Hokej Klub Piłka nożna Piłka nożna kobiet Prasówka Siatkówka
Tygodniowy przegląd mediów: Jasiu był człowiekiem z krwi i kości, Ślązakiem z charakterem
Zapraszamy do przeczytania doniesień mass mediów z ostatniego tygodnia, które dotyczą sekcji piłki nożnej, siatkówki i hokeja na lodzie. Prezentujemy naszym zdaniem, najciekawsze z nich.
Drużyna żeńska zakończyła rozgrywki rundy jesiennej na czwartej pozycji w tabeli ze stratą dziesięciu punktów do liderek rozgrywek Czarnych. Nasza drużyna rozegrała jeden mecz mniej. U napastniczki Aleksandry Nieciąg zdiagnozowano uraz lewego kolana. Drużyna męska rozegrała ostatnie spotkanie ligowe rundy jesiennej w którym wygrała z Pogonią Szczecin 2:0 (2:0). Prasówkę po tym spotkaniu znajdziecie TUTAJ. W tym tygodniu zespół rozegra dwa spotkania. W czwartek na Arenie Katowice piłkarze zmierzą się w ramach 1/16 finału Pucharu Polski z Jagiellonia, początek meczu o 17:00. Z kolei w niedzielę (7 grudnia) drużyna rozegra awansem z wiosny mecz z Rakowem. Początek spotkania o godzinie 17:30. W rocznicę śmierci Jana Furtoka media wspominają legendę GieKSy.
Siatkarze w ubiegłym tygodniu rozegrali jedno spotkanie w którym pokonali Astrę Nowa Sól 3:0. Następne spotkanie drużyna rozegra 6 grudnia (sobota), na wyjeździe z CUK Anioły Toruń. Początek spotkania o godzinie 17:00.
Hokeiści w piątek pokonali na wyjeździe z Unię 3:1 oraz w niedzielę Energę Toruń 3:2. W rozpoczętym tygodniu drużyna rozegra trzy mecze: już jutro (na wyjeździe, we wtorek, 2 grudnia) z Cracovią, w piątek w Satelicie (5 grudnia) z Zagłębiem oraz w niedzielę (na wyjeździe, 7 grudnia) z STS-em Sanok. Spotkania rozpoczną się odpowiednio o godzinie 18:00, 18:30 i o 17:00.
PIŁKA NOŻNA
sucha24.pl – Dłuższa przerwa Oli Nieciąg
Jak na zawołanie zaczęła trafiać do bramek rywalek Aleksandra Nieciąg po przesunięciu do linii ataku w 2025 roku. Nieważne, czy chodziło o krajowe podwórko, czy europejskie puchary, wychowanka Halniaka Maków Podhalański wyraźnie odżyła i stała się jedną z najlepszych atakujących w naszym kraju.
Dwanaście bramek w Orlen Ekstralidze kobiet zdobyła w 2025 roku Aleksandra Nieciąg. Do tego dorobku trzeba jeszcze dopisać bramki zdobywane w turnieju kwalifikacyjnego rozgrywek Ligi Mistrzyń. Kiedy wydawało się, że Nieciąg będzie mogła na wiosnę kontynuować świetną serię, przytrafiła się kontuzja zakończona artoskopią kolana.
Z przykrością informujemy, że u Aleksandry Nieciąg zdiagnozowano uraz lewego kolana. Napastniczka GKS-u Katowice przeszła już artroskopowy zabieg naprawczy, który obejmował szycie łąkotki bocznej oraz zaopatrzenie ubytków chrząstki stawowej – czytamy w komunikacie katowickiego klubu.
– Nikt nie wie, czy podczas meczu czy w trakcie treningu, doznałam kontuzji. To może wszystko brzmi strasznie, ale nie jest niczym wielkim. Mam nadzieję, że wrócę w marcu do gry. Strzelecka forma? Nie ukrywam, że odżyłam, od kiedy zostałam przesunięta do ataku. Mam nadzieję, że nikt nie będzie mi już tej pozycji zmieniał (śmiech). Kadra Polski? Liczyłam, że otrzymam powołanie. Będę się starała kolejnymi występami i golami przekonać do siebie selekcjonerkę – powiedziała zawodniczka rodem z Grzechyni.
dziennikzachodni.pl – Kibice GieKSy pamiętali o Janie Furtoku. Fani uczcili klubową Legendę
W sobotę 29 listopada 2025 roku GKS Katowice zagrał z Pogonią Szczecin w meczu 17. kolejki PKO Ekstraklasy. Spotkanie na Nowej Bukowej dedykowane Janowi Furtokowi w pierwszą rocznicę śmierci (26 listopada). Kibice licznie stawili się na trybunach i pamiętali o klubowej Legendzie.
Katowicki klub awizował mecz z Pogonią Szczecin hasłem: „W sobotę wszyscy gramy dla Jasia Furtoka”. W punktach przed stadionem sprzedawano pamiątkowe szaliki i koszulki dedykowane Furtokowi. Zysk ze sprzedaży tych gadżetów zostanie przekazany m.in na rozwój Akademii GKS-u im. Jana Furtoka. Przed meczem na telebimach na stadionie pokazano film dotyczący legendarnego napastnika GieKSy, m.in. z golami, które strzelał dla katowickiej drużyny. Wyjściu piłkarzy na murawę towarzyszyły dzieci ustawione na boisku, m.in. trzymające w rękach numer 9, z którym grał Furtok. Spiker przywitał obecną na trybunach rodzinę Legendy GKS-u Katowice, a fani katowickiego klubu zaczęli głośny doping.
[…] Natomiast 9. minuta, jak zwykle, poświęcona była Janowi Furtokowi, a kibice skandowali z podziałem na trybuny „Jasiu – Furtok”. Do przerwy GKS prowadził 2:0, więc katowiccy fani byli w znakomitych humorach.
[…] Pod koniec meczu i zaraz po nim kibice GKS-u znów głośno skandowali imię i nazwisko Jana Furtoka.
Pod koniec meczu i zaraz po nim kibice GKS-u znów głośno skandowali imię i nazwisko Jana Furtoka.
Jasiu był człowiekiem z krwi i kości, Ślązakiem z charakterem. Tak wspominał go kolega z boiska oraz przyjaciel Piotr Piekarczyk.
Jan Furtok trzy razy dostawał bilet do wojska i za każdym razem udało się to odkręcić, głównie za sprawą działań Mariana Dziurowicza. Podobno trzy razy robił imprezy pożegnalne.
– Byłem na tej pierwszej, bo potem chyba następnych nie robił, bo już zwątpił. Chyba by zbankrutował – uśmiecha się Piotr Piekarczyk, który grał z Furtokiem w GieKSie. – To był trudny temat, polityczny można powiedzieć. Był u nas w klubie taki człowiek, członek PZPR, który nawet Jurka Wijasa wyciągnął z wojska i to się odbyło podczas zjazdu partii. Śmialiśmy się, że Jurka Wijasa udało się wyciągnąć z Żagania na zjeździe PZPR. W przypadku Jasia to na pewno poszło już po linii ministerialnej. Wiadomo, że GKS to było górnictwo, a nad górnictwem było wojsko. To musiało się odbywać na takich szczeblach. Pamiętam, że pożegnanie Jasia było w mieszkaniu u jego mamy, to nawet nie była impreza, bardziej spotkanie. On miał już bilet, miał iść do wojska, ale nie wiem, czy trafiłby do Śląska Wrocław, czy innego wojskowego klubu, on sam pewnie nie wiedział. Miał wtedy 18 lat, był jeszcze juniorem.
Furtok w 1986 roku w finale Pucharu Polski na Stadionie Śląskim, w którym GieKSa pokonała faworyzowany Górnik Zabrze 4:1, strzelił trzy gole. W bramce zabrzan stał Józef Wandzik, trenerem Górnika był Hubert Kostka. GKS sprawił sensację ogrywając wielkiego faworyta finału.
– Jasiu nawet potem opowiadał, że ktoś go sfaulował przy ławce rezerwowych Górnika i Kostka do niego wyskoczył z jakimiś pretensjami, a było wtedy już chyba 3:1. Jasiu mu trochę dociął i zapytał: „Jaki wynik jest na tablicy”? Wandzik potem jak widział Jasia, to gula mu skakała. Jasiu nawet z niego się trochę podśmiewał przed meczami. Miał na nie niego patent, czy Wandzik grał w Ruchu, czy Górniku. Byli już dobrymi kolegami, jak na wyjściu na mecz Furtok pytał: „No, Wandziol, jak dziś będę miał ustawiony rzut wolny, to w które okno chcesz?”. Faktycznie, co mecz mu strzelał – opowiada Piekarczyk.
Furtok słynął ze swego wesołego podejścia do życia. Potrafił rozładować atmosferę w szatni.
– Był wesoły całe życie. Nawet jak ktoś coś mu powiedział, to obracał to w żart. Miał fajne piłkarskie docinki. Chyba od Marka Motyki z Wisły Kraków wziął takie hasło, które potem stosował wobec młodych w szatni, którzy chwalili się, że grali w ekstraklasie. Pytał: „To ile tych meczów grałeś w ekstraklasie?”, a taki młody odpowiadał: „Parę zagrałem”. To Jasiu wtedy: „Jak parę, to nie grołeś, ino kopołeś” – śmieje się Piekarczyk.
O tym, że dawniej piłkarze w Polsce nie stronili od alkoholu czy papierosów krążą legendy. W przypadku Furtoka też tak było, ale on jeszcze dodatkowo był mistrzem w grze w karty.
– Jak jechaliśmy na ryby potrafił wypalić paczkę, a nawet więcej na dzień. Paczka na dzień to była norma. Był palaczem nałogowym, w sumie od młodości. Nie umiał się tego pozbyć – przyznaje Piekarczyk. – Jednak w latach 80. wielu piłkarzy paliło, szczególnie kojarzy mi się to z bramkarzami. Ci co nie palili bywali nawet w mniejszości. Teraz to nie do pomyślenia. Jasiu lubił też pograć w karty. Nie był hazardzistą, ale umiał grać w karty, łapał każdą grę. Na początku w autobusie grało się przeważnie w szkata, bo to śląska gra. Potem to się zmieniało w zależności od składu, bo mieliśmy coraz więcej zawodników spoza Śląska, doszli krakusy. Jasiu z reprezentacji olimpijskiej przynosił inne gry – „szpoki” (gra w szpaki – red.), kierki albo 3-5-8. Czasami jak trener pozwolił w drodze powrotnej z meczu to i w pokerka się pograło. Jasiu był dobrym zawodnikiem, bawił się tymi kartami, był w nich mistrzem. Jak był w Hamburgu i Eintrachcie też lubił pograć i wiem, że grali tam w pokera jak wracali z meczów.
Wspomniane już łowienie ryb przez Furtoka miało zabawne początki. Jednak i na tym polu legendarny napastnik odnosił sukcesy.
– Razem z Heńkiem Górnikiem byliśmy zapalonymi wędkarzami. Jasiu jak przyjeżdżał z Niemiec, to chciał odetchnąć, uciec trochę od gości, którzy pewnie mu się zwalali na głowę. Zaczęło się to w Rożnowie – wspomina Piekarczyk. – Pamiętam, jak był pierwszy raz z nami i moim ojcem. Poszliśmy w nocy trochę połapać, tak do godziny 11. On był takim wędkarzem, że statycznie nie lubił czekać. Wziął spinning i mówi: „Idę sobie porzucać”. Odszedł jakieś 50 metrów. Za chwilę słyszymy, jak Jasiu woła: „Mom, mom, mom!”. Słyszymy kołowrotek tak jakby ryba mu ciągnęła. Lecimy, nogi prawie połamaliśmy. Potem stoimy przy nim. Faktycznie, wędka zgięta w pół, myślimy” co to będzie, jaka ryba? Trwało to jednak za długo. Pytam: „Jasiu, a ty nie masz zaczepu?. Puść wędkę”. Okazało się, że jako nowicjusz nie umiał jeszcze rozpoznać, kiedy jest zaczep, a kiedy ryba. Myślał, że miał rybę. Od tego się zaczęło. Miał potem efekty, bo jak na drugi raz przyjechał w grudniu, to z naszego grona wędkarskiego złowił największego sandacza, 85 centymetrów! Miał szczęście nowicjusza. Nam z Heńkiem i z Wojtkiem Spałkiem szczeny wtedy opadły.
Pochodzący z katowickiej Kostuchny nie był tylko lokalną legendą. Bardzo dobrze poradził sobie w Bundeslidze – w Hamburgerze SV i Eintrachcie Frankfurt. Piłkarz z Górnego Śląska przed meczem musiał sobie dobrze pojeść i nie zamierzał zmieniać swoich „nawyków żywieniowych” również w Niemczech.
– Jasiu opowiadał, że jak był już w Niemczech, to poszedł sobie na hamburgera czy hot-doga i gdzieś go tam przyuważyli. Prezes, trener albo dyrektor sportowy wziął go na spytki, że takich rzeczy nie może robić. Dla niego to było normalne, ale mu powiedzieli, że nie może jeść takich rzeczy, dbali tam o kwestie dietetyczne. A on jak był głodny, to praktycznie nie grał. Musiał zjeść to, co lubił. W Polsce mógł zjeść dwie porcje mięsa, jemu to nie przeszkadzało, zresztą przez całe życie „skóra się na nim nie rozciągała”. W Niemczech wszyscy jedli jakieś spaghetti, mieli szwedzki stół, a on wyjął sobie solidnego steka. Wszyscy zawodnicy patrzyli na niego, zastanawiali się co on robi, bo było przyjęte, że trzeba lekko zjeść przed meczem. Trener mu coś powiedział, ale Jasiu zagrał, strzelił trzy bramki i przed następnym meczem połowa drużyny wzięła sobie steki i trener już nie zabraniał. Jasiu miał swoje potrzeby, nawet wbrew logice. Mógł nawet zjeść schabowego albo golonko przed meczem. Jak był syty, najedzony, zadowolony, to wtedy miał wenę na boisku – kończy opowieść „Orzech”.
Jan Furtok zmarł po długiej chorobie 26 listopada 2024 roku w wieku 62 lat.
wkatowicach.eu – Legenda klubu Jan Furtok został patronem Akademii GieKSy. Złożono też kwiaty na jego grobie
Jan Furtok to najlepszy piłkarz w dziejach GKS-u Katowice. Dla GieKSy rozegrał 299 meczów, w których strzelił 122 gole. W klubie pracował też jako trener, dyrektor sportowy, prezes, a także szef Akademii. Stał się symbolem i legendą GKS-u. Furtok zmarł 26 listopada 2024 roku, a jego śmierć pogrążyła w żałobie całą społeczność klubu. Pamięć o legendarnym napastniku wciąż jest jednak żywa. Przy okazji każdego meczu GKS-u na Arenie Katowice na stadionowym telebimie wyświetlana jest jego sylwetka w czasie prezentacji składów. Kibice skandują jego nazwisko w 9. minucie meczów GieKSy. W pierwszą rocznicę śmierci klubowej legendy, zarząd GKS GieKSa Katowice S.A. podjął uchwałę o nadaniu klubowej Akademii imienia Jana Furtoka.
To niezwykle ważny moment dla wszystkich ludzi związanych z GKS-em Katowice. Chcieliśmy w godny sposób upamiętnić Jana Furtoka, ale także wskazać go dzieciom i młodzieży jako wzór sportowca i człowieka do naśladowania. Stąd pomysł o nadaniu Akademii jego imienia – podkreśla Sławomir Witek, prezes GKS GieKSa Katowice S.A.
Zmieniając nazwę naszej Fundacji ze „Sportowe Katowice” na „Akademia GKS Katowice im. Jana Furtoka” podkreślamy mocno ścisły związek z Klubem oraz poczucie identyfikacji naszych podopiecznych z GKS-em. Co więcej, zyskujemy wybitnego patrona, który – co warto podkreślić – był przez wiele lat związany ze szkoleniem młodzieży. Wielu jego wychowanków z powodzeniem reprezentowało barwy GKS-u. Z kolei w latach 2014–2017 Jan Furtok szefował całej Akademii – przypomina Kinga Pajerska-Krasnowska, prezes Akademii.
SIATKÓWKA
siatka.org – Szaleństwo w Katowicach trwa! I-ligowe derby Mazowsza z niespodzianką
12 kolejka wciąż na zapleczu trawa, lecz już teraz wiadomo, że czyste konto zachowają katowiczanie. GKS Katowice nie pozostawił suchej nitki na przyjezdnych z Nowej Soli, zwyciężając – 3:0. Katowiczanie pokazują, że PlusLiga wciąż jest w ich zasięgu i mierzą w szybki powrót.
Pierwszy set należał do szalenie wyrównanych, ale siatkarze z Katowic nie czuli presji, będąc przyzwyczajonymi do grania o stawkę na żyletki. Oba zespoły dały z siebie wszystko, a nikomu w dłuższej perspektywie nie udało się odskoczyć z wynikiem. Po stronie GKS-u karty rozdawała para Michał Superlak i Gonzalo Quiroga. W szeregach Astry rewelacyjny mecz rozegrał Piotr Śliwka. Przyjmujący na tym etapie miał jeszcze wsparcie od m.in. Fabiana Leitermeiera, lecz set i tak uciekł gościom. O losach inauguracji zadecydowała gra na przewagi, którą atakiem domknął Superlak – 30:28.
Ciekawie było też w drugim secie. Początkowo prym wiodła drużyna z Nowej Soli – 4:2. Wciąż z tonu nie spuszczał też Piotr Śliwka. Później w polu zagrywki stanął Grzegorz Pająk, a rolę zaczęły się odwracać – 8:6. Blokiem odpowiedział jednak Aleksander Maciejewski, zaś przepychanką nie było końca – 12:12. W drugiej połowie seta siatkarze Astry mogli złapać trochę oddechu, prowadząc 18:15. Za moment był już jednak remis. Końcówka należała już do gospodarzy, którym do wygranej wystarczyła wyłącznie jedna partia – 25:22. Katowiczanie zrobili wszystko, aby dopiąć swego i szybko udać się na regenerację. Tak się faktycznie stało. Różnica na dystansie była spora, a na sam koniec blokiem popisał się Damian Hudzik – 25:17.
GKS Katowice – Karton-Pak Astra Nowa Sól 3:0 (30:28, 25:22, 25:17)
MVP: Gonzalo Quiroga
HOKEJ
hokej.net – Bez fajerwerków w hicie kolejki. Wicemistrzowie Polski z ważnym zwycięstwem
GKS Katowice odniósł ważne zwycięstwo, pokonując na wyjeździe Unię Oświęcim 3:1. Dzięki temu triumfowi podopieczni Jacka Płachty awansowali na drugie miejsce w tabeli. Biało-niebiescy ponieśli trzecią porażkę z rzędu i w konsekwencji spadli na szóstą lokatę.
Spotkanie nie stało na najwyższym poziomie. W grze obu zespołów sporo było mankamentów, a momentami również chaosu. W tych warunkach hokejowej przyrody lepiej odnaleźli się katowiczanie, którzy ważny krok w kierunku zwycięstwa postawili już w pierwszej odsłonie. Prowadzili bowiem 2:0 i przetrzymali dwa okresy gry w przewadze.
Róbert Kaláber przed starciem z GieKSą miał spory ból głowy. Musiał zestawić skład bez leczących urazy Reece’a Scarletta, Lukasha Matthewsa i Jakuba Kubeša (urazy), a także bez zawieszonych na jedno spotkanie Martina Kasperlíka i Villego Heikkinena. W zestawieniu znaleźli się Joe Morrow, Nick Moutrey i Mika Partanen. Dodajmy, że w ekipie z alei Korfantego nie wystąpił tylko Mateusz Bepierszcz.
Wynik spotkania już w 4. minucie otworzył Ian McNulty, który zmienił tor lotu krążka po uderzeniu Jacoba Lundegårda spod linii. Igor Tyczyński nie zdążył w porę zareagować i guma wtoczyła się do bramki.
Podopieczni Róberta Kalábera mogli szybko wyrównać, ale nie zdołali zamienić na gola dwóch okresów gry w przewadze. I za swoją nieskuteczność zapłacili wysoką cenę. W 14. minucie na 2:0 dla gości podwyższył Mateusz Michalski, który popracował na bramkarzu i przekierował do bramki krążek uderzony przez Albina Runessona.
Katowiczanie w 18. minucie mogli zdobyć trzeciego gola, ale Jean Dupuy nie zdołał pokonać Tyczyńskiego w sytuacji sam na sam. 19-letni golkiper rozciągnął się jak długi i efektownie obronił uderzenie Kanadyjczyka.
Oświęcimianie również po przerwie nie zdołali znaleźć sposobu na Jespera Eliassona, który pewnie strzegł swojego posterunku.
Wicemistrzowie Polski mieli kilka okazji, by przesądzić o losach spotkania. W 26. minucie od bramką „Tyczki”mocno się zakotłowało, a młody golkiper dał próbkę dobrego refleksu, broniąc najpierw uderzenie od zakrystii Michalskiego, a następnie dobitkę Joony Monto. Z kolei chwilę później kontry Bartosza Fraszki nie zdołał zwieńczyć Patryk Wronka, który posłał gumę nad poprzeczką. Niecelne okazało się też uderzenie Grzegorza Pasiuta z 32. minuty.
Odrobinę nadzieje w serca oświęcimskich kibiców wlał jeszcze Joe Morrow. Kanadyjski obrońca, w 52. minucie, po wygranym przez Romana Ráca wznowieniu i sprawnym dograniu Miiki Partanena, popisał się soczystym uderzeniem bez przyjęcia. Eliasson nie zdołał w porę zareagować.
Pod koniec trzeciej odsłonie byliśmy świadkami pojedynku pięściarskiego pomiędzy Hoffmanem a Partanenem, w którym aktywniejszy był kanadyjski defensor. Obaj zawodnicy zostali odesłani do szatni, a chwilę później kropkę nad „i”postawili goście. Stało się to po szybkiej kontrze trzech katowickich muszkieterów. W jej ostatniej fazie idealne dogranie Grzegorza Pasiuta wykorzystał Patryk Wronka.
GieKSa wygrywa po dogrywce. Torunianie walczyli mimo przeciwności losu
W ramach 24. kolejki TAURON Hokej Ligi zmierzyły się ze sobą GKS Katowice oraz KH Energa Toruń. Goście przyjechali w wyraźnie osłabionym składzie i widać było braki w grze ofensywnej. Od początku spotkania tempo meczu dyktowali gospodarze, a na odpowiedź gości musieliśmy poczekać do drugiej tercji spotkania.
W mecz bardzo dobrze weszła drużyna gospodarzy co rusz atakując tercję obronną przyjezdnych. W bramce świetnie reagował Anton Svensson, jednak przy golu Mateusza Michalskiego nie miał za dużo do powiedzenia. Gumę spod niebieskiej w kierunku bramki wrzucił Jacob Lundegård, przed bramkarzem dobrze popracował Michalski przekierowując krążek do siatki. Katowiczanie nie zamierzali zwalniać tempa, a bardzo aktywny w tercji obronnej Torunia był Travis Verveda. W 11. minucie spotkania przed toruńską bramką na krążek czekał Monto, świetnie wypatrzył go autor pierwszej bramki, ale Monto nie zdołał skierować gumy do siatki gości. „GieKSa” przeważała, ale nie była w stanie zdobyć drugiej bramki. Zdawało się, że świetną okazją na polepszenie wyniku otrzymali „GieKSiarze” w 15. minucie spotkania, gdy na ławkę kar powędrował Jakub Gimiński. Na szczęście ekipy Stalowych pierników „GieKSa” nie wygenerowała zagrożenia pod bramką Svenssona i zjeżdżała na pierwszą przerwę z minimalnym prowadzeniem.
Druga tercja zaczęła się od dwóch szybkich akcji torunian z czego ta druga zakończyła się sukcesem i bramką wyrównującą. Strzałem z lewego bulika popisał się Laitinen, uderzenie zaskoczyło bramkarza gospodarzy czego skutkiem był remis na tablicy wyników. Po golu wyrównującym gra zaczęła się dynamizować, na każdą akcję Energi GKS odpowiadał dwoma akcjami, jednak kolejną bramkę oglądaliśmy dopiero po przerwie reklamowej. „GieKSa” odzyskała prowadzenieza sprawą akcji drugiej formacji, Stephen Anderson znalazł drogę do siatki bramki strzeżonej przez Antona Svenssona.
Po golu Kanadyjczyka znaczną przewagę na lodzie zaczęli zaznaczać przyjezdni. Najpierw atakował pierwszy atak gości, następnie karę za zahaczanie otrzymał Grzegorz Pasiut. Ostatnie 5 minut tercji to było istne oblężenie katowickiej bramki z pojedynczymi wypadami w kontrze Dupuy i Varttinena.
Katowiczanie trzecią odsłonę zaczęli aktywnie pracując na kolejną bramkę, jednak po karach dla Kamila Kalinowskiego, następnie Kacpra Maciasia gra się wyrównała. W 52. minucie akcję rozegrali Sedlak i Worona, jednak ostateczny cios wyprowadził Jaworski, guma przetoczyła się między nogami niepewnie interweniującego Eliassona doprowadzając do radości kibiców gości. Przy wyrównanym wyniku szanse na zapewnienie zwycięstwamiał na kiju Joona Monto, jednak nie zdołał wystarczająco podnieść krążka by pokonać dobrze dysponowanego Svenssona.
Pierwsze wznowienie w dogrywce wygrali gospodarze, ale po stracie Grzegorza Pasiuta inicjatywę w dodatkowym czasie gry przejęła Energa. Goście kilkukrotnie straszyli groźnymi akcjami „GieKSę”, najbardziej konkretny w swoich poczynaniach był Fjodorovs, który kąśliwie uderzył, ale odbił krążek Eliasson. Podczas kolejnego natarcia Energi sprawnie zachowała się formacja kapitana GKS-u przechwytując krążek, natychmiastowo Pasiut rozpędził się i stanął do sytuacji sam na sam ze Svenssonem. Z tego starcia doświadczony napastnik wyszedł zwycięsko, tym samym zapewniając swojej ekipie dwa cenne punkty w ligowej tabeli.
Felietony Piłka nożna
Komu nie zależało, by zagrać?
Gdy wyjrzałem dziś za okno z pokoju hotelowego, zobaczyłem szron na pobliskich dachach. I tyle. Śniegu nie było ani grama, jedyne, co mogło nas przyprawiać o lekkie dreszcze to przymrozek i konieczność spędzenia tego meczu w tak niskiej temperaturze. Wiadomo jednak, że podczas dobrego widowiska można się porządnie rozgrzać i emocje sportowe niwelują jakiekolwiek atmosferyczne niedogodności. Głowiłem się, jak to jest, że w różnych rejonach Polski mamy atak zimy, a przecież okolice bieguna zimna, które teoretycznie najbardziej są narażone na popularny biały puch, tym razem są wolne od tego.
Gdy jechałem autobusem na mecz i zaczęło lekko prószyć – a było to o godz. 10.30 ani przez myśl nie przeszło mi, jak to się wszystko skończy. Po prostu – śnieg zaczął sobie padać, nie był to jakiś armagedon, a i same opady śniegu, choć były wyraźne, nie przypominały tych, które znamy z przeszłości.
Po wejściu na stadion zobaczyłem taką właśnie oprószoną murawę – niezasypaną. Białawo-zieloną lub zielonkawo-białą. Typowy widok, gdy mamy pierwsze opady śniegu w roku lub też szron po mroźnej nocy. Białe gunwo (że tak zejdziemy z romantycznej wersji o puchu) ciągle jednak z białostockiego nieba spadało. I w pewnym momencie rzeczywiście murawa stała się dość biała. Nie przeszkodziło to jednak obu drużynom oraz sędziom rozgrzewać się. Kibice wypełniali stadion, zwłaszcza ci z Jagiellonii jeszcze przed meczem głośno dopingując swój zespół. Sympatycy GieKSy powoli zaczęli wchodzić na sektor gości i też dali znać o sobie. Przyznam, że nie myślałem w ogóle o tym, że mecz może się nie odbyć. Nie miałem takiego konceptu w głowie.
Za łopaty wzięło się… kilka osób. Zaczęli odśnieżać pola karne. Wyglądało to tak, że na jednym skrzydle stało trzech chłopa i sami nie wiedzieli, jak się za to zabrać. „Gdzie kucharek sześć…” – powiedziałem Miśkowi. A na drugim skrzydle szesnastki jeden jegomość odśnieżył na kilka metrów szerokość pola karnego, pokazując, że „da się”. A tamci deliberowali. Do tej pory odśnieżone były tylko linie i wspomniany kawałek. Na drugim polu karnym natomiast jakiś artysta „odśnieżał” w taki sposób, że zagarniał, wręcz zdrapywał śnieg, zamiast go nabierać na łopatę. Nie trzeba być śnieżnym omnibusem, żeby wiedzieć, że średnio efektywna jest to metoda. Po niedługim czasie wszyscy położyli na to lachę i sobie poszli czy tam przestali działać.
Dopiero kilka minut przed meczem zorientowałem się, że sędzia się dziwnie zachowuje, wychodzi i sprawdza. Załączyłem Canal+, by nasłuchiwać wieści i tam było jasne, że arbiter Wojciech Myć sugerował, iż szanse na rozegranie tego spotkania są dość marne. Potem wyszedł na boisko jeszcze raz, ze swoimi asystentami i patrzyli, jak zachowuje się piłka. W moim odczuciu ta rzucana i turlana przez nich futbolówka reagowała normalnie, z odpowiednim odbiciem czy brakiem większego oporu przy toczeniu się po ziemi. Do końca miałem nadzieję, że mecz się odbędzie.
Sędzia jednak zadecydował inaczej. W wywiadzie dla Canal+ powiedział, że ze względu na zdrowie zawodników, a także ograniczoną widoczność – podejmuje decyzję o odwołaniu meczu. Podał też argument, że do pomarańczowej piłki przykleja się śnieg i tak jej nie widać. A linie, które zostały odśnieżone i tak za chwilę zostałyby zasypane.
Mecz się nie odbył.
Odniosę się więc najpierw do słów sędziego, bo już one są dla mnie kuriozalne. Odśnieżone linie po 40 minutach (także już po odwołaniu meczu) nadal były widoczne. I nie zanosiło się specjalnie na to, że mają zostać momentalnie zasypane. Nawet jeśli – to chwila przerwy w meczu lub po prostu w przerwie między dwiema połowami – pospolite ruszenie do łopat i gotowe. A argument o piłce to już kuriozum do kwadratu. Na Boga – przecież śnieg to nie jest jakiś klej czy oleista substancja. I nawet jeśli w statycznej sytuacji klei się do piłki, to jest ona cały czas KOPANA. Dla informacji pana Mycia – to powoduje drgania w futbolówce, a to (plus odbijanie się od ziemi) z piłki przyklejony kawałek śniegu strząsa. Więc naprawdę nie mówmy takich głodnych kawałków na głos, bo tylko wzmacniamy opinię o sędziach taką, a nie inną.
Trener Siemieniec już po decyzji mówił dla Canal Plus, że z punktu widzenia logistyki w rundzie jesiennej, nie na rękę jest im nie grać, w domyśle, że ten mecz trzeba będzie jeszcze gdzieś wcisnąć. Tylko przecież WIADOMO, że tego spotkania nie da się rozegrać jesienią, bo przecież po ostatnim meczu ligowym Jaga gra dwa razy w Lidze Europy plus jeszcze w środku grudnia zaległy mecz z Motorem. Więc z GKS musieliby zagrać tuż przed świętami, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przedłuży rundy GieKSie o dwa tygodnie z powodu zaległego meczu. Niech więc trener Adrian nie robi ludziom wody z mózgu. Poza tym trener powiedział, że ze względu na stan boiska, była to jedyna i słuszna decyzja i trudno nie było odnieść wrażenia, że z powodu napiętego terminarza właśnie TERAZ, dłuższy oddech dla Jagiellonii to najlepsze, co może ich spotkać…
A Rafał Górak? Bardzo dyplomatycznie mówił, że rozumie decyzję sędziów, ale chyba trzy razy podczas wywiadu dał do zrozumienia, jakie miał zdanie… Panowie za zamkniętymi drzwiami rozmawiali, każdy dał swoje argumenty. Trener zwrócił uwagę, że ze względu na szczelnie wypełniony sektor gości mogło to wyglądać inaczej. Że białe linie widać i przy dobrej woli organizatora, boisko można byłoby doprowadzić do stanu używalności. Że taki wyjazd bez meczu to dodatkowe koszty dla klubu. Jakbym więc miał typować, to pewnie wyglądało to tak „ej Rafał, wiesz, jak jest, jaką mamy sytuację, wiem, że nie jest to wam na rękę, ale zgódź się na przełożenie meczu, odwdzięczymy się dobrym winkiem”… Być może więc ze względu na solidarność kolegów po fachu i gentelmen’s agreement, szkoleniowiec, mimo że wolałby zagrać – nie oponował.
No i właśnie. To jest pytanie – czy komuś zależało, żeby wykorzystać opady i meczu nie rozegrać? Powiem wprost – reakcja organizatora meczu na tę „zimę” jest mocno zastanawiająca i nie wiem, czy Jagiellonia nie powinna z tego tytułu ponieść konsekwencji. Powtórzę – klub nie zrobił absolutnie nic, żeby ten mecz rozegrać. Począwszy od prognoz – przecież atak zimy w Polsce był już wczoraj, więc nie można było nie zakładać, że podobna sytuacja powtórzy się w Białymstoku. A jeśli tak, to przygotowuje się zastępy ludzi – choćby na wszelki wypadek – do tego, żeby boisko odśnieżyć. Pamiętacie, co było w zeszłym sezonie w meczu Radomiaka z Zagłębiem? Momentalnie, w ciągu kilku minut płyta po nawałnicy zrobiła się biała. Tam też było ryzyko przerwania i odwołania meczu. Ale ludzie robili, co w swojej mocy, odśnieżali, jak tylko się da i spotkanie zostało dokończone. Wczoraj w Rzeszowie kompletnie zasypany stadion został odśnieżony i mecz również się odbył. A w Białymstoku? Nie było chętnych czy nie miało ich być? Mogli nawet tych żołnierzy wziąć, co to zawsze są na trybunach. Cokolwiek. A tutaj kilku ludzi z łopatą zaczęło nieskładnie machać, ale chyba ktoś im powiedział, że to bez sensu – no i przestali.
Nie będę wnikał, czy na takim boisku można grać czy nie. Jak bardzo wpływa to na zdrowie zawodników. Wiem, że w przeszłości takie mecze się odbywały i nikt nie płakał i nie zasłaniał się ani zdrowiem, ani terminarzem. GieKSa taki mecz rozgrywała z Arką Gdynia – pamiętny z niewykorzystanym karnym Adamczyka – i jakoś się dało. Nie jest to może najbardziej estetyczne widowisko, ale mecz jest rozegrany i jest z głowy.
Natomiast tu nie chodzi o to, czy na zaśnieżonym boisku można grać. Chodzi o to, że nikt nie zajął się odśnieżaniem. Dlatego cała ta sytuacja ostatecznie wydaje mi się po prostu skandaliczna. Dosłownie godzinkę śnieg poprószył – bez jakiejś większej nawałnicy – i odwołujemy mecz.
I tak – piłkarze pojechali sobie na drugi koniec polski, by pobiegać na murawie stadionu Jagiellonii. Klub zapłacił za hotel, wyżywienie, przejazd. Teraz będzie to musiał zrobić drugi raz – najpewniej na wiosnę. Kibice zrywali się o drugiej w nocy, niektórzy pewnie nawet nie poszli spać, by stawić się na zbiórkę w ciemnych Katowicach. Jechali w tak wielkiej liczbie przez cały kraj – też przecież zapłacili za bilety i przejazd. I dostali w bambuko, bo paru osobom nie chciało się wyjść i doprowadzić boisko do jako takiego stanu.
Uważam, że PZPN czy Ekstraklasa, czy kto tam zarządza tym całym grajdołkiem, nie powinien przyzwalać na taką fuszerkę. To jest kupa kasy i czas wielu ludzi, którzy zdecydowali się do Białegostoku przyjechać. To po prostu jest nie fair.
Nieraz bywały jakieś sytuacje czy to z pogodą, czy wybrykami kibiców i kapitanowie lub trenerzy obu drużyn zgodnie mówili – gramy/nie gramy. Była ta wyraźna jednogłośność. A czasem spór. Grano nawet po zapaści Christiana Eriksena – choć tam akurat uważam, że ta decyzja była fatalna (choć z drugiej strony to Euro, więc logistyka dużo trudniejsza). Tutaj zabrakło determinacji, żeby mecz rozegrać. Rozumiem trenera Góraka, że podszedł dyplomatycznie do sprawy. Ja tego protokołu dyplomatycznego trzymać nie muszę i wysuwam hipotezę, że komuś na rękę był ten niezbyt wielki opad śniegu.
Dotychczas wielokrotnie pisałem i mówiłem, że cenię Jagiellonię i Adriana Siemieńca za to, jak łączą ligę i puchary. Byłem pod wrażeniem, że rok temu Jaga nie przełożyła spotkania z GKS na jesień, gdy sama była pomiędzy meczami z Ajaxem – trener gospodarzy dzisiejszego niedoszłego pojedynku mówił, że poważna drużyna musi umieć grać co trzy dni. Tym razem jednak w obliczu meczu z KuPS i końcówki ligi, takie zdanie przestało już zobowiązywać.
Nam nie pozostaje nic innego, jak przygotować się do sobotniego spotkania z Pogonią. Oby piłkarze GKS również wykorzystali fakt, że nie będą mieli Jagi w nogach i jak najlepiej mentalnie i fizycznie przygotowali się do spotkania z Portowcami. A z Jagiellonią i tak się już niedługo zmierzymy, bo za jedenaście dni w Pucharze Polski.
Kups!
Piłka nożna
Mecz z Jagiellonią odwołany!
W związku z atakiem zimy w Białymstoku i niezdatnymi według sędziego warunkami do gry mecz Jagiellonia Białystok – GKS Katowice został odwołany.
Kibice Klub Piłka nożna
Puchar Polski dla wyjazdowiczów
Wczoraj klub GKS Katowice ogłosił, że wszyscy wyjazdowicze (a było ich aż 1022!), którzy pojechali na mecz do Białegostoku, mają w systemie biletowym przypisany voucher, który można wymienić na darmowy bilet na pucharowe spotkanie z Jagiellonią.
Jak informuje na swojej stronie internetowej klub (tutaj): Wyjazdowicze na swoich profilach w Systemie Biletowym GieKSy otrzymali voucher rabatujący cenę biletu na mecz pucharowy do 0 zł. Z prezentu można skorzystać już teraz! Voucher nie obejmuje biletów parkingowych oraz VIP. Co ważne, jeśli któryś z wyjazdowiczów nabył już wcześniej bilet na mecz pucharowy, to wówczas może wykorzystać voucher przy zakupie biletu na mecz innej sekcji GKS-u w 2025 r.
To kolejny miły gest ze strony klubu w kierunku najwierniejszych kibiców GieKSy. Już w niedzielę, zaraz po decyzji o niegraniu, piłkarze GieKSy podeszli pod sektor gości, a część z nich się na nim znalazła. Tam podziękowali fanatykom za tak liczną obecność, wspomnieli, że zawsze grają w „12” i dziś też chcieli dla nas wygrać. Oprócz tego rozdali swoje koszulki najmłodszym kibicom GKS Katowice, którzy wybrali się do Białegostoku. O tej sytuacji piszą więcej sami kibice na Facebooku (tutaj).
Przypomnijmy, że mecz z Jagiellonią zostanie rozegrany w czwartek 4 grudnia o 17:30 na Arenie Katowice. Na ten mecz NIE obowiązują karnety – wszyscy kibice muszą zakupić bilety (lub wykorzystać wspomniany wcześniej voucher). Bilety dostępne są w internetowym systemie (tutaj).




Najnowsze komentarze