Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Trener o słowach prezesa: „To policzek wymierzony we mnie i drużynę”
Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki oraz hokeja GieKSy. Prezentujemy, naszym zdaniem, najciekawsze z nich.
W drużynach piłkarskich kobiecej i męskiej trwają przygotowania do startu rundy rewanżowej sezonu 2023/24. W minionym tygodniu piłkarki rozegrały sparing z Rekordem Bielsko – Biała, pewnie pokonując przeciwniczki 3:0. W trakcie rozpoczętego zgrupowania w Opalenicy zespół rozegra dwa spotkania towarzyskie: w środę z zespołem Lecha Poznań UAM oraz z niedzielę z Medykiem Konin. Do żeńskiej drużyny dołączyła pomocniczka Gabriela Grzybowska, odeszła z kolei Anna Krakowiak. Drużyna męska podczas zakończonego zgrupowania w Opalenicy rozegrała trzy sparingi: z Kotwicą Kołobrzeg, Polonią Środa Wielkopolska oraz rezerwami Lecha Poznań. Drużyna odpowiednio zremisowała 0:0, wygrała 1:0 i zremisowała 1:1. W najbliższą sobotę, zespół zmierzy się w meczu towarzyskim z Hutnikiem Kraków. Na stronie sport.tvp.pl można przeczytać wywiad z trenerem piłkarzy Rafałem Górakiem.
W minionym tygodniu siatkarze rozegrali dwa spotkania ligowe, niestety oba przegrane. W czwartek zespół przegrał na wyjeździe z drużyną Ślepsk Malow Suwałki 2:3 oraz w niedzielę, w Szopienicach z Wartą Zawiercie 1:3. W najbliższym spotkaniu drużyna zmierzy się z drużyną Jastrzębskiego Węgla. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 14:45, w niedzielę.
Mistrzowie Polski w hokeju na lodzie w ubiegłym tygodniu pokonali Podhale Nowy Targ 6:2 oraz z GKS Tychy 4:3. Kolejne spotkanie drużyna rozegra już jutro z Ciarko STS-em Sanok, drugie w tym tygodniu drużyna rozegra w czwartek z Unią Oświęcim. Mecze rozpoczną się odpowiednio o godzinie 17:00 i 18:00, na lodowiskach przeciwników.
PIŁKA NOŻNA
kobiecyfutbol.pl – Nowy klub Gabrieli Grzybowskiej! Zostaje w ekstralidze!
[…] Po wieloletniej przygodzie w Łodzi, Gabriela Grzybowska zmuszona była zmienić otoczenie i poszukać nowego klubu. W przypadku tak doświadczonej zawodniczki, piłkarki o uznanej renomie z pewnością nie było to zbyt trudne zadanie, każdy ekstraligowiec chciałby mieć ją w swoim zespole. Gabriela Grzybowska zdecydowała się podpisać kontrakt z aktualnymi mistrzyniami Polski, GKS-em Katowice. 21-letnia pomocniczka parafowała kontrakt obowiązujący do końca sezonu 2024/2025.
Grzybowska jako kapitanka łódzkiej drużyny uzbierała komplet medali mistrzostw Polski: srebro w 2021 roku, złoto w 2022 roku oraz brąz w 2023 roku. Rozgrywki w ubiegłym sezonie przyniosły utalentowanej pomocniczce triumf w Pucharze Polski, co warte podkreślenia – została wybrana MVP spotkania finałowego przeciwko AP Orlenowi Gdańsk. Runda jesienna sezonu 2023/2024 to dla Grzybowskiej 9 rozegranych spotkań okraszonych 5 trafieniami. Nowa zawodniczka GieKSy zadebiutowała również w seniorskiej reprezentacji Polski w pojedynku z Kosowem, w 2021 roku w spotkaniu eliminacji mistrzostw świata.
Zarówno Karolina Koch, jak i cały zespół GieKSy pozyskał bardzo wartościową zawodniczkę, utalentowaną, z perspektywą na dalszy rozwój, to świetna wiadomość dla obrończyń mistrzowskiego tytułu. Walka o miano najlepszej drużyny w Polsce pomiędzy katowiczankami a Pogonią Szczecin zapowiada się niezwykle interesująco! Po rozegraniu jedenastu kolejek na szczycie tabeli znajdują się Granatowo-Bordowe ze zgromadzonymi 29 punktami na koncie, tuż za ich plecami plasują się podopieczne Karoliny Koch – 26 punktów. W pierwszej wiosennej serii gier Pogoń 2 marca zmierzy się na własnym obiekcie z AZS-em UJ Kraków, GKS tego samego dnia uda się w delegację do Sosnowca.
Kadra Mistrzyń Polski na obóz w Opalenicy
W dniu dzisiejszym piłkarki GKS-u Katowice rozpoczęły obóz przygotowawczy w Opalenicy, poniżej prezentujemy kadrę, która bierze w nim udział.
Aktualne mistrzynie Polski dzisiaj wyjechały do Opalenicy, gdzie do 4 lutego pozostaną na obozie przygotowawczym. Trenerka Karolina Koch w trakcie tego cyklu przygotowań będzie mogła sprawdzić formę swojego zespołu, przetestować rozwiązania, nad którymi pracuje podczas gry kontrolnej z Lechem Poznań UAM występującym na ekstraligowym zapleczu. Korzystając z lokalizacji i dogodnego dojazdu do Konina, na zakończenie obozu w Wielkopolsce, GieKSa rozegra kolejną grę kontrolną – tym razem przeciwniczkami będą ligowy rywalki, KKPK Medyk POLOmarket Konin.
Karolina Koch zaprosiła na wyjazd z pierwszym zespołem dwie młode, utalentowane zawodniczki na co dzień występujące w Akademii “Młoda GieKSa”. Za swoją ciężką pracę wyróżnione i docenione zostały obrończyni Alicja Wojas i pomocniczka Julia Szymczyk.
Kadra drużyny GKS-u Katowice na zgrupowanie w Opalenicy:
Bramkarki: Zuzanna Błaszczyk, Weronika Klimek, Kinga Seweryn.
Obrończynie: Marlena Hajduk, Joanna Olszewska, Aleksandra Lizoń, Kamila Tkaczyk, Alicja Wojas.
Pomocniczki: Anita Turkiewicz, Klaudia Słowińska, Gabriela Grzybowska, Aleksandra Nieciąg, Anna Konkol, Dominika Misztal, Patrycja Kozarzewska, Natalia Kulig, Weronika Baumert, Julia Szymczyk.
Napastniczki: Amelia Bińkowska, Klaudia Maciążka, Nicola Brzęczek, Julia Włodarczyk, Dżesika Jaszek, Karolina Bednarz, Oliwia Grzegorczyk.
W zimowym okresie przygotowawczym zawodniczki z Katowice mają za sobą rozegrane dwa sparingi, w których bezbramkowo zremisowały z SMS-em Łódź oraz pokonały 3:0 Rekord Bielsko-Biała. Najbliższe spotkanie o stawkę GieKSa rozegra 17 lutego, a będzie to pojedynek w ramach 1/8 finału Orlen Pucharu Polski ze wspomnianymi wcześniej Rekordzistkami.
sport.tvp.pl – Trener GKS-u o słowach prezesa. „To policzek wymierzony we mnie i drużynę”
GKS Katowice przygotowuje się obecnie do rundy rewanżowej w Fortuna 1. Lidze. Zespół Rafała Góraka w pierwszej części rozgrywek nie miał zbyt wielu powodów do zadowolenia i skończył na jedenastej pozycji. Słowa trenera wskazują na to, że w klubie nie panuje dobra atmosfera. – Muszę chronić drużynę przed nieodpowiedzialnymi publicznymi wypowiedziami obecnego prezesa zarządu – wyznał szkoleniowiec w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – GKS od końca sierpnia wygrał raptem dwa mecze. Trudno chyba mówić o zadowoleniu z rundy jesiennej…
Rafał Górak: – Punktów bez wątpienia powinno być więcej, ale w grze było wiele dobrych momentów. Zwycięstw zabrakło z różnych względów. Było wiele meczów, w których nie mieliśmy piłkarskiego szczęścia. Przegraliśmy z Zagłębiem Sosnowiec, chociaż wcale nie musiało tak być, bo zmarnowaliśmy wiele okazji. Potem był mecz w Gdańsku, gdzie po błędzie sędziego straciliśmy zawodnika, później wypadł kolejny i ostatecznie wysoko przegraliśmy. Do doliczonego czasu gry prowadziliśmy w spotkaniu z Wisłą w Krakowie. W końcówce starcia z Bruk-Betem zmarnowaliśmy doskonałą sytuację i skończyło się 1:1 Prowadziliśmy 2:0 w Rzeszowie. Było wiele spotkań, które mogliśmy kończyć lepiej.
– Obecnie tracicie siedem punktów do baraży. To dużo?
– Na pewno nie jest to strata, która sprawia, że już teraz można uznać sezon za skreślony. W piłce nożnej odrabiano już większe straty niż siedem punktów. Przed nami cała runda wiosenna, do której chcemy podejść jak najlepiej przygotowani. Widzę ogromne zaangażowanie drużyny i sztabu w czasie procesu treningowego. Każdy jest bardzo skoncentrowany na swojej pracy. To napawa mnie ogromnym optymizmem.
– Jesienią, w pewnym momencie było już osiem meczów z rzędu bez wygranej. Trudno było utrzymać wiarę w drużynie?
– To nie był pierwszy raz, gdy znalazłem się w takiej sytuacji. W sezonie 2021/2022, po awansie do pierwszej ligi, byliśmy na ostatnim miejscu po 10. kolejkach straciliśmy wówczas 23 gole. Zawsze uważam, że jeśli nie wygrasz trzech kolejnych spotkań, to w czwartym powinieneś już zwyciężyć. Bo zaczyna być ciężko mentalnie. Pracy mentalnej w ostatnich miesiącach było dużo, ale każdy w zespole widział, że nie gramy źle. Słabszy okres nas nie przytłoczył i to mnie cieszy. Liga jest bardzo wymagająca, czułem, że zawodnicy wierzą w siebie i w mój plan.
– Nie było u pana obawy o to, że klub postanowi się z panem rozstać?
– Obawy to mogłem mieć przez cztery pierwsze lata pracy, a teraz żadnych obaw już nie mam. Jedyne co muszę zrobić, to chronić drużynę przed nieodpowiedzialnymi publicznymi wypowiedziami obecnego prezesa zarządu.
– W środę 17 stycznia prezes Krzysztof Nowak spotkał się z kibicami. Cały zapis ze spotkania opublikował portal gieksa.pl. Padło mnóstwo wypowiedzi, które na pewno nie pomogą zespołowi. Rozumiem, że ma pan na myśli tamtą sytuację?
– Tak, też.
– „Górak do końca kontraktu ma pięć miesięcy. Wytrzymaliście 4,5 roku” – to słowa prezesa skierowane do kibiców. Jak się pan poczuł, gdy to usłyszał? Zabrzmiało to tak, jakby odliczano czas do pana odejścia.
– To policzek wymierzony we mnie, w moją drużynę i sztab.
– Wyobraża pan sobie dalszą współpracę w tej atmosferze? Może być ciężko funkcjonować w takim klimacie przez kilka najbliższych miesięcy…
– Czuję ogromne wsparcie piłkarzy i sztabu. Oczywiście, wszyscy mamy swoje marzenia i ambicje, ale patrzymy na to racjonalnie. Rozumiem kibiców, oni mogą reagować emocjonalnie. W odróżnieniu do osób na określonych stanowiskach, które powinny trzymać te emocje na wodzy.
– Słowa wypowiadane przez kibiców również świadczą o tym, że stosunki między panem, a nimi nie są – delikatnie rzecz ujmując – najlepsze. Jakie jest pana zdanie w tej kwestii?
– Pada tam wiele wulgaryzmów również pod adresem drużyny, pracowników klubu. To bardzo przykre.
– We wrześniu mówił pan, że celem jest awans. Uważa pan, że obecna sytuacja drużyny sprawiła, że plan powinien zostać zmodyfikowany?
– Ogłosił to prezes. W rozmowach przed sezonem dyskutowaliśmy z prezesem o tym, czy celem jest awans poprzez baraże, a to cały czas jest możliwe. Podkreślałem jednak, że jest wiele klubów o większych budżetach, choć niejednokrotnie widzieliśmy, że finanse nie są kluczowe. Uważam również, że stawianie sobie celów tylko dlatego, że ktoś tak chce, nie jest do końca logiczne. Jeżeli ktoś zapyta sportowca, o co chce grać, to on odpowie: chcę zwyciężać. Rozumiem to w ten sposób. Ale jeżeli komuś jest potrzebne coś pod publikę, to po prostu to robi. Ja zapytany o to, czy mamy szansę grać o baraże odpowiedziałem, że oczywiście, tak.
– Czy dostał pan wystarczające narzędzia do zrealizowania celu, którym jest równorzędna walka z innymi drużynami o miejsce w TOP6?
– Nigdy nie narzekam, wierzę w siebie i w ten zespół, ale dziś GKS Katowice pod względem budżetu nie jest nawet w pierwszej dziesiątce ligi. To mówi chyba samo za siebie.
– Wróćmy jeszcze do kwestii sportowych. Co zawiodło w poprzedniej rundzie?
– Skuteczność w naszych działaniach w końcówkach meczów. Myślę, że powinniśmy mieć pięć punktów więcej i bylibyśmy znacznie bliżej naszego celu. To coś, co wiosną musi funkcjonować znacznie lepiej.
– Może pan powiedzieć, że mimo problemów z ostatnich miesięcy, zespół się rozwinął?
– Uważam, że zawsze stawiamy jakiś krok do przodu. Raz jest on mniejszy, innym razem większy. Ważne są dla mnie opinie piłkarzy. Pracowałem tu z zawodnikami, którzy potem występowali w Ekstraklasie. Od każdego słyszałem, że spędzony w GKS-ie czas był dla niego cenny i że rozwinął się przez ten okres. Często również rozmawiam z wieloma ekspertami, którzy futbolem zajmują się zawodowo. Ich opinia o naszej grze też jest bardzo przyzwoita, można wręcz powiedzieć, że dobra. Czyli mamy krótką odpowiedź: tak, rozwinęliśmy się.
– W jakim elemencie zespół zrobił progres jesienią?
– Cieszy mnie to, że pokazaliśmy siłę mentalną. To bardzo dużo. Jesienią były kłopoty sportowe, w poprzednim sezonie pojawiły się problemy na linii klub-kibice. W pewnym momencie to wszystko się zatarło i nie wyglądało tak, jak powinno. Czuć było spore napięcie, ale zawodnicy potrafili sobie z tym poradzić. Jeśli natomiast mówimy o progresie dotyczącym boiskowych działań, to dobrze bronimy. Potrafimy radzić sobie z ofensywnymi poczynaniami rywali.
– Obecny sezon pierwszej ligi czymś pana zaskoczył?
– Stwierdzenie, że to najsilniejsza pierwsza liga w historii, nie jest przesadzone. Z Ekstraklasy spadły mocne drużyny, z drugiej ligi awansowały tak renomowane kluby jak Polonia Warszawa i Motor Lublin. O poziomie niech najlepiej świadczy fakt, że na dwóch ostatnich miejscach są Zagłębie Sosnowiec i Podbeskidzie Bielsko-Biała. Oba zespoły raczej wskazywano w gronie tych, które powalczą o baraże lub nawet awans bezpośredni. Mnie trwający sezon nie zaskoczył więc niczym, ale kogoś może i tak.
– Zimą planujecie jeszcze jakieś wzmocnienia?
– Pozyskaliśmy Estończyka Martena Kuuska, dyskutujemy jeszcze o innych możliwościach. Zimą rynek jest dość ograniczony. Być może coś wydarzy się jeszcze w lutym, gdy kluby wrócą ze zgrupowań. Wtedy ktoś może dowiedzieć się, że wiosną nie będzie miał miejsca w składzie. Niektórzy piłkarze mogą jeszcze szukać nowych zespołów. Natomiast wiem też dość dużo o możliwościach budżetowych klubu. Kontraktowanie nowych piłkarzy nigdy nie zależy tylko od trenera.
– W czym kibice GKS-u mają upatrywać optymizmu przed rundą wiosenną?
– W tym, że ich zespół może rywalizować jak równy z równym z każdym w tej lidze. Pokazaliśmy to już jesienią. W rundzie rewanżowej możemy sprawić niespodziankę.
– Jest pan związany z GKS-em bardzo długo, bo druga kadencja trwa od lata 2019 roku. Nie ma pan chwil zastanowienia, czy jeszcze ma pan tyle samo pasji, co wcześniej? Zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności, o których rozmawialiśmy…
– Gdybym poczuł, że coś się wypaliło, to od razu poinformowałbym o tym władze klubu i podziękował za współpracę. To byłoby bez sensu, nie wyobrażam sobie, by wykonywać tę pracę na siłę, bez pasji.
– Komentarze prezesa wskazują na to, że po sezonie odejdzie pan z klubu. A jakie są pana odczucia?
– Mój kontrakt wygasa z końcem czerwca 2024. Co będzie dalej? Nie zamierzam wybiegać aż tak daleko w przyszłość. Życie pokazało mi już, że nie można planować zbyt wiele. Mam plan na okres przygotowawczy, by jak najlepiej przygotować drużynę. To tyle. Dojrzałem do innego podejścia. Najbliższe miesiące to po prostu będą kolejne doświadczenia. Najważniejsze jest dla mnie to, by być zdrowym, mieć w sobie pasję oraz radość i dalej rozwijać piłkarzy. W Katowicach przez cztery lata wykonałem wszystkie zadania, które postawił przede mną klub jak i ja sam. Zawsze wierzyłem w drużynę i w klub. Jeżeli zrealizuję swoje kolejne marzenie, to wtedy na pewno odejdę z podniesioną głową.
– Jakie to marzenie?
– A to już nieważne. Nie będę tego zdradzał, bo to moja sprawa i moja głowa.
SIATKÓWKA
siatka.org – Ślepsk z dwoma punktami w meczu z GKS-em Katowice
Drużyna z Suwałk wygrała 3:2 z GKS-em Katowice na zakończenie 24 kolejki spotkań. Po trzech partiach gospodarze prowadzili 2;1. ich rywale z Katowic zdołali doprowadzić do tie-braka. W nim swoją przewagę udokumentowali gospodarze. Suwalczanki przesunęli się na 11. miejsce w tabeli, GKS jest czternasty.
Ślepsk rozpoczął spotkanie od prowadzenia 4:2 po paśmie swoich ataków oraz błędzie katowiczan. Niewiele później jednak pomyłki gospodarzy, a także ofensywa Walińskiego sprawiły, że tablica wyników wskazała na remis 5:5. Było to o tyle ważne, że obie ekipy nie odpuszczały sobie ani na chwilę, grając w najlepsze punkt za punkt aż do stanu 18:18. Co prawda raz jedni, raz drudzy wychodzili na dwa oczka przewagi, ale te szybko były niwelowane. Drużyny wymieniły się również asami serwisowymi i blokami. Dopiero po atakach Lukasa Vasiny, Jakuba Jarosza i Bartłomieja Krulickiego GKS wyszedł na trzypunktowe prowadzenie (21:18). Suwałczanie szybko podłączyli się na nowo do gry po skończonej kontrze Bartosza Filipiaka (20:21), ale ekipa ze Śląska w mgnieniu oka odpowiedziała atakiem i blokiem (23:20). Ostatnie akcje to festiwal zepsutych zagrywek. Spoczął on po próbie Matiasa Sancheza (25:22).
Zdecydowanie inaczej wyglądał początek drugiej odsłony, w której to reprezentanci Ślepska dyktowali warunki, obejmując prowadzenie 5:2 po kolejnych atak, bloku oraz błędzie przyjezdnych. Suwałczanie nadawali tempo gry, punktował Ziga Stern nie tylko serwisem, ale również zagrywką, zwiększając przewagę ekipy z Suwałk do czterech punktów (11:7). Przypomniał po chwili o swojej obecności na boisku Sebastian Adamczyk, który najpierw skończył atak, a następnie zatrzymał Filipiaka (10:13). Dobrze w przyjęciu radzili sobie katowiczanie, co pozwoliło im doścignąć rywala po punktowaniu Jarosza i Vasiny (16:16). Niemało trudności swoim blokiem sprawiali podopieczni Grzegorza Słabego (19:19), ale końcówka to indywidualny występ Arkadiusza Żakiety, który spisywał się w ofensywie i bloku. Po kontrze Pawła Halaby Ślepsk wyrównał (25:22).
W trzeciej części gra toczyła się przez moment punkt za punkt, ale na dwupunktowe prowadzenie po punktowym bloku i asie Żakiety wyszli gospodarze (4:2). Vasina, a także dobra postawa Łukasza Usowicza w polu serwisowym poprawiła sytuację katowiczan, którzy wyszli na prowadzenie 7:6. Zapędy GKS-u szybko stłumił jednak suwalski blok. Najpierw zatrzymany został Waliński, a następnie dwukrotnie z rzędu poczęstowany “czapą” został Jarosz (10:7). Przyjezdni nie pomagali sobie psutymi przez siebie zagrywkami (17:12). Swoje w ofensywie robił Damian Domagała, a także Vasina, który nawet zatrzymał Żakietę, dzięki czemu podopieczni trenera Słabego zbliżyli się na dwa oczka (17:19). Finalnie drużyna z północno-wschodniej części Polski przypomniała sobie o bloku. Lepszy na siatce na sam koniec okazał się Sanchez (25:20).
Pierwotne fragmenty kolejnej partii to przede wszystkim skuteczna ofensywa GKS-u. Wymiennie punkty z ataku na konto swojej drużyny zapisywali Vasina i Domagała. Asa także ustrzelił Łukasz Usowicz. Do gry ponadto włączył się Adamczyk, po jego trzech uderzeniach ekipa ze Śląska wygrywała już 11:6. Czujny na środku siatki był również Usowicz, a błąd gospodarzy przełożył się na dziewięciopunktowe prowadzenie podopiecznych trenera Słabego (17:8). Pojedyncze zrywy Sterna na niewiele się zdały (13:19), chociaż grę przerwał szkoleniowiec katowickiej drużyny. Tak jak na początku, tak i w decydującej fazie seta to duet Domagała i Vasina punktował. Piąta część stała się faktem po ataku Usowicza z piłki przechodzącej (25:17).
Start tie-breaka był wyrównany. Obie ekipy psuły zagrywkę za zagrywką i nie odstępowały od siebie nawet na krok. Przeciąganie liny trwało do stanu 5. Następnie wynik zmieniał się jak w kalejdoskopie, bowiem najpierw po ataku Vasiny i asie Walińskiego katowiczanie mieli dwa oczka do przodu, by po autowych atakach graczy GKS-u i asie Zigi Sterna to Ślepsk wygrywał 9:7. Formacja ze Śląska postanowiła być aktywna na siatce. Atak skończył Usowicz, a zablokowany został Halaba. Tablica wyników wskazała na remis po 10. Sprawy w swoje ręce po przerwie na życzenie trenera Kwapisiewicza wziął Żakieta, który skończył dwa ataki i dołożył w międzyczasie asa (13:11). Kropkę nad „i” postawił asem Filipiak (15:12).
Ślepsk Malow Suwałki – GKS Katowice 3:2 (22:25, 25:22, 25:20, 17:25, 15:12
Osłabiony GKS, choć podjął walkę, nie dał rady Warcie
Bez Lukasa Vasiny GKS-owi Katowice było ciężko zrewanżować się Aluron CMC Warcie Zawiercie za porażkę w pierwszej rundzie. Mimo to katowiccy siatkarze sprawili rywalom sporo problemów i mieli momenty naprawdę dobrej gry. Finalnie ekipa trenera Michała Winiarskiego w hali przeciwników wygrała w czterech setach. Warta zagrała bez Bartosza Kwolka.
Po wygranej jastrzębian w hali na Podpromiu, w PlusLidze rozegrano jeszcze jedno niedzielne spotkanie. Jeszcze w pierwszych akcjach meczu toczyła się w miarę wyrównana walka. Po stronie gości dobrze spisywali się jednak Patryk Łaba i Karol Butryn, a Warta zaczęła po ich akcjach budować przewagę. Przy zagrywkach Miguela Tavaresa Mateusz Bieniek dał popis w bloku, rozgrywający dołożył asa i zawiercianie odskoczyli na 11:5. Po stronie miejscowych Damian Domagała i Sebastian Adamczyk odrobili część strat, ale rywale kontrolowali już grę, mimo że i im zdarzały się błędy. Po udanej zagrywce Bieńka, Warta prowadziła ponownie, 22:17. W kolejnych akcjach Butryn ponownie zrobił show w polu zagrywki, zamykając tym elementem seta.
Przyjezdni próbowali odskoczyć na początku kolejnej odsłony, ale Domagała zagrywkami i Marcin Waliński blokiem im to uniemożliwili. Ten drugi dołożył też kontrę i to GKS wysunął się na czoło (9:8). Goście grali poprawnie, ale bez „pazura”. Katowicki zespół grał odważniej na siatce, punktował co jakiś czas blokiem i to pozwoliło mu prowadzić z Wartą wyrównaną rywalizację. Ważne punkty serwisem zdobywał Waliński i on też w ten sposób zamknął seta wygraną GKS-u.
Po powrocie do gry miejscowi przez chwilę nadal prowadzili, ale sygnał do mocniejszej walki Warcie dał Bieniek blokiem. Następnie przyjezdni zaczęli punktować blokiem i kontrami przy zagrywkach Trevora Clevenota. Ona sam skończył też jedną kontrę z drugiej linii na 9:4 i zawiercianie kontrolowali grę. Jonas Kvalen blokiem oraz Domagała zagrywką próbowali cokolwiek zmienić, ale przeciwnicy pilnowali przewagi. W końcówce ważną kontrę skończył Łaba i przyjezdni spokojnie dowieźli seta do końca.
Warta rozpoczęła kolejnego seta od prowadzenia 5:1. Dobrze dysponowany w ataku był Bieniek. W kolejnych akcjach swoje robił Clevenot. W połowie czwartej odsłony goście zaczęli odjeżdżać z wynikiem właśnie przy jego zagrywkach. Dobrze atakował też wtedy Łaba (14:8). Gdy ten również punktował blokiem, a asa serwisowego posłał na stronę rywali Bieniek, było już 17:9. To jednak nie był koniec. GKS walczył do samego końca, a w ostatnich chwilach seta zrobiło się gorąco. Przy zagrywkach Krulickiego dobrze w ataku i bloku spisywał się Adamczyk i zrobiło się 21:23. Domagała zagrywką doprowadził jeszcze do stanu 23:24, ale ostatnie słowo należało do Bieńka.
GKS Katowice – Aluron CMC Warta Zawiercie 1:3 (18:25, 26:24, 22:25, 23:25)
HOKEJ
hokej.net – Tempo lidera za mocne dla Podhala
GKS Katowice pokonał przed własną publicznością PZU Podhale Nowy Targ 6:2. Decydujące dla losów spotkania okazały się wydarzenie 42. minuty, w której mistrzowie Polski zdołali dwukrotnie pokonać Alexandra Horawskiego.
Z poślizgiem czasowym rozpoczęło się dzisiejsze spotkanie w Katowicach. Powodem był protest zawodników PZU Podhala Nowy Targ, którzy nie pojawili się na przedmeczowej rozgrzewce, a do meczowej rywalizacji przystąpili z pięciominutowym opóźnieniem. Skutkiem takiej formy protestu była nałożona na drużynę gości 2-minutowa kara techniczna, którą odsiadywał kapitan „Górali”, Bartosz Neupaer. W drużynie mistrzów Polski między słupkami stanął Michał Kieler. W trakcie przewagi gra GKS-u w głównej mierze napędzana była przez fińskich fachowców w tej sztuce. Najbliżej zaskoczenia Horawskiego był Aleksi Varttinen, gdy po jego strzale wybrzmiał słupek bramki. Po wyrównaniu formacji na lodzie, goście przystąpili do natychmiastowego ataku. W 5. minucie Philip Kiss posłał uderzenie spod niebieskiej linii, czym zdołał zaskoczyć Michała Kielera. Niespełna półtorej minuty potrzebowali gospodarze aby odpowiedzieć na to trafienie. Wyrównujący gol przypadł Ryanowi Cookowi, który z prawego bulika posłał mocne uderzenie przy krótkim słupku. Do końca pierwszej odsłony, zespoły utrzymywały wysoką intensywność gry, szybko przenosząc ciężar gry pomiędzy tercjami.
Kto nie pilnował zegarka w przerwie, tego zapewne ominęła druga bramka dla Podhala. Zaledwie 14 sekund po wznowieniu gry potrzebowali goście, aby ponownie objąć prowadzenie. Długim podaniem Filip Wielkiewicz związał katowicką defensywę, czym otworzył drogę do bramki dla Damiana Kapicy, który stając twarzą w twarz z Michałem Kielerem, puścił krążek pomiędzy jego parkanami. Katowiczanie po raz kolejny nie mieli jednak zamiaru godzić się z rolą drużyny odrabiającej straty i ledwie po 46 sekundach zdołali wyrównać wynik. Joona Monto sprytną wrzutką sfinalizował akcję swojego zespołu. W 29. minucie na dobre katowickiej publiczności przedstawił się Miro Lehtimäki. 26-latek nie pierwszy raz w dzisiejszym spotkaniu popisał się dobrym rozegraniem krążka do spółki ze swoimi krajanami. Na to wszystko pieczęć postawił Monto, który wrzucając krążek na bramkę, zaskoczył zasłoniętego Horawskiego. W 33. minucie arbitrzy podjęli decyzję o wysłaniu na ławkę kar Sama Marklunda. Grający w przewadze goście zdołali zamknąć GieKSę pod jej własną bramką i dojść do dobrych pozycji strzeleckich. Najbardziej aktywny w tej kwestii był Dmitrij Załamaj, który co raz sprawdzał czujność Kielera.
W 42. minucie Ben Sokay przypomniał jak swobodnie czuję się mając krążek na kiju. 27-latek wypracował sobie dobrą pozycję strzelecką, lecz w ostatniej chwili wystrzelony przez niego krążek zdołał podbić Załamaj. Chwilę później nowotarska defensywa była już jednak bezradna wobec szwedzkiej siły rażenia GKS-u. Akcję którą przyspieszył Hampus Olsson, pewnie wykończył Sam Marlkund, podwyższając prowadzenie gospodarzy. W trzeciej tercji bramki również padały seriami, po 18 sekundach od trafienia Marklunda swoją sytuację wypracowała jak zwykle zadziorna i waleczna czwarta formacja katowiczan. Po akcji Michalskiego i Smala, krążek w siatce umieścił Bepierszcz. W 58. minucie bramkę opuścił Horawski, a zespół Podhala próbował tym ryzykownym manewrem złapać kontakt z rywalem. Źle rozegrany krążek trafił jednak do Bartosza Fraszki, który w samotnym rajdzie ustalił wynik spotkania na 6:2.
Zapachniało play-offem. Derby Śląska dla GieKSy
Jak mawiał Piotr Ćwielong: niedziela, godzina 17:00 nie sprzyja do grania. Na szczęście tych słów nie wzięli sobie do serca zawodnicy GKS-u Katowice oraz GKS-u Tychy. W derbowym pojedynku lepsi po dogrywce okazali się mistrzowie Polski. Bohaterem GieKSy był strzelec dwóch bramek Noah Delmas.
Bez zbędnych półśrodków podeszli do rywalizacji w dzisiejszym spotkaniu zawodnicy obu ekip. Sygnał do ataku nadał Jakub Wanacki, który wrzucając krążek spod niebieskiej linii zadał sporo trudu Tomášowi Fučíkowi. Tyski golkiper po instynktownej interwencji nie potrafił zlokalizować odbitego krążka, jednak z pomocą swojemu bramkarzowi przyszli obrońcy, którzy w porę oddalili zagrożenie.
W 4. minucie Oskar Jaśkiewicz oddał strzał na katowicką bramkę, do odbitego przez Murraya krążka momentalnie dopadł Filip Komorski. Zaabsorbowani walką o gumę z kapitanem gości, katowiccy defensorzy nie dostrzegli nadjeżdżającego PawłoPadakina, który wyłuskał krążek i otworzył wynik spotkania. W 8. minucie tyszanie stanęli przed pierwszą sposobnością do gry w przewadze, gdy arbitrzy zdecydowali się na ławkę kar odesłać Jakuba Wanackiego. Kolejne dwie minuty upłynęły jednak bez wydarzeń wartych odnotowania. Po wyrównaniu formacji na lodzie, kibice otrzymali wszystko, czego wymaga się od derbowych pojedynków. Żadna ze stron nie zamierzała pozwolić przeciwnikom na zdominowanie wydarzeń. Ku atrakcyjności widowiska zawodnicy do sporej dawki fizyczności dołożyli również wysoką kulturę rozegrania krążka. W 17. min otwierające podanie po bandzie otrzymał Hampus Olsson. Rosły Szwed pomknął na tyską bramkę, dochodząc do dogodnej pozycji strzeleckiej. Widzący co się święci Mateusz Bryk podjął decyzję o faulowaniu napędzającego się rywala w związku z czym po chwili zasiadł na ławce kar. Ledwie 16 sekund potrzebowała GieKSa aby zamienić swój „power play” na bramkę. Po wygranym wznowieniu krążek trafił na niebieską linię do Noaha Delmasa, który mocnym uderzeniem wyrównał stan rywalizacji. Wraz z wpadającym do bramki krążkiem, na tafli zaroiło się od pluszowych maskotek, które kibice kibice rzucili w ramach akcji „Teddy Bear Toss”. Do końca pierwszej tercji katowiczanie szukali kolejnej bramki, mocno pracując na Tomášu Fučíku.
Druga odsłona rozpoczęła się pod znakiem szarpanej gry. Do kolejnych przerw w grze w głównej mierze przyczyniali się tyszanie, którzy próbując wyprowadzać ataki, dopuszczali się pozycji spalonych. Gospodarze choć dłużej utrzymywali krążek w tercji rywala, to musieli uważać na szybkie kontry przyjezdnych, o czym dosadnie przypomniał w 26. minucie Mroczkowski. W 36. minucie GieKSa próbowały kolejny raz zamknąć rywali w tercji. Gdy zespół Jack Płachty pozwolił się wypchnąć tyszanom z tercji i wydawało się, że ta akcja już nic dobrego nie przyniesie, sprawy w swoje ręce wziął Miro Lehtimäki, który po indywidualnej akcji wyprowadził mistrzów Polski na prowadzenie. Nie lada sztuką było nadążyć nad wydarzeniami ostatnich minut drugiej tercji. Jednym z głównych aktorów ostatniego aktu tej odsłony był Olaf Bizacki, który najpierw próbował soczystym uderzeniem z lewego bulika zaskoczyć Johna Murraya, a w 40. minucie został wykluczony z gry na dwie minuty.
Ledwie wyrównały się formacje po karze Bizackiego, a kolejny raz otworzył się tyski boks kar. Tym razem zawitał do niego Bartosz Ciura. Skandynawska formacja naszpikowana fachowcami od rozgrywania przewag wzięła się do mocnej pracy. Z chirurgicznym sznytem posyłali krążek pomiędzy siebie zawodnicy GieKSy, pieczęć na tym koronkowym rozegraniu postawił Santeri Koponen, który w swoim stylu, niemalże rozrywając siatkę podwyższył prowadzenie. Podrażnieni tyszanie już po 56 sekundach pokazali katowickiej publiczności, że im również hokejowe rzemiosło nie jest obce. Obsłużony dobrym podaniem w tempo, akcje wykończył nieprzyjemnym strzałem przy krótkim słupku Mateusz Bryk. Iście derbowa temperatura towarzyszyła nam do ostatnich minut spotkania. Efektem nieustępliwej walki, były obustronne wykluczenia dla Marklunda i Ciury, którzy w dosadny sposób pod bramką Fučíka przedstawiali sobie wzajemnie argumenty.
W 55. minucie na Jakuba Wanackiego została nałożona kara mniejsza dwóch minut, jednak GieKSa wyszła z tej opresji obronną ręką, próbując odgryźć się kontrą Bartosza Fraszki. Na półtorej minuty przed końcem regulaminowego czasu gry, trener Tirkkonen podjął się ryzykownego manewru wycofując z bramki swojego golkipera. Pełen ciężar na swoje barki wziął Filip Komorski.Kapitan tyszanuderzeniem w samo okno bramki Murraya wyrównał wynik spotkania. Pomimo, że do końca spotkania zostało nieco ponad minutę, nikt nie myślał o biernym czekaniu na dogrywkę. Atomowe uderzenie po raz kolejny posłał Koponen i z największym trudem musiał interweniować Fučík. Pod naporem GieKSy zimnej krwi zabrakło IlliKorenczukowi, który w 60. minucie został odesłany na ławkę kar za opóźnianie gry.
W związku z karą tyskiego napastnika, dogrywkę rozpoczęliśmy w formacji 4 na 3. Katowiczanie błyskawicznie zamknęli broniących osłabienia gości. Świetnie na bramkarzu pracował Sam Marklund, który ograniczał jego widoczność. Już po 34 sekundach bohaterem GieKSy stał się Noah Delmas, który w swoim stylu potężnym uderzeniem zmieścił krążek pod poprzeczką bramki Fučíka.
dziennikzachodni.pl – GKS Katowice – GKS Tychy: Pluszaki na lodzie, komplet fanów i wygrana mistrza Polski w śląskich derbach
W rozegranym w niedzielę 18 stycznia meczu 38. kolejki Tauron Hokej Ligi GKS Katowice pokonał GKS Tychy 4:3 po dogrywce. Śląskie derby były hitem weekendu wszak w Satelicie zmierzyli się dwaj finaliści poprzedniego sezonu. W dodatku po golu Noaha Delmasa dla katowiczan na lód poleciał pluszaki. Kanadyjczyk strzelił też zwycięskiego gola i był bohaterem spotkania.
Mecz GKS Katowice z GKS Tychy oglądał w Satelicie komplet widzów. Wszystkie bilety na hit. 38.kolejki Tauron Hokej Ligi rozeszły się już w piątek i aż szkoda, że w stolicy naszego regionu nie ma większego lodowiska.
Fanów na trybuny przyciągnęła ranga spotkania – wszak zmierzyły się ze sobą mistrz i wicemistrz Polski, a także akcja „Dorzuć misie” Fundacji STS. Po pierwszej bramce dla katowiczan komplet widzów zasiadających na trybunach Satelity rzucił na lód mnóstwo pluszaków.
Fundacja STS przekaże 10.000 zł na wsparcie katowickiej Fundacji „Jesteśmy dla Was” oraz dodatkowo 1 zł za każdą maskotkę, która została zebrana z lodowiska. Same pluszaki również trafią do placówek z naszego województwa pomagających dzieciom.
Tyszanie szybko strzelili gola, gdy Johna Murraya pokonał Ukrainiec Pawło Padakin. Lider tabeli odpowiedział w trakcie gry w przewadze. Krażek sprytnie rozegrała pierwsza piątka katowiczan, a po trafieniu kanadyjskiego obrońcy Noaha Delmasa maskotki zasłały taflę Satelity.
Przed końcem II tercji podopiecznych trenera Jacka Płachty na prowadzenie wyprowadził Miro Lehtimaki. Fin wykorzystał sytuację sam na sam z Tomasem Fucikiem.W ekipie gości nie zagrał jeszcze pozyskany w sobotę z Sanoka Estończyk Mark Viitanen.
Na początku trzeciej odsłony gospodarze znów wykorzystali liczebną przewagę, a krążek w bramce umieścił Fin Santeri Koponen. Tyszanie szybko odpowiedzieli kontaktowym trafieniem Mateusza Bryka i emocje mieliśmy do samego końca.
W przedostatniej minucie goście wycofali bramkarza i grając sześciu na pięciu do remisu doprowadził kapitan tyszan Filip Komorski. Zwycięzcę wyłoniła dopiero dogrywka, w której przyjezdni grali w osłabieniu, bo na ławkę kar za opóźnianie gry powędrował Ilja Korenchuk.
W dodatkowym czasie gry gola na wagę zwycięstwa obrońcy tytułu zdobył Delmas zostając bohaterem spotkania. To było trzecie trafienie GieKSy w tym spotkaniu strzelone w przewadze.
Katowiczanie wygrali w tym sezonie wszystkie pięć ligowych spotkań z tyszanami, co przed ewentualnym starciem tych drużyn w play off jest sporym handicapem. Gospodarze przerwali serię sześciu zwycięstw drużyny Pekki Tirkkonena.
hokej.net – Nowy kapitan GieKSy. Kto zastąpił Pasiuta?
Zmiany kapitana w trakcie sezonu nie zdarzają się zbyt często. Do takiej doszło w GKS-ie Katowice i to przed prestiżowym meczem z GKS-em Tychy (4:3 d.). W bluzie z literą „C” na piersi nie wystąpił Grzegorz Pasiut. Kto go zastąpił?
Gdy w niedzielny wieczór spiker prezentował przedmeczowy skład GieKSy, wielu jej kibiców sprawiało wrażenie co najmniej zdziwionych. Grzegorz Pasiut nie został wyczytany jako kapitan zespołu i nie miało to żadnego związku z absencją „Profesora”. Przypomnijmy, że doświadczony środkowy pełnił tę zaszczytną funkcję nieprzerwanie od sezonu 2019/2020.
W derbowym starciu z GKS-em Tychy kapitanem był Joona Monto, który z dorobkiem 11 bramek i 23 asyst jest najlepiej punktującym zawodnikiem ekipy z alei Korfantego.
Co jest przyczyną takiej decyzji? Katowicki klub na razie wstrzymuje się od komentarza, prosząc o cierpliwość.
Miro Lehtimäki: Czuję się naprawdę dobrze w Katowicach
GKS Katowice po raz piąty w tym sezonie okazał się górą w Derbach Śląska. Mistrzowie Polski po dogrywce pokonali GKS Tychy 4:3. Kolejny raz niezwykle aktywny na lodzie był Miro Lehtimäki, który swój dobry występ przypieczętował premierowym trafieniem w barwach GieKSy.
Zawodnik, który obchodzi dzisiaj 27. urodziny, dołączył doGKS-u Katowice na początku stycznia, wzmacniając siłę ofensywną zespołu Jacka Płachty. Lehtimäki może pochwalić się niezłymi warunkami fizycznymi, bo przy 189 centymetrach wzrostu,waży 90 kilogramów. Dodatkowym atutem zawodnika jest prawy uchwyt kija, co zawsze pozwala na efektywniejsze zestawienie formacji, szczególnie podczas gier w przewagach.
Wiele wskazuje na to, że Lehtimäki proces aklimatyzacji w Katowicach ma już za sobą. W poprzedniej kolejce napastnik zaliczył dwa kluczowe podania przy trafieniach Joony Monto. Podczas niedzielnego spotkania fiński skrzydłowy ostawił na indywidualne wykończenie akcji, zdobywając swoją premierową bramkę, w tak prestiżowym spotkaniu. Czy koledzy z drużyny przekazywali Finowi, jaki ciężar gatunkowy mają spotkania przeciwko GKS-owi Tychy?
– Żaden z kolegów nie wspominał mi o tym, ale właśnie takiej otoczki spotkania się spodziewałem. GKS Tychy to czołowy zespół, uważam, że zaraz po nas, są najsilniejsza drużyną w lidze. Znajdują się w gronie faworytów do sięgnięcia po tytuł mistrzowski, więc naprawdę fajnym uczuciem było wygrać i zobaczyć jak to będzie wyglądało w fazie play off – wyjaśnił„na gorąco” Lehtimäki.
Skandynawską siłą GieKSa w tym sezonie stoi. W derbowym pojedynku grupa fińsko-szwedzkich stranieri kolejny raz była ważnym ogniwem drużyny, mając udział przy trzech trafieniach drużyny. Coraz swobodniej w tej grupie czuję się również Miro Lehtimäki, którego obecność na lodzie coraz mocniej zaznacza się w grze drużyny.
–Tak, czuję się coraz bardziej pewny siebie. Zdążyłem już bliżej poznać system gry, rozumiem czego trener oczekuje zarówno ode mnie jak i od całej drużyny. To była kwestia paru gier do rozegrania, teraz mogę powiedzieć, że czuje się w Katowicach naprawdę dobrze – dodał napastnik.
GKS Katowice oraz GKS Tychy, to zespoły które w ostatnich sezonach rozdzieliły między siebie sporą liczbę trofeów, niejednokrotnie rywalizując o nie w bezpośrednich pojedynkach. Wiele z tych decydujących spotkań, miało przebieg zbliżony do niedzielnych derbów, podczas których nie brakowało twardej gry, a wynik pozostawał otwartą kwestią do samego końca. Czy Miro Lehtimäki czuję się gotowy na taką rywalizację w zbliżających się play-offach?
–Oczywiście! Uwielbiam fizyczną grę. Chociaż uważam, że naszą drużynę stać na jeszcze większą dozę fizyczności. Mam na myśli te momenty kiedy możemy jeszcze mocniej naciskać rywala w forecheckingu,czy szybciej pracować w backcheckingu. Sądzę, że stać nas na to – podkreślił 27-latek.
Dla zawodnika nie jest to pierwszy kontakt z polską ligą. W sezonie 2021/2022 rozegrał w barwach KH Energi Toruń 8 spotkań, w których zdobył jednego gola oraz zanotował trzy asysty. Czym jego zdaniem charakteryzuje się TAURON Hokej Liga?
– Gra się tutaj w stylu, który mi odpowiada. Akcje rozgrywa się w naprawdę dobrym tempie, a zawodnicy nie odmawiają sobie fizyczności – podsumował Miro Lehtimäki.
Piłka nożna Wywiady
Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca
W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.
Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.
A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.
Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.
Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.
„Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.
Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…
Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.
Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).
W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.
Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.
Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.
Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.
W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.
Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.
Felietony Piłka nożna
Plusy i minusy po Rakowie
Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.
Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.
Plusy:
+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.
+ Jędrych i Klemenz
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.
Minusy:
– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.
– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.
– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.
Podsumowanie:
GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.
To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.
Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.
GieKSiarz
Piłka nożna
Nowa Bukowa pisze swoją historię
Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.
Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.
Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.
W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.
W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.
W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉
Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.
Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.
Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!
Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.
Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.
Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.
Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…
Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉
Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.
W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.
Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.


Maks
30 stycznia 2024 at 19:01
Burak , wypier…… z GieKSy !!!