Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Wielosekcyjny przegląd mediów: Superpuchar dla GKS-u Katowice!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatnich dziewięciu dni, które obejmują dotyczące sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

W ekstralidze nasza drużyna, w ósmej kolejce spotkań wygrała na wyjeździe z Pogonią Dekpol Tczew 1:0 (0:0). Już dzisiaj zespół rozegra spotkanie w ramach Pucharu Polski z Górnikiem Łęczna. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 13:00 na Bukowej. Kolejne spotkanie ligowe drużyna rozegra 29 października o godz. 12:30, z liderkami rozgrywek TME SMS Łódź. Mecz odbędzie się również na Bukowej. Do kadry U-19 zostały powołane trzy zawodniczki GieKSy. Piłkarze w czwartek rozegrali mecz w ramach 1/16 Pucharu Polski z Górnikiem Zabrze. GieKSa przegrała 1:2 (1:0). Ponadto w poniedziałek drużyna rozegrała mecz z Stalą Rzeszów: zanotowano wynik 0:0. Prasówkę po tych meczach znajdziecie odpowiednio TUTAJ i TUTAJ. Kolejne spotkanie męski zespół rozegra w ramach szesnastej kolejki I ligi z Ruchem Chorzów. Mecz zostanie rozegrany w sobotę, w Chorzowie, od godziny 17:30.

W ubiegłym tygodniu drużyna siatkarzy rozegrała dwa spotkania: pierwsze z nich u siebie z Cerrad ENEA Czarnymi Radom, przegrywając 0:3. W drugim z nich zespół pokonał na wyjeździe LUK Lublin 3:2. W piątek siatkarze zmierzą się z drużyną Ślepsk Malow Suwałki. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 17:30 w hali w Szopienicach.

Bardzo intensywnie drużyna hokeistów spędziła ostatnie dni. W zeszłym tygodniu, we wtorek i czwartek zespół zmierzył się dwukrotnie z Cracovią, najpierw zdobywając Superpuchar Polski po zwycięstwie 7:1. Następnie w meczu ligowym wygrywając 3:1. W niedzielę hokeiści pokonali Energę Toruń 5:0, wczoraj z kolei pokonali Ciarko STS Sanok 3:1. Kolejne spotkania ligowe drużyna rozegra w piątek i niedzielę: odpowiednio z Zagłębiem Sosnowiec i Podhalem Nowy Targ. Mecze zostaną rozegrane w Katowicach odpowiednio o godzinach 18:30 i 17:00.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Powołania na zgrupowanie kadry U-19
Poznaliśmy listę zawodniczek powołanych przez trenerkę Katarzynę Barlewicz na zgrupowanie kadry U-19, które odbędzie się w dniach 7-10 listopada w Siedlcach.
Lista powołanych piłkarek:
[…] Oliwia Grzegorczyk (GKS Katowice)
Patrycja Kozarzewska (GKS Katowice)
Kinga Seweryn (GKS Katowice)

 

Pogoń Tczew za słaba dla faworytek z Katowic
W meczu 8. kolejki Ekstraligi Pogoń Tczew uległa GKS-owi Katowice 0:1. Ten wynik sprawił, że beniaminek wciąż jest niebezpiecznie blisko strefy spadkowej.
W obliczu porażki UJ Kraków, gościnie musiały wygrać, by odskoczyć innym rywalkom w walce o pozycję wiceliderek. Gospodynie zaś w przypadku ewentualnej wygranej zrównały by się punktami z Medykiem Konin oraz Czarnymi Sosnowiec. Wyzwanie z gatunku tych niezwykle trudnych.
Beniaminek z Tczewa dosyć długo stawiał opór faworyzowanym przyjezdnym. Stwarzane szanse długo nie przekładały się na wynik bramkowy. Zmieniło się to dopiero w 56. minucie, kiedy jedyne trafienie w meczu zanotowała Amelia Bińkowska. To już siódmy gol w tym sezonie 20 – latki.
Dzięki zdobyciu kompletu oczek GKS Katowice utrzymał trzy punkty dystansu do niepokonanego UKS Łódź. Tyle samo punktów obecne wiceliderki od Śląska Wrocław oraz UJ Kraków. Zespół z Tczewa zaś póki co z sześcioma punktami zajmuje dziewiąte miejsce w tabeli Ekstraligi.

 

sportdziennik.com – Rafał Górak: W Chorzowie nie możemy być tak sflaczali
Rozmowa z Rafałem Górakiem, trenerem GKS-u Katowice.

Jak ocenia pan – dość szczęśliwie – bezbramkowo zremisowany mecz ze Stalą Rzeszów?

Rafał GÓRAK: – Gdy sędzia gwizdnął, to pomyślałem, że nie straciliśmy gola i to ogromny plus, ale nie jesteśmy zadowoleni, a rozczarowani tym spotkaniem. Czułem, że w trakcie gry nie ma tego, co często cechuje mój zespół – ogromna adrenalina, chęć zwycięstwa, parcie do przodu. Te cechy były zaburzone u większości zawodników, dlatego mecz wyglądał, jak wyglądał i był dla nas trudny. Postawa Stali w ofensywie była bardzo dobra, co jest jasne i oczywiste. Ten zespół opiera się na bardzo doświadczonych piłkarzach, jest groźny i sądziliśmy, że będzie nam stwarzał wiele problemów. Nie wydarzyło się nic z jego strony, co mogło nas zaskoczyć. Zaskoczony jestem naszą indolencją w działaniach ofensywnych. Bardzo mocne cechy naszej organizacji gry w defensywie uratowały nas przed porażką, sprawiły, że nie straciliśmy gola. Przed sezonem w rozmowach z wami mówię: „Poczekajmy do piątej kolejki, start jest istotny”. Podobnie powiem teraz – rozegrajmy te ostatnie kolejki i po nich powiemy, czy było to dobre zakończenie rundy, czy nie. Na razie w pięciu końcowych meczach mamy remisy z Puszczą, czyli liderem rozgrywek, oraz bardzo silną Stalą. W poniedziałek jedynym plusem była organizacja naszej gry w obronie, ale tylko nią meczów nie da się rozgrywać.

Ma pan diagnozę, z czego wynikał wasz słabszy dzień?

Rafał GÓRAK: – Spokojnie z tą diagnozą, nie na gorąco.

Mimo wszystko, po pucharowym meczu z Górnikiem wiele czasu nie było, graliście w czwartek wieczorem.

Rafał GÓRAK: – Te opowieści drzewa sandałowego, że zabrakło nam regeneracji, czasu… Nie, nie, nie. Profesjonalista miał dość czasu. Kiedy grasz w środę, w sobotę i następny wtorek – to ten wtorek jest obarczony dużym niebezpieczeństwem. To rozumiem. Ale teraz? Nie, absolutnie. Piłkarz ma być gotowy.

To dla GieKSy specyficzny moment. Na przestrzeni 9 dni piłkarskie życie przyniosło wam derbowe konfrontacje z dwoma 14-krotnymi mistrzami Polski, przedzielone meczem ze Stalą Rzeszów. To jest jakieś wyzwanie emocjonalne, mentalne, przez które poniedziałkowe spotkanie mogło ucierpieć?

Rafał GÓRAK: – Nie wiem, czy to u mnie dobre, czy złe – nieraz wy to oceniacie – ale wydaje mi się, że z punktu widzenia jednak dobre: dla mnie najważniejszy jest mecz teraz. W tej chwili. To, co za mną i przede mną – nie za bardzo mnie interesuje. Stąd tak trudno nieraz rozmawiać z wami o celach. Dla mnie najważniejszy i tak jest bieżący tydzień pracy. Jeśli w sobotę mam najbliższy mecz – to jestem nim zajawiony. Dlatego przygotowywałem się do spotkania ze Stalą oczekując od drużyny pełnego zaangażowania, adrenaliny, woli walki, realizacji zadań ofensywnych. Jeśli coś się wymykało – to nie powiem, że przed chwilą graliśmy z Górnikiem, a za chwilę gramy z Ruchem. Byłbym nie fair. Zawodnicy mają być przygotowani do każdej klasówki, a nie wybierać sobie przedmioty. Nie tędy droga. Trochę brakowało mi adrenaliny, pobudzenia, męstwa, zacięcia, które widziałem w meczu z Górnikiem. W czwartek mierzyliśmy się przecież z ekstraklasowym rywalem, a w pierwszej połowie to żeśmy po boisku fruwali! Bardzo mi się to podobało. Później było, jak było, ale do tego już nie wracajmy. W poniedziałek w ofensywie najnormalniej w świecie brakowało mi piłkarskich jaj. To był dla mnie bezjajowy mecz i na pewno z zespołem się „złapiemy”, by następny był inny.

Bartosz Jaroszek w Bielsku i z Arką, Jakub Arak z Chrobrym, Patryk Szwedzik z Górnikiem, w poniedziałek Michał Kołodziejski… Sporo tych czerwonych kartek.

Rafał GÓRAK: – Dostaliśmy piątą czerwoną kartkę, a w tamtym sezonie nie było żadnej! Nie wiem, czy ktoś się nie poczuwa do odpowiedzialności, czy nie myślimy, czy spadają nam jakieś klamki na głowę… Przecież nie będę mówił, że to sędziowie. Michał Kołodziejski ze Stalą najpierw miał żółtą, potem pomarańczową, potem kartkę „zachód słońca”, potem już prawie czerwoną, a jak przypieprzył – to już miał taką czerwoną, że kino. Jeśli jestem takim obrońcą, że tylko fauluję i jestem spóźniony, to potem łapię się za głowę. Może trzeba mieć w sobie więcej adrenaliny, wyprzedzać trochę myśli przeciwnika.

W tej rundzie dobre momenty na środku obrony miał Grzegorz Janiszewski, teraz kosztem Kołodziejskiego siedzi na ławce.

Rafał GÓRAK: – Nie powiemy teraz, że to błąd, iż grał Kołodziejski. Jeśli będę chciał, to zejdę na dół do szatni i tam porozmawiam. Jest proces treningowy i każdą decyzję podejmuję w słusznej woli. Mamy czterech równych środkowych obrońców i chcę, żeby to czuli. Z Górnikiem zaczął Michał i wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Ale nie powiem też, że Kołodziejski grał ze Stalą źle. Wygrał bardzo wiele pojedynków, dobrze działał w strefie, ale te faule trochę mnie irytują.

Sobota, 17.30, Chorzów, derby z Ruchem. Co pan teraz o nim powie?

Rafał GÓRAK: – Muszą być adrenalina i zrealizowanie założeń taktycznych względem przeciwnika, którego bardzo szanuję i kłaniam się. Wiem, że to są derby, bardzo ważne dla nas wszystkich, również dla mnie, czyli trenera, który nie prowadzi GieKSy od 20, 30 ani nawet 50 meczów. To bardzo duże wyzwanie, do którego muszę się przygotować w taki sposób, by nie zabiło nas przemotywowanie. Tego absolutnie bym nie chciał. Nie możemy być tacy, jak w poniedziałek – sflaczali, nijacy w działaniach ofensywnych. Musimy być bardzo dobrze zorganizowani w grze, szukać swoich szans. Jesteśmy w stanie jak najbardziej tam wygrać, ale to będzie trudny mecz i zdaję sobie sprawę, że przy komplecie kibiców drużyny przeciwnej. Nie będzie łatwo, ale GieKSa tam pojedzie przygotowana.

 

SIATKÓWKA

sportdziennik.com – Niepotrzebna strata

GKS Katowice przegrał z Czarnymi Radom do zera. Rozczarowania nikt nie ukrywał.

Po meczu w ekipie GKS-u Katowice dominującym uczuciem była irytacja, bo strata, którą zanotowano, była zupełnie niepotrzebna. Tej potyczki – rozegranej awansem – można było uniknąć, bo przecież w regulaminowym terminie (w ostatni weekend listopada) najpewniej część problemów personalnych byłaby już załatwiona. Siatkarze GKS-u już po pierwszych piłkach sprawiali wrażenie zrezygnowanych i jakby pogodzonych z losem. Owszem, podrywali się do walki, ale ostatecznie to goście wygrywali kluczowe momenty meczu.

Piotr Hain już trenuje, ale jeszcze nie był gotowy do gry. Natomiast przerwa Jakuba Lewandowskiego z powodu naderwanych więzadeł potrwa od 4 do 6 tygodni. W tej sytuacji w trybie awaryjnym działacze rozglądają się za środkowym i jak nas zapewnili, być może już w najbliższym czasie pojawi się zawodnik, który uzupełni lukę na tej pozycji. W meczu z Radomiem w roli środkowego wystąpił atakujący Damian Domagała, który przez 2 dni trenował na tej pozycji. W 1. secie dziełem tego zawodnika były 2 bloki. Do tego dołożył asa serwisowego oraz punkt z ataku. To dorobek więcej niż przyzwoity jak na środkowego z konieczności, ale – jak się później okazało – były to jego jedyne punkty.

Jeszcze kibice dobrze nie usadowili się na miejscach, a już goście prowadzili 5:1 i trener Grzegorz Słaby był zmuszony poprosić o przerwę. Przy stanie 1:7 boisko opuścił Gonzalo Quiroga, a jego miejsce zajął Tomas Rousseaux i pozostał na nim dość długo; w kolejnych odsłonach Argentyńczyk powrócił na parkiet. Po tej zmianie gra zmieniła oblicze i gospodarze zbliżyli się na odległość zaledwie dwóch „oczek” (8:10). Zatliła się iskierka nadziei na wyrównaną partię. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo goście szybko powiększyli przewagę do 5 pkt (16:11), cały czas trzymali gospodarzy na dystans i nie mieli większego problemu z wygraniem 1. partii. Siatkarze z Radomia osiągneli to, podejmując spore ryzyko w polu serwisowym, ale właśnie dzięki temu wypracowali solidną przewagę.

W 2. secie gospodarze prowadzili 5:1 i 6:3, ale potem stracili 5 „oczek” i ich entuzjazm został mocno utemperowany. Co prawda belgijski rozgrywający Rousseaux doprowadził do remisu 20:20 i pojawiła się nadzieja, lecz znów gra GKS-u się posypała. Zaczęło się od błędu serwisowego Domagały, a potem autowego ataku oraz udanego bloku po ataku Kani. Goście wyszli na prowadzenie 24:20, a zatem i tę odsłonę trzeba było zapisać po stronie strat. Gospodarzom brakowało błysku, jaki im zawsze towarzyszy podczas meczów w szopienickiej hali.

Kolejna odsłona znów zaczęła się obiecująco dla GKS-u – od prowadzenia 6:2 i 9:4. Ale goście grali cierpliwie, krok po kroku odrabiali straty, a po ataku Piotra Lipińskiego wyszli na prowadzenie 13:12. I od tego momentu rozgorzała twarda walka o każdy punkt. Prowadzenie się zmieniało, tyle że goście sprawiali wrażenie nieco pewniejszych w swoich poczynaniach zarówno ofensywnych, jak i defensywnych. Znów był remis 20:20, ale potem goście odskoczyli na 3 pkt. Przy stanie 24:22 mieli pierwszą piłkę meczową, ale po udanym ataku Jakuba Szymańskiego oraz bloku gospodarze doprowadzili do remisu 24:24. Rozpoczęła się gra na przewagi, w której minimalnie lepsi okazali przyjezdni. Wygrana Czarnych jest w pełni zasłużona, bowiem byli zespołem bardziej dojrzałym, umiejętnie rozgrywającym końcówki poszczególnych setów.

GKS Katowice – Cerrad Enea Czarni Radom 0:3 (21:25, 21:25, 28:30)

 

siatka.org – Dzień tie-breaków zakończył podział punktów w Lublinie

[…] Goście już na początku meczu za sprawą ataków Szymańskiego odskoczyli na dwa oczka. Na 6:6 zagrywką wyrównał Konrad Stajer. Problemy z przyjęciem miał jednak Wojciech Włodarczyk, co pozwoliło katowiczanom, ustawić szczelny blok. Oba zespoły jednak były w kontakcie punktowym 9:7. LUK Lublin szybko wyrównał, a przy zagrywce Nicolasa Szerszenia odskoczył na 14:11.

Zagrywką szybko odpowiedział Sebastian Adamczyk (13:14). Po ataku Jakuba Szymańskiego na tablicy był remis 15:15, ale dobrze w bloku radził sobie Jan Nowakowski (19:17). Po raz kolejny znakomicie zagrywką popracował też Szerszeń i podopieczni Dariusza Daszkiewcza przeważali 23:19 i byli bliżej zwycięstwa w tym secie. Premierową odsłonę atakiem ze środka zakończył Stajer.

Lublinianie lepiej weszli w seta numer dwa (2:0), po obu stronach nie brakowało prostych błędów. Na 4:4 wyrównał Tomas Rousseaux. Gra toczyła się punkt za punkt, żadna z ekip nie była w stanie odskoczyć (15:15). Po autowym ataku Szerszenia to GKS miał dwupunktowy zapas (17:15), na 18:18 atakiem wyrównał Jan Nowakowski. Siatkarska wojna trwała w najlepsze i doszło do walki na przewagi. Dobrze spisywał się po stronie katowickiej Rousseax, ale to błąd w ataku GKS-u sprawił, że w meczu było 2:0 dla LUK.

Po indywidualnych akcjach blokiem Jakuba Szymańskiego było 7:4 dla GKS w trzeciej części spotkania. Dobra postawa tego zawodnika w połączeniu z niezawodnym Jakubem Jaroszem dała katowiczanom już wynik 12:7. Siatkarze GKS-u przejęli kontrolę nad wydarzeniami, wykorzystywali błędy rywali i prowadzili już 15:10. Gra LUK Lublin zupełnie się posypała, po ataku Jarosza przegrywali oni już 14:21. Wynik seta na 25:16 ustalił atakiem ze środka Marcin Kania.

Po powrocie na boisko obraz gry nie uległ zmianie dobra postawa Tomasa Rousseaux w ataku i Jakuba Jarosza na zagrywce sprawiła, że było 4:1 dla GKS. Lublinianie poderwali się do walki i zbliżyli się na dwa oczka, ale kiedy zadziałał blok, dodatkowo zagrywkę dołożył Jarosz i było już 12:7. Katowiczanie zmierzali ku tie-breakowi (17:11). Był to w tym momencie meczu zespół zdecydowanie lepszy w każdym elemencie (19:13). Po udanym zbiciu Rousseaux GKS miał wynik 24:19. Przy zagrywce Marcina Komendy siatkarze z Lublina obronili dwa setbole, ale ostatnią akcją seta był atak Jakuba Jarosza.

Decydująca partia od początku była zacięta. Po stronie gospodarzy dobrze spisywał się Wachnik, po drugiej stronie nie zawodził duet Jarosz-Rousseaux. Na 12:10 dla GKS zapunktował Adamczyk. Piłki meczowe katowiczanom dał z kolei autowy atak Szerszenia (14:11). Wynik meczu na 3:2 dla gości ustalił atakiem Jakub Szymański.

MVP: Jakub Szymański

LUK Lublin – GKS Katowice 2:3 (25:20, 27:25, 16:25, 21:25, 12:15)

 

HOKEJ

sportdziennik.com – Superpuchar dla GKS-u Katowice!
9. edycja Superpucharu Polski pomiędzy GKS-em Katowice i Comarch Cracovią w „Satelicie” stała na wysokim poziomie i mogła zadowolić nie tylko kibiców zgromadzonych na trybunach, ale również tych przed telewizorami.

Obrońcy mistrzostwa Polski okazali się zdecydowanie lepsi od zdobywców Pucharu Polski i po raz pierwszy w historii klubu sięgnęli po to cenne trofeum! To pierwszy skalp GKS-u w tym sezonie, ale, jak twierdzą fani tej drużyny, nie ostatni. Oba zespoły, jak na ironię losu, już w piątek spotkają się w tej samej hali w potyczce o ligowe punkty.

Hampsun Olsson, rosły szwedzki napastnik, imponuje dobry przeglądem gry i nie raz udowodnił, że można na niego liczyć. Olsson w tym meczu odegrał jedną z kluczowych ról, ponieważ ustrzelił hat-tricka. Najpierw idealnie podał do niego Japończyk Sigeki Hitosato i Szwed nie miał problemów z pokonaniem Davida Zabolotnego. Na początku 2. tercji, gdy gospodarze grali w przewadze, Marcin Kolusz przekazał krążek do Bartosza Fraszki, a ten niewiele się namyślając, posłał go na bramkę. A przed zabolotny stanął Olsson i spokojnie przekierował go do siatki. Ponownie Zabolotny nie miał nic do powiedzenia. A pod koniec meczu trafił po raz 3. i trudno się dziwić, że zdobył miano MVP tego spotkania.

Gdy Jirzi Gula zdobył kontaktowego gola, „Pasy” ruszyły do przodu. Pod bramką Johna Murraya było gorąco, ale status quo zostało zachowane. Krakowianie w najmniej oczekiwanym momencie stracili gola. Maciej Kruczek wielce doświadczony defensor zdecydował się na indywidualną akcję i z ostrego kąta posłał krążek do siatki obok zdezorientowanego Zabolotnego. A ostatnia odsłona była popisem drugiego Szweda Christiana Blomqvista, który zdobył 2. bramki. Najpierw wykorzystał podanie Patryka Krężołka, a potem tak skutecznie zaatakował bramkarza i wepchnął krążek do siatki. A wspomniany Olsson dołożył swoją cegiełkę. To był już nokaut. Goście próbowali atakować, ale już bez większej wiary.
Hokeiści GKS-u zdominowali „Pasy” w tym meczu i zasłużenie sięgnęli po to trofeum.

 

Marsz obrońców tytułu mistrzowskiego!

W środę meczu o Superpuchar, zaś dwa dni później mecz o ligowym punkty GKS-u Katowice z Comarch Cracovią. Końcowy efekt ten sam, czyli wygrana gospodarzy.

Tym razem znacznie skromniejsza, bo „tylko” 3:1, ale w pełni zasłużone. To już 3. wygrana GKS-u nad „Pasami” w 1. spotkaniu ligowym również wygrali 3:1, a potem wysoka wygrana w minioną środę.

Od początku oglądaliśmy ciekawy mecz i wiele składnych akcji. W 1. tercji zabrakło goli, choć okazji ku temu były. Patryk Krężołek trafił w słupek(16 min), a nieco wcześniej i nieco później Brandon Magee miał okazję pokonać Roka Stojanovicia, który między słupkami zastąpił Davida Zabolotnego. W 18 min Mateusz Michalski był w bezpośrednim sąsiedztwie bramki Johna Murraya, ale ostatecznie nie skierował krążka do siatki.

Również sporo się działo w 2. odsłonie, ale wynik nadal się nie zmienił. W 35 min do boksu kar powędrował, a niewiele później Mateusz Rompkowski. Gospodarze grali 3. przeciwko 5. rywalom. Jednak „Pasy” jednak tej znakomitej sytuacji nie potrafili wykorzystać. Bronili się niezwykle rozsądnie, a pondto Murray, podobnie jak w poprzednich potyczkach, mocno wsparł kolegów. W 39 min znakomitą okazję zmarnował Sigeki Hitosato, który nie potrafił wykorzystać okazji sam na sam. Tak więc ostatnia tercja zapowiadała się niezwykle interesująco. Japończyk na początku tercji miał 2. okazje, ale je zmarnował. W końcu doczekaliśmy się bramek. Brandon Magee strzelił inauguracyjnego gola i asystował przy 2. Grzegrza Pasiuta. Jednak w międzyczasie Roman Rac wykorzystał osłabienie rywala (Olsson w boksie kar) i doprowadził do remisu. Jednak wspomniany Pasiut, lider i kapitan drużyny, po podaniu Magge wyprowadził swój zespół na prowadzenie. A potem skierował krążek do pustej bramki, bo 10 sek. wcześniej Stojanović zjechał z lodu.

To nie był łatwy mecz dla gospodarzy, ale wykazali się niezwykłą konsekwencją oraz cierpliwością. To dla obrońców tytułu mistrzowskiego niezwykle ważne zwycięstwo, przybliżających ich do finałowego turnieju o Puchar Polski.

 

hokej.net – Wysokie zwycięstwo katowiczan nad „Stalowymi Piernikami”. Czyste konto Miarki
W ramach 15. kolejki Polskiej Hokej Ligi GKS Katowice na własnej tafli pokonał KH Energę Toruń 5:0, dzięki czemu przynajmniej chwilowo znaleźli się na pozycji lidera, a Maciej Miarka zachował czyste konto. Do tego spotkania katowiczanie przystępowali bez kontuzjowanych Matiasa Lehtonena i Marcina Kolusza. Ponadto trener Jacek Płachta postawił w bramce na Macieja Miarkę, który debiutował w tym sezonie PHL.

W mecz znacząco lepiej weszła GieKSa, która już po 86 sekundach wyszła na prowadzenie. Joona Monto celnie wypatrzył przed bramką Shigeki Hitosato, a ten nie pomylił się i trafił tuż pod poprzeczkę.

Na kolejne trafienie także nie było nam dane długo poczekać. Padło ono dokładnie 110 sekund po trafieniu Japończyka. Maciej Kruczek dobrze wypatrzył na środku tafli Grzegorza Pasiuta, który pognał pomiędzy obrońcami i został w sytuacji sam na sam, w której okazał się lepszy od Ervīnsa Muštukovsa. Liczebną przewagę na zdobycz bramkową zdołał jeszcze w tej samej tercji zamienić Brandon Magee. Warto także zaznaczyć, że to trafienie poskutkowało zmianą w bramce torunian.

Patrząc na dalsze losy meczu Teemu Elomo może żałować, że dopiero wtedy postawił na Mateusza Studzińskiego. 25-letni golkiper znakomicie prezentował się w toruńskiej bramce, a katowiczanie mieli spory problem, żeby go pokonać.

Najlepszą okazję do tego miał Bartosz Fraszko w 32. minucie, gdy był w sytuacji sam na sam i próbował po lodzie przy słupku posłać gumę, ale dostawił tam parkan bramkarz torunian i to on wyszedł górą z tego starcia.

Katowiczanie dopięli jednak swojego niespełna minutę później. Wówczas na ławce kar siedziało łącznie trzech zawodników, co skutkowało przewagą gospodarzy 4/3. Na bramkę tę przewagę zamienił Bartosz Fraszko, który dołożył łopatkę kija przed bramką po dograniu Brandona Magee.

Trzecia tercja tego spotkania stała pod całkowitą kontrolą katowiczan. Torunianie wychodzili z kontrami, ale w bardzo dobrej dyspozycji był dzisiaj Maciej Miarka, który także zaliczył czyste konto w tym meczu.

Ostatnia bramka w tym spotkaniu padła w 52. minucie, a jej zdobywcą był Piotr Ciepelewski, który skutecznie wykorzystał dobre podanie od Jakuba Wanackiego i zdobył swoją pierwszą bramkę w tym sezonie.

 

W Katowicach bez niespodzianek. GieKSa pokonuje STS

W ramach 16. kolejki Polskiej Hokej Ligi GKS Katowice pokonał na własnym lodzie Marmę Ciarko STS Sanok 3:1. Dla podopiecznych Jacka Płachty było to trzecie ligowe zwycięstwo z rzędu.

Pierwsza odsłona tego spotkania była niezwykle zacięta. Wyglądało to tak, że katowiccy zawodnicy przystąpili do spotkania z nadzieją, że mecz sam się wygra. Okazało się to złudne, bo sanoczanie rozpoczęli agresywnie i dynamicznie. Na dodatek w 5. minucie wynik spotkania otworzył Ville Heikkinen, który – po wrzutce Aleksandra Pawlenki – zbił gumę do bramki strzeżonej przez Johna Murraya. Podopieczni Jacka Płachty dostali przysłowiowy kubeł zimnej wody na głowę i wrzucili wyższy bieg. Od tego momentu nie pozwalali już sanoczanom wyprowadzać akcji ofensywnych.

Początek drugiej tercji wyglądał podobnie, ale ze swoich obowiązków dobrze wywiązywał się Dominik Salama. W 29. minucie na ławkę kar trafił Aleksandr Pawłenko, a hokeiści ze stolicy województwa śląskiego dobrze rozegrali zamek. Hampus Olsson zachował zimną krew pod sanocką bramką i dobił gumę wprost do siatki. Po około 30 minutach spotkania na tablicy wyników widniał rezultat remisowy i mecz zaczynał się od nowa.

Od kary Pawłenki minęło siedem minut, a sanoczanie ponownie grali w osłabieniu. Karę za trzymanie przeciwnika otrzymał Juho Mäkelä. Katowice potrzebowały zaledwie 27 sekund, aby zdobyć następnego gola i wyjść na prowadzenie w tym meczu. Brandon Magee podał za bramki do nadjeżdżającego Bartosza Fraszki, który oddał potężny strzał pod poprzeczkę, notując drugie trafienie dla GieKSy. Zawodnicy Mikki Elomo starali się wyprowadzać niebezpieczne kontry, które mogły przynieść im zdobycze bramkowe. John Murray czujnie i pewnie interweniował, wiele razy ratując swoich kolegów z pola gry.
Podczas trzeciej tercji tego starcia obie drużyny grały bardzo spokojnie i z rozwagą podchodziły do każdej kolejnej wyprowadzonej akcji ofensywnej. Każdy, nawet minimalny, błąd mógł skutkować utratą bramki co w takim spotkaniu w mgnieniu oka mogło przerodzić się w korzystny wynik dla jednej, jak i drugiej ekipy. Pod koniec ostatniej odsłony tego meczu trener Mikka Elomo zdecydował się na manewr z wycofaniem bramkarza. Nie przyniósł on jednak zamierzonego efektu, bo gumę w pustej bramce umieścił Grzegorz Pasiut. Pełna pula została w „Satelicie”.

Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plusy i minusy po Rakowie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.

Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.

Plusy:

+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.

+ Jędrych i Klemenz 
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.

Minusy:

– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.

– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.

– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.

Podsumowanie:

GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.

To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.

Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nowa Bukowa pisze swoją historię

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.

Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.

Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.

W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.

W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.

W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉

Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.

Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.

Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!

Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.

Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.

Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.

Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…

Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉

Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.

W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.

Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga