Piłka nożna
[BRAMKI] Dwumecz z Victorią Pilzno
Banik Ostrava ma za sobą dwa mecze z Victorią Pilzno, które przyniosły pucharowe zwycięstwo na wyjeździe po dogrywce oraz ligową porażkę na własnym stadionie. W tym dwumeczu jest sporo analogii do poprzedniego sezonu. Na koniec października 2017 Banik rozegrał dwa spotkania ze Spartą Praga i wtedy też pucharowe zmagania wygrali po dogrywce, a dokładnie po rzutach karnych, by cztery dni później przegrać ligowe spotkanie. Miejmy nadzieję, że dalej nie potoczy się jak przed rokiem, ponieważ w kolejnej rundzie Banik po karnych pożegnał się z Pucharem Czech, odpadając z Mlada Boleslav.
Pucharowy mecz przyniósł rozstrzygnięcie dopiero po dogrywce, ale kibice nie mogli narzekać na nudę. Pierwsza połowa toczyła się w szybkim tempie i częściej przy piłce byli zawodnicy gospodarzy. W 34. minucie pierwszy raz został pokonany bramkarz gości Viktor Budinsky, który zastąpił w bramce Jana Lustuvke. Kontra Victorii szła lewą stroną boiska, gdzie Ubong Ekpai podał prostopadle do Tomasa Chory, który z najbliższej odległości pokonał spóźnionego bramkarza. Wynik do przerwy nie uległ zmianie i Banik musiał się zmobilizować na drugą część spotkania. Po zmianie stron goście ruszyli do odrabiania strat, ale nie było to łatwe, ponieważ gospodarze bronili się bardzo mądrze. Przełomowy moment nastąpił w 73. minucie, gdy goście przejęli piłkę w środku boiska i ruszyli do szybkiego ataku, który przyniósł wyrównanie. Po prostopadłym podaniu od Denisa Granecnego do piłki doszedł Jakub Sasinka i pewnym strzałem doprowadził do wyrównania. Siedem minut później sędzia podyktował rzut karny dla gości, który pewnie wykorzystał Jiri Fleisman. Sytuacja była komfortowa, ponieważ do końca spotkania pozostało zaledwie dziesięć minut i wystarczyło utrzymać taki wynik. Niestety doliczony czas gry pokazał, że wszystko może się wydarzyć. W ostatniej akcji meczu sędzia podyktował kolejny rzut karny tym razem dla gospodarzy i pewnie wykonał go Roman Prochazka, dając 30 minut nadziei na awans do kolejnej fazy Pucharu Czech. W dogrywce zmęczenie dawało się we znaki zawodnikom obu drużyn i po pierwszych piętnastu minutach wszystko wskazywało, że będą rzuty karne. Na szczęście w 111. minucie Jiri Fleisman zdecydował się na uderzenie z ponad 25-ciu metrów, które wpadło tuż przy dalszym słupku. Banik Ostrava dzielnie bronił się przez ostatnie dziewięć minut i konsekwentnie dowiózł zwycięstwo do końca. W kolejnej fazie spotkają się z MFK Karwina, która wygrała 1:0 z FK Jablonec. Tego dnia piłkarze z Ostravy byli wspierani przez 189 swoich kibiców.
Po trzech dniach doszło do kolejnego pojedynku tych drużyn tym razem na stadionie Banika. Od początku meczu obie drużyny stwarzały sobie dobre sytuacje do otwarcia wyniku. Pierwsi do takiej okazji doszli zawodnicy gości, którzy w ósmej minucie spotkania po dośrodkowaniu w pole karne mogli objąć prowadzenie. Obie drużyny grały bardzo agresywnie, ale sędzia nie pokazywał żółtych kartek. W 28. minucie Areks Cermak fantastycznie się obrócił w polu karnym Banika i wyszedł na czystą pozycję, ale Jan Lustuvka popisał się wspaniałym refleksem, nie dopuszczając do utraty bramki. Pierwszą dogodną sytuację piłkarze gospodarzy mieli w 33. minucie, gdy po mocnym strzale Milana Jiraski piłka odskoczyła bramkarzowi, ale nikt nie zdołał jej dobić. Po tej akcji piłkarze z Ostravy nabrali wiatru w żagle i częściej stwarzali zagrożenie. Cztery minuty przed końcem pierwszej połowy Martin Sindelar nie zdołał pokonać bramkarza gości z odległości 10 metrów. Niestety niewykorzystane sytuacje lubią się mścić i bramkę do szatni dającą prowadzenie piłkarzom gości zdobywa Jan Kopic strzałem na dalszy słupek. Dziesięć minut po przerwie po faulu na Martinie Fillo sędzia dyktuje jedenastkę dla gospodarzy, podpierając się przy tym VAR-em. Niestety Jiji Fleisman strzela zbyt lekko i bramkarz gości broni karnego. Była to idealna sytuacja na doprowadzenie do remisu. W 61. minucie Matrin Fillo przeciął podanie od Jakuba Sasinki, ale bramkarz zdołał je wybić dosłownie z linii bramkowej. W 70. minucie sędzia powinien podyktować kolejny rzut karny dla piłkarzy Banika, jednak tego nie uczynił. Siedem minut później Jan Lustuvka uchronił gospodarzy od straty kolejnej bramki, wyciągając się do piłki która leciała z 5-tego metra. W ostatniej akcji meczu Banik mógł doprowadzić do wyrównania, ale nikt nie podał do niepilnowanego Daniela Holzra. Na początku spotkania kibice zaprezentowali patriotyczną oprawę upamiętniającą 100-lecie odzyskania niepodległości. Na skrót z tego spotkania zapraszam poniżej.
FC VIKTORIA PLZEŇ – FC BANÍK OSTRAVA 2:3 (1:0)
Bramki: 34. Chorý, 90.+6. R. Procházka – 73. J. Šašinka (Granečný), 80. Fleišman, 111. Fleišman.
FC Viktoria Plzeň: Kozáčik – Řezník (72. Petržela), Pernica, Hájek, Havel – Ekpai, R. Procházka, Bucha (104. Čermák), Kopic (59. Zeman) – Chorý, Řezníček (77. Hořava).
FC Baník Ostrava: Budinský – Mešaninov, Procházka, Šindelář, Fleišman – Fillo, Jánoš (108. Breda), Jirásek, Granečný (80. Stronati) – Diop (59. Holzer), O. Šašinka (46. J. Šašinka).
Żółte Kartki: Bucha, Chorý, Ekpai, Zeman – V. Procházka, Mešaninov.
Sędzia: Miroslav Zelinka
Widzów: 3503 ( w tym 189 Banika).
FC BANÍK OSTRAVA – FC VIKTORIA PLZEŇ 0:1 (0:1)
Bramki: 45. Kopic.
FC Baník Ostrava: Laštůvka – Mešaninov (86. Pazdera), Šindelář, Stronati, Fleišman – Jirásek, Jánoš (83. O. Šašinka) – Fillo, Hrubý, Holzer – J. Šašinka.
FC Viktoria Plzeň: Hruška – Řezník, Hejda, Hubník, Limberský – Procházka, Hrošovský – Ekpai (68. Havel), Čermák, Kopic (76. Petržela) – Řezníček (86. Chorý).
Żółte Kartki: J. Šašinka, Stronati – Limberský.
Sędzia: Zbynek Proske
Widzów: 12 919
Piłka nożna
Losowanie PP: Koncert życzeń GieKSa.pl
Już jutro o godzinie 12:00 w siedzibie TVP Sport odbędzie się losowanie 1/8 finału Pucharu Polski. W stawce pozostało już tylko 16 drużyn: 10 ekip z ekstraklasy, 4 drużyny z I ligi, 1 z II ligi oraz 2 z III ligi. Postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi typami i marzeniami dotyczącymi rywala w nadchodzącej rundzie. A co przyniesie los? Zobaczymy już we wtorkowe południe.
Fonfara
Ciekawym pojedynkiem bez wątpienia byłby mecz z Polonią Bytom i możliwość spotkania Jakuba Araka, który właśnie w naszym klubie się przecież odblokował. Najgorszymi opcjami wydają się być Raków Częstochowa i Piast Gliwice, bowiem rywale o takim podejściu do piłki nożnej dodatkowo zabierają kibicom chęć przychodzenia na mecze w środku tygodnia.
Kosa
Na pewno chciałbym uniknąć (dokładnie w takiej kolejności): Górnika, Jagiellonii, Rakowa i Lecha. Z pozostałymi ekstraklasowiczami możemy zagrać, choć oczywiście preferowałbym wtedy domowe spotkanie.
Natomiast z pewnych wyjazdów, czyli wylosowania drużyn z niższych lig, to ciekawie wyglądałaby Avia (niedaleko, niska liga) oraz Polonia Bytom (lokalnie, dawno nie graliśmy). Wyjazdowicze nie obraziliby się zapewne także na Śląsk we Wrocławiu.
Ciekawostką jest to, że jeśli wylosujemy na wyjeździe Raków, Widzew, Jagiellonię lub Lechię, to… w 2025 roku zagralibyśmy aż trzy wyjazdowe spotkania z tymi rywalami.
Flifen
Najśmieszniej byłoby zagrać przeciwko Wiśle Kraków lub Pogoni Szczecin. W przypadku wygrania z jakimikolwiek kontrowersjami, z którymkolwiek z tych klubów, content na Twitterze Alexa Haditaghiego bądź Jarka Królewskiego byłby nieziemski. Natomiast pod względem poziomu sportowego i kibicowskiego dobrym losowaniem byłaby Polonia Bytom, która powinna być na spokojnie do ogrania, a i frekwencja w takim meczu nie powinna zawieść.
Misiek
Najbardziej chciałbym zagrać z Avią Świdnik lub Zawiszą Bydgoszcz lub Polonią Bytom, ponieważ to są stadiony, na których jeszcze nie byłem. Najbardziej nie chciałbym zagrać z Rakowem Częstochowa, ponieważ znów byłyby dwa mecze koło siebie w pucharze i w lidze, oraz nie widzi mi się wyjazd do Chojnic w środku tygodnia z powodu mało atrakcyjnego rywala i odległości.
Kazik
Z osobistych pobudek to Śląsk Wrocław, w zeszłym sezonie nie było mi dane tam pojechać, a teraz może się uda. Nie wiem, gdzie Polonia Bytom będzie grała ewentualnie ten mecz, ale jechać tam na ten orlik ze sztuczną trawą i granulatem niespecjalnie mi się uśmiecha… jeszcze Jakub Arak coś strzeli, a lubię go i nie chcę tego zmieniać 🙂
Marek
Przez tyle lat czekaliśmy na Puchar Polski jak na okno do Ekstraklasy z nadzieją, aby uchyliło się chociaż odrobinę i pozwoliło oddychać tym samym powietrzem co krajowa elita… Dzisiaj tuzy Ekstraklasy otwierają listę drużyn, z którymi nie chcemy grać na tym etapie. To najlepszy dowód na to, jaki skok wykonaliśmy przez ostatnie dwa lata: nomen omen lata świetlne! Z uwagi na zależności rodzinne (kuzyni z Dolnego Śląska kibicujący Śląskowi) najbardziej chciałbym trafić Śląsk na wyjeździe. U siebie zdążyliśmy zagrać i razem z kuzynami oglądaliśmy to „widowisko” na starej Bukowej. We Wrocławiu z uwagi na Święta nie mieliśmy szans się spotkać. Poza tym z uwagi na cykl „Okiem rywala” łapię kontakt z przedstawicielami innych klubów – z jednymi gorszy, z drugimi lepszy i czasem wbijamy sobie różne szpilki 😉 Tym kluczem chciałbym trafić na Widzew (pozdrawiam Michał) lub Koronę (piona Michał i marxokow). Górnik za to dopiero w finale, najlepiej na Śląskim, bo 3 maja córka ma komunię, więc logistyka byłaby łatwiejsza 😂 Rywali z niższych lig trochę się boję, z uwagi na stan boiska w grudniowe popołudnie, ale bytomski orlik powinien być wtedy jak najbardziej zdatny do użytku 😜 Tak czy inaczej, sam fakt, że w listopadzie rozmawiamy jeszcze o GieKSie w Pucharze Polski jest dla mnie powodem do uśmiechu. Czas na kolejny krok w stronę Narodowego.
Błażej
Przede wszystkim dla mnie zawsze liczy się awans, a będzie łatwiej o kolejną rundę, grając z niżej notowanym rywalem. By nie jeździć daleko, życzyłbym sobie Avię Świdnik. Polonia Bytom niby fajny rywal, ale chyba tylko jeśli mielibyśmy grać na Śląskim. Granie na Orliku w grudniu z rywalem, który dobrze się prezentuje, może nie być takie proste. Jak mamy grać z kimś z Ekstraklasy to najlepiej u siebie z Piastem. Widać po wywiadach, że trenerowi Górakowi zależy mocno by w tym roku grać w PP na wiosnę, pewnie taki cel postawili sobie przed drużyną i chcą go skutecznie realizować. Fajnie byłoby to zrealizować, bo granie na wiosnę w PP byłoby małą nowością dla nas.
Jaśka
Ja napiszę króciutko: wszyscy byle nie Górnik, mamy ostatnio złe wspomnienia z nimi odnośnie pucharu Polski.
Shellu
Na pewno nie chciałbym trafić na Wisłę Kraków. Nie dość, że mecz na wyjeździe, to jeszcze z piekielnie mocnym i rozpędzonym rywalem. Spokojnie – zmierzymy się z nimi w ekstraklasie. Zdecydowanie chciałbym też uniknąć Korony czy Górnika. Jeśli chodzi o zespoły z ekstraklasy, to nie pogardziłbym Widzewem, nawet jeśli byłby na wyjeździe. Musimy tę ekipę w końcu przełamać. Polonia Bytom i Śląsk Wrocław nie byłyby złe. Nie pogardziłbym także powrotem do Chojnic, z uwagi na ładnie położony stadion i dobre wspomnienia. A najbardziej kuriozalnym losowaniem będzie Raków na wyjeździe i dwa mecze przy Limanowskiego w grudniowym mrozie – na tym najzimniejszym stadionie w Polsce 😉
Galeria Piłka nożna
Kurczaki odleciały z trzema punktami
Felietony Piłka nożna
Plagi gliwickie
No i po raz kolejny potwierdziło się, jak dziwna bywa piłka. Przynajmniej jeśli przekładamy matematykę na boisko. I punkty oraz miejsca w tabeli. Matematycznie Piast nie miał prawa z nami wygrać, statystycznie niby też, choć patrząc na rachunek prawdopodobieństwa, kiedyś musieli to drugie zwycięstwo osiągnąć. Stało się i nikt w Katowicach nie jest z tego powodu zadowolony. Faktem jest, że Piast na to zwycięstwo zasłużył, choćby dlatego, że był bardziej zdeterminowany. Jednak czy był lepszy na tyle, aby dokonać takiej deklasacji?
Śmiem twierdzić, że jakby taki mecz powtórzyć, to wcale nie byłoby oczywiste, że goście znów by wygrali. Zwycięstwo odnieśli zasłużone, jednak splot różnego rodzaju okoliczności – tak nieszczęśliwych dla GKS, a fortunnych dla gliwiczan spowodował, że wykorzystując sposobność z zimną krwią, zainkasowali trzy punkty. Ale tę sposobność najpierw musieli mieć.
Zaczęło się od kontuzji Mateusza Kowalczyka. Zawodnik jeszcze próbował po obiciu okolic nerki pozostać na boisku, ale sam po chwili poprosił o zmianę. Kontuzja niepiłkarska, więc w tej chwili najważniejsze jest po prostu jego zdrowie i miejmy nadzieję, że ostatecznie nie będzie to nic poważnego. Potem w kilka minut katowiczanie stracili dwie bramki. Najpierw fatalnie zachowali się w obronie, bo Drapiński był kompletnie niepilnowany i wystarczyło mu tylko dołożyć stopę do piłki, aby pokonać Rafała Strączka. No a potem Lukas Klemenz też jakoś intuicyjnie chciał wybić piłkę, ale pokonał własnego bramkarza. Mieliśmy nadzieję na ten rzut karny, ale po analizie VAR sędzia Raczkowski podyktowaną jedenastkę anulował – słusznie, bo faulu nie było. I tak mieliśmy jeszcze szczęście, bo tych plag mogło być więcej – w początkowej fazie meczu na boisku opatrywany był Bartosz Nowak, interwencja medyczna była też przez chwilę potrzebna Wasylowi. Mimo wszystko za dużo tych nieszczęść, jak na jeden mecz.
Problem jest taki, że po pierwszej połowie, gdy GKS przegrywał 0:2 i nie miał nic do stracenia, myśleliśmy, że nasz zespół rzuci się na przeciwnika i wybije im z głowy myśl o punktach. Miało być tak, że goście będą żałowali, że te dwa gole strzelili. Nic takiego nie miało miejsca. Druga połowa była równie zła jak pierwsza albo nawet gorsza. GieKSa biła głową w mur, kompletnie nie potrafiąc zagrozić bramce Placha. Piast wyprowadzał kontry, z czego jedną wykorzystał i gliwicki Di Maria zamknął spotkanie. A mogło być jeszcze wyżej, bo nasz zespół tak się odkrył, że rekordowa porażka na Nowej Bukowej stawała się coraz bardziej realna. Bramka Lukasa Klemenza na koniec tylko dała drobną korektę na wyniku. Osobliwe jest to, że Lukas strzelił w tym meczu do właściwej i niewłaściwej siatki, jeszcze bardziej osobliwe, że powtórzył tego typu wyczyn Arkadiusza Jędrycha sprzed… dwóch meczów.
Trzeba przyznać, że Piast zagrał kapitalnie w defensywie. Zneutralizował nasz zespół kompletnie, dodatkowo nie bronił się jakoś bardzo głęboko, GKS skutecznie był wypychany, a wszelkie próby licznych prostopadłych podań ze strony piłkarzy Góraka kończyły się „sukcesem” Piasta. No i właśnie to mam na myśli, pisząc, że mecz mógł się potoczyć inaczej. Bo trzeba przyznać, że pomysł na mecz z podaniami za plecy – czy to długimi w powietrzu, czy bardziej po ziemi, wyglądał na całkiem niezły i nawet próby nie były najgorsze. Czujność obrońców Piasta była jednak na wysokim poziomie. Gdy już taka piłka przeszła, to albo Adam Zrelak został wzięty w kleszcze (sytuacja z odwołanym karnym), albo Ilja Szkurin był na spalonym po podaniu Wędrychowskiego (ale i tak Białorusin trafił w Placha).
Problem widzę inny. GieKSa chyba za bardzo postawił na tę kwestię czysto piłkarską. Chcieliśmy ten mecz wygrać umiejętnościami i kunsztem, a zabrakło walki wręcz. Piast tę „grę w piłkę” od początku meczu próbował nam wybić z głowy i zrobił to skutecznie. Nie mieliśmy więc – tak jak na wiosnę – łupanki, którą trudno było nazwać meczem piłkarskim. Mieliśmy GieKSę, która w piłkę chciała grać i Piasta, który był jednak dużo bardziej zdeterminowany do walki. Nie odbieram oczywiście Piastowi tego, że w kluczowych momentach też pokazał umiejętności, bo to jest oczywiste. Poziom agresji jednak zdecydowanie był po stronie zawodników Myśliwca i teraz to oni okazali się „zakapiorami”. Trochę to wyglądało tak, jak na szkolnym korytarzu, kiedy z klasowym łobuzem kujon chce rozmawiać na argumenty. I ma je sensowne, logiczne, tylko co z tego, skoro łobuz wyprowadził szybki cios i kujonowi tylko spadły okulary z nosa…
Ogólnie nie chcę jakoś specjalnie krytykować tego sposobu naszej gry, natomiast wygląda na to, że sztab trenerski się przeliczył, a przez to, że do przerwy było już 0:2, trudno było to skorygować. Osobiście chciałbym, żeby GKS dążył do gry w piłkę i generalnie nie będę o to miał pretensji. Czasem jednak być może trzeba postawić na proste i bardziej… prymitywne środki. To tak jak z tym rozgrywaniem od tyłu, kiedy różne drużyny nieraz tak bardzo chcą ten schemat utrzymywać, że czasem, zamiast po prostu wywalić piłkę w oczywistej sytuacji, klepią ją sobie trzy metry od bramki i za chwilę dostają gonga.
A już nie bawiąc się w porównania, metafory i piękne słowa. Piast po prostu od początku meczu zaczął dosłownie spuszczać wpierdol naszym piłkarzom, a ci nie potrafili odpowiedzieć tym samym. I też dlatego przegraliśmy. Z Koroną GieKSa potrafiła pójść na noże. W meczu derbowym – zupełnie nie.
Wracając do tematu bramek samobójczych – to niesłychane, że GKS ma ich w tym sezonie już pięć. I solidarni są ze sobą środkowi obrońcy, bo już każdy z nich ma po jednym takim trafieniu. Piątego samobója zaliczył Kowal w Łodzi. Wiadomo, że jest to często pech, ale skoro sytuacja się powtarza – to jest jakiś defekt, nad którym pewnie trzeba popracować. Jest to jakaś niefrasobliwość naszych zawodników, może czasami wręcz lekka niechlujność.
Nie ma co płakać. Już nie będę się rozpisywał na temat opinii niektórych kibiców, bo poświęciłem na to poprzednie felietony i… straciłem sporo nerwów. Teraz nawet nie czytałem (jeszcze) wielu komentarzy, ale jeśli natknąłem się po tej porażce znów na zdanie jednego ancymona, że mamy fatalnego trenera, fatalnych piłkarzy i zespół na co najwyżej pierwszą ligę, to wiem po prostu, że mam do czynienia z osobą niezbyt lotną. Tyle.
Sam nie wierzyłem, że możemy ten mecz przegrać. Nie sądziłem natomiast, że zwycięstwo będzie formalnością. A już na pewno nie spodziewałem się, że Piast nas tak rozjedzie. Ten mecz ostatecznie był fatalny. Nie wychodziło nam nic. Piastowi wyszło wszystko. Powtórzę – wykorzystali wszystkie swoje sposobności otwierające im drogę do zwycięstwa. To oni byli wyrachowani. Ale matrycą była agresja.
Październikowo-listopadowy piękny sen z serią czterech zwycięstw się skończył, przyszła szara jesienna rzeczywistość. Jednak dziś jest kolejny dzień, a wkrótce następne. GieKSa to nie jest drużyna perfekcyjna i jeszcze nie jest na tyle dobra, żeby takie mecze jak z Piastem zdecydowanie wygrywać. Absolutnie jednak nie jesteśmy tak słabi, żeby znów mówić, że zlecimy z hukiem z ekstraklasy. Mogliśmy stworzyć sobie ultra-komfortową sytuację przed końcem rundy jesiennej. Nie udało się. Nadal musimy punktować, żeby zadomowić się mocniej w środku tabeli.
Przed nami przerwa reprezentacyjna, a po niej piekielnie ciężkie spotkania. Tak jak pisałem, o punkty będzie niebywale trudno, ale musimy grać swoje. Może z większą różnorodnością środków, w zależności od rywala. Skoro jednak Piast wygrał z GKS, to dlaczego GieKSa ma nie móc wygrać z Jagiellonią? W tej lidze wszystko jest możliwe. I katowiczan stać na punktowanie nawet z Jagą, Pogonią i Rakowem.
Także GieKSiarze nie ma co się załamywać i wchodzić w jakieś smuty. Zostawmy to ludziom, dla których frustracja jest życiowym paliwem. Niech dla nas paliwem będzie nieustający optymizm – oparty na faktach i doświadczeniu. Doświadczeniu takim, że GieKSa jeszcze dopiero co potrafiła bardzo dobrze grać w piłkę, być lepsza od przeciwników i wygrywać mecz za meczem.




Najnowsze komentarze