Dołącz do nas

Piłka nożna Prasówka

GKS Katowice rozgromił Wisłę Kraków i myśli już nie tylko o barażach!

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania fragmentów doniesień mediów na temat wczorajszego meczu GKS Katowice –Wisła Kraków 5:2 (2:1). Piłkarkom gratulujemy zdobycia Pucharu Polski. 

 

1liga.org – GKS rozbija Wisłę
Miedź Legnica pomimo początkowych problemów pokonała Zagłębie Sosnowiec 2:1. Piłkarze z Katowic pewnie pokonali grającą w osłabieniu Wisłę Kraków 5:2
[…] GKS Katowice – Wisła Kraków (2:1)
Bramki: Arkadiusz Jędrych 22′, Adrian Błąd 33′, Grzegorz Rogala 47′, Marc Carbo (s) 63′, Mateusz Maczec 90′ – Angel Rodado 19′, Angel Rodado 82′
Fatalnie rozpoczęło się to spotkanie dla piłkarzy Wisły Kraków, bo już w 5. minucie czerwoną kartkę otrzymał Eneko Satrustegui. Niespodziewanie kilkanaście minut później to goście wyszli na prowadzenie za sprawą bramki Angela Rodado. Szybko w 22. minucie wyrównał Arkadiusz Jędrych, a prowadzenie do przerwy zapewnił katowiczanom Adrian Błąd. GKS mógł prowadzić 3:1, jednak sędzia odgwizdał pozycję spaloną. Strzelanie w drugich 45. minutach rozpoczął Grzegorz Rogala, który popisał się pięknym trafieniem. Czwarte trafienie dla gospodarzy to samobójcze trafienie Marca Carbo w 63. minucie. Tlen wiślakom dał jeszcze w 82. minucie Angel Rodado, dla ktorego było to drugie trafienie w tym meczu, ale ostateczny cios w meczu zadał Mateusz Marzec.

 

katowickisport.pl – Wielki mecz GKS-u Katowice
GKS Katowice jest pewny, że sezon skończy na trzecim miejscu. Katowiczanie nadal mają szansę na awans bezpośredni. Wszystko zależy od niedzielnego wyniku meczu Arki Gdynia z Lechią Gdańsk.
Wisła grała w osłabieniu już od piątej minuty, ale i tak dosyć nieoczekiwanie wyszła na prowadzenie.
Angel Rodado dostał piłkę w polu karnym i uderzył. Futbolówka odbiła się od pięty obrońcy GKS-u, zmieniła tor lotu i wpadła do bramki.
Krakowianie nie cieszyli się długo. GKS wznowił, wywalczył rzut wolny. Dogranie ze stałego fragmentu gry wykorzystał Arkadiusz Jędrych. Ataki katowiczan nie ustępowały.
Minęło pół godziny i krakowianie stracili kolejnego obrońcę. Boisko z urazem opuścił Igor Łasicki. Zastąpił go Igor Sapała, który w tym sezonie gra niewiele. Piłka dosyć przypadkowo spadła pod nogi Adriana Błąda. Mocnym strzałem wyprowadził GKS na prowadzenie. Przed przerwą mogło być 1:3, ale po analizie VAR, sędzia nie uznał gola Oskara Repki.

 

weszlo.pl – Wisła Kraków sama się zaorała. Była dziś jak zespół z okręgówki
Wiele wskazuje na to, że w europejskich pucharach będzie nas reprezentował pierwszoligowiec. Wisła Kraków potrafiła zdominować Pogoń Szczecin na Stadionie Narodowym, a w I lidze nie wygrała w tym sezonie 20 (!) z 33 meczów i przed ostatnią kolejką ma minimalne szanse na udział w barażach. Gdy myślisz, że Wisła bardziej w tym sezonie nie może się już skompromitować, jej piłkarze mówią: „Tak? To potrzymajcie nam piwo!”. Dziś przegrała 2:5 z GKS-em w Katowicach i był to zdecydowanie najniższy wymiar kary. Zaraz będziemy pewnie słyszeć z krakowskiego obozu kolejne wymówki. Pech. Szybko stracony gol. Kontuzje. Rywal w formie. Te wymówki można tylko wyśmiać. Wisła Kraków to za duża firma, by tak kompromitować się na drugim szczeblu rozgrywek.
Wisła w najważniejszym meczu sezonu musiała ratować się Mariuszem Kutwą. Tak, nie przesłyszeliście się – Mariuszem Kutwą. Nic nie mamy do chłopaka, nie on dzisiaj najbardziej zawalił, ale sytuacja z pierwszej połowy, gdy Wisła grała już w dziesiątkę i on, trochę przerażony, musiał pojawić się na boisku, to trochę taki symbol drużyny z Krakowa. Przecież Kutwa do tego meczu w całym sezonie rozegrał ledwie 40 minut.
Oczywiście będziemy teraz słyszeć, że Wisłę dotknął w ostatnim czasie największy pech świata.
„Nie sądziliśmy, że będzie tyle kontuzji”
„Szybko straciliśmy piłkarza, w dziesiątkę gra się ciężko”
„Co można zrobić, jak w drugiej połowie tak szybko dostajesz gola?”

„Trafiliśmy na GKS, który teraz wyśmienicie gra”

Idziemy o zakład, że z krakowskiego obozu usłyszymy tego typu wymówki, a prawda jest taka, że to, co dzieje się z tym klubem w ostatnich kolejkach, to publiczne ośmieszanie się drużyny, która ludziom w średnim wieku kojarzy się z wielką piłką i wspaniałą grą. Z Henrykiem Kasperczakiem. Z akcjami Kamila Kosowskiego i Macieja Żurawskiego. Z Kalu Uche. Z reprezentantami Polski w składzie. Tymczasem Wisła w I lidze jest nijaka, a momentami bezradna jak dzieci we mgle. Współczujemy tylko kibicom.
Niby Wisła, grając w osłabieniu, potrafiła wyjść w Katowicach na prowadzenie, ale każdy człowiek orientujący się choć trochę w futbolu widział, że więcej w tym było przypadku. Strzał Angela Rodado, zadziwiający rykoszet i piłka w bramce. GKS nic sobie z tego nie robił, zaatakował i słabiutka dziś Wisła, grająca momentami jak klub z okręgówki, zaczęła przyjmować kolejne gongi. Najpierw Arkadiusz Jędrych, głową. Kto go pilnował? To dla nas zagadka. Później Adrian Błąd, ładnym strzałem, po tym, jak Angel Baena niespecjalnie chętnie blokował rywala. Przed przerwą padł jeszcze trzeci gol, ale Wisła znów miała szczęście (minimalny spalony).
Zobaczcie, jak to w ogóle brzmi – Wisła, grając o życie, miała masę szczęścia, że do przerwy przegrywała tylko jednym golem. Reszta niech będzie milczeniem. W drugiej połowie stało się to, co musiało się stać – GKS wypunktował gości. Do zdobycia trzeciej bramki (co za strzał Grzegorza Rogali w okienko!) potrzebował półtorej minuty. A później w to samo okienko, co Rogala, trafił Marc Carbo, tyle że Hiszpan władował samobója. W kolejnych minutach Wisła miała trochę szczęścia. Odpowiedziała drugim trafieniem Rodado, po fatalnym zachowaniu obrony GKS-u, ale później straciła jeszcze kolejnego gola. Skończyło się 2:5, choć wydarzenia na boisku lepiej oddawałby wynik 1:7.
[…] I jeszcze ta ironia losu – że Eneko Satrestegui, który na Stadionie Narodowym był bohaterem, bo to on w ostatniej chwili doprowadził do wyrównania, dziś okazał się największym dzbanem meczu, bo już na samym początku za głupi faul, wynikający trochę z roztargnienia, wyłapał czerwoną kartkę. W GKS-ie po raz kolejny podobał nam się 19-letni Antoni Kozubal, który bawił się z Hiszpanami z Wisły jak z amatorami. To on zaliczył 10. asystę w sezonie przy golu Jędrycha.
Kozubal, wielki talent, który po sezonie wróci pewnie do Lecha Poznań, to w tym sezonie jeden z najlepszych zawodników I ligi. Pomocnik ma wokół siebie może nie równie utalentowanych, ale solidnych piłkarzy. GKS wystawił dziś w pierwszym składzie dziewięciu Polaków, a Wisła? Tam po raz kolejny mieliśmy więcej Hiszpanów (sześciu) niż naszych rodaków (czterech) i zwłaszcza u tych pierwszych, poza skutecznym Rodado, nie widzieliśmy jakiejś wielkiej ambicji, gdy Wisła traciła piłkarza, a później kolejne gole. To chyba nie jest najbardziej rozsądna metoda odbudowywania wielkiego klubu.
[…] Dla porównania – GKS Katowice w ostatnich czterech meczach odniósł same zwycięstwa, strzelając w nich … 18 goli. Dwa razy, w Warszawie i Tychach, zapewniał sobie zwycięstwo w doliczonym czasie gry. Można mieć jaja, a można, jak Wisła, w trudnych momentach grać z przerażeniem i chować głowę w piasek.
Nie ma żadnego przypadku w tym, że GKS po tej wygranej ma jeszcze szanse na bezpośredni awans do Ekstraklasy, z drugiego miejsca. Musi liczyć na porażkę Arki w Gdańsku, a później ograć ją w Gdyni. To całkiem możliwy scenariusz. Zespół z Krakowa musi natomiast pokonać w ostatniej kolejce Bruk-Bet Termalikę i liczyć na korzystne rozstrzygnięcia innych spotkań.
Trener Wisły, Albert Rude, przyznawał przed spotkaniem, że to mecz o wszystko. Po czwartym golu dla GKS-u stał przy ławce i powtarzał tylko po hiszpańsku: „To niemożliwe”. Prezes klubu Jarosław Królewski, zajął się przed spotkaniem strofowaniem dziennikarza, Marka Wawrzynowskiego, stwierdzając, że o ile on zarządza klubem, o tyle jego adwersarz zarządza co najwyżej dojściem jego kota do kuwety

 

dziennizachodni.pl – GKS Katowice rozgromił Wisłę Kraków i myśli już nie tylko o barażach! To był mecz, który przejdzie do historii klubu
Piłkarze GKS Katowice odegrali w sobotnie popołudnie prawdziwy koncert rozbijając Wisłę Kraków 5:2. Bukowa buzowała radością, a kibice wierzą, że możlliwy jest jeszcze nawet bezpośredni awans do PKO Ekstraklasy!x
Takiej atmosfery na Bukowej nie było od lat. Na trybunach pojawiło się blisko 7,5 tysiąca kibiców, którzy mieli już pewność, że ich zespół wystąpi co najmniej w barażach o Ekstraklasę. W dodatku naprzeciw stawała Wisła Kraków, dla której był to mecz o być albo nie być w strefie barażowej.

W 5 minucie kocioł na Bukowej zawrzał. Eneko Satrustegui sfaulkował wybiegającego z własnej połowy z kontrą Sebastiana Bergiera i Paweł Raczkowski słusznie wyrzucił wislaka z boiska. Falowe ataki gospodarzy skłoniły Alberta Rude do dokonania pierwszej zmiany w… 12 minucie, a to oznaczało, że ze składu, jakie otrzymali dziennikarze przed spotkaniem na murawie ubyło już trzech zawodników. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem arbitra wypadł bowiem Dawid Szot, którego zastapił Jakub Krzyżanowski.

Wiśle jednak dopisało w końcu szczęście. W 19 minucie Angel Rodado oddał strzał z 15 metrów, a piłka trafiła w Martena Kuuska, co całkowicie zmyliło Dawida Kudłę. Konsternacja katowiczan trwała niespełna dwie minuty. Wtedy Antoni Kozubal wykonał rzut wolny niemal ze środka boiska, a Arkadiusz Jędrych zamienił go w wyrównującego gola.
W 29 minucie goście stracili kolejnego zawodnika z wyjściowej jedenastki. Kontuzji doznał Igor Łasicki. A chwilę później Bukowa znów eksplodowała szczęściem. Grzegorz Rogala wrzucił piłkę w pole karne, a ta po pokonaniu całej jego szerokości została kopnięta przez Arkadiusza Błąda do siatki za plecami Antona Chichkana.
GKS dążył do zamknięcia meczu. Kapitalną okazję zmarnował Mateusz Mak, ale jeszcze większy błąd popełnił sędzia nie dyktując rzutu karnego za ewidentne zagranie ręką przez Jakuba Krzyżanowskiego. Festiwal pomyłek kontyunuował Bergier mijając się tuż przed linią bramkową z piłką podawaną przez Oskara Repkę. W 45+3 sprawiedliwości niemal stalo się zadość, jednak Raczkowski anulował trafienie Repki, uznając, że Arkadiusz Jędrych był na spalonym, chociaż kapitan gospodarzy błyskawicznie wycofał się z akcji, którą zakończył gol.
Co się odwlecze to nie uciecze. Wkrótce po rozpoczęciu drugiej połowy przepięknym strzałem bramkę zdobył Grzegorz Rogala i tym razem nawet VAR nie mógł juz Wiśle pomóc. Dominacja GKS był bezdyskusyjna, ale kolejnego gola krakowianie strzelili sobie sami, a dokładniej Marc Carbo, efektownie zamykając dośrodkowanie Repki! Humorów gospodarzom nie mógł już nawet popsuć drugi gol Rodado, zwłaszcza, że w doliczonym czasie Białą Gwiazdę ostatecznie dobił Mateusz Marzec.
Rozgromienie Wisły oznacza, że GKS zachował szansę nawet na bezpośredni awans do PKO Ekstraklasy. Aby tak się stało Arka Gdynia najpierw musi przegrać w niedzielnych derbach z Lechią Gdańsk, a potem katowiczanie muszą ją pokonać w bezpośrednim starciu w Gdyni w ostatniej kolejce.

 

wislaportal.pl – Szanse już tylko iluzoryczne… GKS Katowice – Wisła 5-2
Piłkarze krakowskiej Wisły zaliczają kolejny katastrofalny występ na finiszu pierwszoligowych zmagań sezonu 2023/2024, bo grając przez niemal cały mecz w „dziesiątkę” – po czerwonej kartce Eneko Satrústeguiego już w 5. minucie – przegrywamy z GKS-em Katowice aż 2-5. Obydwa gole dla „Białej Gwiazdy” zdobył jedyny, który ostatnio nie zawodzi, a więc Ángel Rodado.
Szalenie ważny dla losów bieżącego sezonu mecz w Katowicach jeszcze się dla nas nie zaczął, a już mogliśmy mówić o ogromny, pechu. Na mecz z „Gieksą” pojechaliśmy bowiem bez kontuzjowanego Bartosza Jarocha oraz bez pauzujących za kartki Josepha Colleya i Davida Junki, a jakby tego było mało – na rozgrzewce kontuzji doznał awizowany do gry Dawid Szot. Za mało problemów? No to zrobiliśmy sobie sami kolejny, bo już w 5. minucie po niedokładnym podaniu Alana Urygi – próbując ratować sytuację Eneko Satrústegui sfaulował wychodzącego na czystą pozycję Sebastiana Bergiera i przyszło nam grać w „dziesiątkę”! No i trener Albert Rudé musiał jeszcze bardziej żonglować składem, bo nie mając zbyt wielu możliwości do gry na środku obrony wprowadził niedoświadczonego Mariusza Kutwę.
Taka sytuacja sprawiła, że także i GKS musiał na chwilę przyzwyczaić się do mniejszej liczby zawodników na murawie, stąd też na pierwszą poważniejszą akcję spotkania czekaliśmy do 16. minuty, kiedy to celnie z dystansu uderzył Antoni Kozubal, ale futbolówkę pewnie wyłapał Anton Cziczkan.
No i całkiem niespodziewanie to Wisła zadała chyba zbyt pewnym siebie gospodarzom. Kacper Duda odszukał podaniem w polu karnym Ángela Rodado, a ten huknął z rykoszetem od nogi próbującego zatrzymać piłkę Märtena Kuuska i „Biała Gwiazda” wyszła w 19. minucie na prowadzenie. 1-0!
Niestety z niego nie cieszyliśmy się długo, bo już trzy minuty później stały fragment gry i dośrodkowanie na głowę Arkadiusza Jędrycha daje gospodarzom wyrównanie! 1-1… Zresztą w 25. minucie powinniśmy już przegrywać, ale Kozubal z dobrej okazji nie trafił w naszą bramkę. Zrobił to natomiast idealnie Arkadiusz Błąd w minucie 33. Katowiczanie bardzo dobrze wykorzystali więc grę w przewadze oraz kolejny kadrowy problem Wisły, bo chwilę wcześniej z urazem kolana murawę opuścił Igor Łasicki. To tak, jakby pecha Wisły było w tym spotkaniu za mało.
Mimo tych kłopotów wiślacy starali się odrabiać stratę, ale strzał z 37. minuty z dystansu Igora Sapały został zablokowany przez obrońcę gospodarzy. Po kolejnych zaś dwóch minutach GKS znów miał znakomitą okazję do podwyższenia wyniku, ale Cziczkan zatrzymał w sytuacji sam na sam Mateusza Maka, a także poprawę w wykonaniu Oskara Repki. Po chwili gospodarze domagali się jeszcze od sędziego Pawła Raczkowskiego podyktowania rzutu karnego za zagranie ręką Jakuba Krzyżanowskiego, ale arbiter wyraźnie wskazał, że jego zdaniem przewinienia wiślaka nie było.
Nie było też gola dla wciąż atakujących gospodarzy w 42. minucie, bo Cziczkan kapitalnie odbił piłkę po strzale głową Repki, a z dobitką nie zdążył Bergiel. Zanim zaś obydwa zespoły zeszły do szatni gospodarze zdobyli wprawdzie trzeciego gola za sprawą Repki, tyle że wcześniej był spalony, stąd też do przerwy nasza strata była tylko jednobramkowa.
Jeszcze jednak dobrze nie zaczęła się II połowa, a było już 1-3. Nikt z wiślaków nie doskoczył bowiem do Grzegorza Rogali, a ten huknął z dystansu i jeśli ktokolwiek mógł się łudzić, że Wisła będzie jeszcze w stanie odwrócić losy tych zawodów, to mógł o tym zapomnieć. Kolejne minuty to zresztą wciąż wyraźna przewaga gospodarzy, ale w 56. minucie to Rodado miał swoją okazję na strzał, ale obrońca gospodarzy zdołał zablokować uderzenie Hiszpana. Od 63. minuty było już jednak aż 1-4, bo niefortunnie zagraną ze skrzydła piłkę wybijać próbował Marc Carbó, trafiając do własnej bramki!
Wynik mógł być dla nas po chwili jeszcze gorszy, ale błąd Cziczkana uratował Uryga. W odpowiedzi w 72. minucie rozmiary naszej porażki po podaniu od Rodado zmniejszyć powinien Jesús Alfaro, ale nie wykorzystał sytuacji sam na sam z Dawidem Kudłą.
W końcówce meczu wynik dla gości poprawić miał szansę w 79. minucie Mateusz Marzec, tyle że uderzył z dystansu niecelnie. Celnie uderzył za to wykorzystując błąd obrony w 82. minucie Rodado, doprowadzając do wyniku 2-4.
Wisła jeszcze starała się coś w tym spotkaniu zdziałać, ale choćby strzał Dudy z 86. minuty z dystansu był niecelny. Za to w doliczonym czasie gry Marzec wykończył już pewnie składną akcję gospodarzy i ustalił wynik tego jednostronnego meczu na 5-2.
Ostatecznie Wisła przegrywa w Katowicach różnicą trzech bramek, ale od goli ważniejsza jest kolejna strata punktów! Ta dzisiejsza oznacza, że aby zagrać w barażach liczyć musielibyśmy na szalenie korzystny splot wydarzeń w meczach, które pozostaną do rozegrania nie tylko w 33. kolejce, ale także za tydzień w ostatniej serii gier. Taka matematyka to już jednak chyba zbyt wiele, tym bardziej, że sami nie pomagamy sobie w grze o wymarzoną Ekstraklasę. Plany na nią odkładać należy niestety na raczej bliżej nieokreśloną przyszłość…

 

polsatsport.pl – Koszmar Wisły Kraków! „Biała Gwiazda” rozbita w Katowicach
Aż siedem goli zobaczyli kibice w Katowicach. GKS pokonał przed własną publicznością Wisłę Kraków 5:2 w spotkaniu 33. kolejki Fortuna 1 Ligi. Warto wspomnieć, że przez niemal cały mecz goście musieli radzić sobie w osłabieniu.
Kluczowa dla losów spotkania była sytuacja z piątej minuty gry. Szansę, by wyjść na sytuację „sam na sam” z bramkarzem Wisły, miał Sebastian Bergier. Napastnik GKS został jednak sfaulowany przez Eneko Satrusteguiego. Sędzia Paweł Raczkowski postanowił ukarać Hiszpana czerwoną kartką. Od tamtej pory drużyna Alberta Rude musiała radzić sobie w dziesiątkę.
Niespodziewanie jednak to piłkarze „Białej Gwiazdy” zdobyli bramkę na 1:0. Do siatki w 20. minucie spotkania do siatki trafił Angel Rodado. Radość krakowian nie trwała jednak długo. 120 sekund później do wyrównania strzałem głową doprowadził Arkadiusz Jędrych. Grająca w przewadze „GieKSa” wyszła na prowadzenie w 33. minucie gry. Gola na 2:1 strzelił Adrian Błąd.

Przed przerwą gospodarze mieli jeszcze szansę na podwyższenie prowadzenia. Ostatecznie jednak podopieczni Rafała Góraka zeszli na do szatni z jednobramkową przewagą.
Tuż po wznowieniu gry zawodnicy GKS zdobyli trzecią bramkę. Świetnym strzałem z dystansu popisał się Grzegorz Rogala. Kwadrans później padł gol na 4:1 i było to trafienie samobójcze. Bramkarza swojej drużyny pokonał Marc Carbo.
Wówczas stało się jasne, że Wisła nie ma szans na wywiezienie z Katowic korzystnego rezultatu. „Białą Gwiazdę” stać było jednak na strzelenie gola na 2:4. Po raz drugi na listę strzelców wpisał się Rodado. Wynik meczu na 5:2 w doliczonym czasie gry ustalił Mateusz Marzec. GKS wygrał umocnił się na trzecim miejscu w tabeli i przynajmniej do niedzieli zachował matematyczne szanse na wyprzedzenie drugiej Arki Gdynia. Z kolei Wisła straciła punkty po raz trzeci z rzędu i jej sytuacja w kontekście gry w barażach o awans do PKO BP Ekstraklasy znacząco się utrudniła.

 

sportowefakty.wp.pl – Niewiarygodny gol w Katowicach. Wisła Kraków na kolanach
Grzegorz Rogala popisał się fantastycznym strzałem w meczu GKS-u Katowice z Wisłą Kraków. Być może była to jego najładniejsza bramka w karierze.
Przed tym meczem sprawa była prosta: GKS Katowice musiał pokonać Wisłę Kraków, żeby zachować szansę na zajęcie drugiego miejsca w Fortuna I lidze, co będzie oznaczać bezpośredni awans do PKO Ekstraklasy.
Spotkanie w Katowicach było nieprawdopodobne. Eneko Satrustegui został usunięty z boiska już w 5. minucie za faul taktyczny. Co więcej, to Wisła wyszła na prowadzenie po strzale Angela Rodado (i wyraźnym rykoszecie), ale później to gospodarze dali popis ofensywnej gry.
Wyrównał niezawodny Arkadiusz Jędrych, później bramkę zdobył Adrian Błąd, ale fajerwerki GKS zatrzymał na drugą połowę. Dosłownie, bo Grzegorz Rogala odpalił prawdziwą petardę zza pola karnego.
28-latek raczej nie jest kojarzony ze strzelania dużej liczby goli, natomiast po tym meczu na pewno nie ucieknie od haseł, że potrafi uderzyć z dystansu. Oj, zdecydowanie potrafi.
Dostał podanie przed „szesnastką”, poprawił sobie piłkę i po prostu huknął lewą nogą ile sił. Wyszło perfekcyjnie i piłka wpadła w samo okienko bramki Wisły. Było to jego czwarte trafienie w obecnym sezonie.

 

gazetakrakowska.pl – Wisła Kraków beznadziejna w Katowicach. GKS zmiótł „Białą Gwiazdę” i jej marzenia o ekstraklasie
To czarny dzień dla Wisły Kraków jak koszulki GKS-u Katowice, który zdemolował „Białą Gwiazdę” w meczu, który miał przedłużyć szanse tej ostatniej na grę w barażach o awans do ekstraklasy. Teraz są one tylko matematyczne, ale powiedzmy sobie szczerze, po tak kompromitującym meczu, jaki rozegrali podopieczni Alberta Rude mało kto wierzy, że taki scenariusz może w ogóle się jeszcze zrealizować.
Dla Wisły w tym meczu problemy rozpoczęły się już przed pierwszym gwizdkiem. Kontuzji na rozgrzewce doznał Dawid Szot i w wyjściowym składzie musiał na szybko zastąpić go Jakub Krzyżanowski. Wprowadziło to też zmiany w ustawieniu obrony Wisły, w której ostatecznie na prawej stronie rozpoczął Igor Łasicki, w środku Alan Uryga z Eneko Satrusteguim, a na lewej wspomniany Krzyżanowski.
Mecz na dobre jeszcze się nie zaczął, a Wisła już grała… w dziesiątkę. Alan Uryga niedokładnie zagrał do Eneko Satrusteguiego, tego uprzedził Sebastian Bergier, który pierwszy dotknął piłkę i został sfaulowany przez Hiszpana. Decyzja mogła być tylko jedna, czerwona kartka i „Biała Gwiazda” od 5 min grała w dziesiątkę. Pamiętając jak Wisła radziła sobie w tym sezonie w osłabionym składzie, kibice mieli prawo w tym momencie mocni zwątpić w wygraną krakowian czy choćby remis…
Na brak jednego ze środkowych obrońców Albert Rude zareagował szybko. Zdjął z boiska Mikiego Villara i wpuścił Mariusza Kutwę. GKS tymczasem cisnął od pierwszych minut bardzo mocno. Zamykał wręcz krakowian na ich połowie. Ci bronili się jednak dobrze, nie dopuszczali do bardzo groźnych sytuacji pod swoją bramką. Do czasu, jak się miało okazać…
W 19 min Wisła wyprowadziła jeden z nielicznych ataków. W końcu piłka trafiła do Angela Rodado, a ten zdecydował się na strzał z pola karnego. Miał w tym wszystkim trochę szczęścia, bo po drodze był rykoszet od Martena Kuuska, ale lobem piłka poleciała do bramki GKS-u.
„Biała Gwiazda” miała zatem prowadzenia, mogła nim wprowadzić nieco nerwowości w szyki gospodarzy. Problem w tym, że nie pocieszyła się nim zbyt długo. Już w 22 min było bowiem 1:1. GKS miał rzut wolny. Daleko od bramki Wisły, więc Antoni Kozubal posłał dalekie dośrodkowanie w pole karne. A tutaj krakowscy obrońcy dopuścili do strzału głową, czy raczej lekkiego trącenia piłki Arkadiusza Jędrycha. To wystarczyło. Katowice wyrównały.
Na tym nieszczęścia Wisły się nie skończyły, bo po 30 minutach gry z boiska musiał zejść Igor Łasicki. Wszystko z powodu kontuzji.
Niewiele później Katowice już prowadziły. Po akcji lewą stroną i zagraniu do środka piłka trafiła do Adriana Błąda, który uderzył z dystansu idealnie, przy słupku. Wisła leżała na deskach. To, że miała jeszcze nadzieję na to, że może z nich wstać, zawdzięczała Antonowi Cziczkanowi, który w dwóch przypadkach bronił strzały z bliska, do których dopuszczali jego koledzy z obrony. W doliczonym czasie gry nawet Białorusin nie był nic w stanie zrobić, ale na szczęście dla wiślaków chwilę wcześniej na spalonym był Arkadiusz Jędrych, więc sędzia Paweł Raczkowski gola nie uznał. W ten sposób pozostawił Wiśle cień szansy, że po przerwie może coś jeszcze się zmienić. Biorąc pod uwagę przebieg pierwszej połowy, był to właśnie zaledwie cień…
Nadzieje beznadziejnie grającej w sobotę Wisły rozwiane zostały jednak już na początku drugiej połowy, gdy po rzucie rożnym nie udało się na dłużej zażegnać niebezpieczeństwa i Grzegorz Rogala potężnym strzałem z dystansu w samo okienko dał już dwie bramki zapasu Katowicom. Gospodarzom było mało. Atakowali z rozmachem, szukali kolejnych goli. I znaleźli w 63 min. A może inaczej, dostali kolejny prezent od Wisły, bo Marc Carbo tak wybijał piłkę wślizgiem, że zapakował ją idealnie pod poprzeczkę.
Ze strony krakowskiej honor próbował ratować Angel Rodado, chyba jedyny piłkarz, do którego po tym meczu trudno mieć o cokolwiek pretensje. Jego gol na 4:2 mógł jednak tylko nieznacznie osłodzić smak tej porażki. Na moment, bo GKS jeszcze strzelił piątą bramkę. Wisła zagrała w Katowicach koszmarny mecz. W niczym nie przypominała drużyny, która walczy o życie. Porażki w sporcie się zdarzają, ale to, co zaprezentowali krakowianie, to po prostu kompromitacja! Przejdą do historii jako najgorszy zespół w blisko 120-letniej historii klubu z ul. Reymonta. Nigdy wcześniej Wisła nie kończyła bowiem sezonu tak nisko, jak to się stanie obecnie.

 


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Galeria Piłka nożna

Coraz bliżej… Narodowy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski. 

Kontynuuj czytanie

Felietony

I co, niedowiarki?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.

Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić.  Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.

O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.

Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.

Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.

Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.

Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.

Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.

Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.

W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?

Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.

Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.

Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.

Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.

Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.

Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.

O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!

Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.

Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.

GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.

Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.

A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.

Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: trzymałem kciuki za Rafała Góraka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Nie ma czasu na chwilę oddechu – zwycięstwo z Koroną za nami, a naszą uwagę kierujemy w stronę Łodzi, gdzie czeka już pucharowy rywal. Jak na Łódź przystało, forma Łódzkiego Klubu Sportowego faluje raz w górę, raz w dół. Jak będzie jutro? Między innymi o to zapytaliśmy Jakuba Olkiewicza, „największego” optymistę wśród fanów z białej części tego miasta, znanego zarówno z kibicowskich wojaży za ŁKS-em, jak i pracy dziennikarskiej, obecnie na horyzontalnym portalu leszekmilewski.pl i kanale Tetrycy. [fot. Wojciech Pakulski (ŁKS Łódź)]

Twoim znakiem rozpoznawczym jest fakt, że gdy inni widzą szklankę do połowy pełną, ty pytasz: jaka szklanka? Rozczarowania to chleb powszedni kibica, a ostatnio w naszym futbolowym uniwersum więcej jest rozczarowanych niż zadowolonych. Dlaczego, może oprócz Górnika i Wisły Kraków, reszta ma mniejsze lub większe powody do narzekania?
To jest pytanie, które dość dobrze obrazuje, czym tak naprawdę jest piłka nożna, bo żywot kibica składa się jednak w porażającej większości z chwil cierpienia, rozczarowania i oczekiwania na to, co się na pewno nie wydarzy. Jest to też odprysk dyskusji o tym, jak się rozwija Ekstraklasa, bo rozwija się w szalonym tempie: budżety rosną, kwoty transferowe są rekordowe, ale to też oznacza, że rozczarowania będą coraz większe. Mistrz jest tylko jeden, mimo że kandydatów jest już pewnie z siedmiu, więc i rozczarowanych będzie więcej. Co ciekawe, to samo przenosi się na pierwszą ligę, bo przypominam sobie wyścig ŁKS-u o awans w czasach pierwszego powrotu po bankructwie, gdzie jedynymi logicznymi rywalami byli Stal Mielec, Sandecja i Raków, który wtedy ostatecznie awansował. Trudno oceniać, że Sandecja, która nie zwiększyła drastycznie budżetu w porównaniu do lat ubiegłych, była szczególnie rozczarowana brakiem awansu, gdy do Ekstraklasy wszedł Raków i ŁKS. Podejrzewam, że w tym sezonie rozczarowana rekordowymi wydatkami i rekordowo niską pozycją będzie połowa pierwszej ligi, a tych, którzy nie są rozczarowani, policzymy na palcach jednej ręki.

A z czego ty będziesz zadowolony w tym sezonie w kontekście ŁKS-u?
Ja będę zadowolony, jeśli do końca będziemy o coś walczyć. Doprecyzuję, że to coś to nie jest utrzymanie, bo już nie raz los potrafił ze mnie zadrwić na różne sposoby. Cel minimum to baraże. Nie jest tajemnicą, że nie jestem człowiekiem, który zawsze mierzy wysoko, ale nie chciałbym, żebyśmy na 34. kolejkę ligową jechali z przekonaniem, że nic nas już nie czeka, tylko żywili nadzieję, że przy korzystnym wyniku na naszym stadionie i na kilku innych uda się na to szóste miejsce wskoczyć i potem jeszcze sprawić niespodziankę w barażach. Niestety udało mi się przywyknąć do sezonów ŁKS-u w pierwszej lidze, gdy od około 30. kolejki już tylko ślizgamy się do końca sezonu. Piłka nożna dlatego nas w sobie rozkochała, bo gwarantuje potężne emocje i potężne huśtawki nastrojów, rollercoastery, gdzie na przestrzeni kilkunastu minut wędrujesz z piekła do nieba, a trudno się wędruje, jeśli na miesiąc przed końcem ligi grasz mecze bez żadnej stawki.

Jeden z naszych kibiców ukuł stwierdzenie o klątwie miejsc 8-12, która dręczyła GieKSę w 1. lidze. Nie boisz się, że ŁKS przejmie tę pałeczkę?
Tak, trochę się tego boję. Jestem oczywiście pesymistą i czarnowidzem, ale bywam też realistą i staram się rzetelnie oceniać sytuację. Dlatego w sezonach, gdy ŁKS-owi idzie nieźle, a zapowiedzi są wysokie, to staram się je tonować, bo nigdy aż tak dobrze nie jest. Na przykład przed obecnym sezonem, gdy niektórzy rozpędzali się i widzieli ŁKS w pierwszej dwójce, ja tonowałem nastroje, że nie posiadamy ani kadry, ani budżetu na poziomie Wisły, Śląska czy Wieczystej, ani też pierwszoligowego doświadczenia i ciągłości pracy, którą kilka innych klubów ma. Teraz z kolei nie wpadam w totalne czarnowidztwo, że za moment przywita nas strefa spadkowa, bo zwyczajnie jest to zbyt silna drużyna. Dlatego wydaje mi się, że cel, który wyznaczyłem, czyli to, żebyśmy do końca bili się o szóste miejsce, jest dosyć realny. Być może nawet jest to opcja dla minimalistów, bo siła kadry, budżet ŁKS-u i – jak podejrzewam – zimowe transfery, będą nas raczej pchały w kierunku tych miejsc 4-6. Tabela jest dosyć ciasna i wszystko zmierza do tego, że ŁKS będzie o coś walczył do ostatniej kolejki i to oznacza, że ja będę umiarkowanie zadowolony z tego sezonu, bo oczekuję emocji i chcę, żeby ta 34. kolejka i mecz u siebie z Górnikiem Łęczna miał stawkę.

1:3 w Siedlcach w zimny październikowy wieczór – gorzej być nie może czy „potrzymaj mi piwo”?
To jest ten moment, na który staram się patrzeć realistycznie i z pewnym dystansem. Tak samo jak nie rozpaczałem całkowicie po 0:5 z Wisłą Kraków, bo wiedziałem, że Wisła w tym sezonie będzie cholernie mocna. Kiedy utrzymała Rodado, to byłem pewny, że jest to sygnał, że pójdzie po awans dosyć pewnym krokiem. Tak samo nie skakałem z radości po niektórych zwycięstwach ŁKS-u, a raczej mówiłem, że musimy się w tej lidze najpierw rozejrzeć. Trener Szymon Grabowski, który po pierwsze sam jest nowy w ŁKS-ie, a po drugie ma praktycznie zupełnie nowy skład, potrzebuje dużo czasu, żeby faktycznie dostarczyć nam docelowy produkt. Po fatalnym meczu w Grodzisku Mazowieckim, który przegraliśmy 0:3, wielu domagało się zwolnienia Szymona Grabowskiego. Ja tonowałem nastroje, bo wydawało mi się, że może nastąpić odbicie. Po następnych dwóch meczach, gdzie wygraliśmy z GKS-em Tychy i w świetnym stylu przełamaliśmy się na wyjeździe ze Stalą Rzeszów, niektórzy znowu mówili, że wszystko zaskoczyło i teraz już będzie dobrze. Spokojnie, to jest pierwsza liga – tutaj dopiero po dłuższej serii można stwierdzić, że jest dobrze. Staram się trzymać zdrowy dystans i ani nie zwalniać Szymona Grabowskiego po każdym przegranym meczu, ani też nie wynosić pod niebiosa tej drużyny po każdym meczu, który wygra. Pierwsza połowa w Siedlcach daje nadzieję, że powoli wiemy co, jak i kim chcemy grać. Teraz pytanie, czy będziemy w stanie taką jakość dostarczać regularnie.

To ciekawe, co mówisz o trenerze, bo wasi sąsiedzi z drugiej strony Łodzi nie są tak wyrozumiali…
Wydaje mi się, że pod tym względem Widzew jest mniej w tym miejscu, w którym my byliśmy w ubiegłym sezonie, czyli oficjalnie na transparencie piszesz, że to jest sezon przejściowy, że spokojnie, będzie zaufanie, ale gdzieś w głębi duszy właściciel, a za nim też najbardziej znaczący działacze wiedzą, że nakłady finansowe były przeogromne i musi zaskoczyć od razu. A to, co mówisz mediom, że będziesz trzymał ciśnienie to jedna sprawa, możesz udawać najbardziej cierpliwego mnicha świata, na koniec liczysz, ile wydajesz na tych zawodników i mówisz sobie: dobra, spróbujmy z innym trenerem, innym dyrektorem, innym prezesem. I nie dziwi mnie to, bo każdy właściciel musi sam przejść tą ścieżką, żeby przekonać się, że to tak nie działa, że wystarczy wrzucić te wszystkie grzyby do wody i nagle powstaje fantastyczna pieczarkowa. Trzeba dorzucić jeszcze trochę cierpliwości i właściwych ludzi. Trzymam kciuki, żeby w ŁKS-ie tej cierpliwości było więcej, zwłaszcza że byłem bardzo rozczarowany ubiegłym sezonem.

Jednym spośród tych, którzy będą decydować o ewentualnej zmianie trenera, będzie Marcin Janicki, w Katowicach wspominany raczej dobrze, choć czarną kartą w jego CV jest nasz spadek do 2. ligi po golu bramkarza Bytovii w 97. minucie decydującego meczu. Jak oceniasz jego pracę w Łodzi?
Na razie staram się nie oceniać, bo jest zdecydowanie za wcześnie na to, by oceniać pracę wszystkich nowych działaczy, a trochę ich przybyło w Łodzi. Pewne, że piłkarze nie ułatwiają chłopakom roboty – poziom sportowy nie do końca idzie w parze z akcjami marketingowymi czy tymi związanymi z ticketingiem, bo to ma ręce i nogi, natomiast nie ma głowy, bo głową jest wynik piłkarski, dlatego tym ludziom trudniej jest działać. Marcin Janicki to człowiek, którego bardzo cenię i wiązałem z nim duże nadzieje, kiedy przychodził do ŁKS-u. Czekam na efekty jego pracy i czekam dość spokojnie, bo zdaję sobie sprawę, że jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia. Jest mnóstwo nowych dyrektorów, a ja czekam, żeby teraz ci dyrektorzy pozatrudniali odpowiednich wykonawców i żeby ci wykonawcy wprowadzili klub na zdecydowanie wyższy poziom organizacyjny. Marcin Janicki to gość, który zna się na robocie i trzymam kciuki, żeby po pierwsze dostał tyle czasu, ile potrzebuje, a po drugie, żeby piłkarze mu za bardzo nie bruździli swoją postawą na boisku.

Masz szczególne wspomnienia z meczów z GieKSą?
Zawsze będę darzył sentymentem stary sektor gości przy Bukowej. To nieprawdopodobne, jak przyjemnie się dopingowało zza bramki jeszcze na starym stadionie, ściana za plecami robiła fantastyczny klimat, do tego mecze – choć z tradycyjną wymianą uprzejmości – odbywały się jednak z dużym szacunkiem z obu stron. To był też jeden z moich pierwszych wyjazdów, a na pewno pierwszy samochodowy, na którym byłem kierowcą. To mógł być sezon 2009/10.

Pamiętam ten mecz. Wygraliśmy 4:1, ŁKS dostał dwie czerwone kartki, a pierwszego gola zdobył Krzysztof Kaliciak strzałem praktycznie z połowy boiska.
Przypominam sobie, że po tym meczu ówczesny prezes ŁKS-u chyba wysyłał Bogusława Wyparłę do okulisty, żeby sprawdził wzrok, bo coraz więcej miał takich pomyłek. Natomiast muszę przyznać, że wtedy wynik nie za bardzo mnie interesował. My byliśmy wtedy w sektorze gości w ok. 1000 osób, był naprawdę świetny doping. I mimo że to były moje początki na wyjazdowym szlaku, to pomyślałem wtedy, że na tym szlaku zadomowię się na dobre. Zawsze wspominam GKS z dużą sympatią, bo tamten sektor gości był godny – to jest naprawdę dobre słowo, bo zapewniał godność wyjazdowiczom, nie jak wiele innych sektorów, w których miałem okazję zasiąść pozniej. No i na pewno też ciepło wspominam… Choć to akurat złe słowo – bardziej pasowałoby zimno, więc zimno wspominam mecz, gdy graliśmy z wami jakoś w końcówce października i było okrutnie zimno. Zasiedliśmy na tym tymczasowym sektorze gości. Pamiętam, że doszło między nami do krótkiej wymiany ognia podczas oprawy pirotechnicznej, dlatego z sektora byliśmy wypuszczani pojedynczo i zajęło to długi czas. Stałem więc w trampkach na mrozie myśląc, co ja mam w głowie, że ciągle chce mi się jeździć. Dzisiaj oczywiście wspominam to już ze śmiechem.

Przy okazji naszego meczu z Widzewem Michał Nibarski podzielił się ze mną anegdotą z czasów waszej rywalizacji w 3. lidze, gdy próbowali przeszkodzić w waszym awansie wymuszając porażkę Widzewa z Drwęcą Nowe Miasto Lubawskie. Pamiętasz tamte czasy?
Jest pewna przyśpiewka, która towarzyszyła mi przez większość młodzieńczych lat: róg róg róg – gol gol gol!, która królowała na początku XX wieku, a potem była trochę zapomniana. Pamiętam, że w tamtym meczu część kibiców Widzewa skandowała ją przy rzutach rożnych Drwęcy, no i od tej pory na ŁKS też ta przyśpiewka wróciła i jest dość często proponowana przez gniazdowych. Pamiętamy to Widzewiakom, ale znam też takich, którzy wypominają to części swoich kibiców uważając, że zwyczajnie nie powinno tak być, że kibicujesz rywalowi, nawet jeśli ten rywal może zaszkodzić twojemu lokalnemu, derbowemu przeciwnikowi. Dlatego tutaj sytuacja była dość niejednoznaczna i nie chciałbym przesadnie krytykować wszystkich Widzewiaków, bo sam nie wiem, jak bym się zachował w odwrotnej sytuacji. Temat na pewno ciekawy i nieco absurdalny, że dwie potężne marki, które rywalizują gdzieś na czwartym poziomie rozgrywkowym, zostały pogodzone przez zespół Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie.

Na Łódź padł już blady strach przed najbliższym meczem, gdy patrzycie na rozpędzającą się maszynę Rafała Góraka?
Nie ukrywam, że trzymałem kciuki za trenera Góraka. Wydaje mi się, że to topowy fachowiec i było mi przykro, że radzi sobie odrobinę słabiej w tym sezonie. Byłem oczarowany tym, jak GieKSa radziła sobie jako beniaminek. Nie skłamię, jeśli powiem, że wiele osób z pewną zazdrością wypowiadało się o tym, co GieKSa robi w swoim pierwszym sezonie, tym bardziej pamiętając, jak wyglądał nasz pierwszy sezon po awansie do Ekstrakasy, zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem. Dlatego cieszę się, że GieKSa się odkręciła, tym bardziej, że ważną postacią u was jest Mateusz Kowalczyk, czyli wychowanek Szkoły Gortata, były uczeń – gość, któremu oczywiście kibicuję.

Wisła Kraków udowodniła, że w Pucharze niemożliwe nie istnieje. To co, może i ŁKS tą drogą trafi do Europy?
Mógłbym odpowiedzieć, że po tym, co zobaczyliśmy w ostatnich meczach ligowych, to pozostało nam skupić się na Pucharze Polski, ale mówiąc serio trzymam kciuki, żeby ŁKS jeszcze coś pokazał w lidze. Na pewno to, czego bym nie chciał, to żebyśmy ten mecz odpuścili, a trochę się tego boję, chyba jak każdy kibic. Jak ostatecznie się to zakończy? Nie wiem, bo trener Grabowski jest w pierwszej kolejności rozliczany z wyczynów w lidze i to dla nas kluczowa sprawa. Ja liczę przede wszystkim na to, że ktokolwiek wyjdzie na murawę, to po prostu pokaże, że ambitnie walczy o miejsce w składzie, a Puchar traktuje tak samo poważnie jak ligę. Sam jestem ciekaw, jak ŁKS do tego podejdzie i chciałbym, aby to podejście było poważne, bo Puchar Polski nie zasługuje na to, jak czasem traktują go kluby.

W pierwszej rundzie dopiero po dogrywce pokonaliście Chrobrego Głogów, a jedną z bramek zdobył Serhij Krykun. Odpracował już bramkę, którą strzelił wam w finale baraży jeszcze jako zawodnik Górnika Łęczna?
Chyba tak. Wiadomo, że tamta historia zatrzymała nas w rozwoju na długie lata. Bez tamtej porażki barażowej ŁKS zupełnie inaczej wyglądałby zarówno dzisiaj, jak i wtedy, po awansie do Ekstraklasy. Jeśli prześledzić nasze losy, to tak naprawdę awansowaliśmy w najbardziej niefortunnych momentach, jakie można sobie wyobrazić, bo za pierwszym razem ten awans robiliśmy wraz z Rakowem, więc drugi spośród beniaminków był bardzo mocny. W dodatku był to sezon reorganizacji, gdy przy dwóch beniaminkach z ligi spadały trzy zespoły. Natomiast kiedy Stal Mielec robiła awans, to już w zdecydowanie bardziej sprzyjających okolicznościach, gdy spadał tylko jeden zespół, w dodatku trafiło się bardzo słabe Podbeskidzie. Takie jest przynajmniej moje wrażenie. Dlatego tym bardziej żal, że kiedy trzeba było awansować po barażu z Górnikiem Łęczna, to tę szansę wypuściliśmy z rąk. Fakt – awansowaliśmy później, ale znowu stało się to w takim zestawieniu, że trudno było nawiązać walkę o utrzymanie, biorąc pod uwagę ograniczenia finansowe, jakie wówczas miał ŁKS. Zadra może już nie tkwi w sercu, ale na pewno Serhij musi się mocno starać, żeby nie przypominać mi o tych słabszych momentach, które ŁKS miał, a on odegrał w tym kluczową rolę.

Czy wśród łódzkich kibiców czuć specjalną mobilizację przed naszym meczem?
Niestety, decydujący jest tutaj termin, który jest wybitnie niesprzyjający. Podejrzewam, że tego nie przeskoczymy i frekwencja nie będzie szalona. Z drugiej strony wydaje mi się, że ci, którzy mają przyjść, to i tak się na tym stadionie zjawią. Martwi mnie jedynie, że przy innych wynikach osiąganych w lidze, zupełnie inaczej również wyglądałby ten mecz pucharowy, bo to zniechęcenie jest jednak mocno wyczuwalne, zwłaszcza u mniej zaangażowanych kibiców. Każdy kolejny miesiąc rozczarowań, a tych mamy już za sobą kilka, a nawet kilkanaście, utrudnia nam działania czysto kibicowskie. Najlepszy dowód to moment, gdy mieliśmy mecz pucharowy z Chrobnym Głogów, a chwilę wcześniej wyjazd, kiedy wracaliśmy na szlak po zakazie, to bilety na wyjazd rozchodziły się w szybszym tempie niż na mecz u siebie. To dobitnie podkreśla, jakie nastroje panują wśród kibiców mniej zaangażowanych, a jakie wśród fanatyków. Więc fanatyków spodziewam się ujrzeć tylu co zwykle, zwłaszcza, że sam będę wśród nich razem z synami, żoną i tatą, natomiast sądzę, że mimo wszystko nie będzie to mecz o rekordowej frekwencji.

Jaki scenariusz przewidujesz we wtorkowe popołudnie przy Alei Unii Lubelskiej 2?
Zupełnie szczerze wydaje mi się, że ŁKS nie jest skazany na porażkę w tym meczu dlatego, że kluby Ekstraklasy o podobnych ambicjach i podobnych celach jak GieKSa, czyli spokojne utrzymanie i niewiele więcej, to raczej ten Puchar Polski mają wpisany jako obowiązek do odbębnienia, a nie szansę na świetną przygodę. Dlatego po losowaniu nawet się ucieszyłem, że skoro mieliśmy trafić na kogoś z Ekstraklasy, to nie jest to ekipa, która zaplanowała sobie w budżecie grę w europejskich pucharach w przyszłym roku i wręcz liczy na to, że przez Puchar Polski uda się pójść drogą na skróty. Myślę, że np. Pogoń i Widzew właśnie w Pucharze Polski upatrują największą szansę na to, żeby w tych pucharach zagrać wcześniej. Dlatego ucieszyłem się, że to GKS, gdzie myślę że nikt nie będzie rozdzierał szat, jeśli okaże się, że to w Łodzi się wasza pucharowa przygoda skończy. A moim zdaniem ŁKS ma sporo jakości piłkarskiej, zwłaszcza po dołączeniu Bastiena Tomy, więc sądzę, że jeśli poważnie potraktuje ten mecz i zagra z takim zaangażowaniem jak w Rzeszowie i będzie miał przy tym odrobinę szczęścia, to nie jest skazany na porażkę. Ale czy powiedziałbym, że wierzę głęboko w to, że Łódzki Klub Sportowy jutro postawi kolejny krok na długiej ścieżce do Stadionu Narodowego? Raczej nie.

Ile jest kilometrów z Łodzi do Skierniewic?
To jest mniej więcej w połowie drogi do Warszawy, więc pewnie będzie jakieś 70-80. Mniej więcej podobna droga z Katowic jak do Łodzi. Odwiedziliśmy z Leszkiem Milewskim Skierniewice, gdy robiliśmy reportaż o ich szalonych pucharowych przygodach. Być może nie będzie to dla was wielkie pocieszenie, ale stoicie w dosyć długim rzędzie drużyn, które były murowanym faworytem, a ostatecznie w Skierniewicach poniosły klęskę. Widziałem gablotę Unii, gdzie obok wszystkich trofeów z niższych lig jest też bardzo dużo gadżetów – koszulek i proporczyków z licznych meczów Pucharu Polski. Więc nie macie powodów do odczuwania zbyt dużego wstydu, bo Unia niejednego zaskoczyła w tych rozgrywkach.

Kto i ile jutro wygra?
Nie lubię tego pytania, bo zawsze muszę się mocno gryźć w język, żeby nie wyjść na totalnego czarnowidza. Uwzględniając to, jak Puchar Polski jest traktowany przez ekipy o pozycji zbliżonej do GKS-u, liczę na walkę, która zakończy się jednobramkowym zwycięstwem jednej z drużyn. A której? Mam nadzieję, że los będzie sprzyjał gospodarzom. Ale czy załamię się totalnie, jeśli okaże się, że to GKS Katowice będzie o krok bliżej Narodowego? No, niestety – aby mnie złamać, trzeba zdecydowanie więcej porażek Łódzkiego Klubu Sportowego.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga