Dołącz do nas

Piłka nożna

Post scriptum do meczów w Łodzi i Niecieczy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Zakończył się maraton meczowy. Trzy mecze w ciągu siedmiu dni, z czego dwa wyjazdy w systemie wtorek-piątek, były wyzwaniem dla naszej redakcji. Powoli zamykamy temat Niecieczy i tej kolejki (choć dzisiaj jeszcze trzy mecze), zamieszczamy więc tym razem łączone – wyjątkowo długie – post scriptum z dwóch wyjazdów. Było intensywnie i ciekawie. I przede wszystkim – zwycięsko! Od teraz liczy się już tylko Piast Gliwice. No… i jutrzejsze losowanie Pucharu Polski! Miłej lektury.

1. Z racji środka tygodnia i to meczu o wcześniejszej porze niż dwudziesta, do Łodzi pojechaliśmy w zaledwie dwuosobowym składzie – ja i Misiek.

2. Wyjechaliśmy nieco po dwunastej, więc mieliśmy spory zapas. Tradycyjnie bowiem chcieliśmy coś zjeść. Mecz bez szamki po drodze, to nie mecz.

3. Droga do Łodzi jest szybka i sprawna. Dlatego też pokonywaliśmy ją szybko i z dużym zapasem wjechaliśmy do centrum miasta. Wcześniej jednak przejeżdżaliśmy obok pól kukurydzy, a to przypominało nam, że oprócz meczu pucharowego, w piątek czeka nas kolejny – ligowy.

4. Centrum natomiast okazało się zatłoczone, więc musieliśmy przeciskać się to przez wąskie uliczki, do tego roboty drogowe nie ułatwiały tego zadania. Szukaliśmy też miejsca do zaparkowania, ostatecznie postanowiliśmy zostawić auto pod Dino, nieopodal knajpy, na którą padł nasz wybór.

5. Pizzeria Finestra zachęcała opiniami na Google, więc tam skierowaliśmy swoje kroki. Bardzo sympatyczne miejsce, z klimatem takim amerykańskim, czerwonymi, skórzanymi kanapami (bez skojarzeń hue hue).

6. Sama pizza mimo że wyglądała bardzo dobrze, była niezła, ale bez rewelacji. Misiek wziął shoarmę. Najważniejsze było jednak dość smacznie się najeść, a to się powiodło. Dodatkowo knajpa była jakieś 10 minut od stadionu, więc wszystko mieliśmy pod jak najlepszą kontrolą.

7. Szybko przedostaliśmy się pod stadion eŁKSy. Parking miał być przy Atlas Arenie. No i w pierwszej chwili gdy zbliżaliśmy się w miejsce zakrętu, mówiłem Miśkowi, że to jeszcze nie jest Atlas Arena. A była. Po prostu nie mogłem uwierzyć, że hala wybudowana w 2009 roku – a pamiętam, że mówiło się o tym – teraz wygląda raczej na relikt PRL niż cokolwiek nowoczesnego. Zmyliła mnie niesamowicie.

8. Wjechaliśmy na parking, podjechaliśmy niemal pod sam stadion. Idealnie. Byliśmy na tyle wcześnie, że akredytacji jeszcze nie było i taki bardzo zaangażowany i przejęty swoją rolą pan mówił, że zaraz będą i tłumaczył pani od wydawania pewne sprawy. Choć to zaangażowanie na pierwszy rzut oka wyglądało może nawet na nadgorliwość, to zawsze należy cenić ludzi, którzy oddają serce.

9. Za chwilę plakietki były już na miejscu. Odebraliśmy więc je i windą pojechaliśmy na górę. Jupitery jeszcze nie były zapalone, panował półmrok, ale zaraz miało być już ciemno. Pozostawała ponad godzina do meczu, więc na obiekcie były jeszcze pustki…

10. … w sumie podczas meczu niewiele się to zmieniło…

11. Ale mówiąc poważnie, lubię te nasze wczesne przyjazdy na stadiony przeciwników. Kiedyś pamiętam różnie z tym bywało, czasem było na styk, a kilka razy też się spóźniłem. Ale to naprawdę w dawnych czasach, jeszcze przed powstaniem GieKSa.pl, czyli rokiem 2012.

12. Z najbardziej spektakularnego spóźnienia pamiętam Stróże, gdzie na mecz Kolejarza z GKS przybyliśmy na drugą połowę, bo… pomyliliśmy Stróże. Na szczęście te drugie nie były aż tak daleko, więc daliśmy radę zdążyć przynajmniej na kawałek meczu.

13. Drugi raz to Dolcan Ząbki, na który przyjechaliśmy co prawda po dwudziestu kilku minutach meczu, ale już padły trzy bramki – Dolcan prowadził 2:1. Przy czym ten mecz ma dla mnie inną historię. To był drugi termin spotkania, bo w pierwotnym – pamiętnym – 10 kwietnia 2010 była katastrofa smoleńska. Ja byłem akurat we Włoszech, więc Dolcan by mi odpadł. A przez tę sytuację i możliwość pojechania na przesunięty mecz, mogłem kontynuować serię meczów GKS bez przerwy, która zakończyła się chyba na 153 meczach.

14. Wracamy do Łodzi. Zaczęliśmy ogarniać swoje sprawy, w taki skyboxie na trybunie prasowej można było zaparzyć herbatkę i zjeść ciastka. Oldschoolowe były kostki cukru, tak rzadko już spotykane. Niby taki trochę kontener, a jednak bardzo sympatyczna sprawa. W porównaniu do innych stadionów bowiem, jest to praktycznie na samej trybunie, a nie trzeba gdzieś krążyć po budynku klubowym.

15. Światła rozbłysły i powoli można było iść szukać miejsca na prasówce. Panował wiatr i nawet – mimo że pod dachem – zacinało lekkim deszczem.

16. Szukanie miejsca na prasówce to już była historia jak z horroru. O Boże… nad tym ŁKS musi solidnie popracować. Prasówka jest oddzielona od sektorów kibicowskich, więc miejsca znajdują się na samej górze, na długości całego boiska, więc jest ich multum. Do wyboru, do koloru – środek, lewa, prawa. Widoczność znakomita. Natomiast…

17. No niebywały jest problem z gniazdkami. To są takie gniazdka, że nie wepchniesz do niej wtyczki. I o ile jeszcze wtyczka z ładowarki jakoś wchodziła, to ta duża z dziurką na uziemienie za żadne skarby nie chciała wejść. Chodziłem więc jak głupi po tej trybunie i szukałem, że „a może jednak”.

18. To były takie przedłużacze luzem zamontowane do barierek. Przy innych stanowiskach już zobaczyłem kontakty  na sztywno pod blatami. I tam to samo, ale – eureka. One były inne – te brytyjskie, z dodatkową dziurką. Miałem ze sobą wykałaczkę i jak za starych dobrych czasów, odblokowałem kontakt i w końcu mogłem włożyć wtyczkę.

19. Całość tych akcji z gniazdkami zajęła mi chyba z pół godziny. Czy naprawdę nie można po Bożemu dać zwykłych gniazdek?…

20. Same stanowiska pracy poza tym są bardzo dobre. Wygodne blaty, widoczność extra, no i kibice nie zaglądają w ekran. Można było na spokojnie oczekiwać meczu.

21. Wiedzieliśmy o problemach ŁKS z frekwencją. Wyszło rzeczywiście bardzo kiepsko. Ochrona była ustawiona na środku tej trybuny z napisem „ŁKS Łódź” i taką kreską oddzielała nielicznych kibiców od pustek. Zacieśnienie oczywiście ma sens wizualny, bo gdyby kibice byli rozproszeni, to wrażenie pustości byłoby jeszcze większe.

22. Młyn ŁKS też nie był zbyt liczny, ale fanatyczny. Kibice eŁKSy dali radę i głośno dopingowali swój zespół przez cały mecz. Szacun. Choć łodzianie byli w ekstraklasie kilka razy, to po awansie spadali, teraz jest drugi sezon w pierwszej lidze i widoków brak.

23. GieKSa grała drugi raz z rzędu drugą rundę Pucharu Polski. Rok temu polegliśmy w katastrofie w Skierniewicach. Teraz liczyliśmy na to, że – zgodnie z zapowiedziami trenera – w tych rozgrywkach będziemy grać z całych sił o zwycięstwo w każdym meczu.

24. I stało się – GKS awansował do 1/8 finału. Po raz pierwszy od 10 lat i po raz trzeci w ciągu ostatnich… 20 lat. PRZE-RA-ŻA-JĄ-CE. W 2013 roku za kadencji… Rafała Góraka GKS pokonał Wigry w Suwałkach 2:0, by potem wygrać po dogrywce z Podbeskidziem 2:1. Potem bomba Petasza na Bukowej i Zawisza wygrał 1:0.

25. W 2015 roku pokonaliśmy u siebie Rozwój Katowice 2:0, a potem w pucharze – ponownie Wigry w Suwałkach 2:0. W 1/8 finału na Bukowej triumfowała Cracovia m.in. z Bartoszem Kapustką w składzie.

26. Tak więc GKS wygrywając w Łodzi wyrównał swój największy „sukces” od dwóch dekad…

27. Arkadiusz Jędrych wykorzystał rzut karny. To była pierwsza jedenastka podyktowana dla GKS od… 28 meczów. Też niebywała statystyka. Gdy dodamy, że to był niewykorzystany strzał z wapna Arka w Częstochowie, celną jedenastkę musimy szukać dalej. 39 meczów wcześniej w meczu z Puszczą Niepołomice – gdzie akurat były dwa rzuty karne, które skutecznie egzekwowali kapitan i Bartosz Nowak.

28. Czyli pomiędzy dwoma skutecznymi jedenastkami minął rok i 24 dni. Co ciekawe, wszystkie trzy miały wspólny mianownik. Za każdym razem faulowany był… Marcin Wasielewski.

29. Jak podała oficjalna strona GKS, Arkadiusz Jędrych tym trafieniem zaliczył 40. bramkę dla GKS Katowice. Statystyka absolutnie niebywała, jak na stopera. Dzięki temu wskoczył na dziewiąte miejsce w historii strzelców GKS Katowice.

30. Kibice GieKSy również świetnie dopingowali przez cały mecz, trenując też nową przyśpiewkę, która jak się okazuje, tak wpada w ucho, że potem w głowie zostaje na drugie godziny. A skoro tak – oznacza to, że jest po prostu dobra.

31. Ilja Szkurin strzelił swoją czwartą bramkę dla GKS – jak się okazuje jest to zawodnik i ligowy, i pucharowy. Liczymy na dalszą skuteczność sympatycznego napastnika.

32. Po meczu udaliśmy się na konferencję prasową, która odbyła się dość szybko, a i odległość między jednym, a drugim trenerem była niewielka. Rafał Górak oczywiście był zadowolony z meczu, Szymon Grabowski wyglądał na lekko smutnego – ogólnie trenerski żywot go nie oszczędza – wiadomo jak było w Lechii, a teraz średnio idzie w ŁKS. Pozdrawiamy trenera, bo kiedyś lajkował nam posty.

33. To co nas nieco rozbawiło to tablice – te do wywiadów – z pierwszej i drugiej ligi, bo zaledwie jedna klasa rozgrywkowa dzieli pierwszą i drugą drużynę ŁKS. Przygotowani więc są na wszystko.

34. Po meczu zostaliśmy jeszcze chwilę sali, żeby zamieścić na stronie relację z konferencji i galerię. Uwinęliśmy się bardzo sprawnie i po jakichś trzydziestu minutach ruszyliśmy do samochodu, by udać się w drogę powrotną. Akurat wyjeżdżał ze stadionu też autokar GieKSy.

35. Powrotna droga przebiegła szybko i sprawnie oraz przede wszystkim w dobrych humorach. Już snuliśmy plany, na kogo byśmy chcieli trafić w kolejnej rundzie. Oczywiście z zastrzeżeniem, że we wtorkowy wieczór rozegranych zostało zaledwie kilka spotkań.

36. W Katowicach byliśmy około 23.00, czyli jak na powrót z meczu wyjazdowego, naprawdę o przyzwoitej porze.


37. Na mecz piątkowy pojechało nas już czterech – ja, Misiek, Kazik i Flifen. Więcej par rąk i głów do pracy dało nam większe możliwości manewru.

38. Wyjazd zaplanowaliśmy na 13.30. Trochę obawialiśmy się sytuacji na drodze ze względu na 1 listopada, jak się okazało niesłusznie – bo nie spowolniło to naszej trasy.

39. GPS nas jednak poprowadził za Krakowem bocznymi drogami, a nie autostradą. Dlatego też była to dość niezwykła wyprawa i zachodziliśmy coraz to bardziej w głowę, w jakie uliczki i niemal polne drogi co rusz skręcamy.

40. Pogoda była bardzo dobra, więc i widoczność kapitalna. Dlatego mogliśmy podziwiać odległe szczyty Beskidu Wyspowego, a nawet Tatr, które gdzieś tam na horyzoncie się wyłaniały. Bardzo klimatyczna trasa i przypomniały się dawne wyjazdy w niższych ligach.

41. Ciekawe były te miejscowości. Przejeżdżaliśmy na przykład przez Karwinę. Zastanawialiśmy się, czy nie zatrzymać się na hokej, ale to nie ta Karwina, podobnie, jak nie te Stróże. Zbliżaliśmy się do gminy Żabno. Zachwycała nas złota polska jesień.

42. Z racji dużego zapasu czasowego, postanowiliśmy skonsumować szamkę w Żabnie. Wybór padł na Gospodę u Krzycha. Mała sympatyczna miejscówka. Zasiedliśmy do przedmeczowej strawy.

43. Przy zamawianiu przy barze nastąpiła zabawna sytuacja. Czekaliśmy sobie spokojnie, bo pani za ladą przyjmowała telefoniczne zamówienie. Taka pizza, to taka, z takimi sosami i tak dalej. W pewnym momencie padło pytanie, gdzie dostarczyć. Pod stadion w Niecieczy. Pani więc pyta „a gdzie dokładnie w jakie miejsce?”. Powiedziałem więc po nosem od niechcenia „pod sektor gości”. A pani przez telefon „aha, pod sektor gości”.

44. Okazało się, że jakiś kibic GieKSy zamawiał z tejże gospody – na godzinę 17:40. Jeśli to czytasz, pozdrawiamy i mamy nadzieję, że smakowało 😊

45. My pizzy nie braliśmy, ale wzięliśmy inne rzeczy. Flifen placek, ja z Miśkiem filet z kurczaka, Kazik natomiast schaboszczaka. Przypasowało nam, było bardzo smaczne i dość syte. Chociaż Flifen zarzekał się, że na stadionie jeszcze skonsumuje popularnego wuszta.

46. Pojedzeni i popici ruszyliśmy do nieodległej Niecieczy, gdzie byliśmy po kilkunastu minutach. Stadion jest niczym Gwiazda Betlejemska, która zaraz po wyjeździe z Żabna zaczęła swoją łuną nas przywoływać, niczym Trzech Króli do stajenki.

47. Szybko w sklepiku klubowym odebraliśmy akredytacje i ruszyliśmy na stadion. Obiekt jest niewielki, więc i przemieszczanie się pomiędzy różnymi punktami jest szybkie. Zahaczyliśmy o sektor prasowy, na którym jak rok temu były pajęczyny, a potem poszliśmy się pokręcić w różne miejsca.

48. Flifen udał się na wspomnianą kiełbasę i dość szybko wrócił. Myślałem, że zrezygnował, a po prostu miał taki spust, że zjadł bardzo szybko. Zresztą podobnie było w knajpie.

49. Ja poszedłem na catering, gdzie można było się uraczyć herbatą. Jedzenie też było, ale na razie byłem najedzony, choć chodziła mi również myśl o giętej. Postanowiłem, że uczynię to w przerwie.

50. Warunki do oglądania meczu z tego miejsca i takich siedzisk ze stolikami są wyśmienite, zwłaszcza jeśli jest zimno. Zza szyby świetnie widać całe boisko. Minusem jest oczywiście dźwiękowe odgraniczenie od atmosfery stadionu. Kiedyś jak relacjonowaliśmy mecze z kabin na niektórych obiektach, miało się poczucie pewnego wyobcowania.

51. Stanowiska prasowe nie są tak sprzyjające, jak na wielu obiektach. Blaty są stosunkowo niewielkie, ale przede wszystkim jest ciasno. Małym minusikiem jest też to, że są trochę na bok od środka stadionu i to plus niska wysokość powoduje, że osoby ze słabszym wzrokiem nie zawsze widzą dobrze, co się dzieje na przeciwległym krańcu boiska. Ale to szczegóły. Najważniejsze, że był prąd i gdzie postawić laptopa.

52. Zaskoczyła nas informacja, że w składzie nie ma Matuesza Kowalczyka. Zastanawialiśmy się, jak GieKSa poradzi sobie bez czołowego zawodnika. Wkrótce rozpoczął się mecz, a rozpoczął się rykami słoni, na które uczulałem członków redakcji. Nawet chyba jeśli bym ich nie uprzedził – nie dało się tego pominąć. Niewtajemniczeni mieszkańcy Niecieczy pewnie zawsze myślą, że nadciąga inwazja tych sympatycznych skądinąd zwierząt.

53. Osobiście miałem przyjemność po raz ósmy gościć na tym obiekcie. Do zeszłego roku pamiętałem tylko jeden triumf sprzed lat, kiedy po golach Kamila Cholerzyńskiego i Grzegorza Fonfary GieKSa wygrała 3:1. Trzynaście miesięcy temu w Pucharze Polski GieKSa wygrała tu 2:1 po trafieniach Bartosza Jaroszka i Jakuba Antczaka.

54. GieKSa z Termaliką generalnie miała problem i do zeszłego sezonu miała jeden wygrany mecz w ogóle – bo na Bukowej na wiele prób ani razu nie udało się odnieść zwycięstwa. Ten trend jednak najwyraźniej się odwraca, bo zespół z Małopolski już od dawną z GieKSą nie wygrał, a ostatnie dwa mecze – z piątkowym – zakończył porażką.

55. Wracając do samego meczu – najpierw trafił Klemenz. Dla zawodnika to już trzecia bramka w sezonie. Długo czekaliśmy na uznanie tego gola, bo Adam Zrelak był na centymetry na potencjalnym spalonym. Na szczęście po wyrysowaniu linii okazało się, że wszystko przebiegło prawidłowo.

56. W przerwie sam udałem się na kiełbaskę, ale kolejka po lewej stronie (w której stałem) oczywiście poruszała się w ślimaczym tempie, gdy ta po prawej szła bardzo żwawo. Nosz, cholera. W końcu, gdy wielkimi krokami zaczęła się zbliżać druga połowa – zarzuciłem pomysł.

57. Poszedłem na catering i niestety zupy już nie było, więc musiałem zadowolić się tym, czego nie znoszę, czyli tzw… sztuką mięsa. Blee.

58. GieKSa umiejętnie się broniła, aż w końcu Eman Marković strzelił drugą bramkę. To było premierowe trafienie Norwega, co później przy drugim golu musiało spowodować dumę u swojego kumpla Erlinga Haalanda.

59. Co ciekawe, bramka na 2:0 dla GKS zupełnie odmieniła nastroje w młynie gospodarzy. Od początku meczu bowiem wspierali głośno swój zespół, a także kilkukrotnie skandowali nazwisko trenera Marcina Brosza. Po trafieniu Emana zaczęli śpiewać „k.. mać, Terma grać” czy coś takiego. Rzadko się zdarza tak błyskawiczna zmiana.

60. Do końca z umiarkowanym spokojem, ale też lekkim stresem obserwowaliśmy to spotkanie, ale wspomniany gol na 3:0 zamknął ten mecz na dobre. Po chwili cieszyliśmy się z kolejnych trzech punktów.

61. Telebimy w Niecieczy mają jakiś defekt. Wydawało się, że te piksele są błędem przekazu, ale na dwóch telebimach były w różnych miejscach. Dlatego takie brzydy były na miniaturkach w trakcie meczu.

62. GieKSa odbiła się od dna wyjazdowego. Po początkowych czterech porażkach w delegacjach, potem przyszedł remis w Płocku, a teraz wygrane w Lublinie i Niecieczy, przedzielone triumfem w Łodzi. W końcu GieKSa sławi naszą piłkę w całej Polsce.

63. Z dobrymi humorami mogliśmy udać się do dalszej pracy. Flifen poszedł szukać piłkarzy do wywiadu, ja po nagrywce chciałem kierować się do sali konferencyjnej. Na moje nieszczęście, gdy nagrywałem, zobaczyłem jak pani z klubu zamyka przejście (tam gdzie był catering) na cztery spusty. Na dodatek wyjścia z sektorów też były już po prostu zamknięte. Musiałem przechodzić przez płytę boiska.

64. W ogóle to się pogubiłem i prawie wlazłem do szatni GieKSy 😉 Tam piłkarze cieszyli się po zwycięstwie.

65. Dotarłem do sali konferencyjnej, takiej ładnej, bardzo schludnej. Z wygodnymi choć… trochę zbyt niskimi siedzeniami, że jak trenerowi zadaję pytania, to widzi tylko moją głowę.

66. Trener Górak musiał przestawić słonia, żeby dobrze wszystko było widać na kamerze. Rzeczniczka powiedziała, że słonie muszą być, więc zostały – tylko przesunięte. Szkoleniowiec GieKSy wziął to na siebie. Oczywiście humor jemu, jak i nam wszystkim dopisywał.

67. Za to Marcin Brosz był nieco przybity, bo ostatnie wyniki Termaliki są bardzo słabe. Beniaminek jest głównym kandydatem do spadku i szkoleniowiec zapowiada zmiany po tym nieszczęsnym dla gospodarzy spotkaniu.

68. Tak jak zazwyczaj, jak i w Łodzi, tak i po tym meczu popracowaliśmy na sali. Przy herbatce zawsze miło się opracowuje wygrany mecz. Flifen poszedł po wywiad i wrócił z wypowiedzią Marcela Wędrychowskiego. Misiek i Kazik robili galerie.

69. Śmiesznie wyszło zestawienie tytułów z konferencji i wypowiedzi Marcela. „Ocena celująca” od trenera Góraka i „Musimy mieć chłodną głowę” byłego gracza Pogoni. Zazwyczaj to trenerzy studzą głowy piłkarzom, a ta zbitka zasugerowała, jakby to trener był zadowolony, a zawodnik schładzał nastroje. Ale to tylko humorystyczne zestawienie – w zespole pewnie wszyscy wiedzą, co jest na swoim miejscu.

70. Jeszcze Misiek został upomniany przez panią rzecznik, żeby zostawił słonia, bo zaczął się bawić tym sympatycznym pluszakiem. Śmiechom nie było końca. A ten słoń pozostał taki zasmucony, nie wiem czy wynikiem, czy tarmoszeniem Miśka.

71. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Zahaczyliśmy o KFC w Brzesku – to samo, co gdy wracaliśmy w Lublinie. Posililiśmy się tymi fast-foodowymi kurczakami, już robiąc sobie smaka na pojedynek z Piastem Gliwice w nadchodzącą sobotę. Powrót był oczywiście bardzo wesoły, bo GKS pnie się w tabeli.

72. Jeszcze oglądaliśmy w trasie końcówkę meczu Piast – Korona i gliwiczanie poprzez remis stracili kolejne dwa punkty do GieKSy. A w doliczonym czasie gry stracili Michała Chrapka, który dostał czerwoną kartkę. Przez to ważny zawodnik piłkarzy z Okrzei nie będzie mógł wystąpić na Nowej Bukowej.

73. W Katowicach byliśmy w okolicy pierwszej. Po trzecim wyjazdowym zwycięstwie. Już wkrótce – Białystok! To będzie nie lada wyzwanie, bo mecz o godzinie 12.15. Ale najpierw – Piast Gliwice!


1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

  1. Avatar photo

    tomek

    3 listopada 2025 at 21:44

    Po co te głupoty piszecie. Kogo to obchodzi co jedliście i jak przebiegała droga. Wyjątkowy kretynizm

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Galeria Piłka nożna

Coraz bliżej… Narodowy

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski. 

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: trzymałem kciuki za Rafała Góraka

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Nie ma czasu na chwilę oddechu – zwycięstwo z Koroną za nami, a naszą uwagę kierujemy w stronę Łodzi, gdzie czeka już pucharowy rywal. Jak na Łódź przystało, forma Łódzkiego Klubu Sportowego faluje raz w górę, raz w dół. Jak będzie jutro? Między innymi o to zapytaliśmy Jakuba Olkiewicza, „największego” optymistę wśród fanów z białej części tego miasta, znanego zarówno z kibicowskich wojaży za ŁKS-em, jak i pracy dziennikarskiej, obecnie na horyzontalnym portalu leszekmilewski.pl i kanale Tetrycy. [fot. Wojciech Pakulski (ŁKS Łódź)]

Twoim znakiem rozpoznawczym jest fakt, że gdy inni widzą szklankę do połowy pełną, ty pytasz: jaka szklanka? Rozczarowania to chleb powszedni kibica, a ostatnio w naszym futbolowym uniwersum więcej jest rozczarowanych niż zadowolonych. Dlaczego, może oprócz Górnika i Wisły Kraków, reszta ma mniejsze lub większe powody do narzekania?
To jest pytanie, które dość dobrze obrazuje, czym tak naprawdę jest piłka nożna, bo żywot kibica składa się jednak w porażającej większości z chwil cierpienia, rozczarowania i oczekiwania na to, co się na pewno nie wydarzy. Jest to też odprysk dyskusji o tym, jak się rozwija Ekstraklasa, bo rozwija się w szalonym tempie: budżety rosną, kwoty transferowe są rekordowe, ale to też oznacza, że rozczarowania będą coraz większe. Mistrz jest tylko jeden, mimo że kandydatów jest już pewnie z siedmiu, więc i rozczarowanych będzie więcej. Co ciekawe, to samo przenosi się na pierwszą ligę, bo przypominam sobie wyścig ŁKS-u o awans w czasach pierwszego powrotu po bankructwie, gdzie jedynymi logicznymi rywalami byli Stal Mielec, Sandecja i Raków, który wtedy ostatecznie awansował. Trudno oceniać, że Sandecja, która nie zwiększyła drastycznie budżetu w porównaniu do lat ubiegłych, była szczególnie rozczarowana brakiem awansu, gdy do Ekstraklasy wszedł Raków i ŁKS. Podejrzewam, że w tym sezonie rozczarowana rekordowymi wydatkami i rekordowo niską pozycją będzie połowa pierwszej ligi, a tych, którzy nie są rozczarowani, policzymy na palcach jednej ręki.

A z czego ty będziesz zadowolony w tym sezonie w kontekście ŁKS-u?
Ja będę zadowolony, jeśli do końca będziemy o coś walczyć. Doprecyzuję, że to coś to nie jest utrzymanie, bo już nie raz los potrafił ze mnie zadrwić na różne sposoby. Cel minimum to baraże. Nie jest tajemnicą, że nie jestem człowiekiem, który zawsze mierzy wysoko, ale nie chciałbym, żebyśmy na 34. kolejkę ligową jechali z przekonaniem, że nic nas już nie czeka, tylko żywili nadzieję, że przy korzystnym wyniku na naszym stadionie i na kilku innych uda się na to szóste miejsce wskoczyć i potem jeszcze sprawić niespodziankę w barażach. Niestety udało mi się przywyknąć do sezonów ŁKS-u w pierwszej lidze, gdy od około 30. kolejki już tylko ślizgamy się do końca sezonu. Piłka nożna dlatego nas w sobie rozkochała, bo gwarantuje potężne emocje i potężne huśtawki nastrojów, rollercoastery, gdzie na przestrzeni kilkunastu minut wędrujesz z piekła do nieba, a trudno się wędruje, jeśli na miesiąc przed końcem ligi grasz mecze bez żadnej stawki.

Jeden z naszych kibiców ukuł stwierdzenie o klątwie miejsc 8-12, która dręczyła GieKSę w 1. lidze. Nie boisz się, że ŁKS przejmie tę pałeczkę?
Tak, trochę się tego boję. Jestem oczywiście pesymistą i czarnowidzem, ale bywam też realistą i staram się rzetelnie oceniać sytuację. Dlatego w sezonach, gdy ŁKS-owi idzie nieźle, a zapowiedzi są wysokie, to staram się je tonować, bo nigdy aż tak dobrze nie jest. Na przykład przed obecnym sezonem, gdy niektórzy rozpędzali się i widzieli ŁKS w pierwszej dwójce, ja tonowałem nastroje, że nie posiadamy ani kadry, ani budżetu na poziomie Wisły, Śląska czy Wieczystej, ani też pierwszoligowego doświadczenia i ciągłości pracy, którą kilka innych klubów ma. Teraz z kolei nie wpadam w totalne czarnowidztwo, że za moment przywita nas strefa spadkowa, bo zwyczajnie jest to zbyt silna drużyna. Dlatego wydaje mi się, że cel, który wyznaczyłem, czyli to, żebyśmy do końca bili się o szóste miejsce, jest dosyć realny. Być może nawet jest to opcja dla minimalistów, bo siła kadry, budżet ŁKS-u i – jak podejrzewam – zimowe transfery, będą nas raczej pchały w kierunku tych miejsc 4-6. Tabela jest dosyć ciasna i wszystko zmierza do tego, że ŁKS będzie o coś walczył do ostatniej kolejki i to oznacza, że ja będę umiarkowanie zadowolony z tego sezonu, bo oczekuję emocji i chcę, żeby ta 34. kolejka i mecz u siebie z Górnikiem Łęczna miał stawkę.

1:3 w Siedlcach w zimny październikowy wieczór – gorzej być nie może czy „potrzymaj mi piwo”?
To jest ten moment, na który staram się patrzeć realistycznie i z pewnym dystansem. Tak samo jak nie rozpaczałem całkowicie po 0:5 z Wisłą Kraków, bo wiedziałem, że Wisła w tym sezonie będzie cholernie mocna. Kiedy utrzymała Rodado, to byłem pewny, że jest to sygnał, że pójdzie po awans dosyć pewnym krokiem. Tak samo nie skakałem z radości po niektórych zwycięstwach ŁKS-u, a raczej mówiłem, że musimy się w tej lidze najpierw rozejrzeć. Trener Szymon Grabowski, który po pierwsze sam jest nowy w ŁKS-ie, a po drugie ma praktycznie zupełnie nowy skład, potrzebuje dużo czasu, żeby faktycznie dostarczyć nam docelowy produkt. Po fatalnym meczu w Grodzisku Mazowieckim, który przegraliśmy 0:3, wielu domagało się zwolnienia Szymona Grabowskiego. Ja tonowałem nastroje, bo wydawało mi się, że może nastąpić odbicie. Po następnych dwóch meczach, gdzie wygraliśmy z GKS-em Tychy i w świetnym stylu przełamaliśmy się na wyjeździe ze Stalą Rzeszów, niektórzy znowu mówili, że wszystko zaskoczyło i teraz już będzie dobrze. Spokojnie, to jest pierwsza liga – tutaj dopiero po dłuższej serii można stwierdzić, że jest dobrze. Staram się trzymać zdrowy dystans i ani nie zwalniać Szymona Grabowskiego po każdym przegranym meczu, ani też nie wynosić pod niebiosa tej drużyny po każdym meczu, który wygra. Pierwsza połowa w Siedlcach daje nadzieję, że powoli wiemy co, jak i kim chcemy grać. Teraz pytanie, czy będziemy w stanie taką jakość dostarczać regularnie.

To ciekawe, co mówisz o trenerze, bo wasi sąsiedzi z drugiej strony Łodzi nie są tak wyrozumiali…
Wydaje mi się, że pod tym względem Widzew jest mniej w tym miejscu, w którym my byliśmy w ubiegłym sezonie, czyli oficjalnie na transparencie piszesz, że to jest sezon przejściowy, że spokojnie, będzie zaufanie, ale gdzieś w głębi duszy właściciel, a za nim też najbardziej znaczący działacze wiedzą, że nakłady finansowe były przeogromne i musi zaskoczyć od razu. A to, co mówisz mediom, że będziesz trzymał ciśnienie to jedna sprawa, możesz udawać najbardziej cierpliwego mnicha świata, na koniec liczysz, ile wydajesz na tych zawodników i mówisz sobie: dobra, spróbujmy z innym trenerem, innym dyrektorem, innym prezesem. I nie dziwi mnie to, bo każdy właściciel musi sam przejść tą ścieżką, żeby przekonać się, że to tak nie działa, że wystarczy wrzucić te wszystkie grzyby do wody i nagle powstaje fantastyczna pieczarkowa. Trzeba dorzucić jeszcze trochę cierpliwości i właściwych ludzi. Trzymam kciuki, żeby w ŁKS-ie tej cierpliwości było więcej, zwłaszcza że byłem bardzo rozczarowany ubiegłym sezonem.

Jednym spośród tych, którzy będą decydować o ewentualnej zmianie trenera, będzie Marcin Janicki, w Katowicach wspominany raczej dobrze, choć czarną kartą w jego CV jest nasz spadek do 2. ligi po golu bramkarza Bytovii w 97. minucie decydującego meczu. Jak oceniasz jego pracę w Łodzi?
Na razie staram się nie oceniać, bo jest zdecydowanie za wcześnie na to, by oceniać pracę wszystkich nowych działaczy, a trochę ich przybyło w Łodzi. Pewne, że piłkarze nie ułatwiają chłopakom roboty – poziom sportowy nie do końca idzie w parze z akcjami marketingowymi czy tymi związanymi z ticketingiem, bo to ma ręce i nogi, natomiast nie ma głowy, bo głową jest wynik piłkarski, dlatego tym ludziom trudniej jest działać. Marcin Janicki to człowiek, którego bardzo cenię i wiązałem z nim duże nadzieje, kiedy przychodził do ŁKS-u. Czekam na efekty jego pracy i czekam dość spokojnie, bo zdaję sobie sprawę, że jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia. Jest mnóstwo nowych dyrektorów, a ja czekam, żeby teraz ci dyrektorzy pozatrudniali odpowiednich wykonawców i żeby ci wykonawcy wprowadzili klub na zdecydowanie wyższy poziom organizacyjny. Marcin Janicki to gość, który zna się na robocie i trzymam kciuki, żeby po pierwsze dostał tyle czasu, ile potrzebuje, a po drugie, żeby piłkarze mu za bardzo nie bruździli swoją postawą na boisku.

Masz szczególne wspomnienia z meczów z GieKSą?
Zawsze będę darzył sentymentem stary sektor gości przy Bukowej. To nieprawdopodobne, jak przyjemnie się dopingowało zza bramki jeszcze na starym stadionie, ściana za plecami robiła fantastyczny klimat, do tego mecze – choć z tradycyjną wymianą uprzejmości – odbywały się jednak z dużym szacunkiem z obu stron. To był też jeden z moich pierwszych wyjazdów, a na pewno pierwszy samochodowy, na którym byłem kierowcą. To mógł być sezon 2009/10.

Pamiętam ten mecz. Wygraliśmy 4:1, ŁKS dostał dwie czerwone kartki, a pierwszego gola zdobył Krzysztof Kaliciak strzałem praktycznie z połowy boiska.
Przypominam sobie, że po tym meczu ówczesny prezes ŁKS-u chyba wysyłał Bogusława Wyparłę do okulisty, żeby sprawdził wzrok, bo coraz więcej miał takich pomyłek. Natomiast muszę przyznać, że wtedy wynik nie za bardzo mnie interesował. My byliśmy wtedy w sektorze gości w ok. 1000 osób, był naprawdę świetny doping. I mimo że to były moje początki na wyjazdowym szlaku, to pomyślałem wtedy, że na tym szlaku zadomowię się na dobre. Zawsze wspominam GKS z dużą sympatią, bo tamten sektor gości był godny – to jest naprawdę dobre słowo, bo zapewniał godność wyjazdowiczom, nie jak wiele innych sektorów, w których miałem okazję zasiąść pozniej. No i na pewno też ciepło wspominam… Choć to akurat złe słowo – bardziej pasowałoby zimno, więc zimno wspominam mecz, gdy graliśmy z wami jakoś w końcówce października i było okrutnie zimno. Zasiedliśmy na tym tymczasowym sektorze gości. Pamiętam, że doszło między nami do krótkiej wymiany ognia podczas oprawy pirotechnicznej, dlatego z sektora byliśmy wypuszczani pojedynczo i zajęło to długi czas. Stałem więc w trampkach na mrozie myśląc, co ja mam w głowie, że ciągle chce mi się jeździć. Dzisiaj oczywiście wspominam to już ze śmiechem.

Przy okazji naszego meczu z Widzewem Michał Nibarski podzielił się ze mną anegdotą z czasów waszej rywalizacji w 3. lidze, gdy próbowali przeszkodzić w waszym awansie wymuszając porażkę Widzewa z Drwęcą Nowe Miasto Lubawskie. Pamiętasz tamte czasy?
Jest pewna przyśpiewka, która towarzyszyła mi przez większość młodzieńczych lat: róg róg róg – gol gol gol!, która królowała na początku XX wieku, a potem była trochę zapomniana. Pamiętam, że w tamtym meczu część kibiców Widzewa skandowała ją przy rzutach rożnych Drwęcy, no i od tej pory na ŁKS też ta przyśpiewka wróciła i jest dość często proponowana przez gniazdowych. Pamiętamy to Widzewiakom, ale znam też takich, którzy wypominają to części swoich kibiców uważając, że zwyczajnie nie powinno tak być, że kibicujesz rywalowi, nawet jeśli ten rywal może zaszkodzić twojemu lokalnemu, derbowemu przeciwnikowi. Dlatego tutaj sytuacja była dość niejednoznaczna i nie chciałbym przesadnie krytykować wszystkich Widzewiaków, bo sam nie wiem, jak bym się zachował w odwrotnej sytuacji. Temat na pewno ciekawy i nieco absurdalny, że dwie potężne marki, które rywalizują gdzieś na czwartym poziomie rozgrywkowym, zostały pogodzone przez zespół Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie.

Na Łódź padł już blady strach przed najbliższym meczem, gdy patrzycie na rozpędzającą się maszynę Rafała Góraka?
Nie ukrywam, że trzymałem kciuki za trenera Góraka. Wydaje mi się, że to topowy fachowiec i było mi przykro, że radzi sobie odrobinę słabiej w tym sezonie. Byłem oczarowany tym, jak GieKSa radziła sobie jako beniaminek. Nie skłamię, jeśli powiem, że wiele osób z pewną zazdrością wypowiadało się o tym, co GieKSa robi w swoim pierwszym sezonie, tym bardziej pamiętając, jak wyglądał nasz pierwszy sezon po awansie do Ekstrakasy, zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem. Dlatego cieszę się, że GieKSa się odkręciła, tym bardziej, że ważną postacią u was jest Mateusz Kowalczyk, czyli wychowanek Szkoły Gortata, były uczeń – gość, któremu oczywiście kibicuję.

Wisła Kraków udowodniła, że w Pucharze niemożliwe nie istnieje. To co, może i ŁKS tą drogą trafi do Europy?
Mógłbym odpowiedzieć, że po tym, co zobaczyliśmy w ostatnich meczach ligowych, to pozostało nam skupić się na Pucharze Polski, ale mówiąc serio trzymam kciuki, żeby ŁKS jeszcze coś pokazał w lidze. Na pewno to, czego bym nie chciał, to żebyśmy ten mecz odpuścili, a trochę się tego boję, chyba jak każdy kibic. Jak ostatecznie się to zakończy? Nie wiem, bo trener Grabowski jest w pierwszej kolejności rozliczany z wyczynów w lidze i to dla nas kluczowa sprawa. Ja liczę przede wszystkim na to, że ktokolwiek wyjdzie na murawę, to po prostu pokaże, że ambitnie walczy o miejsce w składzie, a Puchar traktuje tak samo poważnie jak ligę. Sam jestem ciekaw, jak ŁKS do tego podejdzie i chciałbym, aby to podejście było poważne, bo Puchar Polski nie zasługuje na to, jak czasem traktują go kluby.

W pierwszej rundzie dopiero po dogrywce pokonaliście Chrobrego Głogów, a jedną z bramek zdobył Serhij Krykun. Odpracował już bramkę, którą strzelił wam w finale baraży jeszcze jako zawodnik Górnika Łęczna?
Chyba tak. Wiadomo, że tamta historia zatrzymała nas w rozwoju na długie lata. Bez tamtej porażki barażowej ŁKS zupełnie inaczej wyglądałby zarówno dzisiaj, jak i wtedy, po awansie do Ekstraklasy. Jeśli prześledzić nasze losy, to tak naprawdę awansowaliśmy w najbardziej niefortunnych momentach, jakie można sobie wyobrazić, bo za pierwszym razem ten awans robiliśmy wraz z Rakowem, więc drugi spośród beniaminków był bardzo mocny. W dodatku był to sezon reorganizacji, gdy przy dwóch beniaminkach z ligi spadały trzy zespoły. Natomiast kiedy Stal Mielec robiła awans, to już w zdecydowanie bardziej sprzyjających okolicznościach, gdy spadał tylko jeden zespół, w dodatku trafiło się bardzo słabe Podbeskidzie. Takie jest przynajmniej moje wrażenie. Dlatego tym bardziej żal, że kiedy trzeba było awansować po barażu z Górnikiem Łęczna, to tę szansę wypuściliśmy z rąk. Fakt – awansowaliśmy później, ale znowu stało się to w takim zestawieniu, że trudno było nawiązać walkę o utrzymanie, biorąc pod uwagę ograniczenia finansowe, jakie wówczas miał ŁKS. Zadra może już nie tkwi w sercu, ale na pewno Serhij musi się mocno starać, żeby nie przypominać mi o tych słabszych momentach, które ŁKS miał, a on odegrał w tym kluczową rolę.

Czy wśród łódzkich kibiców czuć specjalną mobilizację przed naszym meczem?
Niestety, decydujący jest tutaj termin, który jest wybitnie niesprzyjający. Podejrzewam, że tego nie przeskoczymy i frekwencja nie będzie szalona. Z drugiej strony wydaje mi się, że ci, którzy mają przyjść, to i tak się na tym stadionie zjawią. Martwi mnie jedynie, że przy innych wynikach osiąganych w lidze, zupełnie inaczej również wyglądałby ten mecz pucharowy, bo to zniechęcenie jest jednak mocno wyczuwalne, zwłaszcza u mniej zaangażowanych kibiców. Każdy kolejny miesiąc rozczarowań, a tych mamy już za sobą kilka, a nawet kilkanaście, utrudnia nam działania czysto kibicowskie. Najlepszy dowód to moment, gdy mieliśmy mecz pucharowy z Chrobnym Głogów, a chwilę wcześniej wyjazd, kiedy wracaliśmy na szlak po zakazie, to bilety na wyjazd rozchodziły się w szybszym tempie niż na mecz u siebie. To dobitnie podkreśla, jakie nastroje panują wśród kibiców mniej zaangażowanych, a jakie wśród fanatyków. Więc fanatyków spodziewam się ujrzeć tylu co zwykle, zwłaszcza, że sam będę wśród nich razem z synami, żoną i tatą, natomiast sądzę, że mimo wszystko nie będzie to mecz o rekordowej frekwencji.

Jaki scenariusz przewidujesz we wtorkowe popołudnie przy Alei Unii Lubelskiej 2?
Zupełnie szczerze wydaje mi się, że ŁKS nie jest skazany na porażkę w tym meczu dlatego, że kluby Ekstraklasy o podobnych ambicjach i podobnych celach jak GieKSa, czyli spokojne utrzymanie i niewiele więcej, to raczej ten Puchar Polski mają wpisany jako obowiązek do odbębnienia, a nie szansę na świetną przygodę. Dlatego po losowaniu nawet się ucieszyłem, że skoro mieliśmy trafić na kogoś z Ekstraklasy, to nie jest to ekipa, która zaplanowała sobie w budżecie grę w europejskich pucharach w przyszłym roku i wręcz liczy na to, że przez Puchar Polski uda się pójść drogą na skróty. Myślę, że np. Pogoń i Widzew właśnie w Pucharze Polski upatrują największą szansę na to, żeby w tych pucharach zagrać wcześniej. Dlatego ucieszyłem się, że to GKS, gdzie myślę że nikt nie będzie rozdzierał szat, jeśli okaże się, że to w Łodzi się wasza pucharowa przygoda skończy. A moim zdaniem ŁKS ma sporo jakości piłkarskiej, zwłaszcza po dołączeniu Bastiena Tomy, więc sądzę, że jeśli poważnie potraktuje ten mecz i zagra z takim zaangażowaniem jak w Rzeszowie i będzie miał przy tym odrobinę szczęścia, to nie jest skazany na porażkę. Ale czy powiedziałbym, że wierzę głęboko w to, że Łódzki Klub Sportowy jutro postawi kolejny krok na długiej ścieżce do Stadionu Narodowego? Raczej nie.

Ile jest kilometrów z Łodzi do Skierniewic?
To jest mniej więcej w połowie drogi do Warszawy, więc pewnie będzie jakieś 70-80. Mniej więcej podobna droga z Katowic jak do Łodzi. Odwiedziliśmy z Leszkiem Milewskim Skierniewice, gdy robiliśmy reportaż o ich szalonych pucharowych przygodach. Być może nie będzie to dla was wielkie pocieszenie, ale stoicie w dosyć długim rzędzie drużyn, które były murowanym faworytem, a ostatecznie w Skierniewicach poniosły klęskę. Widziałem gablotę Unii, gdzie obok wszystkich trofeów z niższych lig jest też bardzo dużo gadżetów – koszulek i proporczyków z licznych meczów Pucharu Polski. Więc nie macie powodów do odczuwania zbyt dużego wstydu, bo Unia niejednego zaskoczyła w tych rozgrywkach.

Kto i ile jutro wygra?
Nie lubię tego pytania, bo zawsze muszę się mocno gryźć w język, żeby nie wyjść na totalnego czarnowidza. Uwzględniając to, jak Puchar Polski jest traktowany przez ekipy o pozycji zbliżonej do GKS-u, liczę na walkę, która zakończy się jednobramkowym zwycięstwem jednej z drużyn. A której? Mam nadzieję, że los będzie sprzyjał gospodarzom. Ale czy załamię się totalnie, jeśli okaże się, że to GKS Katowice będzie o krok bliżej Narodowego? No, niestety – aby mnie złamać, trzeba zdecydowanie więcej porażek Łódzkiego Klubu Sportowego.

Kontynuuj czytanie

Felietony

I co, niedowiarki?

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.

Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić.  Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.

O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.

Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.

Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.

Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.

Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.

Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.

Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.

W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?

Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.

Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.

Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.

Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.

Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.

Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.

O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!

Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.

Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.

GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.

Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.

A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.

Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga