Dołącz do nas

Piłka nożna

Najważniejsze pięć minut – reportaż z pielgrzymki z Gdańska do Gdyni

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Jest 101. minuta meczu Lechia Gdańsk – Arka Gdynia. Przed chwilą w polu karnym przewrócił się Przemysław Stolc, a sędzia uznał, że jest to próba wymuszenia rzutu karnego. Kilkadziesiąt sekund później mamy jednak analizę VAR, gdzie na powtórkach… no właśnie. Cała Polska jest podzielona – był faul czy nie? Całe Katowice natomiast z zapartym tchem obserwują tę sytuację. Nie no, jak VAR, to zmiana decyzji. Na tysiąc procent. Czekam na werdykt arbitra. W końcu zdecydowanym gestem Tomasz Kwiatkowski pokazuje, że jedenastki nie było i nie będzie. Koniec meczu! Lechia wygrywa derby Trójmiasta i daje szansę awansu GKS Katowice, jeśli za tydzień piłkarze Rafała Góraka wygrają z Arką w Gdyni!

Choć nie jestem specjalnie przesądny, to zawsze bardzo lubiłem różnego rodzaju symbolikę. Nie może mnie tam zabraknąć. Ale sama obecność to mało. Trzeba coś wymyślić. Może połączyć pasję turystyczną z tym najważniejszym od niemal dwudziestu lat meczem. Jest – mam pomysł. Tak, to trzeba zrobić. Ku chwale GieKSy!

Piątek 24 maja, godz. 12:51

Cholera, miała być komfortowa podróż. Okazało się, że zamiast Pendolino podstawiony jest zwykły skład i nie ma mojego miejsca. Każą mi przejść z tobołami przez cały pociąg. W wagonie numer osiem zaduch, nie do wytrzymania. Zmierzam więc w stronę Wars-u i tam przy herbacie postanawiam przebyć daleką podróż. Podróż przez całą Polskę. Po marzenia. Marzenia wymagają poświęceń.

Przejeżdżam przez Warszawę. Panorama znad Wisły – królujący z wieżowcami Pałac Kultury i Nauki to pejzaż, który pojawia się na flagach kibiców Legii, zresztą widać go też ze stadionu… już nie pamiętam Legii czy Narodowego. Ale w każdym razie Warszawę widać z warszawskiego stadionu. Na pewno widok ten nie jest rodem z Konwiktorskiej. Stadion Polonii jest niższy i jak widać – w pierwszej lidze niewiele widać. Poza zwietrzeniem szansy na pójście oczko wyżej, które to oczko puścił do kibiców znany i lubiany Arakinho. Dwa razy.

19:50

Stoję przed dworcem Gdynia Główna. Czas jakby się tu zatrzymał. Stare budownictwo, ruchliwe rondo, linie energetyczne dla trolejbusów. Wygląda to żywcem jak lata 90. lub zdjęcia z dzisiejszych czasów z jakiegoś Kazachstanu czy innego Tadżykistanu. O tym, że jesteśmy w roku 2024 przypominają gdzieniegdzie poustawiane zielone hulajnogi czy różne marki samochodów, a nie tylko maluchy, duże fiaty czy luksusowe polonezy.

Sam wsiadam na hulajnogę i podążam na swoją miejscówkę. Niepotrzebnie kombinuję i zamiast trafić na drogę rowerową, jadę jakimiś totalnymi nierównościami. Ale przemierzam niezbędne kilometry.

Przejeżdżam obok narodowego stadionu rugby, gdzie jakaś młodzież gra w piłkę nożną. Ach, pamiętam, kiedyś podczas redakcyjnego wyjazdu usieliśmy sobie na trybunach tego obiektu i posilaliśmy się co nieco 😉

Stadion Arki jest dosłownie o krok dalej. Formalnie jest to stadion miejski, na którym swoje mecze rozgrywa Arka, ale nie chcąc się bawić we właścicielskie niuanse, a przyjmując po prostu piłkarski i kibicowski skrót myślowy – nazywać będę ten obiekt stadionem Arki (i analogicznie ten sam manewr zastosuję do stadionu Lechii). Przez lekkie prześwity widzę żółte i niebieskie chaotycznie porozkładane krzesełka. Poza tym niewiele widać, poza betonową konstrukcją, kasami czy sklepikiem klubowym. Instynktownie przejeżdżając obok chrumknęło mi się kilka razy. Oby do śmiechu i wesołego chrumkania było mi za dwa dni, kiedy będzie tu prawdziwy młyn, a oczy całej piłkarskiej Polski będą zwrócone właśnie na to miejsce.

21:10

Gdynia Orłowo. Nic tu jeszcze nie zapowiada niedzielnych emocji. Trochę osób leniwie przechadza się po molo, z którego widać w oddali zabudowania Sopotu, a jeszcze dalej 180-metrowy gdański drapacz chmur Olivia Star. Jestem tu jeszcze za widna. Molo skierowane jest na wschód, a za plecami jest wzniesienie, po słońcu więc ani widu, ani słychu, jedynie można o jego istnieniu wnioskować po kolorystyce chmur.

Podziwiam statki i kontenerowce na linii horyzontu. Największą uwagę przykuwa Galeon Lew, zabytkowy statek stylizowany na siedemnasty wiek. Statek rodem przypominający te pirackie – tutaj jednak ma pokojowe zamiary, a turyści mogą przeżyć niesamowity rejs.

Podążam w stronę klifu, do którego mam kilkaset metrów. Zwiększam wysokość. Przechodzę obok mrocznego urbexu z widokiem na morze, czyli orłowskiego sanatorium. Dla miłośników tego typu „zwiedzania” musi to być nie lada gratka.

Z klifu widoki nie są specjalnie lepsze, ale to zapewne wynika z zapadającego półmroku. Jedyną różnicą jest to, że widać molo, którego nie widać w całości z samego molo. Co chyba logiczne.

Wracam na ten efektowny pomost, gdy już jest ciemno. Włączone latarnie na tle granatowego nieba robią już zdecydowanie lepsze wrażenie. Miejsce się wyludnia, bo jest już niemal dziesiąta.

Wracam na kwaterę. Jutro czeka mnie ważna rzecz – pielgrzymka w intencji awansu GKS Katowice do ekstraklasy.

Sobota 25 maja, godz. 7:10

Przemysłowy rejon. Tylko jakieś zakłady, jakieś fabryki. A pośrodku na pustkowiu olbrzymi stadion, jakby położona złota – nie do końca równa – opona.

To tutaj sześć dni temu przy 38-tysięcznej publice odbyły się wielkie Derby Trójmiasta. Oglądałem je – podobnie jak całe Katowice – z zapartym tchem. Wszyscy na te dwie godziny staliśmy się kibicami Lechii. Wpadliśmy w szał radości, gdy Camilo Mena po indywidualnej akcji strzelił gola na 2:1, a gdy sędzia w doliczonym podszedł do ekranu VAR i sprawdzał sytuację z rzutem karnym dla Arki – ciśnienie sięgnęło zenitu. Gdy postanowił, że jedenastki nie będzie – w Katowicach zapanowała ekstaza. GKS za tydzień powalczy w Gdyni o awans.

Jestem pod stadionem Lechii. Ruszam na pielgrzymkę dziękczynno-błagalną. Dziękczynną dla Lechii, błagalną o to, co ma się wydarzyć na stadionie jej derbowego rywala. Ruszam na Olimpijską.

Jest ciepły poranek. Ludzie wychodzą z zakładów po nockach lub zmierzają na poranną zmianę. Miasto powoli budzi się do życia. Mijam blokowisko przy Marynarki Polskiej, jakiś ultrawęzeł drogowy przemieszany z jednymi i drugimi torami kolejowymi ze swoimi trakcjami. Ktoś pędzi do pociągu na stacji Gdańsk Politechnika. Do pociągu w żółto-niebieskich barwach.

8:05

Po minięciu parku im. Romualda Traugutta i Cerkwii św. Mikołaja znalazłem się przy starym stadionie Lechii. Próbuję wspiąć się na palce u stóp i przez murek dojrzeć trybuny tego malowniczo położonego – jakoby w środku lasu – obiektu. Stadion w oldschoolowym stylu, białe i zielone krzesełka, z których na krytej trybunie utworzony jest napis „Lechia”, a na odkrytej nazwa klubu jest na wielkich tablicach nad siedziskami.

Byłem tutaj w 2007 roku w pierwszym sezonie naszej pierwszoligowej tułaczki (wówczas jeszcze była to druga liga). GieKSa przegrała 0:2 m.in. po golu naszego kata Andrzeja Rybskiego. W Lechii grali również świetnie nam znani Artur Andruszczak i Paweł Pęczak, dwóch twardzieli, z którymi po meczu zrobiliśmy wywiady do „Bukowej”. Hubert Jaromin nie strzelił karnego, a Lechia – podobnie jak obecnie – wygrała ligę.

„Najważniejsze jest najbliższe pięć minut. Reszta to wyobraźnia” – taki napis widnieje na murze okalającym obiekt. Niech to będzie motto na jutro.

Z podestu na Szubienicznej Górze podziwiam Gdańsk. Niedaleko znów widać Olivia Star, kościół – żywcem przypominający ten na Dębie – i otoczenie mniejszych lub większych bloków. A przede mną góry. Wzgórza, wzniesienia. Nie mogę uwierzyć, że podczas tej trasy będę musiał zrobić tysiąc metrów w górę. To już w Świętokrzyskich było mniej. Niesamowite jak na niziny. Wkrótce z widoku nad Kaczym Dołem dostrzegam zamglone morze i statki. Jeden z nich wygląda, jakby unosił się w powietrzu. Nie jest to jeszcze miraż morski, ale całkiem niedaleko.

9:03

Mijam Teatr Leśny, Wzgórze Heweliusza, Górę Kopernika i pomnik Gutenberga. Choć Jan Heweliusz był astronomem, matematykiem i… browarnikiem, nazwisko to kojarzy mi się głównie z katastrofą promu, która miała miejsce w 1993 roku. Jestem już od jakiegoś czasu na żółtym szlaku, która to barwa zawiera się zarówno w historii GKS, jak i Arki. No dobra, wiadomo, że GKS ma złote barwy, ale w praktyce na herbie i wszelki flagach jest to kolor żółty.

W drodze rozmyślam o naszej trudnej historii ostatnich kilkunastu lat. Wracam pamięcią do czwartej ligi i sezonu bez porażki, licznych walkowerów dla nas, którymi oddały mecze kluby bojące się najazdu katowickich hord kibiców. Źródło Kromołów to nawet odwołało spotkanie kilka godzin przed jego rozpoczęciem, gdy ekipa była już gotowa do wyjazdu. Spanikowały wówczas także Tychy, co przecież w kontekście spektaklu na jesieni przy Bukowej było kuriozalne. Pamiętam losowanie w trzeciej lidze i wolny los, który dał nam awans bez gry. Wróciłem pamięcią do czasów Kazimierza Moskala, do Kluczborka, do Bytovii. Ileż to my musieliśmy wycierpieć i to w najbardziej brutalnych okolicznościach, typu gole z połowy boiska, czy bramka golkipera rywali spuszczająca nas w otchłań drugiej ligi…

10:06

Jest upalnie, znajduję się nad Brętowem. Oddaliłem się od centrum Gdańska na zachód. Warto się pomęczyć i wyprawiać modły. Jest jednak też w tym dużo relaksu i poznania nowych szlaków – w końcu nie tylko góry-góry, ale góry-nad morzem. Ma to swój klimat, jest inne powietrze i w ogóle jakoś inaczej. Dodatkowo mogę się odciąć od tego stresu związanego z jutrzejszym meczem i nade wszystko męcząc się – zapewnić sobie dobry sen. Przecież normalnie bym nie zasnął. Jedynie te cholerne komary. Rezygnuję więc z krótkich spodenek i zakłada długie, bo na nogach mam już takie bąble, że głowa mała.

Wzdłuż torów docieram do ruchliwych dróg i kolejnych blokowisk. Gubię szlak i przedzieram się pomiędzy jakimiś garażami i chaszczami.

W końców znów las i trochę wytchnienia. Wspominam swoje wizyty na Arce. Ile tego było? Wyliczam wyniki: 1:1, co Zachara zaraz strzelił minutę po golu dla Arki, 1:0 co rywale trafili w doliczonym. 2:1 dla Arki i efektowna bramka po rajdzie Kufla. 3:0 gospodarzy za Moskala, po którym kibice mieli pogadankę z piłkarzami pod sektorem. Same klęski? No nie, bo na szczęście mieliśmy jeszcze naszą wygraną 2:1, kiedy to Pitry „jak Lubański w meczu z Anglią”, co trochę na wyrost, ale wykrzyczałem do mikrofonu podczas komentarza, strzelił piękną bramkę. Czyli pięć razy na nowym stadionie, ale jeszcze we wspomnianym 2007 roku na starym obiekcie miejskim obserwowałem porażkę katowiczan 2:3. Nazbierało się tego trochę. Czyli na pojedynku Arki z GieKSą w Gdyni będę po raz siódmy.

12:08

Minąłem Głaz Borkowskiego i doświadczam stromizn. Piękna metafora wyżyn, na które wzniósł się zespół w rundzie wiosennej. A mówiąc poważnie, podejścia i zejścia są nieprawdopodobne, przypominające te w najbardziej stromych górach. Za Doliną Henrietty i Samborowo, w kierunku Głowicy. Można się nieźle zdyszeć.

Schodzę do Oliwy. Rany, jak ten Gdańsk się rozciąga. Ale już jestem niedaleko granicy z Sopotem. Trzeba chwilę odsapnąć, bo już ze dwadzieścia kilometrów za mną. Całkiem malownicza dzielnica, piękny staw. Muszę się posilić, bo zaraz kolejne wchodzenie, po licznych schodach i trudach, niczym kolejne sezony w polskiej Championship, przeplecione dwuletnim pobytem w naszej rodzimej Leauge One.

13:41

Wieża na Pachołku. Co za widoki na potężne blokowiska na Żabiance, przypominające otoczenie stadionu GKS Jastrzębie. Gdyby obiekt Lechii był tutaj, lóż VIP byłyby setki, każda z własnym cateringiem, darmowym alkoholem (po uprzednim zakupie w Żabce czy Biedrze oczywiście) i piłkarskimi emocjami.

Ale stadionu tu nie ma. Widok z blokowisk jest jedynie na Ergo Arenę. Z wieży widać natomiast doskonale wplecioną w klimat miasta Polsat Plus Arenę, czyli stadion Lechii, spod którego rozpoczynałem ten szalony marsz.

W tle morze, piękne polskie morze. Przestrzeń. W dole ceglaste dachówki zabudowań Oliwy. Po prostu nic tylko podziwiać. Wygląda to wspaniale. Podobnie jak też zaklęta w architekturze Gdańska stocznia, która gdzieś tam hen, hen daleko wtapia się w krajobraz morza.

A co jeszcze tu widzę? Falowiec – ten słynny gdański odpowiednik naszej Superjednostki. Naprawdę stąd widać wszystko. Jakby tak się jeszcze bardzo, bardzo wysilić, to gdzieś na horyzoncie majaczy awans do ekstraklasy. Gdzieś pomiędzy statkami, gdzieś pomiędzy Gdańskiem, a Gdynią. Jedyne, czego stąd nie widać, to Szwecja (taki inside joke).

15:10

Jestem nad Sopotem. Kolejny punkt widokowy, przy Glinnej Górze i Zajęczym Wzgórzu. Tym razem widzę już miasto festiwalu piosenki. Rzucam też okiem na słynne, najbardziej popularne w Polsce molo. Ruszam dalej.

W międzyczasie spoglądam, co tam ciekawego na boiskach drugiej ligi. Pogoń Siedlce już chyba nie sfrajerzy się tak, jak w poprzednich dwóch kolejkach, gdzie wystarczył im jeden punkt do awansu, a dwa razy przegrali. Hm… jeden punkt do awansu i co prawda nie trzy, ale dwie próby. Zbyt podobne, aby spać spokojnie. Do baraży wchodzą KKS Kalisz, Polonia Bytom, Stal Stalowa Wola i Chojniczanka. Multiliga drugoligowa, a wieczorem w TV ekstraklasowa to dobry przedsmak emocji, które już za 24 godziny będą naszym udziałem.

16:42

Przede mną wysoka, mega wysoka wieża w Kolibkach. Kształtem przypominająca raczej wieżę telewizyjną. Na nieszczęście jest otwarta, więc nie ma zmiłuj – muszę wejść. O ja Cię! Co za widok! Co za widok! Widać tu wszystko (oprócz Szwecji). Cudownie widać błękitne morze, pod błękitnym niebem i nad soczyście zielonymi trójmiejskimi lasami. Po prawej stronie mam Gdańsk i Sopot, po lewej w końcu, w końcu pokazała mi się Gdynia. Zmęczenie już naprawdę spore, więc perspektywa mety już wkrótce dobrze wpływa na psychikę. Fajny wieczór się szykuje z ekstraklasą… Na razie tylko jeden wieczór.

 

Widzę też w końcu stadion Arki. Widzę stadion Lechii. Czyli miejsce to widokowo spaja początek i koniec mojej pielgrzymki. Niesamowite widzieć oba obiekty derbowych rywali, których losy bezpośrednio powiązały się z losami GKS Katowice.

Po kilkunastu minutach schodzę z wieży i udaję się w ostatnie tego dnia leśne ostępy. Zmierzając już do Orłowa.

17:39

Wiecie, że w Gdyni jest zatrzęsienie nazw ulic honorujących inne miasta w Polsce chyba w największym stopniu? I tak się złożyło, że miejscówkę miałem w rejonie ulic śląskich, choć niestety Katowickiej nie było. Ale są tam Mysłowicka, Bytomska czy dwie, których na potrzeby tego reportażu wymieniać nie będę 😉 Ja miałem noclegi na Rybnickiej.

Nie mogłem jednak zakończyć teraz trasy, bo musiałem jeszcze dojść do prawowitej mety. Już nie tylko z wieży, ale normalnie z ulicy było widać jupitery jutrzejszej areny. Do stadionu Arki pozostawał kilometr, czułem więc już powoli pielgrzymkowy triumf.

17:55

Dotarłem! Dotarłem do stadionu Arki, czyli zrobiłem swoiste Derby Trójmiasta! 37 kilometrów marszu, ulicami i szlakami turystycznymi. Blokowiskami i górskimi lasami lub leśnymi górami. Wszystko po to, by zaczarować rzeczywistość i przyłożyć magiczną, symboliczną cegiełkę do jutrzejszego awansu.

Pod stadionem cisza i spokój, czasem ktoś przejedzie na rowerze, czasem przemknie jakiś samochód. Podążam jeszcze, żeby ponownie obejrzeć z zewnątrz stadion. To ostatnie chwile spokoju. Za moment będzie tu wielki bój z dwoma wariantami końca. Wielką euforią Gdyni i świętem lub krótkim płaczem kibiców gospodarzy i mobilizacją na jeden lub dwa mecze barażowe.

Szukam hulajnogi, którą wrócę na miejscówkę. Bye bye stadionie Arki. Do jutra!

22:00

Zadanie wykonane. Duży wysiłek włożony. Z satysfakcją można było obejrzeć multiligę ekstraklasy. Czy właśnie oglądałem zespoły, z którymi będziemy się mierzyć w przyszłym sezonie? Na przykład z Koroną, która uciekła spod wielkiego toporzyska i wygrywając na Bułgarskiej zapewniła sobie utrzymanie? Czy może będziemy mieli znów derby z Ruchem Chorzów, a po latach ponownie zagramy w Ogródku z Wartą Poznań? I brawa dla Jagi.

Dla relaksu po obiadokolacji udałem się ponownie na molo. Trzeba się wyciszyć. To dobre miejsce, zwłaszcza tak późnym wieczorem. Dobranoc. Ja się wyśpię, kibice którzy koło piątej będą mieli zbiórkę będą mieli krótką noc. Ale być może kolejnej nie będą spali w ogóle…

Niedziela 26 maja, godz. 9:30

W końcu mogłem się wyspać. Jednak po pobudce zdaję sobie sprawę, że to ten dzień. Że jak mawiał klasyk „nadszedł dzień dzisiejszy”. Dobra, trzeba coś tu wymyślić do meczu. Jakoś się zakręcić. Coś ze sobą zrobić.

11:00

Wybór padł na restaurację Serwus. Rany, w ilu miejscach można w Gdyni zjeść śniadanie. Choć w Katowicach sytuacja nieco się zmienia, są coraz to nowe bistra itd., to jeszcze kilka lat temu zjedzenie dobrego śniadania w knajpie w Kato graniczyło z cudem. Tutaj wybór miałem olbrzymi.

Jak dobrze trafiłem! To było po prostu wybitne. Jajko sadzone, kiełbaski ciemne i białe, bekon, grillowane warzywa, świeża sałatka, do tego musztarda z grubymi ziarnami gorczycy i chrzan. Jakościowo 10/10. Po prostu pychota. Zależało mi na tym, żeby się najeść, żeby później nie tracić czasu na jakieś czekanie w kolejce na wuszta. Chociaż jakbym powiedział „wuszt”, to mogłoby się niedobrze skończyć.

 

W każdym razie pozostają cztery godziny do meczu. Ostatnie chwile relaksu. Piłkarze pewnie w tej chwili robią to samo, kibice ciągle w drodze. Oczy piłkarskiej Polski za chwile będą w komplecie zwrócone na Gdynię.

11:40

Znów na molo. Jest piękna pogoda, choć w knajpie – siedziałem na dworze – ze dwa razy zdejmowałem i zakładałem kurtkę, bo raz słońce przygrzewało totalnie, tak że ciężko było usiedzieć, jednak gdy zawiało, robiło się konkretnie chłodno. Nad samym morzem pogoda ustabilizowana i jest po prostu bardzo przyjemnie.

Ludzie korzystają. Zastanawiam się, ilu z nich wie, że Arka gra dzisiaj tak ważny mecz. Choć przede wszystkim trzeba by się zapytać, ilu w tym miejscu to mieszkańcy Gdyni, a jaki procent to turyści. No chyba jednak miejscowi aż w takiej liczbie nie udają się na molo. Ale kto wie.

Widzę pojedyncze osoby w koszulkach Arki. Jakiś młody dorosły, jakiś dzieciak. Na razie jest to incydentalne.

Morze marzeń, ocean naszych pragnień. Dziewiętnaście lat w piłkarskim niebycie. Za kilka godzin ta gehenna może być zakończona. Może nie raz na zawsze, ale na długi czas.

13:50

Jestem gotowy. Wszystko przygotowane. Herb ucałowany. Szalik pozostaje na kwaterze, jako amulet. Ruszam.

Już ze swojej ulicy Rybnickiej widzę, że jupitery się świecą. Jest słonecznie, ale wiadomo – na potrzeby transmisji telewizyjnej. Do stadionu mam około półtora kilometra, specjalnie kwaterę załatwiłem najbliżej, jak się da. Żeby nie musieć kombinować.

Po kilku minutach jestem pod stadionem. I tu już jest żółto-niebieska fala. Rozśpiewani i ewidentnie optymistycznie nastawieni kibice Arki tłumnie zbierają się pod obiektem. Ktoś tam pozdrawia Gwardię Koszalin. Wspomniana piękna pogoda, mecz o godzinie piętnastej, w niedziele (pozdro ojciec piłkarza GieKSy Kacpra), idealne warunki na święto całej Gdyni. Potem jeszcze za dnia można przemieścić się do centrum na wielkie świętowanie.

Choć Arka nie ma tak długiej przerwy w ekstraklasie, to jednak czteroletni okres to sporo. Podobnie jak GKS, gdynianie ostatni mecz w elicie rozegrali u siebie z Górnikiem Zabrze. Od tego czasu na trzy sezony, dwa razy grali w barażach i dwa razy odpadali w półfinale u siebie – z ŁKS i Chrobrym Głogów. Spore rozczarowania. Dziś więc karta dla całej gdyńskiej społeczności musi się odwrócić. Wystarczy remis.

Jest tylko jeden problem. Po drugiej stronie jest rozpędzony przeciwnik.

14:10

Jestem już na trybunie. Całkiem sporo ludzi na pięćdziesiąt minut przed meczem. I systematycznie się zbierają. Kibice GKS też już w dużej liczbie na sektorze. Na razie jeszcze spokojnie. Na boisku pusto, oprócz bramkarzy, którzy wybiegli na rozgrzewkę.

14:22

Wybiegają katowiczanie. Kibice Arki już na wstępie nie wytrzymują ciśnienia i krzyczą „wypierdalać!”. Na szczęście sektor gości trzyma poziom i intonuje: „Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasza GieKSa gra!”.

Po chwili ze strony gospodarzy nie jest lepiej. Gdy piłkarze Arki wybiegają na boisko, oprócz normalnego „Areczko, jesteśmy z wami” pojawia się też „Areczko, jazda z kurwami”. Kibice Arki nie mogą też powstrzymać się przed uhonorowaniem swojego kolegi motywatora z treningu gdynian, więc śpiewają jakże elokwentne „Brudne pazury, GKS brudne pazury”.

No cóż, przyzwyczailiśmy się, że jedną z głównych rzeczy, którą niektórzy kibice mają do zaoferowania są inwektywy rzucane już przed meczem lub na jego początku. Kwestia klasy.

14:35

Trzeba jednak przyznać, że wsparcie z młyna Arki dla swoich piłkarzy jest olbrzymie już na rozgrzewce, a akustyka stadionu sprawia, że jest naprawdę głośno. Trudno na ten moment powiedzieć, czy będzie to niosło piłkarzy czy raczej spęta im nogi ze względu na strach przed słynnymi już „rozliczeniami”.

Piłkarze ciągle w rozgrzewce. Po murawie przechadza się Bożydar Iwanow, który będzie ten mecz komentował w Polsacie. Marcina Feddka już nie ma – i dobrze, bo jeszcze przyniósłby piłkarzom GieKSy pecha.

Przypomina mi się newralgiczny moment sezonu, czyli rzut karny dla Arki w Katowicach przy stanie 0:1. Choć tam raczej była walka o przetrwanie, by nie zamarznąć, to jednak resztki uwagi skupione były na białe, kompletnie zaśnieżone boisko. Hubert Adamczyk nie wykorzystał jedenastki, a jego strzał świetnie wybronił Kudła. Jakież to miało znaczenie nie tylko w kontekście punktów jako takich, ale też bilansu meczów bezpośrednich. Teraz po prostu trzeba walczyć tylko o zwycięstwo.

14:40

Widać jednak pewne mankamenty. Gdy młyn krzyczy „wszyscy wstają i śpiewają”, reszta stadionu mało się kwapi. Zabawne jest też, gdy młynowy Arki krzyczy:

„My walczymy na boisku, a oni na trybunach!”

Po chwili reflektuje się:

„A nie. Odwrotnie!”

Oby takich niedociągnięć było więcej. Już i tak sytuacja została zdestabilizowana przez wyciek nagrania z treningu i falę krytyki i totalnego szyderstwa ze strony całej Polski. Przeróbki ze słynnym filmikiem były godne i dostarczyły sporo rozluźnienia dla skołatanych kibicowskich nerwów.

14:54

Za chwilę piłkarze wychodzą na boisko – już do walki o ligowe punkty. Z głośników rozlega się piosenka zespołu Dwa plus Jeden „Chodź, pomaluj mój świat”. Kibice GieKSy przebijają się:

„To my hanysy z GieKSy, nie ma od nas lepszych, za Górny Śląsk, za GKS, pójdziemy aż po życia kres!”

Piosenka zespołu z lat 70. i 80. dochodzi do refrenu, więc gdy na stadionie słychać: „Więc chodź pomaluj mój świat…” kibice Arki wskakują na niesłychany poziom decybeli:

– NA ŻÓŁTO I NA NIEBIEEEEESKOOO!!!

Mocne. Naprawdę mocne. Czuć wsparcie gospodarzy z trybun. Kibice gości równie wspierają swoich piłkarzy – jednak muszą naprawdę mocno się starać, by zagłuszyć dwanaście tysięcy sympatyków zespołu z Pomorza.

14:57

W akompaniamencie hymnu Arki „Arkowcy, Arkowcy, wielki MZKS” oraz dopingu z sektora kibiców z Katowic na boisko wychodzą piłkarze obu drużyn. Arkadiusz Jędrych wymienia się proporcami z Ołeksandrem Azackyjem. Finał pierwszej ligi – to już za chwilę. Zaraz zaczynamy wielkie widowisko, które jednym zakończy sezon, a innych zmusi do grania jeszcze dwóch (dla nich – oby dwóch!) dodatkowych meczów. Na razie jednak nikt nie myśli o barażach.

Liczy się najbliższe pięć minut. Reszta to wyobraźnia.

15:03

Pierwszy gwizdek. Gramy. Od tej pory czas mierzymy minutami meczu, a nie godziną zegarową.

3′

Ajjj, jak było gorąco. Olaf Kobacki w dogodnej sytuacji strzela tuż obok bramki Kudły. Kibice Arki łapią się za głowy, ale widząc taki początek – jeszcze wzmagają doping.

6′

Sympatycy Arki podnoszą sektorówkę. „Wasz strach, nasza siła, cały region, Arka Gdynia”. Od razu przypomina się flaga Śląska Wrocław: „Cała w cieniu, Polska Śląska”. Choć tutaj jednak nie ma śmiechu, sektorówka prezentuje się dobrze, choć jest niewielka.

12′

Sebastian Bergier strzela gola, ale od razu widać, że faul, którego dokonał jest ewidentny i sędzia bramki nie uzna, nie ma więc krzty radości z tego trafienia. Choć kibicom Arki zadrżało serce.

16′

Race i świece dymne ze strony kibiców Arki. Na razie bawią się w najlepsze.

20′

Bergier z bliska pudłuje, uderzając piłkę głową nad poprzeczką.

23′

Ponownie Kobacki, po indywidualnej akcji strzela po długim roku, ale w słupek. To kolejna kapitalna okazja gospodarzy, po której kibice w gwałtownym ruchu gremialnie chwycili się głowy.

26′

Marcin Wasielewski podaje do Adriana Błąda, ten podbiega kilkanaście metrów i kapitalnym, technicznym uderzeniem przerzuca piłkę poza zasięgiem frunącego w kosmos Pawła Lenarcika.

Ekstaza. Z tego rumoru, wyłonił się okrzyk radości z sektora gości. Brzmiał on inaczej niż zwykle – często ta radość jest taka średnia, stonowana, takie proste „jeeeest”. Teraz było inaczej. Był to odgłos autentycznej euforii.

GKS Katowice w tej chwili jest w ekstraklasie i to Arka musi gonić. Mamy to, co chcieliśmy. Mamy gola!

34′

Mateusz Mak uderza z powietrza z woleja. Niecelnie.

37′

Dokładnie w tej minucie odnotowuję pierwsze oznaki frustracji na sektorach Arki. Gra się gdynianom nie układa i poza wspomnianymi sytuacjami nie mają ich wcale. Kibice zaczynają lekko narzekać i dawać upust niezadowoleniu, choć indywidualnie. Jeśli chodzi o doping, jest on ciągły. Problemem dla Arki może być jednak to, że nie dopinguje cały stadion. Przynajmniej sektor, w którym jestem, praktycznie w ogóle, może poza pojedynczymi okrzykami.

Przerwa

Jakoś nie widzę wielkiego napięcia wśród kibiców. Może to kwestia, że to w dużej mierze pikniki, które przyszły na spotkanie po długim czasie i po prostu ewentualna porażka nie robi na nich wielkiego wrażenia?

W każdym razie przysłuchując się kibicom w kuluarach, słychać sporo narzekania na grę gospodarzy i zdań, że GKS kontroluje spotkanie. Można odnieść wrażenie, że niektórzy nie wierzą w odmienienie losów meczu.

Ja natomiast cieszę się, ale jestem cały w nerwach. Jak bardzo przydałaby się druga bramka, żeby uspokoić sytuację. A tak, wszystko zależy od jednego gola. Podobnie jak z Resovią kilka lat temu. Wtedy musieliśmy strzelić – teraz nie możemy stracić. Panowie, wytrzymajcie to!

52′

Skóra strzela, Kudła przyciąga piłkę jak magnes.

55′

Czy to jest ten moment dla Arki? Kobacki rusza sam na sam z połowy boiska, ale jednak po bokach ma asekurację rywali. Nie ma impetu i bez problemu dogania go Rogala, odbierając piłkę, którą sam przed chwilą podał do przeciwnika.

71′

Strzela Czubak i ponownie Kudła łapie. Golkiper po tym meczu powinien zyskać przydomek „Magnes”.

77′

Kibice Arki odpalają racowisko. Wygląda to efektownie.

Kozubal podaje do Bergiera, a ten z ostrego kąta trafia do siatki. GOOOOOL!!! Dwa do zera! Przez chwilę jestem przeszczęśliwy, ale… sędzia nie uznaje bramki – spalony. Tak jak w przypadku pierwszej nieuznanej bramki, wiedziałem od razu, że trafienie będzie anulowane, tak tutaj myślałem, że mamy to upragnione, dwubramkowe prowadzenie.

86′

Jak blisko ekstraklasy. Jak blisko wskoczenia na poziom, na którym nie byliśmy od dziewiętnastu lat. Stres sięga zenitu. Tak blisko, a tak daleko.

Jeszcze ten cholerny Foszmańczyk na skrzydle szaleje. No dobra, nie Foszmańczyk, ale Gaprindaszwili, który wygląda jak Foszmańczyk. Kręci, dośrodkowuje, ale Kudła jednorącz łapie tę piłkę.

90′

Sędzia dolicza pięć minut.

NAJWAŻNIEJSZE JEST NAJBLIŻSZE PIĘĆ MINUT. RESZTA TO EUFORIA.

90+3′

Marzec na skrzydło do Shibaty, ten po ziemi do Araka! Setka, Jakub strzel to, błagam, błagam! Aaajjjjjj, Arak strzela z pierwszej piłki, identycznie jak w Tychach, ale trafia prosto w Lenarcika. Rany boskie! Niechże się to nie zemści, błagam! I niech to się kończy!

90+5′

Rzut rożny dla Arki. Jakaż tu jest wrzawa, jaki hałas, jaki niesamowity tumult. Kibice Arki w tych ostatnich akcjach meczu wspierają piłkarzy z całych sił śpiewając głośne i rytmiczne „Arka gol!”. Ogłuchnąć idzie.

Przed chwilą mógł być „Arak gol”, ale teraz musimy bronić tego zwycięstwa.

Jaroszek wybija poza pole karne. Piłka znów wędruje na skrzydło do Gruzina, ale wybijamy na aut.

Jeszcze tylko jeden wrzut, przetrwać to, a wygramy.

Milewski wrzuca, ktoś tam zgrywa głową i nasz torman, Dawid Kudła łapie piłkę.

16:57:38

SĘDZIA KOŃCZY MECZ!!!!!!!!!!!!

GKS KATOWICE WYGRYWA I JEST W EKSTRAKLASIE!!!!

16:57:48

Wie już o tym cały świat, bo pojawił się news na 90minut.pl! Śniłem o tym newsie, jako głównym na portalu, z naszym herbem. W końcu się doczekałem!

Piłkarze klękają na boisku i padają sobie w ramiona, ławka wyskakuje z radości i biegnie świętować z tymi grającymi.

Rafał Górak chowa twarze w dłoniach jakby nie dowierzając, co tu właściwie się przed chwilą wydarzyło. Od razu łapie trenera w emocjach Paulina Bojarska, reporterka Polsatu.

Kibice GKS Katowice w euforii odpalają race, a „albo śmierć” może już zostać na wieki skreślone ze słynnego hasła.

I tylko kibice Arki każą „wypierdalać” spinając tym okrzykiem jako klamrą rozgrzewkę i koniec meczu.

Spiker grobowym głosem oznajmia:

„Tym samym drużyna gości zajmuje w rozgrywkach drugie miejsce i bezpośrednio awansuje do ekstraklasy. Żółto-niebieskim pozostaje rozegranie już w środę pierwszego meczu barażowego, a rywalem Arki będzie Odra Opole (…) Bardzo prosimy kibiców gości o nieużywanie środków pirotechnicznych, za chwilę odbędzie się uroczystość związana z wręczeniem drużynie gości pucharu za awans do ekstraklasy”.

17:00

Z trybun rozlega się głośne:

„Pierwsza, druga, trzecia liga, to nieważne dla nas jest, najważniejszy jest GKS, on najlepszy w Polsce jest!”

Na boisku rozstawiony jest czerwony łuk triumfalny, pod którym oficjalnie piłkarze będą świętować wywalczoną promocję.

17:02

Piłkarze przystrojeni w koszulki z napisem GieKStraklasa chwytają się za ręce i ławą ruszają biegiem pod sektor gości. Czas na świętowanie!

17:04

Dzieje się coś niesłychanego. Kibice skandują nazwisko trenera Rafała Góraka. W końcu można uhonorować trenera za ten niebywały sukces.

Podchwytują to piłkarze i triumfalnie podrzucają szkoleniowca.

Jak nam brakowało takich obrazków!

17:05

Wszyscy za bary i śpiewamy!

EKSTRAKLASA DLA KATOWIC, HEJ, HEJ!

17:07

Zabawa trwa w najlepsze:

„GKS klubem mym, już na zawsze będę z nim, więc z całych sił, śpiewamy dziś!”

Spiker kilkukrotnie i bezskutecznie nawołuje piłkarzy do zajęcia miejsca na podium w celach oficjalnych, ale oni wydają się w swojej radości z kibicami tego nie słyszeć.

Trudno nie odnieść wrażenia, że spiker po prostu nie może na to patrzeć, więc desperacko próbuje przerwać przybyszom z Katowic całą zabawę.

17:10

W końcu piłkarze podchodzą do tego łuku i tablicy z napisem „Gratulacje z okazji awansu – sezon 2023/24”. Zaczynają tańczyć, a wraz z nimi z efektownych pląsach odnajduje się prezes Krzysztof Nowak. Widać tę autentyczną radość sternika GieKSy.

Rozlewają się szampany, aż z wrażenia wspomniana tablica upada, więc podnosi ją trener wraz z Mateuszem Marcem i Sebastianem Bergierem. Jak upadek, to trzeba (się) podnieść!

Podchodzą Marcin Janicki i Wojciech Cygan. Jakże symboliczny obrazek, że dwóch byłych prezesów GieKSy, za kadencji których jednak nie otarliśmy się o awans – teraz honorują nasz klub wręczeniem pucharu.

17:11

Puchar wzniesiony do góry. Piłkarze śpiewają:

AWANS JEST NASZ!

A kibice w tym czasie?

BÓJCIE SIĘ CHAMY, DO EKSTRAKLASY WRACAMY!

Ach, ta sentymentalna przyśpiewka z 2000 roku, kiedy to GKS wywalczył poprzednią promocję. 24 lata temu.

Spiker po chwili ogłasza „koniec imprezy masowej”.

17:14

Na trybunach już dawno nie ma kibiców Arki, ale widać trochę pojedynczych osób z Katowic. Pozdrawiam osoby, z którymi zamieniłem kilka słów 🙂

Ochroniarz wyprasza mnie ze stadionu ze względu na koniec imprezy masowej. Delikatnie protestuję.

17:15

Wspólne zdjęcie piłkarzy i kibiców w akompaniamencie piosenki:

„Ajajaj, do boju Trójkolorowi! Brameczki strzelamy, trzy punkty dziś mamy, do ekstraklasy wracamy!”.

17:19

Kibice odśpiewują hymn GieKSy.

„GKS młody śląski klub, potężny i wspaniały, Trójkolorowe barwy ma, GKS nasz kochany, i chociaż młodym klubem jest, każdy mu wierny jest! Każdy mu wierny jest!”

Po chwili opuszczam obiekt.

17:27

Pod stadionem Arki kręci się jeszcze trochę osób. Do mnie zaczyna docierać, co się stało. Podczas meczu musiałem powściągnąć emocje i tłumić ich ekspresję. Spoko, mam wprawę, w czasach filmowania meczów niejednokrotnie znajdowałem się wśród kibiców rywali. Na czele ze słynnym meczem w Szczecinie wygranym 4:3, w którym – jak Boga kocham – na nagraniu słychać, jak któryś ze sfrustrowanych kibiców Pogoni krzyczy: „Kurwa, Shellu nie kręć!”.

Pojawiają się łzy w oczach. Zrobiliśmy to.

GKS Katowice w Ekstraklasie!

22:02

Minęło niemal pięć godzin. Po powrocie na kwaterę nie wiedziałem, co robić. Zaopatrzony byłem w piwo bezalkoholowe na świętowanie tego triumfu. Ale wielość rzeczy do obejrzenia, poczytania i nasycenia się doniesieniami medialnymi była tak potężna, że wiedziałem, że i tak wszystkiego teraz nie ogarnę.

Obejrzałem skrót, przejrzałem internety wzdłuż i wszerz.

W trakcie meczu śledziłem inne wyniki, więc wiedziałem, że Wisła dostała wciry i ostatecznie zajęła 10. miejsce. A oprócz Arki z Odrą, w barażu zagra Motor z Łęczną. Uff, jak dobrze, że nie my. My możemy już świętować!

Teraz po raz czwarty podczas tego wypadu jestem na molo w Orłowie. Jest już ciemno, a fale morskie i oświetlony pomost to idealne miejsce, by wyciszyć emocje. Jak dobrze.

Zapowiadane są dwie fety, jedna bezpośrednio po powrocie piłkarzy i kibiców do Katowic – pod Spodkiem około 2:30, druga o 17:00 już w świetle dziennym.

Nie będę mógł zasnąć, a pociąg mam o wcześnie rano.

Poniedziałek 27 maja, godz. 7:30

Dotarłem do dworca. Tym razem podstawili Pendolino. Zasiadam więc wygodnie na swoim miejscu, a za oknem pada deszcz. To niebo płacze nad Gdynią, choć przez poprzednie trzy dni było słońce, nawet mimo prognozowanych burz. Choć była jedna – na Olimpijskiej. Ale nie atmosferyczna.

Bye, bye Gdynia. To miejsce na mapie Polski już zawsze będzie nam się kojarzyć z wielkim sukcesem. GieKSa zrobiła coś niesamowitego. Odrobiła sześciopunktową stratę z dwóch kolejek przed końcem. Na wyjeździe, w meczu bezpośrednim. Magia.

10:35

Przejeżdżam obok Stadionu Narodowego. To, co? Może jako ekstraklasowicz powalczymy w przyszłym sezonie?

13:30

Melduję się mieście klubu ekstraklasowego – Katowicach. Z poczuciem dobrze spełnionego, symbolicznego obowiązku pielgrzymkowego. Z wdzięcznością dla GieKSy, trenera, piłkarzy, kibiców, a także oczywiście Camilo Meny i Lechii Gdańsk.

Misja Gdynia zakończona. Teraz tylko wrócić do domu, ogarnąć się i pędem na fetę pod katowickim Spodkiem!

Shellu

PS A już wkrótce zamieszczę w necie relację filmową z tejże pielgrzymki, więc jeśli komuś wpadnie w oko – to zapraszam do obejrzenia!

Edytowano: 17 czerwca na kanale Chwila Ulotna od Shella na YouTubie (subskrybuj) ukazał się film z pielgrzymki dziękczynno-błagalnej spod stadionu Lechii pod obiekt Arki, meczu w Gdyni i radości z okazji awansu GKS Katowice do Ekstrakalsy.

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

4 komentarze
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

4 komentarze

  1. Avatar photo

    Markena

    3 czerwca 2024 at 09:46

    Chodź pomaluj mój swiat. Choć człowiek tyle lat się uczy nie zawsze jest mądry

  2. Avatar photo

    Fjodor64

    3 czerwca 2024 at 09:54

    Shellu, ja tam nie slyszalem w relacji ze Szczecina „K***a, Shellu, nie kręc”, ino jakże uprzejmą prośbę wypowiedzianą płaczliwym tonem: „Sp***daleaj stąd, proszę…” To też było.pod Twoim adresem? 🙂

  3. Avatar photo

    Daniel

    3 czerwca 2024 at 14:28

    Baaardzo długie…. i dobrze! Bo czyta się przez cały czas z bananem na twarzy! Piękna wyprawa Shellu💪

  4. Avatar photo

    dar26ber

    4 czerwca 2024 at 02:58

    Shellu świetne!!!
    Jestem z czasów którzy pamiętają europejskie puchary. Tułaczka po niższych ligach przez tyle lat była dla mnie katastrofą ale MAMY TO i oby jak najdłużej!!!

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Galeria Piłka nożna

Komplet GieKSy w Zabrzu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do drugiej galerii z Zabrza. Zdjęcia przygotowała dla Was Madziara. 

Kontynuuj czytanie

Kibice Piłka nożna Społecznie

Puchar albo koszulka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Przed nami kolejne spotkanie w ramach rozgrywek o Puchar Polski. Oprócz sportowych emocji wraca też „Akcja Pucharek”, którą spontanicznie zapoczątkowałem kilka lat temu, i którą z dużym uśmiechem od lat podłapuje nasz piłkarz – Adrian Błąd. Jeśli nie wiecie, o co chodzi, to spieszę z wyjaśnieniem. 

We wrześniu 2019 roku los skojarzył nas w Pucharze Polski z Wartą Poznań. Graliśmy wówczas wieczorem, a ja czas pomiędzy końcem pracy a meczem, z braku lepszych rozrywek tamtego dnia postanowiłem spędzić w biurze. Z nudów wydrukowałem mały Puchar Polski i przykleiłem go do… słomki. Wziąłem go na Bukową i wtedy zauważyłem, jak wiele osób reaguje śmiechem na ten mały pucharek. GieKSa wygrała tamto spotkanie w karnych, a ja po meczu podczas zbijania piątek z piłkarzami wręczyłem Puchar Adrianowi Błądowi. Nasz ówczesny kapitan szybko podłapał wesołą konwencję i zrobił „rundę honorową” pod Blaszokiem i Trybuną Główną wznosząc wysoko mały pucharek. Było trochę śmiechu, a na Twitterze umówiłem się z Adrianem, że na kolejną rundę pucharek będzie większy, i tak aż do Narodowego.

W kolejnej rundzie Pucharu Polski mierzyliśmy się ze Stalą Stalowa Wola, a mecz rozgrywany był przy pustych trybunach w… Boguchwale. Na tamto spotkanie pojechałem jako fotoreporter GieKSa.pl. Wtedy również GKS rozstrzygał mecz w karnych, niestety wówczas musieliśmy uznać wyższość rywala, a jednym z zawodników, którzy nie strzelili karnego, był… Adrian Błąd. Po spotkaniu pogadaliśmy chwilę z Adrianem, widział przygotowany wcześniej kolejny pucharek i w ramach pocieszenia podarował mi koszulkę z tamtego spotkania. Były to specjalne koszulki na Puchar Polski, promujące akcję „Odblaskowi”. W mojej dość sporej kolekcji gadżetów GieKSy jest to obecnie jedna z najważniejszych pamiątek.

W kolejnych latach powtarzaliśmy akcję, wprowadzając zasadę: po każdej rundzie pucharek będzie większy aż do Narodowego, a jeśli przegramy – koszulka Adriana trafi na cel charytatywny. Jak pewnie wiecie, w ostatnich latach nie zdobyliśmy Pucharu Polski, dlatego po każdej porażce Adrian honorowo oddawał koszulkę, a ja później wystawiałem je na charytatywne licytacje, dzięki którym udawało nam się wesprzeć zbiórki na Maję i Alexa.

Mimo iż pomaganie to wspaniała i wartościowa sprawa, to trzymam kciuki, aby w tym roku koszulka została u Adriana i abyśmy mogli świętować na Narodowym.

Kontynuuj czytanie

Kibice Piłka nożna

Pogoń Szczecin kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Pogoń Szczecin to jedna z większych kibicowskim firm na obecnej scenie. Ostatnia dekada w ich wykonaniu to absolutne panowanie w województwie zachodniopomorskim i nic nie wskakuje na to, żeby kiedykolwiek miał się to zmienić.

Ruch kibicowski w Szczecinie zapoczątkował się już w latach 70., kiedy dorobili się zgody z Legią Warszawa oraz Śląskiem Wrocław.

W 1980 roku u boku Legii (zgoda ze Śląskiem już padła), która grała finał Pucharu Polski ze znienawidzonym Lechem Poznań w Częstochowie, doszło do jednej z największych awantur w historii polskiego podwórka. Na stadionie trwała regularna bitwa i do dzisiaj nie wiemy, ile osób zginęło. Dużo było zatajania informacji o śmierci kibiców – jedne źródła informowały o 2-3 zabitych, inne „dźwigały” do nawet 7-8.

Pogoń, która jest starym wyjadaczem polskich trybun, dorobiła się przez wszystkie lata garstki zgód. Z czego to wynikało? Jednoznacznej odpowiedzinie mamy, ale z pewnością subkultura metalowców, mająca dużo do powiedzenia, miała swoją rolę w odbiorze Portowców przez chuliganów w resztach zakątkach Polski, w których łyse głowy oraz kurtki „fleki” były na porządku dziennym.

Sztama z Legią jest dzielona na dwa rozdziały. Pierwszy to sojusz zawarty od lat 70., który trwał do połowy lat 80. Po zakończeniu zgody relacje Warszawa – Szczecin nie były, delikarnie pisząc, idealne. Wiosną 1994 roku do Szczecina jechała 80-osobowa załoga Legii gotowa na wszystko… Wcześniej zjeżdżały się jednostki fanów CWKS-u i jedni ze starymi znajomymi Portowcami pili wódkę, inni na mieście bili  się między sobą. Naprawdę nikt nie wiedział, jak ten dzień się zakończy. W trakcie pierwszej połowy stara ekipa Legii przyszła do młyna Portowców i przekazała, że od dziś jest zgoda. Zostały nawet wymienione między sobą flagi, ale w trakcie meczu doszło do konfliktu fanów MKS-u między sobą. Jedni pozdrawiali CWKS, inni „jechali” Legię od najgorszych… Flaga „Warsaw Fans Hooligans” wisiała w sektorze Pogoni – została zdjęta, po czym znowu wracała na płot… Ogólnie od 70. minuty już było wszystko wyprostowane i wyjaśnione we wszystkich szeregach – Pogoń zabrała Legię na piwo i zgoda zaczynała się na nowo rozwijać, ale był kolejny problem…

Zagłębie Sosnowiec to stara i zasłużona zgoda Legii Warszawa. Miała również dwa etapy przyjaźni, ale rok 1991 to moment, w którym Zagłębie z Legią odnowiło sztamę podczas naszego wspólnego finału Pucharu Polski w Piotrkowie Trybunalskim. Jeszcze we wrześniu 1994 roku Portowcy grali w Częstochowie, gdzie zawitało Zagłębie Sosnowiec w 50 osób. Stara ekipa Pogoni powiedziała, że mogą wejść i wywiesić symbolicznie flagę, ale mają stać obok, bo sztamy i tak nie będzie. Zagłębie wychodząc z sektora zaczęło wbijać w Pogoń, za co Portowcy również im pojechali wyzwiskami. W kwietniu 1995 roku doszło do spotkania w „Źródełku” (lokalu kibiców Legii) przy okazji meczu Legia – Pogoń, kiedy mottem zbratania dwóch zwaśnionych ekip było hasło: „zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. Były to dyplomatyczne zagranie Legii, aby Pogoń i Zagłębie zakopali topór wojenny, a zgoda została oficjalnie przybita. Nieoficjalnie – tej zgody nigdy nie było. Mimo potężnej odległości między Szczecinem a Sosnowcem, ta kosa jest naprawdę silna i odczuwalna. Chuligani Barra Bravas ’97 (ze wsparciem kolegów z BKS-u Stal Bielsko-Biała) nawet tak się poświęcili, że pojechali na morsowanie fanów Pogoni, z którego przywieźli ze sobą flagę szczecinian.

Co do kos, to oprócz „lokalnej” z Lechem Poznań, mają od zawsze daleką, ale nigdy starzejącą się z Cracovią. Podczas meczu Polska – Anglia w Chorzowie (1993 rok) kibce Cracovii zabili nożem w tramwaju Andrzeja „Faraona” Kujawę.

W 2013 roku Legia Warszawa grała mecz w europejskich pucharach z Lazio Rzym. Ekipa Zagłębia zabrała swoją zgodę z Bielska-Białej, która wydawało się, że zbliża się coraz bliżej do Legionistów. Nie mogło zabraknąć konfliktu przy bezpośrednim spotkaniu. Portowcy czuli się nieswojo, natomiast Legia zbytnio nie dała im wsparcia. We wrześniu obie strony postanowiły ogłosić, że blisko 20-letnia przyjaźń przechodzi do historii i rozstają się ze wzajemnym szacunkiem. Tydzień temu ta relacja już oficjalnie przekształciła się w kosę.

Obecnie Pogoń Szczecin ma regionalną zgodę z Kotwicą Kołobrzeg, która trwa od 2019 roku. We wcześniejszych latach Kotwa miała status fan clubu ale poczyniła spory chuligański rozwój. Odnośnie do  fanów z Kołobrzegu to ciekawostką jest fakt, że mimo końca zgody Legii z Pogonią, jest niepisany pakt, który mówi, że fanów Legii w Kołobrzegu się nie rusza, bo to oni im zapoczątkowali ruch kibicowski na Kotwicy. Sami kibice Kotwy wytłumaczyli to w wywiadzie dla „To My Kibice!”.

Drugą zgodą Pogoni jest holenderski Feyenoord Rotterdam. Oficjalnie sztama przybita została w 2023 roku, ale wcześniej łączył ich układ chuligański, który także mają z niemieckim Dynamem Berlin. Wielu przez zbliżony herb „D” myli, że Portowcy trzymają z Dynamem Drezno.

Dobre relacje mają również chuligani z chorwackim NK Osijek. Były i dawniej jakieś kontakty ze Spartą Praga czy Ujpestem Budapeszt, ale skończyło się na turnieju kibiców lub zwykłych prywatnych relacjach.
Dokąd zmierzają Portowcy? Ciężko wskazać, bo nic oficjalnie ich już nie łączy, jednak wiele ekip zdążyło im zaśpiewać pieśni „pozdrawiające” Widzew Łódź i sugerując, że koalicja WRWE jest im bliższa, ale wszystko to obecnie domysły i spekulacje.

Nasza rywalizacja z Portowcami jest bogata w doświadczenia. Ledwo od dnia powstania naszego klubu i gry w Ekstraklasie zaczęliśmy ze sobą rywalizować. Już w 1968 roku chłopak na zdjęciu miał do wyboru dwa mecze – GieKSa podejmowała szczecinian na Stadionie Śląskim (nie mieliśmy jeszcze swojego stadionu), zaś nasi sąsiedzi równolegle grali ze Śląskiem Wrocław.

Nie licząc kilku lat, w których nas zabrakło w elicie (od 1971 do 1978 roku), graliśmy ze sobą non stop. Wiosną 1988 roku, kiedy graliśmy z Pogonią, nasz młyn był wystawiony na obecnym sektorze 5 i 6 Trybuny Głównej.

Rok później w marcu 1989 roku nasi piłkarze byli już wspierani z Blaszoka.

Ogólnie do końca lat 80. ciężko odnotować jakieś wzajemne liczy na obu stadionach. Pierwszą odnotowaną liczbę fanów GieKSy w Szczecinie datuje się na wiosnę 1987 roku – 5 naszych fanatyków. Sezon później, czyli jesienią 1988 roku, do Szczecina pojechało aż 200 fanów GKS-u, ale warto zaznaczyć, że było to lato i zjeżdżali się fani GieKSy przebywający na wczasach nad polskim morzem z różnych miejscowości. Co do kibiców MKS-u na Bukowej. Nie wątpię, że byli ale niestety nigdzie nie odnalazłem żadnego śladu wizyty kibiców Pogoni w Katowicach. Także pora przenieść się w najlepsze lata – szalone 90.

Pogoń Szczecin w sezonie 1992/1993 wróciła do elity. Na wyjazd w sierpniu wybrało się 12 fanatyków GieKSy oraz… 1 kibic Pogoni z Jaworzna.

Rok później w sezonie 1993/1994 jesienią do Katowic zawitało 30 fanów Pogoni.

Wiosną 1994 roku do Szczecina wybrało się 52 fanatyków GieKSy, na których czekało mnóstwo atrakcji chuligańskich na trasie. Pod koniec meczu gospodarze wykorzystali naszą radość po strzelonej bramce i zerwali małą flagę „Giszowiec”.

W tym samym roku ponownie mieliśmy wyjazd do Szczecina. Tym razem wybrało się 6 kibiców GieKSy, a nasza skromna delegacja została trafiona i flaga zmieniła właściciela. Na powrocie ustawiła się w Poznaniu „Brygada Banici” w 20 osób, ale oszczędziła naszych kibicó. Mieli jedynie pretensje o wywieszanie flagi Gniezna na Blaszoku.

Wiosną 1995 roku na Bukowej Pogoń Szczecin oszacowała się łącznie na 100 głów. Byli świeżo po przybiciu zgody z Zagłębiem Sosnowiec i dzięki temu mecz miał dodatkowe atrakcje. Dostali wsparcie od fanów Zagłębia, którzy oczywiście stanowili większość ekipy przyjezdnej.

W sezonie 1995/1996 na jesień graliśmy w Szczecinie. Wyjechało 30 fanów GieKSy, ale z różnych przyczyn na trasie (m.in. brak biletów i brak połączeń) ostatecznie na własną rękę dotarło 5 fanatyków.

Wiosną 1996 roku w marcu do Katowic przyjechało 50 Portowców.

Po spadku Pogoni z ekstraklasy na rok, zobaczyliśmy się w sezonie 1997/1998 ponownie. Jesienią Bukową odwiedziło 17 fanów Pogoni, którzy zostali obici i stracili swoje fanty – szaliki i koszulkę.

W kwietniu 1998 roku na rewanżowe spotkanie wybrało się 72 kiboli GieKSy. Jak pokazały poprzednie wizyty i doświadczenie zdarzeń losowych, finalnie dojechało 36 GieKSiarzy. Resztę wyrzuciła policja za brak biletów, co w latach 90. było chlebem powrzednim. Druga załoga dowiedziała się, że na stadion nie wejdą, bo weszły wtedy obowiązkowe identyfikatory. Pozostało zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na peronie Szczecin Dąbie.

W sezonie 1998/1999 pierwszy mecz zagraliśmy na Bukowej. W październiku przyjechało 32 Portowców, z czego kilka jednostek zostało wyczajonych na mieście i obitych. Na Blaszoku doszło do konfliktu z zarządem, który nie życzył sobie wieszania flag od… zewnętrznej strony płotu przez co trybuna została opuszczona, a piłkarze dokończyli mecz bez flag i kibiców.

W marcu 1999 do Szczecina nie wybrał się żaden przedstawiciel GieKSy przez niewpuszczanie kibiców gości. Ostatecznie GieKSa po tłustych latach i chwilowej przeciętności w lidze pożegnała się z Ekstraklasą…

Po rocznej banicji GieKSa wróciła do Ekstraklasy w 2000 roku. Na inaugurację ligi zagraliśmy z Pogonią na Bukowej. Portowcy w lipcu zawitali całkiem solidną liczbą 180 głów, co było wtedy ich rekordem w Katowicach. Z kolei Blaszok po awanturze ze Śląskiem Wrocław został zamknięty na pół roku i nasz młyn przeniósł się na Trybunę Północną. Mogliśmy wtedy na własne oczy uświadczyć jakie dogodne warunki do oglądania meczów mają u nas kibice gości.

W marcu 2001 roku po ogromnej mobilizacji w naszych szeregach do Szczecina pojechało 240 GieKSiarzy, w tym 10 Banik Ostrava. Była to nasza najlepsza liczba w historii na szczecińskiej „Papricanie”. GKS wygrał 2:1.

ACD Systems Digital Imaging

Sezon 2001/2002 to dziwny wymysł centrali z PZPN, która chciał uatrakcyjnić ligę i podzielono rozgrywki na grupę A i B, gdzie pierwsze 4 drużyny po rozegraniu 14 spotkań awansowały do grupy mistrzowskiej, a druga część do grupy spadkowej. GKS w ostatniej kolejce awansował do elity,w któej w krótkim odstępie czasu mógł się spotkać z Pogonią.

W marcu 2002 roku doszło do ciekawego meczu. Portowcy przyjechali w 40 głów, z czego część na dworcu została trafiona przez naszych chuliganów. Pogoń została skrojona z szalików. Niespodziewanie około 80. minuty meczu chuligani Pogoni zrobili wjazd pod kasy w drugie 40 głów z okrzykiem ich ówczesnej bandy – Terror Corps. Nasi oczywiście wyszli naprzeciwko i doszło do szybkiego starcia, jednak mundurowi jeszcze szybciej przerwali harce i odwieźli Pogoń na dworzec. Z kolei na łuku doszło do walki z ochroną i mundurowymi.

Miesiąc później w kwietniu graliśmy rewanż w Szczecinie. Wyruszyło 38 fanatyków, ale tradycji stało się zadość. W Lesznie prawie cały skład skończył podróż przez policję. Dwie osoby wyruszyły na własną rękę różnymi sposobami i przesiadkami, a ostatnie 200 km do Szczecina postanowili pokonać… taksówką. Inna 5 osobowa załoga jechała swoim samochodem i finalnie zasiadło w sektorze gości 7 fanów GieKSy.

Sezon 2002/2003 to słodko-gorzki sezon dla fanów GieKSy. Klub spisywał się ponad oczekiwania wszystkich i do końca sezonu nawet chwilowo włączył się o walkę tytułu Mistrza Polski, w tle jednak od października toczyła się nasza wojna z firmą Dospel.

Jesienią do Szczecina wybrało się 80 kiboli GieKSy, a towarzyszyła nam jedynie flaga naszego Świętej Pamięci brata – Pisaka. W pierwszą stronę zostało nawet trafionych kilku fanów Lecha Poznań jadącym tym samym pociągiem, którzy zostali pozbawieni z szalików.

Wiosną 2003 roku w maju podejmowaliśmy już spadającą z ligi ekipę Pogoni Szczecin, a ważniejszym od miejsca w tabeli był los samego klubu, który zaczął tonąć. Portowcy również popadli w ogromny kryzys kibicowski. Do Katowic dojechało jedynie 15 fanatyków, część z nich nie miała wyjścia i musiała stoczyć honorową walkę po 4 osoby, którą szybko wygrała GieKSa, a naszym łupem padły 2 płótna (Ekipa 100% Gryfino” oraz „Pogoń Walcząca”), która z oczywistych względów została zwrócona.

Po spadku z ekstraklasy Portowcy podobnie jak my w 2000 roku, wrócili po rocznej banicji do elity.

We wrześniu 2004 roku pojechało nas 57 głów, ale nie mogliśmy wejść ze względu na brak tzw. chipów.

W maju 2005 roku zaczynaliśmy się pomału żegnać tym razem my. Ale wtedy nikt nie wiedział, że na trochę dłużej niż się wszystkim wydawało. Blaszok został zamknięty, a młyn zasiadł na Trybunie Północnej. Portowców zabrakło, a na pustym Blaszoku wywiesiliśmy transparent „www.RatujemyGieKSe.pl”.

Po wysłaniu nas w zaświaty i żmudnej drodze odbudowy naszego klubu w 2009 roku wróciliśmy na zaplecze Ekstraklasy. Wyjazd Do Szczecina był 1 sierpnia, czyli w święto Powstania Warszawskiego, ale nie to było wtedy najgłośniejszym tematem polskich trybun. W sektorze gości ogłoszona została śląska zgoda: GKS-u Katowice i Górnika Zabrze, którą wcześniej łączył układ chuligański. Pojechało nas wtedy rekordowe 502 osoby, w tym 150 Torcida i 12 Banik Ostrava, co do dziś jest naszą najlepszą liczbą na Pogoni.

Tego samego roku w listopadzie zagraliśmy mecz z Pogonią na Bukowej. Świeżo upieczona zgoda z Górnikiem miała się świetnie i Torcida w tym dniu dała nam nieprawdopodobne wsparcie przyjeżdżając w 1000 głów! Portowcy tego dnia przyjechali w 265 głów, w tym 10 Legia Warszawa, co było ich najlepszym wyjazdem w historii do Katowic, ale Trybuna Północna, na której zasieli ugościła ostatni raz przyjezdnych…

Sezon później zagraliśmy pierwszy mecz na wyjeździe. W listopadzie wypadł wyjazd w najgorszym możliwym terminie – czwartek. Na eskapadę zdecydowało się mimo wszystko 201 fanatyków, w tym 28 Banik Ostrava i 21 Górnik Zabrze, co było doskonałą liczbą. Nieprawdopodobne widowisko zafundowali nasi piłkarze którzy przegrywali w Szczecinie 3:1 do 85. minuty. Jednak GieKSa w przeciągu 5 minut strzeliła… 3 bramki i wygrała 4:3! Od tego wyjazdu zaczął obowiązywać zakaz jeżdżenia kobiet na wyjazdy, a wyjątek od tej grupy miał miejsce m.in. na ostatnim meczu w Zabrzu.

Rewanż był bezbarwny. W czerwcu 2011 roku graliśmy kolejny beznadziejny sezon, a Blaszok żegnał Wojciecha Stawowego białymi chusteczkami i taczką. Portowców, przez wyłączoną z użytku Trybunę Północną, zabrakło.

 

W sezonie 2011/2012 graliśmy ostatni raz w lidze ze sobą. Na Bukowej mecz nie miał żadnej historii. Przegraliśmy 0:2, a fanów gości ponownie zabrakło (przez brak sektora gości).

 

Wiosną 2012 roku w maju do Szczecina wybrało się 180 fanatyków GieKSy. Piłkarze przegrali 0:1 i skończył się kolejny beznadziejny sezon walki o nic. Portowcy natomiast po wieloletniej odbudowie zostali beniaminkiem Ekstraklasy, w której grają nieprzerwalnie do dziś.

Po 10 latach udało nam się znowu zagrać z Pogonią… ale rezerwami. W Pucharze Polski wylosowaliśmy Pogoń II Szczecin i mimo środowego terminu zainteresowanie wyjazdem do Szczecina było spore. Mecz graliśmy na bocznym boisku, a dzięki uprzejmości Portowców mogliśmy zawitać w 215 głów, w tym 3 ROW Rybnik i 2 Banik Ostrava.

Ostatni raz z Portowcami mierzyliśmy się 6 lat temu – ze Szczecina do Katowic przyjechało wówczas 118 fanów Pogonii.

W piątek widzimy się na Blaszoku. To jeden z trzech ostatnich spotkań GieKSy na Bukowej. Żyjmy chwilą!

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga