Dołącz do nas

Felietony

Organizacyjna kompromitacja Zawiszy okiem redakcji GieKSa.pl

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Mecz z Zawiszą Bydgoszcz co prawda odbył się w niedzielę, a dzisiaj mamy czwartek – tak jak jednak obiecaliśmy, przytoczymy nasze redakcyjne perypetie na tym ładnym stadionie. Perypetie niespotykane nigdzie indziej. Przy okazji przytoczymy Wam trochę kulisów pracy redakcji, jeśli chodzi o organizację.

Ten tekst trochę może zakrawać na kopanie leżącego, ale tak po prawdzie patrząc na nasze „przygody” w niedzielę trudno się dziwić, że klub stanął na skraju przepaści. I tylko kibiców Zawiszy żal, że ich klub praktycznie został zniszczony i znów będą go musieli odbudowywać ze zgliszczy. Swoje akcje sprzedał Radosław Osuch, a klub nie dostał licencji na grę w przyszłym sezonie w pierwszej lidze.

Szybko napiszemy Wam, jak wygląda nasza organizacja na mecz wyjazdowy. Autor niniejszego tekstu na kilka dni przed meczem wchodzi na oficjalną stronę rywala, aby poznać sposób przyznawania akredytacji. W poprzednich rundach był to proces nie tyle skomplikowany, co żmudny i… wkurzający. Najczęściej trzeba było wydrukować wniosek akredytacyjny w formacie .doc lub .pdf, wypełnić go ręcznie długopisem – gdyż często wymagany był podpis redaktora naczelnego – zeskanować, a w przypadku braku skanera zrobić fotkę – i wysłać na maila biura prasowego rywali. Gdy podpis nie był wymagany, można było po prostu w Wordzie wypełnić ten wniosek i odesłać.

Od obecnej wiosny wiele klubów przystąpiło do portalu akredytacyjnego Accredito. Nieprawdopodobne ułatwienie – gdyż polega to na tym, że posiada się swoje indywidualne konto w portalu, jest się przypisanym do danej redakcji – czyli w naszym przypadku GieKSa.pl i można sobie buszować po wydarzeniach sportowych. Na przykład wchodzi się na profil Biura Prasowego Miedzi Legnica, gdzie jest utworzone wydarzenie „Mecz Miedź Legnica – GKS Katowice”. Klika się na opcję „akredytuj się”, automatycznie wypełnione są pola z imieniem i nazwiskiem oraz nr pesel podanym przy rejestracji. Nam pozostaje tylko wybrać rodzaj akredytacji – prasa, foto lub inne. I kliknąć akredytuj. Całość trwa kilkanaście sekund i jest to po prostu… super. Jeśli chodzi o mecz z Zawiszą, to klub z Bydgoszczy w akredytacjach jednorazowych wymagał zdjęcia i to już była upierdliwość na samym wstępie. Ale no nic – każdy z nas (5 osób) wysłał ten wniosek i spokojnie jechaliśmy do Bydgoszczy.

Jak pisaliśmy w „pre-post scriptum” mieliśmy spory zapas czasowy. Po posiłku w Bydgoszczy pojawiliśmy się na stadionie Zawiszy niecałą godzinę przed meczem. I od razu pierwsze kuriozum – w kontekście tego, co przeczytacie dalej – na klubowy parking wjechaliśmy bowiem machnąwszy jakąś kartką. Grzecznie otworzyli nam bramę i zaparkowaliśmy. Byliśmy na stadionie na „krzywy ryj”, co tak naprawdę zdarza się nam bardzo często – to znaczy akredytacje mamy załatwione, ale bardzo często nie musimy udowadniać swojej tożsamości, tylko plakietki są nam wydawane „na gębę”.

Na portalu Accredito jeszcze w nocy przed meczem każdy z naszych wniosków nie był jeszcze rozpatrzony. Zastanawialiśmy się, że może wszyscy mają to w Bydgoszczy gdzieś i rozpatrzą w niedzielę rano. Będąc już na obiekcie – bez plakietek – żartowaliśmy, że może już olejemy te akredytacje i pójdziemy się instalować. I może dla świętego spokoju tak trzeba było zrobić. Na bramie bowiem okazało się, że do dyspozycji jest akredytacja tylko dla jednego z nas. Poszliśmy więc do biura klubu i tam się zaczęło.

Pani rzecznik Daria Kosmala dała popis. Nie wiadomo czego, czy była to buta, czy syndrom napięcia przedmiesiączkowego. W każdym razie najpierw wyprosiła nas z biura na zewnątrz w dość ostentacyjny sposób. Na nasze tłumaczenie, że jesteśmy z GieKSa.pl, wysyłaliśmy wnioski na mecz, a nie ma ich na bramie, mocno się zdziwiła. Powiedziała, że tak, wystawiła jedną akredytację. Co z resztą? Pani Daria trochę z pyskiem (przepraszam za określanie, ale tak właśnie było) powiedziała, że owszem dobrze wie o naszych wysłanych wnioskach, ale skoro przyznała tylko jedną akredytację, to tak jest i tyle.

Problem w tym, że na naszych profilach nie pojawiła się odmowa, tylko ciągle status wniosku był nierozpatrzony i mogliśmy edytować dane. Po naszym stwierdzeniu, że mogłaby po prostu zaznaczyć odmowę, ona zaczęła coś pieprzyć, że można było zadzwonić, że są telefony. OK, ale w takim razie po cholerę Accredito?

Za chwilę było jeszcze ciekawiej. Okazało się, że nie zapoznaliśmy się z regulaminem przyznawania akredytacji, gdzie ponoć był punkt, w którym przyznaje się 1 akredytację dla danej redakcji. Regulaminy prawie wszystkich klubów w Polsce mają taki zapis. Zazwyczaj jest to jedna akredytacja prasowa i jedna FOTO. Od Świnoujścia po Łęczną, od Legnicy po Suwałki. W praktyce prawie nigdy nie mieliśmy problemów, aby mimo takiego zapisu – stworzonego zapewne na zapas na wypadek meczu powiedzmy Pogoni Siedlce z Realem Madryt i konieczności ograniczenia prasówek – otrzymać nawet i po 5 akredytacji. Jakieś problemy z taką ilością robili nam gdzieś tam w Rybniku czy Bełchatowie, ale zawsze udawało się dojść do porozumienia. Wszystkie Stróże, Niepołomice, Brzeska, Nieciecze i inne wiochy okazywały się być mentalnymi metropoliami przy niby dużym klubie – Zawiszy. Pani Daria jeszcze coś pieprznęła o ograniczonej ilości miejsc na sektorze prasowym. Jak bardzo ograniczone było to miejsce pokazujemy na zdjęciu w tym artykule – zdjęcie zrobione w trakcie meczu…

Ale co dalej? Nagle dowiedzieliśmy się, że mecz odbędzie się bez udziału publiczności ze względu na awarię systemu. Na 90minut.pl informacja o tym fakcie ukazała się pół godziny przed meczem. My też mniej więcej w tym czasie dowiedzieliśmy się, że spotkanie będzie odbywać się przy „jeszcze bardziej pustych trybunach”. Podobno nawalił im system monitoringu. W związku z wyładowaniami atmosferycznymi. Oczywiście w oświadczeniu klub nie omieszkał zaznaczyć, że „przyczyny były niezależne od nas”. Generalnie zakończyło się totalną klapą i kompromitacją, a rykoszetem dostaliśmy my, bo już zupełnie jaja się porobiły z tymi akredytacjami. Aż się boję myśleć, co by się działo na Bukowej, gdyby pół godziny przed meczem powiedzieć kibicom, że klub nawalił i na stadion wejść nie można. To się w głowie nawet nie mieści…

Chodzą słuchy, że po rezygnacji Osucha na meczu mogliby się w końcu pojawić i kibice i po prostu klub lekko popuścił w majtasy, nie będąc na to przygotowanym. Dlatego wymyślili bajkę o awarii systemu. Ale to tylko hipoteza.

Pani Daria po początkowym wyleceniu z pyskiem w końcu zmieniła front i stała się miła i powiedziała, że ręcznie nam te akredytacje wypiszę. Z dwoma tylko zastrzeżeniami. Nie dostaniemy FOTO. I nie będziemy mogli udać się na konferencję prasową po meczu – na drugim końcu stadionu (inny element paranoi). Czekaliśmy więc kilkanaście minut i w końcu je wzięliśmy. Na koniec dodała nam uprzejmie, że będziemy mogli korzystać ze zdjęć, które zostaną zamieszczone na stronie Zawiszy… Nam dała zakaz na fotki, a potem sama lajtowo sobie robiła zdjęcia spod budki sędziowskiej…

Nie niepokojeni przez nikogo udaliśmy się do kabiny nad trybuną, a nie na prasówkę. Stamtąd mieliśmy dużo lepszy widok. Pamiętając jednak nasze wizyty na tym stadionie w poprzednich sezonach trzeba przyznać, że od tamtego czasu te kabiny stały się po prostu zapuszczone. Trochę higieny by się jednak przydało…

Zastanawialiśmy się, jak rozegrać z konferencją. Jedna uprzednio przyznana akredytacja uprawniała bowiem do przejścia przez płytę boiska i udział w spotkaniu mediów z trenerami. Rozważaliśmy, kto ma pójść. W końcu pod koniec meczu padła decyzja, że smolimy to i idziemy wszyscy. Poszliśmy do bramki na płytę boiska i chcieliśmy na pewniaka przejść przy panu ochroniarzu mówiąc, że jesteśmy media z Katowic i idziemy na konferencję. Nic nie musieliśmy mówić. Pan bardzo sympatycznie otworzył przed nami bramkę i nie robił żadnego problemu.

Problem był z samą konferencją, która rozpoczęła się rekordowo szybko. Zawsze jest to co najmniej 15 minut, a czasem 20 czy 25. Tutaj niestety gdy pojawiliśmy się na sali konferencyjnej jakieś 10 minut po meczu, była ona już w toku. Udało nam się jednak coś niecoś nagrać. Inna sprawa, że przechodzenie na drugi koniec stadionu, aby brać udział w konferencji jest lekko uciążliwe i mało spotykane na stadionach.

Po meczu hasaliśmy sobie po boisku i nikt już na nie niepokoił. Wszyscy chyba poszli do domu.

W Accredito nie ma już opcji „edytuj” bo wydarzenie jest uznane za zakończone. Nasze wnioski nadal jednak mają status „nierozpatrzone”.

Okazuje się, że cały totalny burdel organizacyjny w Zawiszy przeniósł się na kwestie prasowe i podejście do naszej redakcji w niedzielę. Przeniosło się to także na boisko. I tak naprawdę możemy serdecznie podziękować naszym piłkarzom, że dali w dupę temu klubowi.

Klubowi w tym kształcie – organizacyjnym. Miejmy nadzieję, że po samowycięciu nowotwora nazwiskiem Osuch do Zawiszy wróci normalność. Dobrze by było jeszcze, żeby Daria się ogarnęła i traktowała gości nie jako zło konieczne.

Kibicom natomiast życzymy profesjonalizmu klubu i powrotu na trybuny. Zawisza jako marka jest potrzebny polskiej piłce.

prasa na zawiszy

Portal GieKSa.pl tworzony jest od kibiców, dla kibiców, dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą o wsparcie poprzez:

a/ przelew na konto bankowe:

SK 1964
87 1090 1186 0000 0001 2146 9533

b/ wpłatę na PayPal:

E-mail: [email protected]

c/ rejestrację w Superbet z naszych banerów.

Dziękujemy!

1 Komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

1 Komentarz

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna

Popłynęli w Szczecinie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W niedzielne popołudnie piłkarze GKS-u Katowice pojechali na wyjazdowe spotkanie do Szczecina w ramach 27. kolejki PKO BP Ekstraklasy. W wyjściowej jedenastce doszło do czterech zmian i od pierwszej minuty zagrali Szymczak, Kuusk, Drachal i Gruszkowski.

Pierwszą połowę zaczęli zawodnicy GieKSy, ale nie stworzyli realnego zagrożenia. W trzeciej minucie Filip Szymczak wyszedł sam na sam z bramkarzem i mimo tego, że i tak był na spalonym, to nie zdołał pokonać Cojocaru. Chwilę później Alan Czerwiński ruszył prawą stroną boiska aż do linii końcowej i wrzucił piłkę w pole karne. Obrońca gospodarzy strącił futbolówkę wprost pod nogi Oskara Repki, który pokusił się o strzał zza pola karnego, ale został on zablokowany. Pierwszy kwadrans spotkania nie porwał piłkarsko, ale GieKSa częściej zapędzała się pod bramkę Pogoni i dłużej utrzymywała się przy piłce. W 15. minucie Kudła źle wybił piłkę i zrobiło się groźnie pod bramką GieKSy, na szczęście nasz bramkarz zdołał się zrehabilitować i wybronił strzał Kolourisa. Chwilę później znów Pogoń była bliska zdobycia bramki, ale zawodnik gospodarzy uderzył niecelnie. W 19. minucie zrobiło się sporo zamieszania w polu karnym Cojocaru, gdy Mateusz Kowalczyk delikatnie trącił piłkę głowa, zmieniając jej tor lotu, ale nic z tego nie wyszło. W kolejnych minutach gra przeniosła się głównie w środkową strefę boiska i żadna drużyna nie była w stanie skonstruować składnej akcji. W 33. minucie Koutris przeniósł piłkę nad bramką Kudły, uderzając lewą nogą. Chwilę później Drachal był bliski zdobycia bramki, ale w ostatnim momencie piłka mu odskoczyła. W 42. minucie Loncar uderzył głową z bliskiej odległości, ale Kudła zdołał ją wybić końcówkami palców. Po wznowieniu z rzutu rożnego Dawid Drachal chciał oddalić zagrożenie i w momenciem gdy wybijał piłkę, to podbiegł Kurzawa, który dostał prosto w skroń i potrzebował pomocy medycznej. W doliczonym czasie pierwszej połowy Gruszkowski rzucił się, aby zablokować strzał Koutrisa i piłka niefortunnie odbiła mu się od ręki. Po długiej przerwie i analizie VAR sędzia wskazał na jedenastkę, którą  pewnie wykorzystał Koulouris. Po tej bramce arbiter zakończył pierwszą połowę.

Na drugą połowę GieKSa wyszła w takim samym składzie, natomiast w drużynie Pogoni doszło do jednej zmiany. Po czterech minutach drugiej połowy Koulouris znów wpisał się na listę strzelców – tym razem pokonał Kudłę z bardzo bliskiej odległości, a piłkę wrzucił Kamil Grosicki, który przepchał i objechał bezradnego Alana Czerwińskiego. W kolejnych minutach GieKSa, chcąc odrabiać straty, odsłoniła się jeszcze bardziej, co próbował wykorzystać Wahlqvist, ale uderzył bardzo niecelnie. Po upływie godziny gry trener Rafał Górak pokusił się o potrójną zmianę. Na boisko weszli Błąd, Bergier i Galan. Chwilę późnej Arkadiusz Jędrych wpuścił swojego bramkarza na minę. Źle obliczył odległość do Kudły i zagrał zbyt lekko i niedokładnie do tyłu. Kudła musiał opuścić bramkę, aby ratować sytuację i po serii niefortunnych podań piłka trafiła pod nogi Grosickiego, jednak jego strzał został zablokowany przez naszego bramkarza. W 68. minucie Sebastian Bergier wyszedł sam na sam z bramkarzem, ale nie trafił w światło bramki, była to idealna okazja na złapanie kontaktu. Chwilę później Loncar został sfaulowany przez Kuuska, ale sędzia puścił akcję i do piłki dobiegł Sebastian Bergier, który zaliczył… soczysty upadek. W kolejnych minutach gra zrobiła się bardzo rwana i było dużo niedokładności w obu zespołach. W 82. minucie Kacper Łukasiak pokonał Dawida Kudłę strzałem na dalszy słupek. Warto zaznaczyć, że ten zawodnik wszedł na boisko… minutę wcześniej. Pięć minut później Koulouris trzeci raz wpisał się na listę strzelców, pokonując Kudłę strzałem na długi róg. Chwilę później sędzia zakończył spotkanie.

6.04.2025, Szczecin
Pogoń Szczecin – GKS Katowice 4:0 (1:0)
Bramki: Koulouris (45-k, 49, 87), Łukasiak (82).
Pogoń Szczecin: Cojocaru – Wahlqvist, Loncar, Borges, Koutris (86. Lis), Gamboa, Ulvestad, Kurzawa (80. Smoliński), Przyborek (46. Wędrychowski), Grosicki (81. Łukasiak), Kolouris (88. Paryzek).
GKS Katowice: Kudła – Gruszkowski (62. Galan), Czerwiński, Jędrych, Kuusk (80. Komor), Wasielewski – Drachal (62. Błąd), Kowalczyk, Repka, Nowak (88. Marzec) – Szymczak (62. Bergier).
Żółte kartki: Kowalczyk.
Sędzia: Paweł Raczkowski (Warszawa).
Widzów: 19 938.

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nie schodźcie z obranej drogi

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Co GKS Katowice wraca na swój stadion po nieudanym wyjeździe to wygrywa. Podobnie było tym razem. Po wysokiej porażce w Szczecinie (choć zbyt wysokiej patrząc na samą grę), katowiczanie mieli zmierzyć się z walczącą o życie Puszczą Niepołomice.

W końcówce sezonu takie mecze zawsze są trudniejsze niż – po pierwsze wcześniej, a po drugie – niż wskazywałaby na to tabela. Zazwyczaj drużyny z dołu się po prostu budzą – wcześniej czy później. Nie zawsze i nie wszystkie – te które pobudki nie zrobią lub nie zrobią jej odpowiednio wcześnie – spadają z ligi. Mamy w tym sezonie aż nadto przykładów. Obudziła się Korona – na samym początku rundy wiosennej – i dziś jest praktycznie pewna utrzymania. Niedawno na wysokie obroty wskoczył Radomiak – i choć przegrał ostatnio dwa mecze – również ma niezłą pozycję w tabeli, a przecież startowali od 0:5 do przerwy w Białymstoku. Skazywane na pożarcie Zagłębie Lubin wygrało dwa mecze i znacząco poprawiło swoją sytuację. A Śląsk Wrocław? Ci to dopiero zaczęli grać. Zagrzebani na ostatnim miejscu, pod wodzą Alana Simundzy zaczęli punktować aż miło i po wielu, wielu kolejkach w końcu osiemnaste miejsce opuścili i są na styku jeśli chodzi o bezpieczną strefę!

Zamieszana w walkę o utrzymanie Puszcza również czeka na to przebudzenie. Był jeden moment, w którym wydawało się, że podopieczni Tomasza Tułacza wskoczyli na właściwe tory. Mowa o wygranej w Gdańsku 2:0. Ta wygrana z zespołem z dołu tabeli, ale też dobrze wówczas grającą Lechią, była pewna i wydawało się, że Puszcza może stać się takim Radomiakiem czy Koroną. Nic z tych rzeczy. Co prawda potem zdarzyło się jeszcze zwycięstwo z Piastem, ale poza tym było słabiutko. Sytuację mógł też trochę uratować Puchar Polski, gdzie niepołomiczanie wygrali na Konwiktorskiej, ale potem Pogoń zmiotła ich w półfinale. Tym motywacyjnym drygiem mógł być też uratowany w doliczonym czasie gry z Rakowem remis. Nie wyszło. Puszcza przegrała w Katowicach i choć jest minimalnie nad kreską, czeka ich niebywała i ciężka batalia o pozostanie w lidze. Za tydzień grają z niezłym Radomiakiem, potem mają Pogoń i Lecha, będą też bezpośrednie potyczki ze Stalą i Śląskiem. Oj, nie będzie u Żubrów nudno.

To jednak problemy naszych ligowych rywali. GieKSa z tą walczącą o życie drużyną sobie poradziła i to przegrywając do przerwy. Nawet trener Tułacz – zasadniczo nieszczędzący swoim podopiecznym słów krytyki – dziwił się, że nie było aż takiej determinacji. Za to w Lidze Plus eksperci mówili, że z Puszczą narzucającą swój styl gry, przejąć tę rolę jest trudno – a GieKSie się to udało. Nie da się ukryć, katowiczanie zdominowali rywali i w tym kontekście był to jeden z najlepszych meczów w tym sezonie – no, powiedzmy druga połowa, bo do pierwszej można się przyczepić.

To był pierwszy mecz w obecnych rozgrywkach, w którym GieKSa przegrywała i przechyliła szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W 28. kolejce. Dla porównania powiedzmy, że w ostatnich pięciu meczach poprzedniego sezonu, taka sytuacja miała miejsce… trzy razy (z Polonią, Tychami i Wisłą). Dlatego nawet jeśli taka sytuacja zdarza się raz na jakiś czas, to jednak tyle meczów bez odwrócenia ich losów to sporo. W drugą stronę mieliśmy to trzy razy – z Legią, Koroną i Motorem. A jedynymi drużynami, które pozostają bez przechylenia szali na swoją korzyść są Piast, Puszcza, Śląsk, Lechia.

Żeby dołożyć łyżeczkę dziegciu co do wczorajszego spotkania, to trzeba przyznać, że do pewnego momentu aspirowało ono do jednego z najbardziej frustrujących w tym sezonie. Mam tu na myśli taką niemoc, pewnego rodzaju bezsilność, która – wydawało się – może mieć miejsce. Bo jak przegrywaliśmy wysoko, to GieKSa była ewidentnie słabsza. Jak przegrywaliśmy mecze, których nie powinniśmy przegrać, bo graliśmy dobrze, była irytacja i złość. Ale wczoraj to było jeszcze coś innego. GieKSa niby atakowała, niby stwarzała sytuacje, ale ostatecznie wszystko szło w ręce Komara, ewentualnie było niecelne, tak jak strzał Dawida Drachala z początku meczu. Dodatkowo było widać dużą determinację i dynamikę. To nie był chodzony mecz. Z jednej strony można było myśleć, że taka gra daje szansę na pozytywny rezultat, z drugiej te wykończenia były dość mizerne. No i przede wszystkim Puszcza prowadziła po naszym dość dużym błędzie. Więc trzeba było zdobyć nie jedną, a dwie bramki. Niewiadomą było, jak się to wszystko potoczy.

Ta łyżka dziegciu się zdematerializowała, bo ostatecznie GKS w drugiej połowie grał podobnie jak w pierwszej, a dodatkowo wzmocnił ten sposób gry i w końcu zaczęło wychodzić. Czyli wchodzić. Trzy bramki zdobyte po przerwie mają swoją wymowę. Najpierw Alan Czerwiński dosłownie wypatrzył Sebastiana Bergiera, który po prostu nie mógł tego zmarnować. Potem swoje firmowe zagranie zaliczył Bartosz Nowak i Bergi a la „Franek – łowca bramek” (skoro jesteśmy już przy wiślackich porównaniach trenera) podcinką trafił do siatki. Mało się mówi o trzecim golu, a to co zrobił Marcin Wasielewski przecież było bardzo klasowe. Minął rywala delikatnym podbiciem piłki, a potem to podbicie powtórzył nad bramkarzem, wystawiając piłkę do pustej bramki. To było doprawdy doskonałe i jeśli mówimy o Tsubasie Dawida Drachala w jego kapitalnej akcji w pierwszej połowie, to nie można tego japońskiego bohatera kreskówek nie przyrównać do Wasyla, przy czym Wasyl zrobił to błyskawicznie, a nie jak Tsubasa biegł z piłką przez boisko przez pół odcinka okrążając niemal całą kulę ziemską 😉

Swój sposób gry – to było coś, co trener powtarzał w rundzie jesiennej. Można powiedzieć, że jesienią to wychodziło w bardziej spektakularny sposób, choć nadal musimy pamiętać, że dawało to mniej punktów niż obecnie. Ale pod względem wizualnym, spotkanie z Puszczą rzeczywiście pokazało bardzo dużą dominację nad rywalem.

GieKSa jest w środku tabeli dlatego, że… nie zawsze nam wychodzi. Bartosz Nowak ma potencjał na to, by dawać jeszcze więcej. I ostatecznie coś mu w tych meczach zawsze wyjdzie – jakieś idealne podanie i asysta – bo to po prostu bardzo jakościowy zawodnik. Ale tu może być jeszcze lepiej. Sebastian Bergier nastrzelał już trochę tych bramek, ale ich też może być jeszcze więcej. Coraz lepiej prezentuje się Dawid Drachal i jakby tylko udało się wyciągnąć go z Rakowa, byłoby doskonale, bo ten zawodnik to bardzo duży talent. Naprawdę w tej drużynie drzemie spory potencjał. Na ten moment jest bardzo dobrze. A może być jeszcze lepiej. Tylko prośba do trenera – nie schodźcie z obranej drogi. Wychodźcie z założenia, że rozwój jak najbardziej, ale lepsze czasem jest wrogiem dobrego. Można i trzeba ulepszać i poprawiać, ale nie na siłę. Naprawdę jest dobrze.

Osiągnęliśmy magiczną granicę 38 punktów. Można już mieć absolutnie spokojną głowę. GieKSa w przyszłym sezonie będzie grać w ekstraklasie i dalej sławić Katowice w ligowej piłce. Nie mogliśmy sobie wymarzyć na początku sezonu – a już zwłaszcza po pierwszej kolejce z Radomiakiem – w jakim miejscu będziemy na sześć kolejek przed końcem. Pięknie.

A Dawid Abramowicz, ani żaden inny Craciun czy Atanasov nie okazali się Kojiro 😉

Kontynuuj czytanie

Galeria Piłka nożna

Budujemy nową twierdzę

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W dzisiejszym spotkaniu nasza drużyna pokonała 3:1 Puszczę Niepołomice. Zapraszamy na drugą galerię z tego meczu, którą przygotował dla Was Kazik.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga