Felietony
Takimi meczami robi się awans! Brawo piłkarze!
Jesteśmy już po ligowej inauguracji – GieKSa zremisowała na wyjeździe z liderem – Chojniczanką Chojnice. Po ponad 3-miesięcznej przerwie spodziewalibyśmy się spokojnego i stopniowego wprowadzania w piłkarskie emocje, a tymczasem już na sam początek dostaliśmy kawał futbolu, mecz pełen dramaturgii, zapierający dech od pierwszej do ostatniej minuty, kapitalne widowisko.
Trudno ten mecz jednoznacznie ocenić, opisać. Okoliczności były na tyle zmienne, że problemem jest określenie, czy z remisu należy się cieszyć czy być rozczarowanym.
W kontekście początku meczu i prowadzenia 2:0 oczywiście można czuć spory niedosyt. Katowiczanie grali po profesorsku, oprócz strzelonych goli mieli też kilka innych sytuacji, gospodarze natomiast nie potrafili złapać swojego rytmu. Można było odnieść wrażenie, że Chojniczanka to już wiosną może nie być to. W pewnym momencie to GKS był bliższy strzelenia trzeciej bramki niż gospodarze pierwszej.
Z drugiej strony, gdy gospodarze ów rytm złapali i zaczęli nacierać ze zdwojoną siłą, w sumie w jakiejś piłkarskiej furii, to piłkarze Jerzego Brzęczka znaleźli się w opałach. I nie trwało to 15-20 minut, ale praktycznie przez końcówkę pierwszej i całą drugą połowę. Dwukrotnie nie udało się uniknąć utraty bramki, ale mieliśmy też masę szczęścia, że piłkarze z Chojnic nie zdołali wyjść na prowadzenie. Ilość stałych fragmentów gry, które mieli, dodatkowo po prawie każdym kotłowało się pod naszą bramką, była tak znacząca, że ostatecznie po końcowym gwizdku mogliśmy odetchnąć z ulgą.
No właśnie – stałe fragmenty. Zdecydowanym mankamentem naszego zespołu było tak częste prokurowanie rzutów wolnych w niedalekiej odległości od pola karnego. Widząc, jak groźni są przeciwnicy w tym aspekcie, naprawdę trzeba było robić wszystko, byle tylko nie sfaulować. Oczywiście, że to jest piłka i czasem uniknąć się tego nie da, ale praktycznie co 3-4 minuty mieliśmy w tym temacie zagrożenie i na pewno przy większej koncentracji można było tego uniknąć.
Umówmy się – napisaliśmy, że Chojnice ruszyły z furią i to jest fakt, ale faktem też jest, że z akcji zbyt wielu okazji pod naszą bramką sobie nie stworzyli. 80 procent zagrożenia było właśnie po stałych fragmentach. Dlatego też być może można było odpuścić faul, a spróbować odebrać piłkę w inny sposób. Tak, wiem – łatwo się mówi, ale jest to temat, nad którym można popracować. Słabsze ekipy, które nie będą miały wielkich umiejętności, mogą na takie rzuty wolne polować – a czasem jeden taki gol może przesądzić o losach meczu.
Tak naprawdę to, że obraz gry się zmienił dość diametralnie pod koniec pierwszej połowy ma swoje dwa powody. Pierwszym jest jakieś osłabienie naszego środka pola – coś co funkcjonowało perfekcyjnie przez tyle minut, przestało funkcjonować. Bartłomiej Kalinkowski i Łukasz Zejdler rządzili środkiem boiska, ale w pewnym momencie te rządy oddali przeciwnikowi i nie potrafili się przeciwstawić. No ale z drugiej strony właśnie – ten przeciwnik to naprawdę bardzo dobry zespół, klasowa i poukładana drużyna. Można więc snuć wizję, że lider, który przegrał 1 na 19 meczów, będzie u siebie przez 90 minut stłamszony i nie będzie w stanie pisnąć słówka. Jednak bardziej prawdopodobne było to, że w pewnym momencie się obudzi i spróbuje grać swoje. Tak się stało i naprzeciw GieKSy od pewnego momentu stanął poważny rywal w walce do awansu i po prostu klasowy zespół. W tym kontekście, te mityczne od wczoraj „35 minut”, podczas których zdominowaliśmy lidera na jego terenie, należy uznać za wielki sukces i bardzo ważny, optymistyczny prognostyk na następne mecze.
Tak, to prawda, że GKS stosował przez długi czas obronę Częstochowy. Po rzutach wolnych rywali gubili się nasi obrońcy w polu karnym, momentami nie za bardzo wiedząc, co się dzieje. Ale znamy przykłady remontad z zagranicznej, ale też naszej piłki. Na czele z przykrą sytuacją z Sosnowca z poprzedniego sezonu. Więc tutaj z wszelkimi prawidłami piłki bardzo realne było to, że Chojnice ukłują nas znów i wygrają to spotkanie. Tymczasem nawet z tak beznadziejnej momentami sytuacji udało nam się wyjść obronną ręką i dociągnąć remis do końca, a dodatkowo stworzyć sobie w końcówce kilka sytuacji, po których my ostatecznie mogliśmy wygrać to spotkanie.
Jeśli chodzi o zawodników, to kilku pokazało się ze świetnej strony, niektórzy jednak zawiedli. Jak zwykle ostoją był Mateusz Abramowicz, który bronił świetnie i z dużym szczęściem. Ciężko było uniknąć utraty bramek, ale w kilku innych sytuacjach spisał się świetnie. Alanowi Czerwińskiemu musimy pamiętać sytuację z 90. minuty, kiedy na dużym przecież zmęczeniu poszedł na szybkości do przodu, z rywalem na plecach i nie dał sobie odebrać piłki, zostając ostatecznie sfaulowanym blisko pola karnego rywala. Bardzo dobrze zagrał Dawid Abramowicz, który od jesieni podniósł poziom swojej gry o półkę wyżej. Dodatkowo naprawdę robi patent z tych swoich autów, które są groźniejsze niż rzuty rożne. Mamy w pamięci najdłuższy chyba wyrzut z autu w historii – w pierwszej połowie był on tak mocny, że piłka spadała na ziemię gdzieś już poza dalszym słupkiem! No i zrobił bramkę na 2:0. Pochwalmy też debiutanta Kamila Jóźwiaka, który zapoczątkował świetną kontrę przy golu na 1:0, a swoją szybkością mógł zaimponować. Andreja Prokić – w końcu się przełamał, ale nie tylko o gola chodzi. Widać było, że ma pewność siebie, że to już inna jakość. Choć to wykończenie akcji bramkowej – miód, malina.
Kto zawiódł? Niestety ci, od których wymagamy najwięcej. Grzegorz Goncerz niestety przypominał tego Gonza z jesieni, niewidocznego, bezradnego, nieefektywnego. Trener zdjął kapitana po godzinie gry, a wprowadzony Mikołaj Lebedyński spisał się dużo lepiej. Więcej też obiecaliśmy sobie po Tomaszu Foszmańczyku, który swoim doświadczeniem powinien uspokoić grę w momentach naporu Chojniczanki. Ze strony Fosy niestety też to wyglądało dość słabo w starciu z liderem. Nie do końca zrozumiałe było wprowadzenie Damiana Garbacika na bok obrony – zawodnik spisał się dość kiepsko – nie wiemy, jakie były motywy zmiany Jóźwiaka, ale więcej na tej zmianie młodzieżowca straciliśmy niż zyskaliśmy. O Tomaszu Wisio na razie się nie wypowiadamy, nie był to zdecydowanie wybitny mecz, ale dajmy mu chwilę na wejście do zespołu i oceniać będziemy mogli po kilku spotkaniach. Najważniejsze, że bramki żadnej nie zawalił.
Dla postronnego obserwatora to musiało być świetne spotkanie. Sytuacja zmieniająca się – zarówno jeśli chodzi o wynik, jak i sytuację boiskową, przewagę jednych bądź drugich, no i trzy kontrowersje związane z przekroczeniem linii bramkowej. Kibice to lubią, to wywołuje emocje, które przecież w piłce są ogromne. Tak jak napisane było wcześniej, na przystawkę ligi dostaliśmy danie główne. Porównując to spotkanie do na przykład piątkowego starcia Górnika z Tychami, można powiedzieć, że w Chojnicach była ekstraklasa, a przy Roosevelta trzecia liga. Tak bardzo różniły się te mecze poziomem piłkarskim i natężeniem emocji.
Malkontentów wśród kibiców GieKSy nie brakuje i nawet po takim meczu, jak wczorajszy, pojawi się jeden z drugim, który zespół zjedzie z góry do dołu, będzie się też doszukiwał pozasportowych aspektów decydujących o tym, że GKS tego meczu nie wygrał. Jakkolwiek nieraz się z piłkarzami nie zgadzamy, to mamy nadzieję, że oleją niektóre kretyńskie opinie i będą robić swoje.
Nie wszystkie mecze się wygrywa i każdej drużynie na świecie zdarza się stracić dwubramkową przewagę. Czasem to są najlepsze drużyny świata, a prowadząc 2:0 remisują 2:2 z ogórkami z ogona tabeli. Kilka lat temu Chelsea w FA Cup prowadziła z Bradford 2:0, a przegrała 2:4. U siebie. Z ekipą z ligi czy dwóch lig niżej.
Spotkanie w Chojnicach miało swoje zwroty akcji – można było wygrać, ale równie dobrze mogliśmy przegrać. Wynik 2:2 jest absolutnie sprawiedliwy dla obu stron. Dla nas najważniejsze powinno być to, że po wielu latach nieudanych inauguracji – pokazaliśmy klasę. Przypomnijmy sobie choćby starcie z Arką przy Bukowej sprzed roku. Nie mieliśmy nic do powiedzenia i w słabym stylu przegraliśmy 0:2.
Tym razem było inaczej – pokazaliśmy, że możemy tą ligą rządzić. GKS pokazał bardzo duży potencjał, być może nawet większy niż jesienią. Mecz, którego wszyscy się obawiali, okazał się bardzo trudny, ale taki, który można było wygrać. Nie jest winą naszego zespołu, że tak się nie stało. Nasi zawodnicy zrobili wszystko jak należy – i oby tak dalej. Kibice, którzy byli w Chojnicach widzieli to doskonale – była walka, był wysoki poziom i ostatecznie cenny rezultat. Nie pozostaje nic innego, jak czekać z niecierpliwością na piątkowy mecz ze Stomilem. Jeśli nasz zespół będzie grał swoje – powinien to spotkanie wygrać.
I jeszcze jedno zdanie na temat spotkania w Chojnicach. Remis 2:2 z liderem na wyjeździe? Takimi meczami robi się awans!
Piłka nożna
Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl
Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.
Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.
Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.
Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.
Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.
Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.
Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.
Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂
Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.
Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.
Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.
Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉
Felietony
I co, niedowiarki?
Mam satysfakcję, nie powiem. Może to i małostkowe, bo stwierdzenie „a nie mówiłem?”, często dotyczy jakichś utarczek, sporów, w których jedna strona chce coś udowodnić drugiej. Często jednak ta chęć „żeby było po mojemu” dotyczy pokazania, że coś poszło źle (tak jak przewidywałem), że ktoś nie dał rady (tak jak mówiłem). Tutaj jest inaczej. Mam satysfakcję, że zaraz po meczu z Lechem Poznań, kiedy wielu kibiców zmieszało drużynę i trenera z błotem – napisałem felieton przypominający, w jakim jeszcze niedawno byliśmy miejscu, jakie mieliśmy kryzysy i z jakiego bagna udawało nam się wygrzebać. I że teraz nie należy odtrąbiać sportowego upadku GieKSy i desperacko nawoływać do zmiany trenera. Kazimierz Greń mówił kiedyś „ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Widziałem nie światełko, a duże światło. Widziałem, że GieKSa w końcu zaczęła grać swoje w Płocku, a i mecz z Lechem był dobry, choć przegrany. I poszło.
Oczywiście po felietonie czytałem standardowe opinie, że nie można żyć przeszłością, nie ma nic za zasługi i tak dalej. Że Górak słaby i należy go zmienić. Tyle, że ja nie pisałem o zasługach i obojętnym przechodzeniu obok porażek. Pisałem o tym, że ten trener, z tymi (niektórymi) zawodnikami był w kryzysie i potrafił z niego – nawet spektakularnie – wychodzić. I że słabszy początek sezonu, który i tak nie jest dramatyczny, bo jesteśmy „jedynie” na pograniczu strefy spadkowej, absolutnie nie jest momentem na zburzenie wszystkiego i drastyczne ruchy. Nie będę już przytaczał inwektyw w kierunku szkoleniowca i nazwijmy to – bezceremonialnego nawoływania, żeby opuścił nasz klub. Bo osoby, które wygłaszają takie tezy w taki sposób pokazują, że nie mają krzty szacunku. Nie wiem ile tych osób jest, bo mocno rozmija się to, co widzę na stadionie z tym, co w internecie. Może te moje artykuły są bezzasadne, bo może to są boty lub jakaś cyberwojna i podstawieni ludzie przez jakieś konkurujące kluby. Ale pisząc poważnie – skala tego, co w słabszym okresie GieKSy czytam w komentarzach i opiniach, jest porażająca. Na szczęście nie dotyczy to trybun.
O tym, że niektóre osoby są niereformowalne napiszę dalej. Większość kibiców bowiem się cieszy. Cieszy z tego, że od meczu z Lechem Poznań, GieKSa wskoczyła na jakieś niebywałe obroty i wygrała cztery kolejne mecze – trzy w lidze, jeden w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o ekstraklasę to pierwszy taki wyczyn od 22 lat. W poprzednim, tak radosnym przecież sezonie, katowiczanom nie udało się triumfować w trzech kolejnych meczach. I tu dochodzimy do pewnych mitów, powielanych przez wielu. Te mity obowiązywały już na wiosnę, obowiązują i teraz.
Otóż utarło się, jaka to jesień zeszłego roku była wspaniała. Banda zakapiorów i tak dalej. GieKSa grająca z polotem, bezkompromisowo i bez kompleksów. I przede wszystkim – wygrywająca w bardzo dobrym stylu z Jagiellonią i Pogonią. I to wystarczyło by na koniec roku cieszyć się z 23 punktów. Na wiosnę pojawiły się narzekania na słabszą grę GKS, że to już nie jest taka postawa jak jesienią. Tymczasem GKS punktował na tyle solidnie, że do końca sezonu zapewnił sobie jeszcze 26 oczek i to w mniejszej liczbie spotkań, bo przecież jesienią jedno było awansem. Szybkie utrzymanie na pięć kolejek przed końcem. Ale nie – trzeba było ponarzekać, że jest słabiej.
Od początku obecnego sezonu niepokoiliśmy się o nasz zespół. GieKSa punktowała bardzo słabo i po czterech kolejkach miała na koncie tylko jeden remis u siebie z Zagłębiem. Media i wszelkiej maści specjaliści ochrzciły nas głównym kandydatem do spadku. Uwierzyli też w to chyba niektórzy kibice. Będzie ciężko wygrać choćby jeden mecz i tak dalej, bo w ogóle zobaczcie na ten świetny Radomiak. Potem było nieco lepiej i nawet katowiczanie wygrali z Arką czy tymże Radomiakiem, ale na wyjazdach nasz zespół nadal grał fatalnie i przegrał cztery mecze. To jednak ciągle powodowało zaledwie balansowanie na granicy bezpiecznej strefy i dopiero w którymś momencie GKS znalazł się pod kreską. Nie poprawiło na długo nastrojów zwycięstwo w Pucharze Polski z Wisłą Płock (może dlatego, że tak mało ludzi to widziało) i remis z płocczanami. Po porażce z Lechem wiadro pomyj się wylało.
Minęły trzy kolejki. I teraz – po czternastej serii gier i tej kapitalnej… serii – warto odnotować, że GKS Katowice ma o jeden punkt więcej niż w analogicznym momencie poprzedniego sezonu! Tak – już byliśmy wówczas i po wspomnianych triumfach z Jagą i Portowcami, byliśmy również po rozgromieniu Puszczy 6:0. I nadal mieliśmy punkt mniej niż teraz. Więc ja się pytam – do czego my porównujemy i dlaczego mityzujemy poprzednią jesień. Tak – była pełna emocji i kapitalnych wrażeń. Ale patrzmy przede wszystkim na matematykę. I w żadnym wypadku nie chodzi mi o to, by teraz tamten okres zdewaluować. Chodzi o to, by się teraz otrząsnąć i spojrzeć na obecną sytuację bardziej rzetelnie. A wygląda to tak, że na początku sezonu było fatalnie, potem trochę lepiej, ale nadal źle, w końcu pojawiły się nadzieję na lepsze jutro w grze, choć jeszcze niekoniecznie w wynikach. Ale te też przyszły i wystarczyły dwa tygodnie od Motoru do Niecieczy, aby obecną sytuacją prześcignąć punktowo tamtą jesień. I dodać bonus w postaci Pucharu Polski.
Na całokształt wpływają poszczególne mecze, jak i cała runda. Ale wpływają także serie. I tak się składa, że rok temu w tym momencie byliśmy po remisie ze słabym Śląskiem oraz porażkach z Legią i Koroną Kielce, do tego po wtopie z Unią Skierniewice. To był najgorszy moment rundy, a pewnie i całego sezonu. Teraz wydaje się – miejmy nadzieję – że najgorszy punktowo okres mieliśmy we wrześniu. Ale te składowe rok temu i teraz sumują się na lekki plus obecnego sezonu. Oczywiście jest to dynamiczne – bo za kolejkę może się ten bilans zmienić. Rok temu w piętnastej serii wygraliśmy z Cracovią. Teraz gramy z Piastem.
Jednak wczoraj – o zgrozo – zobaczyłem kolejne komentarze. Halloween ma swoje przerażające prawa. I tu mi ręce i witki opadły już zupełnie. Może byłem naiwny, ale chyba jednak łudziłem się, że niektórych da się zadowolić. W trakcie meczu w Niecieczy, po pierwszej połowie, widziałem kolejne lamenty, jak to GKS nie ma pomysłu na grę i dał się zdominować. Boże… po trzech zwycięskich meczach, przy prowadzeniu do przerwy na wyjeździe z bezpośrednim rywalem do utrzymania, jeden czy drugi płacze w necie, że GKS dał się zdominować Termalice. Pamiętajcie panowie piłkarze i trenerzy – nie możecie się nisko bronić. Musicie ciągle bez ustanku atakować, być na połowie rywala, najlepiej mieć posiadanie piłki w okolicach 80 procent. Wtedy kibic GKS będzie zadowolony. A jeśli taka Termalica nas przyatakuje – bijmy na alarm. To nic, że niecieczanie mieli na tyle niewiele jakości, że jakoś szczególnie nie zagrozili bramce Strączka. Ważne, że okresowo mieli trochę więcej piłki na naszej połowie, oddali kilka strzałów z dystansu czy wątpliwej jakości strzały z pola karnego, które chyba z litości statystycy zsumowali do xG 1,70, bo nijak nie miało się to do obrazu tych uderzeń i rzeczywistego zagrożenia.
Utrata kontroli to była w Lublinie. Utrata była w końcówce w Łodzi. Tutaj – z perspektywy trybuny – nie miałem jakiejś wielkiej obawy o nasz zespół. Taką obawę miewam często, tym bardziej, że na stadionie dynamikę rywala odbiera się jakoś bardziej niż w telewizji. Więc bałem się jak cholera, że Korona w końcówce wyrówna, bałem się trochę, że do remisu doprowadzi ŁKS. W Niecieczy tego stresu nie miałem. Oczywiście różne rzeczy się w piłce dzieją i jak pisałem ostatnio – GKS lubi coś zmajstrować – ale widziałem dużo pewności w poczynaniach defensywnych naszych zawodników, którym najwidoczniej coś „kliknęło” i przestali robić głupie błędy. Za głowę złapałem się tylko raz – gdy Marcel Wędrychowski zrobił Marcela Wędrychowskiego, czyli poszedł bez głowy ze swojego pola karnego i stracił piłkę, po czym była groźna sytuacja. No dobra, kręciłem też głową przy Rafale Strączku, który musi trochę lepszym klejem smarować rękawice, bo ten obecnie używany jest chyba przeterminowany i nie ma właściwości klejących. Poza tym jednak golkiper swoje strzały wybronił, a obrona spisała się na tyle dobrze, że bez większych błędów zaliczyła drugie z rzędu czyste konto w lidze.
W porównaniu z tym co było na początku sezonu, obecnie jest ekstremalnie dobrze. Zróbmy eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że taka Legia wygrywa na wyjeździe z Motorem 5:2, u siebie z Koroną 1:0, na wyjeździe w Niecieczy 3:0 i z tym ŁKS w Pucharze Polski 2:1. Może nie byłoby wybitnych zachwytów, ale w Warszawie wszyscy byliby zadowoleni. Mateusz Borek z uznaniem mówiłby, że Legia w końcu złapała dobry, solidny rytm i temu czy tamtemu trenerowi przy Łazienkowskiej należy dać spokojnie pracować. A gdyby na przykład te wyniki osiągnął Piast, Radomiak czy Arka? Wtedy jestem pewien, że kibice GKS spoglądaliby z zazdrością i mówili – czemu u nas nie może się stworzyć taka efektowna i skuteczna ekipa?
Trener i drużyna po raz kolejny udowadniają, że można na nich liczyć i potrafią się wygrzebać z mniejszych czy większych tarapatów. Widać, że to extra ekipa ludzi wiedzących, co mają robić. Ale nie tylko chodzi tu o piłkarzy. Można odnieść wrażenie, że i trenerzy odnaleźli swoje miejsce na ziemi i ta ekipa to naprawdę Sztab przez duże „S”. Rafał Górak dobrał sobie tych ludzi i razem z nimi przechodził trudne czasy. Dariusz Mrózek, Dariusz Okoń, Marek Stepnowski czy Jarosław Salachna oraz cała reszta nie-piłkarzy w drużynie robią świetną robotę, która skutkuje tym, że – mimo że czasem jest ciężko – GKS wychodzi na prostą. To oni wyprowadzają GieKSę na prostą w naprawdę trudnych okolicznościach, w tych trudach ekstraklasy, w której poziom się podnosi permanentnie, a GKS – z tymi samymi ludźmi – jeszcze niedawno był w piłkarskiej otchłani.
Dalej mogę nawiązać do czasów pierwszej ligi i zapytać – czy jeszcze dwa lata temu spodziewalibyśmy się, że GKS rozegra dwa mecze z rzędu na wyjeździe wygrywając różnicą trzech bramek? Przecież w dwóch ostatnich sezonach w pierwszej lidze w sumie były tylko trzy takie mecze. Czy spodziewalibyśmy się, że w jakiejkolwiek konfiguracji (zaległe mecze, środek kolejki) będziemy w tabeli nad Legią? Przecież bralibyśmy to absolutnie w ciemno.
Trener mówił o tym, jaki mecz z Lechem był w jego oczach dobry. Wiadomo, że liczy się wynik, ale już w poprzednich sezonach w gorszych momentach twierdził, że widzi dobrą grę i to powinno zacząć przynosić punkty. Dokładnie to samo przerabiamy teraz. GKS we wcześniejszych meczach potracił punkty czasem tam, gdzie nie powinien. Teraz to się wszystko wyrównuje, choć każde ostatnie zwycięstwo jest zasłużone, no – może z Koroną z przebiegu bardziej adekwatny był remis, ale zawsze mówię, że jeśli w takim meczu któraś drużyna wygra jedną bramką – to jest to jednak zasłużone.
Tabela jest niebywale spłaszczona. GieKSa w trakcie kolejki podskoczyła aż o pięć miejsc. Wiadomo, że ktoś nas wyprzedzi, choć… nadal jeszcze my możemy też przeskoczyć Pogoń czy Raków, bo tam liczy się bilans bramkowy. Najważniejsze w tym momencie jest zyskiwać przewagę nad drużynami ze strefy spadkowej oraz nie dawać odskoczyć innym w pobliżu. W meczach o sześć punktów katowiczanie wygrali z Motorem i Termaliką, zdobyli też bonusowe trzy oczka z Koroną. Mamy już dużą przewagę nad Piastem i Termaliką, a jeśli w kolejnym spotkaniu nasz zespół wygra z ekipą z Gliwic – możemy mieć dwie drużyny odsadzone już tak daleko, że tylko kataklizm będzie mógł doprowadzić do tego, żeby GieKSę dogoniły.
Poświęcę jeszcze dwa słowa piłkarzom. Defensywa naprawdę zrobiła się solidna, nie robi już głupich błędów, piłkarze grają pewnie i odpowiedzialnie. Po raz kolejny chcę wyróżnić Lukasa Klemenza, nie tylko za gola, bo to oczywiście ważny dodatek, ale za postawę w defensywie. Zawodnik gra twardo, z poświęceniem i odpowiedzialnie. Dobrze się na to patrzy. Marten Kuusk też swoje robi. Obrona zrobiła progres i to jest kluczowe w osiąganiu dobrych wyników.
Walczy o to swoje miejsce Marcel i mam nadzieję, że w końcu strzeli swojego upragnionego gola. Kacper Łukasiak też próbuje, próbuje się wstrzelić od początku sezonu, ale jeszcze nie może. Natomiast patrząc na to, że dublet zaliczył Eman Marković, który w końcu dał efekt, myślę, że dwójka „szczecinian” wkrótce również trafi do siatki.
O Panu Piłkarzu Bartku Nowaku to za chwilę stanie się nudne, żeby pisać. Zawodnik po prostu co mecz daje takie piłki, że naprawdę można się zastanawiać od ilu lat to najlepszy piłkarz w barwach GKS Katowice. W poprzednim sezonie zawodnik miał trochę przebłysków, dawał już takie „ciasteczka”, ale często mieliśmy zastrzeżenia, że za rzadko. A teraz co mecz po prostu wiąże krawaty na ekstraklasowych boiskach. Teraz po prostu będzie dla mnie szokiem, jeśli trener Jan Urban nie powoła go do reprezentacji. Jestem pewien, że Bartek na najbliższe zgrupowanie kadry pojedzie!
Trochę błędów nasz sztab popełnił – nikt bezbłędny nie jest. Postawienie na początku sezonu i oparcie ataku na Macieju Rosołku i Aleksandrze Buksie to była fatalna decyzja. To jednak odróżnia nasz sztab od innych, że szybko reagują. O Macieju i Aleksandrze nikt już nie pamięta, choć wiadomo Rosołek zmaga się z urazami. Natomiast teraz jedyną i słuszną koncepcją w ataku jest Adam Zrelak i Ilja Szkurin. Na Adama trzeba chuchać i dmuchać, bo to świetny piłkarz i znów miał udział przy golu. A Ilja jako zmiennik i strzela bramki, i asystuje – tak jak przy drugim trafieniu Markovića. Do tego naprawdę miło widzieć, jak zawodnik się cieszy po golach i meczach – powtórzę to, co po ŁKS – mam nadzieję, że Białorusin znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi.
Oczywiście sezon trwa i w piłce nic – w tym przede wszystkim forma – nie jest dana raz na zawsze. Poza tym to tylko i aż sport. Statystyka też robi swoje. Więc może się zdarzyć tak, że GKS z Piastem nie wygra. Bo zagra słabszy mecz, bo coś nie wyjdzie, bo dostaniemy czerwoną kartkę, czy właśnie zadziała statystyka, w której cztery zwycięstwa z rzędu w lidze to jakaś anomalia. Należy się z tym liczyć i nie wpadać znów w minorowe nastroje w przypadku braku wygranej. Przede wszystkim liczy się trend. Wiadomo, że wszystkiego się nie wygra, ale chodzi o to, by wygrywać dość często i przegrywać dość rzadko. Wtedy naprawdę wszystko będzie w jak najlepszym porządku.
Jednak to GieKSa jest w gazie, a Piast ma swoje potężne problemy. Piast gra o życie i o to, by nie stać się takim Śląskiem z zeszłego sezonu, który tak okopał się na ostatnim miejscu, że nawet bardzo dobre wyniki na wiosnę nie uchroniły wrocławian przed spadkiem. Nóż na gardle to jednak jedno, a drugie to po prostu obecna forma, mental i jakość piłkarska. Gliwiczanie grają po prostu bardzo źle i na ten moment piłkarsko to GKS jest o dwie klasy lepszy. Jeśli nasz zespół utrzyma swoją dyspozycję, będziemy faworytem w tym spotkaniu. Tylko ten ciężar trzeba unieść.
GKS wytrzymał fizycznie i piłkarsko tę siedmiodniówkę świetnie. Były zwycięstwa, była jakość, nie było słaniania się na nogach. Logistycznie, kadrowo i realizacyjnie – majstersztyk. Zadanie nie tylko piłkarzy, ale przede wszystkim trenerów i sztabu medycznego zostało wykonane celująco.
Doceniajmy więc cały czas to, co mamy, bo mamy ekipę fajnych ludzi, którzy walczą na tej piłkarskiej wojnie zarówno w pokojach trenerów, w szatni, jak i na boisku. Nie ma ani jednego powodu, by w przypadku słabszych meczów dokonywać gwałtownych ruchów i postponować zespół w komentarzach w internecie. Ta drużyna zasługuje na to, by ją wspierać. I rozwija się na naszych oczach, mimo że momenty są ciężkie. Grajmy. Kibicujmy. Projekt GKS Katowice Rafała Góraka trwa w najlepsze.
A zabawa kibiców i piłkarzy po wygranych meczach to coś, co jest jedną z kwintesencji i esencji piłki. Na trybunach, jak i na boisku – wzór. Piłkarze grają tak, jak kibice dopingują i odwrotnie. Dostroili się do siebie i pięknie to się odbywa z meczu na mecz.
Mamy dobry czas. Piękna jest ta ekstraklasa.
Galeria Piłka nożna
Coraz bliżej… Narodowy
Zapraszamy do galerii z wyjazdu do Łodzi. GieKSa po bramkach Jędrycha i Szkurina zapewniła sobie awans do 1/8 STS Pucharu Polski.



Kibol
5 marca 2017 at 18:36
No to reasumując fajna gra ogólna na poziomie wicelidera z liderem ale OBRONA KATASTROFA KONDYCJA KATASTROFA i to wszystko !
Jooo
5 marca 2017 at 18:37
Wisio już czuję że to wielki niewypał ale dam mu szansę jeszcze jednego meczu ale i tak będzie drewnem
PAKEr
5 marca 2017 at 19:01
spokojnie, to inauguracja rundy, którą rok w rok przegrywaliśmy-tym razem było inaczej. trzeba wierzyć, że wnioski zostaną wyciągnięte i w następnym meczu piłkarze będą lepiej przygotowani kondycyjnie.
tomek
5 marca 2017 at 20:32
Niestety zespol sprawia wrazenie jakby nie mial sil. Czyzby zle przygotowanie kondycyjne
fan -club Dortmund
5 marca 2017 at 21:23
ze stomilem tylko wygrana…nie mozna liczyc ze inni beda sie potykac ,a tam do 8 miejsca jest gesto jak cholera…2 wpadki i moze byc po awansie…
Irishman
6 marca 2017 at 04:12
Kapitalne widowisko????? Na pewno były kapitalne emocje ale sam poziom gry w naszym wykonaniu, choćby w stosunku do tego jak potrafiliśmy uporządkować grę na jesieni i dominować rywali (dla przykładu choćby w Bielsku) zdecydowanie na minus. Na szczęście to dopiero pierwszy mecz i tym bardziej dlatego trzeba docenić punkt przywieziony z trudnego terenu. ALE GRĘ TRZEBA ZDECYDOWANIE POPRAWIĆ JEŚLI CHCEMY AWANSOWAĆ!
Larry
6 marca 2017 at 12:19
Ja się cieszę że z Chojniczanka mamy lepszy bilans bezpośrednich spotkań
bce
6 marca 2017 at 14:09
Chłopy dajcie Wisio szanse 2-3 mecze i będzie dobrze. Muller jakoś w Bayernie nie gra po profesorsku jak kiedys i nikt go nie skresla. Jóźwiak ogien w nogach.
Lebek teraz od początku powinien wyjść a Gonzo ława.
Budziłek dobry bramkarz. Nowaka sie pozbyć i Budziłka z powrotem na Bukową. Mamy wtedy duet najlepszych bramkarzy.