Dołącz do nas

Kibice

Zagłębie Sosnowiec kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zagłębie Sosnowiec jest jednym z najstarszych klubów w Polsce, który swój początek datuje na 1906 rok. Sosnowiczanie mieli swoją dekadę między 1955 a 1965 rokiem, kiedy trzykrotnie zdobyli wicemistrzostwo, trzykrotnie brązowy medal i dwukrotnie triumfowali w Pucharze Polski. Jeszcze w latach 70. piłkarze Zagłębia ponownie spróbowali walki o mistrzostwo Polski, ale ostatecznie zajęli drugie miejsce. Oprócz tego wygrali dwukrotnie Puchar Polski i mają łącznie cztery takie tytuły w swojej gablocie.

Trochę historii

Będąc najlepszym klubem w Zagłębiu Dąbrowskim w latach ostatnich wymienionych sukcesów, pojawili się pierwsi zorganizowani fani Zagłębia. Już wtedy przez wątki historyczne relacja między całym Zagłębiem a resztą śląskich klubów (Górnik Zabrze, Polonia Bytom czy Ruch Chorzów), sprawiły, że mecze miały swój klimat, choć nie można było go nazwać „derbowym”.

Nasza historia piłkarskich spotkań jest naprawdę bardzo długa. Od samego początku, gdy pojawiliśmy się na piłkarskiej mapie Polski, debiutując w ekstraklasie od 1965 roku do praktycznie do 1991/1992 roku rywalizowaliśmy ze sobą non stop (nie tylko na murawie).

W sezonie 1992/1993 piłkarze Zagłębia zanotowali kolejny spadek i klub został rozwiązany. Był to bardzo smutny dzień dla kibiców Zagłębia, ponieważ nie posiadali swojego klubu. Podczas meczu CKS Czeladź – Ruch Radzionków, fani Zagłębia wykopali wielki dół na murawie na znak wycofania ich klubu z ligi, ponieważ ich miejsce zajęły właśnie Cidry. Gdy pracownicy klubu zakopali wykopalisko i mecz miał się rozpocząć, kibice Zagłębia tym razem wpadli na murawę i sprawili, że spotkanie się nie odbyło.

Znikając na dwa lata z piłkarskiej mapy Polski z nudów i przez brak udziału na meczach piłkarskich, zaczęli uczęszczać na mecze hokeja i koszykówki odbywające się w Sosnowcu, wypatrując czy nie przyjeżdżają inni kibice do ich miasta. Od sezonu 1994/1995 fani Zagłębia wrócili na trybuny. Na bazie rozwiązanej młodzieżowej drużyny Zagłębia, powstał zespół MOSiR Sosnowiec, ale dla Zagłębia była to okazja do powrotu na trybuny i jeżdżenia za swoim klubem. Zespół co prawda gra na poziomie 5. ligi, jednak nie przeszkadzało im to robić najazdów do lokalnych miejscowości.

Aktualne i byłe zgody i układy Zagłębia Sosnowiec 

BKS Stal Bielsko-Biała – jest to zgoda powstała w 1982 roku i obecnie jest jedną z najdłuższych i najlepiej pielęgnowanych sztam w Polsce, która nigdy nie miała „przestoju”.

Legia Warszawa – zgoda powstała w 1970 roku i gdyby nie dwukrotne przestoje, byłaby to jedna z najdłużej trwających zgód w Polsce. Pierwsze zerwanie nastąpiło na samym początku lat 80., a drugie pod koniec tej samej dekady. W 1991 roku graliśmy w Piotrkowie Trybunalskim finał Pucharu Polski z Legią Warszawa, na którym pojawiło się po 2000 głów z każdej ze stron. Był to dosyć ciekawy mecz pod kątem kibicowskim, ponieważ Legia z Zagłębiem odnowiła zgodę, która w tym roku świętuje 30-lecie, z kolei wśród naszej załogi obecna była delegacja… GKS-u Tychy i… Ruchu Chorzów. Takie były to czasy, dziś dla młodego fana GieKSy jest to nieprawdopodobne.

..

Olimpia Elbląg – zgoda została zapoczątkowana w latach 80. i nigdy nie została zerwana, jednak przez brak kontaktów „wygasła”. Po odnowieniu kontaktów Legii z Olimpią ponownie Zagłębie z Olimpią także wróciło do starych czasów i zgoda trwa do dnia dzisiejszego.

Czuwaj Przemyśl – układ chuligański od 2018 roku.

Jest jeszcze kilka ekip, z którymi mają pozytywne relacje, jednak ciężko o precyzyjną nazwę w dzisiejszych czasach, bo niektóre „układy” (zwłaszcza WRWE) wyglądają jak zgody. Dobre relacje mają z Beskidem Andrychów, ADO Den Haag (rodzina Legii) i od niedawna ze Slavią Praga, wraz z którą stoczyli ustawkę przeciw z Banikowi i GieKSie.

Dawne zgody: Góral Żywiec, Lechia Gdańsk, ŁKS Łódź, Motor Lublin, Polonia Bytom, Resovia Rzeszów, Śląsk Wrocław, Unia Oświęcim, Widzew Łódź, Wisła Kraków.

Pogoń Szczecin potrzebuje osobnego rozdziału, ponieważ Blaszok wiele razy intonował „Legia, Pogoń, Zagłębie…”. Pozytywne relacje między Zagłębiem a Pogonią także nastąpiły w latach 80. – oczywiście mostem przyjaźni była warszawska Legia. W sezonie 1994/1995 została odnowiona zgoda Legia – Pogoń, więc legioniści postanowili „pilotować” ponowne przybicie zgody (kwiecień 1995) Pogoni z Zagłębiem. Jak wszyscy potem przyznawali, zostało to zrobione na siłę. Momentem przełomowym kończącym zgodę Szczecin – Sosnowiec było (według kibiców Zagłębia) wykrojenie z flagi Zawiszy Bydgoszcz przez Zagłębie, które przywłaszczyła sobie Pogoń jako swoją zdobycz. W kolejnych latach, po wykrojeniu flagi „FC Jaworzno” przez Zagłębie w czasach „nowożytnych”, nienawiść między obiema ekipami wskoczyła na wyższy poziom i do dziś mimo ogromnej odległości obu miast, kosa jest potężna. Doszło nawet do sytuacji, że Zagłębie pofatygowało się aż do Szczecina, gdzie… morsowała Pogoń i skroiła ich z flagi.

Nasze mecze

Jak wspominałem, Zagłębie do 1992 roku mocno z nami rywalizowało. Pierwszą datą, którą mam ze wspomnień starej gwardii, kiedy na Stadionie Ludowym zameldowali się fani GieKSy, była jesień 1984 rok. Obecnych było wtedy 250 naszych fanów. Były to jednak nasze początki organizacji na trybunach.

Jesienią 1989 roku do Sosnowca wybrało się aż 1500 fanów GieKSy. Na stadionie fani Zagłębia wówczas wystawili 500-osobowy młyn i fani GKS-u Katowice wiedli prym na trybunach. Podczas powrotu jadąca na hokej do Katowic Polonia Bytom napotkała kilku fanów GieKSy wystawionych na przynętę. Po gonitwie za GieKSiarzami przywitał ich komitet powitalny w liczbie półtora tysiąca fanów GieKSy. Resztę sami znacie.

.

Nasza ostatnia wizyta na stadionie Zagłębia miała miejsce aż 30 lat temu. Jesienią 1991 roku wybrało się również 1500 kibiców GieKSy.

W latach 90. nasze „mecze” przeniosły się na hale, gdzie ekipy regularnie widywały się na hokeju i przy każdych nadarzających się okazjach dochodziło do awantur.

Głównymi „spektaklami” były jednak mecze z Legią Warszawa, którą Zagłębie zawsze wspierało przy meczach z GKS-em Katowice.

.

W późniejszych latach, kiedy ostatecznie spadliśmy z ekstraklasy, lądując w odpowiedniku 4. ligi, walka z Zagłębiem to już typowe zasadzki i starcia o wpływy w poszczególnych miejscowościach. Z jednej i z drugiej strony, wielokrotnie dochodziło do ataków na trasie, czy niekiedy walki na ubitej ziemi. Żebym zdążył wyliczyć wszystkie incydenty na linii GKS – Zagłębie do dnia dzisiejszego, mecz musiałby być rozegrany w listopadzie.

W 2015 roku nadeszła okazja do pierwszego meczu od 23 lat. W sierpniu został rozegrany nasz mecz przy pełnym stadionie, Blaszok zaprezentował znakomitą oprawę, sporej ilości pirotechnikę i oczywiście konkretne wsparcie wokalne. Piłkarze nie udźwignęli presji, co stawało się w tamtym okresie już normą. Zagłębie pomimo otrzymania 409 biletów, sprawiło, że do sektora gości weszło ostatecznie 500 osób. W tej liczbie znajdowało się: 70 BKS Stal Bielsko-Biała, 30 Legia Warszawa, 17 Czuwaj Przemyśl i 9 Olimpia Elbląg. W trakcie spotkania, kiedy Blaszok odpalił piro, race zaczęły lądować w sektorze Zagłębia, które zaczęło je nam „oddawać”. Obie zwaśniony strony próbowały sforsować płot, ale do niczego nie doszło.

......

Wiosną 2017 roku oczywistym było i tak się stało, że na wniosek wojewody, mecz został rozegrany bez naszej obecności. Jesienią tego samego roku ponownie mecz odbył się w Sosnowcu i nikt już nie miał złudzeń, że pojawimy się w sektorze gości. Wiosną 2018 roku pomimo nieobecności Zagłębia, stadion został wypełniony przez kolejną próbę walki o ekstraklasę, a towarzyszyła temu oprawa „Zawieszeni w czasoprzestrzeni”. Piłkarze wygrali 1:0 i myśleliśmy, to będzie „ten sezon”, ale ostatecznie to… Zagłębie mogło świętować upragniony awans do ekstraklasy.

.

Do zobaczenia na Blaszoku!

Eric Cantona

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Nie wziąć do autobusu marudnej niechęci

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu Legii Warszawa z GKS Katowice tradycyjnie wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Edward Iordanescu i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole można znaleźć zapis audio całej konferencji prasowej.

Edward Iordanescu (trener Legii Warszawa):
Wierzę, że to zasłużone trzy punkty. Gratuluję zespołowi, że pokazali charakter. Wolałbym jednak wygrać do zera. Jedyna dobra rzecz, że mieliśmy dwóch zawodników w końcówce, którzy strzelili bramki. Ale GKS grał z dobrą intensywnością, natomiast w drugiej połowie to była ich jedyna szansa i wyrównali. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ten mecz zakończył się remisem. Najważniejsze są trzy punkty. Gratuluję moim piłkarzom tego wysiłku. To bardzo ważny moment. Teraz musimy odpocząć, bo za trzy dni mamy bardzo ważny mecz w Europie i chcemy powalczyć o awans.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Zdają sobie państwo sprawę, że gdy przegrywa się w 5. czy 7. minucie doliczonego czasu, to sportowej złości jest bardzo dużo. Nie zamierzam natomiast przepraszać za to, że graliśmy dobrze i zaklinać rzeczywistości i pochylać głowy. Będę wyciągał bardzo dużo dobrego, jeśli chodzi o morale mojego zespołu i tego, jak postawili się Legii, w jaki sposób grali i wykonywali zadania. Mogło się dużo więcej dla nas wydarzyć, niż się wydarzyło, a wydarzyło się to, że przegrywamy. Jednak nie zawsze tylko wynik trzeba brać do autobusu i taką marudną niechęć, że się przegrało. Taka jest piłka, ona czasem bardzo boli, czasem daje dużo szczęścia, też niejednokrotnie wygraliśmy w końcówce. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko, byliśmy solidni i zdyscyplinowani, mieliśmy swoje momenty i mogliśmy zdobyć nawet więcej bramek, gdyby ciut tej precyzji więcej było. Na razie na gorąco tak to odbieram, chcąc przygotowywać się do następnych spotkań, bo przed przerwą reprezentacyjną czekają nas trzy bardzo trudne spotkania i na bazie tego spotkania, chcemy być jak najlepiej przygotowani. Dzisiaj na pewno poboli i może być przykro, ale na bazie tego, jak drużyna się prezentowała, możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Łódzka lekcja futbolu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Ciężko się zabrać za pisanie tego felietonu, bo im więcej czasu mija od zakończenia meczu z Widzewem, tym bardziej stwierdzam, że wczoraj na boisku w Łodzi nie mieliśmy czego szukać. Może nawet i dobrze, że mecz zakończył się porażką 0:3, a nie 0:1, bo przy jednobramkowej prawdopodobnie słyszelibyśmy narrację, że było bardzo blisko i gdyby nieco więcej opanowania pod bramką, to moglibyśmy wywieźć punkt lub punkty i w ogóle byliśmy lepsi (!) od Widzewa.

Nie, nie byliśmy. Byliśmy w każdym aspekcie od Widzewa gorsi. I należy to sobie jasno powiedzieć, bo jeżeli będziemy mydlić oczy tym, że więcej mieliśmy piłkę (57%) czy oddaliśmy niemal tyle samo celnych strzałów (trzy przy czterech Widzewa), to nie wyciągniemy mitycznych wniosków, tylko będziemy się pławić w samozadowoleniu.

Niektórzy kibice mówią, że Widzew był słaby i każda inna drużyna by ten mecz z łodzianami wygrała. No niech będzie, że Widzew słaby i każdy by z nimi wygrał. Tylko zwróćmy uwagę na to, że są jeszcze kwestie taktyczne, gra się tak, jak przeciwnik pozwala itd. I mając przeciw sobie bezzębnego rywala, gospodarze mogli sobie pozwolić na taką, a nie inną grę, niby się przyczajając, a gdy mieli już piłkę przy nodze, to zagrożenie pod naszą bramką wzrastało wielokrotnie.

Z jednej strony może i fajnie, że GKS miał tak dużo piłkę, sporo przebywał na połowie rywala i rozgrywał atak pozycyjny. Problem w tym, że nie stworzyliśmy absolutnie żadnego zagrożenia pod bramką przeciwnika. Zero. Kikolski był bezrobotny. Wydawało się, że najgroźniejsza akcja GKS to była ta, gdy Wasielewski podawał do Rosołka, a ten fatalnie nie trafił dobrze w piłkę, choć wydaje się, że w tej sytuacji i tak rysowaliby linie i prawdopodobnie byłby spalony. Bo jakie inne? Jak Gruszkowski uderzał z woleja, mając przed sobą trzech Widzewiaków? Serio, to jedyne sytuacje, które przychodzą do głowy. Poza tym nic. Przy 57% posiadania, GKS stworzył sobie xG na poziomie 0,76.

Nie mamy na ten moment ofensywy. Nowi zawodnicy nie dają kompletnie nic (jedynie Wędrychowski robi trochę wiatru, ale w Łodzi nic z tego nie wynikało). A „starzy”? Obniżyli loty w porównaniu do poprzedniego sezonu. Optycznie może to nawet nie wyglądało najgorzej, rozgrywanie w środku boiska, transport piłki na skrzydła. Ale tacy zawodnicy jak Galan, Wasyl, Kowal czy Bartosz Nowak nie dają tego, co w poprzednim sezonie, czyli realnych, wymiernych korzyści – nie mówię tu nawet o golach, tylko o wykreowanych groźnych sytuacjach. Jak już Galan miał dobrą sytuację w polu karnym, to pakował się zwodem w trzech rywali, a jak Wasyl stał dwadzieścia sekund niepilnowany w polu karnym, to wszyscy byli odwróceni do niego plecami i nie widzieli, że należy zagrać mu piłkę. W tej sytuacji wyglądało to tak, że choć wiara kibica była taka, żeby siłą woli wepchnąć tę piłkę do siatki, to po prostu z obrazu gry absolutnie się na to nie zanosiło. Nawet na jednego gola, który byłby raczej łutem szczęścia niż czymś co wynika z przebiegu meczu.

A gdy Widzew już postanowił przyatakować, to można się było modlić, żeby zaraz nie wyciągać drugi raz piłki z siatki. Szalał Akere, którego nie potrafili upilnować nasi obrońcy, przeciętnego na razie Fornalczyka też łapał Kowalczyk i na szczęście dla niego nie dostał żółtej kartki. Przede wszystkim jednak dwie wybitne interwencje zanotował niezawodny Dawid Kudła i to choćby wystarczy, żeby powiedzieć, że to był cud, że do 87. minuty nie przegrywaliśmy dwiema bramkami. Nie mówiąc o absurdalnej decyzji Bartosza Frankowskiego o nieuznaniu gola dla Widzewa w drugiej minucie drugiej połowy. My się oczywiście cieszyliśmy, ale tak naprawdę to była radość z błędu VAR-u, bo jak oni się tam dopatrzyli ręki, to naprawdę ciężko zrozumieć.

Niestety nasi obrońcy też nie za bardzo pomogli. Te odbijanki, dziwne straty, które dobrze znamy, znów dały o sobie znać. Już nie mówię o samobóju Kowala, bo to akurat może się każdemu zdarzyć i jest to pech. Ale naprawdę trudno zrozumieć ustawiczne stawianie na Lukasa Klemenza, który nie za dobrze sobie radzi na tym poziomie rozgrywkowym i trzymanie Martena Kuuska na ławce. Nie mówię, że Estończyk będzie zbawieniem, bo też swoje miał za uszami, ale Lukas to jest tykająca bomba zegarowa, w większości meczów ma jakieś kuriozalne zagrania i często jedyne, co mu dobrze wychodzi, to w ostatecznej sytuacji jakieś rzucenie się ciałem i zablokowanie piłki czy nawet wybicie z linii bramkowej. Jednak błędy, które popełnia przeważają nad korzyściami i na dłuższą metę z tym zawodnikiem będziemy raczej tracić bramki niż zapobiegać ich utracie. Alan Czerwiński tym razem zagrał dużo słabiej i też przepuścił dziwną piłkę do Alvareza na 3:0, a wcześniej nie był pewny. Jednak patrząc nawet na źródła groźnych sytuacji Widzewa, to nie może być tak, że w straszny sposób Bartosz Nowak traci piłkę i z tego padał niedoszły gol na 2:0. Podobną stratę miał Wędrychowski z Lubinem i tam też było bardzo groźnie.

I teraz sam już się trochę gubię, bo z jednej strony nie chcę, żebyśmy byli jeźdźcami bez głowy, a z drugiej jednak naprawdę ukłuło mnie, gdy mieliśmy przewagę, przycisnęliśmy ten Widzew na początku meczu, mieliśmy serię stałych fragmentów gry i nagle… trener wycofał Klemenza i Jędrycha do obrony. Tak jakby dał sygnał „hej, za bardzo atakujecie, opanujcie się”. Nie wiem, czy nie zadziałało to na podświadomość naszych zawodników, bo tak naprawdę po chwili straciliśmy gola po PIERWSZEJ akcji Widzewa w tym meczu. No i właśnie, rozumiem tę chłodną głowę, ale nie chciałbym, żebyśmy jednak stracili to ofensywne DNA z poprzedniego sezonu na rzecz nadmiernej asekuracji czy wręcz asekuranctwa, bo w historii mojego zainteresowania piłką, takie rzeczy zazwyczaj kończyło się wtopami. Mam na myśli wiele meczów, w których drużyna w końcówce rozpaczliwie cofała się robiła obronę Częstochowy. Czasem to wyszło, częściej nie. Czy ultradefensywa Franka Smudy w meczu z Czechami na Euro 2012. Czy wcześniejsza ultradefensywa Janusza Wójcika na Wembley, co Scholes nam strzelił trzy bramki (jedną notabene ręką, nie jak Shehu).

Tu oczywiście sytuacja to pojedynczy niuans meczowy i zupełnie inna sytuacja. Bo potem niby GKS znów chodził do przodu. Ale tak się to zgrało z tą utratą bramki, że trudno przejść obojętnie.

Trener mówi, że zespół jest po przebudowie. Trochę tak, trochę nie. Tak, bo straciliśmy trzon zespołu, czyli przede wszystkim Oskara Repkę, no i napastnika – jak się okazuje niezłego – Sebastiana Bergiera. Tylko to zaledwie częściowo tłumaczy tę naszą słabą postawę na początku sezonu. Bo Repka Repką, ale nikt nie broni właśnie Galanowi, Wasylowi, Kowalowi czy Nowakowi być co najmniej tak efektywnymi jak w poprzednim sezonie. Ci zawodnicy obniżyli loty i to przede wszystkim na tym trzeba się skupić, żeby wrócili do swojej gry. Wasyl w Łodzi jeszcze nie grał najgorzej, ale w poprzednim sezonie był lepszy. Bo na razie okazuje się, że na wzmocnienia nie mamy co liczyć, jeśli nowi piłkarze nie zaczną funkcjonować tak, jak każdy nowy zawodnik powinien, czyli na motywacji i maksymalnym zaangażowaniu. Na czele z napastnikami, bo całe trzy mecze, w których prezentowali się Maciej Rosołek i Aleksander Buksa to póki co jakieś nieporozumienie. Chłopaki obudźcie się.

Widzew nas pokonał jakością piłkarską. Wiedzieli, co zrobić z piłką, wiedzieli jak wykorzystać nasze słabe punkty. To mocna drużyna. Choć nie jest powiedziane, że inni nie znajdą na nią sposobu, ale dali nam solidną lekcję gry w piłkę. Piłkę, która nie polega na prostym kopaniu i posiadaniu jej, tylko wiedzy i umiejętności, co z nią zrobić, gdy ma się ją przy nodze.

GieKSa jest w niełatwym położeniu, bo okazuje się, że większość ligi na początku sezonu gra dobrze i już nam odjeżdżają w tabeli. Z kimkolwiek wygrać będzie bardzo trudno. A punkty trzeba gromadzić od początku i to co jakiś czas trzy. Żeby nie obudzić się w sytuacji Śląska Wrocław, który po jesieni miał dziesięć oczek i mimo że wiosną grał dobrze – do utrzymania zabrakło.

A terminarz nam nie sprzyja. Bo teraz Legia w Warszawie.

Niech więc każdy robi swoje – trenerzy i piłkarze pracujcie, my relacjonujmy, a kibice dopingują.

I cokolwiek by się nie działo – wierzymy w zwycięstwo przy Łazienkowskiej!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga