Dołącz do nas

Felietony Piłka nożna

Czas wyeliminować truciznę z tego klubu

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Wszystko, co miało zostać już napisane – zostało. Na naszej stronie i przez kibiców. Czy to w komentarzach na GieKSa.pl czy mediach społecznościowych oficjalnych i nieoficjalnych, czy na forum.

Praktycznie nie przypominam sobie w tej chwili choćby JEDNEGO komentarza, który w jakikolwiek broniłby pion sportowy GKS Katowice. Niektórzy jeszcze analizują, że bez tego trenera może ktoś by lepiej grał, albo bez jakiegoś piłkarza może trener by dał radę. Wszystkie komentarze natomiast – a są ich setki – zgodnie twierdzą, że w Katowicach mamy po prostu piłkarskie dno i metr mułu, a ten kształt ludzki nie ma prawa bytu.

W sobotę czeka nas mecz z Olimpią Grudziądz. Naprawdę nic już nie jest w stanie zmienić postrzegania drużyny, która zawiodła tyle razy. Jeszcze cień wymuszonej nadziei mieliśmy po trzech wygranych z rzędu, ale teraz to trzeba uznać raczej za dzieło przypadku i statystyki – że czasem coś po prostu się wygra. Dokładając do tego, że bramki w Bytowie i Bielsku zostały zdobyte w samej końcówce, wychodzi na to, że pewnie wygrany był ostatnio tylko mecz ze słabym Stomilem.

Ale to i tak nieważne, bo w momencie prawdziwej próby, najważniejszej dla kibiców, piłkarze oddali tę grę bez walki. Ktoś powie, że z Ruchem było widoczne zaangażowanie. Tylko, że znów kłaniają się nasze bardzo niskie i minimalistyczne standardy zbudowane przez lata gnicia na zapleczu ekstraklasy. Więc jeśli mamy duże posiadanie piłki, kilka razy zbliżymy się pod szesnastkę, ktoś tam zrobi dwa sprinty i obejrzymy jeden ciekawszy pojedynek fizyczny – to już mówimy, że „tym razem było widoczne zaangażowanie”. Głupie to strasznie, ale niestety i my jako GieKSa.pl przyjmujemy taką beznadziejną narrację – starając się robić dobrą minę do złej gry. Prawda jest taka, że z Ruchem było tylko trochę tego zaangażowania, ale nie ściemniajmy, że miało miejsce jakieś gryzienie trawy czy walka do upadłego i za wszelką cenę o korzystny wynik. Ten mecz co najwyżej był przetruchtany (w przeciwieństwie do przechodzonych czy odbytych na stojąco), ale na pewno nie był wybiegany i wywalczony. Tak naprawdę to pod względem ambicjonalnym był mecz na minimalnym poziomie do przyjęcia w średnio ważnym starciu ligowym ze średniej klasy rywalem. A nie w najważniejszym pojedynku od 14 lat dla rzeszy kibiców GieKSy.

Potem było spotkanie z Tychami – w tym temacie już skandaliczne, zagrane bez jakiejkolwiek ambicji, co – mówiąc o pierwszej połowie i braku chęci – przyznał sam trener Piotr Mandrysz.

Dwa spotkania, bardzo ważne i prestiżowe, ale naprawdę z bardzo przeciętnymi zespołami. Ruch wygrał na Bukowej ambicją, a Tychy…nie wiadomo czym, bo zagrali beznamiętnie i mocno średnio. To wystarczyło na olewających swoje obowiązki katowiczan.

Formuła z trenerem Mandryszem nie sprawdziła się. To na nim opieraliśmy przed sezonem nadzieję, że chwyci piłkarskie towarzystwo wzajemnej adoracji za twarz i zrobi w szatni porządek po Brzęczku. Tak się nie stało, trener od samego początku nie pokazuje nam tych cech, z których znaliśmy go wcześniej. Po meczach z reguły mówi, że mieliśmy sporo sytuacji bramkowych, choć podciąga pod to sytuacje, których nie można nazwać nawet trzydziestoprocentowymi. Mówi o bardzo dobrym meczu z Ruchem, co chyba wynika tylko z faktu przewagi w posiadaniu piłki. Dopiero przymuszony na konferencji w Tychach powiedział, że niektórzy zawodnicy nie wytrzymują obciążenia psychicznego.

Z rzeczy, które są na ten fatalny sportowy moment w historii klubu możliwe i realne, brakuje nam jasnego sygnału po pierwsze od trenera, po drugie od prezesa (o nim nieco dalej), że jednak jesteśmy w tragicznej sytuacji sportowej. Że zawodnicy nie realizują założeń taktycznych, grają bez zaangażowania i ambicji oraz w niektórych przypadkach są po prostu na tyle słabi, że środek tabeli będzie ogromnym sukcesem.

To co naprawdę dziwi, to brak widocznej frustracji u trenera Mandrysza. Spodziewalibyśmy się, że po jednym, drugim, trzecim, czwartym, piątym beznadziejnym meczu będzie kipiał ze złości. Niestety szkoleniowiec przyjmuję pozycję depresyjną i szuka usprawiedliwień, czym stawia się w jednym rzędzie z piłkarzami. To jest jedna z przyczyn tego, że również i on ma u kibiców złą prasę. Założę się, że gdyby raz czy drugi szczerze powiedział na konferencji, że ma żal do zawodników o postawę na boisku i nie ma jego zgody na to – wielu kibiców miałby po swojej stronie.

Potrzebny jest gruntowny wstrząs, całościowy jeśli chodzi o piłkę nożną w GKS Katowice. Po pierwsze – głośne wypowiedzenie tego, że jednak mamy problem. Tak jak u osób uzależnionych, jeśli nie powiedzą przed samymi sobą, że mają ten problem, jeśli nie zaakceptują, że tak jest – nie mają szans na zmianę. A że klub to nie jest „gra w bierki ani domek z zabawkami, to jest bardzo ważna sprawa i życie prywatne wielu ludzi” (cytat z Rafała Góraka) – nam jako kibicom jasne postawienie sprawy po prostu się należy. Bo może i ktoś w klubie wie, że jednak dzieje się źle, ale udają na zewnątrz jest dobrze. A to nie tędy droga, bo klub to przede wszystkim kibice i udając, że jest jednak dobrze – jesteśmy po prostu oszukiwani.

Po drugie – gruntowne zmiany kadrowe. Latem przyszło kilku nowych zawodników i łudziliśmy się, że z nowym trenerem coś z tego będzie – „łudziliśmy się” to dobre określenie, bo sam osobiście pisałem już po poprzednim sezonie, że jeśli kilku zawodników zostanie, to nic dobrego nas nie czeka. To się niestety sprawdziło.

Zostali więc tacy gracze jak Nowak, Kamiński, Frańczak, Zejdler, Kalinkowski, Foszmańczyk, Goncerz, którzy w mniejszym klub większym stopniu grają w pierwszym składzie do dziś. Ci zawodnicy już wiosną udowodnili, że nie można na nich w dłuższej perspektywie czasowej liczyć. Nie wykorzystali swojej życiowej szansy i tak naprawdę powinni odejść z klubu w komplecie już latem. Niestety trener w wywiadzie przedsezonowym mówił nam, że Foszmańczyk był najlepszy w poprzednich rozgrywkach, prezes Cygan mówił o bardzo dobrym Kamińskim. Tak naprawdę już po tamtych słowach mogliśmy skreślić ten sezon i zgasić światło.

Są ludzie, którzy z wymienionych wyżej zawodników jeszcze bronią Zejdlera – chłopak jakieś tam umiejętności ma i być może w innym otoczeniu mógłby coś wnieść. Jednak patrząc na jego indywidualną postawę z wiosny, mam co do tego wątpliwości. On też w dużej mierze był odpowiedzialny za fatalne wyniki. Nie potrafił zmienić absolutnie nic w obrazie przegrywanego minuta po minucie awansu. Sam nie wiem…

Nie ma najmniejszych szans na osiągnięcie sukcesu, póki w GieKSie będzie ta grupa zawodników – pozbycie się ich to warunek konieczny, ale niewystarczający. Problem jest taki, że i nowi, którzy przyszli w większości nie rokują dobrze. Częściowo są oni z zaciągu Mandrysza. Przemeblowany został cały blok obronny i jest on dziurawy jak szwajcarski ser. Midzierski coraz bardziej się gubi i w każdej kolejce popełnia kiksy, Klemenz prokuruje rzuty karne i Mączyński, który wyraźnie ma problemy z GPS-em na boisku. Kędziora i Plizga to emeryci z przebłyskami, ale przebłyski dobrej pamięci mają nawet osoby z chorobą Alzheimera. O Mokwie już nikt nie pamięta, drewnianego Yunisa trener nie wpuszcza już nawet na ogony. Pleva to w ogóle na ten moment nadaje się bardziej na siedzenie na fotel i szydełkowanie.

Tak naprawdę z obecnych istotnych zawodników w GKS mogliby zostać: Abramowicz, Błąd, Cerimagić, Skrzecz i Sulek. Szansy nie dostali Kuliński i Słomka, co też zakrawa na skandal, bo wydaje się, że grając jedenastoma Kulińskimi w formie z meczu z Puszczą, w którym wystąpił, mielibyśmy spore szanse na lepsze wyniki niż teraz. Ale trener woli wystawiać tych, którzy notorycznie psują grę, nie angażują się i jeszcze robi jakieś eksperymenty z Goncerzem, z których później się wycofuje (zmiana w przerwie z Ruchem i poza kadrą w Tychach).

Tak więc oprócz wymienionych wyżej zawodników plus tych, o których zbyt wiele powiedzieć nie możemy (bo nie grali), cała reszta powinna zanotować klasyczny WYPAD z tego klubu. Oczywiście jedni mniej, drudzy bardziej – jedni ze względu na to, że są po prostu słabi, inni ze względów wybitnie charakterologicznych. Na przykład taki Klemenz – chyba chce – ale jednak gra w tej dziurawej obronie i w decydujących momentach kompletnie zawodzi. Chociaż OK, Klemenzowi dajmy jeszcze szansę. Natomiast pozostawienie kilku z tych wszystkich hańbiących nas piłkarzy na nadchodzącą wiosnę – spowoduje, że nigdy nie wskoczymy na wyższy poziom. Nowi ludzie wchodzą do szatni GKS i nasiąkają tą trucizną starych. Nawet ci nowi, po których wiele oczekujemy – po kilku meczach prezentują dokładnie mentalnie to samo, co Kamyk, Fosa i spółka. I jesień jest tak naprawdę gorsza niż była wiosna.

Trzeba o tym mówić głośno, bo co z tego, że wywalimy Kilińskiego, Garbacika, właśnie Słomkę, niegrającego Mokwę, zatrudnimy w zamian kilku innych, jeśli wiosną znów w składzie będą Nowak, Frańczak, Mączyński, Kalinkowski, Pleva, Foszmańczyk, Mandrysz czy Kędziora?

Do końca rundy zostały 4 mecze i nie wiadomo, ile GKS zdobędzie punktów. W zależności od tego, czy zawodnikom będzie się chciało grać, mają szansę na kilka dobrych rezultatów lub kolejne klęski. I lepiej, żeby te dobre rezultaty osiągnęli, bo kibice są już u kresu wytrzymałości i po nieudanym meczu z Olimpią znów zawodnicy mogą się nasłuchać tego, czego powinni byli się nasłuchać już po meczu z Ruchem. Na wyjazdach kibiców zabraknie, a w sumie „w to graj” piłkarzom, bo będą grać bez zbędnej dla nich presji.

W wyniku „działań” piłkarzy zmieniali się trenerzy, za wygraną dał prezes, prezydent Krupa skreślił sezon, przegoniony został sponsor strategiczny – firma AASA, przeganiani z trybun są kibice. Zupełnie nie widać przy tym zdecydowanej reakcji kogokolwiek – po prostu krok po kroku ludzie się wycofują z tego bagna. Miasta nie reaguje, prezes Cygan nie reagował, trenerzy nie reagują. I tak naprawdę na ten moment nie można dopuścić do sytuacji, że ograniczymy się znów tylko do zmiany trenera, bo wtedy znów wygrają piłkarze. Mandrysz powinien odejść, ale priorytetem powinno być pozbycie się większości zatruwających klubowi życie piłkarzy.

Prezes Janicki na razie milczy, jest w trudnej sytuacji, bo w pewnym zawieszeniu i nie wiadomo, co zdarzy się zimą z jego osobą – jaka będzie jego i Miasta decyzja. Więc tutaj jeszcze można lekko zrozumieć jego brak reakcji, ale powoduje to wrażenie bezkrólewia w GieKSie i piłkarze działają na zasadzie kompletnego rozpasania. No ale skoro nie prezes, to trener MUSI dać sygnał, że coś jest nie tak. A tego nie robi.

Na razie wspomniany mecz z Olimpią w sobotę. Nikt nie ma w Katowicach już cienia sympatii do tej drużyny. Ludzie są załamani podejściem piłkarzy do gry w GKS, a oni nie potrafią i nie chcą tego nawet w jednym procencie zmienić. Więc te ostatnie mecze my jako kibice musimy po prostu odhaczyć.

Oczekujemy w końcu głośno wypowiedzianych słów z klubu, że w zimie nastąpią wielkie zmiany. A w przerwie między rundami muszą one nastąpić. W przeciwnym razie będziemy dążyli prostą drogą do upadku.

Szatnię trzeba oczyścić z piłkarskiej trucizny, zrobić kompletny detox, nawet kosztem cierpienia, nawet – w skrajnym przypadku (choć nie wierzę w to) – kosztem spadku do drugiej ligi. Bo z trucizną może spadek sportowy nie nastąpi, ale klub będzie powoli, niezauważalnie, pikował w dół i ani się nie obejrzymy, jak zostaną tylko zgliszcza i nie będzie już odwrotu.

Choć i tak uważam, że jeśli oparlibyśmy drużynę na dwudziestolatkach z niższych lig plus wspomnianych kilku akceptowanych zawodników, wyszlibyśmy na tym zdecydowanie na plus – nie tylko nie spadlibyśmy, ale cieszylibyśmy się z walki o każdy centymetr boiska mając znów nadzieję na zbudowanie wielkiej GieKSy.

PS. W trzy godziny po publikacji powyższego felietonu, pojawiła się informacja, że Marcin Janicki został prezesem GKS Katowice. Nowemu prezesowi życzymy owocnej pracy na rzecz uzdrowienia piłki nożnej w naszym ukochanym klubie!

13 komentarzy
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, jednakże zastrzega sobie prawo do ich cenzurowania lub usuwania.

13 komentarzy

  1. Avatar photo

    rob

    2 listopada 2017 at 13:29

    Największą trucizną dla tego klubu jest nieudacznik Marcin Krupa.

  2. Avatar photo

    kibol

    2 listopada 2017 at 15:47

    Jak to mówią mniejszy wstyd teraz (spaść)upasc na dno i odrodzić sie z podwójną mocą niż być bitym przez SOSNOWIEC,CHORZÓW i TYCHY na SLĄSKU przez 15 lat

  3. Avatar photo

    Siwh

    2 listopada 2017 at 16:03

    Redaktorze pikować można tylko w dół:)

  4. Avatar photo

    Prezes1964

    2 listopada 2017 at 16:06

    Trzymanie dwóch potencjalnych graczy pierwszego składu spoza uni europejskiej , którzy moga grać tylko bez siebie to również sytuacja patologiczna

  5. Avatar photo

    PanGoroli

    2 listopada 2017 at 20:30

    Nie Siwy, domyślne znaczenie 'pikować’, to od angielskiego pik = szczyt, czyli szczytowac. A potocznie określa się każdy ruch, który ma profil stożkowy. Np moc muzyczna mierzona w piku.

  6. Avatar photo

    PanGoroli

    3 listopada 2017 at 00:02

    Miało być 'peak’, czyt pik

  7. Avatar photo

    Irishman

    3 listopada 2017 at 08:24

    Zgadzam się prawie w 100% ale ostrożnie z tym spadkiem do II ligi. Powrót może okazać się wcale nie tak prosty, a i ludzie nam niechętni, którzy chcieliby zmarginalizować piłkę nożną w Katowicach dostaliby do reki potężne atuty.
    Inna sprawa, że nie wierzę, aby po pozbyciu się kilku głazów ciągnących nas na dno i oparciu drużyny o najlepszych piłkarzy oraz młodzież nie wywalczylibyśmy co najmniej miejsca w środku stawki ligowej.

  8. Avatar photo

    Mecza

    3 listopada 2017 at 11:00

    Mandrysz dobry trener ale słaby psycholog. Odnoszę wrażenie że po przygodzie w Sosnowcu coś zmienił w swoim podejściu do prowadzenia kadry i to wychodzi. Wcześniej bezkompromisowy a teraz głaskanie aby się nie narazić, efekty marne.

  9. Avatar photo

    Irishman

    3 listopada 2017 at 11:57

    Tak, dla mnie trener Mandrysz to chyba największe rozczarowane… Zupełnie czegoś innego się spodziewałem po nim.

  10. Avatar photo

    Obik1980

    3 listopada 2017 at 15:54

    Wedlug mnie za wcześnie zrezygnowalo sie np z Mokwy.Za bardzo duzo rotacji w skladzie. Powinna byc przynajmniej 1 jedynastka stala na kilka meczy. Zle dobieranie ustawien zawodnikow do meczy,szczególnie u siebie gdzie powinno sie atakowac i nie dawac ani chwili odpoczac. Brakuje takich zawodnikow pokroju Ledwon, Borawski Szczygiel Kucz Widuch

  11. Avatar photo

    Obik1980

    3 listopada 2017 at 16:00

    W naszym ukochanym klubie nie moze byc ustawiana taktyka ultra defensywna a powinna byc ofensywna nie wiem czy dobrze pamietam ale kiedys stosowana byla taktyka 3-4-3,shellu pamietasz moze?

  12. Avatar photo

    Berol

    3 listopada 2017 at 17:52

    podpisuje sie pod tym felietonem w 100 proc wszyscy mamy już dosc robienia nas w wała przez tą bande

  13. Avatar photo

    Berol

    3 listopada 2017 at 18:09

    Na wiosne tą żenade tłumaczyłem sobie ze moze serio jest jakis przykaz z góry ze jednak mamy nie awansowac bo trudno było to sobie inaczej racjonalnie wytłumaczyc. To jednak co graja na jesien tego nie da sie juz zrozumiec inaczej jak perfidne walenie w kulki czy wrecz sabotaż tu musi byc trzesienie kadrowe i walniecie reka w stół .Zgadzam sie z Irishem ze ostroznie z myslami o 2 lidze bardzo ciezko bedzie sie z niej wygrzebac w razie odpukac spuszczenia nas przez tych… poziom wcale nie jest tam duzo nizszy Ogólnie cała ta nasza 1 liga jest daremna wygrywa ten któremu w danej chwili chce sie walczyc problem ze naszym chce sie juz coraz rzadziej a w meczach o cos lub prestizowych juz wcale niestety

Odpowiedz

Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Piłka nożna Wywiady

Okiem rywala: kibicowski boom na GieKSę zachwyca

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

W ostatnich tygodniach relacje z Częstochowy zdominowały czołówki serwisów sportowych w Polsce. Sprawcą zamieszania był przede wszystkim trener Marek Papszun, ale forma sportowa Medalików również jest godna podkreślenia. Jak w tym wszystkim odnajdują się kibice pod Jasną Górą? Zapytałem Roberta Parkitnego ze stowarzyszenia „Wieczny Raków”, który po raz drugi odpowiedział na nasze zaproszenie. Jednocześnie zachęcam do lektury naszej poprzedniej rozmowy, w której poruszyliśmy wiele tematów związanych z historią Rakowa i naszych pojedynków.

Meczem w Częstochowie otwieramy rundę rewanżową. Jak podsumujesz postawę Rakowa w pierwszej części sezonu?
Na początku Raków stracił, ale później odrobił i teraz nasze miejsce jest mniej więcej takie, jak należy. Natomiast z kilku względów była to dla nas ciężka runda, stąd wiele osób wyraża się o Rakowie negatywnie, nie mając pełnej wiedzy o tym, co tak naprawdę dzieje się w klubie. Ja nie mam potrzeby mówić i pisać o wszystkim tylko po to, aby zebrać dodatkowe lajki. Przede wszystkim kadra nie była odpowiednio zestawiona, aby łapać punkty na wszystkich frontach. Niektórzy powiedzą, że doszły duże nazwiska, takie jak Bulat, Diaby-Fadiga czy Konstantópoulos, mimo to na początku nie grało to, jak należy. Moim zdaniem drużyna potrzebowała czasu, aby wszystko mogło się zazębić. Zmian w kadrze było dużo, do tego doszły kontuzje, dlatego początek sezonu był ciężki. W pewnym momencie pojawiały się nawet głosy nawołujące do zwolnienia trenera, ale kryzysy trzeba przezwyciężać i cała sztuka polega na tym, aby w takich momentach karta się odwróciła. Nam się to udało i dziś idziemy jak burza w Europie, a w lidze też wyglądamy coraz lepiej. Uważam, że tę rundę zakończymy jeszcze dwoma zwycięstwami, niestety m. in. waszym kosztem. Koniec końców runda jesienna w naszym wykonaniu była dobra, natomiast jako kibic polecam krytycznie podchodzić do informacji podawanych w Internecie. Czasem spotykam się z opiniami, że ktoś nie pamięta tak słabego meczu, odkąd kibicuje Rakowowi – wtedy wiem, że nie mamy o czym rozmawiać, bo sam doskonale pamiętam ciężkie czasy w naszej całkiem niedawnej historii.

A co sądzisz o formie GieKSy?
Wydaje się, że ten sezon jest dla was cięższy niż poprzedni, w roli beniaminka. Z drugiej strony takie mecze jak pucharowy z Jagiellonią pokazują, że w waszej drużynie jest potencjał i gdybyś zapytał mnie o kandydatów do spadku, to nie wskazałbym w tym gronie GieKSy. Myślę, że te niegdyś „ulubione” przez was pozycje 8-12 w 1. lidze są teraz w waszym zasięgu, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Natomiast z zachwytem obserwuję kibicowski boom na GieKSę, spowodowany m.in. nowym stadionem. Miałem okazję być w waszym sklepie „Blaszok”, który wygląda okazale, co chwilę przychodzili ludzie nie tylko na zakupy, ale też pogadać i zapytać o bieżące sprawy. Gdyby taki stadion jak wasz powstał w Częstochowie, to również byłby to dla nas impuls do kibicowskiego rozwoju.

Pytając o GKS w tym sezonie, przeważały opinie, że głównym powodem słabszej formy na początku sezonu był transfer Oskara Repki. Jak ten zawodnik odnalazł się pod Jasną Górą?
Pierwsze wejście Repki do zespołu było bardzo dobre. Z czasem nieco przygasł, być może z tego względu, że Marek Papszun wymaga więcej niż w większości innych klubów, nie tyle w kwestii samego zaangażowania na boisku, ale przede wszystkim całej otoczki. Była taka sytuacja po naszym meczu z Górnikiem, przegranym u siebie 0:1, który był chyba najsłabszy w całej rundzie: gra była fatalna i gdy po meczu trener nie przebierał w słowach, to mocno oberwało się m. in. Repce. Oskar wylądował na ławce i było to trudne zderzenie z rzeczywistością Marka Papszuna. Być może w GieKSie wyglądało to inaczej – po porażce trener reagował w inny sposób, jak przystało na beniaminka, natomiast w Rakowie wylicza się każdy błąd. Sam nie zwracam dużej uwagi na aspekty piłkarskie, ale czytałem opinie, że w ostatnim meczu ze Śląskiem Repka był jednym z naszych najsłabszych ogniw. Dla mnie jest to piłkarz z ogromnym potencjałem, pozostaje jednak pytanie, czy na dłuższą metę dopasuje się do naszego stylu gry. Z drugiej strony za chwilę w Rakowie będzie nowy trener, więc rola Repki też może się zmienić.

Jest też piłkarz, który kiedyś próbował podbić Częstochowę, a dziś nie wyobrażamy sobie bez niego GieKSy. Uważasz, że patrząc na obecną formę Bartosza Nowaka, odpuszczenie go przez Raków było błędem?
Przede wszystkim Bartek jest fajnym człowiekiem – otwartym, uśmiechniętym, radosnym. Widać, że gra sprawia mu przyjemność. Trudno uważać jego transfer za błąd. Kiedyś przygotowałem dla trenera statystykę zawodników, którzy nie sprawdzili się w Rakowie – większość wylądowała w 2. lub 3. lidze. Tacy jak Nowak są wyjątkami, ale nie znam dokładnie kulis jego odejścia – może sam na to nalegał, a może naciskał agent. Ja widziałbym Bartka w Rakowie, ale w tamtym czasie rywalizacja na jego pozycji była ogromna. Ponadto czasem po prostu tak jest, że w jednym klubie zawodnik gaśnie, a gdzie indziej, przy innym trenerze rozkwita i taki transfer okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Gdy pojawiła się informacja, że Papszun wraca, miałem mieszane uczucia, zastanawiając się, czy jest szansa po raz drugi napisać tę samą historię” – to twoje słowa z naszej poprzedniej rozmowy. Wszystko wskazuje na to, że twoje obawy były słuszne.
Mimo całego zamieszania, jakie od kilku tygodni trwa w Częstochowie, z Markiem Papszunem wciąż mam dobre relacje. Po jednym z ostatnich meczów porozmawiałem trochę dłużej z trenerem i poznałem jego punkt widzenia oraz odczucia co do obecnej sytuacji w klubie. Dlatego teraz, gdy spotykam się z innymi kibicami i słucham niepochlebnych opinii na temat trenera, to staram się tonować nastroje. Trener Papszun nie jest idealny ani bezbłędny, ale takie sprawy często mają drugie dno i nie inaczej jest w tym przypadku.

Po ewentualnym odejściu Marek Papszun zachowa status legendy?
Pod koniec jego pierwszej kadencji byłem wśród inicjatorów uroczystego pożegnania trenera w naszym kibicowskim lokalu, wręczyliśmy mu też piłkę z napisem „trener – legenda”. Żegnaliśmy go jak króla, tymczasem niedługo później on wrócił. To dowód na to, że zarząd nie był przygotowany na jego odejście, decydując się na Dawida Szwargę. Poza tym nastroje byłyby inne, gdyby w poprzednim sezonie Raków zdobył mistrzostwo. Nie każdemu pasuje praca z Markiem Papszunem, ale trzeba pamiętać, że w tym, co robi, jest profesjonalistą i nawet w sytuacji, gdy jedną nogą jest w Legii, to jego piłkarze wychodzą na boisko przygotowani i wygrywają kolejne mecze. Po pamiętnej konferencji wielu w to zwątpiło – pojawiły się głosy, że piłkarze będą grać przeciwko trenerowi. Z kolei po wysokich zwycięstwach z Rapidem i Arką ci sami ludzie mówili: wygrali, bo chcieli zrobić na złość Papszunowi. Można oszaleć…

Po deklaracji trenera o chęci trenowania Legii studziłeś na Twitterze gorące głowy częstochowskich kibiców. Jakie uczucia dominują – zawód czy zrozumienie?
Zdecydowanie negatywnie odebrano tę wypowiedź trenera, przede wszystkim co do miejsca i czasu. Natomiast ja patrzę na to w inny sposób. Owszem, trener mógł to rozegrać inaczej, ale z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, a niedługo później wypłynęłaby informacja o jego przejściu do Legii, to spotkałby się z zarzutem, że nas zdradził i ukrywał prawdę. Wszyscy wiemy, że Papszun jest Legionistą, warszawiakiem i prowadzenie stołecznych zawsze było jego marzeniem. W Częstochowie zrobił kawał dobrej roboty, dlatego nie widzę w jego słowach aż tak dużej sensacji, jak przedstawiają to media.

Kwestia „transferu” Papszuna do Legii jest już oficjalna?
Nie mam pojęcia. Oficjalne jest porozumienie Rakowa z Łukaszem Tomczykiem – trenerem Polonii Bytom. Było już wiele wersji rozwoju sytuacji, natomiast jeśli miałbym obstawiać, to moim zdaniem Papszun zostanie w Częstochowie do końca rundy (kilka godzin później taką informację podał Tomasz Włodarczyk w serwisie meczyki.pl – przyp. red.).

W ostatnich tygodniach forma zarówno Rakowa, jak i GKS-u wyraźnie poszła w górę. To, co jeszcze nas łączy, to lanie od ostatniego w tabeli Piasta Gliwice. Jak do tego doszło w Częstochowie?
Na ten temat nie powiem zbyt wiele, bo choć w ciągu ostatnich 18 sezonów opuściłem zaledwie siedem domowych meczów Rakowa, to właśnie z Piastem był jeden z nich. Ani go nie oglądałem, ani też nie analizowałem tej porażki. Po pierwsze, Daniel Myśliwiec jest dobrym trenerem i szybko odcisnął swoje piętno na drużynie, a po drugie liga jest mega wyrównana i nawet tak niskie miejsce w tabeli jak Piasta nie znaczy, że nie potrafią się odgryźć. Inna sprawa, że Rakowowi zawsze lepiej gra się z drużynami z czołówki – nie wiem, czy to kwestia motywacji, czy czegoś innego. Mimo że Piast zdobył 6 punktów z naszymi drużynami, to uważam, że w końcowym rozrachunku znajdzie się mimo wszystko w trójce spadkowiczów.

Jeśli natomiast chodzi o czołówkę ligi, to wielokrotnie podkreśla się w mediach postawę Jagiellonii, która dobrze prezentuje się we wszystkich rozgrywkach. Tymczasem Raków radzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej, bo w przeciwieństwie do Jagi nadal ma szansę na Puchar Polski. Cele na ten sezon pozostają niezmienne?
Zdecydowanie. Zarówno trener, jak i piłkarze zarabiają takie pieniądze, że nie ma innego celu jak mistrzostwo. Pochwały dla Jagiellonii przypominają mi laurki dla Rakowa przy okazji marszu z 1. ligi do Ekstraklasy – jak to wszystko było doskonale poukładane. Jaga wygląda nawet lepiej – ogromny stadion, odpowiednie zaplecze infrastrukturalne i kibicowskie. Z kolei Raków jest w Polsce wyśmiewany przede wszystkim za brak stadionu. Mieliśmy swoje pięć minut zachwytów w mediach, a teraz każdy gorszy moment jest dodatkowo rozdmuchiwany. Nic się jednak nie zmienia: zarówno mistrzostwo, jak i Puchar Polski są dla nas mega ważne. Do tego jak najdłuższa gra w Lidze Konferencji. Po to sztab liczy tylu ludzi, by odpowiednio przygotować zespół do wszystkich rozgrywek, a wyniki muszą przyjść. Tym bardziej że w Pucharze robi się powoli autostrada do finału.

Musicie tylko uważać, by nie utknąć na bramkach z napisem „GKS Katowice”, ale przy odpowiednim zrządzeniu losu być może jeszcze będzie okazja o tym porozmawiać. Tymczasem skupiacie się na lidze i rozgrywkach europejskich. Czujecie się już w Sosnowcu jak u siebie?
W żadnym wypadku. Nie było tak ani w Bełchatowie, ani teraz w Sosnowcu. Trzeba być wdzięcznym włodarzom obu miast, że Raków miał gdzie grać, ale nie da się czuć dobrze poza Częstochową. Niby to tylko 60 kilometrów, ale każdy mecz w Sosnowcu bardziej przypomina bliski wyjazd niż mecz u siebie. Ciężko przyciągnąć tłumy na takie mecze, szczególnie tych najmłodszych – w Częstochowie byłoby to dużo prostsze. Sam stadion jest kapitalny do oglądania meczu, natomiast u siebie będziemy tylko w Częstochowie, choć na ten moment jest to nierealne. I pewnie w ciągu najbliższych lat się to nie zmieni.

Mimo że spodziewam się odpowiedzi, to i tak zadam ci to samo pytanie, co ostatnio: co nowego dzieje się w sprawie stadionu dla Rakowa?
Odpowiadam tak samo: nic się nie dzieje. Jakieś rozmowy się toczą, ale dopóki nie zobaczymy łopat na terenie budowy, to nie uwierzymy w żadne obietnice. Nie da się ukryć, że blokuje to rozwój klubu i Marek Papszun musi czuć to samo. Za każdym razem słyszy od prezesa, że rozmowy z Miastem są w toku – po pięciu czy sześciu latach można mieć już tego dość.

W poprzednim sezonie typowałeś gładkie 3:0 dla Rakowa w Częstochowie, tymczasem mecz potoczył się zupełnie inaczej.
Rzeczywiście, mój typ się nie sprawdził i po meczu śmiałem się w duchu, co ze mnie za znawca. Moim zdaniem tym meczem przegraliśmy mistrzostwo Polski, więc po czasie zabolało podwójnie. Szczególnie nie lubię przegrywać z Legią, Widzewem czy Lechem, a tutaj przyszła porażka z beniaminkiem. Mówi się trudno, bo takie wpadki się zdarzają. Myślę, że w najbliższą niedzielę 3:0 dla nas już musi być. Raków jest w gazie, a GieKSa będzie delikatnie podmęczona pojedynkiem z Jagiellonią, który musiał was sporo kosztować. Raków też co prawda grał ze Śląskiem, ale moim zdaniem wyglądało to trochę tak, jakby grał na pół gwizdka. Dlatego forma fizyczna będzie działać na naszą korzyść.

Wiem, że byłeś na Nowej Bukowej w pierwszej kolejce tego sezonu. Jak wrażenia?
Jak wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie, tylko raz miałem okazję być na starej Bukowej – załapałem się na ostatni wyjazd w ubiegłym roku. W tym sezonie wiedziałem, że z powodu narodzin dziecka będę musiał odpuścić część wyjazdów, dlatego ucieszyłem się, że do Katowic jechaliśmy na samym początku i zdążyłem się do was wybrać. Miałem podobne odczucia jak z meczu w Lublinie – imponujący stadion, wszyscy ubrani na żółto, mnóstwo ludzi i kapitalny doping. Wielokrotnie podkreślałem, że doping ekip ze Śląska, takich jak GieKSa czy Górnik, to ścisły top w Polsce. Co do samego meczu to nie powiem za wiele, bo nie należę do tych, którzy szczególnie skupiają się na analizie boiskowych wydarzeń, najważniejsze było zwycięstwo 1:0. Cały wyjazd wspominam więc bardzo dobrze, z wyjątkiem incydentu z rozpylonym gazem, który wprowadził trochę zamieszania.

Kontynuuj czytanie

Felietony Piłka nożna

Plusy i minusy po Rakowie

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Po meczu z Rakowem można było odnieść wrażenie, że ktoś przewinął taśmę o kilka kolejek wstecz i z powrotem wrzucił GieKSę w tryb „mecz do ukłucia, ale nie do wygrania”. To nie był występ fatalny, ale zdecydowanie taki, który pozostawia po sobie uczucie niedosytu.

Kilka naprawdę obiecujących momentów w pierwszej połowie, trzy sytuacje, które aż prosiły się o lepsze ostatnie podanie lub dokładniejszy strzał, a jednocześnie za mało konsekwencji, by z Częstochowy wywieźć choćby punkt. Raków – drużyna w formie, w gazie, z szeroką kadrą – przycisnął po przerwie i to wystarczyło na jedno trafienie. Problem w tym, że my nie wykorzystaliśmy swoich szans wtedy, gdy mieliśmy ku temu przestrzeń. Zapraszam na plusy i minusy po meczu z Rakowem.

Plusy:

+ Pomysł na mecz w pierwszej połowie
Raków nie dominował od początku. GieKSa bardzo dobrze wyglądała w pressingu i w szybkim wyprowadzaniu piłki. Były momenty, w których to katowiczanie wyglądali dojrzalej – szczególnie do 30. minuty. Szkoda tylko, że z tego pomysłu nie udało się „wcisnąć” bramki.

+ Jędrych i Klemenz 
W pierwszych 30 minutach GieKSa miała sytuacje… po stałych fragmentach i dobitkach właśnie środkowych obrońców. Jędrych dwa razy huknął z powietrza tak, że gdyby piłka zeszła, choć o pół metra, mielibyśmy kandydata do gola kolejki. Klemenz czyścił kluczowe akcje Rakowa – chociażby Makucha z 19. minuty. Solidny występ tej dwójki, szczególnie w pierwszej połowie.

Minusy:

– Niewykorzystane setki
To jest największy grzech tego meczu. Sytuacja 3 na 1 w 37. minucie – Zrel’ák mógł strzelić albo wystawić, a nie zrobił… niczego. W drugiej połowie Marković z pięciu metrów trafił w poprzeczkę, mając przed sobą pół bramki. W takim spotkaniu, jeśli masz 2-3 okazje, to musisz coś z nich zrobić, jeśli chcesz myśleć o wygranej.

– Statyczna reakcja przy straconej bramce
To był gol, którego można było uniknąć, bo sama akcja nie była wybitnie skomplikowana. Niestety Galan był spóźniony, a Brunes zupełnie niekryty. Raków przyspieszył w drugiej połowie, ale to nie był jakiś huragan – po prostu konsekwentna i cierpliwa gra.

– Głęboko i chaotycznie w drugiej połowie
Po 60. minucie w zasadzie przestaliśmy utrzymywać piłkę. Oderwane akcje, straty, chaos, brak wyjścia do pressingu. Raków to wykorzystał i zamknął GieKSę na długie minuty. Paradoksalnie – nie tworzyli sytuacji seryjnie, ale całkowicie przejęli inicjatywę. A my nie potrafiliśmy odpowiedzieć.

Podsumowanie:

GKS nie zagrał w Częstochowie meczu złego. Zagrał mecz… do wzięcia. I właśnie dlatego jest tyle rozczarowania.

To spotkanie nie zmienia obrazu całej jesieni. Wręcz przeciwnie – potwierdza, że ta drużyna gra dobrze. 6 zwycięstw w 7 ostatnich meczach przed Rakowem to nie przypadek. 20 punktów po jesieni w tak spłaszczonej tabeli to naprawdę solidny wynik. GieKSa po fatalnym starcie wróciła do ligi z jakością.

Ten mecz można było zremisować. Można było nawet wygrać. Nie udało się – ale też nie ma tu powodu, by bić na alarm. Przy takiej dyspozycji, jak z Motoru, Korony, Niecieczy, Jagiellonii, Pogoni czy w pierwszej połowie z Rakowem – GKS będzie punktował. Wiosna zacznie się praktycznie od zera, bo cała dolna połowa tabeli wciągnęła się w walkę o utrzymanie.

GieKSiarz

Kontynuuj czytanie

Piłka nożna

Nowa Bukowa pisze swoją historię

Avatar photo

Opublikowany

dnia

Przez

Gdy wydaje nam się, że i tak dużo przeżyliśmy w tym roku, GieKSa dokłada kolejną cegiełkę. Do wspomnień. Do historii. Do legendy. Rok 2025 to kolejny, który będziemy mogli wspominać z rozrzewnieniem i dumą. To nie jest jeszcze podsumowanie, bo czeka nas niedzielny mecz z Rakowem Częstochowa. Ale to, jak szybko Nowa Bukowa zaczęła pisać swoją historię, jest po prostu ewenementem. Ten stadion to już nie nowość i ciekawostka. To miejsce, w którym JUŻ przeżyliśmy piękne chwile, o których będziemy pamiętać na zawsze.

Wczorajsze późne popołudnie i wieczór było magiczne. Nie pamiętam tak głośnych i długich podziękowań i świętowania po meczu. Mimo mniejszej niż na meczach ligowych frekwencji było w tym tyle esencji, a euforia utrzymująca się po bramce Bartosza Nowaka była ciągle wyczuwalna. Nasz zespół osiągnął naprawdę wielki sukces ogrywając – nie waham się tego określenia użyć – obecnie najlepszą drużynę w Polsce. Tak, Jaga mimo chwilowego zawahania (które i tak nie jest naznaczone porażkami), jest w mojej opinii najlepiej i najrówniej grającą drużyną naszej ekstraklasy. I co najlepsze – GieKSa wygrała ten mecz zasłużenie. Znów żelaznym realizowaniem taktyki i przede wszystkim efektywnością w działaniu. Piłkarze Jagi dwoili się i troili próbując wejść w nasze pole karne, a wręcz bramkowe, ale zaraz mieli naprzeciw siebie gąszcz nóg i tułowi katowickich rywali. Nasi piłkarze byli jak smok, któremu w momencie obcięcia jednej nogi (czytaj minięciu jednego przeciwnika), wyrastały trzy nowe. Przez to Jaga nie stworzyła sobie bardzo klarownych sytuacji. Było kilka zamieszań, kilka strzałów z dystansu, kilka interwencji Strączka. Ale summa summarum, podobnie, jak w meczu z Pogonią, zagrożenia wielkiego z tej ofensywy Jagi nie było.

Pan Piłkarz Bartosz Nowak… Boże. Przecież to jest obecnie najlepszy piłkarz ekstraklasy. Inteligencja i efektywność tego zawodnika sprawia, że śmiało może on kandydować do najlepszego piłkarza GKS w ostatnim dwudziestoleciu. Przy czym nie mówimy tu o dorobku, długiej grze, tylko walorach czysto piłkarskich. Uważam, że od czasu Przemysława Pitrego nie mieliśmy tak dobrego zawodnika, tyle że Bartek i od tego zawodnika jest dużo lepszy. To inny poziom, inna liga. Cieszmy się, że mamy takiego piłkarza w swoich szeregach. W poprzednim sezonie trochę kręciliśmy nosem, bo choć zawodnik imponował swoimi niekonwencjonalnymi zagraniami i również był efektywny, zaliczał asysty, to jakoś mieliśmy wrażenie, że jest tego za mało, jak na jego potencjał. Teraz ten potencjał wybuchł ze zdwojoną siłą. Zawodnik jest to wprost doskonały i dla takich ludzi dzieci zaczynają się interesować piłką nożną i wieszają plakaty nad łóżkiem. Po prostu mistrz.

W wywiadzie dla GieKSaTV Bartek powiedział, że pierwsza bramka to w zdecydowanej większości zasługa Marcela Wędrychowskiego. Mam z tym stwierdzeniem problem, bo zgadzam się, ale nie do końca. To znaczy uważam, że większość zasługi w tym golu jest i Marcela, i Bartka. Wiem, że to wbrew logice, ale trudno. Zaraz się skupię na Marcelu, ale to co zrobił Bartosz tym minięcie na spokoju przeciwnika to też był majstersztyk. Przecież gdyby uderzył od razu, ryzykowałby trafieniem w blokujących przeciwników. A tak zamarkował strzał, nawinął i już nie miał żadnych przeszkód, by trafić do siatki. To był jego kunszt. Wielu piłkarzy stosuje nadmierne dryblingi, nawet w takich sytuacjach, ale często są one zupełnie bez sensu. Tutaj było to działanie w ściśle określonym celu – zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia bramki. I to się udało perfekcyjnie.

W pierwszej połowie Bartek często stosował taki subtelny pressing, próbował przewidzieć błąd rywala, więc gdy Piekutowski miał piłkę, robił taki ruch, to w lewo, to w prawo, by ewentualnie przeciąć piłkę. Dosłownie pomyślałem sobie wtedy, że mało prawdopodobne jest, że coś takiego się uda, ale po chwili przyszła druga myśl: Pan Piłkarz Bartosz Nowak wie, co robi i skoro tak robi, to jest duża szansa, że w końcu będzie z tego efekt. I choć nie bezpośrednio, to jednak taki błąd przeciwnika wykorzystał właśnie Marcel Wędrychowski. To jak katowicki De Bruyne wyczuł i doskoczył do golkipera gości, to też była klasa. Liczyła się szybkość. I oczywiście geneza tego gola jest po stronie Marcela. A potem był już kunszt Nowego.

W ataku zagrał tym razem Ilja Szkurin. Zawodnik przepychał się z rywalami, walczył. Sytuacji przez sporą część meczu nie miał. Ale jak już przyszło do pokazania swoich umiejętności, to i tu Białorusin spisał się świetnie. Najpierw świetne przyjęcie klatką, potem asysta oczywiście od Nowaka, no i pozostało już pewne wykończenie. Choć przyznam, że bardziej niż ten gol, podobało mi się zachowanie Ilji, przy golu na 3:1. Poszedł jak ten dzik na Vitala i już sam nie wiem, czy nasz zawodnik dziubnął tę piłkę czy rywal, ale ta agresja to było coś wspaniałego i doprowadziła ona do tego, że piłka trafiła pod nogi Nowaka, a ten – znów w wybitny sposób – strzelił niczym bilą do łuzy. W ogóle mam wrażenie między Szkurinem, a Nowakiem jest jakaś chemia, to jak współpracują i cieszą się wspólnie po bramkach, ten uśmiech na ustach i radość – coś pięknego. A Ilja w ogóle jeszcze punktuje u mnie dodatkowo tym, że ma kota – ale to już prywata 😉

Około 80. minuty byłem też pod wrażeniem jednej rzeczy i bardzo ceniłem nasz zespół. Mianowicie za to, że nie cofnęliśmy się do głębokiej defensywy. Oczywiście kilka razy byliśmy bardzo głęboko, bo Jaga rzuciła na nas wszystkie siły, do Imaza dołączyli Pululu czy Pietuszewski i mając dwubramkową stratę, logicznym było, że ruszą na nas. I czasem zakotłuje się w polu karnym. Jednak GieKSa starała się jak tylko mogła oddalić grę i dość często to się udawało. Ceniłem to dlatego, bo nieraz w takiej sytuacji zespoły cofają się już na stałe w swoją szesnastkę i tylko czekają na wymiar kary. Zamiast po prostu grać swoje. Powiedziałem sobie wtedy w duchu – właśnie w tej 80. minucie – że jeśli GKS straci dwa gole, to nie będę miał żadnych pretensji za ten sposób gry, bo ostatecznie to zmniejsza ryzyko utraty bramek, a nie zwiększa. Ostatecznie Jagiellonia strzeliła gola z rzutu karnego, bo Rafał Strączek w drugim meczu z rzędu znokautował rywala (poprzednio Kuuska, teraz Pozo), ale to była jedyna bramka gości w tym spotkaniu. I Rafał się do tego przyczynił również, broniąc dobrze i pewnie.

Ten mecz miał kilka analogii ze spotkaniem z ekstraklasy z poprzedniego sezonu. Znów wygraliśmy 3:1. Znów gola strzelił Pululu. I znowu katowiczanie zdobyli bramkę po fatalnym błędzie rywali w wyprowadzaniu piłki. Wtedy Nowak odebrał piłkę Halitiemu i gola strzelił Adrian Błąd, tym razem to Nowy był egzekutorem po świetnym odebraniu od Piekutowskiego. I znów euforia.

Dodajmy, że to już druga bramka w tym sezonie, w której nasz piłkarz odbiera piłkę bramkarzowi przeciwnika. W Płocku Rafałowi Leszczyńskiemu futbolówkę sprzed nosa zgarnął Marcin Wasielewski. Pressing się opłaca!

Nie zapominajmy też o świetnej defensywie naszej drużyny. To była kontynuacja gry z meczu z Pogonią. Poświęcenie, żółty (w tym przypadku czarny) mur naszych piłkarzy, wślizgi, bloki i wybloki. To co było naszym mankamentem na początku sezonu, w dwóch ostatnich meczach stało się chlubą. Nasz zespół znakomicie gra w obronie. A jeśli dołożymy do tego fakt, że nie opieramy się tylko na kontrach, tylko budujemy ciekawie swoje akcje ofensywne, można powiedzieć, że rozwój tej drużyny trwa w najlepsze.

Kolejnym naszym problemem były tracone nałogowo bramki do szatni. Już o tym zapomnieliśmy, choć Pululu akurat trafił na kilka minut przed końcem. Ale ostatnio mamy mecze na zero z tyłu, tych goli do szatni też po prostu nie zaliczamy. A tymczasem trend się odwrócił. Gdy ja się cieszyłem, że mamy spokojne 0:0 do przerwy i jedna minuta doliczona, GieKSa przeprowadziła swoją skuteczną akcję. Dla mnie to był totalny bonus, bo mentalnie byłem przy remisie do przerwy. A potem w doliczonym czasie całego meczu Bartosz ponownie strzelił gola.

Euforia po tej bramce była niebywała. Z wszystkich spadło ciśnienie. Te okrzyki „GKS! GKS!” i „Loooo, lolo loooooooo” po bramce przypominały stare czasy, jeszcze z lat 90., kiedy właśnie tak celebrowało się bramki. Absolutnie piękna sprawa.

Trener oczywiście na konferencji jest „oficjalny”, więc gdy zapytałem go, czy ma satysfakcję, że utarli nosa Jagiellonii za ten mecz ligowy, który się nie odbył powiedział, że nie rozpatruje tego w takich kategoriach. Za to my, jako kibice możemy – bo to też jest kwintesencja kibicowania, takiego bym powiedział w stylu angielski, czyli takie prztyczki, docinki. Więc troszkę Jaga dostała za swoje za to, że nie przygotowali boiska i lekceważąco podeszli zarówno do naszej drużyny, jak i kibiców, którzy do Białegostoku przyjechali. Chytry traci. Więc nie było co kombinować, trzeba było w tamtą niedzielę zagrać. Choć może Jaga wiedziała, co ją czeka i po prostu się bała?…

Myślałem o takim performancie, żeby trenerowi Siemieńcowi wręczyć łopatę do odśnieżania po meczu, ale stwierdziłem, że nie będę takich cyrków robił, choć wydaje mi się to całkiem zabawne (ach, pamiętny Puchar Pepco). Jednak nawet gdybym już miał sprzęt przygotowany, to w ostatniej chwili bym zrezygnował. Widząc przybitego trenera gości, włączyłaby mi się empatia i po prostu bym mu już nie dowalał. Poza tym mógłbym z tej konfrontacji nie wyjść żywy 😉

Jesteśmy w ćwierćfinale. Po raz pierwszy od 21 lat. W końcu po latach upokorzeń, kompromitacji i pucharowych dramatów, przeszliśmy już trzy rundy i zagramy na wiosnę w tych rozgrywkach. Czy znów naszym przeciwnikiem będzie ekipa z ekstraklasy? A może jakaś drużyna z niższej ligi? W ósemce znalazły się Avia Świdnik, Zawisza Bydgoszcz i Chojniczanka. To byłyby bardzo ciekawe opcje. W każdym razie droga na Narodowy zrobiła się realna. Trzeba będzie walczyć o to ze wszystkich sił.

W niedzielę Raków. Na zakończenie roku. GKS Katowice ma obecnie sześć zwycięstw w siedmiu ostatnich meczach. Bilans to znakomity. Trochę osób wieszczyło, że po porażce z Piastem w pozostałych spotkaniach nie zdobędziemy już żadnych punktów, że wszystko przegramy. Tymczasem mecz w Białymstoku się nie odbył, a potem z Pogonią i Jagą GKS po bardzo dobrej grze odniósł zwycięstwa. Naprawdę – wierzmy w tę drużynę.

Oczywiście z Rakowem łatwo nie będzie, bo piłkarze Marka Papszuna złapali dobry rytm. Odprawili z kwitkiem Rapid Wiedeń i Arkę strzelając im po cztery gole, wyeliminowali także Śląsk Wrocław. Więc przeciwnik jest trudny, ale przecież w lutym pokonaliśmy go w Częstochowie. A GieKSa jest na tyle w dobrej dyspozycji, że nie ma powodów, by nie wierzyć, że przy Limanowskiego nasz zespół nie jest w stanie grać o zwycięstwo.

Kontynuuj czytanie

Zobacz również

Made with by Cysiu & Stęga