Dołącz do nas

Hokej Kibice Klub Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd doniesień mass mediów: GieKSa uczci pamięć poległych

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów, które obejmują informacje z ubiegłego tygodnia dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy.

W ostatnią środę piłkarki GieKSy rozegrały wyjazdowe spotkanie w ramach rozgrywek Pucharu Polski z Rekordem Bielsko-Biała. W regulaminowym czasie gry wynik brzmiał 2:2 (0:0), którego nie zmieniła również dogrywka. W rzutach karnych lepsze okazały się gospodynie i one awansowały do 1/16 finału rozgrywek. Piłkarze mieli przerwę od ligowego grania, ze względu na odwołany mecz z Resovią (zakażenia SARS-CoV-2 w Resovii). Z tego powodu, w sobotę, rozegrali spotkanie sparingowe z czwartoligowym Ruchem Radzionków, które wygrali 6:0 (2:0).

Siatkarze w ósmej kolejce PlusLigi wygrali na wyjeździe, ze Stalą Nysa 3:2. Kolejne spotkanie siatkarze zagrają w hali w Szopienicach, z mistrzem Polski z ubiegłego sezonu, zespołem Jastrzębskiego Węgla. Spotkanie rozpocznie się w najbliższą sobotę (27.11.2021 roku) o godzinie 17:30.

Hokeiści, po przerwie reprezentacyjnej wrócili do rozgrywek ligowych. GieKSa rozegrała dwa spotkania: w piątek w Katowicach, wygrała z Zagłębiem Sosnowiec 3:2, w niedzielę drużyna wygrała z JKH GKS-em Jastrzębie 7:4. Przed meczem z Zagłębiem do drużyny dołączył Kalle Valtola, 25-letni fiński obrońca.

 

PIŁKA NOŻNA

bts.rekord.com.pl – Rekord B-B – GKS Katowice 2:2 (2:2, 0:0) K. 4:2

Epicki, pucharowy bój w Cygańskim Lesie dla Rekordu!

[…] Po przebytych chorobach, kontuzjach, po serii ligowych porażek i wobec nieustannych kłopotów kadrowych, można było mieć uzasadnione obawy o występ bielszczanek, o jego wynik w starciu ze znacznie wyżej notowanymi katowiczankami. Wśród biało-zielonych nadal wykluczone z gry są m.in. Klaudia Adamek i Wiktoria Pietrzyk, a absencja Martyny Cygan wymuszona została szkolnymi obowiązkami. Przebywającego na zwolnieniu lekarskim Marcina Trzebuniaka na ławce trenerskiej zastąpił Emil Kosiec. Ale i GKS nie był wolny od problemów kadrowych, choć nie tej skali, jak w przypadku gospodyń spotkania. Z kontuzją zeszła z przedmeczowej rozgrzewki Amelia Bińkowska, którą zastąpiła Nikola Brzęczek.

Przebieg, obraz pierwszej części w pełni uzasadniał troskę sympatyków Rekordu. To były trzy kwadranse optycznej przewagi, momentami wręcz dominacji, podopiecznych Witolda Zająca. Popełniły jednak przyjezdne kilka kardynalnych błędów w swojej ofensywie. W wielu sytuacjach ataki piłkarek GKS-u były zbyt schematyczne i przewidywalne dla dobrze usposobionej defensyw Rekordu. W kilku innych przyjezdne w banalny sposób dawała się łapać na ofsajdzie. A przy tym jeszcze miały bielszczanki bardzo dobrze usposobioną w bramce Wiktorię  Berdys oraz coś niezbędnego w odniesieniu sukcesu, a mianowicie łut szczęścia. Dwukrotnie (w w 4. i 15. minucie) bliska trafienia była Klaudia Maciążka, w 41. nieznacznie chybiła celu Emilia Zdunek.

Ku zaskoczeniu zespołu gości „okopany” dotąd na własnej połowie Rekord śmielej ruszył do przodu na wstępie drugiej części meczu. Określenie prób ofensywnych w wykonaniu gospodyń atakiem zapewne byłoby nadużyciem. To były raczej próby kąsania, podgryzania obrony „Gieksy”. I pewnie nikt nie zakładał, nie przypuszczał, że Katarzyna Moskała (na zdjęciu) indywidualną akcją zdoła w pojedynkę zdemontować obronę rywalek. Wszędobylska skrzydłowa, choć tu w innej roli, odprowadziła piłkę do linii końcowej, skąd optymalną asystą obsłużyła nadbiegającą Magdalenę Skolarz. Radość z prowadzenia trwała dziesięć minut, po kornerze, w ogromnym zamieszaniu do wyrównania doprowadziła K. Maciążka. Utracie kolejnych goli zapobiegły desperackimi wślizgami Izabela Tracz i Magdalena Knysak, ale wobec kontry „dwie na jedną” i strzału N. Brzęczek bielszczanki były bezradne. 120 sekund później drużyna gości zmarnowała idealną szansę na dwubramkowe prowadzenie. W. Berdys zdołała sparować piłkę po strzale Kateriny Vojtkovej, dobijając „do pustaka” K. Maciążka obiła poprzeczkę. Mówi się – niewykorzystane okazje… Szczerze przyznajmy, niewielu – o ile ktokolwiek na trybunach – wierzył jeszcze, że bielszczanki odwrócą losy meczu. Wierzyły jednak „rekordzistki”. Ostatni, niemal rozpaczliwy atak znów wyprowadziła K. Moskała. Defensorski GKS-u nie dość, że nie potrafiły zneutralizować solowej akcji, to jeszcze dały się zwieść podążającej w sukurs koleżance – Zofii Śmietanie.

Mimo ewidentnego upływu sił biało-zielone wykrzesały z siebie więcej niż maksimum energii na dystansie 30-stu dodatkowych minut. Z kolei niekorzystny, zaskakujący rezultat remisowy wymusił na przyjezdnych zdwojenie aktywności na połowie Rekordu. Na stworzenie realnego zagrożenia pod bramką rywalek w inny sposób, niż stałe fragmenty gry, naszym zawodniczkom po prostu brakowało już „fizyki”. Katowiczanki z kolei wypracowały w końcówce drugiej część dogrywki dwie klarowne sytuacje. W 114. minucie Anita Turkiewicz z 7-8 metrów trafiła w poprzeczkę. Pięć minut później ta sama zawodniczka stanęła przed niemal identyczną szansą, ale W. Berdys stanęła na wysokości zadania.

To, że „rekordzistki” lepiej wytrzymały stres związany z konkursem ”jedenastek” to jedno. A drugi klucz do sukcesu, to sposób egzekwowania rzutów karnych – majstersztyk. Zaczęło się od pudła Marleny Hajduk, na co uderzeniem w „okienko” odpowiedziała Patrycja Rżany. Na gola K. Maciążki, choć piłka „przelała się” po ręce bramkarki, uderzeniem od słupka ripostowała Martyna Gąsiorek. W trzeciej serii K. Vojtkova zakłóciła „spokój pająka” w narożniku bramki, ale M. Knysak ripostowała równie chytrym strzałem. Czwartą, jak się okazało finałową serię, uderzeniem w słupek otworzyła Joanna Olszewska, a zamknęła „z przytupem”, od poprzeczki do bramki – Wiktoria Nowak.

 

sportowefakty.wp.pl – Już wszystko jasne. Oto komplet par 1/16 finału Pucharu Polski

Mocnym akcentem zakończyła się seria meczów pierwszej rundy piłkarskiego Pucharu Polski kobiet. Niespodziewanie, po rzutach karnych, z rozgrywkami pożegnały się zawodniczki GKS-u Katowice.

[…] Do niespodzianki doszło w ostatnim spotkaniu pierwszej rundy rozgrywanym w Bielsku-Białej. Beniaminek Ekstraligi Rekord, pokonał u siebie po serii rzutów karnych doskonale radzący sobie w tym sezonie GKS Katowice. Po dogrywce na tablicy widniał remis 2:2, a w jedenastkach bielszczanki wygrały 4:2.

 

sportdziennik.com – GieKSa uczci pamięć poległych

Klub z Bukowej dbając o swą małą ojczyznę włącza się w obchody 40. rocznicy pacyfikacji Kopalni Wujek. Drużyny GKS-u grać będą w specjalnych strojach, a niespodzianki szykują też kibice.

Za dokładnie miesiąc minie 40 lat od krwawej pacyfikacji Kopalni Wujek, podczas której zginęło 9 górników. O godne upamiętnienie wydarzeń z 16 grudnia 1981 roku jak zwykle zadba Śląskie Centrum Wolności i Solidarności, przygotowując nową muzealną wystawę, a do pomocy aktywnie włączy się też GKS Katowice.

– 40 lat temu, po wprowadzeniu stanu wojennego, górnicy dali opór komunistycznej władzy – mówi Robert Ciupa, dyrektor ŚCWiS.

– Walczyli, by zniesiono stan wojenny. To był strajk godnościowy, walka o godność człowieka, wtedy przegrana. 23 górników zostało rannych, 9 zabitych. Najważniejsze, że pamięć przetrwała, a krzyż ustawiony już 16 grudnia przez górników, pod który od lat przyjeżdżają delegacje z całej Polski, stał się symbolem nadziei, że wolność kiedyś nadejdzie. Górnicy pokazali, że są ideały, za które warto nawet oddać życie. Pamięć o tamtych wydarzeniach jest przekazywana przez nas i instytucje współpracujące. Miło, że dołącza do nich GKS, klub z Katowic, dzięki któremu rozszerzymy i mocniej wypromujemy naszą akcję.

Mecze piłkarzy GieKSy z Miedzią Legnica, siatkarzy z Projektem Warszawa oraz hokeistów z Ciarko KH Sanok zostaną poprzedzone minutą ciszy. Siatkarze i piłkarze grać będą z opaskami „Wujek 81 – pamiętamy”, podobny napis pojawi się podczas telewizyjnych transmisji ich meczów na bandach ledowych, a całe stroje dedykowane na tę okoliczność założą hokeiści podczas turnieju finałowego Pucharu Polski, rozgrywanego w końcówce grudnia w Bytomiu.

– Byłem wtedy 10-latkiem, ale wcale nie jak przez mgłę przypominam sobie tamte wydarzenia, czas i atmosferę – mówi Marek Szczerbowski, prezes GieKSy.

– Z rodzinnej Koszutki widzę Spodek i Rondo, pamiętam tamtą zimę, tamte czołgi na ulicach. Cieszę się, że mamy możliwość uczestniczenia w rocznicy tamtych wydarzeń, potępienia agresji człowieka. GKS jest klubem miejskim, wielosekcyjnym i zamierza bardzo szeroko włączyć się w te działania. Fachowcy ze Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności przygotują kampanię informacyjną, a my działania promocyjne. Chcemy upamiętnić te bardzo istotne dla losów nie tylko naszego regionu, ale i kraju wydarzenia, a w przyszłości kontynuować współpracę ze ŚCWiS. Dziękuję kibicom GieKSy, którzy zainspirowali nas do głębszego zaangażowania się w tę 40. rocznicę.

Fanatycy GKS-u już od ponad 10 lat rokrocznie dbają o godne obchody pacyfikacji Wujka, a teraz wesprze ich w tym klub.

– Dla nas to bardzo ważne – mówi Marcin Gruszczyński, jeden z kibiców najmocniej zaangażowanych w tę inicjatywę.

– Klub ochoczo i od razu przystał na naszą prośbę, nasz pomysł. To coś oczywistego, że kluby sportowe powinny w swoich miastach, swoich małych ojczyznach, włączać się w takie wydarzenia rocznicowe. GKS ma dużą rolę do odegrania, bo ma po prostu dużą bazę kibiców i jest dobrą platformą do przekazywania pewnych wieści. Specjaliści przygotują materiały, klub zadba o promocję, a kibice… też przygotowali trochę niespodzianek. O szczegółach jeszcze nie będziemy mówić, ale jeśli wszystko wyjdzie tak, jak chcemy, to za 2-3 tygodnie spotkamy się na jeszcze jednej konferencji prasowej.

Z naszej strony spuentujmy, że w tych zglobalizowanych czasach, gdy potrafi się żyć tym, co dzieje się za dwoma oceanami, a nie pamięta o tym, co za rogiem, inicjatywa kibiców GieKSy i podchwycenie jej przez klub jest godne pochwały. Misją klubu są nie tylko wyniki sportowe, ale też takie działania, dbanie o tożsamość i lokalną społeczność.

 

ruchradzionkow.com – Ruch zagrał z „GieKSą”. Lekcja od I-ligowca

Ruch Radzionków przegrał sparing z GKS-em w Katowicach. I-ligowcy ograli „Cidry” 6:0, do przerwy prowadząc różnicą dwóch goli.

– To była dla nas jedna z cenniejszych lekcji, jakie mogliśmy w ostatnim okresie zdobyć. Dotknęliśmy innego poziomu piłki nożnej. Zrobimy wszystko, by wyciągnąć z tego spotkania naukę – skomentował trener Marcin Dziewulski.

Katowiczanie pierwotnie mieli w sobotę zagrać ligowy mecz z Resovią Rzeszów, ale spotkanie ze względu na przypadki zakażenia koronawirusem wśród graczy z Podkarpacia zostało przełożone. – We wtorek zadzwonił trener Rafał Górak z propozycją sparingu. Zmodyfikowaliśmy nieco swoje plany, ale każdy z zawodników się do tego dostosował. Chcieliśmy wypaść dobrze i mimo słabszego wyniku chcę widzieć również pozytywy. Mieliśmy swoje momenty, a uwypuklone mankamenty będzie można poprawiać w trakcie przygotowań do rundy wiosennej – komentuje trener Dziewulski.

Jeszcze przed przerwą Mateusza Szukałę pokonywali Bartosz Jaroszek i Danian Pavlas. Po zmianie stron w bramce „Cidrów” stanął Rafał Strzelczyk, który po piłkę sięgał do siatki po uderzeniach Szymona Kiebzaka, dwóch trafieniach Patryka Szwedzika i niefortunnej interwencji Tomasza Harmaty. Gospodarze byli stroną przeważającą, ale radzionkowianie też mieli swoje okazje. Pod bramką Dawida Kudły brakowało im jednak skuteczności. – Kilka bramek straciliśmy w kuriozalny sposób. Momenty, w których biega się za piłką są frustrujące, ale mieliśmy też swoje sytuacje. Zebraliśmy cenne doświadczenie, nie mam obaw o morale zespołu. To był mecz towarzyski, potrafimy sobie radzić z porażkami i szczerze o nich rozmawiać, a na najbliższe tygodnie mamy swoje plany. Chcę, by udali się na urlopy z dobrym nastawieniem – zapowiada trener Dziewulski.

 

SIATKÓWKA

sport.interia.pl – Stal Nysa pogrąża się w kryzysie. Fatalna seria trwa

Stal Nysa wciąż bez zwycięstwa w siatkarskiej PlusLidze. Zespół prowadzony przez Daniela Plińskiego we własnej hali przegrał 2:3 z GKS-em Katowice. To już dziewiąta porażka Stali w tym sezonie.

Pliński objął drużynę z Nysy kilkanaście dni temu. Stal pod jego wodzą potrafiła postawić się Projektowi Warszawa, ale punktów od tego nie przybywało. W piątek wreszcie dopisała przynajmniej jeden do swojego konta, ale w decydujących momentach tie-breaka lepsi byli goście. To czwarte zwycięstwo GKS-u w tym sezonie.

W pierwszym secie minimalną, dwupunktową przewagę szybko wypracowała sobie Stal. Zawdzięczała to m.in. zagrywce Mitchella Stahla, z którą nie poradził sobie Tomas Rousseaux. Gospodarze dobrze wyglądali w przyjęciu, dzięki czemu rozgrywający Marcin Komenda mógł korzystać w ataku z wielu zawodników. Przy stanie 14:11 dla Stali trener gości Grzegorz Słaby poprosił o czas.

I choć siatkarze z Nysy do skutecznej gry dołożyli szczelny blok, w ich grze coś się zacięło. Po kilku błędach ich przewaga spadła do zaledwie punktu. W końcówce seta po obu stronach było sporo pomyłek, ale świetne serwisy Jakuba Szymańskiego dały przewagę gościom – GKS wygrał 25:22.

Drużyny z Katowic w tym sezonie nie omijają problemy. Cierpiała przez kontuzje, kilku zawodników trafiło też na kwarantannę z powodu COVID-19. Przy tej okazji przytrafiła jej się seria czterech porażek. Przed tygodniem przerwali jednak złą passę – pokonali 3:1 Cerrad Enea Czarnych Radom.

W drugim secie piątkowego spotkania katowiczanie radzili sobie równie dobrze, co w pierwszej partii. Szybko odskoczyli rywalom na cztery punkty. Skutecznie grał Jakub Jarosz. 34-letni atakujący do udanych ataków dołożył także punkt zagrywką.

Pliński próbował szukać nowych rozwiązań, wprowadzał na boisko rezerwowych. Stal popełniała jednak więcej błędów niż rywale. Łącznie w ten sposób w pierwszych dwóch setach oddała przyjezdnym 10 punktów, sama zyskała zaś tylko cztery. W drugiej partii GKS nie dał się dogonić – wygraną 25:21 przypieczętował atak Jarosza.

Trzecią partię lepiej rozpoczęli gospodarze. Z rytmu nie wybiła ich nawet długa przerwa na początku seta, gdy sędziowie rozpatrywali jedną z sytuacji przy siatce. Ostatecznie przyznali punkt katowiczanom, ale Stal wkrótce odskoczyła na pięć oczek. Przy stanie 13:8 dla gospodarzy GKS odrobił trzy punkty, nie zdołał jednak utrzymać kontaktu z rywalami. Goście stracili skuteczność, kilka razy niedokładnie piłkę rozegrał Micah Ma’a. Stal wygrała 25:20.

Rozpędzony zespół z Nysy nie zatrzymał się również w kolejnej partii. Co prawda na początku seta wynik oscylował wokół remisu, ale z czasem przewaga gospodarzy rosła. Cały czas mogli polegać na atakującym Wassimie Ben Tarze. Tunezyjczyk dobrze radził sobie na prawym skrzydle, nieźle prezentował się też Nikołaj Penczew. W czwartym secie w końcu dołączył do nich Kamil Kwasowski. Po efektownym ataku byłego zawodnika GKS-u Stal prowadziła 16:12. Takiej różnicy goście nie byli w stanie odrobić i musieli szykować się do tie-breaka.

W nim siatkarze GKS-u wrócili jednak do gry. Seta świetnie rozpoczął Gonzalo Quiroga, który pozostał na boisku po niezłej postawie w końcówce poprzedniej partii. Argentyńczyk znakomicie serwował, a rywale nie potrafili przebić się na katowicką stronę siatki. Na blok nadział się nawet Ben Tara i GKS prowadził już 6:0. Gospodarze w końcu zaczęli zdobywać punkty, ale ich straty były zbyt duże. Katowiczanie nie wypuścili z rąk zwycięstwa i wygrali 15:10.

GKS po czwartym zwycięstwie w sezonie umocnił się na ósmym miejscu w tabeli PlusLigi. Stal z dwoma punktami wciąż ma sporą stratę do reszty stawki, mimo że rozegrała o mecz więcej niż większość rywali.

Stal Nysa – GKS Katowice 2:3 (22:25, 21:25, 25:20, 25:17, 10:15)

 

HOKEJ

sportdziennik.com – Nowe twarze

Kalle Valtola, 25-letni fiński obrońca (182 cm/84 kg) występujący ostatnio w Dukli Michalovce, podpisał kontrakt z GKS-em Katowice i jest wielce prawdopodobne, że dzisiaj wystąpi w derbowym spotkaniu z Zagłębiem Sosnowiec.

 

„Satelita” odleciał

Kibice GKS-u długo fetowali komplet punktów, choć ich nerwy były wystawione na trudne chwile.

Katowiczanie, liderzy ekstraligi, w meczu z Zagłębiem mieli olbrzymią przewagę, ale po 2 tercjach przegrywali 0:2. Jednak ostatnia odsłona była dla nich szczęśliwa, a „złotego” gola zdobył Anthon Eriksson. Teraz katowiczanie zawitają do Jastrzębia-Zdroju.

Gospodarze wystąpili już z fińskim obrońcą Kalle Valtolą, ale mówi się, że niebawem zespół GKS-u zasilą dwaj napastnicy. Katowiczanie nie ukrywają wysokich aspiracji i już teraz kadra prezentuje się stabilnie. Gospodarze od pierwszych minut przystąpili do frontalnego ataku i Michał Czernik między słupkami zwijał się jak w ukropie. Interweniował z dużym szczęściem i do końca 1. tercji utrzymał zerowe konto.

W 9 min Grzegorz Pasiut trafił w słupek, na kilkanaście sekund przed końcem Patryk Krężołek uderzył w poprzeczkę. Inicjatywa należała do gospodarzy, z gola cieszyli się goście. Jewgienij Nikiforow otrzymał krążek zza bramki i z bliskiej odległości umieścił go pod poprzeczką. John Murray w tej sytuacji był bezradny. Hokeiści Zagłębia grali rozważnie, ale gdy nadarzała się okazja, starali się wyprowadzić składną akcję. Nim Nikiforow zdobył gola, Wasiljew był w sytuacji sam na sam, ale nie zdołał oszukać bramkarza GKS-u.

Dantejskie sceny działy się w tercji gości, bo gospodarze za wszelką cenę chcieli zdobyć gola. Lista niefortunnych strzelców jest długa i Czernika nie potrafili pokonać nawet wyborni snajperzy GKS-u. Czas płynął, a goście coraz dzielniej sobie poczynali i wyprowadzali kontry, nieliczne, ale groźne. Po jednej z nich dał o sobie znać Jarosław Rzeszutko, który płaskim strzałem zaskoczył Murraya. 2:0 dla Zagłębia i zapachniało sensacją oraz powtórką z poprzedniego meczu w „Satelicie”. Wówczas był taki sam rezultat, ale w bramce grał Marcel Kotuła.

W przerwie po 2. tercji w szatni GKS-u musiało być gorąco, bo nikt nie lubi przegrywać, a zwłaszcza trener Jacek Płachta. Zaczęło się od strzałów w słupek Wasiljewa oraz Mateusza Rompkowskiego. W końcu kibice doczekali się goli dla GKS-u. Kontaktowy był dziełem Wronki, zaś wyrównał Pasiut. A potem rozpoczęła się twarda batalia o zwycięskiego gola.

Na niespełna 3 min przed końcem boks Zagłębia zakipiał ze złości. Nikiforow był blisko zdobycia bramki, ale – zdaniem gości – był faulowany. Sędziowie nie zareagowali. Gospodarze wściekle atakowali i na 35 sek. przed końcem Eriksson zdobył zwycięskiego gola w przedziwnych okolicznościach. Krążek ledwie co wtoczył się do bramki.

 

hokej.net – Sosnowiczanie czują się oszukani. „Napiszemy protest”

Zagłębie Sosnowiec przegrało na wyjeździe z GKS-em Katowice 2:3, a po tym spotkaniu sporo mówiło się o postawie sędziów.

Sosnowiczanie po czterdziestu minutach prowadzili 2:0 po golach Aleksandra Wasiljewa i Jarosława Rzeszutki, więc w „Satelicie” pachniało niespodzianką.

Katowiczanie w trzeciej tercji włączyli wyższy bieg i w 43. minucie kontaktowego gola zdobył Patryk Wronka, a 135 sekund później wyrównał Grzegorz Pasiut. Do końcowej syreny trwała prawdziwa wymiana ciosów.

Na dwie minuty przed końcem sosnowiczanie ruszyli z kontrą. Mateusz Bepierszcz zablokował, a następnie przewrócił Aleksandra Wasiljewa, który próbował dobić krążek uderzony wcześniej przez Jewgienija Nikiforowa. Sędziowie nie dopatrzyli się w tej sytuacji faulu.

– Kontrowersje wynikają z tego, że przy naszym kontrataku w końcówce nasz zawodnik, który mógł oddać strzał na bramkę, ale został sfaulowany. Sędzia w tym momencie nie podniósł ręki, ani jeden ani drugi. Nie wiem dlaczego gdyż był to ewidentny faul. Będziemy pisać na pewno z tego tytułu protest – irytował się Grzegorz Klich, trener Zagłębia.

– Oczywiście GKS był w tym meczu drużyną lepszą i gratuluję im zwycięzca, jednak nie może być tak, że sędziowie podejmują błędne decyzje w kluczowym momencie gry. Tak naprawdę my w każdym meczu walczymy o życie i chcemy gromadzić te punkty. Czujemy się oszukani i na takie coś się nie zgadzamy. Faul jest faulem i musi być odgwizdany – dodał Klich.

Na 35 sekund przed końcem decydujący cios zadał Anthon Eriksson i pełna pula trafiła na konto katowiczan.

 

sportdziennik.com – Mistrz zagubiony

JKH GKS rozegrał najsłabsze spotkanie na przestrzeni kilku miesięcy. Obrońcy tytułu mistrzowskiego zaprezentowali się mizernie i trudno się dziwić, że stracili aż 7 goli. Na lodzie przez długi czas sprawiali wrażenie bezradnych. Zespół GKS-u Katowice grał swobodnie i, co najważniejsze, skutecznie. GKS już po raz trzeci w tym sezonie wygrał z Jastrzębiem i jest zdecydowanym liderem. Dla JKH to druga porażka z rzędu.

[…] Oba zespoły przystąpiły do meczu z mocnym postanowieniem gry do przodu. Stąd też w 1. tercji wiele się działo pod bramkami i zobaczyliśmy aż 5 goli. To niecodzienne wydarzenie w potyczkach między drużynami ze szczytu tabeli. Na bramki gospodarzy katowiczanie w miarę szybko odpowiadali. W 4 min rzadkiej urody golem popisał Grzegorz Pasiut, który z ostrego kąta potrafił umieścić krążek w „okienku”. Gdy w 18:16 min na ławkę powędrował Martin Kasperlik, wiedzieliśmy, że obrońcy tytułu mistrzowskiego będą w opałach. Na 5 sek. przed końcową syreną Maciej Kruczek zdołał pokonać Patrika Nechvatala.

W przerwie trenerzy JKH GKS-u uznali, że Czech nie prezentuje wysokiej formy i jego miejsce zajął Michał Kieler, który niewiele pomógł drużynie. Przy 2 straconych golach mógł się lepiej zachować. Inna sprawa, że gospodarze w grze obronnej prezentowali radosną twórczość. Strata gola w przewadze (na ławie kar Krężołek) nie wystawia jastrzębianom najlepszego świadectwa. Pasiutowi pozostawili sporo miejsca i ten spokojnie podał do nadjeżdżającego przed bramkę Jakuba Wanackiego.

Obrońca GKS-u natychmiast uderzył i Kieler był bez szans. Po 23 sek. gospodarze zdobyli kontaktowego gola i odżyły nadzieje kibiców. Nic z tego, bo goście mocno odpowiedzieli trafieniami Bartosza Fraszki i Carla Hudsona. Możemy sobie wyobrazić co się działo w szatni gospodarzy i jak się pieklił trener Robert Kalaber, który nie toleruje niechlujstwa na lodzie. W ostatniej odsłonie goście już nie forsowali tempa i tercja zakończyła się remisem.

– Raz na sezon uda się strzelić gola – śmiał się obrońca GKS-u, Jakub Wanacki. – Graliśmy przez cały mecz niezwykle solidnie i zdobyliśmy cenne punkty. Trochę tych bramek było i więcej uwagi musimy poświęcić grze obronnej. Otwarty hokej jest atrakcyjny dla widzów.

– Od początku staraliśmy się grać agresywnie i ofensywnie – dodał trener GKS-u, Jacek Płachta. – Może zabrakło trochę komunikacji w obronie, ale wszystko było od początku do końca pod naszą kontrolą.


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Felietony Piłka nożna

8:8 i bal pękła

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Tego jeszcze nie grali. GieKSa chyba lubi być pionierem. We współpracy z drugą Gieksą, która Gieksą oczywiście nie jest, bo „GieKSa je yno jedna”, jak mawiał niegdysiejszy prezes GKS Katowice Jacek Krysiak. Więc ten drugi klub to Gie Ka Es Tychy. Klub z ulicy Edukacji. W Tychach.

Miesiąc temu katowiczanie rozegrali sparing z Górnikiem Zabrze. Ten towarzyski Śląski Klasyk przyciągnął na Bukową rekordową liczbę kilku dziennikarzy. Był zamknięty dla kibiców, do czego się już przyzwyczailiśmy w przeszłości, natomiast nie było żadnych problemów z relacjonowaniem, pojawiły się nawet później na telewizji klubowej bramki.

Teraz we wtorek czy środę klub poinformował, że GieKSa zagra z Tychami mecz kontrolny w czwartek. Mecz zamknięty dla publiczności i przedstawicieli mediów. Okej – pomyślałem. Choć nadal wydaje mi się to dość absurdalnym rozwiązaniem, to tak jak wspomniałem – przywykliśmy.

Każdy jednak w tenże czwartek był ciekawy, jaki wynik padł w tych niesamowitych sparingowych bojach. Ja sprawdzałem sobie co jakiś czas w internecie, czy jest już podany rezultat. Dzień mijał, mijał, a wyniku nie było. Pomyślałem – kurde, może grają o 20.45 jak Polska z Nową Zelandią. Przy jupiterach, bo wiadomo, derby, mecz na noże i tak dalej. Odświętna atmosfera, tyle że bez kibiców i mediów.

No ale i po zakończeniu meczu „Orłów Urbana” z finalistą przyszłorocznego Mundialu, wyniku nie było. Kibicie już zaczęli się zastanawiać, czy sparing w ogóle się odbył. Zaczęły się pierwsze „śmiechy , chichy”. Że grają dogrywkę. Potem, że strzelają karne. Potem, że grają tak długo, aż ktoś strzeli bramkę, ale nikt nie może trafić do siatki… to akurat byłoby bardzo pozytywne, bo w końcu kilka godzin umielibyśmy zachować zero z tyłu.

No i nie doczekaliśmy się.

Za to w piątek po południu czy wczesnym wieczorem na Facebooku klubowym w KOMENTARZU do informacji zapowiadającej sparing kilka dni temu, czyli nawet nie w nowym, osobnym wpisie, pojawiła się informacja, że oba kluby uzgodniły, że nie będą do wiadomości publicznej podawały wyniku oraz składów.

I szczęka mi opadła i leży na podłodze do teraz.

W czasach czwartej czy trzeciej ligi trener Henryk Górnik prosił nas lub miał pretensje (już nie pamiętam dokładnie), że napisaliśmy o jakiejś czerwonej kartce, którą nasz piłkarz dostał w sparingu. Innym razem któryś trener w klubie miał pretensje, że wrzucamy bramki – chyba nawet z meczów ligowych (sic!), jak jeszcze prawa telewizyjne w niższych ligach nie były określone i była wolna amerykanka z tym. Trener Górnik na jednej z konferencji mówił, że gdzieś tam „może i nawet być k… sto kamer i coś tam”… Spoglądaliśmy na siebie wtedy z ludźmi z GKS porozumiewawczo. Już wtedy wygłaszałem twierdzenia, że przecież taka „Barcelona i Real znają się jak łyse konie, a my próbujemy ukryć, jak kopiemy się po czołach – i to jeszcze nieudanie”.

Żeby nie było – trener Górnik to legenda i GieKSiarz z krwi i kości, a wspomnianą sytuację przypominam z lekkim uśmiechem na tamte dziwne czasy.

Nie sądziłem, że w czasach nowoczesnych, w ekstraklasie, po tylu latach, jeszcze coś przebije tamten pomysł.

Jak po meczu z Lechem napisałem krytyczny wobec kibiców tekst dotyczący zbyt dużej „jazdy” po zespole i trenerze, tak tutaj trudno decyzję o niepodawaniu wyniku ocenić inaczej niż kabaret. Przecież tu nawet nikt nie oczekiwałby szczegółów przebiegu meczu czy materiału filmowego. Po prostu kibic jeśli wie, że jego drużyna gra mecz, chce poznać przynajmniej wynik i strzelców bramek. Ewentualnie składy. Nawet jakby był jakiś testowany zawodnik, to można to jakoś ukryć i po prostu dać info, że „zawodnik testowany”. Też śmieszne, ale to absolutnie nie ten kaliber, co całkowite odcięcie wiedzy o wyniku.

I tu nawet nie chodzi o sam fakt podania czy niepodania rezultatu. Tu chodzi o całą otoczkę i PR tej sytuacji. Przecież to jest tak absurdalne, że za chwilę wszystkie Paczule i Weszło będą miały niesamowite używanie po naszym klubie. To się kwalifikuje do czegoś, co jest określane „polskim uniwersum piłkarskim”, czyli wszelkie kradzieże znaków przez sędziów z ekstraklasy, dyskusje Haditagiego czy Królewskiego z kibicami i wiele innych.

Kibice już zaczęli drwić, że pewnie „Rosołek strzelił cztery bramki i żeby Legia go z powrotem nie wzięła, zrobiliśmy blokadę wyniku”. Ktoś inny, że zagraniczne kluby zaraz wykupią nam zawodników po tym wybitnym występie. Przecież taka informacja o… braku informacji to pożywka dla szyderców. Co przecież w kontekście słabych wyników w tym sezonie jest oczywiste, bo jakby GKS był w czubie tabeli, to wszyscy by machnęli ręką.

Strategia klubu też jest jakaś pomylona, bo przecież można byłoby o tym sparingu nie informować w ogóle. Wtedy nikt by o niczym nie wiedział, chyba że jakiś piłkarz by się pochwalił na swoich social mediach. A tak poszła jedna informacja o meczu, który się odbędzie i druga, że nie podamy wyniku. PR-owy strzał w stopę. Naprawdę chcemy w ekstraklasie klubu poważnego, ale też poważnego sztabu trenerskiego i piłkarzy.

Teraz można snuć domysły, dlaczego nie chcą podawać wyniku. Czy znów ktoś odniósł bardzo poważną kontuzję, tak jak Aleksander Paluszek ostatnio? A może GKS przegrał 0:5 i nie chcą podgrzewać negatywnych nastrojów? A może jeszcze coś innego? Tego na razie nie wiemy. Co może być tak istotnego w suchym wyniku spotkania, że aż trzeba go ukryć?

Mnie osobiście takie akcje niepokoją. Już mówię, dlaczego. Mam wrażenie i poczucie, że w futbolu, cokolwiek by się nie działo, czynnikiem, który pomaga, jest transparentność, a to, co zdecydowanie przeszkadza – tej transparentności brak. Ja nie mówię, że my musimy wszystko wiedzieć. Wiadomo, że są kwestie choćby taktyczne, które dla kibica i przede wszystkim przeciwników – mają być tajemnicą. Nikt też nie wymaga ujawniania rozmów transferowych z piłkarzami. Jednak są pewne podstawy.

I właśnie to mnie niepokoi, bo takie ukrycie wyniku dla mnie świadczy o dużej nerwowości, która panuje w zespole. Że po prostu to jest taki poziom lęku czy spięcia, że zaczynamy wymyślać jakieś dziwne zabiegi, w swojej istocie kuriozalne. To mało kiedy się kończy dobrze. Ostatnio zademonstrował to mistrz strategii Eduard Iordanescu, który wystawił mocno rezerwowy skład w Lidze Konferencji i efekt był taki, że co prawda z Samsunsporem przegrał, ale za to nie wygrał, ani nie zremisował z Górnikiem.

Nie oceniam tego komunikatu jako złego samego w sobie. Sam ten fakt niewiele zmienia w życiu piłkarzy, trenerów i kibiców. Bardziej chodzi o kuriozalność tej sytuacji i przyczynek do spekulacji. Kompletnie niepotrzebnych, bo ta drużyna przede wszystkim potrzebuje spokoju. Z Wisłą Płock i Lechem Poznań zagrali naprawdę niezłe mecze w porównaniu z poprzednimi. Po co to psuć głupotami?

Wiadomo, że jak GKS wygra z Motorem, to nie będzie tematu i wszyscy o tym zapomną. Ale jeśli naszemu zespołowi powinie się noga, to jestem przekonany, że ci kibice, którzy tak mocno jechali ostatnio po zespole i szkoleniowcu, teraz znów będą mieli mocne używanie.

Nie tędy droga.

Czekamy na piątek i to arcyważne starcie w Lublinie. Oby mimo wszystko ten sparing – cokolwiek się w nim nie wydarzyło – miał pozytywne przełożenie na mecz z Motorem. Punktów potrzebujemy jak tlenu.

PS Tytuł tego felietonu zapożyczony oczywiście od kibica GieKSy – Krista. Pasuje idealnie!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Post scriptum do meczu… z Tychami

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Z alfabetycznego obowiązku (czyli jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B) zamieszczamy wytłumaczenie zaistniałej sytuacji ze sparingiem z GKS Tychy. Po wczorajszym artykule na GieKSa.pl (tutaj) do sprawy odniósł się Michał Kajzerek – rzecznik prasowy klubu.


Błędy zdarzają się każdemu, a rzecznik GieKSy – jak wyjaśnił w twitcie, kierował się dobrą współpracą z tyskim klubem na poziomie klubowych mediów. Też został de facto postawiony w niezbyt komfortowej sytuacji.

Dlatego jeśli chodzi o naszą stronę sportową, czyli sztab szkoleniowy, uznajemy temat za zamknięty. I mamy nadzieję, że nigdy naszemu pionowi sportowemu nie przyjedzie do głowy zatajać tego typu rzeczy. Jednocześnie, jeśli istnieje jakiś tyski Shellu, to mógłby spokojnie artykuł w podobnym tonie, jak nasz, napisać w stosunku do swojego klubu. Mogą sobie nawet skopiować, tylko zmienić nazwę klubu. To taki żart.

Co prawda nadal istnieją niedomówienia i podejrzenia co do wyniku, choć idą one w drugą stronę – być może to Tychy mogły sromotnie ten mecz przegrać, co w kontekście fatalnej atmosfery naszego sparingowego derbowego rywala, mogło być przyczynkiem do zatajenia wyniku. Ale to tylko takie luźne domysły. I w zasadzie sportowo, nie ma to żadnego znaczenia.

Tak więc, działamy dalej i – to się akurat w kontekście wczorajszego artykułu nie zmienia – z niecierpliwością czekamy na piątkowy mecz z Motorem!

Kontynuuj czytanie

Felietony

Kibicu GieKSy, pamiętaj, gdzie byłeś…

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Początkowo ten felieton miał dotyczyć stricte meczu z Lechem Poznań. Meczu przegranego, kolejnej porażki na swoim boisku w tym sezonie. Spotkania, które wcale nie musiało się tak zakończyć.

I kilka słów temu pojedynkowi poświęcę. Środek ciężkości zostanie jednak umiejscowiony gdzie indziej. Bo po meczu niepotrzebnie otworzyłem internet i…

Każdy z nas był rozgoryczony końcowym rezultatem tego starcia. Do końca wierzyliśmy, że katowiczanie odrobią jednobramkową stratę i przynajmniej jeden punkt zostanie na Nowej Bukowej. Nasz zespół walczył, gryzł trawę i w zasadzie – zwłaszcza w drugiej połowie – grał bez kompleksów. W końcu kilka swoich okazji mieliśmy, ale albo kapitalnie interweniował Bartosz Mrozek, jak w sytuacji, gdy z refleksem wybronił „strzał” swojego kolegi z zespołu, albo fatalnie przy dobitce swojego własnego uderzenia skiksował aktywny Borja Galan. Hiszpan trafił też w poprzeczkę i wcale nie jestem przekonany, że gdyby piłka szła pod obramowanie bramki, to golkiper Lecha by ją odbił.

Wiadomo, że naszym zawodnikom brakuje trochę okrzesania w końcówce akcji ofensywnej, gramy za bardzo koronkowo, a nie zawsze na to starcza umiejętności, zwłaszcza z tak silnym przeciwnikiem. A gdy już decydujemy się na prostą grę – co kilka razy miało miejsce – od razu są sytuacje. Mimo wszystko jednak spodziewałem się, że z gry będziemy mieli mniej. Że Lech nas zje taktycznie i piłkarsko. To się nie stało i naprawdę nie ma tu znaczenia, czy Lech – jak sugerują niektórzy – zagrał na pół gwizdka i pół-rezerwowym składem. Na konferencji pomeczowej trener Lecha Nils Frederiksen powiedział, że absolutnie nie miał odczucia , że jego zespół kontrolował to spotkanie. To rzadkość, bo zazwyczaj trenerzy lubią mówić, że kontrolowali. Jak choćby trener Rafał Górak po tym meczu, co dziwnie brzmi w przypadku porażki. To jest po prostu złe słowo, nieadekwatne, tak jak ostatnio trener Iordanescu, który stwierdził, że Legia kontrolowała mecz z Samsunsporem przez 90 minut z wyjątkiem sytuacji, gdy stracili gola…

Jednak jeśli jesteśmy już przy tym nazewnictwie, to tak – trener Kolejorza powiedział, że tej kontroli swojego zespołu nie czuł. I nie było widać, że to jakaś nadmierna kurtuazja. Przysłuchuję się od lat wypowiedziom trenerów przeciwników GKS i nieraz w głowie łapałem się… za głowę, słysząc tę cukierkową, fałszywą kurtuazję mówiącą o tym, z jakim to silnym przeciwnikiem się ich zespół mierzył, podczas gdy katowiczanie zagrali mecz fatalny. Więc słowa Duńczyka są cenne, podobnie jak w poprzednim sezonie Marka Papszuna po meczu w Katowicach.

Daleki jestem od tego, żeby nasz zespół jakoś specjalnie chwalić po tym meczu, bo jednak tych punktów potrzebujemy jak tlenu, była szansa Lecha ukąsić, a tego nie zrobiliśmy. Jesteśmy w strefie spadkowej z mizerną liczbą punktów – zaledwie ośmioma. Kilka drużyn nam w tabeli odskoczyło, stworzył się peleton drużyn środka tabeli. Ten środek jest płaski, ale może być taki scenariusz, że wkrótce zostanie np. pięć drużyn zamieszanych w walkę o utrzymanie. I bycie w takiej grupie i wyżynanie się wzajemne byłoby najgorszym, co może nam się przydarzyć. Kolejne okienko międzyreprezentacyjne będzie niesamowicie istotne w tym zakresie, o czym pod koniec.

Jest frustrujące, że jako cała drużyna nie możemy zagrać na tyle dobrego meczu, żeby zarówno w defensywie, jak i ofensywie być efektywnymi. Piszę o tym dlatego, że zarówno w Płocku, jak i  wczoraj ogólna gra defensywna była już lepsza niż w praktycznie wszystkich poprzednich spotkaniach (może poza meczem z Arką). Nadal to nie wystarcza do gry na zero z tyłu i jest mocno irytujące, że w każdym meczu tracimy gola. Katowiczanie nie ustrzegli się błędów. Bramka Fiabemy ostatecznie była jakaś… dziwna. Najpierw na radar go pilnował Jesse Bosch, i zawodnik był totalnie sam przed polem karnym, co było karygodne. Żaden z naszych zawodników nie zdołał go zablokować. Dodatkowo można zapytać, co zrobił w tej sytuacji Rafał Strączek. Może to jest jakaś szkoła bramkarska, by nie stać w środku światła bramki tylko gdzieś w ¾… W każdym razie przez to strzał w miarę w środek bramki został przepuszczony, przy czym dodatkowo Rafał interweniował tak, jakby piłka mu przeleciała pod brzuchem, schował ręce…

Można tego meczu było nie przegrać, można było w końcówce wyrównać i nie dać Lechowi czasu na strzelenie zwycięskiej bramki. Jednak to nie jest tak, że Kolejorz nic nie grał. Goście mieli swoje sytuacje. W pierwszej połowie kilkukrotnie rozpędzili się niczym Pendolino i było naprawdę widać sporo jakości, jak i… niedokładności. W drugiej części w końcówce, gdy GKS się odkrył, mieli już doskonałe sytuacje na 2:0. Nie strzelili.

Ostatecznie był to taki mecz, w którym wynik w każdą z dwóch stron – lub remis – byłby sprawiedliwy. Nie ma więc co na ten temat dywagować. Wygrała drużyna, która wykorzystała swoje doświadczenie i najwidoczniej – minimalnie była lepsza.

I na tym mógłbym zakończyć…

Niestety przejrzałem komentarze po meczu, czy to na naszym Facebooku czy na forum. I o ile byłem dość spokojny po meczu, to po tej – jakże fascynującej lekturze – ciśnienie mi się podniosło do granic możliwości. Wiele jestem w stanie wybaczyć, emocje, sam dałem im się nieraz ponosić w przeszłości. Jedno, czego jednak nie mogę dzisiaj opanować i chyba to nigdy nie nastąpi, to uodpornić się na… czystą głupotę.

W swojej dwudziestoletniej „karierze” przy mediach GieKSy miałem różne okresy i różnie byłem oceniany. W czasach trzeciej ligi (tak, był taki czas) byłem ochrzczony „obrońcą piłkarzy”. Wtedy gdy po remisie z Pogonią Świebodzin czy Stilonem Gorzów (tak, byli tacy rywale) nasz awans zawisł na włosku, uspokajałem, mówiłem, że będzie dobrze. Jechano po mnie za to. Były też inne momenty, kiedy mówiono mi, że przesadzam. Gdy za Jerzego Brzęczka dzwoniłem na alarm, od początku wiosny, że przegrywamy awans, twierdzono, że niepotrzebnie zaogniam atmosferę. Raz obrażali się na mnie piłkarze, raz kibice.

Nie dbam więc o to, co sobie krytykanci, których niestety jest bardzo wielu, pomyślą. O ile po Cracovii mój ton był jeszcze w stylu „niech się niektórzy pukną w głowę” to dzisiaj cisną mi się na usta zdecydowanie mocniejsze i nieparlamentarne epitety.

Pogrzebowa atmosfera, jaka rozpętała się po wczorajszym meczu w tych opiniach to jest takie kuriozum, że żadna taka czy inna bramka Strączka lub fatalne błędy w obronie w poprzednich meczach  nie mają podjazdu. Po minimalnej przegranej z Mistrzem Polski, w której GKS nie był zespołem gorszym, naczytałem się, że jesteśmy na autostradzie do pierwszej ligi, większość składu jest „do wypierdolenia”, łącznie z „taktykiem Górakiem”.  Już nie będę mówił o populizmach, żeby dać szanse „chłopakom z Akademii”, bo osoba która taki farmazon wymyśliła to zapewne zabetonowany i odporny na wiedzę wyborca jednej czy drugiej głównej opcji politycznej… Podobny poziom argumentacji.

Jest taka maksyma, że jeżeli nie znasz historii jesteś skazany na jej powtarzanie. Wiele osób zachowuje się tak, jakby jej naprawdę nie znało. A przecież to fałsz. To nie jest tak, że te osoby rzeczywiście nie wiedzą, w jakiej sytuacji była GieKSa choćby jeszcze dwa lata temu. I w jakiej byliśmy rok temu. Natomiast ta zbiorowa amnezja jest zatrważająca. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale są pewne granice realizacji tego powiedzenia.

Przypomnę, gdzie byliśmy. Sześć lat temu GieKSa z hukiem jak stąd do Bytowa spadła do drugiej ligi. W ostatniej minucie ostatniego meczu po golu bramkarza. W dwóch poprzedzających sezonach walczyliśmy o awans do ekstraklasy i w końcowych fazach sezonów spektakularnie te awanse przewalaliśmy. Był gol z połowy zdegradowanego Kluczborka w doliczonym czasie gry. Była porażka z gimnazjalistami z Chorzowa, poprawiona porażką u siebie w następnym meczu z Tychami. Ale to spadek na trzeci poziom rozgrywkowy to była wyprawa w prawdziwą otchłań. Nie mieliśmy już nawet Tychów czy Podbeskidzia. Naszymi przeciwnikami była Legionovia, Gryf czy Błękitni. Pewnie wielu nowych kibiców nawet by nie potrafiła powiedzieć, z jakich miejscowości są wspomniane ekipy. Na Bukową nawet przyjechał Lech Poznań! Problem polegał na tym, że były to rezerwy wielkopolskiego klubu, które nawet Bułgarskiej nie powąchały, a swoje mecze rozgrywały we Wronkach. Stadiony, które dzisiaj są dla nas przygodą w Pucharze Polski – wtedy były codziennością.

I w pierwszym spotkaniu po spadku do tej drugiej ligi, będącym jednocześnie pierwszym meczem Rafała Góraka w drugiej jego kadencji, GKS Katowice przegrywał u siebie do przerwy ze Zniczem Pruszków 0:3. Do przerwy. Ze Zniczem. Zero trzy. W drugiej lidze.

Ostatecznie nasz zespół przegrał to spotkanie 1:3. To był początek próby wyjścia z otchłani. Z totalnej otchłani polskiej piłki. W pierwszym sezonie nie udało się awansować. Nie strzeliliśmy w końcówce z Resovią. W kiepskim stylu przegraliśmy baraż ze Stalą Rzeszów. Po roku z tą Stalą katowiczanie przypieczętowali powrót na zaplecze ekstraklasy.

I przez kolejne dwa lata awansu do ekstraklasy nadal nie było. Zbliżaliśmy się do dwóch dekad bez najwyższej klasy rozgrywkowej w Katowicach. W sezonie 2023/24 w pewnym momencie jesieni GKS złapał kryzys. Przez chyba dziewięć meczów nasza drużyna nie potrafiła wygrać meczu. Zaczęły się psuć nastroje, kibice tracili cierpliwość do trenera, pojawiło się słynne „pakuj walizki” i „licznik Góraka” odmierzający dni od ostatniego zwycięstwa GieKSy. Trener był przegrany, sam – ze swoją drużyną – przeciw wszystkim. Nie podał się do dymisji. A potem spektakularnie awansował do ekstraklasy.

Człowiek inteligentny wyciąga wnioski. Człowiek inteligentny na podstawie jednej sytuacji odpowiednio ustosunkowuje się do podobnej w przyszłości.

GieKSa doświadcza takich problemów jak obecnie po raz pierwszy od dwóch lat. Mówiąc inaczej – od 24 miesięcy. W piłce do bardzo długo. Po latach upokorzeń, ostatnie dwa lata żyliśmy jak pączki w maśle. Cała wiosna 2024 zakończona awansem to był sen. A potem był cały sezon w ekstraklasie, w którym ani przez moment nie drżeliśmy o utrzymanie i zdobyliśmy niemal pół setki punktów. Nawet po matematycznym zapewnieniu sobie pozostania w lidze, GieKSa potrafiła wygrywać – z Cracovią czy Lechią, zremisowaliśmy z Lechem.

I teraz po 11  kolejkach czytam, że „wszyscy do wyjebania”, bo znaleźliśmy się w strefie spadkowej.

W dupach się poprzewracało od dobrobytu.

Jesienią 2023 byliśmy powiedzmy w podobnej sytuacji, ileś tam meczów niewygranych, kilka fatalnych spotkań i duży zawód. Wydawało się, że kolejny sezon spiszemy na straty. Przegrywaliśmy u siebie ze słabiutką Polonią Warszawa. I czy naprawdę tamta sytuacja – z której w taki sposób wyszedł trener z drużyną nie nauczyła was, że należy się z pewnymi opiniami wstrzymać? I przede wszystkim – tak po ludzku – dać mu szansę na to, żeby wyciągnął drużynę z dołka?

Nie mówię, że krytyki ma nie być. Sam jestem poirytowany niektórymi zawodnikami i niektórymi decyzjami trenera. Jednak jak znowu czytam, że „Górak ma wypierdalać”, to nie tyle poddaję w wątpliwość, co jestem pewien, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną, która jest w stanie takie coś ze swoich ust czy palców wyprodukować. Taka osoba musi mieć naprawdę smutne życie…

Niektórzy domagali się zwolnienia połowy drużyny w sytuacji, kiedy GKS byłby dwa razy z rzędu mistrzem, a w trzecim kolejnym zajął piąte miejsce. Albo gdyby zespół grał w Lidze Mistrzów i przegrałby u siebie np. 0:4 z Arsenalem. Jestem pewien, że znalazłoby się kilka osób, które by wylało wiadro pomyj, że przynieśliśmy wstyd i kilku piłkarzom powinniśmy podziękować.

Ja wyciągam wnioski. Wyciągam wnioski z tego, że jeśli ktoś, w kogo zwątpiłem, udowodnił raz, że się myliłem, to drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mówię, że nigdy już nie będę nawoływał do zmiany trenera. Nawet tego trenera. Jednak ten moment jest tak kompletnie nieadekwatny do tego, że trzeba być ostatnim frustratem, żeby takie tezy – jeszcze w taki bezceremonialny sposób – wygłaszać.

Czytałem opinię, że powinniśmy spojrzeć na taką Arkę, która potrafiła wygrać z Cracovią, z którą my przecież dostaliśmy srogie bęcki. Na Boga… Przecież my tę „wspaniałą” Arkę roznieśliśmy w puch i w pył i jesteśmy ich koszmarem z dwóch ostatnich meczów. Trzeba naprawdę mieć intelektualny tupet i pustkę, żeby takiego argumentu użyć.

Oczywiście, że to obecnie wiadro pomyj jest związane nie tylko z Lechem, ale całym obecnym  sezonem, który jest na razie bardzo słaby. I nasza pozycja oraz dorobek punktowy też są słabe. Nie jest jednak to żadna sytuacja dramatyczna, w której mielibyśmy do kreski pięć punktów straty. Jesteśmy pod kreską, ale cały czas w kontakcie. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby tego kontaktu nie stracić. Gra ciągle daje duże nadzieje, że tak się stanie. Wszystko zależy od głów piłkarzy.

Jazda po drużynie stricte po meczu z Lechem jest kompletnie nieadekwatna. Bardziej uzasadniona krytyka byłaby wtedy, gdybyśmy znów przegrali 0:3, względnie zagrali jakieś fatalne spotkanie. Tymczasem GieKSa zagrała na tle Mistrza Polski naprawdę nieźle i było blisko zdobyczy punktowej.

Więc nakładają się tu dwie rzeczy, za które mam pretensje do kibiców. Od razu zaznaczę – nie wierzę, że to się zmieni i niektórzy pójdą po rozum do głowy. Liczę jednak, że pojawią się takie osoby, które jednak przypomną sobie właśnie – gdzie byliśmy jeszcze pięć lat temu, w jak głębokiej dupie – i gdzie jesteśmy teraz. I dzięki komu cały ten projekt istnieje, dzięki komu w ostatnich dwóch latach byliśmy w piłkarskim raju. Nie, to nie jest podziękowanie za zasługi. To jest z jednej strony ludzkie, a z drugiej ciągle merytoryczne podejście do tematu.

Ten mecz ze Zniczem… Przecież patrząc na samo tamto spotkanie, obawialiśmy się, że to pójdzie jeszcze dalej i GKS będzie się bronił przed spadkiem do… trzeciej ligi. Wtedy wydawało się, że – mimo przyjścia nowego-starego trenera – jesteśmy autentycznie pogrzebani. A to był początek czegoś wielkiego. Czegoś, czego owoce dzisiaj mamy – mogąc w ogóle emocjonować się szansą potyczek z największymi polskimi drużynami. Jesteśmy w czymś wielkim, a jednocześnie jesteśmy w trudnej sytuacji.

Teraz przed zespołem około półtora tygodnia przerwy. A potem przyjdą kluczowe mecze dla tej jesieni. Jakbym na ten moment miał typować ekipy do walki – wraz z nami – o utrzymanie i te które po prostu są dość słabe, to byłyby to Termalika, Motor i Piast. Dodałbym jeszcze Arkę.

I to właśnie zarówno z Motorem, jak i Piastem oraz Niecieczą będziemy się mierzyli w czterech najbliższych kolejkach. Tam już bezwzględnie będzie trzeba punktować za trzy. Nie wiem czy zdobędziemy komplet, raczej wątpię, bo będzie o to bardzo ciężko. Ale co najmniej dwa z tych trzech spotkań należałoby wygrać, żeby zyskać minimum spokoju. Pamiętajmy, że tam nie tylko chodzi o zdobywanie punktów, ale także o odbieranie ich rywalom. Klasyczne mecze o sześć oczek. Dodatkowo będzie spotkanie z mocną Koroną, która jest w górze tabeli, ale drużynie Jacka Zielińskiego mamy coś do udowodnienia.

Apeluję. Dajmy im pracować. To nie jest tak, że przegrywamy z kretesem mecz za meczem. Tak naprawdę zawaliliśmy totalnie dwa mecze – z Zagłębiem u siebie i Lechią na wyjeździe. Gdybyśmy mieli w tych spotkaniach 3-5 punktów więcej nasza sytuacja byłaby dużo lepsza.

To jednak przeszłość. Trochę nam ta nasza GieKSa nawarzyła piwa i w komplecie teraz ich głowa w tym, żeby to piwo wypić. Z naszym wsparciem. A nie bezsensowną jazdą.

Na koniec dodam, że ten felieton dotyczy zmasowanego „ataku” w sieci. Jeśli chodzi o to, co się dzieje na żywo – czyli stadion i trybuny – nie mam nic do zarzucenia. Doping zarówno u siebie, jak i na wyjazdach jest kapitalny. Wsparcie z trybun po nieudanych meczach – również wielkie. I oby tak dalej. W piłce decydują szczegóły. Jak VAR odwołujący karnego w derbach Trójmiasta. Tutaj takim szczegółem może być jedna przyśpiewka, po której zawodnikowi zadrży noga. Lub nie zadrży.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga