiej Pociecha) 45:23
7:0 Olli-Petteri Viinikainen (Alan Łyszczarczyk, Rasmus Hejlanko) 47:54
7:1 Jonasz Hofman
GKS Tychy: Fucik, Lewartowski – Viinikainen, Bryk, Łyszczarczyk, Komorski, Knuutinen – Kaskinen, Kakkonen, Jeziorski, Kuru, Heljanko- Walli, Pociecha, Karkkanen, Paś, Viitanen – Bizacki, Ubowski, Drabik, Kucharski, Gościński.
GKS Katowice: Eliasson, Kieler – Maciaś, Hoffman, Wronka, Pasiut, Fraszko – Varttinen, Verveda, Anderson, Monto, Dupuy – Runesson, Lundegard, Michalski, McNulty, Hofman Jo. – Chodor, Dawid, Hofman Ja.
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Piłka nożna kobiet
1/8 finału dla Katowic
Trójkolorowe w chłodną i ponurą sobotę wygrały, po równie ponurym meczu, z Rekordem Bielsko-Biała 2:0 i awansowały do 1/8 Pucharu Polski.
Przed spotkaniem Karolina Koch odebrała pamiątkowe zdjęcie z rąk prezesa Sławomira Witka za pokonanie bariery 100 występów w roli trenerki naszej drużyny. Gratulujemy i jeszcze raz dziękujemy za wszystkie dotychczasowe sukcesy! Warto także wspomnieć, że kilka dni przed spotkaniem, swój kontrakt o trzy lata przedłużyła Nicola Brzęczek.
W 2. minucie Marcjanna Zawadzka musiała uznać wyższość Roksany Gulec, która wymanewrowała ją w pole i oddała strzał w kierunku dalszego słupka. Oliwia Macała niewiele mogłaby w tej sytuacji zrobić, gdyby po rykoszecie futbolówka nie zmieniła swojej trajektorii na górną część poprzeczki. Po trzecim rzucie rożnym dopiero udało się oddać rekordzistkom strzał, natomiast Agnieszka Glinka była bardzo daleka od trafienia choćby w okolice bramki. W 7. minucie niemal wyczyn Lukasa Klemenza z meczu z Piastem powtórzyła Patrycja Kozarzewska, na szczęście nie udało jej się aż tak dokładnie przymierzyć w kierunku swojej bramki. Pierwszą klarowną akcję dla GieKSy wykreowała Jagoda Cyraniak dalekim podaniem do Julii Włodarczyk, skrzydłowa po wymagającym sprincie zgrała do otoczonej przez rywalki Aleksandry Nieciąg i skończyło się na wymuszonej stracie. Kolejne minuty upłynęły obu drużynom w środku pola, mnóstwo było przepychanek i przerw w grze. W 26. minucie groźny strzał z pierwszej piłki oddała Patrycja Kozarzewska, a poprzedzone to było tradycyjnym pokazem zdolności dryblerskich Klaudii Maciążki na prawej flance i kąśliwą centrą Katarzyny Nowak. Kolejny kwadrans czekaliśmy na ciekawszą akcję, skonstruowaną bardzo nietypowo: Patricia Hmirova z poziomu murawy walczyła o piłkę, ostatecznie zagrywając ją na lewe skrzydło. Finalnie na prawej flance strzał oddała Dżesika Jaszek, choć znacząco przesadziła z siłą tego uderzenia. W 43. minucie doskonałe podanie Jagody Cyraniak za linię obrony zmarnowała Klaudia Maciążka złym przyjęciem, choć nie była to też łatwa piłka. Na zakończenie połowy obrończyni jeszcze sama spróbowała szczęścia z dystansu, jednak tego szczęścia jej nieco zabrakło.
Z przytupem drugą część gry rozpoczęła Julia Włodarczyk, jej centra była o milimetry od dotarcia do dobrze ustawionej Aleksandry Nieciąg. W 52. minucie wynik starcia otworzyła Nicola Brzęczek po dośrodkowaniu Klaudii Maciążki. Dobrą pracę na obrończyniach wykonała Dżesika Jaszek, a wcześniej na obieg z Maciążką zagrała Patricia Hmirova. Kilka centymetrów od podwyższenia wyniku był duet wpisany już do protokołu meczowego, choć tym razem w odwróconych rolach: Włodarczyk wypuściła skrzydłem Brzęczek, ta zgrała na środek do Maciążki i piłka zatrzymała się na linii bramkowej po rykoszecie. Bliźniaczą akcję w 58. minucie, z pominięciem zgrania do środka, finalizowała sama Nicola Brzeczek, jednak zbyt długim prowadzeniem zmusiła się do sytuacyjnego i bardzo nieudanego strzału. W 63. minucie Dżesika Jaszek z Maciążką doskonale zagrały na jeden kontakt, ostatecznie jednak znów defensywa Rekordzistek zdołała zablokować zarówno dośrodkowanie Nieciąg, jak i strzał Włodarczyk. W 68. minucie doskonałe sytuacje miały Nicola Brzęczek oraz Aleksandra Nieciąg, jednak miały sporo pecha przy swoich próbach i nadal utrzymywał się wynik 1:0. W 74. minucie Klaudia Maciążka zeszła do środka boiska i choć jej podanie zostało zablokowane, to Dżesika Jaszek zdołała odzyskać posiadanie już w polu karnym i precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższyła na 2:0. Wahadłowa powinna mieć na swoim koncie także asystę już chwilę później, jednak w zupełnie niezrozumiały sposób podała za plecy wszystkich swoich koleżanek spod linii końcowej. W 83. minucie jej podanie zakończyło się podobnym skutkiem, choć tym razem Hmirova zdołała zebrać wybitą piłkę i oddać strzał pełen fantazji. Dwie minuty później kolejną bramkę powinna mieć na swoim koncie Brzęczek, aż sama złapała się za głowę. Santa Vuskane udanie zastosowała skok pressingowy i wycofała do Włodarczyk, która przytomnie odnalazła wybiegającą w korytarz napastniczkę, a ta przelobowała golkiperkę, nie trafiając jednocześnie w szerokość bramki. W doliczonym czasie gry skrzydłowa zrozumiała gest Vuskane i posłała mocną piłkę za linię obrony, jednak te zamiary odgadnęła także Kinga Ptaszek i zatrzymała futbolówkę tuż przed głową Łotyszki.
GieKSa wygrała 2:0 i awansowała do 1/8 Pucharu Polski.
GKS Katowice – Rekord Bielsko-Biała 2:0 (0:0)
Bramki: Brzęczek (52), Jaszek (75).
GKS Katowice: Macała – Nowak, Zawadzka, Cyraniak – Dżesika Jaszek, Kozarzewska (82. Kalaberova), Hmirova, Włodarczyk – Maciążka, Nieciąg (77. Vuskane), Brzęczek (90. Langosz).
Rekord Bielsko-Biała: Ptaszek – Glinka, Dereń, Jendrzejczyk (82. Krysman), Niesłańczyk, Zgoda (67. Dębińska), Sowa, Janku, Gulec (67. Sikora), Katarzyna Jaszek (73. Conceicao), Bednarek (67. Długokęcka).
Kartki: Kozarzewska, Włodarczyk – Sowa.




Najnowsze komentarze