Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Wielosekcyjny przegląd mediów: Superpuchar dla GKS-u Katowice!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatnich dziewięciu dni, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

W ekstralidze nasza drużyna, w ósmej kolejce spotkań wygrała na wyjeździe z Pogonią Dekpol Tczew 1:0 (0:0). Już dzisiaj zespół rozegra spotkanie w ramach Pucharu Polski z Górnikiem Łęczna. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 13:00 na Bukowej. Kolejne spotkanie ligowe drużyna rozegra 29 października o godz. 12:30, z liderkami rozgrywek TME SMS Łódź. Mecz odbędzie się również na Bukowej. Do kadry U-19 zostały powołane trzy zawodniczki GieKSy. Piłkarze w czwartek rozegrali mecz w ramach 1/16 Pucharu Polski z Górnikiem Zabrze. GieKSa przegrała 1:2 (1:0). Ponadto w poniedziałek drużyna rozegrała mecz z Stalą Rzeszów: zanotowano wynik 0:0. Prasówkę po tych meczach znajdziecie odpowiednio TUTAJ i TUTAJ. Kolejne spotkanie męski zespół rozegra w ramach szesnastej kolejki I ligi z Ruchem Chorzów. Mecz zostanie rozegrany w sobotę, w Chorzowie, od godziny 17:30.

W ubiegłym tygodniu drużyna siatkarzy rozegrała dwa spotkania: pierwsze z nich u siebie z Cerrad ENEA Czarnymi Radom, przegrywając 0:3. W drugim z nich zespół pokonał na wyjeździe LUK Lublin 3:2. W piątek siatkarze zmierzą się z drużyną Ślepsk Malow Suwałki. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 17:30 w hali w Szopienicach.

Bardzo intensywnie drużyna hokeistów spędziła ostatnie dni. W zeszłym tygodniu, we wtorek i czwartek zespół zmierzył się dwukrotnie z Cracovią, najpierw zdobywając Superpuchar Polski po zwycięstwie 7:1. Następnie w meczu ligowym wygrywając 3:1. W niedzielę hokeiści pokonali Energę Toruń 5:0, wczoraj z kolei pokonali Ciarko STS Sanok 3:1. Kolejne spotkania ligowe drużyna rozegra w piątek i niedzielę: odpowiednio z Zagłębiem Sosnowiec i Podhalem Nowy Targ. Mecze zostaną rozegrane w Katowicach odpowiednio o godzinach 18:30 i 17:00.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Powołania na zgrupowanie kadry U-19
Poznaliśmy listę zawodniczek powołanych przez trenerkę Katarzynę Barlewicz na zgrupowanie kadry U-19, które odbędzie się w dniach 7-10 listopada w Siedlcach.
Lista powołanych piłkarek:
[…] Oliwia Grzegorczyk (GKS Katowice)
Patrycja Kozarzewska (GKS Katowice)
Kinga Seweryn (GKS Katowice)

 

Pogoń Tczew za słaba dla faworytek z Katowic
W meczu 8. kolejki Ekstraligi Pogoń Tczew uległa GKS-owi Katowice 0:1. Ten wynik sprawił, że beniaminek wciąż jest niebezpiecznie blisko strefy spadkowej.
W obliczu porażki UJ Kraków, gościnie musiały wygrać, by odskoczyć innym rywalkom w walce o pozycję wiceliderek. Gospodynie zaś w przypadku ewentualnej wygranej zrównały by się punktami z Medykiem Konin oraz Czarnymi Sosnowiec. Wyzwanie z gatunku tych niezwykle trudnych.
Beniaminek z Tczewa dosyć długo stawiał opór faworyzowanym przyjezdnym. Stwarzane szanse długo nie przekładały się na wynik bramkowy. Zmieniło się to dopiero w 56. minucie, kiedy jedyne trafienie w meczu zanotowała Amelia Bińkowska. To już siódmy gol w tym sezonie 20 – latki.
Dzięki zdobyciu kompletu oczek GKS Katowice utrzymał trzy punkty dystansu do niepokonanego UKS Łódź. Tyle samo punktów obecne wiceliderki od Śląska Wrocław oraz UJ Kraków. Zespół z Tczewa zaś póki co z sześcioma punktami zajmuje dziewiąte miejsce w tabeli Ekstraligi.

 

sportdziennik.com – Rafał Górak: W Chorzowie nie możemy być tak sflaczali
Rozmowa z Rafałem Górakiem, trenerem GKS-u Katowice.

Jak ocenia pan – dość szczęśliwie – bezbramkowo zremisowany mecz ze Stalą Rzeszów?

Rafał GÓRAK: – Gdy sędzia gwizdnął, to pomyślałem, że nie straciliśmy gola i to ogromny plus, ale nie jesteśmy zadowoleni, a rozczarowani tym spotkaniem. Czułem, że w trakcie gry nie ma tego, co często cechuje mój zespół – ogromna adrenalina, chęć zwycięstwa, parcie do przodu. Te cechy były zaburzone u większości zawodników, dlatego mecz wyglądał, jak wyglądał i był dla nas trudny. Postawa Stali w ofensywie była bardzo dobra, co jest jasne i oczywiste. Ten zespół opiera się na bardzo doświadczonych piłkarzach, jest groźny i sądziliśmy, że będzie nam stwarzał wiele problemów. Nie wydarzyło się nic z jego strony, co mogło nas zaskoczyć. Zaskoczony jestem naszą indolencją w działaniach ofensywnych. Bardzo mocne cechy naszej organizacji gry w defensywie uratowały nas przed porażką, sprawiły, że nie straciliśmy gola. Przed sezonem w rozmowach z wami mówię: „Poczekajmy do piątej kolejki, start jest istotny”. Podobnie powiem teraz – rozegrajmy te ostatnie kolejki i po nich powiemy, czy było to dobre zakończenie rundy, czy nie. Na razie w pięciu końcowych meczach mamy remisy z Puszczą, czyli liderem rozgrywek, oraz bardzo silną Stalą. W poniedziałek jedynym plusem była organizacja naszej gry w obronie, ale tylko nią meczów nie da się rozgrywać.

Ma pan diagnozę, z czego wynikał wasz słabszy dzień?

Rafał GÓRAK: – Spokojnie z tą diagnozą, nie na gorąco.

Mimo wszystko, po pucharowym meczu z Górnikiem wiele czasu nie było, graliście w czwartek wieczorem.

Rafał GÓRAK: – Te opowieści drzewa sandałowego, że zabrakło nam regeneracji, czasu… Nie, nie, nie. Profesjonalista miał dość czasu. Kiedy grasz w środę, w sobotę i następny wtorek – to ten wtorek jest obarczony dużym niebezpieczeństwem. To rozumiem. Ale teraz? Nie, absolutnie. Piłkarz ma być gotowy.

To dla GieKSy specyficzny moment. Na przestrzeni 9 dni piłkarskie życie przyniosło wam derbowe konfrontacje z dwoma 14-krotnymi mistrzami Polski, przedzielone meczem ze Stalą Rzeszów. To jest jakieś wyzwanie emocjonalne, mentalne, przez które poniedziałkowe spotkanie mogło ucierpieć?

Rafał GÓRAK: – Nie wiem, czy to u mnie dobre, czy złe – nieraz wy to oceniacie – ale wydaje mi się, że z punktu widzenia jednak dobre: dla mnie najważniejszy jest mecz teraz. W tej chwili. To, co za mną i przede mną – nie za bardzo mnie interesuje. Stąd tak trudno nieraz rozmawiać z wami o celach. Dla mnie najważniejszy i tak jest bieżący tydzień pracy. Jeśli w sobotę mam najbliższy mecz – to jestem nim zajawiony. Dlatego przygotowywałem się do spotkania ze Stalą oczekując od drużyny pełnego zaangażowania, adrenaliny, woli walki, realizacji zadań ofensywnych. Jeśli coś się wymykało – to nie powiem, że przed chwilą graliśmy z Górnikiem, a za chwilę gramy z Ruchem. Byłbym nie fair. Zawodnicy mają być przygotowani do każdej klasówki, a nie wybierać sobie przedmioty. Nie tędy droga. Trochę brakowało mi adrenaliny, pobudzenia, męstwa, zacięcia, które widziałem w meczu z Górnikiem. W czwartek mierzyliśmy się przecież z ekstraklasowym rywalem, a w pierwszej połowie to żeśmy po boisku fruwali! Bardzo mi się to podobało. Później było, jak było, ale do tego już nie wracajmy. W poniedziałek w ofensywie najnormalniej w świecie brakowało mi piłkarskich jaj. To był dla mnie bezjajowy mecz i na pewno z zespołem się „złapiemy”, by następny był inny.

Bartosz Jaroszek w Bielsku i z Arką, Jakub Arak z Chrobrym, Patryk Szwedzik z Górnikiem, w poniedziałek Michał Kołodziejski… Sporo tych czerwonych kartek.

Rafał GÓRAK: – Dostaliśmy piątą czerwoną kartkę, a w tamtym sezonie nie było żadnej! Nie wiem, czy ktoś się nie poczuwa do odpowiedzialności, czy nie myślimy, czy spadają nam jakieś klamki na głowę… Przecież nie będę mówił, że to sędziowie. Michał Kołodziejski ze Stalą najpierw miał żółtą, potem pomarańczową, potem kartkę „zachód słońca”, potem już prawie czerwoną, a jak przypieprzył – to już miał taką czerwoną, że kino. Jeśli jestem takim obrońcą, że tylko fauluję i jestem spóźniony, to potem łapię się za głowę. Może trzeba mieć w sobie więcej adrenaliny, wyprzedzać trochę myśli przeciwnika.

W tej rundzie dobre momenty na środku obrony miał Grzegorz Janiszewski, teraz kosztem Kołodziejskiego siedzi na ławce.

Rafał GÓRAK: – Nie powiemy teraz, że to błąd, iż grał Kołodziejski. Jeśli będę chciał, to zejdę na dół do szatni i tam porozmawiam. Jest proces treningowy i każdą decyzję podejmuję w słusznej woli. Mamy czterech równych środkowych obrońców i chcę, żeby to czuli. Z Górnikiem zaczął Michał i wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Ale nie powiem też, że Kołodziejski grał ze Stalą źle. Wygrał bardzo wiele pojedynków, dobrze działał w strefie, ale te faule trochę mnie irytują.

Sobota, 17.30, Chorzów, derby z Ruchem. Co pan teraz o nim powie?

Rafał GÓRAK: – Muszą być adrenalina i zrealizowanie założeń taktycznych względem przeciwnika, którego bardzo szanuję i kłaniam się. Wiem, że to są derby, bardzo ważne dla nas wszystkich, również dla mnie, czyli trenera, który nie prowadzi GieKSy od 20, 30 ani nawet 50 meczów. To bardzo duże wyzwanie, do którego muszę się przygotować w taki sposób, by nie zabiło nas przemotywowanie. Tego absolutnie bym nie chciał. Nie możemy być tacy, jak w poniedziałek – sflaczali, nijacy w działaniach ofensywnych. Musimy być bardzo dobrze zorganizowani w grze, szukać swoich szans. Jesteśmy w stanie jak najbardziej tam wygrać, ale to będzie trudny mecz i zdaję sobie sprawę, że przy komplecie kibiców drużyny przeciwnej. Nie będzie łatwo, ale GieKSa tam pojedzie przygotowana.

 

SIATKÓWKA

sportdziennik.com – Niepotrzebna strata

GKS Katowice przegrał z Czarnymi Radom do zera. Rozczarowania nikt nie ukrywał.

Po meczu w ekipie GKS-u Katowice dominującym uczuciem była irytacja, bo strata, którą zanotowano, była zupełnie niepotrzebna. Tej potyczki – rozegranej awansem – można było uniknąć, bo przecież w regulaminowym terminie (w ostatni weekend listopada) najpewniej część problemów personalnych byłaby już załatwiona. Siatkarze GKS-u już po pierwszych piłkach sprawiali wrażenie zrezygnowanych i jakby pogodzonych z losem. Owszem, podrywali się do walki, ale ostatecznie to goście wygrywali kluczowe momenty meczu.

Piotr Hain już trenuje, ale jeszcze nie był gotowy do gry. Natomiast przerwa Jakuba Lewandowskiego z powodu naderwanych więzadeł potrwa od 4 do 6 tygodni. W tej sytuacji w trybie awaryjnym działacze rozglądają się za środkowym i jak nas zapewnili, być może już w najbliższym czasie pojawi się zawodnik, który uzupełni lukę na tej pozycji. W meczu z Radomiem w roli środkowego wystąpił atakujący Damian Domagała, który przez 2 dni trenował na tej pozycji. W 1. secie dziełem tego zawodnika były 2 bloki. Do tego dołożył asa serwisowego oraz punkt z ataku. To dorobek więcej niż przyzwoity jak na środkowego z konieczności, ale – jak się później okazało – były to jego jedyne punkty.

Jeszcze kibice dobrze nie usadowili się na miejscach, a już goście prowadzili 5:1 i trener Grzegorz Słaby był zmuszony poprosić o przerwę. Przy stanie 1:7 boisko opuścił Gonzalo Quiroga, a jego miejsce zajął Tomas Rousseaux i pozostał na nim dość długo; w kolejnych odsłonach Argentyńczyk powrócił na parkiet. Po tej zmianie gra zmieniła oblicze i gospodarze zbliżyli się na odległość zaledwie dwóch „oczek” (8:10). Zatliła się iskierka nadziei na wyrównaną partię. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo goście szybko powiększyli przewagę do 5 pkt (16:11), cały czas trzymali gospodarzy na dystans i nie mieli większego problemu z wygraniem 1. partii. Siatkarze z Radomia osiągneli to, podejmując spore ryzyko w polu serwisowym, ale właśnie dzięki temu wypracowali solidną przewagę.

W 2. secie gospodarze prowadzili 5:1 i 6:3, ale potem stracili 5 „oczek” i ich entuzjazm został mocno utemperowany. Co prawda belgijski rozgrywający Rousseaux doprowadził do remisu 20:20 i pojawiła się nadzieja, lecz znów gra GKS-u się posypała. Zaczęło się od błędu serwisowego Domagały, a potem autowego ataku oraz udanego bloku po ataku Kani. Goście wyszli na prowadzenie 24:20, a zatem i tę odsłonę trzeba było zapisać po stronie strat. Gospodarzom brakowało błysku, jaki im zawsze towarzyszy podczas meczów w szopienickiej hali.

Kolejna odsłona znów zaczęła się obiecująco dla GKS-u – od prowadzenia 6:2 i 9:4. Ale goście grali cierpliwie, krok po kroku odrabiali straty, a po ataku Piotra Lipińskiego wyszli na prowadzenie 13:12. I od tego momentu rozgorzała twarda walka o każdy punkt. Prowadzenie się zmieniało, tyle że goście sprawiali wrażenie nieco pewniejszych w swoich poczynaniach zarówno ofensywnych, jak i defensywnych. Znów był remis 20:20, ale potem goście odskoczyli na 3 pkt. Przy stanie 24:22 mieli pierwszą piłkę meczową, ale po udanym ataku Jakuba Szymańskiego oraz bloku gospodarze doprowadzili do remisu 24:24. Rozpoczęła się gra na przewagi, w której minimalnie lepsi okazali przyjezdni. Wygrana Czarnych jest w pełni zasłużona, bowiem byli zespołem bardziej dojrzałym, umiejętnie rozgrywającym końcówki poszczególnych setów.

GKS Katowice – Cerrad Enea Czarni Radom 0:3 (21:25, 21:25, 28:30)

 

siatka.org – Dzień tie-breaków zakończył podział punktów w Lublinie

[…] Goście już na początku meczu za sprawą ataków Szymańskiego odskoczyli na dwa oczka. Na 6:6 zagrywką wyrównał Konrad Stajer. Problemy z przyjęciem miał jednak Wojciech Włodarczyk, co pozwoliło katowiczanom, ustawić szczelny blok. Oba zespoły jednak były w kontakcie punktowym 9:7. LUK Lublin szybko wyrównał, a przy zagrywce Nicolasa Szerszenia odskoczył na 14:11.

Zagrywką szybko odpowiedział Sebastian Adamczyk (13:14). Po ataku Jakuba Szymańskiego na tablicy był remis 15:15, ale dobrze w bloku radził sobie Jan Nowakowski (19:17). Po raz kolejny znakomicie zagrywką popracował też Szerszeń i podopieczni Dariusza Daszkiewcza przeważali 23:19 i byli bliżej zwycięstwa w tym secie. Premierową odsłonę atakiem ze środka zakończył Stajer.

Lublinianie lepiej weszli w seta numer dwa (2:0), po obu stronach nie brakowało prostych błędów. Na 4:4 wyrównał Tomas Rousseaux. Gra toczyła się punkt za punkt, żadna z ekip nie była w stanie odskoczyć (15:15). Po autowym ataku Szerszenia to GKS miał dwupunktowy zapas (17:15), na 18:18 atakiem wyrównał Jan Nowakowski. Siatkarska wojna trwała w najlepsze i doszło do walki na przewagi. Dobrze spisywał się po stronie katowickiej Rousseax, ale to błąd w ataku GKS-u sprawił, że w meczu było 2:0 dla LUK.

Po indywidualnych akcjach blokiem Jakuba Szymańskiego było 7:4 dla GKS w trzeciej części spotkania. Dobra postawa tego zawodnika w połączeniu z niezawodnym Jakubem Jaroszem dała katowiczanom już wynik 12:7. Siatkarze GKS-u przejęli kontrolę nad wydarzeniami, wykorzystywali błędy rywali i prowadzili już 15:10. Gra LUK Lublin zupełnie się posypała, po ataku Jarosza przegrywali oni już 14:21. Wynik seta na 25:16 ustalił atakiem ze środka Marcin Kania.

Po powrocie na boisko obraz gry nie uległ zmianie dobra postawa Tomasa Rousseaux w ataku i Jakuba Jarosza na zagrywce sprawiła, że było 4:1 dla GKS. Lublinianie poderwali się do walki i zbliżyli się na dwa oczka, ale kiedy zadziałał blok, dodatkowo zagrywkę dołożył Jarosz i było już 12:7. Katowiczanie zmierzali ku tie-breakowi (17:11). Był to w tym momencie meczu zespół zdecydowanie lepszy w każdym elemencie (19:13). Po udanym zbiciu Rousseaux GKS miał wynik 24:19. Przy zagrywce Marcina Komendy siatkarze z Lublina obronili dwa setbole, ale ostatnią akcją seta był atak Jakuba Jarosza.

Decydująca partia od początku była zacięta. Po stronie gospodarzy dobrze spisywał się Wachnik, po drugiej stronie nie zawodził duet Jarosz-Rousseaux. Na 12:10 dla GKS zapunktował Adamczyk. Piłki meczowe katowiczanom dał z kolei autowy atak Szerszenia (14:11). Wynik meczu na 3:2 dla gości ustalił atakiem Jakub Szymański.

MVP: Jakub Szymański

LUK Lublin – GKS Katowice 2:3 (25:20, 27:25, 16:25, 21:25, 12:15)

 

HOKEJ

sportdziennik.com – Superpuchar dla GKS-u Katowice!
9. edycja Superpucharu Polski pomiędzy GKS-em Katowice i Comarch Cracovią w „Satelicie” stała na wysokim poziomie i mogła zadowolić nie tylko kibiców zgromadzonych na trybunach, ale również tych przed telewizorami.

Obrońcy mistrzostwa Polski okazali się zdecydowanie lepsi od zdobywców Pucharu Polski i po raz pierwszy w historii klubu sięgnęli po to cenne trofeum! To pierwszy skalp GKS-u w tym sezonie, ale, jak twierdzą fani tej drużyny, nie ostatni. Oba zespoły, jak na ironię losu, już w piątek spotkają się w tej samej hali w potyczce o ligowe punkty.

Hampsun Olsson, rosły szwedzki napastnik, imponuje dobry przeglądem gry i nie raz udowodnił, że można na niego liczyć. Olsson w tym meczu odegrał jedną z kluczowych ról, ponieważ ustrzelił hat-tricka. Najpierw idealnie podał do niego Japończyk Sigeki Hitosato i Szwed nie miał problemów z pokonaniem Davida Zabolotnego. Na początku 2. tercji, gdy gospodarze grali w przewadze, Marcin Kolusz przekazał krążek do Bartosza Fraszki, a ten niewiele się namyślając, posłał go na bramkę. A przed zabolotny stanął Olsson i spokojnie przekierował go do siatki. Ponownie Zabolotny nie miał nic do powiedzenia. A pod koniec meczu trafił po raz 3. i trudno się dziwić, że zdobył miano MVP tego spotkania.

Gdy Jirzi Gula zdobył kontaktowego gola, „Pasy” ruszyły do przodu. Pod bramką Johna Murraya było gorąco, ale status quo zostało zachowane. Krakowianie w najmniej oczekiwanym momencie stracili gola. Maciej Kruczek wielce doświadczony defensor zdecydował się na indywidualną akcję i z ostrego kąta posłał krążek do siatki obok zdezorientowanego Zabolotnego. A ostatnia odsłona była popisem drugiego Szweda Christiana Blomqvista, który zdobył 2. bramki. Najpierw wykorzystał podanie Patryka Krężołka, a potem tak skutecznie zaatakował bramkarza i wepchnął krążek do siatki. A wspomniany Olsson dołożył swoją cegiełkę. To był już nokaut. Goście próbowali atakować, ale już bez większej wiary.
Hokeiści GKS-u zdominowali „Pasy” w tym meczu i zasłużenie sięgnęli po to trofeum.

 

Marsz obrońców tytułu mistrzowskiego!

W środę meczu o Superpuchar, zaś dwa dni później mecz o ligowym punkty GKS-u Katowice z Comarch Cracovią. Końcowy efekt ten sam, czyli wygrana gospodarzy.

Tym razem znacznie skromniejsza, bo „tylko” 3:1, ale w pełni zasłużone. To już 3. wygrana GKS-u nad „Pasami” w 1. spotkaniu ligowym również wygrali 3:1, a potem wysoka wygrana w minioną środę.

Od początku oglądaliśmy ciekawy mecz i wiele składnych akcji. W 1. tercji zabrakło goli, choć okazji ku temu były. Patryk Krężołek trafił w słupek(16 min), a nieco wcześniej i nieco później Brandon Magee miał okazję pokonać Roka Stojanovicia, który między słupkami zastąpił Davida Zabolotnego. W 18 min Mateusz Michalski był w bezpośrednim sąsiedztwie bramki Johna Murraya, ale ostatecznie nie skierował krążka do siatki.

Również sporo się działo w 2. odsłonie, ale wynik nadal się nie zmienił. W 35 min do boksu kar powędrował, a niewiele później Mateusz Rompkowski. Gospodarze grali 3. przeciwko 5. rywalom. Jednak „Pasy” jednak tej znakomitej sytuacji nie potrafili wykorzystać. Bronili się niezwykle rozsądnie, a pondto Murray, podobnie jak w poprzednich potyczkach, mocno wsparł kolegów. W 39 min znakomitą okazję zmarnował Sigeki Hitosato, który nie potrafił wykorzystać okazji sam na sam. Tak więc ostatnia tercja zapowiadała się niezwykle interesująco. Japończyk na początku tercji miał 2. okazje, ale je zmarnował. W końcu doczekaliśmy się bramek. Brandon Magee strzelił inauguracyjnego gola i asystował przy 2. Grzegrza Pasiuta. Jednak w międzyczasie Roman Rac wykorzystał osłabienie rywala (Olsson w boksie kar) i doprowadził do remisu. Jednak wspomniany Pasiut, lider i kapitan drużyny, po podaniu Magge wyprowadził swój zespół na prowadzenie. A potem skierował krążek do pustej bramki, bo 10 sek. wcześniej Stojanović zjechał z lodu.

To nie był łatwy mecz dla gospodarzy, ale wykazali się niezwykłą konsekwencją oraz cierpliwością. To dla obrońców tytułu mistrzowskiego niezwykle ważne zwycięstwo, przybliżających ich do finałowego turnieju o Puchar Polski.

 

hokej.net – Wysokie zwycięstwo katowiczan nad „Stalowymi Piernikami”. Czyste konto Miarki
W ramach 15. kolejki Polskiej Hokej Ligi GKS Katowice na własnej tafli pokonał KH Energę Toruń 5:0, dzięki czemu przynajmniej chwilowo znaleźli się na pozycji lidera, a Maciej Miarka zachował czyste konto. Do tego spotkania katowiczanie przystępowali bez kontuzjowanych Matiasa Lehtonena i Marcina Kolusza. Ponadto trener Jacek Płachta postawił w bramce na Macieja Miarkę, który debiutował w tym sezonie PHL.

W mecz znacząco lepiej weszła GieKSa, która już po 86 sekundach wyszła na prowadzenie. Joona Monto celnie wypatrzył przed bramką Shigeki Hitosato, a ten nie pomylił się i trafił tuż pod poprzeczkę.

Na kolejne trafienie także nie było nam dane długo poczekać. Padło ono dokładnie 110 sekund po trafieniu Japończyka. Maciej Kruczek dobrze wypatrzył na środku tafli Grzegorza Pasiuta, który pognał pomiędzy obrońcami i został w sytuacji sam na sam, w której okazał się lepszy od Ervīnsa Muštukovsa. Liczebną przewagę na zdobycz bramkową zdołał jeszcze w tej samej tercji zamienić Brandon Magee. Warto także zaznaczyć, że to trafienie poskutkowało zmianą w bramce torunian.

Patrząc na dalsze losy meczu Teemu Elomo może żałować, że dopiero wtedy postawił na Mateusza Studzińskiego. 25-letni golkiper znakomicie prezentował się w toruńskiej bramce, a katowiczanie mieli spory problem, żeby go pokonać.

Najlepszą okazję do tego miał Bartosz Fraszko w 32. minucie, gdy był w sytuacji sam na sam i próbował po lodzie przy słupku posłać gumę, ale dostawił tam parkan bramkarz torunian i to on wyszedł górą z tego starcia.

Katowiczanie dopięli jednak swojego niespełna minutę później. Wówczas na ławce kar siedziało łącznie trzech zawodników, co skutkowało przewagą gospodarzy 4/3. Na bramkę tę przewagę zamienił Bartosz Fraszko, który dołożył łopatkę kija przed bramką po dograniu Brandona Magee.

Trzecia tercja tego spotkania stała pod całkowitą kontrolą katowiczan. Torunianie wychodzili z kontrami, ale w bardzo dobrej dyspozycji był dzisiaj Maciej Miarka, który także zaliczył czyste konto w tym meczu.

Ostatnia bramka w tym spotkaniu padła w 52. minucie, a jej zdobywcą był Piotr Ciepelewski, który skutecznie wykorzystał dobre podanie od Jakuba Wanackiego i zdobył swoją pierwszą bramkę w tym sezonie.

 

W Katowicach bez niespodzianek. GieKSa pokonuje STS

W ramach 16. kolejki Polskiej Hokej Ligi GKS Katowice pokonał na własnym lodzie Marmę Ciarko STS Sanok 3:1. Dla podopiecznych Jacka Płachty było to trzecie ligowe zwycięstwo z rzędu.

Pierwsza odsłona tego spotkania była niezwykle zacięta. Wyglądało to tak, że katowiccy zawodnicy przystąpili do spotkania z nadzieją, że mecz sam się wygra. Okazało się to złudne, bo sanoczanie rozpoczęli agresywnie i dynamicznie. Na dodatek w 5. minucie wynik spotkania otworzył Ville Heikkinen, który – po wrzutce Aleksandra Pawlenki – zbił gumę do bramki strzeżonej przez Johna Murraya. Podopieczni Jacka Płachty dostali przysłowiowy kubeł zimnej wody na głowę i wrzucili wyższy bieg. Od tego momentu nie pozwalali już sanoczanom wyprowadzać akcji ofensywnych.

Początek drugiej tercji wyglądał podobnie, ale ze swoich obowiązków dobrze wywiązywał się Dominik Salama. W 29. minucie na ławkę kar trafił Aleksandr Pawłenko, a hokeiści ze stolicy województwa śląskiego dobrze rozegrali zamek. Hampus Olsson zachował zimną krew pod sanocką bramką i dobił gumę wprost do siatki. Po około 30 minutach spotkania na tablicy wyników widniał rezultat remisowy i mecz zaczynał się od nowa.

Od kary Pawłenki minęło siedem minut, a sanoczanie ponownie grali w osłabieniu. Karę za trzymanie przeciwnika otrzymał Juho Mäkelä. Katowice potrzebowały zaledwie 27 sekund, aby zdobyć następnego gola i wyjść na prowadzenie w tym meczu. Brandon Magee podał za bramki do nadjeżdżającego Bartosza Fraszki, który oddał potężny strzał pod poprzeczkę, notując drugie trafienie dla GieKSy. Zawodnicy Mikki Elomo starali się wyprowadzać niebezpieczne kontry, które mogły przynieść im zdobycze bramkowe. John Murray czujnie i pewnie interweniował, wiele razy ratując swoich kolegów z pola gry.
Podczas trzeciej tercji tego starcia obie drużyny grały bardzo spokojnie i z rozwagą podchodziły do każdej kolejnej wyprowadzonej akcji ofensywnej. Każdy, nawet minimalny, błąd mógł skutkować utratą bramki co w takim spotkaniu w mgnieniu oka mogło przerodzić się w korzystny wynik dla jednej, jak i drugiej ekipy. Pod koniec ostatniej odsłony tego meczu trener Mikka Elomo zdecydował się na manewr z wycofaniem bramkarza. Nie przyniósł on jednak zamierzonego efektu, bo gumę w pustej bramce umieścił Grzegorz Pasiut. Pełna pula została w „Satelicie”.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Arka Gdynia kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Fani Arki Gdynia są weteranami polskich trybun. Mogą pochwalić się zorganizowanym ruchem kibicowskim już w połowie lat 70. Kiedy w wielu polskich miastach nie istniał nawet zalążek kibicowania, to Arkowcy na początku lat 80. ściągali kibiców do Gdyni na Zjazd Klubów Kibica. Na początku lat 80. słynna „Górka” dopingowała już swoich zawodników. Wejście na legendarną trybunę było od strony lasu, w tyle Bałtyk – klimat nie do powtórzenia w dzisiejszych czasach. Później Arka przeniosła się w miejsce, w którym swój stadion miał Bałtyk Gdynia. Natomiast na Górce co roku spotykają się pokolenia fanów MZKS-u. 

Liczba zgód Arki jest ogromna. Ich najstarsza przyjaźń, która przetrwała do dziś, to Polonia Bytom (1974 rok). Inne bardzo stare zgody Arkowców to Zaglębie Lubin (1983), Cracovia (1988) czy Gwardia Koszalin (1989). W 1996 roku związali się sztamą z Lechem Poznań, co równolegle utworzyło tzw. Wielką Triadę. Najmłodsza przyjaźń to KSZO Ostrowiec Świętokrzyski (2004), choć z perspektywy czasu to już stara zgoda – ma przecież 21 lat. Arkowcy mają pod sobą również fan cluby, które działają prężnie pod skrzydłami Arki. Są to Gryf Wejherowo, Kaszubia Kościerzyna i Orkan Rumia.

W przypadku kibiców Gryfa warto na chwilę się zatrzymać. Jeszcze w 2004 roku dla naszego magazynu „Bukowa”, zaprezentowali się jako… kibice GieKSy. Obecnie działają już na innej płaszczyźnie, tworząc „sportowy” skład, dzięki któremu dorobili się zgody z Gwardi. Mimo tego, że Gwardia jest sztamą Arki, to wciąż są postrzegani jako fan club, ale czasy się zmieniają i coraz częsciej mówi się po prostu „rodzina”.

W pewnym okresie Arka posiadała tak wiele zgód równolegle, że powstała flaga „Arka Przymierza”, ale nie wszystkie relacje przetrwały próbę czasu. W przypadku Górnika Wałbrzych czy Polonii Warszawa to były również bardzo stare przyjaźnie.

Mieli również epizod jednej zagranicznej zgody, jakim było związanie się ze słynnym Olimpique Marsylia, co na tamte czasy (choć zapewne i w obecnych) było czymś głośnym.

Arka, oprócz wczesnego zapoczątkowania swojego kibicowskiego rzemiosła na trybunach, była również od samego początku organizatorem Zjazdów Klubu Kibica. Dbano na nich o swoich gości, a spotkanie nie kończyło się na wymianie pamiątek klubowych. Fani Arki zabierali przyjezdnych nad Morze Bałtyckie, pokazywali marynarkę wojenną czy udawali się pod pomnik Westerplatte.

Na początku 1995 roku Arka była inicjatorem turnieju kibiców, na którym utworzony został pakt na reprezentację. Ustalono wtedy:

„1. Na meczach reprezentacji następuje rozejm pomiędzy zwaśnionymi kibicami poszczególnych klubów. Dotyczy to zarówno spotkań wyjazdowych, jak i rozgrywanych w kraju.
2. Ustalenie to dotyczy również tras dojazdowych.
3. Na spotkaniach wyjazdowych z uwagi na ograniczoną ilość miejsca, fajni jednego klubu będą mieli prawo do wywieszania tylko jednej flagi.
4. Zaprzestaje się niszczenia pozostających na parkingach pojazdów fanów innych drużyn.
5. Kibice klubów, które nie zechcą zastosować się do powyższych ustaleń będą traktowani „po staremu” przez wszystkie umawiające się strony aż do chwili przyjęcia tych zasad.
6. Zebrani i uchwalający powyższe ustalenia zdają sobie sprawę, że podczas spotkań wyjazdowych reprezentacji ze ścisłym przestrzeganiem ustalonych reguł nie będzie kłopotów, choćby dlatego, że umawiający stanowią znaczny procent polskiej publiczności na trybunach. Z pewnością ustalenia te spotkają się z oporem w czasie rozgrywania meczów na terenie kraju, lecz będą one konsekwentnie wdrażane w życie.
7. Konflikt pomiędzy fanatykami Pogoni Szczecin i Cracovii zostanie uregulowany przez obie zainteresowane grupy bez wtrącania się szalikowców innych zespołów.
8. Wszystkie powyższe ustalenia dotyczą spotkań reprezentacji narodowej. W spotkaniach drużyn ligowych zachowanie kibiców nie ulegnie zmianie.”

Pakt nie przetrwał próby czasu, bo dojeżdżanie na kadrze cały czas trwało i co chwilę pojawiały się wzajemne zarzuty. Na meczach kadry działo się naprawdę wiele i Arka, zanim jeszcze przystąpiła do paktu i Wielkiej Triady, naprawdę tam namieszała, czym zyskała uznanie w całej Polsce. Ich fenomen polegał na tym, że jechali na mecz reprezentacji do Chorzowa lub Zabrza, i mimo odległości potrafili się znakomicie pokazać i zlać wiele ekip. Na meczu z Rumunią pojechało 300 osób do bicia, a ich flaga „Ultras Arka” wisiała obok naszej barwówki. Nie inaczej było na wyjazdach kadry. Później Polska rozgrywała mecze na stadionie Legii Warszawa i tam również wyjaśniano swoje waśnie, mając mocno na pieńku z Legią i Zagłębiem Sosnowic. Arka miała ten „problem”, że grając na poziomie obecnej drugiej ligi (trzecim poziom rozgrywkowy), nie miała za wiele możliwości do spotkań z ekipami z wyższych lig. Mecze reprezentacji stały się dla nich miejscem, gdzie mogli wyjaśniać swoje sprawy ze znienawidzonymi ekipami, między innymi Legią czy Śląskiem Wrocław.

W 1997 roku Polska grała w Ostravie. Na ten mecz wiele ekip ostrzyło sobie i coraz więcej z nich chciało trafić legendarną Arkę. Wyjątkowo ciśnienie miało na nich Zagłębie Sosnowiec, które stoczyło tam starcie z Arką&Lechem oraz nami. O nas było wyjątkowo głośno tego dnia. Nie było wówczas Internetu i szybkiego rozpowszechniania wieści, jakie mamy obecnie. Pod koniec 1996 roku powstała pierwsza międzynarodowa zgoda – GieKSy i Banika. W marcu na meczu Czechy – Polska ekipa GieKSy, która przyjechała w 80 głów, zasiadła wspólnie z Banikiem na jednym sektorze wywieszając flagę „GKS Katowice”. Dzięki temu pozostałe ekipy z naszego kraju dowiedziały się o nowej sztamie.

Co do naszej styczności z kibicami Arki, to była ona bardzo słaba. W połowie lat 80. przez zgodę z Górnikiem Zabrze, mieliśmy chwilową sztamę z Arkowcami, ale była to bardzo krótka relacja. Arka z Górnikiem do połowy lat 90. miała bardzo dobre relacje – w młynie MZKS-u przewijały się szale Górnika, a znana flaga „Hooligans From Arka” wisiała na Roosevelta. Na początku lat 90., kiedy Arkowcy przyjeżdżali do Tychów, Rydułtowy czy Wodzisławia Śląskiego, to właśnie KSG dawało wsparcie Arce. Wszystko zakończył miraż „Śląskiej siły”, czyli utworzenie zgody Górnika z Ruchem Chorzów na mecz kadry. Arka ostro na nim dymiła, co w Bytomiu przyjęto z ogromnym entuzjazmem.

Z Arką graliśmy wiele spotkań ze sobą w latach 70., ale świadomie (mimo przecinania się na meczach kadry w latach 90.), trafiliśmy ich w Pucharze Polski jesienią 1995 roku. Na 1/16 rozgrywek wyruszyło 8 fanatyków GieKSy, ale zostali rozkminieni i obici. Arka doceniła jednak ich poświęcenie i dała możliwość obejrzenia meczu. Gospodarze niespodziewanie wyeliminowali GKS i w następnej rundzie zagrali właśnie z Górnikiem Zabrze, na którym definitywnie zakończyła się zgoda MZKS i KSG.

Po 8 latach ponownie zagraliśmy z Arkowcami i znowu w Pucharze Polski. Jednak wtedy jechaliśmy już jako inna ekipa, która zaczynała budować swoją pozycję na Górnym Śląsku, słynąca z zaliczenia wszystkich wyjazdów. Przez renomę, jaką wówczas miała Arka, ciśnienie na wyjazd było potężne. We wrześniu 2003 roku do Gdyni pojechało 361 głów, co na środę było fenomenalnym wynikiem. Mało tego i dla porównania – w całym sezonie 2003/2004 naszym najlepszym wyjazdem był… Górnik Zabrze w 270 głów. To tylko pokazuje jaką rangę miał wyjazd Gdyni i to mimo meczu w środku tygodnia. Było o nas głośno na tym wyjeździe i to nie tylko przez liczbę. Wszystko za sprawą sytuacji po meczu rozgrywanym kilka dni wcześniej w Łęcznej, na którym nie mogliśmy się pojawić przez remont sektora gości. Piłkarze po laniu 1:4 zastali na parkingu klubowym komitet powitalny chuliganów. Wypłacono kilka strzałów, a TVN zrobił z tego ogólnopolską aferę. Ich dziennikarze dotarli do Gdyni, prosząc o wypowiedź do kamery, ale zostali z niczym. GKS wygrał 1:0 i awansował dalej.

W sezonie 2007/2008 spotkaliśmy się w pierwszej lidze. Wyjazd mimo środy cieszył się u nas sporym zainteresowaniem i do Trójmiasta wybrało się 334 fanatyków, w tym 13 Banik Ostrava. Rekordu sprzed 4 lat nie udało się pobić, ale Arkowcy chwalili nas za liczbę (to była środa), jak i całą prezentację. Piłkarze przegrali 2:3.

Wiosną 2008 graliśmy u siebie. W marcu niestety, podczas powrotu ze Stalowej Woli, miały miejsce w wydarzenia znane później jako „Mydlniki”. To właśnie na krakowskiej stacji kolejowej zostaliśmy skatowani przez policję, a kilkadziesiąt osób zostało aresztowanych na kilka miesięcy. Na wielu stadionach wisiały wtedy transparenty „Stop policyjnej prowokacji”. Nie inaczej było w sektorze gości, a kibice Arki zrobili zrzutkę we własnym gronie i przekazali nam pieniądze na pomoc prawną. Tego dnia zawitali w rekordowe 1000 głów, w tym 340 Polonia Bytom, co do dzisiaj jest ich najlepszą liczbą wyjazdową w Katowicach. Po meczu zgody się rozdzieliły  – Arka pomaszerowała na Stadion Śląski wspierać Lecha Poznań, który grał z Ruchem (wówczas też wynajmowali ten stadion). Piłkarze wygrali 3:2.

Kolejne nasze spotkanie to sezon 2011/2012. Te mecze odbyły się jedynie na murawie. Na Bukowej graliśmy w październiku 2011 roku, ale przez wyłączoną Trybunę Północną nie mogliśmy przyjmować kibiców gości i spotkania na Bukowej zaczynały tracić na wartości. Arki zabrakło, a na murawie dostaliśmy nudne 0:0.

W maju 2012 roku graliśmy w Gdyni, ale mecz nie miał charakteru święta na trybunach. Arka od dłuższego czasu walczyła z zarządem o dobro klubu (podobny scenariusz co my z Markiem Szczerbowskim), więc cały zorganizowany ruch kibicowski na Arce zawiesił działalność. GieKSiarze uszanowali sytuację Arki i nie pojechali do Trójmiasta. Na murawie było 1:1.

W październiku 2012 roku graliśmy ponownie w Gdyni. Początkowo mieliśmy informację, że sektor gości będzie zamknięty (Arka zakończyła bojkot, wróciła na trybuny), ale chwilę przed meczem okazało się, że zostaniemy wpuszczeni. Przełożyło się to na naszą liczbę – do Gdyni pojechało 140 fanatyków GieKSy, w tym 33 Górnik Zabrze i 3 JKS Jarosław. GieKSa niespodziewanie wygrała 2:1.

W maju 2013 roku ponownie zabrakło fanów Arki. Tym razem mieli zakaz wyjazdowy, a 3 przedstawicieli zasiadło gościnnie na naszych sektorach. Ultras GieKSa świętowała 10-lecie działalności i zaprezentowała oprawę: „Wszyscy jedziemy na wózku wspólnym, reprezentujemy GieKSę to powód do dumy”, z użyciem flag z nazwami dzielnic i fan clubów. GieKSa niestety przegrała 1:2.

Jesienią 2013 roku ponownie podejmowaliśmy Arkę. Goście mogli wreszcie przyjechać do Katowic. Środowy termin sprawił, że na stadionie pojawiło się tylko 2200 widzów. W tej liczbie było 220 kibiców gości, z czego 150 stanowiła Polonia Bytom. GKS wygrał 2:0.

Wiosną 2014 graliśmy z Arką na wyjeździe. Sobotni termin sprawił, że pobiliśmy nasz rekord wyjazdowy do Gdyni – pojawiliśmy się liczbie 425 osób, w tym 44 fanów Górnika Zabrze. Arkowcy świętowali tego dnia 40-lecie zgody z Polonią. Piłkarze gospodarzy zlali naszych 3:0.

W listopadzie 2014 roku graliśmy ponownie w Gdyni, ale po awanturze z GKS-em Tychy PZPN przywalił nam półroczny zakaz wyjazdowy, więc zabrakło nas nad Bałtykiem. Arka wygrała 2:1.

Z Arką kończyliśmy sezon 2014/2015, Na mecz przyszło 1900 fanatyków, z czego 100 Arkowców. Po problemach z ochroną, która nie pozwoliła wnieść płótna Pasów „Jude Gang” doszło kłótni i goście opuścili przedwcześnie stadion. Na murawie nudne 0:0.

Chwilę po rozpoczęciu ligi w sezonie 2015/2016 graliśmy w sierpniu w Gdyni, ale wciąż wiszący na nas zakaz wyjazdowy sprawił, że zabrakło tam kibiców GieKSy. GKS przegrała 0:1.

W marcu 2016 roku na inaugurację rundy wiosennej zmierzyliśmy z Arką. Do tego po blisko pół roku mogliśmy wrócić na Blaszok (awantura z Zagłębiem Sosnowiec), więc głód dopingu był ogromny. Ultras GieKSa stworzyła ogromną sektorówkę „GieKSiarze – Zawsze Wierni”, która była nawiązaniem do repliki flagi, mającej swój debiut na tym meczu. Arkowcy przyjechali w komplecie, wykorzystując pulę 409 biletów. W tej liczbie tradycyjnie znalazła się Polonia Bytom, tym razem w 100 osób. Arka wygrała pewnie 2:0 i ostatecznie zameldowała się w Ekstraklasie.

Nasza późniejsza rozłąka była dłuższa. Arka pograła w Ekstraklasie i spadła do pierwszej ligi, ale w tym czasie po nieudolnych podejściach i nadziejach, że w końcu się uda, spadliśmy do drugiej Ligi na dwa sezony. W 2021 roku, czyli po 7 latach, Arka znowu mogła zawitać do Katowic. Goście w tamtym okresie wpadli w spory kryzys wyjazdowy, ale mimo meczu w czwartek o 18:00 nikt nie pomyślałby, że ich zabraknie. Przyjęliśmy to ze sporym szokiem i postanowiliśmy wbić szpilkę nieobecnym, wywieszając transparent: „Mieliście być tutaj wy, a są tylko świnki trzy.”, a towarzyszyły temu powiewające trzy świnki Peppa. Arka pokonała nas 4:2, ale wyjazdowe „zero” będzie im wypominane przy każdej okazji. W trakcie tego meczu pojawił się transparent w kierunku zarządu, a relacje między kibicami a klubem zaczynały się psuć.

W marcu 2022 roku mogliśmy po 8 latach pojechać do Gdyni, choć wszystko stało pod znakiem zapytania. Był to czas covidowych obostrzeń. Na szczęście wszystko się udało i pojechaliśmy w 361 osób, w tym 10 Górnik Zabrze. Gospodarze w 89. minucie strzelili bramkę na 2:1, ale… w 97. minucie Arkadiusz Jędrych doprowadził do wyrównania.

W sezonie 2022/2023 wiele się u nas wydarzyło. Podjęliśmy decyzję o bojkocie (Szczerbowski ciągnął klub na dno) i na meczach domowych pojawialiśmy się jedynie pod stadionem. Arka przyjechała wspierać swoich zawodników – pojawili się w 470 osób, w tym 300 Polonia Bytom. Goście wygrali 1:0.

W kwietniu 2023 roku graliśmy w Gdyni. Początkowo dostaliśmy 300 biletów, ale dzięki uprzejmości kibiców Arki mogliśmy pojawić się w 621 osób, w tym 40 Górnik Zabrze, 12 Banik Ostrava i 4 JKS Jarosław, co było naszą najlepszą liczbą w historii wizyt w Trójmieście. Gospodarze uczcili 20. rocznicę śmierci śp. Mariego, który zginął w awanturze na Grabiszyńskiej. Na murawie 2:2.

W sezonie 2023/2024 wydarzło się coś niezwykłego. Podejmowaliśmy Arkę w grudniu, a goście mimo liderowania w tabeli i sobotniego terminu, zawitali tylko w… 8 osób. GKS, w akrtycznych warunkach, zremisował 1:1, a Dawid Kudła wybronił rzut karny. Osatecznie ten 1 punkt miał ogromny wpływ na mecz w Gdyni…

Ostatnia kolejka sezonu i wiedzieliśmy, że w najgorszej opcji czekają nas baraże. Do Gdyni pojechaliśmy w 724 osoby, w tym 9 Górnik Zabrze i 19 ROW Rybnik. GieKSa po golu Adriana Błąda wygrała 1:0 i po 19 latach wróciła do upragnionej Ekstraklasy.

Arka Gdynia po 5 latach wróciła do Ekstraklasy i pierwszy raz od 1980 roku zagramy ze sobą mecz ligowy na najwyższym ligowym poziomie.

Wracając na koniec do fanów Arki, nie można zapomnieć o ich ikonie ruchu kibicowskiego – Zbyszku Rybaku. Rybak to Arka, Arka to Rybak. Legenda nie tylko kibiców Arki, ale całej polskiej sceny kibicowskiej. Budził strach i szacunek, a jego występ w słynnym filmie „Pod napięciem” jest już nieśmiertelny i znany każdemu kibicowi bez względu na wiek. Miał ogromny wpływ na utworzenie sekcji rugby, która nie dość, że zbudowała mistrzowską ekipę w tej dyscyplinie, to dorobiła się również stadionu, na którym reprezentacja Polski rozgrywa mecze w rugby. Polecam dokument „To My, rugbiści”, w którym można wczuć się w klimat tej zajawki. Jego kibicowski dorobek oraz sportową pasję do rugby można również poznać w książce „Zbigniew Rybak Syn Józefa”, którą wydał w 2022 roku. Wspomniał w niej także o GieKSie:

”Jakiś czas temu miałem też fajne spotkanie z kilkoma chuliganami GKS-u Katowice. W zasadzie byli to znajomi mojego dobrego kumpla, z którym pojawili się u mnie na sali treningowej. W trakcie treningu łatwo można poznać, z kim ma się do czynienia. Wystarczy zobaczyć, jak ktoś się zachowuje. W tym wypadku z chłopakami nie było żadnych problemów. Kultura i szacunek.”

Niestety ledwo po premierze książki, w dniu 21 grudnia 2022 roku, 49-letnia kibicowska Legenda odeszła do Valhalli. Dla mnie była to ogromna strata, a dedykacja od ikony trybun w książce jest jedną z moich najcenniejszych pamiątek w kibicowskich zbiorach. Zbyszek Rybak – szacunek na zawsze!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Nie wziąć do autobusu marudnej niechęci

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu Legii Warszawa z GKS Katowice tradycyjnie wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Edward Iordanescu i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole można znaleźć zapis audio całej konferencji prasowej.

Edward Iordanescu (trener Legii Warszawa):
Wierzę, że to zasłużone trzy punkty. Gratuluję zespołowi, że pokazali charakter. Wolałbym jednak wygrać do zera. Jedyna dobra rzecz, że mieliśmy dwóch zawodników w końcówce, którzy strzelili bramki. Ale GKS grał z dobrą intensywnością, natomiast w drugiej połowie to była ich jedyna szansa i wyrównali. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ten mecz zakończył się remisem. Najważniejsze są trzy punkty. Gratuluję moim piłkarzom tego wysiłku. To bardzo ważny moment. Teraz musimy odpocząć, bo za trzy dni mamy bardzo ważny mecz w Europie i chcemy powalczyć o awans.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Zdają sobie państwo sprawę, że gdy przegrywa się w 5. czy 7. minucie doliczonego czasu, to sportowej złości jest bardzo dużo. Nie zamierzam natomiast przepraszać za to, że graliśmy dobrze i zaklinać rzeczywistości i pochylać głowy. Będę wyciągał bardzo dużo dobrego, jeśli chodzi o morale mojego zespołu i tego, jak postawili się Legii, w jaki sposób grali i wykonywali zadania. Mogło się dużo więcej dla nas wydarzyć, niż się wydarzyło, a wydarzyło się to, że przegrywamy. Jednak nie zawsze tylko wynik trzeba brać do autobusu i taką marudną niechęć, że się przegrało. Taka jest piłka, ona czasem bardzo boli, czasem daje dużo szczęścia, też niejednokrotnie wygraliśmy w końcówce. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko, byliśmy solidni i zdyscyplinowani, mieliśmy swoje momenty i mogliśmy zdobyć nawet więcej bramek, gdyby ciut tej precyzji więcej było. Na razie na gorąco tak to odbieram, chcąc przygotowywać się do następnych spotkań, bo przed przerwą reprezentacyjną czekają nas trzy bardzo trudne spotkania i na bazie tego spotkania, chcemy być jak najlepiej przygotowani. Dzisiaj na pewno poboli i może być przykro, ale na bazie tego, jak drużyna się prezentowała, możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga