Dołącz do nas

Hokej Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka

Tygodniowy przegląd mediów: Mistrzynie Polski górą w Olsztynie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki i hokeja na lodzie. Prezentujemy naszym zdaniem, najciekawsze z nich.

Drużyna żeńska rozegrała drugi mecz ligowy w Orlen Ekstralidze, w którym pokonała Stomilanki Olsztyn 4:1 (4:0). W trzeciej kolejce rozgrywek piłkarki zmierzą się, w Katowicach z KS Uniwersytet Jagielloński. Mecz rozpocznie się o godzinie 18:00, 22 sierpnia. Drużyna męska wygrała w meczu piątej kolejki PKO BP Ekstraklasy wygrała z Arką Gdynia 4:1. Prasówkę po tym meczu przeczytacie TUTAJ. Następny mecz zespół rozegra w Zabrzu z Górnikiem. Spotkanie  rozpocznie się o godzinie 20:15, w sobotę, 23 sierpnia. Przed spotkaniem z Arką do drużyny dołączył holenderski pomocnik Jesse Bosch, który podpisał kontrakt z klubem na trzy lata.

Siatkarze rozegrali dwa sparingi przed nowym sezonem, oba z Lechią Tomaszów Mazowiecki. W pierwszym z nich padł remis 2:2, w drugim nasz zespól wygrał 4:0. Kolejne sparingi drużyna rozegra 21 i 22 sierpnia z Nowak-Mosty Będzin.

Hokeiści, w ubiegłym tygodniu rozegrali dwa test-mecze: z KH Energą Toruń oraz z Polonią Bytom. Z Energą zespół przegrał po rzutach karnych 2:3, z kolei z Polonią wygrał 13:1. W tym tygodniu drużyna rozegra trzy sparingi: z RI Okna Berani Żlin (w środę, 20 sierpnia), HC RT Torax Poruba (w czwartek, 21 sierpnia) oraz z LHK Jestřábi Prostějov (w piątek, 22 sierpnia). Spotkania zostaną rozegrane w ramach turnieju towarzyskiego w Parubie.

 

PIŁKA NOŻNA

kobiecyfutbol.pl – Katowiczanki zrehabilitowały się za wynik sprzed tygodnia

W meczu 2. kolejki Orlen Ekstraligi Energa Stomilanki Olsztyn podejmowały na swoim terenie GKS Katowice.

Ostatni pojedynek tych zespołów zakończył się zwycięstwem 5:0 dla obecnych mistrzyń Polski. Dla katowiczanek było to jednak wyjątkowe spotkanie – po raz pierwszy grały na „Nowej Bukowej” przy tak licznej, prawie czterotysięcznej publiczności, co sprawiło, że atmosfera była jak święto! Podopieczne Karoliny Koch rozpoczęły sezon od falstartu – po raz pierwszy od dwóch lat poniosły ligową porażkę na własnym terenie, tym razem z Rekordem Bielsko-Biała. Energa Stomilanki Olsztyn natomiast uległy beniaminkowi Lechowi Poznań UAM 0:1 na wyjeździe. W szeregach Stomilanek znajdują się dwie piłkarki, które jeszcze w ubiegłym sezonie broniły barw Gieksy – Natalia Kulig i Dominika Misztal.

Spotkanie idealnie rozpoczęło się dla GieKSy Katowice, bowiem już w 3. minucie gry prowadzenie swojemu zespołowi dała . Kolejne minuty spotkania to dość wyrównana rywalizacja, przy czym brakowała klarownych sytuacji strzeleckich pod którąkolwiek z bramek. Stomilanki dążyły za wszelką cenę do doprowadzenia do wyrównania. Okazji ku temu było co najmniej kilka, nie przyniosły one jednak większego zagrożenia, brakowało precyzyjnego ostatniego podania bądź celnego dośrodkowania. Zespół Dariusza Maleszewskiego miał wiele rzutów rożnych, wiele akcji oskrzydlających, brakowało jedynie dobrego dogrania w szesnastkę. Katowiczanki z kolei przeprowadzały pojedyncze dobre ataki, nie forsowały zbytnio tempa, tym bardziej zaskoczyło rozwiązanie worka z bramkami, jakie nastąpiło po 29. minucie spotkania. Prowadzenie aktualnych mistrzyń Polski podwyższyła Nowak, która najwyżej wyskoczyła do precyzyjnie dośrodkowanej piłki z rzutu wolnego i nie dała szans na skuteczną interwencję Barszcz. Zaledwie trzy minuty później po raz kolejny piłka znalazła się w bramce Stomilanek, tym razem po składnej, zespołowej akcji i zwycięskim dla Hmírovej pojedynku oko w oko z golkiperką olsztynianek. W 36. minucie rozmiary prowadzenia katowiczanek przybrały jeszcze okazalsze rozmiary. Na listę strzelczyń wpisała się Włodarczyk, która skutecznym strzałem z okolic jedenastego metra pokonała Barszcz, wykańczając bardzo dobrą, wielopodaniową akcję całego zespołu. To było doprawdy nokautujące siedem minut w wykonaniu GieKSy, Stomilanki były w tym momencie na deskach.

Po zmianie stron gry Energa Stomilanki Olsztyn zdołały zdobyć jedynie bramkę honorową, co należy uznać za jeden z nielicznych pozytywów z dzisiejszego spotkania. W 58. minucie gry piłkę z siatki musiała wyciągać Seweryn po skutecznie wykończonym rzucie rożnym. Do końca spotkania żaden z zespołów nie zapisał kolejnego trafienia na swoim koncie.

 

uwmfm.pl – Mistrzynie Polski górą w Olsztynie

Energa Stomilanki Olsztyn przegrały na Stadionie Miejskim 1-4 (0-4) z GKS-em Katowice i po dwóch kolejkach nowego sezonu Orlen Ekstraligi piłki nożnej kobiet zajmują ostatnie miejsce w tabeli. Mistrzynie Polski sobotnie spotkanie rozstrzygnęły już  w pierwszej połowie, rehabilitując się za niespodziewaną wpadkę sprzed tygodnia.

Drużyna ze Śląska na inaugurację rozgrywek niespodziewanie uległa na własnym obiekcie 2-3 Rekordowi Bielsko-Biała. Natomiast olsztynianki nie potrafiły przeciwstawić się na wyjeździe jednemu z beniaminków. Przegrały 0-1 z Lechem UAM Poznań.

Zarówno w tym spotkaniu, jak i w pierwszym domowym w meczowej kadrze zabrakło jednej z pozyskanych latem zawodniczek – Kali Mc Daniel. Miejsce w podstawowym składzie straciła natomiast Martyna Duchnowska. Od pierwszej minuty zastąpiła ją Natalia Kulig. Za czerwoną kartkę pauzowała Gabriela Kędzia.

GKS dominował na boisku od samego początku. Już w trzeciej minucie prowadził po bramce Anity Turkiewicz. Kolejne bramki w pierwszej połowie strzeliły jeszcze: Katarzyna Nowak, Patrícia Hmírová i Julia Włodarczyk. Do przerwy było 4-0 dla zespołu z Katowic, a warto dodać, że nie wykorzystał on kilku innych doskonałych okazji.

Po zmianie stron gościnie kontrolowały wydarzenia na boisku. Dały się zaskoczyć tylko raz. A właściwie… zaskoczyły się same, bo po wrzutce z rzutu rożnego jedna z mistrzyń Polski – Klaudia Maciążka – skierowała piłkę do własnej bramki. Z kronikarskiego obowiązku dodamy, że Stomilanki ponownie kończyły mecz w dziesiątkę. To efekt ostrej gry i przerywania akcji rywalek faulami. W doliczonym czasie gry za jeden z nich z boiska wyleciała Amanda Turowska.

 

gol24.pl – GKS Katowice ogłosił transfer. Jesse Bosch pierwszym obcokrajowcem ściągniętym tego lata

GKS Katowice potwierdził ósmy transfer w letnim okienku. Po siedmiu Polakach zdecydował się na Holendra. To Jesse Bosch mający za sobą przeszłość w cenionej Eredivisie. 25-letni pomocnik podpisał kontrakt do czerwca 2028 roku.

Bosch ostatnio występował w Willem II Tilburg, czyli dla beniaminka, z którym zresztą ten awans wywalczył. W ubiegłym sezonie zdobył 6 bramek. Rozegrał 33 mecze.

Charakterystykę nabytku przedstawiono na oficjalnej stronie klubu: – Bosch to wszechstronny i dynamiczny środkowy pomocnik, potrafiący efektywnie wspierać linię ofensywną i defensywną. Najlepiej czuje się na pozycjach numer ‘6’ i ‘8’. Jego styl “box-to-box” – polegający na nieustannej pracy w obu fazach gry – dobrze wpisuje się w potrzeby naszego zespołu. Charakteryzuje go agresywna gra w obronie, aktywność w środku pola, a także zdolność do wykańczania akcji.

Odnotujmy, że GKS Katowice to najbardziej polski zespół w całej PKO Ekstraklasie. W kadrze Rafała Góraka jest ledwie czterech obcokrajowców. Oprócz Boscha to Estończyk Marten Kuusk, Hiszpan Borja Galan oraz Słowak Adam Zrelak.

 

weszlo.com – Jesse Bosch. GKS Katowice bierze specjalistę od pięknych goli

GKS Katowice wreszcie dokonuje transferu, po którym kibice od początku mogą sobie wiele obiecywać. Jesse Bosch z Willem II Tilburg wygląda na kogoś, kto szybko powinien zacząć dawać jakość śląskiej drużynie, a ona tej jakości na gwałt potrzebuje.

Dotychczasowe poczynania GieKSy w letnim okienku opierały się głównie na sprowadzaniu Polaków do odbudowy lub w ogóle do pierwszego błyśnięcia w seniorskiej karierze, że wspomnimy o Filipie Rejczyku.

Marcel Wędrychowski i Kacper Łukasiak przyszli z Pogoni Szczecin, w której mieli lepsze chwile, ale długofalowo nie byli zawodnikami z pierwszego szeregu. Łukasiak dobrze zaczął poprzedni sezon po powrocie z wypożyczenia do Górnika Łęczna. Już w 1. kolejce strzelił gola Koronie Kielce, niedługo potem dołożył trafienie z Widzewem Łódź. Jesienią regularnie gościł w podstawowym składzie Portowców, ale wiosną jego akcje już wyraźnie spadły, choć i tak można było zakładać, że ze względu na jego wiek (21 lat) klub zdecyduje się przedłużyć kontrakt. Na to do pewnego momentu się zanosiło, ale w ostatniej chwili nastąpił zwrot akcji, na którym skorzystali katowiczanie.

Wędrychowski długo leczył poważną kontuzję, a w drugiej rundzie nie do końca się odbił. Pod koniec sezonu zanotował kilka przebłysków, ale to było za mało, żeby został w Pogoni. Obietnicą na coś więcej jest od dawna i nigdy nie spełnił pokładanych w nim nadziei.

Poważne problemy zdrowotne wstrzymały także Jakuba Łukowskiego, który po bardzo udanym sezonie 2022/23 (12 goli w Ekstraklasie dla Korony Kielce) zerwał więzadło krzyżowe i stracił niemal cały następny sezon. Po przejściu do Widzewa bardzo dobrze zaczął, lecz szybko spuścił z tonu. Im dalej w las, tym gorzej, a w drugiej części wiosny 2025 poszedł już w niemal całkowitą odstawkę. Ostatni ofensywny konkret zaliczył we wrześniu ubiegłego roku w… Katowicach. Stało się oczywiste, że musi szukać szczęścia gdzie indziej. W GKS-ie na razie przegrywa rywalizację, trzy razy wchodził z ławki na końcówki.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa to osobna historia. Sprowadzanie jednocześnie dwóch napastników, którzy delikatnie mówiąc nie specjalizują się w strzelaniu goli, od początku wyglądało wielce ryzykownie. I na razie praktyka potwierdza wszystkie obawy, ognia z przodu brakuje.

Aleksander Paluszek spadł ze Śląskiem Wrocław, ale w elicie pozostał po przeprowadzce do Katowic. Na tę chwilę jednak trener Rafał Górak nie widzi go w składzie, Paluszek jeszcze nie podniósł się z ławki. Ze wszystkich letnich nabytków najwięcej gra Łukasiak, ale nawet on nie ma pewnego placu (w Łodzi zaczął wśród zmienników).

Nic dziwnego, że atmosfera zaczęła się robić nerwowa. Letnie transfery niewiele dały, jakościowe luki po odejściu Oskara Repki i Sebastiana Bergiera nie zostały wypełnione. Zespół po czterech meczach ma na koncie jeden punkt i zaczyna wyrastać na poważnego kandydata do spadku. Pozyskanie kogoś takiego jak Jesse Bosch zwiększa szanse na odwrócenie tego trendu.

O kim mowa? To 25-letni środkowy pomocnik, z blisko setką meczów w holenderskiej ekstraklasie. Co istotne, jego najlepszy sezon w karierze to ten ostatni, w którym zdobył sześć bramek w Eredivisie przy xG wynoszącym zaledwie 2.60 i był kluczową postacią Willem II (jesienią zakładał opaskę kapitańską).

Istnieje uzasadniona nadzieja, że będzie on w stanie zastąpić Repkę jeśli chodzi o liczby z przodu. Bosch ma bowiem cechę, która zdecydowanie go wyróżnia: nie tylko lubi, ale też umie uderzyć z dystansu. Przez trzy sezony w Tilburgu zdobył 16 bramek, z czego aż połowę po uderzeniach zza pola karnego. Kolejnych kilka goli wpadło z okolic 12.-15. metra. Rywale zdecydowanie nie mogą pozostawić go bez opieki przy rzutach rożnych czy wyrzutach z autu. Bosch uwielbia się wtedy przyczaić do „drugiej piłki” i natychmiast przywalić. W ten sposób w ostatnim sezonie strzelił trzy kolejne gole, m.in. rywalizującemu w Lidze Mistrzów Feyenoordowi.

A jeśli nie wali po widłach, potrafi w odpowiednim miejscu i czasie pojawić się w polu karnym, żeby uderzeniem bez przyjęcia sfinalizować akcję.

– To bardzo dynamiczny pomocnik, którego obecność w polu karnym rywala może być dla nas bardzo cenna – właśnie tak przy okazji przedłużenia kontraktu opisywał go rok temu dyrektor Willem II, Tom Caluwe.

Podobnie po meczu z Feyenoordem, w którym Bosch zdobył efektowną bramkę na 1:1, mówił trener Peter Maes. – To cecha, którą Jesse posiada. Słyszałem też, że w Feyenoordzie mocno podkreślali jego rolę i uczulali, że nie wolno mu zajmować pozycji strzeleckiej. A jeśli już, to żeby był blokowany. Raz im się to nie udało – komentował.

Oczywiście Bosch nie jest piłkarskim ideałem. Do niego również zdarzały się pretensje. Maes na przykład miał olbrzymie zastrzeżenia do postawy całej drugiej linii po kwietniowej porażce 1:3 z Heerenveen. – Pomocnicy grali zdecydowanie za bardzo rozciągnięci. Chodzi o to, żebyśmy rozpoczynali grę optymalnie ustawieni. Ciągłe zmiany pozycji nie są tym, na co jesteśmy przygotowani. To właśnie wtedy można znaleźć się w tarapatach. Rywale są bardzo groźni w kontratakach i właśnie tak nas zaatakowali – narzekał szkoleniowiec.

– Jeśli nasi pomocnicy tracą pozycję, środkowi obrońcy muszą sobie z tym poradzić. To dla nich bardzo trudne. Przy drugiej bramce nie wygrywamy pojedynku przy dalszym słupku. Potem piłka wraca i tam też jej nie wygrywamy. Potem piłka trafia w słupek i tam znowu jej nie zbieramy. Słuchajcie, to są sytuacje, w których musimy być o wiele bardziej czujni – dodawał poirytowany Maes.

Bosch już przy prolongacie umowy nie ukrywał, że ma warianty zagraniczne, ale skoro on i koledzy wywalczyli awans do holenderskiej elity, wolał zostać w miejscu, w którym czuje duże zaufanie z każdej strony.

On od tego czasu na pewno nie stracił, ale drużynowo Willem II zawiodło potwornie. Po rundzie jesiennej spokojnie funkcjonowało sobie na pograniczu pierwszej i drugiej dziesiątki, lecz wiosna była katastrofą. Zespół nie wygrał żadnego z siedemnastu meczów (cztery remisy, 13 porażek) i wylądował w strefie barażowej o utrzymanie. W play-offach najpierw po rzutach karnych udało się wyeliminować Dordrecht, Bosch wykonał decydującą jedenastkę. W finale za mocny okazał się Telstar (2:2, 1:3) i nastąpiło szybkie pożegnanie z Eredivisie.

Spadek oznaczał, że Bosch mógł odejść na preferencyjnych warunkach. W umowie miał zawartą klauzulę pozwalającą mu zmienić klub za darmo do 15 sierpnia. GKS Katowice wykorzystał ją w ostatniej chwili. „Piłkarz czuje się ceniony w Tilburgu, ale chce pozostać aktywny na najwyższym poziomie. Dąży do transferu za granicę, choć podobno nie wyklucza też dłuższego pobytu w Holandii” – pisał niedawno „Voetbal International”.

Pojawiały się o plotki o zainteresowaniu Go Ahead Eagles i PEC Zwolle.

Na pożegnanie Boscha zapowiadało się od pewnego czasu. Nie znalazł się on w kadrze na inauguracyjny mecz nowego sezonu z ADO Den Haag, a klub w oficjalnym komunikacie poinformował, że jest to związane ze zbliżającym się transferem zawodnika. Jeśli miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, czy warto odchodzić, porażka 1:5 chyba je rozwiała.

Holenderskie media już w środę informowały, że przeszedł on testy medyczne i podpisał „wieloletni kontrakt” z GKS-em Katowice. W czwartek nadeszło oficjalne potwierdzenie.

GieKSa już rok temu chciała sprowadzić pomocnika z holenderskiej ekstraklasy. Blisko gry na Śląsku miał być wtedy Francuz Lucas Bernadou, któremu skończyła się umowa z Dordrechtem. Ostatecznie jednak przeszedł do greckiego Volos, a dziś znów jest dostępny z kartą na ręku.

Na jego tle Jesse Bosch wygląda lepiej, co nie znaczy, że na Bukową przychodzi jakiś piłkarski geniusz, nie przesadzajmy w drugą stronę. Holender ma ponadprzeciętny strzał z dystansu, ale oprócz tego raczej nie wybijał się ponad średnią Eredivisie ani w statystykach ofensywnych, ani defensywnych. Biorąc jednak pod uwagę jego ogranie na wyższym poziomie, umiejętność liderowania, brak kontuzji oraz krótki okres potrzebny na osiągnięcie pełnej dyspozycji, na starcie nie sposób się do tego transferu przyczepić. GKS Katowice wreszcie daje nadzieję kibicom, że przychodzi ktoś, kto czasami zrobi różnicę.

Kto wie, być może nawet różnicę na wagę utrzymania.

 

SIATKÓWKA

siatka.org – Spadkowicz zremisował z doświadczonym pierwszoligowcem

Rozpoczął się okres sparingowy na zapleczu PlusLigi. Spadkowicz z ekstraklasy – GKS Katowice w pierwszym sparingu zremisował z Lechią Tomaszów Mazowiecki. – Pierwsze koty za płoty, była to pierwsza okazja do sprawdzenia na jakim etapie przygotowań jesteśmy, nad czym musimy pracować oraz na czym się skupić – skomentował po spotkaniu dla oficjalnej strony klubu Krzysztof Gibek.

Po sezonie 2024/2025 do I ligi spadły aż trzy kluby PlusLigi. Wśród nich znalazł się GKS Katowice. Ekipa, którą wciąż będzie prowadzić trener Emil Siewiorek, zbudowała ciekawy skład. Katowiczanie już od pewnego czasu przygotowują się do nowego sezonu, który startuje 13 września. GKS rozpoczął sparingi. Pierwszym rywalem spadkowicza jest Lechia Tomaszów Mazowiecki.

Od początku pojedynku to gospodarze kontrolowali przebieg gry. Tomaszowianie szybko zbudowali prowadzenie, które stopniowo powiększali. Ostatecznie mimo zrywu w końcówce GKS przegrał inauguracyjną odsłonę. W drugiej partii role się odwróciły. Tomaszowianie nie ustrzegli się błędów własnych a po stronie GKS-u udanie punktował Wojciech Włodarczyk. Katowiczanie kontrolowali grę i wysoko wygrali tego seta. W trzecim secie trener Siewiorek sięgnął po zupełnie inną szóstkę. Mimo to GKS kontynuował skuteczną grę. Dobrze grą kierował Piotr Fenoszyn a kolejne ataki kończył Damian Domagała. W tej odsłonie również Lechia nie zdołała przekroczyć bariery 15 punktów. Lechiści z nową energią weszli w czwartą partię. Raz za razem punktował Artur Brzostowicz, uaktywnił się tomaszowski blok. Ta odsłona potoczyła się już pod dyktando Lechii, która tym samym zremisowała sparing.

Lechia Tomaszów Mazowiecki – GKS Katowice 2:2 (25:20, 12:25, 14:25, 25:16)

Dla obu zespołów była to pierwsza okazja do sprawdzianu formy przed sezonem. – Pierwsze koty za płoty, była to pierwsza okazja do sprawdzenia na jakim etapie przygotowań jesteśmy, nad czym musimy pracować oraz na czym się skupić – skomentował na łamach oficjalnej strony GKS-u Krzysztof Gibek. W piątek drugi sparing tych zespołów, tym razem w Katowicach. – Na ten moment wszystko idzie w zgodzie z planem. Wszystko jest tak, jak powinno być. Jesteśmy po ciężkich czterech tygodniach, jeszcze w piątek gramy sparing u siebie. Wszystko przebiega tak jak powinno i jest w najlepszym porządku – podkreślił przyjmujący.

Na inaugurację rozgrywek GKS Katowice podejmie Czarnych Radom a Lechia Tomaszów Mazowiecki zmierzy się z BKS-em Bydgoszcz. Mecz Lechia – GKS odbędzie się w 7. kolejce.

 

GKS Katowice wygrał w nowej hali

GKS Katowice po raz pierwszy rozegrał spotkanie w nowej hali. Katowiczanie pokonali w zamkniętym sparingu Lechię Tomaszów Mazowiecki 4:0. – Myślę, że to jest świetny obiekt dla siatkówki i czujemy się tutaj coraz lepiej. Z każdym treningiem nasze poczucie hali wygląda coraz lepiej, więc myślę, że wszystko idzie w dobrą stronę – przyznał dla GieKSa TV Michał Superlak.

GKS Katowice w końcu doczekał się nowego obiektu. Katowiczanie po spadku do I ligi mężczyzn będą występować w Arenie Katowice. GKS trenował już w nowym obiekcie. Teraz przyszedł czas na pierwszy sparing. W meczu towarzyskim katowiczanie zmierzyli się z Lechią Tomaszów Mazowiecki. Był to drugi mecz między tymi drużynami. Pierwsze spotkanie rozegrano dzień wcześniej w Tomaszowie Mazowieckim. – Myślę, że to jest świetny obiekt dla siatkówki i czujemy się tutaj coraz lepiej. Z każdym treningiem nasze poczucie hali wygląda coraz lepiej, więc myślę, że wszystko idzie w dobrą stronę – przyznał dla GieKSa TV Michał Superlak.

Drugi pojedynek miał zupełnie inny przebieg niż pierwsze spotkanie. Tym razem GKS Katowice w hali przy Nowej Bukowej nie dał szans rywalom. Od początku to katowiczanie dyktowali warunki na boisku. Po tomaszowskiej stronie mnożyły się problemy w ataku. Kropkę nad i w pierwszej partii postawił Gonzalo Quiroga. W drugim secie początkowo to lechiści prowadzili trzema punktami. Gospodarze jednak szybko odrobili straty. Po fragmencie wyrównanej gry do głosu doszli gospodarze. Lechia nie ustrzegła się pomyłek i przegrała do 17. W trzeciej partii było najwięcej walki. Choć początkowo to GKS prowadził, rywale zdołali wyrównać wynik (14:14). Ta partia rozstrzygnęła się dopiero po walce na przewagi. W czwartej odsłonie skutecznie punktował Michał Superlak, który do dobrych ataków dołożył asy i również tę odsłonę wygrał GKS.

Katowiczanie w swoim pierwszym spotkaniu w nowej hali triumfowali 4:0. – Na tym etapie trzeba zakładać, że błędy będą się zdarzały, ale zaangażowanie i chęć walki jest na odpowiednim poziomie. Z tego powinniśmy być najbardziej zadowoleni. Odpowiednia forma jeszcze przyjdzie – powiedział po sparingu atakujący.

GKS Katowice – Lechia Tomaszów Mazowiecki 4:0 (25:21, 25:17, 27:25, 25:20)

 

HOKEJ

hokej.net – Porażka na początek. Nieudany start GieKSy. „Czuję wczesny etap”

GKS Katowice od przegranej rozpoczął tegoroczny etap sparingowy przed nadchodzącym sezonem. Katowiczanie w swoim pierwszym starciu ulegli KH Enerdze Toruń 2:3 po rzutach karnych. Debiut zaliczył natomiast ich golkiper, Jesper Eliasson. Jak mu poszło?

– Myślę, że to było widać, że to nasz pierwszy mecz, szczególnie z timingiem i tego typu rzeczami. Rzuty karne tak samo. Musiałem je obronić, by wygrać, ale niestety się nie udało. Natomiast ogólnie rzecz biorąc, urośliśmy w trakcie gry. Mieliśmy dobrą trzecią tercję i wróciliśmy do meczu mimo dwóch goli straty. To była dobra rzecz w tym starciu– zaznaczył wychowanek Eksjö HC.

Warto zaznaczyć, że chociaż dla śląskiej drużyny był to pierwszy mecz w tym sezonie, to torunianie już po raz trzeci mierzyli się w sparingach i tym samym zaksięgowali drugie z rzędu zwycięstwo.

– Oni grali już kilka meczów wcześniej, więc rodzaj tempa i wyczucie jest na innym poziomie. To był nasz pierwszy mecz i możemy się skupić tylko na sobie i pracować przy szczegółach, aby cały czas stawać się lepszym– stwierdził szwedzki golkiper.

Katowiczanie na lodzie są już jednak od trzech tygodni i mieli czas, aby się zgrać. Jeszcze lepszą okazję do tego będą jednak mieć w kolejnych sparingach, bowiem w planach mają jeszcze aż osiem spotkań przed startem sezonu.

– To jest wczesny etap sezonu i szczerze mówiąc, czuję to. Zwłaszcza w nogach. Trzeba jednak robić swoje. Zawsze to wszystko sprowadza się do ciężkiej, codziennej pracy i starania się być lepszym. Rezultaty nadejdą– zakończył.

 

Grad bramek! Wicemistrz dał solidną lekcję beniaminkowi

W swoim czwartym spotkaniu sparingowym hokeiści BS Polonii Bytom przegrali z wicemistrzem Polski GKS-em Katowice aż 1:13, choć do 32. minuty było tylko 1:3. Najskuteczniejszym zawodnikiem meczu był Bartosz Fraszko, który w trzeciej tercji w niespełna dziewięć minut skompletował hat tricka.

Bytomianie przystąpili do potyczki z GKS-em osłabieni brakiem kontuzjowanego już w pierwszym meczu z Jastrzębiem Kazacha Andrieja Bujalskiego. Do Bytomia wciąż nie dojechał Ukrainiec Pawło Padakin, którego gra w Polonii stoi pod dużym znakiem zapytania.

Katowiczanie na prowadzenie wyszli już w 2. minucie, gdy Tobiasza Jaworskiego pokonał Brandon Magee. Drużyna Jacka Płachty poszła za ciosem i w połowie pierwszej tercji za sprawą trafienia w przewadze Grzegorza Pasiuta, podwyższyła wynik na 2:0.

Jedyną bramkę w tym spotkaniu dla gospodarzy zdobył w 57. sekundzie drugiej odsłony Miro Lehtimäki, wykorzystując grę bytomian w 5 na 4. Przyjezdni szybko jednak odpowiedzieli trzecim golem, którego w 23. minucie strzelił Mateusz Bepierszcz. Rozkręcający się z każdą kolejną minutą hokeiści GKS-u w końcówce drugiej tercji całkowicie zdominowali wydarzenia na bytomskiej tafli, aplikując słabnącym bytomianom kolejne cztery bramki. Pomiędzy 32. a 39. min. na listę strzelców wpisali się: Błażej Chodor, Patryk Wronka, Albin Runesson oraz po raz drugi tego dnia Grzegorz Pasiut – zapewniając po dwóch odsłonach prowadzenie ekipie z Katowic 7:1.

Ostatnie dwadzieścia minut przyniosło jeszcze sześć bramek dla gości, a do meczowego protokołu wpisali się: Bartosz Fraszko (45. 50. – w przewadze oraz 54. minucie), Stephen Anderson (47. min.), po raz drugi Mateusz Bepierszcz (47. min) oraz Ian McNulty (57. min – w osłabieniu).

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!


Kliknij, by skomentować
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kibice Piłka nożna

Arka Gdynia kibicowsko

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Fani Arki Gdynia są weteranami polskich trybun. Mogą pochwalić się zorganizowanym ruchem kibicowskim już w połowie lat 70. Kiedy w wielu polskich miastach nie istniał nawet zalążek kibicowania, to Arkowcy na początku lat 80. ściągali kibiców do Gdyni na Zjazd Klubów Kibica. Na początku lat 80. słynna „Górka” dopingowała już swoich zawodników. Wejście na legendarną trybunę było od strony lasu, w tyle Bałtyk – klimat nie do powtórzenia w dzisiejszych czasach. Później Arka przeniosła się w miejsce, w którym swój stadion miał Bałtyk Gdynia. Natomiast na Górce co roku spotykają się pokolenia fanów MZKS-u. 

Liczba zgód Arki jest ogromna. Ich najstarsza przyjaźń, która przetrwała do dziś, to Polonia Bytom (1974 rok). Inne bardzo stare zgody Arkowców to Zaglębie Lubin (1983), Cracovia (1988) czy Gwardia Koszalin (1989). W 1996 roku związali się sztamą z Lechem Poznań, co równolegle utworzyło tzw. Wielką Triadę. Najmłodsza przyjaźń to KSZO Ostrowiec Świętokrzyski (2004), choć z perspektywy czasu to już stara zgoda – ma przecież 21 lat. Arkowcy mają pod sobą również fan cluby, które działają prężnie pod skrzydłami Arki. Są to Gryf Wejherowo, Kaszubia Kościerzyna i Orkan Rumia.

W przypadku kibiców Gryfa warto na chwilę się zatrzymać. Jeszcze w 2004 roku dla naszego magazynu „Bukowa”, zaprezentowali się jako… kibice GieKSy. Obecnie działają już na innej płaszczyźnie, tworząc „sportowy” skład, dzięki któremu dorobili się zgody z Gwardi. Mimo tego, że Gwardia jest sztamą Arki, to wciąż są postrzegani jako fan club, ale czasy się zmieniają i coraz częsciej mówi się po prostu „rodzina”.

W pewnym okresie Arka posiadała tak wiele zgód równolegle, że powstała flaga „Arka Przymierza”, ale nie wszystkie relacje przetrwały próbę czasu. W przypadku Górnika Wałbrzych czy Polonii Warszawa to były również bardzo stare przyjaźnie.

Mieli również epizod jednej zagranicznej zgody, jakim było związanie się ze słynnym Olimpique Marsylia, co na tamte czasy (choć zapewne i w obecnych) było czymś głośnym.

Arka, oprócz wczesnego zapoczątkowania swojego kibicowskiego rzemiosła na trybunach, była również od samego początku organizatorem Zjazdów Klubu Kibica. Dbano na nich o swoich gości, a spotkanie nie kończyło się na wymianie pamiątek klubowych. Fani Arki zabierali przyjezdnych nad Morze Bałtyckie, pokazywali marynarkę wojenną czy udawali się pod pomnik Westerplatte.

Na początku 1995 roku Arka była inicjatorem turnieju kibiców, na którym utworzony został pakt na reprezentację. Ustalono wtedy:

„1. Na meczach reprezentacji następuje rozejm pomiędzy zwaśnionymi kibicami poszczególnych klubów. Dotyczy to zarówno spotkań wyjazdowych, jak i rozgrywanych w kraju.
2. Ustalenie to dotyczy również tras dojazdowych.
3. Na spotkaniach wyjazdowych z uwagi na ograniczoną ilość miejsca, fajni jednego klubu będą mieli prawo do wywieszania tylko jednej flagi.
4. Zaprzestaje się niszczenia pozostających na parkingach pojazdów fanów innych drużyn.
5. Kibice klubów, które nie zechcą zastosować się do powyższych ustaleń będą traktowani „po staremu” przez wszystkie umawiające się strony aż do chwili przyjęcia tych zasad.
6. Zebrani i uchwalający powyższe ustalenia zdają sobie sprawę, że podczas spotkań wyjazdowych reprezentacji ze ścisłym przestrzeganiem ustalonych reguł nie będzie kłopotów, choćby dlatego, że umawiający stanowią znaczny procent polskiej publiczności na trybunach. Z pewnością ustalenia te spotkają się z oporem w czasie rozgrywania meczów na terenie kraju, lecz będą one konsekwentnie wdrażane w życie.
7. Konflikt pomiędzy fanatykami Pogoni Szczecin i Cracovii zostanie uregulowany przez obie zainteresowane grupy bez wtrącania się szalikowców innych zespołów.
8. Wszystkie powyższe ustalenia dotyczą spotkań reprezentacji narodowej. W spotkaniach drużyn ligowych zachowanie kibiców nie ulegnie zmianie.”

Pakt nie przetrwał próby czasu, bo dojeżdżanie na kadrze cały czas trwało i co chwilę pojawiały się wzajemne zarzuty. Na meczach kadry działo się naprawdę wiele i Arka, zanim jeszcze przystąpiła do paktu i Wielkiej Triady, naprawdę tam namieszała, czym zyskała uznanie w całej Polsce. Ich fenomen polegał na tym, że jechali na mecz reprezentacji do Chorzowa lub Zabrza, i mimo odległości potrafili się znakomicie pokazać i zlać wiele ekip. Na meczu z Rumunią pojechało 300 osób do bicia, a ich flaga „Ultras Arka” wisiała obok naszej barwówki. Nie inaczej było na wyjazdach kadry. Później Polska rozgrywała mecze na stadionie Legii Warszawa i tam również wyjaśniano swoje waśnie, mając mocno na pieńku z Legią i Zagłębiem Sosnowic. Arka miała ten „problem”, że grając na poziomie obecnej drugiej ligi (trzecim poziom rozgrywkowy), nie miała za wiele możliwości do spotkań z ekipami z wyższych lig. Mecze reprezentacji stały się dla nich miejscem, gdzie mogli wyjaśniać swoje sprawy ze znienawidzonymi ekipami, między innymi Legią czy Śląskiem Wrocław.

W 1997 roku Polska grała w Ostravie. Na ten mecz wiele ekip ostrzyło sobie i coraz więcej z nich chciało trafić legendarną Arkę. Wyjątkowo ciśnienie miało na nich Zagłębie Sosnowiec, które stoczyło tam starcie z Arką&Lechem oraz nami. O nas było wyjątkowo głośno tego dnia. Nie było wówczas Internetu i szybkiego rozpowszechniania wieści, jakie mamy obecnie. Pod koniec 1996 roku powstała pierwsza międzynarodowa zgoda – GieKSy i Banika. W marcu na meczu Czechy – Polska ekipa GieKSy, która przyjechała w 80 głów, zasiadła wspólnie z Banikiem na jednym sektorze wywieszając flagę „GKS Katowice”. Dzięki temu pozostałe ekipy z naszego kraju dowiedziały się o nowej sztamie.

Co do naszej styczności z kibicami Arki, to była ona bardzo słaba. W połowie lat 80. przez zgodę z Górnikiem Zabrze, mieliśmy chwilową sztamę z Arkowcami, ale była to bardzo krótka relacja. Arka z Górnikiem do połowy lat 90. miała bardzo dobre relacje – w młynie MZKS-u przewijały się szale Górnika, a znana flaga „Hooligans From Arka” wisiała na Roosevelta. Na początku lat 90., kiedy Arkowcy przyjeżdżali do Tychów, Rydułtowy czy Wodzisławia Śląskiego, to właśnie KSG dawało wsparcie Arce. Wszystko zakończył miraż „Śląskiej siły”, czyli utworzenie zgody Górnika z Ruchem Chorzów na mecz kadry. Arka ostro na nim dymiła, co w Bytomiu przyjęto z ogromnym entuzjazmem.

Z Arką graliśmy wiele spotkań ze sobą w latach 70., ale świadomie (mimo przecinania się na meczach kadry w latach 90.), trafiliśmy ich w Pucharze Polski jesienią 1995 roku. Na 1/16 rozgrywek wyruszyło 8 fanatyków GieKSy, ale zostali rozkminieni i obici. Arka doceniła jednak ich poświęcenie i dała możliwość obejrzenia meczu. Gospodarze niespodziewanie wyeliminowali GKS i w następnej rundzie zagrali właśnie z Górnikiem Zabrze, na którym definitywnie zakończyła się zgoda MZKS i KSG.

Po 8 latach ponownie zagraliśmy z Arkowcami i znowu w Pucharze Polski. Jednak wtedy jechaliśmy już jako inna ekipa, która zaczynała budować swoją pozycję na Górnym Śląsku, słynąca z zaliczenia wszystkich wyjazdów. Przez renomę, jaką wówczas miała Arka, ciśnienie na wyjazd było potężne. We wrześniu 2003 roku do Gdyni pojechało 361 głów, co na środę było fenomenalnym wynikiem. Mało tego i dla porównania – w całym sezonie 2003/2004 naszym najlepszym wyjazdem był… Górnik Zabrze w 270 głów. To tylko pokazuje jaką rangę miał wyjazd Gdyni i to mimo meczu w środku tygodnia. Było o nas głośno na tym wyjeździe i to nie tylko przez liczbę. Wszystko za sprawą sytuacji po meczu rozgrywanym kilka dni wcześniej w Łęcznej, na którym nie mogliśmy się pojawić przez remont sektora gości. Piłkarze po laniu 1:4 zastali na parkingu klubowym komitet powitalny chuliganów. Wypłacono kilka strzałów, a TVN zrobił z tego ogólnopolską aferę. Ich dziennikarze dotarli do Gdyni, prosząc o wypowiedź do kamery, ale zostali z niczym. GKS wygrał 1:0 i awansował dalej.

W sezonie 2007/2008 spotkaliśmy się w pierwszej lidze. Wyjazd mimo środy cieszył się u nas sporym zainteresowaniem i do Trójmiasta wybrało się 334 fanatyków, w tym 13 Banik Ostrava. Rekordu sprzed 4 lat nie udało się pobić, ale Arkowcy chwalili nas za liczbę (to była środa), jak i całą prezentację. Piłkarze przegrali 2:3.

Wiosną 2008 graliśmy u siebie. W marcu niestety, podczas powrotu ze Stalowej Woli, miały miejsce w wydarzenia znane później jako „Mydlniki”. To właśnie na krakowskiej stacji kolejowej zostaliśmy skatowani przez policję, a kilkadziesiąt osób zostało aresztowanych na kilka miesięcy. Na wielu stadionach wisiały wtedy transparenty „Stop policyjnej prowokacji”. Nie inaczej było w sektorze gości, a kibice Arki zrobili zrzutkę we własnym gronie i przekazali nam pieniądze na pomoc prawną. Tego dnia zawitali w rekordowe 1000 głów, w tym 340 Polonia Bytom, co do dzisiaj jest ich najlepszą liczbą wyjazdową w Katowicach. Po meczu zgody się rozdzieliły  – Arka pomaszerowała na Stadion Śląski wspierać Lecha Poznań, który grał z Ruchem (wówczas też wynajmowali ten stadion). Piłkarze wygrali 3:2.

Kolejne nasze spotkanie to sezon 2011/2012. Te mecze odbyły się jedynie na murawie. Na Bukowej graliśmy w październiku 2011 roku, ale przez wyłączoną Trybunę Północną nie mogliśmy przyjmować kibiców gości i spotkania na Bukowej zaczynały tracić na wartości. Arki zabrakło, a na murawie dostaliśmy nudne 0:0.

W maju 2012 roku graliśmy w Gdyni, ale mecz nie miał charakteru święta na trybunach. Arka od dłuższego czasu walczyła z zarządem o dobro klubu (podobny scenariusz co my z Markiem Szczerbowskim), więc cały zorganizowany ruch kibicowski na Arce zawiesił działalność. GieKSiarze uszanowali sytuację Arki i nie pojechali do Trójmiasta. Na murawie było 1:1.

W październiku 2012 roku graliśmy ponownie w Gdyni. Początkowo mieliśmy informację, że sektor gości będzie zamknięty (Arka zakończyła bojkot, wróciła na trybuny), ale chwilę przed meczem okazało się, że zostaniemy wpuszczeni. Przełożyło się to na naszą liczbę – do Gdyni pojechało 140 fanatyków GieKSy, w tym 33 Górnik Zabrze i 3 JKS Jarosław. GieKSa niespodziewanie wygrała 2:1.

W maju 2013 roku ponownie zabrakło fanów Arki. Tym razem mieli zakaz wyjazdowy, a 3 przedstawicieli zasiadło gościnnie na naszych sektorach. Ultras GieKSa świętowała 10-lecie działalności i zaprezentowała oprawę: „Wszyscy jedziemy na wózku wspólnym, reprezentujemy GieKSę to powód do dumy”, z użyciem flag z nazwami dzielnic i fan clubów. GieKSa niestety przegrała 1:2.

Jesienią 2013 roku ponownie podejmowaliśmy Arkę. Goście mogli wreszcie przyjechać do Katowic. Środowy termin sprawił, że na stadionie pojawiło się tylko 2200 widzów. W tej liczbie było 220 kibiców gości, z czego 150 stanowiła Polonia Bytom. GKS wygrał 2:0.

Wiosną 2014 graliśmy z Arką na wyjeździe. Sobotni termin sprawił, że pobiliśmy nasz rekord wyjazdowy do Gdyni – pojawiliśmy się liczbie 425 osób, w tym 44 fanów Górnika Zabrze. Arkowcy świętowali tego dnia 40-lecie zgody z Polonią. Piłkarze gospodarzy zlali naszych 3:0.

W listopadzie 2014 roku graliśmy ponownie w Gdyni, ale po awanturze z GKS-em Tychy PZPN przywalił nam półroczny zakaz wyjazdowy, więc zabrakło nas nad Bałtykiem. Arka wygrała 2:1.

Z Arką kończyliśmy sezon 2014/2015, Na mecz przyszło 1900 fanatyków, z czego 100 Arkowców. Po problemach z ochroną, która nie pozwoliła wnieść płótna Pasów „Jude Gang” doszło kłótni i goście opuścili przedwcześnie stadion. Na murawie nudne 0:0.

Chwilę po rozpoczęciu ligi w sezonie 2015/2016 graliśmy w sierpniu w Gdyni, ale wciąż wiszący na nas zakaz wyjazdowy sprawił, że zabrakło tam kibiców GieKSy. GKS przegrała 0:1.

W marcu 2016 roku na inaugurację rundy wiosennej zmierzyliśmy z Arką. Do tego po blisko pół roku mogliśmy wrócić na Blaszok (awantura z Zagłębiem Sosnowiec), więc głód dopingu był ogromny. Ultras GieKSa stworzyła ogromną sektorówkę „GieKSiarze – Zawsze Wierni”, która była nawiązaniem do repliki flagi, mającej swój debiut na tym meczu. Arkowcy przyjechali w komplecie, wykorzystując pulę 409 biletów. W tej liczbie tradycyjnie znalazła się Polonia Bytom, tym razem w 100 osób. Arka wygrała pewnie 2:0 i ostatecznie zameldowała się w Ekstraklasie.

Nasza późniejsza rozłąka była dłuższa. Arka pograła w Ekstraklasie i spadła do pierwszej ligi, ale w tym czasie po nieudolnych podejściach i nadziejach, że w końcu się uda, spadliśmy do drugiej Ligi na dwa sezony. W 2021 roku, czyli po 7 latach, Arka znowu mogła zawitać do Katowic. Goście w tamtym okresie wpadli w spory kryzys wyjazdowy, ale mimo meczu w czwartek o 18:00 nikt nie pomyślałby, że ich zabraknie. Przyjęliśmy to ze sporym szokiem i postanowiliśmy wbić szpilkę nieobecnym, wywieszając transparent: „Mieliście być tutaj wy, a są tylko świnki trzy.”, a towarzyszyły temu powiewające trzy świnki Peppa. Arka pokonała nas 4:2, ale wyjazdowe „zero” będzie im wypominane przy każdej okazji. W trakcie tego meczu pojawił się transparent w kierunku zarządu, a relacje między kibicami a klubem zaczynały się psuć.

W marcu 2022 roku mogliśmy po 8 latach pojechać do Gdyni, choć wszystko stało pod znakiem zapytania. Był to czas covidowych obostrzeń. Na szczęście wszystko się udało i pojechaliśmy w 361 osób, w tym 10 Górnik Zabrze. Gospodarze w 89. minucie strzelili bramkę na 2:1, ale… w 97. minucie Arkadiusz Jędrych doprowadził do wyrównania.

W sezonie 2022/2023 wiele się u nas wydarzyło. Podjęliśmy decyzję o bojkocie (Szczerbowski ciągnął klub na dno) i na meczach domowych pojawialiśmy się jedynie pod stadionem. Arka przyjechała wspierać swoich zawodników – pojawili się w 470 osób, w tym 300 Polonia Bytom. Goście wygrali 1:0.

W kwietniu 2023 roku graliśmy w Gdyni. Początkowo dostaliśmy 300 biletów, ale dzięki uprzejmości kibiców Arki mogliśmy pojawić się w 621 osób, w tym 40 Górnik Zabrze, 12 Banik Ostrava i 4 JKS Jarosław, co było naszą najlepszą liczbą w historii wizyt w Trójmieście. Gospodarze uczcili 20. rocznicę śmierci śp. Mariego, który zginął w awanturze na Grabiszyńskiej. Na murawie 2:2.

W sezonie 2023/2024 wydarzło się coś niezwykłego. Podejmowaliśmy Arkę w grudniu, a goście mimo liderowania w tabeli i sobotniego terminu, zawitali tylko w… 8 osób. GKS, w akrtycznych warunkach, zremisował 1:1, a Dawid Kudła wybronił rzut karny. Osatecznie ten 1 punkt miał ogromny wpływ na mecz w Gdyni…

Ostatnia kolejka sezonu i wiedzieliśmy, że w najgorszej opcji czekają nas baraże. Do Gdyni pojechaliśmy w 724 osoby, w tym 9 Górnik Zabrze i 19 ROW Rybnik. GieKSa po golu Adriana Błąda wygrała 1:0 i po 19 latach wróciła do upragnionej Ekstraklasy.

Arka Gdynia po 5 latach wróciła do Ekstraklasy i pierwszy raz od 1980 roku zagramy ze sobą mecz ligowy na najwyższym ligowym poziomie.

Wracając na koniec do fanów Arki, nie można zapomnieć o ich ikonie ruchu kibicowskiego – Zbyszku Rybaku. Rybak to Arka, Arka to Rybak. Legenda nie tylko kibiców Arki, ale całej polskiej sceny kibicowskiej. Budził strach i szacunek, a jego występ w słynnym filmie „Pod napięciem” jest już nieśmiertelny i znany każdemu kibicowi bez względu na wiek. Miał ogromny wpływ na utworzenie sekcji rugby, która nie dość, że zbudowała mistrzowską ekipę w tej dyscyplinie, to dorobiła się również stadionu, na którym reprezentacja Polski rozgrywa mecze w rugby. Polecam dokument „To My, rugbiści”, w którym można wczuć się w klimat tej zajawki. Jego kibicowski dorobek oraz sportową pasję do rugby można również poznać w książce „Zbigniew Rybak Syn Józefa”, którą wydał w 2022 roku. Wspomniał w niej także o GieKSie:

”Jakiś czas temu miałem też fajne spotkanie z kilkoma chuliganami GKS-u Katowice. W zasadzie byli to znajomi mojego dobrego kumpla, z którym pojawili się u mnie na sali treningowej. W trakcie treningu łatwo można poznać, z kim ma się do czynienia. Wystarczy zobaczyć, jak ktoś się zachowuje. W tym wypadku z chłopakami nie było żadnych problemów. Kultura i szacunek.”

Niestety ledwo po premierze książki, w dniu 21 grudnia 2022 roku, 49-letnia kibicowska Legenda odeszła do Valhalli. Dla mnie była to ogromna strata, a dedykacja od ikony trybun w książce jest jedną z moich najcenniejszych pamiątek w kibicowskich zbiorach. Zbyszek Rybak – szacunek na zawsze!

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Był Ajax… czas na AEK Katowice?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy w poprzednim sezonie przystępowaliśmy do meczu z Legią w Warszawie, nastroje były więcej niż dobre. Co prawda sam mecz poprzedzający starcie z Wojskowymi, czyli mecz z „czerwoną latarnią” ligi Śląskiem Wrocław, był zremisowany, ale wcześniejsze zwycięstwa po kapitalnym spotkaniu z Pogonią i rozgromienie Puszczy pokazywały, że potencjał w naszej drużynie tkwi bardzo duży.

Tym razem jest inaczej. Nie chcę pisać, że diametralnie inaczej, bo trudno jeszcze wyrokować o pozycji naszej drużyny – nie tylko w tabeli, ale także czysto sportowej, na tle innych drużyn z ligi. Jednak w świadomości (i czuciu) kibiców zawsze będzie obowiązywało stwierdzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A tutaj możemy zaokrąglić to do trzech ostatnich spotkań, czyli wszystkich w tym sezonie. I do tej pory wyglądało to bardzo źle. Nie ma się co dziwić, że niektórzy eksperci już nas ochrzcili głównym kandydatem do spadku (Wojciech Kowalczyk) i np. „dobrym rywalem na przełamanie” (Wojciech Piela) dla Legii. Oddajmy jednak, że nie wszyscy – Adam Szała czy Robert Podoliński mocno akcentują, że wierzą w warsztat Rafała Góraka i to, że szkoleniowiec przywróci GKS na właściwe tory. Po wielu sytuacjach w poprzednich latach nie ma co temu zaprzeczać, ani wątpić w umiejętności trenera.

Problem jest jednak inny. Trener bowiem trenerem, ale tu chodzi o to czy da się z zastanego materiału lepić. I tu już pojawiają się schody – choć nie pewność. Okazuje się bowiem, że strata Oskara Repki i Sebastiana Bergiera znacząco wpłynęła na postawę drużyny. Jaka jest rzeczywista korelacja pomiędzy udziałem tych dwóch zawodników w poprzednim sezonie, a dobrymi wynikami GKS? Tego nie wiemy, pewnie trzeba by było zrobić analizę ścieżek i wiedza ta jest dostępna sztabowi szkoleniowemu i naszemu analitykowi. Wiemy przecież, że z Oskarem i Sebastianem, naszej drużynie przydarzyły się też bardzo słabe czy bezbarwne mecze. Wiemy jednak też, że ich błysk nieraz był decydujący. Co by nie mówić – 17 z 49 bramek strzelonych przez GKS w lidze były autorstwa tych dwóch zawodników. To jest 34,5% wszystkich trafień, czyli liczba olbrzymia.

A ze zdobywaniem bramek i kreowaniem sobie sytuacji mamy problem olbrzymi. Dość powiedzieć, że w statystyce xG mamy wskaźnik 2,49, który daje średnio 0,83 na mecz. Oczywiście nie jest to wskaźnik decydujący, bo obie bramki, które zdobył Bartosz Nowak były z poziomu xG 0,05, ale jednak wiele to mówi. Jakbyśmy prześledzili wszystkie trzy spotkania, to tak naprawdę nie mieliśmy ani jednej stuprocentowej sytuacji. Raczej to były takie pół-sytuacje, z których gol mógł paść, albo nie – jak ta Rosołka w Łodzi czy Wędrychowskiego z Zagłębiem. Ale jeśli to są nasze najlepsze okazje, to nie możemy liczyć na gole.

Maciej Rosołek i Aleksander Buksa nie dali na razie drużynie kompletnie nic. I póki co, wedle ekspertów nie jest to zaskoczenie, bo przecież zarówno oni, jak i my – interesujący się ekstraklasą kibice – wiedzieliśmy, że obaj ci piłkarze swoich drużyn nie zbawiają. Wiara, że nagle „odpalą” jest więc raczej irracjonalna, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Sam uważałem, że Maciej Rosołek w Legii spisywał się naprawdę nieźle i wręcz się dziwiłem, że lekką ręką go oddali. Pobyt w Piaście i obecne mecze w GKS pokazują jednak, że ten potencjał jest ze znakiem zapytania. A czy warto wierzyć? Jak najbardziej. Wspomniany przecież Sebastian Bergier przychodził jako – brzydko mówiąc – „odrzut” ze Śląska Wrocław, a u nas się solidnie rozstrzelał. Oskar Repka też przez długi czas był przeciętny do bólu, ale w pewnym momencie wskoczył na bardzo wysokie obroty. Nie ma więc co skreślać tych zawodników, problem jest taki, że… my punktów potrzebujemy na już, a GKS powoli musi przestać stawać się poligonem na odbudowę zawodników, a ma po prostu autorsko i zgodnie ze swoimi potrzebami – punktować, punktować i punktować.

Bez strzelonych bramek wiele nie osiągniemy. Problem jest taki, że zazwyczaj nie osiągniemy nawet remisu, bo obrona też pozostawia wiele do życzenia. O ile jeszcze trafienie Brunesa to była szybka akcja i szybka noga zarówno Norwega, jak i Ameyawa, to gole stracone z Zagłębiem i Widzewem były już po solidnych błędach naszej defensywy. Musimy więc poprawić zarówno grę w obronie, jak i ataku.

Ataku rozumianym także jako postawa drugiej linii czy/i wahadłowych. Bo naprawdę proporcja posiadania piłki i przebywania na połowie Widzewa do wykreowanych (czyli niewykreowanych) sytuacji była miażdżąca in minus. I Widzew to przeczytał – widząc, że z piłką nie jesteśmy w stanie zbyt wiele zrobić, po prostu nam ją oddał. Co jakiś czas wyściubiając nos z własnej połowy i wtedy robiło się bardzo groźnie.

Choć trenerzy nie lubią mówić o tzw. handicapach w takiej czy innej postaci, to my obecnie takich mini-przewag w kontekście starcia z Legią w Warszawie musimy się łapać. I tutaj trafiamy na najlepszy moment, jaki mogliśmy sobie w obecnej formie wyobrazić, żeby grać na Łazienkowskiej.

Zasadniczo mecz z GKS to absolutnie najmniej obecnie potrzebna Legii rzecz. I pewnie trener Iordanescu pluje sobie w brodę, że przełożyli spotkanie z Piastem między dwoma meczami z Aktobe. Wiadomo, wtedy to była kwestia dalekiej podróży itd., ale nie aż tak temat sportowy. Teraz zapewne chcieliby wszystkie siły skupić na rewanżu z AEK Larnaka, dojść do siebie fizycznie i mentalnie, a tu muszą się kopać po czołach z przybyszami ze Śląska w niedzielę.

Legia po czwartkowej klęsce z Cypryjczykami musi być trochę rozbita psychicznie. Raz z powodu wyniku, który powoduje, że awans, choć jeszcze realny, będzie wymagał niebywałego wysiłku. Dwa, że w drugiej połowie warszawianie po prostu przestali grać. Odcięło im prąd i nie potrafili praktycznie wyjść z własnej połowy. To był pokaz bezradności i wywieszenia białej flagi. Niezrozumiały i zaskakujący. Czy była to tylko kwestia tego upału? Nawet jeśli – to czy Legia była aż tak nieprzygotowana taktycznie i psychicznie, żeby w tych warunkach przybrać najbardziej efektywny sposób gry?

W każdym razie wielce prawdopodobne jest, że wszystkie siły Legii pójdą na czwartek i rewanż z AEK, a nie jutrzejsze starcie z GKS. To powoduje, że możemy spodziewać się na wpół albo w dużej mierze rezerwowego składu drużyny rumuńskiego szkoleniowca. W sumie to przewidział trener Górak mówiąc na konferencji po Zagłębiu, że „nie wiadomo, jakim składem zagra Legia”.

To daje pewną szansę GieKSie. Przede wszystkim zapewne oszczędzany będzie Jean Pierre Nsame, więc żądło Legii będzie osłabione. No ale to nie znaczy, że GKS staje się od razu dużo większym faworytem. Bo przecież zamiast Nsame zagra Szkurin, wielce prawdopodobne jest też, że cały mecz zagra wykluczony z rewanżu z AEK Bartosz Kapustka, no i przede wszystkim mega groźny Ryoya Morishita, który nie wiedzieć czemu, na Cyprze nie zagrał od pierwszej minuty.

Tak więc jeśli coś miało nam spaść z niebios to właśnie AEK gromiący Legię – choć może lepiej by było, gdyby tam było 3:1, kiedy szanse awansu byłyby bardziej realne, teraz też są, ale już z dość spektakularną remontadą. Ale rozbita Legia przypomina trochę casus Jagiellonii z poprzedniego sezonu, kiedy piłkarze Adriana Siemieńca przyjechali na Bukową pomiędzy meczami z Ajaxem Amsterdam. Katowiczanie to wykorzystali i pokonali Mistrza Polski.

GieKSa notuje słaby początek sezonu, ale nie jest to tak słaba drużyna, jak te punkty. Pisałem to już, ale nadal mamy Galana, Wasyla, Kowala, Bartka Nowaka, którzy muszą sobie przypomnieć najlepsze czasy z poprzedniego sezonu. Dawid Kudła robi swoje, niech teraz też pójdzie w ślad obrona. A Maciej Rosołek niech wykorzysta „prawo ex” i strzeli swojemu byłemu klubowi bramkę.

Rok temu, po meczu z Jagą, Tomasz Wieszczycki ochrzcił GKS mianem Ajaxu Katowice. Może teraz czas na powtórkę i… AEK Katowice?

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Górak: Nie wziąć do autobusu marudnej niechęci

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu Legii Warszawa z GKS Katowice tradycyjnie wypowiedzieli się trenerzy obu drużyn – Edward Iordanescu i Rafał Górak. Poniżej prezentujemy główne wypowiedzi szkoleniowców, a na dole można znaleźć zapis audio całej konferencji prasowej.

Edward Iordanescu (trener Legii Warszawa):
Wierzę, że to zasłużone trzy punkty. Gratuluję zespołowi, że pokazali charakter. Wolałbym jednak wygrać do zera. Jedyna dobra rzecz, że mieliśmy dwóch zawodników w końcówce, którzy strzelili bramki. Ale GKS grał z dobrą intensywnością, natomiast w drugiej połowie to była ich jedyna szansa i wyrównali. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ten mecz zakończył się remisem. Najważniejsze są trzy punkty. Gratuluję moim piłkarzom tego wysiłku. To bardzo ważny moment. Teraz musimy odpocząć, bo za trzy dni mamy bardzo ważny mecz w Europie i chcemy powalczyć o awans.

Rafał Górak (trener GKS Katowice):
Zdają sobie państwo sprawę, że gdy przegrywa się w 5. czy 7. minucie doliczonego czasu, to sportowej złości jest bardzo dużo. Nie zamierzam natomiast przepraszać za to, że graliśmy dobrze i zaklinać rzeczywistości i pochylać głowy. Będę wyciągał bardzo dużo dobrego, jeśli chodzi o morale mojego zespołu i tego, jak postawili się Legii, w jaki sposób grali i wykonywali zadania. Mogło się dużo więcej dla nas wydarzyć, niż się wydarzyło, a wydarzyło się to, że przegrywamy. Jednak nie zawsze tylko wynik trzeba brać do autobusu i taką marudną niechęć, że się przegrało. Taka jest piłka, ona czasem bardzo boli, czasem daje dużo szczęścia, też niejednokrotnie wygraliśmy w końcówce. Szkoda, bo byliśmy bardzo blisko, byliśmy solidni i zdyscyplinowani, mieliśmy swoje momenty i mogliśmy zdobyć nawet więcej bramek, gdyby ciut tej precyzji więcej było. Na razie na gorąco tak to odbieram, chcąc przygotowywać się do następnych spotkań, bo przed przerwą reprezentacyjną czekają nas trzy bardzo trudne spotkania i na bazie tego spotkania, chcemy być jak najlepiej przygotowani. Dzisiaj na pewno poboli i może być przykro, ale na bazie tego, jak drużyna się prezentowała, możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga